Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Córka wodnicy: baśń - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Córka wodnicy: baśń - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 229 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. KLĄ­TWA OTO­CZY.

W daw­nych, bar­dzo daw­nych cza­sach na sze­ro­kiem mo­rzu była wy­spa.

Wy­spa na­zy­wa­ła się Oto­czą, iż ota­cza­ło ją ze­wsząd mo­rze, niby za­ślub­ny pier­ścień.

Mo­rze było wszyst­kiem dla wy­spy. Nig­dy bo­wiem jej łódź ry­ba­cza w naj­dal­szych wę­drów­kach nie do­pły­nę­ła do cu­dze­go wy­brze­ża, ani też ża­den sta­tek z ob­cej zie­mi nie przy­bił do jej ci­chych przy­sta­ni. Nie po­dej­rze­wa­li miesz­kań­cy ist­nie­nia in­ne­go lądu; nie zna­li in­ne­go wid­no­krę­gu prócz zie­lo­no-błę­kit­nej od­da­li mor­skiej, sty­ka­ją­cej się pra­wie nie­do­strze­że­nie z po­god­ną ko­pu­łą nie­ba. Życz­li­we fale w co­dzien­nym od­pły­wie wy­no­si­ły na brze­gi ży­zną sól, wy­rzu­ca­ły musz­le bez­cen­ne, per­ły, ko­ra­le, a kie­dy o za­cho­dzie słoń­ca, z plu­skiem wio­seł po­wra­ca­ły ło­dzie ry­ba­cze do brze­gów, to nie­wo­dy i sie­cie peł­ne były wsze­la­kich skar­bów mo­rza.

A na wy­spie jak sze­ro­ka i dłu­ga roz­le­ga­ły się tedy śmie­chy, śpie­wy i bło­go­sła­wień­stwa.

Zie­mi mia­ła Oto­cza mało.

Wąz­ki tyl­ko pas niz­kie­go wy­brze­ża roz­kwi­tał zie­le­nią win­nic i ogro­dów, oraz pa­stwi­ska­mi, kędy się pa­sły sta­da śnież­no­ru­nych, dłu­go­ro­gich kóz.

Wy­żej wy­spa szła am­fi­te­atrem, pod­no­szą­cym się stop­nio­wo wscho­da­mi ko­ra­lo­wych skał, aż do spię­trzo­ne­go na szczy­cie kró­lew­skie­go gro­du.

Na stop­niach tu i owdzie przy do­mo­stwach miesz­kań­ców zie­le­ni­ły się sady, a wo­kół kró­lew­skie­go zam­ku roz­ta­czał się roz­le­gły ogród pe­łen prze­dziw­nych ro­ślin, ale naj­więk­szą część wy­spy zaj­mo­wa­ły owe ró­żo­we ska­ły, w któ­rych wy­ku­te były też mury gro­do­we, za­mek i świą­ty­nie.

Nie w zie­mi czer­pa­ła Oto­cza bo­gac­twa swo­je, ale w mo­rzu, i nie dziw, że wszyst­ko za­wdzię­cza­jąc mo­rzu, jemu też od­da­wa­ła chwa­łę i cześć bo­ską.

Nie za­siadł na tro­nie Oto­czy król, któ­ry­by przed­tem w od­bi­cie peł­ni mie­sięcz­nej na peł­nem mo­rzu pier­ście­nia za­ślub­ne­go nie ci­snął.

A to na znak wier­no­ści ży­wio­ło­wi wody i księ­ży­co­wi, co jest je­dy­nym po­nad wodę mo­ca­rzem, sam tyl­ko dro­gi mo­rzu zna­cząc, przy­pły­wy jego i od­pły­wy miar­ku­jąc.

Do­peł­niał się ten pra­sta­ry oby­czaj na Oto­czy przez dłu­gie, dłu­gie wie­ki i wy­spa roz­kwi­ta­ła szczę­ściem jako ulu­bie­ni­ca mo­rza.

Aż sta­ło się, iż kró­lo­wi rzą­dzą­ce­mu Oto­czą na­ro­dzi­ło się dzie­cię prze­dziw­nej pięk­no­ści.

Dzie­cię roz­wi­ja­ło się szyb­ko, ku ra­do­ści mat­ki i du­mie ojca, a pięk­ność zda­ła się w niem ro­snąć z dniem każ­dym.

Było tak pięk­ne, że czło­wiek ża­den nie zdo­łał ni­cze­go od­mó­wić jego proś­bie, a zwie­rzę­ta szły za niem, jak ocza­ro­wa­ne, i li­za­ły mu sto­py z za­chwy­tu.

Wszy­scy ubó­stwia­li kró­le­wi­cza i zdu­mie­wa­li się tak jego uro­dą, że po­ci­chu po­ma­wia­no na­wet mat­kę o cza­ry.

A dzie­cię szczę­śli­wie do­ra­sta­ło w pa­cho­lę, aż przy­szedł dzień chło­pię­cych jego po­strzy­żyn.

Z prze­bie­gu tego ob­rzę­du wró­żo­no na Oto­czy o przy­szło­ści dziec­ka, prze­to lud cały ze­brał się dnia tego na wy­brze­żu, gdzie ar­cy­ka­płan miał po­strzy­żyn do­peł­nić.

Kie­dy wy­pro­wa­dzo­no kró­le­wi­cza z zam­ku, w bia­łej tyl­ko krót­kiej szat­ce z weł­ny kóz, bo­se­go i z od­kry­tą gło­wą, to cały lud wy­dał okrzyk za­chwy­tu, bo my­ślał, że małe bożę zstą­pi­ło z oł­ta­rza świą­ty­ni.

Za kró­le­wi­czem po­stę­po­wa­li ro­dzi­ce oraz ar­cy­ka­płan w po­zło­ci­stej sza­cie, i cały or­szak uro­czy­stym kro­kiem ze­szedł ku mor­skie­mu brze­go­wi.

Dzień był sło­necz­ny i mo­rze le­ża­ło spo­koj­ne, gdy po­sta­wio­no kró­le­wi­cza tuż nad brze­giem na zło­mie ró­żo­wej ska­ły.

A gdy tak stał wy­so­ko nad lu­dem, ze skrzy­żo­wa­ne­mi na pier­siach rącz­ka­mi, to słoń­ce zda­ło się za­zdro­ścić zło­ta jego wło­som, a mo­rze sza­fi­ru jego oczom.

Ar­cy­ka­płan przy­stą­pił dla do­peł­nie­nia ob­rzę­du i zło­te­mi no­ży­ca­mi ob­ciął jego buj­ne, nie­tknię­te do­tąd ostrzem kę­dzio­ry; po­czem uro­czy­stym ru­chem rzu­cił je na mo­rze.

Za­bły­sły w słoń­cu jak dro­go­cen­ny klej­not, lecz nie po­le­cia­ły z wia­trem po­nad wodę, tyl­ko wnet za­pa­dły w spo­koj­ną głę­bi­nę, jak­by po­cią­gnął je nie­wi­dzial­ny cię­żar.

A cały lud pod­niósł wiel­ki okrzyk ra­do­ści, bo­wiem po­czy­ta­no to za szczę­śli­wą wróż­bę.

Od tego dnia po­strzy­żyn upły­nę­ło lat kil­ka, a kró­le­wicz z pa­cho­lę­cia wy­rósł już w mło­dzień­ca.

I sta­ry król za­pra­gnął jesz­cze przed śmier­cią oba­czyć syna swe­go na tro­nie. Aby ucie­szyć ser­ce ła­dem jego rzą­dów, i zło­żyć wcze­śniej z ra­mion cię­żar kró­lew­skie­go ber­ła.

Ogło­sił tedy wolę swą wo­bec syna i ludu, – i oto nad­szedł w ży­ciu kró­le­wi­cza wiel­ki dzień dru­gie­go ob­rzę­du, – dzień za­ślu­bin kró­lew­skich z mo­rzem.

Była noc peł­ni mie­sięcz­nej, i czer­wo­ny okrąg księ­ży­ca po­wsta­wał zda­le­ka nad mo­rzem, któ­re marsz­czy­ło się za­le­d­wie lek­ką, fos­fo­rycz­nie iskrzą­cą łu­ską.

U brze­gu bar­ka, kształt zło­te­go gry­fa ma­ją­ca, zda­wa­ła rwać się nie­cier­pli­wie do lotu.

Kró­le­wicz ro­dzi­com naj­pierw się do nóg po­kło­nił, po­tem lu­do­wi rzu­cił po­zdro­wie­nie, i, przy­jąw­szy sy­gnet z rąk ar­cy­ka­płań­skich, dum­nym ru­chem do zło­tej ło­dzi sko­czył.

Jak chyb­ka mewa ru­szy­ła od brze­gu bar­ka, że­gna­na bło­go­sła­wień­stwem rzesz, i szy­bo­wa­ła pew­nym lo­tem po głę­bi.

A tam, gdzie dzio­bem kra­ja­ła głę­bi­nę, tam pry­ska­ła w górę fala fos­fo­rycz­ne­mi iskra­mi, za­się za ło­dzią cią­gnę­ła się dłu­ga bróz­da, niby smu­ga ży­we­go ognia.

Księ­życ bladł, pod­no­sząc się co­raz wy­żej nad mo­rzem; kie­dy od­bi­je się tuż przed zło­tym gry­fem, zdo­bią­cym dziób ło­dzi, tedy kró­le­wicz pier­ścień swój w głąb ci­śnie na znak wier­no­ści wiecz­nej ży­wio­ło­wi wody.

Na­gle – czy­li oczy mylą ocze­ku­ją­ce na wy­brze­żu tłu­my? – Tuż przed ło­dzią ze spo­koj­nej głę­bi po­wsta­je na­gle wiel­ka, pie­rza­sta, świe­cą­ca w so­bie sre­brem fala i wy­cią­ga do kró­le­wi­cza dwie bia­łe stru­gi pian, niby wa­bią­ce, śnie­ży­ste ra­mio­na.

Pły­nie od niej szum srebr­ny, prze­dziw­na mu­zy­ka, jak­by się na­gle mo­rze aniel­skie­mi har­fa­mi ro­ze­gra­ło.

Kró­le­wicz stoi za­pa­trzo­ny i za­słu­cha­ny. Wi­dzi go chwi­lę lud na tle wy­so­kiej fali, jak po­sąg mło­de­go boga we srebr­nej wnę­ce świą­ty­ni.

Okrzyk gro­zy wy­dzie­ra się ze wszyst­kich pier­si.

Fala opa­da, wy­gar­nia­jąc w sie­bie łódź, a w za­mę­cie srebr­nej, śpie­wa­ją­cej pia­ny lud Oto­czy nic już doj­rzeć ni do­sły­szeć nie może.

Ale za­le­d­wie zni­kła łódź kró­le­wi­cza pod falą, za­ko­tło­wa­ło się mo­rze i zmą­ci­ło ode­dna, a ol­brzy­mie wały wod­ne, fos­fo­rycz­nym pło­mie­niem go­re­ją­ce na grzbie­tach, jak za­stęp po­twor­nych smo­ków, ru­nę­ły na wy­brze­że Oto­czy.

Zda­wa­ło się, że za jed­nym sko­kiem po­chło­ną całą wy­spę.

Lud, któ­ry nig­dy do­tąd wście­kło­ści mo­rza nie za­znał, po­rwał się do uciecz­ki, osza­la­ły prze­stra­chem.

Ska­mie­nie­li roz­pa­czą ro­dzi­ce kró­le­wi­cza sami tyl­ko zo­sta­li na wy­brze­żu; prze­ło­ży­li bo­wiem ra­czej śmierć we wście­kłych bał­wa­nach nad osie­ro­co­ne i sa­mot­ne ży­cie.

Ale mo­rze nie wzię­ło ich ży­wo­ta.

Spię­trzo­ne wały wod­ne, jak czło­wiek, co ro­zu­mem opa­no­wał wy­buch śle­pe­go gnie­wu, sta­nę­ły tyl­ko chwi­lę niby ścia­na ognia wo­kół wy­spy, a po­tem zwol­ni­ły pędu i upa­dły na wy­brze­że za­le­d­wie o piędź da­lej, niź­li w cza­sie co­dzien­ne­go przy­pły­wu.

Ale za to nie cof­nę­ły się już wca­le, i kie­dy nowa fala przy­szła za­stą­pić pierw­szą, to po­su­nę­ła się znów na­przód nie­znacz­nym pra­wie ale nie­cof­nio­nym za­le­wem, tak, że o świ­cie woda do­szła już do stóp owej ska­ły, na któ­rej nie­gdyś stał pod­czas po­strzy­żyn kró­le­wicz, a te­raz zroz­pa­cze­ni ro­dzi­ce pa­trzy­li w sza­le­ją­ce ot­chła­nie.

Nie może po­jąć lud ta­jem­ni­cy, co na­gle za­cię­ży­ła nad wy­spą; nie może po­jąć na­głej nie­spra­wie­dli­wo­ści mo­rza.

Te­raz oto po­wró­cił na brzeg, ochło­nąw­szy z pierw­sze­go prze­ra­że­nia, i, sku­pia­jąc się w małe gro­mad­ki, roz­pra­wia.

Więc nie­dość, że mo­rze za­bra­ło naj­więk­sze uko­cha­nie lu­do­wi, jesz­cze za to mści się samo na wy­spie?

Czyż ska­za­ło na nie­ubła­ga­ną za­tra­tę ob­sy­py­wa­ną nie­gdyś ła­ska­mi ulu­bie­ni­cę? I za co? Ja­kąż zbrod­nię po­peł­ni­ła? ja­kiem świę­to­kradz­twem ob­ra­zi­ła mo­rze? Wszak skła­da­ła wier­nie da­ni­ny, czci­ła każ­dy przy­pływ w peł­ni księ­ży­co­wej i nie od­mó­wi­ła nig­dy ży­wio­ło­wi wody żad­ne­go z po­win­nych hoł­dów.

Co­raz gło­śniej roz­le­ga­ją się py­ta­nia i na­rze­ka­nia. Szu­ka­ją wi­no­waj­ców.

Jed­ni do­pa­tru­ją win w dru­gich, inni sami sie­bie oskar­ża­ją.

Aż oto głos za­brał je­den z za­usz­ni­ków kró­lew­skich i lud zdra­dli­wie pod­bu­rza:

– To wszyst­ko cza­ry kró­lo­wej! Nie po­ża­ło­wa­ła na­wet ro­dzo­ne­go syna, aże­by wy­spę zgu­bić. Wi­dzi­cie – uśmie­cha się te­raz, pa­trząc w mo­rze.

Istot­nie na twa­rzy kró­lo­wej wy­bły­skał nie­przy­tom­ny uśmiech, a wzrok sta­wał się po­god­ny i dzie­cin­ny.

Lu­dem prze­biegł szmer nie­do­wie­rza­nia i gro­zy:

– Cza­ry…

Ale kró­lo­wa zstą­pi­ła ku nim ze ska­ły i rze­kła na­gle:

– Nam się wy­da­ło, że kró­le­wi­cza za­to­pi­ła fala. Jego łódź za­błą­ka­ła się tyl­ko i te­raz tra­fić nie może do wy­spy. Trze­ba na naj­wyż­szym ta­ra­sie ogień roz­pa­lić, aby zda­le­ka wid­ną się sta­ła Oto­cza. Kie­dy zo­ba­czy ogień – po­wró­ci.

I zro­zu­mie­li wszy­scy, że kró­lo­wa zmy­sły stra­ci­ła z bo­le­ści, i żal wiel­ki ogar­nął ich ser­ca.

Ro­ze­szli się po­sęp­nie do do­mów, a kró­lo­wa, ogień swój roz­pa­liw­szy, dnie i noce pę­dzić przy nim po­czę­ła, wróż­by prze­róż­ne gło­sząc i ognia, niby ka­płan­ka strze­gąc.

Sta­ry król sam tyl­ko zo­stał na wy­brze­żu.

I od­tąd rzad­ko wi­dy­wa­no go in­a­czej, jak za­pa­trzo­ne­go w mo­rze; jak­by chciał nie­roz­wią­za­ną ta­jem­ni­cę wy­drzeć wzbu­rzo­nym od­mę­tom.

Od tego dnia nie cof­nę­ło się od­pły­wem mo­rze wkrąg Oto­czy.

Szło po­wol­nym, ale nie­cof­nio­nym za­le­wem, za­bie­ra­jąc piędź po pię­dzi, za­gon po za­go­nie, ale nie od­da­jąc już ani źdźbła z tego, co raz po­kry­ło wzbu­rzo­ną to­pie­lą.

A że za­bie­ra­ne tak, niz­kie wy­brze­że Oto­czy było je­dy­ną ży­zną na wy­spie zie­mią, więc choć­by na­wet mo­rze nie po­su­nę­ło się już da­lej i opar­ło o pierw­sze tyl­ko stop­nie ska­li­ste, to i tak wy­spa gi­nąć­by mu­sia­ła po­wo­li; nie star­czy­ło­by jej bo­wiem z rzad­kich na wy­ży­nie pól ani pa­szy dla kóz, ani wina, ani owo­ców sadu.

Ale i tej ze­msty nie­dość było mo­rzu.

Od owej nocy nie uspo­ko­iło się ani na chwi­lę, i ża­den sta­tek nie zdo­łał wy­pły­nąć na roz­bu­ja­ne bał­wa­ny.Łu­pi­ny ło­dzi ry­ba­czych, co ośmie­li­ły się wy­ru­szyć z przy­sta­ni, po­chło­nę­ła ko­lej­no głę­bi­na. Kru­szy­ła je o ska­ły z gło­śnym, ra­do­snym ry­kiem i po­kry­wa­ła szu­mią­cą to­pie­lą.

Pod sło­necz­nem nie­bem, co nie za­mą­ci­ło nad wy­spą daw­nej swej po­go­dy, tem bar­dziej gro­zą przej­mu­je miesz­kań­ców ta bu­rza, po­wsta­ją­ca ode dna.

A tak za­cie­kła w każ­dej naj­mniej­szej fali, że na­wet u brze­gu nie zdo­łał ry­bak nie­wo­du na­wią­zać. Rwa­ło mo­rze wszyst­kie nie­wo­dy i sie­cie, ską­pi­ło ryb, nie wy­rzu­ca­ło na brze­gi skar­bów żad­nych.

Nie­kie­dy tyl­ko wie­sza­ło na ska­łach dłu­gie pa­py­ru­sy alg, za­pi­sa­ne ża­łob­nie czar­ne­mi zna­ka­mi. Jak­by przy­sy­ła­ło wy­spie wy­pi­sa­ny wy­rok mo­rza, któ­re­go jed­nak od­czy­tać nie po­tra­fi­ły oczy ludz­kie.

Wy­spa ma­la­ła. Z dnia na dzień, z go­dzi­ny na go­dzi­nę czu­li miesz­kań­cy za­cie­śnia­ją­cy się wo­kół Oto­czy pier­ścień spie­nio­nych bał­wa­nów.

Próż­no lud klę­kał u brze­gów, mie­sią­co­wi zło­te­mu się mo­dląc; próż­no ob­ja­ty rzu­cał we wzbu­rzo­ne od­mę­ty.

Je­den z pa­nów Oto­czy, za po­zwo­le­niem kró­lew­skiem, stołb­ce że­la­zne wo­kół wy­spy bić ka­zał i mur obron­ny krę­giem wzno­sić przed za­bo­rem mo­rza.

Ale gdy mur sta­nął już do po­ło­wy, wiel­ka fala ru­nę­ła nań i, zwa­liw­szy całą pra­cę lu­dzi, za­bra­ła wo­dza i pra­cow­ni­ków.

Zaś zwło­ki ich od­rzu­ci­ła na brze­gi Oto­czy na znak, że nie prze­jed­na­ła się tym łu­pem.

Lud cały roz­my­ślał, jak­by prze­bła­gać mo­rze.

Na ta­ra­sie pra­sta­rej świą­ty­ni Oto­czy za­sia­da­li co dnia ka­pła­ni, oto­cze­ni rze­szą, i, mo­dląc się, bła­ga­li o na­tchnie­nie, co czy­nić. Aż raz, gdy sie­dzie­li tak na roz­my­śla­niu, sta­nę­ło po­śród nich kil­ko­let­nie dzie­cię. Po­zna­li je wszy­scy: był to mały pie­śnia­rek sie­ro­ta, któ­re­go oj­ciec zgi­nął przy za­le­wie muru, a mat­ka z roz­pa­czy rzu­ci­ła się w mo­rze.

Miał kę­dzio­ry czar­ne jak noc i ta­kież oczy wiel­kie, jak­by wciąż za czemś tę­sk­nią­ce.

Smu­kły, jak drze­wi­na le­śna, w prze­pa­sa­nej zło­tą kraj­ką szat­ce, niósł w ręku małą ko­ra­lo­wą lu­teń­kę, sztucz­nie wy­ro­bio­ną z wi­dla­stej ga­łę­zi ko­ra­la, na któ­rej na­pię­te zło­te stru­ny brzę­cza­ły za każ­dym jego ru­chem.

Sta­nął śmia­ło w gro­nie star­ców i do­stoj­ni­ków, i wdzięcz­nym gło­sem prze­mó­wił:

– Od­daj­cie mo­rzu mnie i moją lu­teń­kę.

Po­sy­pa­ły się py­ta­nia i wy­krzyk­ni­ki:

– Kto cię przy­sy­ła, dziec­ko? kto ci tak ka­zał mó­wić?

A mały strzą­snął w tył czar­ne kę­dzio­ry i od­po­wie­dział:

– Sam przy­sze­dłem.

– Czy ro­zu­miesz co mó­wisz? Dla­cze­go chcesz, by cię od­da­no mo­rzu?

– Żeby prze­pro­sić mo­rze.

Ar­cy­ka­płan zbli­żył się do dziec­ka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: