Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Córka powietrza - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Córka powietrza - ebook

Ty decydujesz, jak wiele prawdy dasz radę odkryć. Zaufaj sobie.

Ava, odnosząca sukcesy młoda pisarka, przeprowadza się do domu rodziców w samym sercu Puszczy Zielonej, którym ma się zaopiekować podczas ich nieobecności. Choć panujące wokół cisza i spokój wydają się idealnie sprzyjać pracy, z jakiegoś powodu Ava nie może skończyć najnowszej powieści.

Co gorsza, pewnego dnia zaczynają się jej przydarzać dziwne rzeczy: najpierw od nieznanego nadawcy otrzymuje zaskakujący prezent – rzeźbę pięknej kobiety. Potem w ogrodzie dostrzega niezwykłego gościa – dziwną ważkę, która wydaje jej się wysłanniczką nie z tego świata. W tym samym czasie do opuszczonego domu w sąsiedztwie chatki Avy wprowadza się młody mężczyzna, którego zachowanie wzbudza jej niepokój. Ale najgorsze jest to, że rodzice, w których Ava zawsze miała oparcie, coś przed nią ukrywają. Ich każda rozmowa telefoniczna przynosi więcej pytań niż odpowiedzi.

Ava postanawia działać. Podążając tropem otrzymanego prezentu, trafia na ślad francuskiej pisarki i tajemnicy sprzed lat. Kim była ta zagadkowa dziewczyna i czemu nazywano ją córką powietrza?

Czy Avie uda się odkryć prawdę? Jakie zmiany zwiastuje baśniowa ważka? I czy największy sekret nie został ukryty w rodzinnym domu?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8367-780-4
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Z całego serca polecam tę zachwycającą opowieść, którą przeczytałam z zapartym tchem. Dorota Gąsiorowska to prawdziwa mistrzyni słowa. _Córka powietrza_ to literacka uczta dla miłośników zagadek, tajemnic rodzinnych i… magii. Gwarantuję niezapomniane wrażenia podczas lektury.

Katarzyna Czarnecka-Kuc

autorka bloga „Matka Książkoholiczka”

Wielobarwna jak skrzydła ważki, ulotna jak magia, którą autorka misternie wpłata między wierszami... Dorota Gąsiorowska maluje słowami piękny literacki obraz skrywający rodzinne tajemnice. Wejdź do tego wyjątkowego świata, w którym królują natura, pasja i miłość.

Joanna Wolf

autorka bloga „NIEnaczytana”

Piękna opowieść, skrząca się od magii jak skrzydła niebieskiej ważki, która jest mgnieniem świata baśni w realnym życiu. Dorota Gąsiorowska ponownie udowadnia, że jest mistrzynią słowa, czarów oraz przeplatania przeszłości z teraźniejszością. Jej nazwisko na okładce to nie obietnica, ale gwarancja najlepszej literackiej przygody.

Dominika Orluk

@rude.kadry

Fascynująca, nieprzeciętna, wielowymiarowa! Otulony magiczną aurą las staje się schronieniem dla rodzinnej tajemnicy, przynosząc ukojenie niepewnemu kobiecemu sercu. Autorka dzieli się miłością do natury i nieoczywistych zjawisk, z wrażliwością wiąże współczesną bohaterkę z balladą sprzed lat, zachwycając wyobraźnię czytelnika. To absolutnie piękna i nastrojowa historia!

Miłka Kołakowska

@mozaikaliteracka

To powieść eteryczna niczym powiew wiatru, finezyjna jak skrzydła ważki. Autorka po raz kolejny fascynująco splata baśń z rzeczywistością, a przy tym ukazuje rodzinne relacje, romantyczne uczucia, piękno natury, macierzyńskie emocje i artystyczne pasje!

Dagmara Łagan

@books.cat.tea, autorka bloga „BooksCatTea”

Dorota Gąsiorowska ponownie zabiera czytelników do magicznego świata natury, gdzie między jawą a snem niespiesznie odkrywana jest prawda o sobie. W _Córce powietrza_ autorka kreśli historię sekretów pewnej rodziny, opowiada o kruchości życia, sile przyjaźni i wierze w miłość. Dajcie się ponieść mocom żywiołów i posłuchajcie klimatycznej opowieści splatającej przeszłość z teraźniejszością!

Ewa Pajdzik-Mętel

autorka bloga „Nie tylko o książkach”LALIE

Od kilkunastu minut siedzę schowana za krzewem dzikiej róży przy oknie pracowni mojego papy i podglądam go, jak tworzy. Dochodzące z wnętrza odgłosy: stukot i szuranie, a czasem głuche trzaski zawsze mnie uspokajają. Lubię patrzeć, jak każdego dnia niestrudzenie, z pasją w oczach zamienia wielkie kamienie w posągi, które zdają się ożywać pod wpływem dotykającego je dłuta. Najchętniej weszłabym do środka i przysiadła nieopodal, choćby w kąciku, żeby nie przeszkadzać, ale papa nie życzy sobie, żeby ktoś przyglądał się codziennym efektom jego pracy. Na szczęście nie wie, że tak zerkam z ukrycia, czasem ośmielając się nawet wspiąć po kamiennej ścianie budynku, by zajrzeć głębiej do pracowni, bo pewnie by mnie za to porządnie złajał. Mimo wszystko nie potrafię się opanować, żeby choć przez parę chwil go nie podpatrzeć. Właściwie tylko _maman_ wchodzi tam bez pytania, ku wielkiej radości papy, który ma dla niej wiele uczucia i cierpliwości. Zawsze, kiedy ją widzi, choćby był bardzo był zajęty, odkłada młotek i dłuto, a potem czule przytula, gładząc po długich, białych jak mleko włosach. Patrząc na zdjęcia _maman_ z młodych lat, skłonna jestem przyznać, że niewiele się zmieniła. Ma grację i gibkość panienki, a dzięki dobremu humorowi i emanującej z niej serdeczności roztacza wokół pewien czar, wobec którego, jak zauważyłam, nikt nie potrafi pozostać obojętny. W naszym małym miasteczku wszyscy bardzo lubią _maman_. Jestem pewna, że nie ma w nim nawet jednej osoby, która mogłaby rzec na nią złe słowo. Zresztą papa też cieszy się w okolicy dużym uznaniem. Nie lubi zbytnio rozstawać się ze swoimi rzeźbami i rzadko wychodzi z pracowni, lecz kiedy od czasu do czasu przemierza uliczki Huelgoat, zawsze ma dla miejscowych dobre słowo. Teraz, kiedy mam jedenaście lat, wiem, że jest on cenionym artystą i niektórzy czują wobec niego pewien respekt. Kiedyś jednak zawsze się dziwiłam, że mnie i moją starszą o cztery lata siostrę Julie okoliczni mieszkańcy zwykli nazywać z szacunkiem „córkami rzeźbiarza”. Wciąż większość z nich tak o nas mówi, nie Lalie i Julie, ale właśnie „córki rzeźbiarza”. Jakbyśmy należały tylko do papy, a _maman_ nie miała udziału w naszym urodzeniu i wychowaniu. Przywykłam do tego i nawet mnie to trochę śmieszy, ale zdążyłam już zauważyć, że ludzie z towarzyszącymi im nieraz zwyczajami czasami bywają naprawdę niepoważni.

Spoglądam na potężną dłoń Zeusa, nad którym papa niemal nieustannie pracuje już od wielu tygodni i słyszę szelest kamyków na dróżce przy domu. Zanim jednak odwrócę głowę od okna, jeszcze raz spoglądam na rzeźbę. Jest naprawdę duża, ma chyba ponad dwa metry wysokości i bije z niej jakaś moc. Wiem, że ta praca jest dla papy bardzo ważna, choć początkowo nie był pewien, czy powinien podjąć się tego zlecenia. Ten posąg i jeszcze kilka innych postaci z greckiej mitologii mają stanąć kiedyś w ogrodzie przy domu pewnego bogatego mężczyzny w Paryżu. Pamiętam, że papa długo bił się z myślami, zanim podjął ostateczną decyzję. Właściwie to nie wiem, czy papa zgodził się w końcu dla świętego spokoju, bo pan de Pasquiet kilka razy ponawiał propozycję, czy naprawdę chciał wykonać to zadanie. Odkąd jednak do pracowni przywieziono wielkie bloki białego marmuru z Carrary, papa, zwykle bujający w obłokach, teraz zdaje się żyć w jakimś innym świecie. Często zdarza się, że wkłada na opak koszulę albo dwie różne skarpety, czym doprowadza nas do śmiechu. Na szczęście sam też potrafi się z siebie śmiać i wtedy zazwyczaj jest bardzo wesoło.

– Lalie, znów to robisz… – Ledwo wyłaniam się zza rozkwitłych różanych pąków, a już wpadam na przyjaciółkę.

Rosie Fleury patrzy na mnie z pobłażliwym uśmiechem, doskonale wiedząc, że podglądanie papy przy pracy jest dla mnie tak samo nęcącym zajęciem jak codzienne wędrówki do lasu i czytanie książek z biblioteczki rodziców, które w tajemnicy przemycam do swojego pokoju. _Maman_ i papa jednomyślnie uważają, że te lektury nie są odpowiednie dla dziewczynki w moim wieku, ale co poradzę na to, że nie mogę pozostać obojętna na urok słowa pisanego. Większość tych, według rodziców, niewłaściwych dla mnie książek poznałam już kilka lat temu, ledwo nauczyłam się składać litery i teraz czytam Dumasa, Balzaka i Woltera. Czasami łapię się na tym, że sama mam ochotę dopisać coś do zgłębianych przeze mnie treści. Ganię się w duchu za ten przejaw pychy, bo kto to widział, by poprawiać utalentowanych pisarzy, szczególnie gdy w rolę krytyka miałaby się wcielić młoda panienka. Najbardziej bliska memu sercu jest jednak poezja. Często wracam do tych samych wierszy i pośród wydawałoby się znajomych wersów ulubionej Emily Dickinson odkrywam nowe doznania. To niebywałe, że ten sam utwór można odbierać na wiele różnych sposobów. Od zeszłego roku próbuję też sama pisać, ale o tym na razie nikt nie wie. Kilka razy kusiło mnie, by wspomnieć o tym Rosie, przecież się przyjaźnimy, a taka wieloletnia, podobno od kołyski, przyjaźń do czegoś zobowiązuje. Wstydzę się jednak oceny, a najbardziej chyba krytyki. Nie jestem próżna, ale obawiam się, że gdyby ktoś, a szczególnie bliska osoba, ośmielił się wytknąć mi popełnione błędy i niedoskonałości, mogłabym przestać pisać. Dlatego muszę jeszcze poczekać. Może kiedyś, gdy zyskam więcej wiary w siebie i będę odważniejsza, w końcu to zrobię.

– Chodź! – zachęca mnie przyjaciółka.

Nie odpowiadam, tylko chwytam Rosie za rękę i ciągnę w stronę niewielkich drzwi z tyłu domu prowadzących do kuchni. Gdy przemykamy przez oplecioną dzikim winem werandę, z otwartego okna unosi się słodki zapach _crêpes_.

Nikt inny nie potrafi ich usmażyć tak jak nasza kucharka. Ledwo wpadamy do środka, a na dębowym stole dostrzegam całą górę okrągłych placuszków. Część leży zwinięta i przełożona konfiturą na talerzu obok.

Zajęta gotowaniem Mathilde Bauchet dostrzega nas dopiero po chwili i gani, żartobliwie uderzając mnie po rękach ścierką, gdy bez pytania sięgam po mój ulubiony smakołyk. Grzeczna i spokojna z natury Rosie wita się z nią lekkim dygnięciem, przyglądając się tej scence.

– Panienko Lalie, a gdzież to podziały się maniery panienki. W domu nie brakuje przecież ani bieżącej wody, ani mydła. – Z udawaną groźną miną Mathilde stawia zaraz na stole dwa porcelanowe talerze i miseczkę z bitą śmietaną.

Mimo wszystko bierzemy sobie do serca te słowa, bo zanim siadamy z Rosie przy stole, człapiemy wcześniej do żeliwnego zlewu w rogu pomieszczenia i szorujemy nasze niezbyt czyste dłonie. Chwilę później, z policzkami pobrudzonymi konfiturą i śmietaną, obie zapominamy jednak o dobrym wychowaniu i z apetytem zajadamy popisowe danie pani Bauchet. Dopisują nam przy tym humory i nie zważając na to, że przy jedzeniu nie należy rozmawiać, opowiadamy sobie różne zabawne historyjki. Przeważnie to ja mówię, a Rosie chichocze. Z wypchanymi jedzeniem policzkami wygląda przezabawnie, a kiedy jeszcze przewraca oczami, to ja zanoszę się śmiechem. Mathilde, zajęta mieszaniem w mosiężnym rondlu gulaszu z barweny, ulubionego dania papy, nie odwraca się do nas, tylko kręci głową i mruczy coś pod nosem. Wydawałoby się, że Rosie i ja tak bardzo się różnimy, a jednak nie mogłybyśmy bez siebie żyć. Poza tym wzajemnie się uzupełniamy. Chronicznie wręcz ostrożna Rosie gasi nieco mój temperament i cierpliwie tłumaczy, że czasem lepiej przeliczyć siły na zamiary i chwytać to, co w zasięgu naszej ręki. Ja brałabym od razu wszystko pełnymi garściami, chciałabym więcej, ale dzięki Rosie wiem, że to więcej wcale nie oznacza lepiej. Chociaż przyjaciółka nie bardzo lubi się uczyć, a większość spraw, które dla mnie są oczywiste, jej nie może wejść do głowy, uważam, że w wielu kwestiach jest mądrzejsza ode mnie. Rosie chodzi do szkoły w miasteczku, gdzie nauczyła się pisać, czytać i rachować, a ja i moja siostra pobieramy nauki w domu. Każdego dnia przychodzi do nas pani Valentine i stara się wbić nam do głowy zagadnienia, z których większość niezbyt mnie interesuje. Najchętniej rozmawiałabym z nią o literaturze, ale nauczycielka uważa, że takim młodym pannom potrzebne będą w życiu jeszcze inne umiejętności, jak choćby gra na fortepianie i dzierganie. Kocham muzykę, ale raczej w czyimś wykonaniu, bo kiedy sama zaczynam wygrywać polecone przez nauczycielkę pasaże, skupiona, by robić to poprawnie, umyka mi piękno utworu. Moja siostra Julie niebawem wyjedzie, by kontynuować naukę w Paryżu, choć jak sama wielokrotnie powtarza, to, czego już się nauczyła, zupełnie jej wystarczy. Interesuje ją jednak sam Paryż jako miasto nieograniczonych możliwości. Wiem, że już od dawna marzy o tym, by tam zamieszkać. Ostatnio nasze drogi zaczęły się rozchodzić i jest mi z tego powodu strasznie przykro. Może to przez dzielącą nas różnicę wieku, a może po prostu mamy inne charaktery. Ja w odróżnieniu od Julie nie pragnę życia w stolicy. Kocham nasze miasteczko, a w szczególności stary las, który zna wiele starożytnych tajemnic. Poza tym nie chciałabym rozstawać się z rodzicami, Rosie i tym wszystkim, co tak dobrze znam. Mimo to zdaję sobie sprawę, że kiedyś nadejdzie dzień, gdy i ja będę musiała opuścić Huelgoat.

– Co cię znów trapi? – pyta Rosie, kiedy później, nieco rozleniwione po posiłku, siedzimy na miękkiej sofie stojącej w wykuszowym oknie w moim pokoju.

Wyrwana z rozmyślań, wzruszam jedynie ramionami. Wstyd mi o tym mówić, choć Rosie i tak zdaje sobie sprawę, co zaprząta mi głowę od pewnego czasu.

– Znów była dla ciebie niemiła? – Przyjaciółka nie spuszcza ze mnie wzroku. Brązowe tęczówki jej oczu zdają się spoglądać w głąb mojego rozżalonego serca.

Potakuję ruchem głowy i powoli zbiera mi się na płacz. Naprawdę nie domyślam się, dlaczego moja niegdyś ukochana siostra zaczęła mnie tak chłodno traktować. Co gorsza, mam wrażenie, że z dnia na dzień zachowanie Julie wobec mnie staje się coraz gorsze. Nie tylko mnie ignoruje, nie odpowiadając nieraz na moje pytania, ale też potrafi zranić mnie do żywego uszczypliwymi uwagami.

– Musisz ją wreszcie zapytać, czemu jest na ciebie zła – podpowiada Rosie.

To, co Rosie, a pewnie i większość ludzi uznałaby za idealne rozwiązanie, mnie wydaje się barierą nie do pokonania. Julie postawiła między nami mur i nawet kiedy jestem obok niej, nie umiem z nią rozmawiać.

– Nie pamiętasz… Może jej opryskliwie coś odpowiedziałaś albo dogryzłaś? – pyta dociekliwie przyjaciółka.

Stanowczo zaprzeczam ruchem głowy. Trudno mi dokładnie przypomnieć sobie te chwile, gdy między mną i siostrą zaczęło się coś psuć. Wydaje mi się, że stało się to nagle, ale przecież wspominałam już o tym Rosie.

Nie możemy znaleźć sobie zajęcia i po pewnym czasie znów wychodzimy na zewnątrz. Zbiegając po schodach, zauważam przechodzącą korytarzem _maman_. Kiedy mnie dostrzega, a wcześniej na pewno słyszy głośny tupot, gdy zbiegam po drewnianych stopniach, przystaje i czeka, aż znajdziemy się na dole. Ja wpadam na nią, a nieco wolniejsza Rosie dołącza do mnie dopiero po chwili.

– Dziewczynki, a wy gdzie się wybieracie, lada chwila zacznie padać – mówi i spogląda w duże okno wychodzące na piękny, pełen kwiatów ogród, jej wielką dumę.

Wiem, że powiedziała to jedynie dla zasady, bo choć stara się mnie wychować na przykładną i dobrze ułożoną panienkę, nie bardzo jej to wychodzi. _Maman_, tak samo jak ja, ma w sobie pewną żywiołowość, nie straszne jej nic, co związane z naturą, i nie stara się ujarzmić mojej wrodzonej potrzeby obcowania z tym, co i jej wydaje się bliskie. Wiem, że jako dziecko mieszkała w lesie i nawet miała przyjaciół wśród zwierząt, ale było to dawno temu i w innym kraju, a _maman_ nie bardzo chce opowiadać o tamtym czasie.

– Schowamy się w jaskini – odpowiadam, bo wydaje mi się to oczywiste i _maman_ powinna o tym wiedzieć.

Zauważam, jak śliczna okrągła buzia Rosie krzywi się nieznacznie po moich słowach. Przyjaciółka nie lubi chodzić do lasu, choć nie zawsze tak było. _Maman_ wie, że jeśli coś właśnie siedzi mi w głowie i tak mnie teraz nie zatrzyma, dlatego nawet nie próbuje.

– Włóż _capelet_ – dodaje jedynie, widząc, że mam na sobie tylko bawełnianą sukienkę, a ramiona Rosie przykrywa szydełkowa chusta.

Zanim wychodzimy, idę jeszcze do holu i zdejmuję z wieszaka wełnianą pelerynkę, którą od razu wkładam przez głowę. Na zewnątrz owiewa mnie zimny wiatr, a na twarz spada kilka drobnych kropel deszczu. Nie wydaje mi się to niczym szczególnym, w Bretanii pogoda jest zmienna, dlatego nasz las jest taki wilgotny, omszały i zielony. Przez chwilę biegniemy znajomą ścieżką, potem zwalniamy i po kilku minutach już słychać szum wodospadu. Przechodzimy przez kamienny mostek i kierujemy się do Młyna Chaosu. To najstarszy dom w naszym miasteczku, pochodzi z 1339 roku. Z tym miejscem związana jest ludowa legenda. Podobno ten chaos to dzieło olbrzyma Gargantui. Przejeżdżając niegdyś tędy, poprosił on mieszkańców o gościnę, a ponieważ nie otrzymał strawy, której się domagał, gryczanej kaszy, zezłościł się i wpadł w szał. Wyjeżdżając później, zemścił się i rozrzucił wokół wszystkie kamienie, jakie napotkał na swojej drodze. To tłumaczyłoby obecność tych wszystkich ogromnych głazów, w obliczu których człowiek czuje się niezwykle mały. Rosie mocno wierzy w tę wersję i często każe mi opowiadać o przygodach olbrzyma Gargantui i jego syna Pantagruela, o których przeczytałam w pięciu tomach powieści François Rabelais’go. Zna je już dokładnie, ale wciąż prosi mnie, bym do nich wracała. Śmieszy mnie to, a czasem i nuży, dlatego nieraz wymyślam na poczekaniu swoje opowiastki, a ona za każdym razem twierdzi, że moje historie są o wiele ciekawsze niż te z książek. Kiedy później idziemy wzdłuż jeziora do naszego ulubionego miejsca, gdzie nieopodal stoi łódka pana Fleury, ojca Rosie, widzę, że przyjaciółka co chwila ogląda się w stronę wejścia do lasu. Zauważam, że z każdym krokiem staje się coraz bardziej markotna. W końcu, gdy siadamy przy brzegu, a ja jak zwykle zdejmuję buty i moczę stopy w chłodnej wodzie, Rosie przysuwa się domnie i patrzy na mnie przenikliwie.

– Myślisz, że on tam wciąż jest? – pyta z trwogą w głosie, a jej wzrok na kilka chwil znów wędruje w stronę skąpanych w wodzie ogromnych kamieni, na pagórku przy bramie lasu.

– Kto? – Początkowo nie mam pojęcia, o co może chodzić przyjaciółce, ale jedno spojrzenie na nią wiele wyjaśnia.

– Daniel – wymawia cicho drżącym głosem.

– Dlaczego sądzisz, że mógłby tam być? – Patrzę na Rosie niepewnie.

Nie lubię mówić o jej zmarłym bracie, bo to zawsze przyprawia mnie o smutek. Poza tym widzę, jak bardzo przeżywa wszystko, co dotyczy Daniela. Jego nagła śmierć była szokiem dla wszystkich mieszkańców miasteczka. Trzy lata temu znaleziono go martwego w lesie i do tej pory nie wiadomo, co się stało. Leżał nieopodal Groty Diabła, a jego twarz wyrażała taki spokój, jakby usnął i lada chwila miał się wybudzić. Rosie ogromnie przeżyła śmierć brata bliźniaka, z którym była bardzo związana. Ja też lubiłam Daniela, ale nie potrafiłam nawiązać z nim tak bliskiego kontaktu jak z jego siostrą. Może dlatego, że Daniel rzadko kiedy się odzywał i wydawało się, że nie umiał mówić. Rosie twierdziła, że w domu jej brat zachowuje się inaczej, ale zwykle stronił od obcych i chował się przed ludźmi. Poza tym sprawiał wrażenie całkiem miłego, choć bardzo nieśmiałego dzieciaka. Ciągle był blisko mamy. Nawet wtedy, gdy zajęta szyciem pani Fleury zamykała się w pracowni, Daniel siadał gdzieś nieopodal ze skrawkami tkanin, z których wiązał niezwykłe kukiełki. Pamiętam, że kilka lat temu bardzo mi się one podobały, i obie z Rosie uważałyśmy, że jej brat ma duży talent, który być może odziedziczył po uzdolnionej mamie, krawcowej. Teraz jednak obraz Daniela i wszystko, co z nim związane, coraz bardziej zacierało się w mojej pamięci, a ze względu na Rosie wolałabym go nawet wcale nie pamiętać. Pewnie to z mojej strony samolubne, ale chciałabym, żeby i Rosie o nim zapomniała. Jestem pewna, że żyłoby się jej wówczas o wiele lepiej i wreszcie mogłaby pozbyć się lęku zniechęcającego ją do wielu rzeczy, które często robiłyśmy wcześniej. Brakuje mi naszych wspólnych wędrówek do lasu i beztroski, z którą Rosie pożegnała się wraz ze śmiercią brata.

– Kristen, Solen i inne dzieciaki ze szkoły mówiły, że Daniel błąka się po lesie, bo nie może trafić w zaświaty… – Rosie duka coraz bardziej drżącym głosem, starając się nie rozpłakać.

– Większych bzdur nie słyszałam! – stwierdzam stanowczo, zła, że te gamonie plotą takie głupoty. A co gorsza, że równie niedorzeczne opowiastki ranią moją przyjaciółkę. Zrobiłabym wszystko, by ochronić Rosie przed cierpieniem i niesprawiedliwością świata, lecz niestety nie miałam wpływu na wiele spraw.

– Ale podobno Ewen Bazin widział go kilka razy, jak… jak unosił się między drzewami…

– Tylko mi nie mów, że wierzysz w bajania tego pijaczyny! Przecież wszyscy w Huelgoat wiedzą, że Ewen Bazin nigdy nie rusza się z domu, zanim nie uraczy się swoją _gnôle_. A od tego już dawno temu pomieszało mu się w głowie. Sama słyszałam, gdy pani Bauchet mówiła kiedyś o tym _maman_ – oznajmiam wzburzona. W tej chwili najchętniej pobiegłabym do chaty tego starego pijusa i kazała mu odszczekać te wszystkie brednie. Natarłabym też uszu miejscowym dzieciakom za to, że powtarzają takie banialuki.

– Ale sama wiesz, że to nie jest zwykły las, sama mówiłaś…

– Oczywiście, że jest niezwykły. Związanych jest z nim mnóstwo pięknych legend. Wszystkie te miejsca, gdzie kiedyś spędzałyśmy czas… Mogłybyśmy tam znów pójść, gdybyś…

– Nigdy tam nie wejdę. Las zabrał Daniela! – oświadcza z przekonaniem Rosie.

Widząc zaciętą minę przyjaciółki, nie odważam się jej już więcej namawiać. Właściwie nawet trochę ją rozumiem, ale przecież życie toczy się dalej, a jej upór i lęki pozostają niezmienne. Nie zamierzam jej przekonywać, bo wiem, że i tak żadne z moich słów teraz do niej nie dotrze. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek będzie umiała żyć tak jak dawniej. Bez swojej bliźniaczej połówki, bez której straciła część dawnego blasku. To tak, jakby Daniel zabrał ze sobą jakąś część Rosie. Na szczęście szybko udaje mi się ją rozweselić.

– Wierzysz w dobro, Rosie? – Patrzę jej w oczy ze spokojem, żeby i ona go poczuła.

Niechętnie kiwa głową.

– Wiesz, że Daniel też zawsze w nie wierzył i gdziekolwiek teraz jest, musi być mu dobrze. Myślę, że dotarł do jednej z tych pięknych krain, w której może być, kim chce, i tworzyć swoje bajki z kukiełkami.

– Nie chciałabym, żeby błąkał się po lesie jak jakaś potępiona dusza.

– Jestem pewna, że dotarł we właściwe miejsce. – Chcąc nadać mocy swoim słowom, ściskam rękę przyjaciółki.

Wydaje się, że Rosie trochę się uspokaja, bo kiedy po chwili znów odwraca się w stronę lasu, jej wzrok jest pogodniejszy. Od śmierci Daniela nieustannie staram się otworzyć jej oczy, by ujrzała świat takim, jakim widziała go wcześniej, lecz Rosie mi na to nie pozwala. Dziś jednak mam przeczucie, że zaszła w niej mała zmiana.

– Chciałabym cię o coś prosić. – W pewnym momencie wstaje, zerka w stronę nieodległej drogi i od razu wyciąga do mnie rękę, dając do zrozumienia, że powinnyśmy pójść.

Podnoszę się i wygładzam fałdy sukienki, ale nie ruszam się z miejsca, tylko kucam i sięgam po niewielki, okrągły kamyk.

– Nie zapomniałaś o czymś? – pytam z wesołym błyskiem w oku, gdy zniecierpliwiona Rosie robi krok w moim kierunku.

– Ach tak. – Mówiąc to, z uśmiechem łapie się za głowę, a potem szybko pochyla się i zgarnia z trawy gładki otoczak.

Obie jednocześnie podchodzimy bardzo blisko brzegu i jak na komendę wrzucamy w toń nasze kamienie. To wspólny rytuał, jedna z tych trudnych do wytłumaczenia rzeczy, które w jakiś sposób cementują naszą przyjaźń. Co dziwne, kamienie zawsze wpadają do wody tuż obok siebie. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby jeden wyprzedził drugi. Teraz też oba otoczaki znikają pod powierzchnią w tej samej chwili. Jest w tym coś z magii, jakby łączyła mnie z Rosie niewidzialna nić, jakbyśmy były lalkami grającymi w tym samym teatrzyku, a jakiś sztukmistrz, z precyzją pociągając za sznurki, zmuszał nas do synchronicznego ruchu, dzięki czemu podążałyśmy zawsze w tym samym kierunku.

Kiedy później kierujemy się do rodzinnego domu państwa Fleury, stojącego obok innych kamiennych budynków w centrum miasteczka, zastanawiam się, o co Rosie chciałaby mnie prosić. Z natury jest nieśmiała i rzadko zwraca się z jakąkolwiek prośbą. Dziś jednak brzmiała wyjątkowo stanowczo, co może świadczyć, że na czymś bardzo jej zależy. Ledwo wchodzimy do ciemnej sieni, słyszę znajomy, monotonny stukot maszyny do szycia dobiegający ze znajdującego się obok pokoju matki Rosie.

– _Demat, itron_ Fleury. – Nie chcąc przeszkadzać, witam się, stając w uchylonych drzwiach.

– _Demat_, Lalie. Miło, że nas odwiedziłaś. – Zwracając się w moją stronę, kobieta nieznacznie odchyla głowę.

Pani Fleury zawsze mówi to samo i szybko opuszcza wzrok, dlatego nie dziwi mnie, że po kilku sekundach już się odwraca i skupia na wcześniejszej czynności. Od pogrzebu Daniela zamieniłam z nią zaledwie kilka zdań, które trudno nazwać rozmową. Wiem, że Martha Fleury stara się być miła, ale kontakt z ludźmi kosztuje ją wiele wysiłku. Pierwszego roku po śmierci synka zamknęła swoją niewielką pracownię, lecz z czasem, gdy ból nieco zelżał, wróciła do szycia. Dotąd nie zauważyłam jednak na jej ładnej, delikatnej twarzy otoczonej aureolą jasnych loków, choćby lekkiego uśmiechu. Nieraz myślę, jak trudno musi być Rosie żyć w domu, gdzie w każdym kącie czai się smutek. Dlatego tak często wyciągam ją na spacery po okolicy, chociaż bardzo żałuję, że nie podążamy już znajomymi leśnymi ścieżkami. Przyjaciółka jest również regularnie gościem w naszym domu. Szczerze mówiąc, nie lubię tutaj przychodzić, ale skoro Rosie teraz na tym zależy, podejrzewam, że za jej prośbą stoi coś ważnego.

Chwilę później wchodzimy do kwadratowego pokoju Rosie, w którym dominuje ascetyczny styl narzucający skojarzenie z mnisią celą. Stoją tu tylko wąskie drewniane łóżko, teraz starannie zaścielone ciemnozieloną, gładką narzutą, prosta szafa i komoda. Dzisiejszego, pochmurnego dnia przez niewielkie, wychodzące w stronę jeziora okno wpada tu niewiele światła, co jeszcze uwydatnia ponury nastrój wnętrza. Nie zawsze tak było. Dawniej, kiedy Rosie dzieliła to pomieszczenie ze swoim bratem, było ono kolorowe, a wokół panował zwykle radosny rozgardiasz. Każde z rodzeństwa zajmowało swoją część pokoju, ale oboje potrafili żyć w zgodzie na tej niedużej wspólnej przestrzeni. Wraz ze śmiercią Daniela z domu rodziny Fleury zniknęły jego rzeczy, meble, bliskie mu przedmioty i wszystko, co nawet w najmniejszym stopniu mogłoby się z nim kojarzyć. Rodzice Rosie w pewnym momencie doszli do wniosku, że tylko w ten sposób będą mogli znów normalnie funkcjonować. A moja przyjaciółka poszła ich śladem. Według mnie ojciec Rosie najlepiej radził sobie z żałobą. Nieraz odnajdywałam na jego twarzy uśmiech i widziałam, że naprawdę starał się zapomnieć o tragedii, jaka spotkała jego rodzinę. Wychodził do ludzi, sprawiając wrażenie, że lubi uczestniczyć w życiu miasteczka. Każdego dnia, jeśli akurat pogoda nie pokrzyżowała mu planów, wsiadał też do swojej wysłużonej łodzi i wypływał na znane mu rejony jeziora, gdzie łowił ryby. Ale może były to jedynie pozory. Może w ten sposób, oszukując wszystkich wokół oraz siebie, wierzył, że w jakiś ponadzmysłowy sposób odtworzy stary świat.

Rosie rozgląda się niepewnie po pokoju i podąża w stronę szafy, po czym kuca i wyjmuje z niej wypchany parciany worek. Przyglądam się jej z ciekawością, kiedy ciągnie go potem w moją stronę.

– Najwyższy czas się z nimi pożegnać – szepcze, a ja odnoszę wrażenie, że cokolwiek zamierza, wcale nie chce tego zrobić.

Dotykam worka i próbuję tam zajrzeć, ale Rosie odruchowo przysuwa go do siebie, dlatego choć korci mnie, by zapytać, co jest w środku, postanawiam czekać na kolejny ruch przyjaciółki.

– Chyba nie pada. – Rosie wychyla się przez okno i wyciąga rękę, sprawdzając, czy nie zmoczy jej deszcz. – To może się udać – dodaje nieco pewniejszym tonem, odwróciwszy się do mnie.

Kiedy ponownie sięga po worek, widzę lekki grymas na jej twarzy.

– Pomóc ci? – pytam, bo pakunek wydaje się ciężki.

– Nie, dam radę – stwierdza przekonująco i rusza do drzwi.

Idę za nią, coraz bardziej zaintrygowana.

Kiedy jesteśmy już na drodze, Rosie lekko zarzuca worek na plecy, co świadczy o tym, że jego zawartość najpewniej za bardzo jej nie ciąży. Następnie kierujemy się w stronę jeziora. W centrum mijamy kilka osób, które przyglądają nam się z zainteresowaniem, a jeśli chodzi o Rosie, to także ze współczuciem. Bagatelizujemy te spojrzenia i jedynie się witamy.

Dziś jest wyjątkowo ponuro, aż dziwne, że jeszcze nie zaczęło padać. Wydaje się, że lada chwila lunie, dlatego jestem trochę zdezorientowana, kiedy przechodzimy obok naszego ustronnego miejsca na brzegu, gdzie widać jeszcze świeże ślady naszych butów, i idziemy dalej. Widząc determinację Rosie, o nic jednak nie pytam, lecz cierpliwie podążam za nią. Wzmagający się z każdą chwilą wiatr marszczy ciemną toń wody, jakby szukał zaczepki. W ogóle wokół panuje jakiś posępny nastrój, poza tym ogrania mnie coraz większy chłód i najchętniej bym zawróciła. W pewnej chwili nawet nachodzi mnie myśl, żeby wspomnieć o tym Rosie, lecz akurat wtedy ona przystaje i zrzuca z pleców worek, po czym wysypuje przed sobą jego zawartość. Tuziny kolorowych kukiełek pomieszanych z drewnianymi dziecięcymi zabawkami upadają na trawę, a mnie ogarnia dojmujące wrażenie, że uczestniczę w żałobnym kondukcie. Wiem, co zaraz się wydarzy, kawałek dalej widzę bowiem niewielki stos usypany z suchych gałęzi.

– Jesteś pewna? – Podchodzę do Rosie i chwytam ją za rękę.

Czuję, jak drży, ale odbieram też jej gotowość, by pójść o krok dalej. Chociaż nigdy nie powiedziała mi, co zrobiła z pamiątkami po bracie, podejrzewałam, że dotąd się z nimi nie rozstała. Były dla niej zbyt ważne, dlatego doceniam jej upór i zdecydowanie, że w ten symboliczny sposób chce ostatecznie przeciąć nić łączącą ją z Danielem. Nie wiem, co sprawiło, że właśnie teraz się na to odważyła, ale mimo smutnej atmosfery, cieszę się, że do tego dojrzała.

Rosie kiwa głową, po czym odchodzi, wsuwa dłoń do pustego już prawie worka, wyjmuje zapałki oraz kilka starych gazet, które od razu targa, zwija w kulkę i upycha między ułożonymi w kopczyk gałęziami. Zastanawiam się, czy planowała to dużo wcześniej, bo ten stosik wydaje się starannie ułożony, jakby poświęciła mu mnóstwo czasu. Potem wszystko dzieje się dość szybko, Rosie podpala gazetę, a wilgotne gałęzie, najpierw z trudem, a później z każdą chwilą coraz intensywniej oddają się we władanie płomieni. Gdy ogień buzuje mocno, przyjaciółka odwraca się do mnie.

– Pomożesz? – Wkłada mi w rękę jedną z kukiełek, po czym nie czekając na moją reakcję, sama zagarnia kilka lalek naraz i z rozmachem wrzuca do ogniska.

Nie mogę się odważyć, by pozbyć się tej zielonej szmacianki. Patrzę na jej kształtną główkę, starannie wyszyte połyskliwą nicią oczy i ułożone w uśmiech usta. Po raz kolejny i najpewniej ostatni jestem świadkiem talentu Daniela i ogarnia mnie smutek, że ten młody chłopak nie zdążył podzielić się nim ze światem. Kusi mnie, by schować tę lalkę, ale w tym momencie Rosie znów zwraca się do mnie.

– No już, Lalie, na co czekasz! – ponagla uniesionym nieznacznie głosem, co działa na mnie mobilizująco i w tym samym momencie pozbywam się kukiełki.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: