- W empik go
Córka Lanisty - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 marca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Córka Lanisty - ebook
„Nad jeziorem budził się piękny słoneczny dzień, pierwszy taki od kilku dni.” Tak zaczyna się druga cześć historii o kobiecie zwyczajnie niezwykłej. Czy dla niej też się budził piękny dzień? Czy jej nowe życie będzie miało dalszy ciąg? Czy jednak zakończy się w miejscu, które tak bardzo kochała? „Córka Lanisty Hard Reset” to opowieść zaskakująca i nieprzewidywalna. Pełna miłości, niezwykłych zdarzeń i zaskakujących zwrotów akcji.
Powieść przeznaczona dla czytelników dorosłych.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8351-590-8 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ratunek
Nad jeziorem budził się piękny słoneczny dzień, pierwszy taki od kilku dni. Było wyjątkowo spokojnie, panował mroźny bezruch, wszystko było zamarznięte. Kryształowe sople błyszczały w porannym słońcu, a spływające z nich krople połyskiwały, spadając na miękki puch. Za sprawą niedawnej burzy śnieżnej dom wyglądał jak oblany słodkim lukrem; cały świat był „polukrowany”. Co za widok, można by tak stać i podziwiać bez końca. Stał więc w pokoju na piętrze, przy wielkim oknie i podziwiał, a w głowie stale analizował, jakie miał szczęście, że właścicielka tego "lukrowanego" domu była w nim, gdy tu dotarł. Nie chciał nawet myśleć, co mogło się stać, gdyby jej tu nie było. Pewnie znaleźliby go wiosną na schodach przed wejściem w stanie głębokiego rozkładu. Na myśl o tym przeszły go dreszcze. Podziękował w duchu za drugą szansę i wrócił na dół. Ona jeszcze spała. Nie chciał jej budzić; miała ciężką noc. Po tym co przeszła, aż dziw brał, że w ogóle sypiała. Jak można udźwignąć tyle bólu na raz, pomyślał i znów poczuł przygnębienie. Powinien się cieszyć, niebawem ich „odkopią” i będzie mógł wrócić do domu, gdzie jego dziewczyny na pewno na niego czekają. Jednak odczuwał dziwny niepokój, aż ściskało go w dołku. „Co się ze mną dzieje?”, pytał sam siebie, ale nie umiał odpowiedzieć sobie na to pytanie, postanowił więc zmyć to uczucie z siebie i poszedł łazienki.
Gdy wyszedł, ona też już nie spała. Zjedli śniadanie i zanim zdążyli się znudzić czekaniem, przybyły legiony ratowników. Pierwsza była odśnieżarka, za nią dwa radiowozy oraz wóz strażacki i karetka, a na końcu przyleciał jeszcze śmigłowiec ratunkowy ze stolicy. — A gdzie SWAT? Co za niedopatrzenie! — Drwił w myślach Roman. Odwrócił wzrok od okna; patrzyła na niego z uśmiechem. Gdy zapytał o co chodzi, wzruszyła tylko ramionami i podała mu kurtkę. — Chodźmy — powiedziała łagodnie.
— Chcesz się mnie pozbyć — zadrwił.
— Nie chcę, żeby mi wywarzyli drzwi! — Śmiała się.
— Racja — przyznał.
Wyszli na zewnątrz, nie czekając, aż „legiony” wtargną do środka. Roman udał się w stronę ratowników. Jeden z nich natychmiast chciał zająć się jego raną, ale nie bardzo miał czym. Stwierdził tylko, że goi się dobrze i na tym jego rola się skończyła. Kazał Romanowi wsiąść do śmigłowca, ale Roman nie chciał odejść bez pożegnania. Stał chwilę, zastanawiając się co jej powiedzieć. Wszystko wydawało się zbyt banalne w stosunku do tego co dla niego zrobiła
— Dziękuję ci — powiedział wreszcie i podszedł, żeby ją przytulić. — Zawdzięczam ci życie. Mam u ciebie dług.
— Daj spokój. Przynajmniej nie nudziło mi się podczas śnieżycy — mówiła, odwzajemniając uścisk. — Miło było cię poznać, gwiazdorze — dodała z uśmiechem.
— Ciebie też, agentko — odpowiedział z uśmiechem. — Zadzwonię.
— Wpadnij, gdy będziesz w pobliżu — powiedziała.
— Dobrze.
Spojrzał w stronę domu; dwaj policjanci wyprowadzali właśnie więźniów. Poczuł odrazę, miał ochotę napluć każdemu z nich w twarz. Zerknął na nią zawstydzony swoją reakcją, ale ona nie patrzyła na niego; przyglądała się z zainteresowaniem policjantom i widział jej niezadowolenie. Robili coś nie tak, ale nie wiedział co. „Wejdź do śmigłowca!” — Rozkazała w taki sposób, że poczuł dreszcze. Nie wykonał polecenia, tylko stał i gapił się zaskoczony, nie rozumiejąc o co jej chodzi. Zrozumiał chwilę później, gdy zobaczył wycelowany w siebie pistolet. Zrozumiał też, że zaraz umrze. Zamknął oczy, westchnął z żalem i czekał na śmierć.
Monia krzyknęła na szeryfa. Padł strzał, Roman poczuł odrzut i upadł. Czekał na ból, ale ból nie nadchodził, śmierć też nie. Drugi strzał wyrwał go z otępienia. Otworzył oczy; leżał w śniegu za śmigłowcem — żył! Podniósł się uradowany i wtedy zobaczył ją; leżała bez życia na czerwonym śniegu.
Wystrzelił zza śmigłowca jak z procy. Ukląkł przy niej, ale nie wiedział co robić. Załoga śmigłowca na szczęście wiedziała. Odciągnęli go i przystąpili do akcji reanimacyjnej.
Szumiało mu w uszach. Patrzył, ale widział jakoś niewyraźnie. Na rękach miał jej krew.
— Żyje! Zabieramy ją! Pan leci z nami! — Krzyknęła ratowniczka na Romana.
Helikopter wystartował. Roman widział jak przez mgłę. „Teraz proszę tu miarowo uciskać”, powiedział ratownik i wetknął mu do rąk mieszek, a sam zajął się podłączaniem jakiś kabelków i wbijaniem igieł w Monikę. Nagle Roman usłyszał sygnał ciągły. Piszczało mu w głowie. Wiedział co to oznacza. Był przerażony.
— Odsuń się! — Krzyknęła ratowniczka i wznowiła akcję reanimacyjną.
Monia nie reagowała, każde kolejne użycie defibrylatora odbierało nadzieję. Roman poczuł mokre ścieżki na twarzy. Bezsilność doprowadzała go do rozpaczy. Gdy stracił już wiarę, rozległ się wreszcie przerywany sygnał.
— Wróciła! — Ucieszył się drugi ratownik. — Dasz radę, jeszcze kawałek!
— Traci za dużo krwi! — Ostudziła go dziewczyna i kontynuowała rozpaczliwe próby zatamowania krwawienia.
Roman poczuł zimny dreszcz na plecach. Strach o życie Moniki rósł z każdą chwilą i wywoływał mdlące uczucie, które pozbawiało go sił.
— Podłącz mnie! — Palnął nagle bez zastanowienia.
Spojrzeli na niego oboje.
— To na nic… — zaczął ratownik.
— Jaką ma pan grupę? — Zapytała z zainteresowaniem medyczka.
— 0 Rh-
— Podwiń rękaw! — Rozkazała.
Czas dłużył się niemiłosiernie, a Roman cały ten czas próbował utrzymać ją przy życiu siłą swojej woli.
— Musimy pana odłączyć — powiedziała nagle dziewczyna.
— Nie! — Zaprotestował Roman — Już blisko, jeszcze trochę.
— To niebezpieczne — tłumaczyła.
— Zostaw! — Bronił się Roman.
Wtedy zobaczył, przez okno, że dolecieli do szpitala. Na dachu czekał już lekarz i pielęgniarka. Śmigłowiec wylądował. Wyciągnęli nosze ze środka.
— Odłączcie go! — Polecił lekarz i zaraz potem pognali w stronę wejścia.
Roman widział jak znikają w budynku, ale nie mógł się ruszyć z miejsca; nogi miał jak z ołowiu, patrzył i widział coraz mniej wyraźnie, oczy zaszły mu łzami. Brakowało mu tchu.
— Niech pan pozwoli ze mną — usłyszał kobiecy głos, który wyrwał go z odrętwienia.
Odwrócił się i zobaczył starszą lekarkę, która uśmiechała się do niego.
— Jest pan ranny? — Zapytała.
— Nie, to jej krew — odpowiedział.
— Dobrze, proszę pójść ze mną, znajdziemy coś na przebranie.
Weszli do jakiegoś pokoju. Była tam sofa, usiadł na niej i siedział zrezygnowany.
— Niech się pan nie martwi, doktor Coval to najlepszy chirurg w mieście, albo nawet w kraju — zapewniła.
Podała mu jakieś niebieskie ubranie. Zdjął koszulkę.
— A to co? — Zainteresowała się.
— Zostałem postrzelony z kuszy, Monia — ta ranna kobieta …ona mnie poskładała i ocaliła przed burzą — odpowiedział.
— Ładne szwy. Spisała się — stwierdziła. — Słyszałam, że szyje jak mało kto — dodała z uśmiechem.
— Zna ją pani? — Zapytał z zainteresowaniem.
— Nie, ale mój syn ją szkolił — odparła spokojnie. — A teraz ją uratuje. Niech się pan nie martwi. Tam jest kawa i jakieś batony. Proszę się poczęstować — wskazała na szafki po drugiej stronie pokoju.
— Dziękuję — wstał i nalał sobie kawy. Usiadł z powrotem na sofie. Zamyślił się; denerwował się. — Długo potrwa ta operacja? — Zapytał.
— Trudno powiedzieć. Wpierw Steven musi znaleźć kulę; nie przeszła na wylot.
— To problem? — Zaniepokoił się.
— Proszę się nie martwić, on sobie poradzi. Muszę już iść — dodała po chwili. — Powiadomię pana, gdy skończą — powiedziała i wyszła.
Położył się na sofie i zasnął.
Obudził się w innym miejscu; panował półmrok, słyszał znajome pikanie. Rozejrzał się, koło jego łóżka stał monitor i latały jakieś zygzaczki. — To moje „pikanie” — pomyślał zaskoczony. Rozejrzał się dokładniej i zorientował się, że leży w sali szpitalnej i ma maskę tlenową na twarzy. — Co tu się wydarzyło? — Dziwił się.
— Witaj z powrotem — usłyszał cichy męski głos. — Zaszaleliście z tą transfuzją — zażartował, ale nie brzmiał wesoło, a do tego wyglądał jakby był wleczony za ciężarówką.
— Gdzie ja jestem? — Zapytał Roman.
Mężczyzna odsłonił zasłonę i powiedział: — W doborowym towarzystwie.
Roman westchnął. Obok leżała ona, była nieprzytomna i podłączona do respiratora. Ten widok wywołał w nim gwałtowną reakcję, serce waliło jak oszalałe i zaczęło mu brakować tchu; monitory zareagowały natychmiast i podniosły alarm.
— Spokojnie, nie denerwuj się — uspokajał go lekarz. — To twarda sztuka — dodał.
Roman miał wrażenie, że tylko go pociesza.
— Jestem Steven Coval — oświadczył to, co Roman już przeczytał z plakietki. — To ciebie znalazła nad jeziorem? — Bardziej stwierdził niż zapytał.
— Tak — wyszeptał Roman. — Jestem Roman Andrews, co z nią?
— Udało nam się usunąć kulę — westchnął Steve, a potem umilkł, jakby na tym skończyły się dobre wieści. — Trochę bardziej w lewo — zaczął po chwili — …i kula trafiłaby prosto w serce.
Zamilkł. Wyglądał jakby bolały go wypowiadane słowa.
— Ma też jakieś 3–4 dniowe złamanie kości lewego ramienia — dodał po chwili.
— Nie wiem skąd to złamanie — powiedział zamyślony Roman — ale mogę się jedynie domyślać.
— Zostawmy to — machnął ręką Steven. — Ten pomysł z transfuzją … — pokiwał głową. — Omal sam nie przypłaciłeś tego życiem, ale dzięki tobie żyje. Dziękuję.
— To ja żyję dzięki niej — poprawił go. — Trzy razy uratowała mi życie — wyszeptał, a łzy cisnęły mu się do oczu.
Steven patrzył na niego; Roman wiedział, że czeka na wyjaśnienia, zatem zaczął po dłuższej chwili:
— Jestem aktorem.
— Wiem — przyznał Steve.
Roman kiwnął i nie wiedział jak kontynuować. Pomyślał, że najlepiej będzie powiedzieć wszystko od początku. Wiedział, kim jest Steven Coval i okłamywać go nie było sensu. Poza tym wiedział, że może mu zaufać. Monia mu ufała. Zatem mówił dalej.
— Zostałem porwany przez byłego scenarzystę serialu, w którym gram i jego kumpli. Odbiło mu! Nie mam pojęcia co nim kierowało. Jechaliśmy jakiś czas. W pewnym momencie auto porywaczy wypadło z drogi, dzięki temu udało mi się uciec. Ściągali mnie, strzelili do mnie z kuszy — umilkł. — To było niedaleko domu nad jeziorem; z daleka widziałem światła, więc kierowałem się tam po pomoc. Udało mi się do niego dotrzeć i wtedy mnie znalazła. Opatrzyła i wyjęła bełt, zaszyła ranę, a gdy spałem, wyłapała porywaczy i zamknęła ich w jamie pod domem; być może wtedy doznała urazu; nie wiem; nic nie mówiła — znów ucichł i westchnął głęboko.
— Pamiętasz co się stało rano? — Zapytał Steve.
— Tak — powiedział cicho i znowu westchnął. — Przyjechali nas odkopać ze śniegu. Policjanci wyprowadzali z piwnicy porywaczy. Jeden z policjantów pośliznął się i wtedy… — nie mógł mówić dalej, bo tak mocno ścisnęło go w piersi na to wspomnienie, że musiał nabrać głęboko powietrza, żeby nie zemdleć.
Steven czekał cierpliwie, a Roman po chwili kontynuował.
— Jim — ten scenarzysta — wyrwał pistolet z kabury policjanta i strzelił w moim kierunku. Myślałem, że umrę, zamknąłem oczy w oczekiwaniu na śmierć, a gdy je otwarłem, ona… — nie dokończył tylko się rozpłakał.
Steven chciał go pocieszyć, ale nie potrafił. Siedział w milczeniu i walczył z ogromnym bólem, który rozrywał mu serce. Ledwo ogarnął się po stracie przyjaciela, a teraz ona. Tylko ona mu została. Nie miał już nikogo na świecie. Wiele lat wcześniej terroryści zabili mu narzeczoną i zrujnowali mu życie. Razem z nią umarła część jego samego. Nie był w stanie zapomnieć. Stał się pusty w środku i niezdolny do tego, żeby kogoś pokochać. Wymuszone próby stworzenia związku kończyły się szybciej niż się zaczynały. Gdy wreszcie znalazł pokrewną duszę, przy której miał nadzieję znów nauczyć się darzyć kogoś uczuciem, ona ni z tego ni z owego wyprowadziła się z miasta. Znowu został sam. Pogodził się ze swoim losem; zobojętniał i skupił się na pracy. Stał się znanym i szanowanym specjalistą. Wszyscy go podziwiali, mimo iż miał opinię zimnego i bezwzględnego. Jednak nie było odważnych, żeby mu to powiedzieć. Do czasu, aż w jego życiu pojawiła się ona — pyskata Polka, z jakiejś dziury na końcu świata. Wdarła się w jego życie bez pytania. Mówiła bez ogródek co o nim myśli, doprowadzając go tym do szału. Walczyli ze sobą, ale musiał ulec. Poddał się, gdy ona uratowała go przed śmiercią. Zaczęła wtedy zaprzątać jego myśli i zburzyła tym wszystkie mury, które przez lata wokół siebie budował. Z czasem została jego rodziną — jedyną rodziną.
— Co teraz? — Zapytał nagle Roman, wyrywając go z zamyślenia.
— Trzeba czekać.
Steve zawahał się chwilę.
— Myślę, że powinieneś o tym wiedzieć… — powiedział i umilkł, żeby dobrać słowa. — ...na stole ...jej serce zatrzymało się i nie mogłem sprowadzić jej z powrotem — powiedział łamiącym się głosem. Przerwał i potarł nerwowo czoło. — Skutki mogą być różne — znów przerwał. — Najbliższe godziny pokażą.
Westchnął. Poklepał Romana po ramieniu i już innym tonem zapytał: — Jak ty się czujesz?
— Nic mi nie jest — odparł Roman i próbował wstać, ale zakręciło mu się w głowie.
— Spokojnie. Straciłeś za dużo krwi. Musisz wyprodukować nową, a to chwilę potrwa. Unikaj wysiłku, odpoczywaj.
— Nic mi nie jest — zapewniał. — Twoja matka mi pomogła — powiedział.
Steven zbladł.
— Moja matka? — Zapytał i przyglądał się Romanowi badawczo. — Musiałeś nieźle grzmotnąć, gdy zemdlałeś.
— Jak to „zemdlałeś”? — Zaprotestował. — Ja się zdrzemnąłem w pokoju lekarskim… Mówiła, że powie mi, gdy skończycie — odparł niepewnie.
Nie był już tego taki pewien, gdy widział jak Steve kręci głową.
— Moja matka nie żyje od 10 lat. Zemdlałeś na dachu, zaraz po wylądowaniu śmigłowca.
No pięknie, pomyślał.
— Jak długo byłem nieprzytomny?
Steven zerknął na zegarek.
— Jakieś dwanaście godzin.
Roman westchnął tylko i popatrzył na łóżko obok.
— Mogę do niej podejść?
— Jeśli dasz radę — odparł Steve, ale przysunął wózek i pomógł mu dotrzeć do jej łóżka.
Wydawała się taka krucha. Kobieta, która złoiła skórę Saszy i pokonała tyle przeciwności i wrogów. Czuł się winny.
— To moja wina — kajał się Roman — gdybym uciekł w drugą stronę…
— Po co to robisz? — Zapytał Steven. Roman patrzył na niego zaskoczony. — To niczego nie zmieni. Gdyby cię nie znalazła, teraz z tego czy innego powodu byłbyś martwy! Uszanuj to co dla ciebie zrobiła!
Roman popatrzył na Stevena mokrymi oczami i przeprosił cicho.
— Wybacz. Po prostu żałuję, że tak to się skończyło.
— Nic się jeszcze nie skończyło! — Oburzył się Steven. — Ona wciąż żyje! — Warknął i wyszedł wzburzony z sali.
Roman przypomniał sobie jego historię i wiedział, że na tym łóżku leży ostatnia bliska mu osoba, współczuł mu z całych sił. Nie chciał wzgardzić jej poświęceniem, po prostu było mu ogromnie przykro, że sprowadził na nią nieszczęście. Starał się jednak wierzyć, że nic się jeszcze nie skończyło. Po lekkim zawahaniu, wziął ją za rękę i szeptał coś, modlił się, opowiadał i głaskał ją po dłoni. Starał się z całych sił sprowadzić ją z powrotem. Nic innego nie przychodziło mu do głowy, nic innego nie potrafił zrobić.
Nazajutrz przyjechała Carol, jego partnerka. Chciała, żeby wrócił z nią do domu. Była przerażona. Nic dziwnego, nie dawał znaku życia od zaginięcia.
— Nie mogę — stwierdził krótko. — Nie zrozum mnie źle kochanie, ale jestem jej to winien.
— Rozumiem — odparła chłodno. — Potrzebujesz czegoś — zapytała.
Zastanowił się przez chwilę.
— Narysuję ci mapę. Pojedź tam proszę i zabierz psa, który tam jest. Zrobisz to dla mnie? — Zapytał.
— Psa?
— Tak. Wabi się John. Nie może zostać tam sam.
W oczach miał dziwną zmianę, której ona wtedy jeszcze nie rozumiała.
— Pojadę — zgodziła się.
Pojechała; wściekła i zazdrosna, ale psa nie było w miejscu, które jej wskazał. Dom był zamknięty, wokół wszystko oklejone policyjną taśmą. Stanęła chwilę, przyglądając się śladom wokół domu i zdała sobie sprawę z tego co tam się musiało wydarzyć. Zimny dreszcz przebiegł po jej ciele. Wsiadała do samochodu i pojechała na pobliski posterunek Policji. Szeryf opowiedział jej o całym zdarzeniu. Teraz zrozumiała.Niezwykłe spotkanie
Monia otworzyła oczy, przywitał ją piękny słoneczny poranek. Zza otwartego okna dobywały się znajome śpiewy ptasich sąsiadów i cudowny zapach leśnych kwiatów. Zamruczała radośnie i rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu przyjaciela. Johna nigdzie nie było, pomyślała, że pewnie znów buszuje gdzieś w kartonach z drobiazgami. Wstała z łóżka i podeszła do okna. Miała dziwne uczucie jakby widok z okna nie pasował jej do tego, jaki spodziewała się zobaczyć. A co chciała zobaczyć? Na to pytanie nie umiała sobie odpowiedzieć. Znów rozejrzała się po sypialni. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ją wykończyła. Wydawało jej się, jakby jeszcze wczoraj stały w niej puszki z farbą i drabiny. A może to faktycznie było wczoraj, zastanawiała się. Była dziwnie skołowana, ale nie chciało jej się nad tym zastanawiać; ubrała się i zeszła na dół. Tu też nie było Johna. — Gdzie też mógł się zapodziać, ten nieznośny, mały rudzielec? — Zastanawiała się.
Gdy przeszukiwała w myślach listę kryjówek Johna, coś przykuło jej uwagę na zewnątrz. Ktoś tam był. Jacyś ludzie stali przy jeziorze. Wyszła na taras i po chwili zastanowienia, zawołała do pary stojącej nad jeziorem:
— W czym mogę państwu pomóc?!
Para odwróciła się, a ona zamarła. — To niemożliwe — wyszeptała. Zanim zdążyła coś więcej powiedzieć, podeszli do niej. Kobieta uśmiechała się; wyglądała inaczej niż ją pamiętała. Była młoda; mężczyzna także. Monia stała przez dłuższą chwilę i nie mogła się odezwać.
— Witaj córuś! — Odezwała się kobieta i oboje się uśmiechnęli.
— To niemożliwe — powtórzyła znowu.
Kobieta wyciągnęła rękę. Monia odsunęła się odruchowo.
— Nie obawiaj się — uspokajała kobieta i nie cofnęła ręki.
Gdy Monia poczuła jej dotyk na twarzy, łzy wylały się z niej niczym z fontanny. Wtuliła twarz w dłoń matki i przywarła do niej niczym mała dziewczynka, szepcząc „Bałam się mamo. Bałam się spojrzeć śmierci w oczy. Wybacz mi.” Matka objęła ją i tuliła długo, szepcząc pocieszające słowa. Ojciec także stanął przy nich. Teraz czuła bijące od ich ciepło i spokój. To ciepło wdzierało się w nią i przynosiło radość.
— Tak bardzo tęskniłam — odezwała się wreszcie. — Umarłam, prawda? — Zapytała niepewnie.
— Tak, ale to nie twoje miejsce, Kochanie — powiedziała matka.
Monia zrobiła naprędce rachunek sumienia i nie miała wątpliwości, że nie może zostać z nimi w tym cudownym, pięknym, rajskim miejscu. Westchnęła.
— Czym się martwisz, Kochanie? — Zapytał ojciec.
Monia uśmiechnęła się do niego, ignorując swoje przemyślenia i odpowiedziała:
— Niczym Tato, niczym.
Po czym znów się przytuliła, tym razem do niego. Gładził ją po głowie, a ona rozpływała się od wszechogarniającego ją szczęścia. Nagle dopadła ją okropna myśl o tym, że braknie wieczności, żeby odpokutować to co zrobiła. Pójdzie do piekła, a tam spotka zabójcę Stana i będzie go ścigać i zabijać przez całą wieczność, bez końca. Z rozważań o wiecznej, niezaspokojonej zemście wyrwał ją ojciec, mówiąc:
— To piękne miejsce na spędzenie wieczności.
Rozejrzała się po okolicy i odpowiedziała:
— To prawda. Zawsze znajdywałam tu spokój; odkąd tu przyjechałam… — urwała, bo nie wiedziała jak im powiedzieć o Stasiu. Nie było go z nimi; zmartwiła się. — Dlaczego jesteśmy właśnie w tym miejscu? — Zapytała.
— Bo tu jest ci dobrze — wyjaśnił i znów ją przytulił.
— Czuję twój dotyk…
— To dobrze — zaśmiał się.
— Ale czy nie powinniśmy być… no wiesz… — urwała.
— Widziałaś kiedyś „duszę”? — Zapytał rozbawiony.
— Nie.
— Więc skąd wiesz jaka powinna być? — Zapytał.
— Nie wiem — odpowiedziała zamyślona.
— Ten świat rządzi się swoimi prawami, Kochanie — tłumaczyła matka. — Nic tu nie jest takie, jak żywym się wydaje.
Monia zastanowiła się chwilę, po czym zapytała:
— Tęsknicie tak jak my?
— Nie tęsknimy, czekamy — powiedziała z ciepłym uśmiechem matka.
Monia popatrzyła na nią i zrozumiała. Spokój, który od nich promieniował wyjaśniał wszystko. Jednak ona nie czuła w sobie takiego spokoju. Miała wrażenie, że musi gdzieś pójść. Nie miała jednak czasu zastanawiać się nad tym, bo ojciec zaczął mówić:
— Zawsze obawialiśmy się z mamą, że nie będziemy żyć wystarczająco długo, żeby o ciebie zadbać. Byłaś naszą radością na starość, ale wiemy jak wiele cię to kosztowało. Jesteśmy z ciebie dumni, Kochanie — uśmiechnął się, a ona gapiła się na niego zaskoczona. — Dziwi cię to, co słyszysz? — Zapytał nagle.
Przytaknęła niepewnie, bo zaskoczenie odebrało jej mowę.
— Gdy byłaś mała, ja już byłem starym, zmęczonym człowiekiem, nie miałem tyle siły co dawniej. Wiem, że poświęcałem ci za mało uwagi. Nie mogłem za tobą nadążyć — powiedział. — Wybacz, wiem, że to jeden z tych kosztów — przyznał.
Patrzyła na jego przystojną, młodą i uśmiechniętą twarz; szczere, mądre oczy i poczuła dumę z bycia jego córką.
— Dzięki temu, jestem jaka jestem — powiedziała i przytuliła go, a zaraz potem pomyślała: — Albo jaka byłam.
— Mówisz jak Stachu — zaśmiał się ojciec.
— Stachu? — Zdziwiła się i spojrzała badawczo na ojca. — Jaki Stachu?
— Jak to jaki? Ten, którego adoptowałaś — śmiał się ojciec.
Zatkało ją.
— Skąd wiecie o Stanisławie?
— Musieliśmy poznać tego, który oddał życie za naszą córeczkę — powiedziała mama.
— On tu jest?! — Ożywiła się.
— Oczywiście! — Odparł ojciec, zdziwiony pytaniem.
Ucieszyła się, ale zaraz posmutniała i zapadła się w sobie, mówiąc:
— Zginął przeze mnie — westchnęła, a z oczu znów popłynęły jej łzy.
— Jak zwykle nie słuchasz, co się do ciebie mówi, przecież pisałem „nie rozpaczaj” — usłyszała znajomy głos.
— Stasiu! — Krzyknęła i padła przed nim na kolana, zanosząc się płaczem. — Wybacz mi! — Płakała. — To wszystko moja wina!
— Misiu, nie płacz — powiedział, pochylając się nad nią. Chwycił ją za ramiona i delikatnie postawił na nogi. — To nie była twoja wina — powiedział łagodnie.
Wstała, ale ból i poczucie winy przygniatało ją ciężarem do ziemi. Spuściła głowę i szlochała, a łzy wylewały się z niej strumieniami. Nie mogła się opanować, jak wtedy, w dzień jego śmierci. Płacz wstrząsał jej ciałem, a ona ledwo mogła złapać oddech.
— Tak mi przykro — powtarzała.
— Cii, już dobrze, nie trzeba. Wszystko już jest dobrze — uspokajał i gładził ją po głowie.
Ale ona nie mogła się uspokoić. Zamknięta do tej pory w pieczarze Demona rozpacz, wylewała się z niej teraz niepohamowanie, a ona nie umiała jej zatrzymać. Stan objął ją mocno i przytulił. Potem posadził na ławce przy tarasie i gładził pocieszająco po głowie.
Przez łzy widziała jak jej rodzice odchodzą.
— Nie idźcie! — Zdenerwowała się.
— My cały czas tu będziemy, a wy musicie teraz porozmawiać — tłumaczyła matka. — Szczerze — dodała, patrząc wymownie na Stana, a ten kiwnął.
Odczekał chwilę aż się uspokoi, po czym rzekł:
— Posłuchaj mnie teraz Skarbie — zaczął i patrzył w jej piwne, mokre oczy. — Nie rozpaczaj już. Tak musiało być.
Próbowała protestować, ale ją uciszył, przykładając palec do jej ust.
— Tamtego ranka nie mogłem postąpić inaczej. Nie było innego wyjścia — tłumaczył. — W przeciwnym wypadku zginęlibyśmy oboje — dodał.
— Tego nie wiesz — protestowała.
— Zginęlibyśmy oboje — powtórzył.
— To nie zmienia faktu, że to moja wina — powiedziała, spuszczając głowę.
— Nieprawda — powiedział. — Wiedziałem, że jest na wolności — przyznał.
Podniosła zaskoczone oblicze na przybranego ojca, nie mogąc uwierzyć w to co słyszy.
— Co?? Dlaczego mi nie powiedziałeś?
— Nie wiem. To pewnie zabrzmi idiotycznie, ale chyba nie chciałem cię martwić — wzruszył niewinnie ramionami.
— Martwić? O Boże! — Westchnęła i objęła głowę dłońmi, próbując zapanować nad emocjami. Gdyby wiedziała, że jest na wolności, nie dałaby się zaskoczyć.
Objął ją mocno i pocałował w głowę.
— Nie chcę, żebyś się zadręczała.
— Stasiu, popełniłam karygodny błąd, a ty zapłaciłeś za to życiem! Jak mam się nie zadręczać?!
— To już nie ma znaczenia — tłumaczył.
— Nie ma znaczenia?! Zabiłam Cię! — Rozpaczała.
— Nie mów tak! — Zdenerwował się.
Spojrzała na niego zbolałym wzrokiem.
— Kiedy to prawda — wyszeptała z płaczem.
— Przestań! Dręczysz się od miesięcy i tracisz kontakt z rodziną!
— Oni rozumieją!
— Naprawdę? To gdzie teraz są? Kiedy ostatni raz z nimi rozmawiałaś?
Otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale ją ubiegł:
— …twarzą w twarz.
Milczała.
— Nie marnuj życia — powiedział już łagodniej. — Oni cierpią, ale nie przez moją śmierć, tylko twoją. Jesteś dla nich martwa od miesięcy.
Patrzyła na niego z otwartymi ustami, a ból rozdzierał jej serce. Bolało to co mówił, ale to była prawda. Szczera i bardzo dotkliwa, ale prawda. Spuściła głowę i wyszeptała z płaczem:
— Ale jest mi źle bez ciebie.
— Wiem, ale im jest źle z tobą, taką tobą. Tracisz ich.
Westchnęła, starając się opanować płacz, ale nie udało się. Musiała utopić ból we łzach.
— Oni cię potrzebują.
— Za późno, ja nie żyję, Stasiu — tłumaczyła.
— To prawda, ale nie możesz tu zostać — powiedział.
— Wiem — przyznała smutno, myśląc o karze wieczystej. — Mogę tu z tobą jeszcze posiedzieć?
— Ale obiecaj, że nie będziesz już płakać.
— Spróbuję — obiecała.
Otarła łzy i mocno wtuliła się w niego. Czuła jego ciepło i zapach, który otulał ją spokojem. Uspokoiła się wreszcie. Było jej dobrze w jego ramionach. Marzyła o tym od jego śmierci. — Szkoda, że nie mogę tu zostać — rozmyślała. Dziwiła się jednocześnie, że świadomość „pójścia do piekła” nie martwi jej bardziej. W końcu wieczność w mękach, mogłaby przynajmniej wzbudzać w niej minimalne obawy, a tym czasem było jej to obojętne. Liczyła się dla niej jedynie jego obecność.
Po dłuższej chwili w jego kojących objęciach, uspokoiła się i coś jej się przypomniało; wyprostowała się i powiedziała:
— Przez te twoje tajemnice omal nie dostałam zawału — powiedziała i spojrzała na niego mokrymi oczami, starając się uśmiechnąć.
Zaśmiał się.
— Wybacz, że nie powiedziałem ci osobiście. Chciałem to zrobić tego wieczoru…
— Wiem — powiedziała smutno. — Jak ty to wszystko…? Skąd? — Pytała.
— Pisałem ci. Byłem najemnikiem, a wszystkie zarobione w ten sposób pieniądze inwestowałem. Najpierw z ciekawości, potem z nudów, a na końcu, ponieważ zacząłem mieć potrzeby, żeby je wydawać — zaśmiał się.
— Na wyspy? — Zadrwiła.
— Na wyspy — przyznał — i na pałac na Węgrzech. Gdy tam pojechałem i zobaczyłem w jakim stanie to wszystko się znajduje, zapragnąłem to naprawić. No i tak zacząłem potrzebować pieniędzy — zaśmiał się.
— I to dużo — stwierdziła.
— Tak, ale warto było, prawda?
— Prawda — przyznała. — Pałac jest piękny.
— Mieliśmy pojechać tam razem — westchnął. — Okazywałaś mnóstwo cierpliwości w związku z moimi wyjazdami.
— Owszem i byłam rozczarowana brakiem tajnej, węgierskiej kochanki — zadrwiła.
— Chyba nie zapytałaś o nią Józefa? — Śmiał się.
— Oczywiście, że zapytałam!
— I co on na to? — Zapytał z rozbawieniem.
— Józef nie ma poczucia humoru — odparła.
Stan się roześmiał.
— Biedak, też mu się trafiła „dziedziczka”… — śmiał się nadal. — Jak ci się z nim współpracuje? — Zapytał, gdy przestał się śmiać.
— Bardzo dobrze, choć na początku rozkazał wszystkim kłaniać się i dygać — wyrzucała z udawanym oburzeniem.
Stan znów śmiał się do rozpuku.
— Bardzo śmieszne! — Oburzała się. — Wszyscy dygali i nazywali mnie „hrabiowską mością”.
— Szkoda, że tego nie widziałem.
— Tak, robiło wrażenie. Z tą hrabiną to trochę przegiąłeś — stwierdziła.
— Ach, to taki bonus za zasługi — śmiał się. — Był w pakiecie z pałacem — drwił.
— Jeff mówił, że to właśnie dlatego nalegałeś na adopcję.
— Nie tylko, przecież wiesz — powiedział i pocałował ją w głowę. — Ale masz rację, bez adopcji nie mógłbym przekazać ci tytułu. Ród mojej babki by wymarł.
— Nie obraź się Stasiu, ale to fikcja.
— Nie chodzi o krew, Misia. Chodzi o to, żeby to co odtworzyłem miało opiekuna i żywy symbol. Nie mogłem znaleźć lepszego — powiedział i pocałował ją w czoło.
— „Żywy symbol”? — Zapytała z drwiną, sugerując miną, że jego „żywy symbol” obecnie jest martwy. Jednak on nie zrozumiał sugestii i ciągnął dalej:
— Tak, Wasza Hrabiowska Mość — żartował, a ona się roześmiała, a potem powiedziała: — Kocham cię. Dziękuję za uratowanie życia. — I pocałowała jego dłoń, a potem przytuliła ją do policzka, próbując zapamiętać to uczucie i ten moment.
— Ja też cię kocham. Żyj i ciesz się życiem! — Odpowiedział. — A propos! Może wyjaśnisz łaskawie, jak się tu znalazłaś? — Zapytał, przyglądając jej się uważnie.
Podniosła na niego wzrok.
— Yyyy, to długa historia — zająknęła się.
— Mam całą wieczność — odparł Stan z karcącą miną.
— No dobra — uśmiechnęła się niepewnie i zaczęła opowiadać; o tym jak znalazła rannego mężczyznę przed wejściem do domu nad jeziorem; jak śnieżyca zmusiła ją do uruchomienia szpitala polowego w salonie i jak spacyfikowała dwóch zbirów, polujących na jej gościa, a także o Romanie i w końcu o tym jak policjant — idiota doprowadził do ich uroczego spotkania w zaświatach. Gdy opowiadała, Stan uśmiechał się delikatnie, a gdy skończyła zapytał:
— Ten wielki złamał ci rękę?
— Chyba tak — odpowiedziała zamyślona.
— Nie bolała cię wcześniej?
— Nie wystarczająco, żeby nabrać podejrzeń.
— Hmm, bywa — mruknął. — Roman poznał motor? — Zapytał po chwili.
— Słucham?
— Nie przyznał się?
— Kto?
— Nie powiedział ci — stwierdził.
— O czym ty mówisz?
— Roman to ten mój znajomy, który załatwił „Trinity” — odparł z uśmiechem.
— NIE!
— Tak — rechotał.
— To nie jest śmieszne — oburzała się. — Wiedział kim jestem i się nie przyznał!
— Myślę, że dopóki nie zobaczył „Trini”, to nie wiedział — tłumaczył Stan.
— Niewielka różnica — oburzała się nadal.
— Nie złość się na niego, pewnie był przerażony. W końcu skopałaś dupę gościowi — jak to było? –„wielkiemu jak stodoła” — śmiał się.
— Taki właśnie był — broniła się. — Jakim cudem się poznaliście? — Dziwiła się.
— Pisałem ci — w drodze do studia.
— Tak zwyczajnie? — Zadrwiła.
— Nie, raczej nadzwyczajnie głupio — zawstydził się.
— Ja też mam czas. Opowiadaj! — Śmiała się.
— Byłem młody…
— Nie kombinuj! — Śmiała się.
— No dobra — westchnął i z lekkim zażenowaniem zaczął opowiadać o tym jak ścigał się z Romanem po zatłoczonych ulicach, narażając bez sensu życie swoje i innych oraz jak omal nie doszło do tragedii, gdy obaj wyjechali wprost na grupę przechodniów. Na szczęście udało im się ominąć pieszych, ale rozbili motocykle, cudem unikając poważniejszych obrażeń.
— „Więcej szczęścia niż rozumu” — skwitowała, kręcąc głową z politowaniem.
— Dokładnie tak. Z mojej Yamahy niewiele zostało, a my obaj trafiliśmy do aresztu — przyznał zawstydzony.
— Naprawdę? — Zanosiła się od śmiechu. — Mój ojciec jest kryminalistą — załamywała ręce, nie mogąc przestać się śmiać.
— Nie „kryminalistą”, tylko „notowanym” — tłumaczył z powagą.
— Taak, to znacząca różnica — rechotała.
— Nie śmiej się, gdyby nie moje młodzieńcze wybryki, nie miałabyś takiego motocykla — moralizował.
— Przecież nic nie mówię — drwiła, próbując się opanować.
— Chcesz posłuchać dalej, czy będziesz tak rechotać bez końca?
— Próbuję przestać, ale nie mogę — śmiała się nadal. — Opowiadaj — chichotała. Zerkał na nią z udawanym oburzeniem i ciągnął dalej.
— Siedzieliśmy tam jakiś czas. Miłość do jednośladów przezwyciężyła wzajemne pretensje i po wyjściu udaliśmy się razem oglądać nowe maszyny. Ja wybrałem Indiana, tego który teraz STOI w garażu — zaakcentował słowo „stoi” i spojrzał na nią wymownie.
— Staram się Stasiu, ale boli mnie serce, gdy go dosiadam. Zaczynam ryczeć i nie widzę dokąd jadę. Wybacz. Wiesz jak to się ostatnim razem skończyło.
— Wiem, więc niech stoi — machnął ręką. — Nie smuć się — mówił, gładząc ją po zatroskanym obliczu. — Kocham cię — pocałował ją w głowę. — Nie rycz już więcej, dobrze?
— Dobrze — zgodziła się i wtuliła się w niego, szepcząc „ja też cię kocham”. Po chwili ciekawość jednak wzięła górę i oderwała się wreszcie od niego, pytając: — Mówisz, że to Roman załatwił „Trini”?
— Tak. Chociaż uważał, że mi odbiło na starość.
— Wypytywał mnie o nasze motywy — przyznała.
— I co mu powiedziałaś?
— Prawdę — uśmiechnęła się i przytuliła znowu.
— Nie wszyscy to rozumieją — przyznał.
— Wiem, ale co nas to obchodzi? — Zapytała, patrząc mu w oczy z miłością.
Stan kiwną i przytulił ją mocniej, a po chwili dodał:
— Powinnaś kogoś poznać.
Podniosła wzrok i zobaczyła dwie kobiety idące w ich kierunku. Były niemal identyczne, tylko w różnym wieku. Młodsza z nich miała na sobie letnią sukienkę w niebieskie motyle, takie jak Stan namalował na Indianie.
— Mary i Magie — wyszeptała.
Stan kiwnął. Kobiety zbliżyły się, uśmiechając się ciepło, a ona gapiła się na nie oniemiała z zaskoczenia. W końcu wydusiła z siebie: — Dlaczego nigdzie nie ma ich zdjęć?
— Hmm, są… ale… z tym było trochę tak, jak z motocyklem, który stoi przykryty w garażu… — tłumaczył.
Rozumiała. Ona też schowała wszystkie jego fotografie. Ból był zbyt duży.
— No to teraz zostaną nieodkryte dla przyszłych pokoleń archeologów — westchnęła.
— A mówiłeś, że to ja jestem pyskata — zadrwiła Magie.
Stan spojrzał na nie obie i uśmiechnął się tak, jak miał w zwyczaju robić, zanim zaczął prawić kazanie. Tym razem pewnie też chciał powiedzieć po ojcowsku coś mądrego, ale wyrwało mu się: „Tak, tak, zawiążcie pakt przeciwko Staremu, małe diablice.” — rozbawiając je obie. Pokręcił tylko głową, a potem wyjaśnił Moni, gdzie znajdzie jego ukryte życie. Potem Magie wzięła ją za rękę i patrząc przenikliwie błękitnymi oczami swego ojca, zapytała:
— Mogę mieć do ciebie prośbę?
— Chyba tak — zająknęła się Monia.
— Chcę cię prosić, żebyś zaopiekowała się Stevenem. Jesteś jedyną osobą, której słucha.
Monię zaskoczyło to stwierdzenie, ale nic nie powiedziała, a Magie mówiła dalej:
— W moim pokoju pod łóżkiem jest skrytka. Oddaj mu proszę to, co tam znajdziesz i powiedz, że zwracam mu wolność.
Słowa Magie mocno wstrząsnęły Moniką. Zdenerwowała się i zapominała, że umarła.
— Wybacz Magie. Nie mogę, to go załamie! Nie proś mnie o to. Nie chcę, żeby znowu przeze mnie cierpiał! — Zaprotestowała.
Magie uśmiechnęła się ciepło, uścisnęła jej dłoń i powiedziała:
— Właśnie dlatego, tylko ty możesz mu to powiedzieć.
— Magie, nie. Proś o wszystko, tylko nie o to — kręciła głową wzburzona.
— Moni, on musi to usłyszeć. Znasz go i wiesz, że nadal żyje przeszłością. Potrzebuje resetu — powiedziała Magie i patrzyła błagalnie na siostrę.
— Resetu? Pomyśli, że oszalałam! — Próbowała się wykręcić.
— Powiedz mu, że tu też rosną konwalie.
— Konwalie? — Powtórzyła zdziwiona.
— Tak. Zrozumie.
Monia westchnęła ciężko, nie chciała jej odmówić, ale Stevena też nie chciała krzywdzić. Nagle przypomniała sobie, że przecież nie musi się o to martwić, bo na zmartwychwstanie raczej nie ma co liczyć, więc niczego nikomu nie będzie musiała mówić; ulżyło jej. Tymczasem Magie mówiła dalej:
— To dobry człowiek, tylko się trochę pogubił w tym wszystkim. Nie miej mu za złe — tłumaczyła. — On nie jest taki, to żałoba go zmieniła.
— Wiem — powiedziała Monia i oparła na Magie głowę. — Bardzo wam współczuję i rozumiem go. Nie żywię urazy, już od dawna — zapewniła.
— Dziękuję — powiedziała Magie i objęła siostrę.
— A propos skrytek — zaczął nagle Stan — w kryjówce znajdziesz ich rozmieszczenie. Znajdziesz tam również prezent, który kupiłem dla Jeffa; miał urodziny dwa tygodnie po, wiesz… mogłabyś mu go przekazać? — Zapytał, ale zanim uzyskał odpowiedź, kontynuował: — A w mojej sypialni za obrazem jest kluczyk do skrytki w banku. Otworzysz ją przedstawiając się nazwiskiem mojej babki.
— Powiedz mi dlaczego tyle tajemnic? Dlaczego nie powiedziałeś mi o wszystkim wcześniej?
Zastanowił się chwilę, po czym odpowiedział:
— Skrytki to zboczenie zawodowe, a reszta, no cóż — strach przed tym, że się nie zgodzisz na adopcję — zaśmiał się. — Później, to tak naprawdę nie wiem — wzruszył ramionami.
— Ty chyba po prostu lubisz mieć tajemnice — podsumowała.
— Uwielbiam! — Zaśmiał się. — Nie gniewaj się.
— Nie gniewam się. Po prostu żałuję, że nie mogłam …na ciebie nakrzyczeć! — Oburzała się, a on się śmiał. — …i nie mogłam ci podziękować za zaufanie — dodała ciszej.
— Nie martw się. Ja wiem, zawsze wiedziałem. I ja ci dziękuję.
Kiwnęła i znów wtuliła się w niego. Wiedziała, że nie będzie miała więcej takiej okazji. Chciała nabrać go sobie na zapas. Po chwili przypomniało jej się, że przecież nie sprawdzi już co pochował w tych wszystkich kryjówkach, więc zapytała:
— Co jest w tej skrytce bankowej?
— Moja i twoja historia. O tym też miałem ci opowiedzieć tego wieczoru. W pozostałych są drobiazgi, pamiątki, biżuteria oraz rzeczy, o których nie wie nawet Jeff. Teraz są twoje.
Monia nie wytrzymała dłużej i wyrzuciła z siebie.
— Kochani, zrozumcie wreszcie, ja nie żyję!
— Skarbie, czas spędzony tutaj nie ma znaczenia — powiedziała Mary ze spokojem.
Monia nie rozumiała; była martwa i tyle! Siedziała z nimi szmat czasu, nikt jej nie odratuje! A na dodatek najpewniej trafi do piekła za wszystkie czyny, które popełniła. Najdziwniejsze, że wciąż było jej to obojętne, im najwyraźniej też.
Temat tajemnic i skrytek został wyczerpany. Stan wziął ją za rękę i poszli nad urwisko. Widok był taki sam jak wtedy, gdy pokazał jej go pierwszy raz. Chodzili tam wielokrotnie razem, potem chodziła sama. Tam czuła, że jest blisko niego, dlatego tam wracała, mimo iż powroty bolały.
Stali gapiąc się na zachód słońca, było jej dobrze, ale czuła, że musi gdzieś iść. Jakaś siła ją przyciągała. Odpychała to uczucie; złościło ją; chciała zostać. Przytuliła się mocno, myśląc: — Chcę tu zostać, Stan — ale wyrwało jej się to na głos.
— Nie możesz, Skarbie. Jeszcze nie teraz. Musisz wrócić.
— Wrócić? — Zapiała zdziwiona.
— Tak — zaśmiał się tak, jak miał w zwyczaju to robić, gdy pytała go o rzeczy oczywiste — oczywiste dla niego, a potem dodał patrząc z tajemniczym uśmiechem. — Ktoś tam bardzo cię kocha. To co czujesz, to jego miłość. Nie każmy mu czekać — powiedział i pocałował ją w głowę.
Spojrzała bez zrozumienia.
— Nie martw się, odprowadzimy cię — powiedział.
Gdy się rozejrzała, zobaczyła, że faktycznie wszyscy pozostali także są razem z nimi na szczycie. Mama podeszła i przytuliła ją, a potem szepnęła jej coś do ucha.
— Kto to jest? — Zapytała Monika, słysząc szepnięte nazwisko.
— To element naszej historii, zapamiętaj — odparła.
— Dobrze — zgodziła się, a potem przytulała każdego z osobna. — Kocham Was. Znowu będę tęsknić — zasmuciła się.
— Masz wokół siebie wielu kochających cię ludzi. Skup się na żyjących — rzekła matka.
— My zawsze będziemy przy tobie, Słonko. Zawsze. I będziemy tu na ciebie czekać — dodał ojciec.
— Nie rozpaczaj. Żyj! — Powtórzył kolejny raz Stan i wszystko zaczęło znikać.Powrót przyjaciela
Drogą prowadzącą między drzewami stojącymi jak szpaler odświętnie wystrojonych żołnierzy, jechał czarny Ranger Raptor. Samochód podjechał pod drewniany dom, stojący w malowniczym miejscu tuż przy jeziorze. Pod domem stał czarny Jeep, a na schodach siedział mężczyzna w skórzanej kurtce i ciemnych okularach. Uśmiechał się. Widząc nadjeżdżające auto wyprostował się i odgarnął długie włosy za ucho. W rękach trzymał czapkę z daszkiem i potrząsał nią nerwowo.
Czarny pickup zatrzymał się obok Jeepa. Wysiadła z niego wysoka szatynka. Odgarnęła falowane włosy za ucho. — Skróciła je — pomyślał mężczyzna na schodach. Kobieta zabrała z samochodu plecak i zarzuciła go na ramię. Za nią z wozu wyskoczył rudy pies. Szła w stronę mężczyzny z tajemniczym uśmiechem. Kiedy się zbliżyła, zobaczył na jej dekolcie wytatuowanego niebieskiego motyla. Gdy stanęła przed nim, odchylił połę kurtki i zobaczył, że motyla tworzą dwa fantazyjnie wyrzeźbione rewolwery. Wiedział co skrywa ten tatuaż.
— Witaj! — Powiedział, gapiąc się na motyla.
— Witaj! — Odpowiedziała z uśmiechem. — Oczy mam wyżej — dodała, śmiejąc się.
— Wiem, gdzie masz oczy — śmiał się. — Tatuaż podziwiam. Piękny.
— Dziękuję — odpowiedziała. — Skąd wiedziałeś, że tu będę?
— Umiem słuchać — odparł. — Opowiadałaś, że weekendy spędzasz tutaj.
— Przeważnie — zaśmiała się.
— Tak naprawdę, byłem w pobliżu i pomyślałem, że sprawdzę, czy wiosną jest tu tak pięknie jak opowiadałaś.
— I co?
— Miałaś rację, ten zapach jest zniewalający.
Uśmiechnęła się.
— Dobrze cię znowu widzieć — powiedział, już patrząc jej w oczy.
— Ciebie też Roman — odparła i objęła go.
John skakał wokół nich, domagając się uwagi.
— Cześć stary, jak się masz? — Przywitał się Roman i wytarmosił rudzielca.
— Wejdźmy — zaproponowała Monia, przyglądając się z uśmiechem radosnemu powitaniu obu dżentelmenów.
Weszli do środka. Roman rozejrzał się. Domek trochę się zmienił. Zniknęły pudła z korytarza. Kuchnia zyskała nowoczesny design. Szafa grająca stała teraz koło kominka.
— Działa? — Zapytał.
— Oczywiście! Znalazłam takiego dziwnego naprawiacza, wyobraź sobie… — zaczęła z drwiną.
— Naprawiacz był genialny, ledwo dotknął i naprawił — bronił się.
— Przecież nic nie mówię — śmiała się. — Napijesz się czegoś?
— Nadal robisz tak świetną kawę?
— Zawsze — odparła.
Gdy wróciła z kawą do salonu, Roman stał przy kominku i podziwiał jedno ze zdjęć. Oprawione w ramkę wykonaną z łusek karabinu pokrytych złotem. Na zdjęciu była ona, John i Stan. — Witaj stary przyjacielu — rzekł w myślach na widok Stana. — Wiem, że powinienem jej powiedzieć. Módl się za mnie — dodał.
— To Stan — powiedziała. Kiwnął. Przecież wiedział, ale jak ma jej to powiedzieć.
— Myślę, że byście się polubili — ciągnęła. Uśmiechnął się i zagryzł dolną wargę w zamyśleniu.
— Jak twoja rana? — Zapytała, zmieniając temat. Nie chciała go zmuszać do wyznań.
— Dobrze. Wszystko się zagoiło — odpowiedział. — Widzę, że ty swoją ozdobiłaś — wskazał na motyla. — Masz motyla „wlotowego”? — Zapytał z zaciekawieniem.
— Mam — odpowiedziała dumnie i odchyliła bluzkę.
Na plecach między łopatkami na bliźnie rany wlotowej widniał bliźniaczy niebieski motyl. Był pod wrażeniem. Artysta zrobił kawał dobrej roboty.
— Daj mi adres tego studia. Świetna robota — stwierdził.
— Myślę, że nie będziesz miał po drodze, ale jak będę następnym razem lecieć do kraju, zabiorę cię ze sobą — odpowiedziała.
— Umowa stoi — zgodził się natychmiast.
— Będziesz mógł nakręcić kolejny odcinek tego twojego motoryzacyjnego show — zażartowała.
— Świetny pomysł!
— Żartowałam!
— A ja nie — stwierdził.
— Daj spokój — machnęła ręką.
— Widzę, że nadrobiłaś wiedzę o mnie — zażartował.
— Zawsze wiedziałam kim jesteś.
— A no tak, pamiętam — skrzywił się.
Umilkli na chwilę, popijając kawę.
— Opowiadaj! — Rzuciła, widząc, że rozmowa się nie klei.
— Co tu opowiadać? — Zaczął — Greg chce nakręcić film o tym co się wydarzyło.
— Serio?
— Tak.
— Przyjechałeś po zgodę — bardziej stwierdziła niż zapytała.
— W sumie… tak — przyznał i spuścił wzrok.
Nie dzwonił do niej przez wzgląd na jej męża, ale kontaktował się od czasu do czasu ze Stevenem, żeby sprawdzić co u niej. Steven obiecał, że go nie wyda i chyba dotrzymał słowa. O tym, że ona tu będzie, też wiedział od Stevena. Pomyślał, że chyba powinien dochować tej tajemnicy.
— Wybacz, że nie dzwoniłem — dodał po chwili — ale nie chciałem się narzucać.
— Narzucać? — Zdziwiła się.
— Ty też nie dzwoniłaś — bronił się.
— Nie chciałam się „narzucać” — odparła. Zaśmiał się.
— Myślę … — zaczęła po chwili przypominając sobie spotkanie z Maciejem — że dobrze postąpiliśmy — uśmiechnęła się i ścisnęła jego dłoń. Kiwną na zgodę, bo był podobnego zdania.
— No to co to ma być za film? — Zapytała, żeby zakończyć „wypominki”.
— W zasadzie to nie wiem. Greg ma zakaz ruszania tematu, dopóki nie uzyskam twojej zgody.
— Dziękuję. Wolałabym, żeby pewne sprawy nie zostały poruszone.
— Wiem, nikt o nich nie wie. Możesz mi zaufać. Opowiedziałem mu jedynie moją historię i tego zamierzam się trzymać.
— Dziękuję — odpowiedziała i spojrzała na niego tęsknie. — Mogę się do ciebie przytulić? — Zapytała nagle.
— Myślałem, że nie zapytasz? — Odpowiedział i przyciągnął ją do siebie, a potem przytulił tak mocno, że brakło jej tchu.
— Kto mnie zagra? — Zapytała po chwili.
— Nie wiem — zastanowił się. Wyprostowała się i spojrzała mu w oczy. — Może Whoopi Goldberg — dodał z poważną miną.
Walnęła go w ramię.
— Aua! — Śmiał się.
— I po co ja cię ratowałam?
— Bo mnie kochasz — odparł z rozbrajającą szczerością i patrzył na nią z tym swoim durnym uśmieszkiem.
— W życiu! — Zaprotestowała, i położyła głowę na jego ramieniu. — Jestem głodna — rzuciła po chwili. — Zrobimy coś do jedzenia, a ty mi poopowiadasz o tym filmie z Whoopi — zaśmiała się.
On też, a potem zaczął opowiadać.
— Możesz zostać? — Zapytała, przygotowując kolację.
— Nie wiem, czy mogę — powiedział tak, jakby to nie zależało od niego.
— Zapytaj Johna, on tu rządzi — odparła.
John usłyszawszy swoje imię ożywił się i zamerdał ogonem.
— To chyba znaczy „TAK” — powiedział Roman.
— Skoro tak twierdzisz — zaśmiała się, spoglądając na nich znad blatu w kuchni. Roman zmarszczył brwi.
— A gdzie szanowny małżonek? — Zapytał z ironią. Pamiętał go ze szpitala. Nie zrobił na nim dobrego wrażenia. Przez niego zerwał z nią kontakt. Stracili pół roku, a mogli razem przez to przejść.
— Nie wiem i nie obchodzi mnie to — odparła z tajemniczym uśmiechem, oblizując palce z jakiegoś sosu.
Spojrzał na nią zaskoczony.
— Opowiadaj!
— Nie ma o czym, ja i on to już historia.
— Jak to?! — Zapiał Roman. — Byliście tacy zakochani. Gdy przyjechał do szpitala wydawało mi się, że czekałaś tylko na niego.
— Bo tak było…
— Przykro mi — powiedział i objął ją.
— Mi też — powiedziała i oparła głowę na jego ramieniu.
— Znaczy, że jesteś do wzięcia?! — Olśniło go po chwili.
— Nie.
— Nie?! — Zapiał znowu zdziwiony.
— Nie — potwierdziła z uśmiechem pod nosem.
Spojrzał na nią podejrzliwie.
— Opowiadaj! — Rozkazał znowu.
Nad jeziorem budził się piękny słoneczny dzień, pierwszy taki od kilku dni. Było wyjątkowo spokojnie, panował mroźny bezruch, wszystko było zamarznięte. Kryształowe sople błyszczały w porannym słońcu, a spływające z nich krople połyskiwały, spadając na miękki puch. Za sprawą niedawnej burzy śnieżnej dom wyglądał jak oblany słodkim lukrem; cały świat był „polukrowany”. Co za widok, można by tak stać i podziwiać bez końca. Stał więc w pokoju na piętrze, przy wielkim oknie i podziwiał, a w głowie stale analizował, jakie miał szczęście, że właścicielka tego "lukrowanego" domu była w nim, gdy tu dotarł. Nie chciał nawet myśleć, co mogło się stać, gdyby jej tu nie było. Pewnie znaleźliby go wiosną na schodach przed wejściem w stanie głębokiego rozkładu. Na myśl o tym przeszły go dreszcze. Podziękował w duchu za drugą szansę i wrócił na dół. Ona jeszcze spała. Nie chciał jej budzić; miała ciężką noc. Po tym co przeszła, aż dziw brał, że w ogóle sypiała. Jak można udźwignąć tyle bólu na raz, pomyślał i znów poczuł przygnębienie. Powinien się cieszyć, niebawem ich „odkopią” i będzie mógł wrócić do domu, gdzie jego dziewczyny na pewno na niego czekają. Jednak odczuwał dziwny niepokój, aż ściskało go w dołku. „Co się ze mną dzieje?”, pytał sam siebie, ale nie umiał odpowiedzieć sobie na to pytanie, postanowił więc zmyć to uczucie z siebie i poszedł łazienki.
Gdy wyszedł, ona też już nie spała. Zjedli śniadanie i zanim zdążyli się znudzić czekaniem, przybyły legiony ratowników. Pierwsza była odśnieżarka, za nią dwa radiowozy oraz wóz strażacki i karetka, a na końcu przyleciał jeszcze śmigłowiec ratunkowy ze stolicy. — A gdzie SWAT? Co za niedopatrzenie! — Drwił w myślach Roman. Odwrócił wzrok od okna; patrzyła na niego z uśmiechem. Gdy zapytał o co chodzi, wzruszyła tylko ramionami i podała mu kurtkę. — Chodźmy — powiedziała łagodnie.
— Chcesz się mnie pozbyć — zadrwił.
— Nie chcę, żeby mi wywarzyli drzwi! — Śmiała się.
— Racja — przyznał.
Wyszli na zewnątrz, nie czekając, aż „legiony” wtargną do środka. Roman udał się w stronę ratowników. Jeden z nich natychmiast chciał zająć się jego raną, ale nie bardzo miał czym. Stwierdził tylko, że goi się dobrze i na tym jego rola się skończyła. Kazał Romanowi wsiąść do śmigłowca, ale Roman nie chciał odejść bez pożegnania. Stał chwilę, zastanawiając się co jej powiedzieć. Wszystko wydawało się zbyt banalne w stosunku do tego co dla niego zrobiła
— Dziękuję ci — powiedział wreszcie i podszedł, żeby ją przytulić. — Zawdzięczam ci życie. Mam u ciebie dług.
— Daj spokój. Przynajmniej nie nudziło mi się podczas śnieżycy — mówiła, odwzajemniając uścisk. — Miło było cię poznać, gwiazdorze — dodała z uśmiechem.
— Ciebie też, agentko — odpowiedział z uśmiechem. — Zadzwonię.
— Wpadnij, gdy będziesz w pobliżu — powiedziała.
— Dobrze.
Spojrzał w stronę domu; dwaj policjanci wyprowadzali właśnie więźniów. Poczuł odrazę, miał ochotę napluć każdemu z nich w twarz. Zerknął na nią zawstydzony swoją reakcją, ale ona nie patrzyła na niego; przyglądała się z zainteresowaniem policjantom i widział jej niezadowolenie. Robili coś nie tak, ale nie wiedział co. „Wejdź do śmigłowca!” — Rozkazała w taki sposób, że poczuł dreszcze. Nie wykonał polecenia, tylko stał i gapił się zaskoczony, nie rozumiejąc o co jej chodzi. Zrozumiał chwilę później, gdy zobaczył wycelowany w siebie pistolet. Zrozumiał też, że zaraz umrze. Zamknął oczy, westchnął z żalem i czekał na śmierć.
Monia krzyknęła na szeryfa. Padł strzał, Roman poczuł odrzut i upadł. Czekał na ból, ale ból nie nadchodził, śmierć też nie. Drugi strzał wyrwał go z otępienia. Otworzył oczy; leżał w śniegu za śmigłowcem — żył! Podniósł się uradowany i wtedy zobaczył ją; leżała bez życia na czerwonym śniegu.
Wystrzelił zza śmigłowca jak z procy. Ukląkł przy niej, ale nie wiedział co robić. Załoga śmigłowca na szczęście wiedziała. Odciągnęli go i przystąpili do akcji reanimacyjnej.
Szumiało mu w uszach. Patrzył, ale widział jakoś niewyraźnie. Na rękach miał jej krew.
— Żyje! Zabieramy ją! Pan leci z nami! — Krzyknęła ratowniczka na Romana.
Helikopter wystartował. Roman widział jak przez mgłę. „Teraz proszę tu miarowo uciskać”, powiedział ratownik i wetknął mu do rąk mieszek, a sam zajął się podłączaniem jakiś kabelków i wbijaniem igieł w Monikę. Nagle Roman usłyszał sygnał ciągły. Piszczało mu w głowie. Wiedział co to oznacza. Był przerażony.
— Odsuń się! — Krzyknęła ratowniczka i wznowiła akcję reanimacyjną.
Monia nie reagowała, każde kolejne użycie defibrylatora odbierało nadzieję. Roman poczuł mokre ścieżki na twarzy. Bezsilność doprowadzała go do rozpaczy. Gdy stracił już wiarę, rozległ się wreszcie przerywany sygnał.
— Wróciła! — Ucieszył się drugi ratownik. — Dasz radę, jeszcze kawałek!
— Traci za dużo krwi! — Ostudziła go dziewczyna i kontynuowała rozpaczliwe próby zatamowania krwawienia.
Roman poczuł zimny dreszcz na plecach. Strach o życie Moniki rósł z każdą chwilą i wywoływał mdlące uczucie, które pozbawiało go sił.
— Podłącz mnie! — Palnął nagle bez zastanowienia.
Spojrzeli na niego oboje.
— To na nic… — zaczął ratownik.
— Jaką ma pan grupę? — Zapytała z zainteresowaniem medyczka.
— 0 Rh-
— Podwiń rękaw! — Rozkazała.
Czas dłużył się niemiłosiernie, a Roman cały ten czas próbował utrzymać ją przy życiu siłą swojej woli.
— Musimy pana odłączyć — powiedziała nagle dziewczyna.
— Nie! — Zaprotestował Roman — Już blisko, jeszcze trochę.
— To niebezpieczne — tłumaczyła.
— Zostaw! — Bronił się Roman.
Wtedy zobaczył, przez okno, że dolecieli do szpitala. Na dachu czekał już lekarz i pielęgniarka. Śmigłowiec wylądował. Wyciągnęli nosze ze środka.
— Odłączcie go! — Polecił lekarz i zaraz potem pognali w stronę wejścia.
Roman widział jak znikają w budynku, ale nie mógł się ruszyć z miejsca; nogi miał jak z ołowiu, patrzył i widział coraz mniej wyraźnie, oczy zaszły mu łzami. Brakowało mu tchu.
— Niech pan pozwoli ze mną — usłyszał kobiecy głos, który wyrwał go z odrętwienia.
Odwrócił się i zobaczył starszą lekarkę, która uśmiechała się do niego.
— Jest pan ranny? — Zapytała.
— Nie, to jej krew — odpowiedział.
— Dobrze, proszę pójść ze mną, znajdziemy coś na przebranie.
Weszli do jakiegoś pokoju. Była tam sofa, usiadł na niej i siedział zrezygnowany.
— Niech się pan nie martwi, doktor Coval to najlepszy chirurg w mieście, albo nawet w kraju — zapewniła.
Podała mu jakieś niebieskie ubranie. Zdjął koszulkę.
— A to co? — Zainteresowała się.
— Zostałem postrzelony z kuszy, Monia — ta ranna kobieta …ona mnie poskładała i ocaliła przed burzą — odpowiedział.
— Ładne szwy. Spisała się — stwierdziła. — Słyszałam, że szyje jak mało kto — dodała z uśmiechem.
— Zna ją pani? — Zapytał z zainteresowaniem.
— Nie, ale mój syn ją szkolił — odparła spokojnie. — A teraz ją uratuje. Niech się pan nie martwi. Tam jest kawa i jakieś batony. Proszę się poczęstować — wskazała na szafki po drugiej stronie pokoju.
— Dziękuję — wstał i nalał sobie kawy. Usiadł z powrotem na sofie. Zamyślił się; denerwował się. — Długo potrwa ta operacja? — Zapytał.
— Trudno powiedzieć. Wpierw Steven musi znaleźć kulę; nie przeszła na wylot.
— To problem? — Zaniepokoił się.
— Proszę się nie martwić, on sobie poradzi. Muszę już iść — dodała po chwili. — Powiadomię pana, gdy skończą — powiedziała i wyszła.
Położył się na sofie i zasnął.
Obudził się w innym miejscu; panował półmrok, słyszał znajome pikanie. Rozejrzał się, koło jego łóżka stał monitor i latały jakieś zygzaczki. — To moje „pikanie” — pomyślał zaskoczony. Rozejrzał się dokładniej i zorientował się, że leży w sali szpitalnej i ma maskę tlenową na twarzy. — Co tu się wydarzyło? — Dziwił się.
— Witaj z powrotem — usłyszał cichy męski głos. — Zaszaleliście z tą transfuzją — zażartował, ale nie brzmiał wesoło, a do tego wyglądał jakby był wleczony za ciężarówką.
— Gdzie ja jestem? — Zapytał Roman.
Mężczyzna odsłonił zasłonę i powiedział: — W doborowym towarzystwie.
Roman westchnął. Obok leżała ona, była nieprzytomna i podłączona do respiratora. Ten widok wywołał w nim gwałtowną reakcję, serce waliło jak oszalałe i zaczęło mu brakować tchu; monitory zareagowały natychmiast i podniosły alarm.
— Spokojnie, nie denerwuj się — uspokajał go lekarz. — To twarda sztuka — dodał.
Roman miał wrażenie, że tylko go pociesza.
— Jestem Steven Coval — oświadczył to, co Roman już przeczytał z plakietki. — To ciebie znalazła nad jeziorem? — Bardziej stwierdził niż zapytał.
— Tak — wyszeptał Roman. — Jestem Roman Andrews, co z nią?
— Udało nam się usunąć kulę — westchnął Steve, a potem umilkł, jakby na tym skończyły się dobre wieści. — Trochę bardziej w lewo — zaczął po chwili — …i kula trafiłaby prosto w serce.
Zamilkł. Wyglądał jakby bolały go wypowiadane słowa.
— Ma też jakieś 3–4 dniowe złamanie kości lewego ramienia — dodał po chwili.
— Nie wiem skąd to złamanie — powiedział zamyślony Roman — ale mogę się jedynie domyślać.
— Zostawmy to — machnął ręką Steven. — Ten pomysł z transfuzją … — pokiwał głową. — Omal sam nie przypłaciłeś tego życiem, ale dzięki tobie żyje. Dziękuję.
— To ja żyję dzięki niej — poprawił go. — Trzy razy uratowała mi życie — wyszeptał, a łzy cisnęły mu się do oczu.
Steven patrzył na niego; Roman wiedział, że czeka na wyjaśnienia, zatem zaczął po dłuższej chwili:
— Jestem aktorem.
— Wiem — przyznał Steve.
Roman kiwnął i nie wiedział jak kontynuować. Pomyślał, że najlepiej będzie powiedzieć wszystko od początku. Wiedział, kim jest Steven Coval i okłamywać go nie było sensu. Poza tym wiedział, że może mu zaufać. Monia mu ufała. Zatem mówił dalej.
— Zostałem porwany przez byłego scenarzystę serialu, w którym gram i jego kumpli. Odbiło mu! Nie mam pojęcia co nim kierowało. Jechaliśmy jakiś czas. W pewnym momencie auto porywaczy wypadło z drogi, dzięki temu udało mi się uciec. Ściągali mnie, strzelili do mnie z kuszy — umilkł. — To było niedaleko domu nad jeziorem; z daleka widziałem światła, więc kierowałem się tam po pomoc. Udało mi się do niego dotrzeć i wtedy mnie znalazła. Opatrzyła i wyjęła bełt, zaszyła ranę, a gdy spałem, wyłapała porywaczy i zamknęła ich w jamie pod domem; być może wtedy doznała urazu; nie wiem; nic nie mówiła — znów ucichł i westchnął głęboko.
— Pamiętasz co się stało rano? — Zapytał Steve.
— Tak — powiedział cicho i znowu westchnął. — Przyjechali nas odkopać ze śniegu. Policjanci wyprowadzali z piwnicy porywaczy. Jeden z policjantów pośliznął się i wtedy… — nie mógł mówić dalej, bo tak mocno ścisnęło go w piersi na to wspomnienie, że musiał nabrać głęboko powietrza, żeby nie zemdleć.
Steven czekał cierpliwie, a Roman po chwili kontynuował.
— Jim — ten scenarzysta — wyrwał pistolet z kabury policjanta i strzelił w moim kierunku. Myślałem, że umrę, zamknąłem oczy w oczekiwaniu na śmierć, a gdy je otwarłem, ona… — nie dokończył tylko się rozpłakał.
Steven chciał go pocieszyć, ale nie potrafił. Siedział w milczeniu i walczył z ogromnym bólem, który rozrywał mu serce. Ledwo ogarnął się po stracie przyjaciela, a teraz ona. Tylko ona mu została. Nie miał już nikogo na świecie. Wiele lat wcześniej terroryści zabili mu narzeczoną i zrujnowali mu życie. Razem z nią umarła część jego samego. Nie był w stanie zapomnieć. Stał się pusty w środku i niezdolny do tego, żeby kogoś pokochać. Wymuszone próby stworzenia związku kończyły się szybciej niż się zaczynały. Gdy wreszcie znalazł pokrewną duszę, przy której miał nadzieję znów nauczyć się darzyć kogoś uczuciem, ona ni z tego ni z owego wyprowadziła się z miasta. Znowu został sam. Pogodził się ze swoim losem; zobojętniał i skupił się na pracy. Stał się znanym i szanowanym specjalistą. Wszyscy go podziwiali, mimo iż miał opinię zimnego i bezwzględnego. Jednak nie było odważnych, żeby mu to powiedzieć. Do czasu, aż w jego życiu pojawiła się ona — pyskata Polka, z jakiejś dziury na końcu świata. Wdarła się w jego życie bez pytania. Mówiła bez ogródek co o nim myśli, doprowadzając go tym do szału. Walczyli ze sobą, ale musiał ulec. Poddał się, gdy ona uratowała go przed śmiercią. Zaczęła wtedy zaprzątać jego myśli i zburzyła tym wszystkie mury, które przez lata wokół siebie budował. Z czasem została jego rodziną — jedyną rodziną.
— Co teraz? — Zapytał nagle Roman, wyrywając go z zamyślenia.
— Trzeba czekać.
Steve zawahał się chwilę.
— Myślę, że powinieneś o tym wiedzieć… — powiedział i umilkł, żeby dobrać słowa. — ...na stole ...jej serce zatrzymało się i nie mogłem sprowadzić jej z powrotem — powiedział łamiącym się głosem. Przerwał i potarł nerwowo czoło. — Skutki mogą być różne — znów przerwał. — Najbliższe godziny pokażą.
Westchnął. Poklepał Romana po ramieniu i już innym tonem zapytał: — Jak ty się czujesz?
— Nic mi nie jest — odparł Roman i próbował wstać, ale zakręciło mu się w głowie.
— Spokojnie. Straciłeś za dużo krwi. Musisz wyprodukować nową, a to chwilę potrwa. Unikaj wysiłku, odpoczywaj.
— Nic mi nie jest — zapewniał. — Twoja matka mi pomogła — powiedział.
Steven zbladł.
— Moja matka? — Zapytał i przyglądał się Romanowi badawczo. — Musiałeś nieźle grzmotnąć, gdy zemdlałeś.
— Jak to „zemdlałeś”? — Zaprotestował. — Ja się zdrzemnąłem w pokoju lekarskim… Mówiła, że powie mi, gdy skończycie — odparł niepewnie.
Nie był już tego taki pewien, gdy widział jak Steve kręci głową.
— Moja matka nie żyje od 10 lat. Zemdlałeś na dachu, zaraz po wylądowaniu śmigłowca.
No pięknie, pomyślał.
— Jak długo byłem nieprzytomny?
Steven zerknął na zegarek.
— Jakieś dwanaście godzin.
Roman westchnął tylko i popatrzył na łóżko obok.
— Mogę do niej podejść?
— Jeśli dasz radę — odparł Steve, ale przysunął wózek i pomógł mu dotrzeć do jej łóżka.
Wydawała się taka krucha. Kobieta, która złoiła skórę Saszy i pokonała tyle przeciwności i wrogów. Czuł się winny.
— To moja wina — kajał się Roman — gdybym uciekł w drugą stronę…
— Po co to robisz? — Zapytał Steven. Roman patrzył na niego zaskoczony. — To niczego nie zmieni. Gdyby cię nie znalazła, teraz z tego czy innego powodu byłbyś martwy! Uszanuj to co dla ciebie zrobiła!
Roman popatrzył na Stevena mokrymi oczami i przeprosił cicho.
— Wybacz. Po prostu żałuję, że tak to się skończyło.
— Nic się jeszcze nie skończyło! — Oburzył się Steven. — Ona wciąż żyje! — Warknął i wyszedł wzburzony z sali.
Roman przypomniał sobie jego historię i wiedział, że na tym łóżku leży ostatnia bliska mu osoba, współczuł mu z całych sił. Nie chciał wzgardzić jej poświęceniem, po prostu było mu ogromnie przykro, że sprowadził na nią nieszczęście. Starał się jednak wierzyć, że nic się jeszcze nie skończyło. Po lekkim zawahaniu, wziął ją za rękę i szeptał coś, modlił się, opowiadał i głaskał ją po dłoni. Starał się z całych sił sprowadzić ją z powrotem. Nic innego nie przychodziło mu do głowy, nic innego nie potrafił zrobić.
Nazajutrz przyjechała Carol, jego partnerka. Chciała, żeby wrócił z nią do domu. Była przerażona. Nic dziwnego, nie dawał znaku życia od zaginięcia.
— Nie mogę — stwierdził krótko. — Nie zrozum mnie źle kochanie, ale jestem jej to winien.
— Rozumiem — odparła chłodno. — Potrzebujesz czegoś — zapytała.
Zastanowił się przez chwilę.
— Narysuję ci mapę. Pojedź tam proszę i zabierz psa, który tam jest. Zrobisz to dla mnie? — Zapytał.
— Psa?
— Tak. Wabi się John. Nie może zostać tam sam.
W oczach miał dziwną zmianę, której ona wtedy jeszcze nie rozumiała.
— Pojadę — zgodziła się.
Pojechała; wściekła i zazdrosna, ale psa nie było w miejscu, które jej wskazał. Dom był zamknięty, wokół wszystko oklejone policyjną taśmą. Stanęła chwilę, przyglądając się śladom wokół domu i zdała sobie sprawę z tego co tam się musiało wydarzyć. Zimny dreszcz przebiegł po jej ciele. Wsiadała do samochodu i pojechała na pobliski posterunek Policji. Szeryf opowiedział jej o całym zdarzeniu. Teraz zrozumiała.Niezwykłe spotkanie
Monia otworzyła oczy, przywitał ją piękny słoneczny poranek. Zza otwartego okna dobywały się znajome śpiewy ptasich sąsiadów i cudowny zapach leśnych kwiatów. Zamruczała radośnie i rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu przyjaciela. Johna nigdzie nie było, pomyślała, że pewnie znów buszuje gdzieś w kartonach z drobiazgami. Wstała z łóżka i podeszła do okna. Miała dziwne uczucie jakby widok z okna nie pasował jej do tego, jaki spodziewała się zobaczyć. A co chciała zobaczyć? Na to pytanie nie umiała sobie odpowiedzieć. Znów rozejrzała się po sypialni. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ją wykończyła. Wydawało jej się, jakby jeszcze wczoraj stały w niej puszki z farbą i drabiny. A może to faktycznie było wczoraj, zastanawiała się. Była dziwnie skołowana, ale nie chciało jej się nad tym zastanawiać; ubrała się i zeszła na dół. Tu też nie było Johna. — Gdzie też mógł się zapodziać, ten nieznośny, mały rudzielec? — Zastanawiała się.
Gdy przeszukiwała w myślach listę kryjówek Johna, coś przykuło jej uwagę na zewnątrz. Ktoś tam był. Jacyś ludzie stali przy jeziorze. Wyszła na taras i po chwili zastanowienia, zawołała do pary stojącej nad jeziorem:
— W czym mogę państwu pomóc?!
Para odwróciła się, a ona zamarła. — To niemożliwe — wyszeptała. Zanim zdążyła coś więcej powiedzieć, podeszli do niej. Kobieta uśmiechała się; wyglądała inaczej niż ją pamiętała. Była młoda; mężczyzna także. Monia stała przez dłuższą chwilę i nie mogła się odezwać.
— Witaj córuś! — Odezwała się kobieta i oboje się uśmiechnęli.
— To niemożliwe — powtórzyła znowu.
Kobieta wyciągnęła rękę. Monia odsunęła się odruchowo.
— Nie obawiaj się — uspokajała kobieta i nie cofnęła ręki.
Gdy Monia poczuła jej dotyk na twarzy, łzy wylały się z niej niczym z fontanny. Wtuliła twarz w dłoń matki i przywarła do niej niczym mała dziewczynka, szepcząc „Bałam się mamo. Bałam się spojrzeć śmierci w oczy. Wybacz mi.” Matka objęła ją i tuliła długo, szepcząc pocieszające słowa. Ojciec także stanął przy nich. Teraz czuła bijące od ich ciepło i spokój. To ciepło wdzierało się w nią i przynosiło radość.
— Tak bardzo tęskniłam — odezwała się wreszcie. — Umarłam, prawda? — Zapytała niepewnie.
— Tak, ale to nie twoje miejsce, Kochanie — powiedziała matka.
Monia zrobiła naprędce rachunek sumienia i nie miała wątpliwości, że nie może zostać z nimi w tym cudownym, pięknym, rajskim miejscu. Westchnęła.
— Czym się martwisz, Kochanie? — Zapytał ojciec.
Monia uśmiechnęła się do niego, ignorując swoje przemyślenia i odpowiedziała:
— Niczym Tato, niczym.
Po czym znów się przytuliła, tym razem do niego. Gładził ją po głowie, a ona rozpływała się od wszechogarniającego ją szczęścia. Nagle dopadła ją okropna myśl o tym, że braknie wieczności, żeby odpokutować to co zrobiła. Pójdzie do piekła, a tam spotka zabójcę Stana i będzie go ścigać i zabijać przez całą wieczność, bez końca. Z rozważań o wiecznej, niezaspokojonej zemście wyrwał ją ojciec, mówiąc:
— To piękne miejsce na spędzenie wieczności.
Rozejrzała się po okolicy i odpowiedziała:
— To prawda. Zawsze znajdywałam tu spokój; odkąd tu przyjechałam… — urwała, bo nie wiedziała jak im powiedzieć o Stasiu. Nie było go z nimi; zmartwiła się. — Dlaczego jesteśmy właśnie w tym miejscu? — Zapytała.
— Bo tu jest ci dobrze — wyjaśnił i znów ją przytulił.
— Czuję twój dotyk…
— To dobrze — zaśmiał się.
— Ale czy nie powinniśmy być… no wiesz… — urwała.
— Widziałaś kiedyś „duszę”? — Zapytał rozbawiony.
— Nie.
— Więc skąd wiesz jaka powinna być? — Zapytał.
— Nie wiem — odpowiedziała zamyślona.
— Ten świat rządzi się swoimi prawami, Kochanie — tłumaczyła matka. — Nic tu nie jest takie, jak żywym się wydaje.
Monia zastanowiła się chwilę, po czym zapytała:
— Tęsknicie tak jak my?
— Nie tęsknimy, czekamy — powiedziała z ciepłym uśmiechem matka.
Monia popatrzyła na nią i zrozumiała. Spokój, który od nich promieniował wyjaśniał wszystko. Jednak ona nie czuła w sobie takiego spokoju. Miała wrażenie, że musi gdzieś pójść. Nie miała jednak czasu zastanawiać się nad tym, bo ojciec zaczął mówić:
— Zawsze obawialiśmy się z mamą, że nie będziemy żyć wystarczająco długo, żeby o ciebie zadbać. Byłaś naszą radością na starość, ale wiemy jak wiele cię to kosztowało. Jesteśmy z ciebie dumni, Kochanie — uśmiechnął się, a ona gapiła się na niego zaskoczona. — Dziwi cię to, co słyszysz? — Zapytał nagle.
Przytaknęła niepewnie, bo zaskoczenie odebrało jej mowę.
— Gdy byłaś mała, ja już byłem starym, zmęczonym człowiekiem, nie miałem tyle siły co dawniej. Wiem, że poświęcałem ci za mało uwagi. Nie mogłem za tobą nadążyć — powiedział. — Wybacz, wiem, że to jeden z tych kosztów — przyznał.
Patrzyła na jego przystojną, młodą i uśmiechniętą twarz; szczere, mądre oczy i poczuła dumę z bycia jego córką.
— Dzięki temu, jestem jaka jestem — powiedziała i przytuliła go, a zaraz potem pomyślała: — Albo jaka byłam.
— Mówisz jak Stachu — zaśmiał się ojciec.
— Stachu? — Zdziwiła się i spojrzała badawczo na ojca. — Jaki Stachu?
— Jak to jaki? Ten, którego adoptowałaś — śmiał się ojciec.
Zatkało ją.
— Skąd wiecie o Stanisławie?
— Musieliśmy poznać tego, który oddał życie za naszą córeczkę — powiedziała mama.
— On tu jest?! — Ożywiła się.
— Oczywiście! — Odparł ojciec, zdziwiony pytaniem.
Ucieszyła się, ale zaraz posmutniała i zapadła się w sobie, mówiąc:
— Zginął przeze mnie — westchnęła, a z oczu znów popłynęły jej łzy.
— Jak zwykle nie słuchasz, co się do ciebie mówi, przecież pisałem „nie rozpaczaj” — usłyszała znajomy głos.
— Stasiu! — Krzyknęła i padła przed nim na kolana, zanosząc się płaczem. — Wybacz mi! — Płakała. — To wszystko moja wina!
— Misiu, nie płacz — powiedział, pochylając się nad nią. Chwycił ją za ramiona i delikatnie postawił na nogi. — To nie była twoja wina — powiedział łagodnie.
Wstała, ale ból i poczucie winy przygniatało ją ciężarem do ziemi. Spuściła głowę i szlochała, a łzy wylewały się z niej strumieniami. Nie mogła się opanować, jak wtedy, w dzień jego śmierci. Płacz wstrząsał jej ciałem, a ona ledwo mogła złapać oddech.
— Tak mi przykro — powtarzała.
— Cii, już dobrze, nie trzeba. Wszystko już jest dobrze — uspokajał i gładził ją po głowie.
Ale ona nie mogła się uspokoić. Zamknięta do tej pory w pieczarze Demona rozpacz, wylewała się z niej teraz niepohamowanie, a ona nie umiała jej zatrzymać. Stan objął ją mocno i przytulił. Potem posadził na ławce przy tarasie i gładził pocieszająco po głowie.
Przez łzy widziała jak jej rodzice odchodzą.
— Nie idźcie! — Zdenerwowała się.
— My cały czas tu będziemy, a wy musicie teraz porozmawiać — tłumaczyła matka. — Szczerze — dodała, patrząc wymownie na Stana, a ten kiwnął.
Odczekał chwilę aż się uspokoi, po czym rzekł:
— Posłuchaj mnie teraz Skarbie — zaczął i patrzył w jej piwne, mokre oczy. — Nie rozpaczaj już. Tak musiało być.
Próbowała protestować, ale ją uciszył, przykładając palec do jej ust.
— Tamtego ranka nie mogłem postąpić inaczej. Nie było innego wyjścia — tłumaczył. — W przeciwnym wypadku zginęlibyśmy oboje — dodał.
— Tego nie wiesz — protestowała.
— Zginęlibyśmy oboje — powtórzył.
— To nie zmienia faktu, że to moja wina — powiedziała, spuszczając głowę.
— Nieprawda — powiedział. — Wiedziałem, że jest na wolności — przyznał.
Podniosła zaskoczone oblicze na przybranego ojca, nie mogąc uwierzyć w to co słyszy.
— Co?? Dlaczego mi nie powiedziałeś?
— Nie wiem. To pewnie zabrzmi idiotycznie, ale chyba nie chciałem cię martwić — wzruszył niewinnie ramionami.
— Martwić? O Boże! — Westchnęła i objęła głowę dłońmi, próbując zapanować nad emocjami. Gdyby wiedziała, że jest na wolności, nie dałaby się zaskoczyć.
Objął ją mocno i pocałował w głowę.
— Nie chcę, żebyś się zadręczała.
— Stasiu, popełniłam karygodny błąd, a ty zapłaciłeś za to życiem! Jak mam się nie zadręczać?!
— To już nie ma znaczenia — tłumaczył.
— Nie ma znaczenia?! Zabiłam Cię! — Rozpaczała.
— Nie mów tak! — Zdenerwował się.
Spojrzała na niego zbolałym wzrokiem.
— Kiedy to prawda — wyszeptała z płaczem.
— Przestań! Dręczysz się od miesięcy i tracisz kontakt z rodziną!
— Oni rozumieją!
— Naprawdę? To gdzie teraz są? Kiedy ostatni raz z nimi rozmawiałaś?
Otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale ją ubiegł:
— …twarzą w twarz.
Milczała.
— Nie marnuj życia — powiedział już łagodniej. — Oni cierpią, ale nie przez moją śmierć, tylko twoją. Jesteś dla nich martwa od miesięcy.
Patrzyła na niego z otwartymi ustami, a ból rozdzierał jej serce. Bolało to co mówił, ale to była prawda. Szczera i bardzo dotkliwa, ale prawda. Spuściła głowę i wyszeptała z płaczem:
— Ale jest mi źle bez ciebie.
— Wiem, ale im jest źle z tobą, taką tobą. Tracisz ich.
Westchnęła, starając się opanować płacz, ale nie udało się. Musiała utopić ból we łzach.
— Oni cię potrzebują.
— Za późno, ja nie żyję, Stasiu — tłumaczyła.
— To prawda, ale nie możesz tu zostać — powiedział.
— Wiem — przyznała smutno, myśląc o karze wieczystej. — Mogę tu z tobą jeszcze posiedzieć?
— Ale obiecaj, że nie będziesz już płakać.
— Spróbuję — obiecała.
Otarła łzy i mocno wtuliła się w niego. Czuła jego ciepło i zapach, który otulał ją spokojem. Uspokoiła się wreszcie. Było jej dobrze w jego ramionach. Marzyła o tym od jego śmierci. — Szkoda, że nie mogę tu zostać — rozmyślała. Dziwiła się jednocześnie, że świadomość „pójścia do piekła” nie martwi jej bardziej. W końcu wieczność w mękach, mogłaby przynajmniej wzbudzać w niej minimalne obawy, a tym czasem było jej to obojętne. Liczyła się dla niej jedynie jego obecność.
Po dłuższej chwili w jego kojących objęciach, uspokoiła się i coś jej się przypomniało; wyprostowała się i powiedziała:
— Przez te twoje tajemnice omal nie dostałam zawału — powiedziała i spojrzała na niego mokrymi oczami, starając się uśmiechnąć.
Zaśmiał się.
— Wybacz, że nie powiedziałem ci osobiście. Chciałem to zrobić tego wieczoru…
— Wiem — powiedziała smutno. — Jak ty to wszystko…? Skąd? — Pytała.
— Pisałem ci. Byłem najemnikiem, a wszystkie zarobione w ten sposób pieniądze inwestowałem. Najpierw z ciekawości, potem z nudów, a na końcu, ponieważ zacząłem mieć potrzeby, żeby je wydawać — zaśmiał się.
— Na wyspy? — Zadrwiła.
— Na wyspy — przyznał — i na pałac na Węgrzech. Gdy tam pojechałem i zobaczyłem w jakim stanie to wszystko się znajduje, zapragnąłem to naprawić. No i tak zacząłem potrzebować pieniędzy — zaśmiał się.
— I to dużo — stwierdziła.
— Tak, ale warto było, prawda?
— Prawda — przyznała. — Pałac jest piękny.
— Mieliśmy pojechać tam razem — westchnął. — Okazywałaś mnóstwo cierpliwości w związku z moimi wyjazdami.
— Owszem i byłam rozczarowana brakiem tajnej, węgierskiej kochanki — zadrwiła.
— Chyba nie zapytałaś o nią Józefa? — Śmiał się.
— Oczywiście, że zapytałam!
— I co on na to? — Zapytał z rozbawieniem.
— Józef nie ma poczucia humoru — odparła.
Stan się roześmiał.
— Biedak, też mu się trafiła „dziedziczka”… — śmiał się nadal. — Jak ci się z nim współpracuje? — Zapytał, gdy przestał się śmiać.
— Bardzo dobrze, choć na początku rozkazał wszystkim kłaniać się i dygać — wyrzucała z udawanym oburzeniem.
Stan znów śmiał się do rozpuku.
— Bardzo śmieszne! — Oburzała się. — Wszyscy dygali i nazywali mnie „hrabiowską mością”.
— Szkoda, że tego nie widziałem.
— Tak, robiło wrażenie. Z tą hrabiną to trochę przegiąłeś — stwierdziła.
— Ach, to taki bonus za zasługi — śmiał się. — Był w pakiecie z pałacem — drwił.
— Jeff mówił, że to właśnie dlatego nalegałeś na adopcję.
— Nie tylko, przecież wiesz — powiedział i pocałował ją w głowę. — Ale masz rację, bez adopcji nie mógłbym przekazać ci tytułu. Ród mojej babki by wymarł.
— Nie obraź się Stasiu, ale to fikcja.
— Nie chodzi o krew, Misia. Chodzi o to, żeby to co odtworzyłem miało opiekuna i żywy symbol. Nie mogłem znaleźć lepszego — powiedział i pocałował ją w czoło.
— „Żywy symbol”? — Zapytała z drwiną, sugerując miną, że jego „żywy symbol” obecnie jest martwy. Jednak on nie zrozumiał sugestii i ciągnął dalej:
— Tak, Wasza Hrabiowska Mość — żartował, a ona się roześmiała, a potem powiedziała: — Kocham cię. Dziękuję za uratowanie życia. — I pocałowała jego dłoń, a potem przytuliła ją do policzka, próbując zapamiętać to uczucie i ten moment.
— Ja też cię kocham. Żyj i ciesz się życiem! — Odpowiedział. — A propos! Może wyjaśnisz łaskawie, jak się tu znalazłaś? — Zapytał, przyglądając jej się uważnie.
Podniosła na niego wzrok.
— Yyyy, to długa historia — zająknęła się.
— Mam całą wieczność — odparł Stan z karcącą miną.
— No dobra — uśmiechnęła się niepewnie i zaczęła opowiadać; o tym jak znalazła rannego mężczyznę przed wejściem do domu nad jeziorem; jak śnieżyca zmusiła ją do uruchomienia szpitala polowego w salonie i jak spacyfikowała dwóch zbirów, polujących na jej gościa, a także o Romanie i w końcu o tym jak policjant — idiota doprowadził do ich uroczego spotkania w zaświatach. Gdy opowiadała, Stan uśmiechał się delikatnie, a gdy skończyła zapytał:
— Ten wielki złamał ci rękę?
— Chyba tak — odpowiedziała zamyślona.
— Nie bolała cię wcześniej?
— Nie wystarczająco, żeby nabrać podejrzeń.
— Hmm, bywa — mruknął. — Roman poznał motor? — Zapytał po chwili.
— Słucham?
— Nie przyznał się?
— Kto?
— Nie powiedział ci — stwierdził.
— O czym ty mówisz?
— Roman to ten mój znajomy, który załatwił „Trinity” — odparł z uśmiechem.
— NIE!
— Tak — rechotał.
— To nie jest śmieszne — oburzała się. — Wiedział kim jestem i się nie przyznał!
— Myślę, że dopóki nie zobaczył „Trini”, to nie wiedział — tłumaczył Stan.
— Niewielka różnica — oburzała się nadal.
— Nie złość się na niego, pewnie był przerażony. W końcu skopałaś dupę gościowi — jak to było? –„wielkiemu jak stodoła” — śmiał się.
— Taki właśnie był — broniła się. — Jakim cudem się poznaliście? — Dziwiła się.
— Pisałem ci — w drodze do studia.
— Tak zwyczajnie? — Zadrwiła.
— Nie, raczej nadzwyczajnie głupio — zawstydził się.
— Ja też mam czas. Opowiadaj! — Śmiała się.
— Byłem młody…
— Nie kombinuj! — Śmiała się.
— No dobra — westchnął i z lekkim zażenowaniem zaczął opowiadać o tym jak ścigał się z Romanem po zatłoczonych ulicach, narażając bez sensu życie swoje i innych oraz jak omal nie doszło do tragedii, gdy obaj wyjechali wprost na grupę przechodniów. Na szczęście udało im się ominąć pieszych, ale rozbili motocykle, cudem unikając poważniejszych obrażeń.
— „Więcej szczęścia niż rozumu” — skwitowała, kręcąc głową z politowaniem.
— Dokładnie tak. Z mojej Yamahy niewiele zostało, a my obaj trafiliśmy do aresztu — przyznał zawstydzony.
— Naprawdę? — Zanosiła się od śmiechu. — Mój ojciec jest kryminalistą — załamywała ręce, nie mogąc przestać się śmiać.
— Nie „kryminalistą”, tylko „notowanym” — tłumaczył z powagą.
— Taak, to znacząca różnica — rechotała.
— Nie śmiej się, gdyby nie moje młodzieńcze wybryki, nie miałabyś takiego motocykla — moralizował.
— Przecież nic nie mówię — drwiła, próbując się opanować.
— Chcesz posłuchać dalej, czy będziesz tak rechotać bez końca?
— Próbuję przestać, ale nie mogę — śmiała się nadal. — Opowiadaj — chichotała. Zerkał na nią z udawanym oburzeniem i ciągnął dalej.
— Siedzieliśmy tam jakiś czas. Miłość do jednośladów przezwyciężyła wzajemne pretensje i po wyjściu udaliśmy się razem oglądać nowe maszyny. Ja wybrałem Indiana, tego który teraz STOI w garażu — zaakcentował słowo „stoi” i spojrzał na nią wymownie.
— Staram się Stasiu, ale boli mnie serce, gdy go dosiadam. Zaczynam ryczeć i nie widzę dokąd jadę. Wybacz. Wiesz jak to się ostatnim razem skończyło.
— Wiem, więc niech stoi — machnął ręką. — Nie smuć się — mówił, gładząc ją po zatroskanym obliczu. — Kocham cię — pocałował ją w głowę. — Nie rycz już więcej, dobrze?
— Dobrze — zgodziła się i wtuliła się w niego, szepcząc „ja też cię kocham”. Po chwili ciekawość jednak wzięła górę i oderwała się wreszcie od niego, pytając: — Mówisz, że to Roman załatwił „Trini”?
— Tak. Chociaż uważał, że mi odbiło na starość.
— Wypytywał mnie o nasze motywy — przyznała.
— I co mu powiedziałaś?
— Prawdę — uśmiechnęła się i przytuliła znowu.
— Nie wszyscy to rozumieją — przyznał.
— Wiem, ale co nas to obchodzi? — Zapytała, patrząc mu w oczy z miłością.
Stan kiwną i przytulił ją mocniej, a po chwili dodał:
— Powinnaś kogoś poznać.
Podniosła wzrok i zobaczyła dwie kobiety idące w ich kierunku. Były niemal identyczne, tylko w różnym wieku. Młodsza z nich miała na sobie letnią sukienkę w niebieskie motyle, takie jak Stan namalował na Indianie.
— Mary i Magie — wyszeptała.
Stan kiwnął. Kobiety zbliżyły się, uśmiechając się ciepło, a ona gapiła się na nie oniemiała z zaskoczenia. W końcu wydusiła z siebie: — Dlaczego nigdzie nie ma ich zdjęć?
— Hmm, są… ale… z tym było trochę tak, jak z motocyklem, który stoi przykryty w garażu… — tłumaczył.
Rozumiała. Ona też schowała wszystkie jego fotografie. Ból był zbyt duży.
— No to teraz zostaną nieodkryte dla przyszłych pokoleń archeologów — westchnęła.
— A mówiłeś, że to ja jestem pyskata — zadrwiła Magie.
Stan spojrzał na nie obie i uśmiechnął się tak, jak miał w zwyczaju robić, zanim zaczął prawić kazanie. Tym razem pewnie też chciał powiedzieć po ojcowsku coś mądrego, ale wyrwało mu się: „Tak, tak, zawiążcie pakt przeciwko Staremu, małe diablice.” — rozbawiając je obie. Pokręcił tylko głową, a potem wyjaśnił Moni, gdzie znajdzie jego ukryte życie. Potem Magie wzięła ją za rękę i patrząc przenikliwie błękitnymi oczami swego ojca, zapytała:
— Mogę mieć do ciebie prośbę?
— Chyba tak — zająknęła się Monia.
— Chcę cię prosić, żebyś zaopiekowała się Stevenem. Jesteś jedyną osobą, której słucha.
Monię zaskoczyło to stwierdzenie, ale nic nie powiedziała, a Magie mówiła dalej:
— W moim pokoju pod łóżkiem jest skrytka. Oddaj mu proszę to, co tam znajdziesz i powiedz, że zwracam mu wolność.
Słowa Magie mocno wstrząsnęły Moniką. Zdenerwowała się i zapominała, że umarła.
— Wybacz Magie. Nie mogę, to go załamie! Nie proś mnie o to. Nie chcę, żeby znowu przeze mnie cierpiał! — Zaprotestowała.
Magie uśmiechnęła się ciepło, uścisnęła jej dłoń i powiedziała:
— Właśnie dlatego, tylko ty możesz mu to powiedzieć.
— Magie, nie. Proś o wszystko, tylko nie o to — kręciła głową wzburzona.
— Moni, on musi to usłyszeć. Znasz go i wiesz, że nadal żyje przeszłością. Potrzebuje resetu — powiedziała Magie i patrzyła błagalnie na siostrę.
— Resetu? Pomyśli, że oszalałam! — Próbowała się wykręcić.
— Powiedz mu, że tu też rosną konwalie.
— Konwalie? — Powtórzyła zdziwiona.
— Tak. Zrozumie.
Monia westchnęła ciężko, nie chciała jej odmówić, ale Stevena też nie chciała krzywdzić. Nagle przypomniała sobie, że przecież nie musi się o to martwić, bo na zmartwychwstanie raczej nie ma co liczyć, więc niczego nikomu nie będzie musiała mówić; ulżyło jej. Tymczasem Magie mówiła dalej:
— To dobry człowiek, tylko się trochę pogubił w tym wszystkim. Nie miej mu za złe — tłumaczyła. — On nie jest taki, to żałoba go zmieniła.
— Wiem — powiedziała Monia i oparła na Magie głowę. — Bardzo wam współczuję i rozumiem go. Nie żywię urazy, już od dawna — zapewniła.
— Dziękuję — powiedziała Magie i objęła siostrę.
— A propos skrytek — zaczął nagle Stan — w kryjówce znajdziesz ich rozmieszczenie. Znajdziesz tam również prezent, który kupiłem dla Jeffa; miał urodziny dwa tygodnie po, wiesz… mogłabyś mu go przekazać? — Zapytał, ale zanim uzyskał odpowiedź, kontynuował: — A w mojej sypialni za obrazem jest kluczyk do skrytki w banku. Otworzysz ją przedstawiając się nazwiskiem mojej babki.
— Powiedz mi dlaczego tyle tajemnic? Dlaczego nie powiedziałeś mi o wszystkim wcześniej?
Zastanowił się chwilę, po czym odpowiedział:
— Skrytki to zboczenie zawodowe, a reszta, no cóż — strach przed tym, że się nie zgodzisz na adopcję — zaśmiał się. — Później, to tak naprawdę nie wiem — wzruszył ramionami.
— Ty chyba po prostu lubisz mieć tajemnice — podsumowała.
— Uwielbiam! — Zaśmiał się. — Nie gniewaj się.
— Nie gniewam się. Po prostu żałuję, że nie mogłam …na ciebie nakrzyczeć! — Oburzała się, a on się śmiał. — …i nie mogłam ci podziękować za zaufanie — dodała ciszej.
— Nie martw się. Ja wiem, zawsze wiedziałem. I ja ci dziękuję.
Kiwnęła i znów wtuliła się w niego. Wiedziała, że nie będzie miała więcej takiej okazji. Chciała nabrać go sobie na zapas. Po chwili przypomniało jej się, że przecież nie sprawdzi już co pochował w tych wszystkich kryjówkach, więc zapytała:
— Co jest w tej skrytce bankowej?
— Moja i twoja historia. O tym też miałem ci opowiedzieć tego wieczoru. W pozostałych są drobiazgi, pamiątki, biżuteria oraz rzeczy, o których nie wie nawet Jeff. Teraz są twoje.
Monia nie wytrzymała dłużej i wyrzuciła z siebie.
— Kochani, zrozumcie wreszcie, ja nie żyję!
— Skarbie, czas spędzony tutaj nie ma znaczenia — powiedziała Mary ze spokojem.
Monia nie rozumiała; była martwa i tyle! Siedziała z nimi szmat czasu, nikt jej nie odratuje! A na dodatek najpewniej trafi do piekła za wszystkie czyny, które popełniła. Najdziwniejsze, że wciąż było jej to obojętne, im najwyraźniej też.
Temat tajemnic i skrytek został wyczerpany. Stan wziął ją za rękę i poszli nad urwisko. Widok był taki sam jak wtedy, gdy pokazał jej go pierwszy raz. Chodzili tam wielokrotnie razem, potem chodziła sama. Tam czuła, że jest blisko niego, dlatego tam wracała, mimo iż powroty bolały.
Stali gapiąc się na zachód słońca, było jej dobrze, ale czuła, że musi gdzieś iść. Jakaś siła ją przyciągała. Odpychała to uczucie; złościło ją; chciała zostać. Przytuliła się mocno, myśląc: — Chcę tu zostać, Stan — ale wyrwało jej się to na głos.
— Nie możesz, Skarbie. Jeszcze nie teraz. Musisz wrócić.
— Wrócić? — Zapiała zdziwiona.
— Tak — zaśmiał się tak, jak miał w zwyczaju to robić, gdy pytała go o rzeczy oczywiste — oczywiste dla niego, a potem dodał patrząc z tajemniczym uśmiechem. — Ktoś tam bardzo cię kocha. To co czujesz, to jego miłość. Nie każmy mu czekać — powiedział i pocałował ją w głowę.
Spojrzała bez zrozumienia.
— Nie martw się, odprowadzimy cię — powiedział.
Gdy się rozejrzała, zobaczyła, że faktycznie wszyscy pozostali także są razem z nimi na szczycie. Mama podeszła i przytuliła ją, a potem szepnęła jej coś do ucha.
— Kto to jest? — Zapytała Monika, słysząc szepnięte nazwisko.
— To element naszej historii, zapamiętaj — odparła.
— Dobrze — zgodziła się, a potem przytulała każdego z osobna. — Kocham Was. Znowu będę tęsknić — zasmuciła się.
— Masz wokół siebie wielu kochających cię ludzi. Skup się na żyjących — rzekła matka.
— My zawsze będziemy przy tobie, Słonko. Zawsze. I będziemy tu na ciebie czekać — dodał ojciec.
— Nie rozpaczaj. Żyj! — Powtórzył kolejny raz Stan i wszystko zaczęło znikać.Powrót przyjaciela
Drogą prowadzącą między drzewami stojącymi jak szpaler odświętnie wystrojonych żołnierzy, jechał czarny Ranger Raptor. Samochód podjechał pod drewniany dom, stojący w malowniczym miejscu tuż przy jeziorze. Pod domem stał czarny Jeep, a na schodach siedział mężczyzna w skórzanej kurtce i ciemnych okularach. Uśmiechał się. Widząc nadjeżdżające auto wyprostował się i odgarnął długie włosy za ucho. W rękach trzymał czapkę z daszkiem i potrząsał nią nerwowo.
Czarny pickup zatrzymał się obok Jeepa. Wysiadła z niego wysoka szatynka. Odgarnęła falowane włosy za ucho. — Skróciła je — pomyślał mężczyzna na schodach. Kobieta zabrała z samochodu plecak i zarzuciła go na ramię. Za nią z wozu wyskoczył rudy pies. Szła w stronę mężczyzny z tajemniczym uśmiechem. Kiedy się zbliżyła, zobaczył na jej dekolcie wytatuowanego niebieskiego motyla. Gdy stanęła przed nim, odchylił połę kurtki i zobaczył, że motyla tworzą dwa fantazyjnie wyrzeźbione rewolwery. Wiedział co skrywa ten tatuaż.
— Witaj! — Powiedział, gapiąc się na motyla.
— Witaj! — Odpowiedziała z uśmiechem. — Oczy mam wyżej — dodała, śmiejąc się.
— Wiem, gdzie masz oczy — śmiał się. — Tatuaż podziwiam. Piękny.
— Dziękuję — odpowiedziała. — Skąd wiedziałeś, że tu będę?
— Umiem słuchać — odparł. — Opowiadałaś, że weekendy spędzasz tutaj.
— Przeważnie — zaśmiała się.
— Tak naprawdę, byłem w pobliżu i pomyślałem, że sprawdzę, czy wiosną jest tu tak pięknie jak opowiadałaś.
— I co?
— Miałaś rację, ten zapach jest zniewalający.
Uśmiechnęła się.
— Dobrze cię znowu widzieć — powiedział, już patrząc jej w oczy.
— Ciebie też Roman — odparła i objęła go.
John skakał wokół nich, domagając się uwagi.
— Cześć stary, jak się masz? — Przywitał się Roman i wytarmosił rudzielca.
— Wejdźmy — zaproponowała Monia, przyglądając się z uśmiechem radosnemu powitaniu obu dżentelmenów.
Weszli do środka. Roman rozejrzał się. Domek trochę się zmienił. Zniknęły pudła z korytarza. Kuchnia zyskała nowoczesny design. Szafa grająca stała teraz koło kominka.
— Działa? — Zapytał.
— Oczywiście! Znalazłam takiego dziwnego naprawiacza, wyobraź sobie… — zaczęła z drwiną.
— Naprawiacz był genialny, ledwo dotknął i naprawił — bronił się.
— Przecież nic nie mówię — śmiała się. — Napijesz się czegoś?
— Nadal robisz tak świetną kawę?
— Zawsze — odparła.
Gdy wróciła z kawą do salonu, Roman stał przy kominku i podziwiał jedno ze zdjęć. Oprawione w ramkę wykonaną z łusek karabinu pokrytych złotem. Na zdjęciu była ona, John i Stan. — Witaj stary przyjacielu — rzekł w myślach na widok Stana. — Wiem, że powinienem jej powiedzieć. Módl się za mnie — dodał.
— To Stan — powiedziała. Kiwnął. Przecież wiedział, ale jak ma jej to powiedzieć.
— Myślę, że byście się polubili — ciągnęła. Uśmiechnął się i zagryzł dolną wargę w zamyśleniu.
— Jak twoja rana? — Zapytała, zmieniając temat. Nie chciała go zmuszać do wyznań.
— Dobrze. Wszystko się zagoiło — odpowiedział. — Widzę, że ty swoją ozdobiłaś — wskazał na motyla. — Masz motyla „wlotowego”? — Zapytał z zaciekawieniem.
— Mam — odpowiedziała dumnie i odchyliła bluzkę.
Na plecach między łopatkami na bliźnie rany wlotowej widniał bliźniaczy niebieski motyl. Był pod wrażeniem. Artysta zrobił kawał dobrej roboty.
— Daj mi adres tego studia. Świetna robota — stwierdził.
— Myślę, że nie będziesz miał po drodze, ale jak będę następnym razem lecieć do kraju, zabiorę cię ze sobą — odpowiedziała.
— Umowa stoi — zgodził się natychmiast.
— Będziesz mógł nakręcić kolejny odcinek tego twojego motoryzacyjnego show — zażartowała.
— Świetny pomysł!
— Żartowałam!
— A ja nie — stwierdził.
— Daj spokój — machnęła ręką.
— Widzę, że nadrobiłaś wiedzę o mnie — zażartował.
— Zawsze wiedziałam kim jesteś.
— A no tak, pamiętam — skrzywił się.
Umilkli na chwilę, popijając kawę.
— Opowiadaj! — Rzuciła, widząc, że rozmowa się nie klei.
— Co tu opowiadać? — Zaczął — Greg chce nakręcić film o tym co się wydarzyło.
— Serio?
— Tak.
— Przyjechałeś po zgodę — bardziej stwierdziła niż zapytała.
— W sumie… tak — przyznał i spuścił wzrok.
Nie dzwonił do niej przez wzgląd na jej męża, ale kontaktował się od czasu do czasu ze Stevenem, żeby sprawdzić co u niej. Steven obiecał, że go nie wyda i chyba dotrzymał słowa. O tym, że ona tu będzie, też wiedział od Stevena. Pomyślał, że chyba powinien dochować tej tajemnicy.
— Wybacz, że nie dzwoniłem — dodał po chwili — ale nie chciałem się narzucać.
— Narzucać? — Zdziwiła się.
— Ty też nie dzwoniłaś — bronił się.
— Nie chciałam się „narzucać” — odparła. Zaśmiał się.
— Myślę … — zaczęła po chwili przypominając sobie spotkanie z Maciejem — że dobrze postąpiliśmy — uśmiechnęła się i ścisnęła jego dłoń. Kiwną na zgodę, bo był podobnego zdania.
— No to co to ma być za film? — Zapytała, żeby zakończyć „wypominki”.
— W zasadzie to nie wiem. Greg ma zakaz ruszania tematu, dopóki nie uzyskam twojej zgody.
— Dziękuję. Wolałabym, żeby pewne sprawy nie zostały poruszone.
— Wiem, nikt o nich nie wie. Możesz mi zaufać. Opowiedziałem mu jedynie moją historię i tego zamierzam się trzymać.
— Dziękuję — odpowiedziała i spojrzała na niego tęsknie. — Mogę się do ciebie przytulić? — Zapytała nagle.
— Myślałem, że nie zapytasz? — Odpowiedział i przyciągnął ją do siebie, a potem przytulił tak mocno, że brakło jej tchu.
— Kto mnie zagra? — Zapytała po chwili.
— Nie wiem — zastanowił się. Wyprostowała się i spojrzała mu w oczy. — Może Whoopi Goldberg — dodał z poważną miną.
Walnęła go w ramię.
— Aua! — Śmiał się.
— I po co ja cię ratowałam?
— Bo mnie kochasz — odparł z rozbrajającą szczerością i patrzył na nią z tym swoim durnym uśmieszkiem.
— W życiu! — Zaprotestowała, i położyła głowę na jego ramieniu. — Jestem głodna — rzuciła po chwili. — Zrobimy coś do jedzenia, a ty mi poopowiadasz o tym filmie z Whoopi — zaśmiała się.
On też, a potem zaczął opowiadać.
— Możesz zostać? — Zapytała, przygotowując kolację.
— Nie wiem, czy mogę — powiedział tak, jakby to nie zależało od niego.
— Zapytaj Johna, on tu rządzi — odparła.
John usłyszawszy swoje imię ożywił się i zamerdał ogonem.
— To chyba znaczy „TAK” — powiedział Roman.
— Skoro tak twierdzisz — zaśmiała się, spoglądając na nich znad blatu w kuchni. Roman zmarszczył brwi.
— A gdzie szanowny małżonek? — Zapytał z ironią. Pamiętał go ze szpitala. Nie zrobił na nim dobrego wrażenia. Przez niego zerwał z nią kontakt. Stracili pół roku, a mogli razem przez to przejść.
— Nie wiem i nie obchodzi mnie to — odparła z tajemniczym uśmiechem, oblizując palce z jakiegoś sosu.
Spojrzał na nią zaskoczony.
— Opowiadaj!
— Nie ma o czym, ja i on to już historia.
— Jak to?! — Zapiał Roman. — Byliście tacy zakochani. Gdy przyjechał do szpitala wydawało mi się, że czekałaś tylko na niego.
— Bo tak było…
— Przykro mi — powiedział i objął ją.
— Mi też — powiedziała i oparła głowę na jego ramieniu.
— Znaczy, że jesteś do wzięcia?! — Olśniło go po chwili.
— Nie.
— Nie?! — Zapiał znowu zdziwiony.
— Nie — potwierdziła z uśmiechem pod nosem.
Spojrzał na nią podejrzliwie.
— Opowiadaj! — Rozkazał znowu.
więcej..