Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Córka prezydenta - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
24 sierpnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Córka prezydenta - ebook

Błyskotliwy thriller, nowy hit autorstwa «dream teamu» - prezydenta Billa Clintona i Jamesa Pattersona. - Lee Child.

Wszyscy prezydenci mają swoje koszmary. Ten akurat się ziścił.

Matthew Keating, były komandos i były prezydent Stanów Zjednoczonych, zawsze staje w obronie swojej rodziny, tak samo jak wcześniej niezłomnie bronił ojczyzny. Tym razem jednak obrona zamienia się w atak.

Terrorysta porywa nastoletnią córkę Keatinga, Melanie. Gdy cały świat na bieżąco przygląda się wydarzeniom, Keating rozpoczyna specjalną operację ratunkową, która będzie próbą jego siły i wytrzymałości – jako przywódcy, żołnierza i ojca.

Pierwsza wspólna książka autorów – Gdzie jest prezydent, bestseller „New York Timesa” – była najlepiej sprzedającą się powieścią w 2018 roku.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8188-941-4
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

BILL CLIN­TON

Został pre­zy­den­tem Sta­nów Zjed­no­czo­nych w 1993 roku i peł­nił tę funk­cję do roku 2001. Po opusz­cze­niu Bia­łego Domu zało­żył Clin­ton Foun­da­tion, orga­ni­za­cję zaj­mu­jącą się m.in. ochroną zdro­wia na całym świe­cie, zwięk­sza­niem moż­li­wo­ści roz­woju dziew­cząt i kobiet, two­rze­niem moż­li­wo­ści wzro­stu gospo­dar­czego, a także zapo­bie­ga­niem efek­tom zmian kli­ma­tycz­nych. Jest auto­rem wielu ksią­żek _non-fic­tion_, w tym mię­dzy­na­ro­do­wego best­sel­lera _Moje życie_. Wraz z Jame­sem Pat­ter­so­nem napi­sał powieść _Gdzie jest pre­zy­dent_, która zdo­była popu­lar­ność na całym świe­cie.

JAMES PAT­TER­SON

Jest uzna­nym auto­rem wielu popu­lar­nych powie­ści. Wykre­ował mnó­stwo zna­nych postaci i serii, do któ­rych zali­czają się „Alex Cross”, „Kobiecy Klub Zbrodni”, „Michael Ben­nett” i „Maxi­mum Ride”. Do jego god­nych uwagi lite­rac­kich osią­gnięć należy powieść _Gdzie jest pre­zy­dent_, któ­rej współ­au­to­rem jest pre­zy­dent Bill Clin­ton, a także seria „Max Ein­stein” wydana w ramach współ­pracy z Albert Ein­stein Estate. Dzięki swo­jej zdu­mie­wa­ją­cej, nie­sza­blo­no­wej wyobraźni i lite­rac­kiemu geniu­szowi James Pat­ter­son w 2019 roku otrzy­mał ame­ry­kań­ską nagrodę Natio­nal Huma­ni­ties Medal. Orga­ni­za­cja Natio­nal Book Foun­da­tion przy­znała mu nagrodę dla wybit­nych pisa­rzy – Lite­ra­rian Award for Out­stan­ding Service to the Ame­ri­can Lite­rary Com­mu­nity. Jest rów­nież lau­re­atem Edgar Award i dzie­wię­cio­krot­nym zdo­bywcą nagrody Emmy. Mieszka na Flo­ry­dzie wraz z rodziną.Podzię­ko­wa­nia dla Roberta Bar­netta, naszego praw­nika i przy­ja­ciela, który namó­wił nas do wspól­nej pracy nad książką _Gdzie jest pre­zy­dent_. Wyszło cał­kiem nie­źle, więc póź­niej – co powin­ni­śmy byli prze­wi­dzieć – skło­nił nas do napi­sa­nia _Córki pre­zy­denta_. Bar­dzo się cie­szymy, że posłu­cha­li­śmy Boba po raz drugi. Panie mece­na­sie, dobra robota.

Dzię­ku­jemy rów­nież Bren­da­nowi DuBois, który cały czas był przy nas, cho­ciaż ukry­li­śmy się w domu w New Hamp­shire. Towa­rzy­szył nam pod­czas prac przy­go­to­waw­czych, czy­tał wszyst­kie szkice i wer­sje robo­cze, któ­rych nawet nie jeste­śmy w sta­nie zli­czyć. Bren­dan był naszą opoką, a jeśli tego potrze­bo­wa­li­śmy, trzy­mał nas żela­zną ręką.1

2.00 czasu lokalnego

Wielka Syrta, wybrzeże Libii

Na pokła­dzie black hawka MH-60M o kryp­to­ni­mie Spear One, nale­żą­cego do eli­tar­nej jed­nostki Sił Spe­cjal­nych Night Stal­kers, cho­rąży mary­narki wojen­nej Nick Zep­pos z Navy SEALs Team Six patrzy na zega­rek. Pięć minut wcze­śniej wystar­to­wali w atra­men­to­wej ciem­no­ści z okrętu desan­to­wego USS _Wasp_, by roz­pra­wić się z wro­giem. Jeśli jego żoł­nie­rze – oraz załoga dru­giego śmi­głowca Spear Two – będą mieli szczę­ście, to wytro­pią i zabiją Asima Al-Aszida jesz­cze przed wscho­dem słońca.

Zep­pos obrzuca szyb­kim spoj­rze­niem swo­ich sztur­mow­ców stło­czo­nych cia­sno w dwóch rzę­dach. W wibru­ją­cym od hałasu wnę­trzu śmi­głowca nie­mal wszy­scy żoł­nie­rze zacho­wują mil­cze­nie; nie­któ­rzy popi­jają wodę z pla­sti­ko­wych bute­lek, inni sie­dzą roz­parci ze skrzy­żo­wa­nymi na pier­siach ramio­nami. Dwaj piloci ze 160. Pułku Spe­cjal­nych Ope­ra­cji Lot­ni­czych lecą nisko, jakieś dzie­sięć metrów nad lekko wzbu­rzoną wodą. Instru­menty pokła­dowe jarzą się na zie­lono i nie­bie­sko. Zep­pos wie, że wszy­scy żoł­nie­rze w słabo oświe­tlo­nym śmi­głowcu ana­li­zują cze­ka­jącą ich misję, myślą o swoim wyszko­le­niu, a potem oczysz­czają umysł i kon­cen­trują się na cze­ka­ją­cym ich zada­niu.

Czyli na wyeli­mi­no­wa­niu Asima Al-Aszida.

To dłu­go­ter­mi­nowy cel ame­ry­kań­skich agen­cji wywia­dow­czych i woj­ska. A dzi­siej­szej nocy, po czte­rech latach przy­go­to­wań, Zep­pos ma nadzieję, że tra­fią w dzie­siątkę. Oddziały Navy SEALs i Sił Spe­cjal­nych od dawna ści­gały przy­wód­ców ter­ro­ry­stów – na celow­niku służb znaj­do­wali się przede wszyst­kim Osama bin Laden i Abu Bakr Al-Bagh­dadi oraz ich zastępcy i poplecz­nicy, czyli ludzie, któ­rzy zawsze pozo­sta­wali w cie­niu, ale wyda­wali roz­kazy, nie bru­dząc sobie rąk i ogra­ni­cza­jąc się do sła­bej jako­ści nagrań wideo i kwie­ci­stych obiet­nic śmierci i zemsty.

– Zbli­żamy się do lądu! – woła dowódca Night Stal­kers, co ozna­cza, że za chwilę zosta­wią za sobą morze i znajdą się nad tere­nem Libii, kraju zamiesz­ka­nego przez podzie­lony i skłó­cony naród, będący dzięki temu dosko­nałą wylę­gar­nią ter­ro­ry­zmu i ide­al­nym schro­nie­niem dla takich przy­wód­ców, jak Asim Al-Aszid.

Ale Al-Aszid nie jest taki jak inni przy­wódcy orga­ni­za­cji ter­ro­ry­stycz­nych.

Od kilku lat w Inter­ne­cie poja­wiają się nagra­nia doku­men­tu­jące dzia­ła­nia jego grupy. Każde z nich przed­sta­wia Al-Aszida w samym cen­trum krwa­wego cha­osu, zor­ga­ni­zo­wa­nego przez dobrze zaka­mu­flo­waną sieć jego zwo­len­ni­ków, któ­rzy poka­zują się obok niego w ostat­niej chwili, a potem zni­kają.

Asim w zatło­czo­nej gale­rii han­dlo­wej w Bel­gii trzyma w górze zapal­nik, a potem bez mru­gnię­cia okiem naci­ska guzik. Głu­che _bum!_ odbija się echem w zatło­czo­nym pasażu, wpra­wia­jąc kamerę w drże­nie, ale nie na tyle, by ukryć kłę­biącą się chmurę dymu, krzy­czą­cych ludzi bie­ga­ją­cych bez­ład­nie i krew spły­wa­jącą z ich poka­le­czo­nych twa­rzy i poła­ma­nych koń­czyn.

Asim spa­ce­ruje ulicą w Paryżu, kame­rzy­sta idzie za nim. Kamera reje­struje, jak wydo­bywa spod dłu­giego płasz­cza kara­bin auto­ma­tyczny, strzela do tłumu prze­chod­niów, celu­jąc spe­cjal­nie do kobiet i dzieci, a potem wsiada do bia­łego pick-upa i bez­piecz­nie odjeż­dża.

Asim, dzier­żąc w dłoni wielki miecz, stoi za dwiema łka­ją­cymi wolon­ta­riusz­kami z Orga­ni­za­cji Naro­dów Zjed­no­czo­nych na pustyni w Suda­nie. Kobiety mają zwią­zane ręce i nogi, on ze spo­ko­jem pod­cho­dzi do każ­dej z nich i obcina im głowy, ich krew try­ska na jego ubra­nie.

Zep­pos pro­stuje nogi, a potem szybko przy­ciąga je do sie­bie. Brał udział w dwóch obła­wach na Asima – jedną w Jeme­nie, drugą w Iraku – bo według infor­ma­cji zebra­nych przez wywiad ist­niało spore praw­do­po­do­bień­stwo, że wła­śnie tam go znajdą. Ale infor­ma­cje oka­zały się chy­bione. Obie obławy zakoń­czyły się fia­skiem, nie licząc ran­nych żoł­nie­rzy Navy SEALs, ostrze­la­nych śmi­głow­ców i ogól­nej fru­stra­cji.

Zep­pos ma nadzieję, że trzeci raz okaże się szczę­śliwy.

Są jesz­cze inne nagra­nia, zbyt maka­bryczne, by je upu­blicz­niać. Nauczy­cielka w Afga­ni­sta­nie, przy­kuta łań­cu­chami do skały, oblana ben­zyną i pod­pa­lona. Przy­wódca wio­ski w Nige­rii, przy­trzy­my­wany bru­tal­nie przez ludzi z muzuł­mań­skiej orga­ni­za­cji eks­tre­mi­stycz­nej Boko Haram, i Asim, który mija po kolei sto­ją­cych w rzę­dzie człon­ków jego rodziny i pod­rzyna im gar­dła.

No i Boyd Tan­ner…

Zep­pos wygląda przez ilu­mi­na­tor – nie chce myśleć o Boy­dzie Tan­ne­rze, któ­rego śmierć jest naj­pil­niej strze­żoną tajem­nicą w śro­do­wi­sku służb spe­cjal­nych – i widzi łunę świa­tła nad szybko pod­no­szą­cym się z gru­zów Try­po­li­sem. Chiń­czycy – w ramach pro­gramu nowego Jedwab­nego Szlaku pod nazwą „Jeden pas, jedna droga” – zdo­mi­no­wali inwe­sty­cje roz­wo­jowe zarówno tutaj, jak i w innych bied­nych kra­jach na całym świe­cie.

Chiń­ski rząd ofi­cjal­nie twier­dzi, że to tylko spo­sób, by ich rosnące w siłę mocar­stwo dzie­liło się ze świa­tem swoją dobrą passą i wie­dzą. Zep­pos i inni dowódcy otrzy­mali jed­nak tajne instruk­cje odsła­nia­jące praw­dziwe cele Chin: zabez­pie­cze­nie zaso­bów, soju­szy oraz ewen­tu­al­nych przy­szłych baz woj­sko­wych, by Chiny już ni­gdy wię­cej nie były izo­lo­wane i poni­żane, tak jak to się działo w dłu­giej histo­rii tego pań­stwa.

Poświata na hory­zon­cie zaczyna gasnąć. Spear One i Spear Two lecą teraz nad pofał­do­waną libij­ską pusty­nią, na któ­rej kie­dyś Niemcy i Bry­tyj­czycy toczyli dra­ma­tyczne boje i na któ­rej na­dal w nie­zna­ją­cym lito­ści pia­sku stoją ich zardze­wiałe czołgi i cię­ża­rówki.

_Przed­tem byli tutaj Włosi, teraz są Chiń­czycy_, myśli Zep­pos.

Wiel­kie rze­czy.

Ponow­nie spraw­dza sprzęt.

W inter­ko­mie znowu roz­lega się głos dowódcy załogi:

– Sze­fie, roz­mowa do cie­bie.

Zep­pos włą­cza mikro­fon.

– A kto mówi? – pyta. – Połą­czone Dowódz­two Ope­ra­cji Spe­cjal­nych?

– Nie, Nick, to z pew­no­ścią nie oni – oznaj­mia pilot.

_Kurwa_, myśli Zep­pos. _Kto śmie zawra­cać mi teraz głowę?_

– Połącz – rzuca jed­nak; sły­szy trza­ski zakłó­ceń radio­wych, a potem bar­dzo zna­jomy głos, który wiele razy sły­szał w radiu i tele­wi­zji.

– Szef Zep­pos? Tu Matt Keating. Prze­pra­szam, że nie­po­koję. Wiem, że jest pan zajęty, więc nie będę mar­no­wać pań­skiego cen­nego czasu. Chciał­bym jed­nak, aby pan wie­dział, że bar­dzo pra­gnął­bym być teraz z wami.

– Och, dzię­kuję, panie pre­zy­den­cie! – Zep­pos pod­nosi głos, żeby Keating mógł go usły­szeć.

– Głę­boko wie­rzę w pana i pań­skich ludzi. Jestem prze­ko­nany, że ide­al­nie wyko­na­cie swoją misję – cią­gnie Keating. – I może­cie na mnie liczyć, bez obaw. A teraz szy­kuj­cie dla tego skur­wy­syna worek na zwłoki – za kraj, za koman­do­sów i zwłasz­cza za Boyda Tan­nera. Odmel­do­wuję się.

– Tak jest, pro­szę pana – odpo­wiada Zep­pos. Z jed­nej strony jest zdu­miony, że facet oso­bi­ście do niego zadzwo­nił, a z dru­giej wzru­szyły go jego szczere słowa. Ale przede wszyst­kim nie chce się przed sobą przy­znać, że wku­rzyła go ta roz­mowa w środku akcji!

_Kurwa_, myśli. _Poli­tycy naprawdę potra­fią wpie­nić czło­wieka._ Potem tro­chę odpusz­cza pre­zy­den­towi. W końcu Keating jest jed­nym z nich. No i wie o Boy­dzie Tan­ne­rze.

Od oddziału Navy SEALs Team Two.

Nie­wielu wie­działo, jak zgi­nął Boyd Tan­ner. I wcale nie było tak, jak powie­dziano pogrą­żo­nej w żało­bie żonie i dzie­ciom, że zgi­nął w wypadku pod­czas tre­ningu.

W zeszłym roku został poj­many w Afga­ni­sta­nie po bru­tal­nej strze­la­ni­nie. Był ranny i ledwo żywy. Asim Al-Aszid i jego bojow­nicy pozba­wili go sprzętu i uzbro­je­nia, zdarli z niego ubra­nie i zabrali na dzie­dzi­niec, przez cały czas wszystko nagry­wa­jąc.

Potem Asim – uży­wa­jąc młotka i gwoź­dzi – ukrzy­żo­wał go na sęka­tym drze­wie. Nagra­nie uchwy­ciło moment ago­nii Tan­nera wiszą­cego na drze­wie i znu­dzo­nych pory­wa­czy, któ­rzy w końcu pode­rżnęli mu gar­dło.

Dwóch żoł­nie­rzy sie­dzą­cych w śmi­głowcu wybu­cha śmie­chem. Zep­pos pochyla się i spo­gląda na swoją załogę – Kowal­ski trzyma coś, co wygląda jak włócz­nia.

– Co to jest, do dia­bła? – woła.

Kowal­ski wybu­cha śmie­chem i wyma­chuje dzidą.

– Asim Al-Aszid – wrzesz­czy. – Namie­rzymy jego tru­chło, nadzie­jemy łeb na pikę i zabie­rzemy do Gabi­netu Owal­nego. Myślisz, że pre­zy­dent się ucie­szy?

Wię­cej śmie­chu, Zep­pos mości się na nie­wy­god­nym sie­dzi­sku i szcze­rzy zęby.

Wia­domo.

To dobra noc dla niego i żoł­nie­rzy, by pomścić śmierć tak wielu nie­win­nych ludzi i wresz­cie sta­nąć twa­rzą w twarz z Asi­mem Al-Aszi­dem, dać mu chwilę, by się zorien­to­wał, kto przed nim stoi, a potem wła­do­wać mu dwie kule w klatkę pier­siową i jedną w czoło.

Zaciem­niony black hawk mknie przez noc, a za nim podąża jego cień.2

2.15 czasu lokalnego

Ambasada Chińskiej Republiki Ludowej, Trypolis

Jest cho­ler­nie późno – albo wcze­śnie – a w recep­cji amba­sady Chiń­skiej Repu­bliki Ludo­wej na skrzy­żo­wa­niu Men­sir Street i Gar­ga­resh Road Jiang Lijun, który wid­nieje na liście gości jako wice­pre­zes China State Con­struc­tion Engi­ne­ering Cor­po­ra­tion, tłumi zie­wa­nie.

Przy­ję­cie miało się skoń­czyć już godzinę temu, ale goście spe­cjalni pocho­dzący z tego dzia­dow­skiego kraju nie chcieli wyjść. Przy­wódcy poli­tyczni, człon­ko­wie róż­nych ple­mion i woj­skowi – w szy­kow­nych mun­du­rach, z lam­pa­sami, meda­lami, niczym mali chłopcy w kostiu­mach – na­dal palą, piją i gawę­dzą w kątach z cier­pli­wymi gospo­da­rzami.

Jiang spo­gląda na lokal­nych przed­sta­wi­cieli Great Wall Dri­bling Com­pany, CNPC Servi­ces & Engi­ne­ering, China Natio­nal Petro­leum Com­pany oraz innych firm, któ­rzy dziel­nie repre­zen­tują Zhong­guo – Pań­stwo Środka – i śmieje się z nie­wy­bred­nych żar­tów, zaba­wia­jąc swo­ich wie­śniac­kich gości.

Cóż to za bar­ba­rzyńcy! Nawet gdy świa­tła już przy­ga­sły, nie­mal puste pół­mi­ski znik­nęły, butelki wódki i piwa – carls­berga, heine­kena i tsing­tao – zostały uprząt­nięte, te kmiotki nie zro­zu­miały, że powinny już się udać do swo­ich zawszo­nych ruder. Nie, na­dal tu tkwili i plot­ko­wali, a nie­któ­rzy pocią­gali alko­hol z fla­szek trzy­ma­nych w kie­sze­niach płasz­czy. Nawet tu tak było, w tym muzuł­mań­skim kraju. Kiedy za młodu Jiang był na wymia­nie stu­denc­kiej na uni­wer­sy­te­cie w Kali­for­nii, a potem na Colum­bii w Nowym Jorku, myślał, że już ni­gdy nie napo­tka na swo­jej dro­dze dzie­cin­nych, lek­ko­myśl­nych, ciem­nych i nie­okrze­sa­nych ludzi, ale przy Libij­czy­kach Ame­ry­ka­nie pre­zen­to­wali się jak człon­ko­wie dyna­stii Han.

Bie­rze paczkę papie­ro­sów Chun­ghwa, wyciąga jed­nego i zapala. Stoi samot­nie w pobliżu dwóch wiel­kich roślin donicz­ko­wych i obser­wuje, kto z kim roz­ma­wia i który z pra­cow­ni­ków amba­sady wygląda na pija­nego lub znie­cier­pli­wio­nego, zwra­ca­jąc przy tym szcze­gólną uwagę na grupy libij­skich gości. W zeszłym roku doszło do zawie­sze­nia broni i pojed­na­nia, ale sytu­acja jest w dal­szym ciągu bar­dzo nie­pewna, więc Jiang chce wie­dzieć, któ­rzy przed­sta­wi­ciele ple­mion trzy­mają się z daleka od swo­ich kra­ja­nów, być może przy­go­to­wu­jąc grunt pod przy­szły roz­łam lub wojnę domową.

Lepiej zdo­być takie infor­ma­cje z wyprze­dze­niem.

Z dru­giego końca sali ban­kie­to­wej zmie­rza ku niemu szczu­pły pra­cow­nik amba­sady w oku­la­rach i źle dopa­so­wa­nym czar­nym gar­ni­tu­rze. Stą­pa­jąc po wypo­le­ro­wa­nej, błysz­czą­cej pod­ło­dze, uważ­nie przy­gląda się tłu­mowi gości. Ling – tak ma na imię ten chło­pak. Jiang po raz ostatni zaciąga się papie­ro­sem, a potem gasi go w naj­bliż­szej doniczce i czeka.

Chło­pak pod­cho­dzi do niego i lekko się kła­nia.

– Pro­szę wyba­czyć – mówi. – Jest pan pro­szony do piw­nicy. Pokój numer dwa­na­ście.

Jiang kiwa głową i rusza do pokoju numer dwa­na­ście, ale nagle zagra­dza mu drogę krępy, bro­daty męż­czy­zna. Ma na sobie typowy strój miej­sco­wych skła­da­jący się z bia­łej koszuli i czar­nych luź­nych spodni i ledwo się trzyma na nogach.

– Panie Jiang! Już pan wycho­dzi? – woła po angiel­sku z wyraź­nym akcen­tem i chwyta Jianga za ramiona.

Chiń­czyk, z któ­rego twa­rzy nie znika sze­roki uśmiech, stara się nie udu­sić opa­rami alko­holu wydo­by­wa­ją­cymi się z ust brud­nego wie­śniaka. Pokle­puje znisz­czone dło­nie męż­czy­zny, deli­kat­nie zdej­mu­jąc je ze swo­ich ramion.

– Wybacz, przy­ja­cielu, wiesz, jak jest – odpo­wiada rów­nież po angiel­sku, bo to _lin­gua franca_ dyplo­ma­cji w wielu czę­ściach świata. – Obo­wiązki wzy­wają.

Męż­czy­zna – Jiang nie może sobie przy­po­mnieć, jak on się nazywa, wie tylko, że jest przy­wódcą jed­nego z mniej wię­cej stu pięć­dzie­się­ciu ple­mion zamiesz­ku­ją­cych tę jałową zie­mię – znowu się zata­cza i beka.

– Tak, obo­wiązki – pota­kuje, a w jego oczach nagle poja­wiają się łzy. – Muszę to powie­dzieć… muszę. Wasza obec­ność tak wiele zna­czy dla naszego kraju. Włosi, Fran­cuzi, Bry­tyj­czycy, Katar­czycy i ci cho­lerni Egip­cja­nie… Oni wszy­scy pró­bo­wali nami rzą­dzić, przej­mo­wali nasze zasoby… Kto by pomy­ślał, że żółta rasa prze­mie­rzy aż pół świata, żeby obda­rzyć nas swoją mądro­ścią i wie­dzą?

W tym momen­cie Jiang ma prze­możną ochotę wal­nąć faceta w twarz, obró­cić go, skrę­cić mu kark – _żółta rasa, doprawdy!_ – a potem rzu­cić nim o pod­łogę.

Powstrzy­muje się jed­nak, pomny tego, kim jest ten nie­okrze­sany wie­śniak, i tylko się uśmie­cha, a potem ści­ska mu ohydne łap­ska.

– Gdy wrócę do Pekinu, dopil­nuję, żeby pań­skie słowa dotarły do naszego pre­zy­denta – zapew­nia.

Potem ener­gicz­nie odcho­dzi, odczu­wa­jąc potrzebę natych­mia­sto­wego uda­nia się do łazienki i zeskro­ba­nia z rąk obrzy­dli­wego smrodu i brudu libij­skiego chło­paka, ale zamiast tego idzie dalej.

Obo­wiązki wzy­wają.

Mija dwóch poważ­nych straż­ni­ków amba­sady z czę­ściowo ukry­tymi słu­chaw­kami i pisto­le­tami ledwo przy­sła­nia­nymi przez mary­narki. Przy win­dzie spo­tyka Linga, który przy­trzy­muje dla niego drzwi, ale Jiang go igno­ruje i wybiera schody, po czym szybko zbiega do piw­nicy. W tym zapy­zia­łym kraju znie­nacka wyłą­czają prąd, a Jiang nie ma zamiaru ryzy­ko­wać, że utknie w win­dzie pomię­dzy pię­trami, co może się zda­rzyć, mimo że budy­nek posiada wła­sne gene­ra­tory.

Otwiera drzwi piw­nicy, mija kolej­nego straż­nika i podąża słabo oświe­tlo­nym kory­ta­rzem, aż w końcu dociera do cięż­kich sta­lo­wych drzwi wypo­sa­żo­nych w czyt­nik bio­me­tryczny. Przy­ci­ska do niego dłoń, bły­ska świa­tło i drzwi się otwie­rają.

Jiang przez nie prze­cho­dzi, a one zamy­kają się za nim ze szczę­kiem. W pomiesz­cze­niu jest przy­jem­nie chłodno i przy­tul­nie. Ma wielką ochotę na dymka, ale pale­nie w cen­trum ope­ra­cyj­nym chiń­skiego Mini­ster­stwa Bez­pie­czeń­stwa Pań­stwo­wego, w któ­rym przez całą dobę prze­by­wają jego pra­cow­nicy, jest zabro­nione.

Liu Xia­obo, ofi­cer peł­niący nocny dyżur, nosi oku­lary z czar­nymi opraw­kami i swo­bodny strój skła­da­jący się z czar­nych spodni i bia­łej koszuli z roz­pię­tym koł­nie­rzy­kiem. Ude­rza w kla­wia­turę przed ogrom­nym ekra­nem kom­pu­tera.

– Jak przy­ję­cie na górze? – pyta. – Dużo wiel­błą­dów sra na pod­łogę?

– Jesz­cze nie – odpo­wiada Jiang. – Co się dzieje?

Małe pomiesz­cze­nie jest zagra­cone szaf­kami na doku­menty, kon­tu­arami, moni­to­rami i tele­wi­zo­rami trans­mi­tu­ją­cymi wia­do­mo­ści róż­nych sta­cji – CNN, BBC, CCTV-13, kanału infor­ma­cyj­nego Cen­tral­nej Tele­wi­zji Chiń­skiej – oraz wiel­kimi ekra­nami pla­zmo­wymi poka­zu­ją­cymi obrazy z Afryki Pół­noc­nej, znad Morza Śród­ziem­nego i Wiel­kiej Syrty. Oprócz Liu Xia­obo na poste­runku tym wcze­snym ran­kiem jest rów­nież ośmiu innych pra­cow­ni­ków Mini­ster­stwa Bez­pie­czeń­stwa Pań­stwo­wego.

– Ame­ry­ka­nie coś kom­bi­nują – odpo­wiada Liu.

– To chyba nic nowego? Szczenne z nich suki. Co tym razem?

– W Syr­cie poja­wił się ich okręt desan­towy, jakieś dwa­dzie­ścia kilo­me­trów od Try­po­lisu – wyja­śnia Liu, wska­zu­jąc na mapę na wiel­kim ekra­nie. – Trzy­dzie­ści minut temu wystar­to­wały z niego dwa black hawki UH-60. Podą­żają w tym kie­runku. – Popla­miony niko­tyną palec wędruje po świe­cą­cym ekra­nie, poka­zu­jąc trasę heli­kop­te­rów. – Naru­szyły prze­strzeń powietrzną Libii i teraz są mniej wię­cej… tutaj.

Jiang gapi się na ekran, na trój­ką­ciki ozna­cza­jące mia­sta i wio­ski, kra­jo­braz jest pła­ski, nudny i pozba­wiony cech cha­rak­te­ry­stycz­nych aż do…

– Lecą w kie­runku pła­sko­wyżu Dża­bal Nafusa – kon­sta­tuje Jiang.

– Tak – potwier­dza Liu. – Chyba będą lecieć pro­sto i na tej samej wyso­ko­ści, bez żad­nych więk­szych manew­rów. A bio­rąc pod uwagę zuży­cie paliwa, z led­wo­ścią im go wystar­czy, żeby dole­cieć do pła­sko­wyżu, a potem wró­cić na _Wasp_. Według mnie cze­goś tam szu­kają i to coś jest warte ryzyka, że może im zabrak­nąć paliwa.

_Wasp, osa_, myśli Jiang. _Co za debile nazy­wają okręt wojenny na cześć żądlą­cego owada?_

Znowu sku­pia uwagę na ekra­nie.

– Czy pan cza­sem nie inte­re­so­wał się tym pła­sko­wy­żem? – son­duje ostroż­nie Liu.

Dzięki latom prak­tyki i pracy Jian­gowi udaje się zacho­wać kamienną twarz. Oddy­cha spo­koj­nie i jest odprę­żony. W końcu nie odnosi się suk­ce­sów ani nie awan­suje, oka­zu­jąc emo­cje.

– Coś jesz­cze?

– Nie – mówi Liu. – Po pro­stu chcia­łem, żeby pan wie­dział.

Jiang kle­pie go lekko po ramie­niu.

– Doce­niamy waszą ini­cja­tywę, towa­rzy­szu.

Wydaje się, że męż­czy­znę cie­szy zain­te­re­so­wa­nie ze strony wyż­szego rangą urzęd­nika.

– Czy mogę jesz­cze coś dla pana zro­bić? – pyta.

– Tak. – Jiang kiwa głową. – Macie tu pra­cow­nika nazwi­skiem Ling, prawda? Ten, który po mnie przy­szedł.

– Zga­dza się – odpo­wiada ostroż­nie Liu.

– Wyślij­cie go do domu następ­nym trans­por­tem – naka­zuje Jiang. – I upew­nij­cie się, że wylą­duje w naj­więk­szej chlewni w Lia­oning. Nie­mal biegł do mnie przez salę i prak­tycz­nie wrzesz­czał, więc każdy, kto ma mózg więk­szy od ziarnka gro­chu, od razu się zorien­to­wał, że jestem kimś waż­niej­szym niż pierw­szy lep­szy tech­no­krata. Chło­pak musi zostać uka­rany.

– Oczy­wi­ście – mówi Liu.

– Świet­nie. Teraz muszę wró­cić na górę i spraw­dzić, czy wiel­błądy już przy­były. I czy wie­śniacy zaczęli się obrzu­cać łaj­nem.

Liu wybu­cha śmie­chem, a potem wraca do swo­jego wiel­kiego moni­tora. Jiang znowu przy­kłada dłoń do czyt­nika, opusz­cza cen­trum ope­ra­cyjne i wycho­dzi na pusty kory­tarz. Gdyby skrę­cił w lewo, bie­gnące w górę schody zapro­wa­dzi­łyby go z powro­tem na przy­ję­cie.

Ale skręca w prawo i szyb­kim kro­kiem zmie­rza do swo­jego biura, w któ­rym Jiang Lijun nie jest wice­pre­ze­sem China State Con­struc­tion Engi­ne­ering Cor­po­ra­tion, lecz wyż­szym ofi­ce­rem w Mini­ster­stwie Bez­pie­czeń­stwa Pań­stwo­wego.

Co ci cho­lerni Ame­ry­ka­nie kom­bi­nują?3

2.30 czasu lokalnego

Góry Nafusa

Dwie minuty! – krzy­czy dowódca załogi na pokła­dzie Spear One. – Dwie minuty do celu!

Nick Zep­pos unosi dwa palce, a żoł­nie­rze w odpo­wie­dzi robią to samo. Potem pozby­wają się sprzętu pozwa­la­ją­cego utrzy­mać łącz­ność w śmi­głowcu i zakła­dają hełmy z nok­to­wi­zo­rami. Zep­pos włą­cza gogle i w ostrej, upior­nej zie­leni uka­zuje się wnę­trze zmo­dy­fi­ko­wa­nego, „nie­wi­dzial­nego” black hawka.

Dwie minuty.

Sto dwa­dzie­ścia sekund.

– Cel w zasięgu wzroku. – Zep­pos sły­szy głos dowódcy Spear One. – Mniej wię­cej na dru­giej.

Zep­pos szybko przy­po­mina sobie kolejne strasz­liwe mor­der­stwo popeł­nione przez Asima Al-Aszida dwa lata wcze­śniej. Na oczach swo­ich zwo­len­ni­ków zabił pewną syryj­ską rodzinę, którą podej­rze­wał o zdradę, a trans­mi­sję poka­zał światu. To była pro­sta egze­ku­cja – rodzina została zagnana do sta­lo­wej klatki i oblana ben­zyną, Asim oso­bi­ście zapa­lił zapałkę.

Ostatni wyraźny obraz nagra­nia – nim kłę­biący się dym prze­sło­nił obiek­tyw – przed­sta­wiał zgiętą syl­wetkę matki, która w pło­mie­niach roz­pacz­li­wie i na próżno osła­niała wła­snym cia­łem umie­ra­ją­cego syna.

– Trzy­dzie­ści sekund – zawia­da­mia pilot.

Dowódca śmi­głowca odblo­ko­wuje i otwiera drzwi. Zep­pos po raz ostatni spraw­dza sprzęt. Zimne powie­trze wdziera się do wnę­trza. Zep­pos wstaje i krzy­czy:

– Ruchy, ruchy, trzy­mać się bli­sko sie­bie. Miejmy to już za sobą.

Żoł­nie­rze pota­kują i uno­szą kciuki. Wszy­scy wyglą­dają jak potwory z wyłu­pia­stymi, owa­dzimi oczami, obła­do­wane sprzę­tem i bro­nią, z heł­mami wypo­sa­żo­nymi w gogle nok­to­wi­zyjne. Zep­pos wychyla się przez otwarte drzwi. W jego polu widze­nia poja­wiają się zabu­do­wa­nia. Dwa małe budynki po lewej stro­nie i jeden więk­szy po pra­wej, nieco z tyłu.

Oto dom Asima Al-Aszida. Według infor­ma­cji, które wie­czo­rem wywiad dostar­czył Zep­po­sowi i jego ludziom, wła­śnie w tym momen­cie Asim w nim prze­bywa.

Budynki są jed­no­pię­trowe, zbu­do­wane ze skał i kamieni. W oddali widać zagrodę dla kóz. To wszystko. Za mało, żeby uznać to za wio­skę.

Black hawk bły­ska świa­tłami, uno­sząc się nie­cały metr nad ska­li­stym pod­ło­żem. W ciągu sekundy Zep­pos jako pierw­szy wyska­kuje z heli­kop­tera. Jego woj­skowe buty firmy Oakley doty­kają ziemi w górach zachod­niej Libii, w pobliżu gra­nicy z Tune­zją. Zep­pos dźwiga ponad dwa­dzie­ścia kilo­gra­mów sprzętu, w tym kara­bin Hec­kler & Koch 416 z maga­zyn­kiem typu hi-cap, ale kiedy roz­po­czyna się taka akcja jak ta, czuje się lekki niczym piórko.

* * *

Przez gogle nok­to­wi­zyjne dostrzega syl­wetki koman­do­sów ze Spear Two. Żoł­nie­rze ruszają szybko do przodu, sto­su­jąc dobrze wyćwi­czoną tak­tykę żabich sko­ków. Część oddziału pozo­staje z tyłu i ubez­pie­cza tych, któ­rzy są z przodu, by potem „prze­sko­czyć” na pro­wa­dze­nie. Nick zaj­muje pozy­cję na prze­dzie, kręci głową, obser­wu­jąc przez nok­to­wi­zor cien­kie pro­mie­nie czer­wo­nego świa­tła celow­ni­ków lase­ro­wych błą­dzące w zim­nym noc­nym powie­trzu.

Na­dal spo­kój.

Zep­pos wspina się po zbo­czu w kie­runku zabu­do­wań. Roz­gląda się, oce­nia każdy szcze­gół.

Nikt jesz­cze nie nawią­zał kon­taktu?

Żaden cel nie poja­wił się na dachach trzech nie­wiel­kich budyn­ków?

Cho­lera, coś tu za cicho.

Oddział na pozy­cjach, broń gotowa do strzału, głowy poru­szają się tam i z powro­tem. Ich poja­wie­nie się powinno już wywo­łać reak­cję prze­ciw­nika, jakiś opór.

– Oddział sztur­mowy, do ataku – rzuca do towa­rzy­szą­cych mu żoł­nie­rzy.

Przez nok­to­wi­zor widzi w pod­czer­wieni miga­jące znacz­niki lase­rowe. Oddział prze­miesz­cza się wzdłuż więk­szego budynku i pod­cho­dzi do okna. Moż­liwe, że główne drzwi są zami­no­wane.

Zep­pos sły­szy lek­kie ude­rze­nia pode­szew swo­ich butów, widzi krótki roz­błysk świa­tła.

Jego oddział wcho­dzi do budynku.

Żoł­nie­rze poru­szają się w ciszy.

Przez słu­chawki prze­no­śnego radia PRC 148 MBITR sły­szy głos Rami­reza, jed­nego ze swo­ich ludzi.

– Nick.

– Dawaj.

– Jeste­śmy w środku.

– I co?

– Pusto – mówi roz­cza­ro­wany Rami­rez. – Nikogo tu nie ma.4

19.30 czasu lokalnego

Biały Dom, Pokój Dowodzenia

Pokój Dowo­dze­nia był tego ner­wo­wego wie­czoru bar­dzo zatło­czony. Sie­dzę u szczytu stołu i obser­wuję atak na sie­dzibę Asima Al-Aszida. Jest dość cia­sno. W rogu stołu, wpa­tru­jąc się w ekran, sie­dzi wice­pre­zy­dent Pamela Bar­nes, a przy moim boku miej­sce zajął admi­rał Horace McCoy, szef Kole­gium Połą­czo­nych Sze­fów Szta­bów. Obok niego sie­dzą kapi­tan Mary­narki Wojen­nej i puł­kow­nik Wojsk Lądo­wych i stu­kają w kla­wi­sze swo­ich zabez­pie­czo­nych rzą­do­wych lap­to­pów, szep­cząc coś do McCoya, który prze­ka­zuje infor­ma­cje resz­cie zgro­ma­dze­nia zasia­da­ją­cego w tym histo­rycz­nym pokoju. Zabawne, ale nie mówi się o tym, że Pokój Dowo­dze­nia składa się z kilku pomiesz­czeń i że każde z nich jest pełne ludzi, któ­rzy przez cały czas zbie­rają i ana­li­zują infor­ma­cje z całego świata.

Oprócz pani wice­pre­zy­dent znaj­dują się tutaj jesz­cze inni urzęd­nicy: Jack Lyon, mój szef per­so­nelu, człon­ko­wie Rady Bez­pie­czeń­stwa Naro­do­wego oraz foto­graf Bia­łego Domu.

Naj­waż­niej­sze osoby to San­dra Powell, sroga czar­no­skóra kobieta z dłu­gimi krę­co­nymi wło­sami, dorad­czyni do spraw bez­pie­czeń­stwa naro­do­wego, i sekre­tarz obrony Pri­dham Col­lum, gład­ko­licy męż­czy­zna w oku­la­rach, który nie wygląda na swoje czter­dzie­ści lat.

San­dra jest eks­pertką w zakre­sie obrony naro­do­wej i poli­tyki zagra­nicz­nej oraz autorką kilku ksią­żek poli­tycz­nych, które dobrze się czyta. Pri­dham zaś został wybrany na swoje sta­no­wi­sko z powodu mistrzow­skiego opa­no­wa­nia roz­le­głego i skom­pli­ko­wa­nego budżetu Pen­ta­gonu oraz nad­zwy­czaj­nej zdol­no­ści prze­dzie­ra­nia się przez dżun­glę regu­la­cji praw­nych i prze­tar­gów w celu pozy­ska­nia opro­gra­mo­wa­nia do sys­te­mów zbro­je­nio­wych i zasto­so­wa­nia go na polu walki. Poza tym ma spore doświad­cze­nie z zakresu obrony, które zdo­był w poprzed­niej pracy jako zastępca sekre­ta­rza do spraw międzynaro­do­wej poli­tyki bez­pie­czeń­stwa.

Cho­ciaż media nazy­wają ich wszyst­kich zespo­łem do spraw bez­pie­czeń­stwa pre­zy­denta Keatinga, zasad­ni­czo są dru­żyną mojego poprzed­nika. Po pro­stu nie mia­łem czasu, żeby pod­dać ich oce­nie i zde­cy­do­wać, kto zosta­nie ze mną przez rok do końca kaden­cji, która zaczęła się sześć mie­sięcy temu, kiedy to pod­czas wyprawy węd­kar­skiej na Kolum­bii w swoim uko­cha­nym sta­nie Waszyng­ton pre­zy­dent Mar­tin Love­ring umarł z powodu pęk­nię­cia tęt­niaka aorty.

– Spear One i Spear Two są trzy­dzie­ści sekund od celu – infor­muje admi­rał McCoy.

Kiwam głową i spo­glą­dam na wyświe­tlane na głów­nym ekra­nie upiorne obrazy w pod­czer­wieni uka­zu­jące dwa nie­wy­kry­walne dla rada­rów black hawki. Śmi­głowce zbli­żają się do małego kom­pleksu budyn­ków, gdzie praw­do­po­dob­nie ukrywa się Asim Al-Aszid ze swo­imi ludźmi. Na pokła­dzie jed­nego z heli­kop­te­rów jest Nick Zep­pos. Nie powi­nie­nem był do niego dzwo­nić kilka minut wcze­śniej, ale pokusa była zbyt duża. Chcia­łem życzyć mu powo­dze­nia i naprawdę żało­wa­łem, że nie mogę wziąć udziału w tej misji. Jej cele były oczy­wi­ste, a wro­go­wie znaj­do­wali się na otwar­tej prze­strzeni. Zupeł­nie ina­czej niż na waszyng­toń­skiej sce­nie poli­tycz­nej, gdzie motywy są podej­rzane i mętne, a adwer­sa­rze ukry­wają się za ele­ganc­kimi gar­ni­tu­rami i gładką reto­ryką.

Gdy patrzę na koman­do­sów, czuję ból w pra­wym bio­drze. To pamięć mię­śniowa, przy­po­mnie­nie misji, w któ­rych bra­łem udział, i nie­szczę­snej kata­strofy śmi­głowca, kiedy to strza­ska­łem sobie bio­dro, co zakoń­czyło moją karierę woj­skową. Póź­niej, gdy nie mia­łem nic do roboty, zapra­gną­łem dawki nie­bez­pie­czeń­stwa i zają­łem się poli­tyką, a dobrzy ludzie z siód­mego okręgu kon­gre­so­wego w Tek­sa­sie zde­cy­do­wali, że będę ich repre­zen­to­wać na Kapi­tolu.

Heli­kop­tery uwol­niły wid­mowe syl­wetki żoł­nie­rzy, któ­rzy przy­stą­pili do tak dobrze mi zna­nego ataku tech­niką żabich sko­ków.

Sły­szę słaby trzask i uświa­da­miam sobie, że wła­śnie zła­ma­łem dłu­go­pis.

Chyba nikt tego nie zauwa­żył poza panią wice­pre­zy­dent, która obrzuca mnie chłod­nym, tak­su­ją­cym spoj­rze­niem, a potem wraca do obser­wo­wa­nia ekranu.

Podobno poli­tyka jest sztuką kom­pro­mi­sów, a ubie­gły burz­liwy rok w nie obfi­to­wał. Kiedy dwa lata wcze­śniej sena­tor Mar­tin Love­ring miał już popar­cie tylu dele­ga­tów, by zdo­być nomi­na­cję wybor­czą naszej par­tii, poja­wiły się naci­ski, aby zapew­nić „rów­no­wagę tan­demu”, wybie­ra­jąc odpo­wied­niego kan­dy­data na wice­pre­zy­denta, i w ten spo­sób zwięk­szyć szanse na elek­cję. I wybrano… mnie, poli­tyka, który od sto­sun­kowo nie­dawna zasia­dał w Kon­gre­sie i z pew­no­ścią nie uczest­ni­czył w tym, co nazy­wają wyści­giem do Bia­łego Domu.

Ten wykal­ku­lo­wany ruch poli­tyczny roz­zło­ścił wielu nasta­wio­nych poko­jowo człon­ków par­tii, w tym rów­nież guber­na­tor Flo­rydy, Pamelę Bar­nes, która w kam­pa­nii wybor­czej nie­mal poko­nała sena­tora Love­ringa i ze zro­zu­mia­łych wzglę­dów była prze­ko­nana, że to wła­śnie ona powinna zostać wice­pre­zy­den­tem w jego gabi­ne­cie.

Cóż, jej marze­nie w końcu się speł­niło. Kiedy zosta­łem pre­zy­den­tem z powodu nagłej i nie­spo­dzie­wa­nej śmierci Love­ringa, po mie­siącu urzę­do­wa­nia mia­no­wa­łem ją na to sta­no­wi­sko. Była trze­cim wicepre­zy­den­tem wybra­nym w ten spo­sób, gdyż pięć­dzie­siąta druga poprawka umoż­li­wiła nam obsa­dze­nie wakatu. Wybra­łem ją, ponie­waż chcia­łem zjed­no­czyć naszą par­tię i mia­łem nadzieję, że dzięki temu zdo­łamy wię­cej osią­gnąć w cza­sie, jaki pozo­stał do końca kaden­cji mojego poprzed­nika. Nawet jeśli Bar­nes była szczę­śliwa bądź wdzięczna mi za tę fuchę, ni­gdy tego nie oka­zała.

Sie­dzę więc teraz w oto­cze­niu moich ludzi od bez­pie­czeń­stwa naro­do­wego i robię coś, co spra­wia mi ogromną trud­ność: trzy­mam cho­lerną gębę na kłódkę.

I cze­kam.

Obser­wuję na ekra­nie syl­wetki żoł­nie­rzy Sił Spe­cjal­nych. Poru­szają się ener­gicz­nie i pew­nie, a ja wal­czę z napły­wa­ją­cymi wspo­mnie­niami podob­nych misji, w któ­rych bra­łem udział. Jesteś ze swoim oddzia­łem, ciężko oddy­chasz, w ręku kara­bin, wszyst­kie zmy­sły masz napięte do gra­nic moż­li­wo­ści, bie­gniesz, reali­zu­jesz prze­ćwi­czony wcze­śniej sce­na­riusz, gotowy w mgnie­niu oka otwo­rzyć ogień.

Byłem tam – w Iraku, Afga­ni­sta­nie, Jeme­nie.

Wszyst­kie te miej­sca łączyło jedno: w nocy zawsze byłeś odsło­nięty, ota­czali cię naj­bliżsi przy­ja­ciele i towa­rzy­sze broni, gotowi siać znisz­cze­nie, strze­lać do wro­gów naszego kraju nabo­jami kali­bru 5,56 mm i ciskać w nich gra­na­tami. Tak samo jak teraz ci męż­czyźni w Libii, nie­mal pięć tysięcy mil stąd, któ­rych każdy ruch i dzia­ła­nie obser­wu­jemy w tym pokoju.

Jestem tutaj zamiast tam i jest to bar­dzo dziwne uczu­cie. Poczu­cie nie­re­al­no­ści potę­guje fakt, że kilka kro­ków od miej­sca tego emo­cjo­nu­ją­cego spo­tka­nia moja żona, dok­tor Saman­tha Rowell Keating, pra­cuje nad arty­ku­łem dla cza­so­pi­sma arche­olo­gicz­nego, a nasza córka, Mela­nie, którą nazy­wamy Mel, wydaje przy­ję­cie dla przy­ja­ciół ze szkoły Sidwell Friends.

Jestem bar­dzo szczę­śliwy, że je mam. Nie jest łatwo pro­wa­dzić nor­malne życie w tym nie­nor­mal­nym miej­scu.

Ponow­nie spo­glą­dam na ekran, widzę poru­sza­jące się postaci, trzy wcho­dzą do budynku.

To wszystko.

Żad­nych roz­bły­sków, żad­nych poci­sków smu­go­wych, żad­nych gorącz­ko­wych ruchów ze strony uzbro­jo­nych męż­czyzn sta­wia­ją­cych opór napast­ni­kom.

Admi­rał McCoy chrząka zna­cząco.

– Panie pre­zy­den­cie…

– Tak, wiem – mówię. – Misja się nie powio­dła. Asima Al-Aszida tam nie ma.5

2.30 czasu lokalnego

Ambasada Chińskiej Republiki Ludowej, Trypolis

Jiang Lijun sie­dzi w biu­rze w bez­piecz­nej, nud­nej piw­nicy i przy­kłada się do swo­jej roli star­szego ofi­cera Mini­ster­stwa Bez­pie­czeń­stwa Pań­stwo­wego Chiń­skiej Repu­bliki Ludo­wej na tere­nie Afryki Pół­noc­nej. Zapala kolej­nego papie­rosa marki Chun­ghwa i myśli. Pomiesz­cze­nie jest pra­wie puste, nie licząc biurka, półki na książki i trzech meta­lo­wych sza­fek na doku­menty. Na ścia­nie, obok foto­gra­fii obec­nego przy­wódcy, wisi zdję­cie Wiel­kiego Ster­nika. Na biurku stoją dwie foto­gra­fie: żony Jianga, Zhen, i jego zmar­łego ojca. W 1999 roku miał tylko pięć lat i razem z łka­jącą matką stał na asfal­to­wej pły­cie mię­dzy­na­ro­do­wego lot­ni­ska w Peki­nie, cze­ka­jąc na pro­chy ojca, któ­rego Ame­ry­ka­nie zamor­do­wali w piw­nicy chiń­skiej amba­sady wraz z dwoma innymi urzęd­ni­kami.

Do ataku doszło siód­mego maja pod­czas ope­ra­cji lot­ni­czej NATO, która miała powstrzy­mać Ser­bów przed robie­niem tego, co było ich prze­zna­cze­niem: przed kon­tro­lo­wa­niem wła­snych tery­to­riów i eli­mi­no­wa­niem wro­gów. Zachód robił to samo od wie­ków, ale ponie­waż Ser­bo­wie to „ci inni”, obwi­niano ich i bom­bar­do­wano za to, co czy­niły wszyst­kie mocar­stwa.

Ojciec Jianga pra­co­wał w chiń­skiej amba­sa­dzie w Bel­gra­dzie przy ulicy Augu­sta Cesarca jako ofi­cer łącz­ni­kowy, kiedy ame­ry­kań­ski bom­bo­wiec B-2 Spi­rit zrzu­cił cztery bomby na budy­nek, praw­do­po­dob­nie przez pomyłkę, cho­ciaż w Chi­nach nikt nie wie­rzył w takie bajki. Wszy­scy wie­dzieli, że było to celowe dzia­ła­nie zachod­nich państw, które chciały uka­rać Chiny za wspie­ra­nie Ser­bów.

Póź­niej, gdy Jiang był już star­szy i cho­dził do szkoły, dowie­dział się, że bom­bo­wiec, który zabił jego ojca, nale­żał do osła­wio­nego Dywi­zjonu Bom­bo­wego 509. Grupy Ope­ra­cyj­nej Ame­ry­kań­skich Sił Powietrz­nych, tego samego, który w 1945 roku zrzu­cił bombę ato­mową, obra­ca­jąc w popiół dzie­siątki tysięcy ludzi.

_A tym razem zabili nie­win­nych Chiń­czy­ków_, myśli Jiang.

Obrzuca szyb­kim spoj­rze­niem zdję­cie Zhen zro­bione pod­czas mie­siąca mio­do­wego na Hawa­jach. Teraz żona mieszka w Peki­nie ze swoim cho­rym ojcem i pra­cuje w mini­ster­stwie na Don Chang’an Ave­nue jako kie­row­niczka działu kadr.

Dzia­dek Jianga, Jiang Yun, był nie­pi­śmien­nym chło­pem, który wstą­pił do Armii Czer­wo­nej, wal­czył zarówno z Japoń­czy­kami, jak i z Kuomin­tan­giem, a potem został cichym, choć wpły­wo­wym funk­cjo­na­riu­szem par­tyj­nym w Szan­ghaju. Żył na tyle długo, by być świad­kiem suk­ce­sów syna; w tym momen­cie Jiang czuje ukłu­cie żalu, że przez Ame­ry­ka­nów jego ojcu nie było to dane.

Jiang dotyka foto­gra­fii Zhen. Wiele razy obie­cy­wał sobie, że ich dziecko będzie dora­stało w sil­nym, spo­koj­nym świe­cie, w glo­bal­nej spo­łecz­no­ści, która uzna pozy­cję i potęgę Chin.

Za wszelką cenę.

Otwiera środ­kową szu­fladę biurka, wyj­muje szcze­gó­łową mapę Libii i roz­kłada ją na zim­nej pod­ło­dze wyło­żo­nej wykła­dziną. W sys­te­mie kom­pu­te­ro­wym Mini­ster­stwa Bez­pie­czeń­stwa Pań­stwo­wego ma do dys­po­zy­cji setki wyso­kiej jako­ści map cyfro­wych, na któ­rych można dostrzec poje­dyn­czy kwia­tek w Ogro­dzie Róża­nym Bia­łego Domu albo twa­rze ame­ry­kań­skich mary­na­rzy na mostku ato­mo­wej łodzi pod­wod­nej wypły­wa­ją­cej z portu Kit­sap w sta­nie Waszyng­ton.

Ale korzy­sta­nie z takich map zawsze zosta­wia cyfrowy ślad w mini­ster­stwie, więc każdy może zoba­czyć, co robi.

A Jiang wie, jak nie zosta­wiać śla­dów.

Prze­suwa palec z Wiel­kiej Syrty na góry Nafusa. Stu­diuje legendę mapy i okre­śla odle­głość w kilo­me­trach. Potem pod­cho­dzi do biurka, bie­rze linijkę i przy­kłada ją do mapy.

Ponad wszystko chciałby poznać dokładną loka­li­za­cję okrętu ame­ry­kań­skiej floty noszą­cego nazwę owada – Jiang cią­gle nie może w nią uwie­rzyć – ale wypy­ty­wa­nie o _Wasp_ wzbu­dzi­łoby za jakiś czas zbyt wiele innych wąt­pli­wo­ści.

Ofi­cer noc­nej zmiany, Liu Xia­obo, ma rację. Ame­ry­ka­nie wkrótce wylą­dują na górzy­stym pła­sko­wyżu, mając nie­wiel­kie rezerwy paliwa. Och, mogą wpraw­dzie tan­ko­wać w powie­trzu, ale w Libii działa elek­tro­niczny pod­słuch oraz pod­gląd z kra­jów Bli­skiego Wschodu, Rosji, Iranu i innych państw. Ich cie­kaw­skie oczy i uszy mogą być źró­dłem wielu pytań.

Jiang ściera trój­ką­ciki z zazna­czo­nych na mapie wio­sek. Liu naprawdę ma słusz­ność, więc Jiang zaczyna się inte­re­so­wać, kto tam mieszka, i zasta­na­wia się, co robić.

Porzuca mapę i linijkę, a potem ponow­nie zasiada za biur­kiem. Zdej­muje z szyi cienki łań­cu­szek z małym pro­sto­kąt­nym cyfro­wym klu­czem i wkłada go do zamka naj­niż­szej szu­flady po pra­wej stro­nie. Roz­lega się cichy odgłos i szu­flada się otwiera. Zamek Schlage jest nie­za­wodny – pomija układ zasi­la­nia mini­ster­stwa – więc Jiang ma pew­ność, że nikt nie otwo­rzy szu­flady bez jego pozwo­le­nia.

Wśród papie­rów, pen­drive’ów, note­bo­oków oraz innego dobytku znaj­duje się tam rów­nież naj­now­szy tele­fon sate­li­tarny z limi­to­wa­nej edy­cji, wypro­du­ko­wany przez ame­ry­kań­ską firmę Irri­dium, któ­rego można uży­wać wewnątrz budyn­ków. Zachód w końcu się nauczył, że ta cała tania elek­tro­nika kupo­wana przez dzie­się­cio­le­cia od Pań­stwa Środka jest naszpi­ko­wana pro­gra­mami szpie­gu­ją­cymi i elek­tro­nicz­nymi „tyl­nymi drzwiami”, z któ­rych korzy­stali jego pra­cow­nicy, a Jiang potrze­buje bez­piecz­nego kanału komu­ni­ka­cji i nie zamie­rza dać się namie­rzyć wła­snym ludziom.

Wyciąga notes z nume­rami tele­fo­nów.

Odpala tele­fon sate­li­tarny i czeka kilka sekund, roz­wa­ża­jąc następny ruch.

Zabić Ame­ry­ka­nów, posta­na­wia w końcu, a wtedy tele­fon ożywa.

To wła­śnie jest jego prze­zna­cze­niem od tam­tej majo­wej nocy 1999 roku.6

2.40 czasu lokalnego

Góry Nafusa, Libia

Powie­trze jest chłodne i przej­rzy­ste. Nick Zep­pos unosi zaci­śniętą pięć i sygna­li­zuje wszyst­kim w zasięgu wzroku, żeby byli cicho. Czuje nara­sta­jącą furię. _Kurwa, znowu to samo._

Zasada „do trzech razy sztuka” tym razem nie zadzia­łała.

Przy­gląda się uważ­nie małym budyn­kom, widzi usianą kamie­niami ścieżkę pro­wa­dzącą na wzgó­rze. Patrzy na nią, wie­dząc, że gdzieś tam w oddali czeka na nich pod­wózka do domu, czyli śmi­głowce, które krążą cier­pli­wie, gotowe zabrać ich na _Wasp_, naj­le­piej wraz z gar­ścią infor­ma­cji wywia­dow­czych i wor­kiem na zwłoki z cie­płym jesz­cze cia­łem Asima Al-Aszida.

Nie­stety oni mają puste ręce, a Spear One i Spear Two nie­długo będą miały puste baki.

Czas na decy­zję.

Sięga po mikro­fon, by wydać roz­kaz odwrotu, ale nagle wydaje mu się, że sły­szy dzwo­nek.

_Co, do cho­lery?_

Patrzy w górę na ścieżkę.

Dzwo­nie­nie nara­sta.

Wie, że zbior­niki black haw­ków z każdą chwilą się opróż­niają.

Ale się nie zatrzy­muje.7

19.00 czasu lokalnego

Biały Dom, Pokój Dowodzenia

W coraz bar­dziej napię­tej i gęst­nie­ją­cej atmos­fe­rze Pokoju Dowo­dze­nia wice­pre­zy­dent Pamela Bar­nes po raz pierw­szy zabiera głos.

– Dla­czego jed­nostki Navy SEALs się nie wyco­fują? – pyta. – Chyba mają już nie­wiele paliwa? I czy czas, który mogą spę­dzić na tery­to­rium Libii, nie jest ogra­ni­czony? Doda­ła­bym jesz­cze, że ich pobyt tam jest raczej nie­le­galny, prawda?

Chcę jej odpo­wie­dzieć, ale sie­dzę cicho. Wiele lat temu, gdy bra­łem udział w wyczer­pu­ją­cych i pie­kiel­nie trud­nych szko­le­niach bojo­wych BUD/S (Basic Under­wa­ter Demo­li­tion/SEAL), Class 342, w kilka sekund zaspo­ko­ił­bym jej cie­ka­wość.

Ale nie należę już do dru­żyny Navy SEALs i nie jestem koman­do­sem.

Teraz jestem POTUS, Pre­si­dent of The Uni­ted Sta­tes.

Ktoś inny zatem musi ją oświe­cić.

– Pani wice­pre­zy­dent – odzywa się sie­dzący obok mnie admi­rał Horace McCoy, szef Kole­gium Połą­czo­nych Sze­fów Szta­bów – sytu­acja na­dal jest… dyna­miczna. Przy­pusz­czam, że oddział kon­tro­luje sytu­ację i spraw­dza, czy w sąsiedz­twie nie ma innych celów.

Wtedy się wtrą­cam:

– Pamelo, masz jesz­cze jakieś pyta­nia?

Gapi się na mnie, a ja odpo­wia­dam jej spoj­rze­niem. Dobrze się spi­suje jako wice­pre­zy­dent, a przed­tem była zna­ko­mi­tym guber­na­to­rem Flo­rydy. Dwa lata wcze­śniej pra­wie dotarła do Gabi­netu Owal­nego jako kan­dy­datka na pre­zy­denta, ale jest impul­sywna i nie zna się na ope­ra­cjach woj­sko­wych. Moja pani wice­pre­zy­dent uważa, że koman­dosi to nakrę­cane zabawki, które wysyła się na akcję, tam cho­dzą jak po sznurku, słu­chają roz­ka­zów dowód­ców, a potem szybko i grzecz­nie wra­cają.

– Panie pre­zy­den­cie – rzuca admi­rał McCoy. – Pro­szę spoj­rzeć na ekran.

Odwra­cam wzrok od Bar­nes i patrzę na nie­wy­raźne obrazy prze­ka­zy­wane przez drona. Białe syl­wetki koman­do­sów prze­miesz­czają się w szyku bojo­wym, a dron podąża za nimi.

Na hory­zon­cie poja­wiają się inne budynki.

W zagro­dach kręcą się zwie­rzęta.

Na dachach zabu­do­wań poja­wiają się jakieś zama­zane, białe syl­wetki z bro­nią.

– Sytu­acja się roz­wija – stwier­dza admi­rał McCoy.

– To super – mówię.8

2.40 czasu lokalnego

Góry Nafusa

Oddział Zep­posa wspina się po zbo­czu małego wzgó­rza, wszy­scy koman­dosi dzia­łają jak jeden mąż, roz­pra­szają się wśród skał i kar­ło­wa­tych zaro­śli, aby nikt nie mógł ich zoba­czyć na tle noc­nego nieba. Nick roz­gląda się dookoła, w dło­niach w ręka­wicz­kach ści­ska kara­bin auto­ma­tyczny HK 416, a pod sobą czuje zmar­z­niętą zie­mię.

– Niech to dia­bli – szep­cze.

Po lewej znaj­duje się jakaś mała kamienna zagroda, a w niej kozy z dzwo­necz­kami na szy­jach.

Sły­szy ich dźwięk.

Ale to, co widzi, wykra­cza poza jego zdol­ność poj­mo­wa­nia.

To lustrzane odbi­cie miej­sca, w któ­rym wylą­do­wali kil­ka­na­ście minut temu.

Błąd mapo­wa­nia.

Co za cho­lerna nie­spo­dzianka.

W słu­chaw­kach mel­duje się jeden z żoł­nie­rzy.

– Tu Blake. Tango jeden, cel w budynku na połu­dnio­wym zacho­dzie. Odbiór.

– Przy­ją­łem – mówi Zep­pos. Jego nastrój i postawa ule­gają zmia­nie.

_W końcu zaczy­namy_, myśli. _Jeste­śmy w odpo­wied­nim miej­scu. Asi­mie Al-Aszi­dzie, idziemy po cie­bie._

W naj­mniej­szym budynku po lewej stro­nie roz­lega się stłu­miony odgłos. _Pif-paf!_ Dwaj koman­dosi z kara­bin­kiem auto­ma­tycz­nym AK-47 przy­wie­rają do ziemi.

W końcu nie cho­dzi tutaj o poko­jowo nasta­wione ple­mię, prawda? Ele­ment zasko­cze­nia już prze­padł, jeśli w ogóle był im dany.

_Trzeba zacho­wać ela­stycz­ność_, myśli Nick.

Wstaje, pła­sko­wyż jest cichy, spo­kojny, a potem wkra­cza do akcji. Poru­sza się sca­lony z oddzia­łem, ale nikt nie krzy­czy: „Dawaj, dawaj”, jak w bez­na­dziej­nych grach kom­pu­te­ro­wych. To dosko­nale zor­ga­ni­zo­wana grupa, która działa tak, jak została wyszko­lona, wypeł­nia­jąc swoje zada­nia bez zbęd­nego dra­ma­ty­zo­wa­nia.

Z naj­mniej­szego budynku wypada uzbro­jony męż­czy­zna, Zep­pos zdej­muje go dwoma strza­łami. Tam­ten pra­wie się nie rusza, ale Nick pakuje mu w klatkę pier­siową następne dwie kule.

Zep­pos pod­cho­dzi bli­żej do więk­szego budynku, zdaje sobie sprawę, że dzięki dro­nom oraz innym urzą­dze­niom wywia­dow­czym, które ma nad głową, każdy ruch, szept i wystrzał tra­fia do Cen­trum Ope­ra­cji Spe­cjal­nych w Bagram, do poko­jów pro­jek­cyj­nych w Pen­ta­go­nie, Lan­gley i do Pokoju Dowo­dze­nia Bia­łego Domu.

Nie chce się do tego przy­znać, ale czuje się tro­chę dumny i zobo­wią­zany tym, że pre­zy­dent Sta­nów Zjed­no­czo­nych z odle­gło­ści tysiąca mil obser­wuje jego misję. To w końcu były wicepre­zy­dent i kon­gres­men z Tek­sasu, który kie­dyś robił to samo i słu­żył w armii, gdy doko­nano ataku na Twin Towers.

_Nie zawie­dziemy, panie pre­zy­den­cie_, myśli.

– Do ataku – szep­cze. – Naprzód.

Dwa oddziały Navy SEALs ruszają w kie­runku naj­więk­szego budynku. Teraz lepiej go widać, więc Zep­pos czuje spo­kój i opa­no­wa­nie. Mniej wię­cej w ciągu minuty żoł­nie­rze sfor­sują drzwi, a męż­czy­zna, który rezy­duje w środku, otrzyma dwa strzały w klatkę pier­siową i jeden w czoło. Potem sfo­to­gra­fują ciało, zmie­rzą je, zdejmą odci­ski pal­ców, pobiorą próbki DNA i wyślą wszystko do ana­lizy.

_Asi­mie, idziemy po twoją dupę_, myśli Zep­pos.

Dwaj koman­dosi stają w progu.

Zep­pos widzi, że meta­lowe drzwi są zamknięte na kłódkę.

Po chwili orien­tuje się, że okna są zabez­pie­czone w ten sam spo­sób.

Żoł­nie­rze obcho­dzą budy­nek, szu­ka­jąc innego wej­ścia.

– Tango, odbiór – roz­lega się głos Milera, kolej­nego łącz­no­ściowca.

_Bum, bum!_

Koman­dosi for­sują okno budynku, który jest ich celem. Zaczy­nają swoją robotę i…

Błysk świa­tła, po czym silny podmuch eks­plo­zji kła­dzie Zep­posa na plecy. Krztusi się, kaszle krwią i kurzem, a potem dźwiga na kolana, trzy­ma­jąc w rękach kara­bin HK 416. Nic nie widzi.

Mruga, pod­nosi gogle i prze­ciera oczy ośle­pione nagłym roz­bły­skiem.

Cel zapada się w wyniku wybu­chu, pogrąża w kłę­bach dymu i pło­mieni.

Z dwóch sąsied­nich budyn­ków docho­dzi kano­nada.

Zep­pos zaj­muje pozy­cję i odpo­wiada ogniem.

– Pozy­cja – mówi. – Podać pozy­cję!

Ale nikt nie odpo­wiada.

Strzela znowu.

– Pozy­cja! – mówi jesz­cze raz, gło­śniej. – Podać pozy­cję!

Wokół niego świsz­czą kule i odbi­jają się od skał.

– Kurwa, kurwa, kurwa – mru­czy i wymie­nia maga­zy­nek.

_Przy­kro mi, panie pre­zy­den­cie_, myśli, strze­la­jąc w stronę miga­ją­cych świa­teł naj­bliż­szego budynku. _Znowu dali­śmy dupy_.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: