Córki samurajów w podróży życia. Ze Wschodu na Zachód i z powrotem - ebook
Córki samurajów w podróży życia. Ze Wschodu na Zachód i z powrotem - ebook
Podróż zmieniająca życie.
U schyłku XIX wieku, po długim okresie izolacji, Japonia otworzyła się na wpływy Zachodu. W 1871 roku do Stanów Zjednoczonych wysłano grupę japońskich dziewcząt z misją poznania obcej kultury, by po powrocie mogły przysłużyć się modernizacji ojczyzny. Po trudnym okresie adaptacji trzy z nich odnalazły się w nowej rzeczywistości.
Sutematsu Yamakawa, Shige Nagai i Ume Tsuda wychowywały się w tradycyjnych samurajskich domach, ale dorastały już jako amerykańskie uczennice. W krótkim czasie stały się niemal celebrytkami, a o ich podróżach po kontynencie i tradycyjnych strojach rozpisywały się gazety. Przyjaciele z nowego kraju cenili je za błyskotliwość i optymistyczne podejście do życia. Po dziesięciu latach wróciły do Japonii – miejsca już dla nich obcego – zdeterminowane, by zrewolucjonizować tamtejszą edukację kobiet.
Córki samurajów to historia odważnych dziewcząt, których losy splotły się z przemianami epoki Meiji. To porywająca, wielowątkowa opowieść o przełamywaniu barier i poszukiwaniu równowagi między dwoma światami.
„Książka Janice Nimury jest fascynującą historią trzech kobiet wychowanych w dwóch jakże odmiennych kulturach. Dochowując wierności etosowi samurajskiemu, starają się one sprostać oczekiwaniom pokładanym w nich przez architektów nowoczesnej Japonii, a zarazem spełnić swoje życiowe ambicje”.
Dr hab. Stanisław Meyer, japonista w Zakładzie Japonistyki i Sinologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, autor książki Historia Okinawy
„W znakomicie skonstruowanej relacji Nimury trzy bohaterki jawią się jako postaci tak odmienne jak »trzy siostry« Czechowa”.
„The New York Times Book Review”
„Janice Nimura uchwyciła zarówno szeroki zakres procesów społecznych, jak i intymne szczegóły życia bohaterek, wypełniając luki w historii, o których istnieniu dotychczas nawet nie wiedzieliśmy. Córki samurajów w podróży życia to pisarstwo historyczne w najlepszym wydaniu i obowiązkowa lektura dla każdego, kto interesuje się Japonią”.
Ruth Ozeki, autorka książki W poszukiwaniu istoty czasu
„Janice Nimura skrupulatnie i wciągająco rekonstruuje historię przypominającą losy Alicji w Krainie Czarów po obu stronach lustra. Wspaniale skonstruowana narracja, subtelna i dopracowana”.
Stacy Schiff, autorka książek Kleopatra oraz Véra Nabokova, laureatka Nagrody Pulitzera
Córki samurajów otrzymały wyróżnienie New York Times Notable Book w 2015 roku.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-233-5270-9 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
jest to opowieść o trzech dziewczynkach urodzonych w jednym świecie i wysłanych przez siły, których nie pojmowały, na wychowanie do zupełnie innego świata. Tam, tak jak wszystkie dzieci, chłonęły wiedzę ze swojego otoczenia. Choć każda z nich była córką samuraja czystej krwi, wychowanie uczyniło z nich hybrydy. Po dziesięciu latach wróciły do ojczyzny, która przez ten czas stała się dla nich obcym miejscem.
Mieszkam w mieście, w którym się urodziłam, tak jak przede mną moi rodzice i dziadkowie. Ale moja historia ma sporo wspólnego z tą, którą opowiadam. Pierwszego dnia studiów poznałam chłopaka, który urodził się w Japonii. Kiedy był bardzo mały, jego rodzice wyjechali z Tokio do Seattle, a gdy miał szesnaście lat, oznajmili mu, że wracają „do domu”. Jego domem była Ameryka. Rodzice wyjechali, a on został.
Dwa lata po ukończeniu studiów i dwa miesiące po ślubie my także przeprowadziliśmy się do Tokio. Dla mnie pobyt tam był pod wieloma względami łatwiejszy niż dla mojego męża. Kiedy poprawiła się moja znajomość japońskiego, chwalono mnie za akcent, za maniery, za to, że zasmakowały mi jeżowce i marynowane śliwki. Moja twarz była usprawiedliwieniem dla moich potknięć – byłam w końcu cudzoziemką. Mąż nie mógł liczyć na podobną taryfę ulgową. Wyglądał jak Japończyk, brzmiał jak Japończyk – czemu więc nie zachowywał się jak Japończyk?
Trzy lata później, gdy wróciliśmy do Nowego Jorku, podjęłam studia podyplomowe na wydziale studiów wschodnioazjatyckich. Zafascynowała mnie epoka Meiji, okres w dziejach Japonii, kiedy Kraina Bogów przestała spoglądać w przeszłość i skierowała wzrok na pozłacanego bożka zachodniego postępu przemysłowego. Pewnego dnia, wśród stosów książek w piwnicy szacownej biblioteki, natknęłam się na cienki tomik w zielonej okładce zatytułowany A Japanese Interior (Japońskie wnętrze), autorstwa Alice Mabel Bacon, nauczycielki z Connecticut. Był to pamiętnik z jej rocznego pobytu w Tokio pod koniec lat osiemdziesiątych XIX wieku, gdy mieszkała u „japońskich przyjaciółek, z którymi w Ameryce łączyła ją długa i bliska zażyłość”. Zaintrygowało mnie to. W XIX wieku Amerykanki z reguły nie miewały japońskich przyjaciółek, a zwłaszcza takich, które poznały w Stanach Zjednoczonych.
Alice pochodziła z New Haven, gdzie ja spędziłam studenckie lata. Wyjechała do Tokio i nie mieszkała wśród cudzoziemców, lecz w japońskim domu, tak samo jak ja. Uczyła w jednej z pierwszych japońskich szkół dla dziewcząt, którą otwarto niespełna rok po tej, do której uczęszczałam w Nowym Jorku sto lat później. Jej szczerość i niewymuszony dowcip przywodziły mi na myśl moje nauczycielki, prostolinijne intelektualistki, które nie znosiły pretensjonalności. Podążając tropem Alice, odkryłam splecione ze sobą życiorysy Sutematsu Yamakawy Ōyamy, przyrodniej siostry Alice i pierwszej Japonki, która uzyskała tytuł licencjata, Ume Tsudy, która z pomocą Sutematsu i Alice otworzyła pionierską angielską szkołę dla dziewcząt, oraz Shige Nagai Uryū, która łączyła obowiązki matki siedmiorga dzieci z pracą nauczycielki, na długo zanim ukuto termin „pracująca matka”.
Identyfikowałam się z tymi kobietami. Wiem, jak to jest przyjechać do Japonii, prawie nie znając języka, desperacko pragnąc dopasować się do stylu życia japońskiej rodziny, a równocześnie oburzać się na postawę Japończyków wobec kobiet. Mam męża, który nie patrzy na świat oczyma Japończyka, mimo że jego rodzice nie chcieli wychować dziecka na amerykańską modłę. Sto lat przed tym, nim „globalizacja” i „wielokulturowość” stały się celami każdej korporacji i każdego programu nauczania, trzy młodziutkie Japonki przemierzyły glob i opanowały biegle sztukę życia w obu światach naraz – obce dla wszystkich prócz siebie nawzajem. Ich historia nie dawała mi spokoju.PROLOG
9 listopada 1871
w wąskich, krętych uliczkach wokół pałacu cesarskiego nowomodne riksze ze stukotem kół przemykały obok kotar w kolorze indygo, które zasłaniały wejścia do domów kupców, jaskrawocynobrowej świątynnej bramy torii, bielonych ścian domostw samurajów. Rikszarze, których ciała lśniły od potu, pokrzykiwali na przechodniów, by zeszli im z drogi; pasażerowie, przeważnie mężczyźni, siedzieli nieporuszeni, choć okute żelazem koła podskakiwały na wybojach. Stragany z ryżem albo słomianymi sandałami sąsiadowały ze sklepami, w których sprzedawano zegarki na rękę i okulary w rogowych oprawkach. Na rogach ulic sterczeli żołnierze w pstrokatych uniformach1 złożonych z czapek z daszkiem, drewnianych chodaków, krótkich wojskowych kurtek i szerokich jedwabnych spodni hakama. Od czasu do czasu mijał ich palankin, kołyszący się na ramionach tragarzy. Śledzili go wzrokiem i zastanawiali się, kim jest niewidoczny pasażer: urzędnikiem w tunice z watowanymi ramionami?; żoną zarządcy podczas jednego z rzadkich wypadów do miejscowej świątyni? Służące w niebieskich, bawełnianych kimonach z rękawami związanymi z tyłu to wyłaniały się, to ginęły w ulicznym tłumie.
Ulicą przemaszerowało pięć dziewcząt, maleńkich na tle przytłaczających ogromem, kamiennych murów pałacu. Dwie z nich były nastolatkami; pozostałe były młodsze, najmniejsza miała najwyżej sześć lat. Odziane były w kosztowny jedwab; trzy starsze w jasny, z wyhaftowanymi liśćmi, trawami, kwiatami wiśni i peonii, a dwie młodsze w ciemniejszy, ozdobiony motywami herbowymi. Ich włosy, starannie zebrane w ciężkie loki i węzły, zostały wysoko upięte i zabezpieczone grzebieniami i szpilkami. Dziewczęta poruszały się sztywno i ostrożnie, jakby bały się, że stracą równowagę pod ciężarem swoich wyszukanych koafiur. Ich pomalowane usta wyglądały jak karminowe łuki na tle policzków pokrytych warstwą białego pudru. Tylko oczy zdradzały, że nie są tak doskonale opanowane, jak się wydawało.
Potężne drewniane wrota rozwarły się z hukiem, by je wpuścić, a potem zatrzasnęły się za nimi. Wewnątrz panowała głucha cisza. W tym labiryncie fortec i urzekających ogrodów czas płynął wolniej: wydawało się, że wszystko – od kroków strażników po łagodne trzepotanie każdego ogniście czerwonego klonowego liścia – jest starannie wyreżyserowane. Dziewczęta dreptały krętymi korytarzami, drobiąc kroczki w swoich przepięknych nowych kimonach, najpiękniejszych, jakie dotąd nosiły, przewiązanych ciasno szerokimi, sztywnymi obi w kontrastowych kolorach. Damy dworu, które eskortowały dziewczęta, podawały im instrukcje syczącym szeptem: patrzeć na wypolerowaną podłogę tuż przez białymi skarpetkami z jednym palcem, ręce przyciskać ciasno do ud, a kciuki schować pod palcami. Później było słychać już tylko skrzypienie drewnianej podłogi i szelest jedwabiu. Zza przesuwanych drzwi wydobywała się subtelna woń kadzidła. Ukradkowe spojrzenia pozwalały dostrzec parawany ozdobione malowanymi żurawiami i żółwiami, sosnami i chryzantemami; belki z płaskorzeźbami tygrysów i smoków, glicynii i wodospadów; fragmenty purpurowych i złotych tkanin.
Dziewczęta i ich przewodniczki dotarły wreszcie do ogromnej wewnętrznej komnaty. Wisiała tam ciężka, bambusowa zasłona, choć dziewczęta i tak nie ośmielały się podnieść wzroku. Wiedziały jednak, że za zasłoną siedzi cesarzowa Japonii. Pięć dziewcząt uklękło, położyło dłonie płasko na podłodze wyłożonej tatami i pokłoniło się tak głęboko, że ich czoła dotknęły czubków palców.
Gdyby odsunięto bambusową zasłonę i gdyby dziewczęta miały dość odwagi, by podnieść wzrok, ujrzałyby drobniutką, dwudziestodwuletnią kobietę. Jej głowa była jedyną częścią ciała, która nie skrywała się pod ceremonialnym strojem: śnieżnobiałym kimonem, szerokimi spodniami z ciężkiego, szkarłatnego jedwabiu i strojnego płaszcza z brokatu lamowanego złotem. Choć trzymała malowany wachlarz, przywiązany do szaty długimi, jedwabnymi sznurami, jej dłonie kryły się w rękawach. Jej drobną twarz okalała czarna, sztywna aureola natłuszczonych włosów2, zebranych z tyłu w ogon sięgający prawie do podłogi, przewiązany w regularnych odstępach wąskimi paskami białego papieru. Miała wydatny podbródek i odstające uszy, które nadawały jej niemal elfi wygląd. Jej twarz pokrywała warstwa białego pudru; wygolone brwi zastąpiono czarnymi smugami, narysowanymi węglem drzewnym wysoko na czole. Jak przystało kobiecie zamężnej, jej zęby były uczernione3 miksturą z opiłków żelaza i sproszkowanych galasów, którą rozpuszczano w herbacie i sake. Choć z jej męża właśnie zdjęto miarę na jego pierwszy strój w zachodnim stylu, wygląd kobiet na cesarskim dworze pozostał na razie niezmieniony od wieków.
Przed dziewczętami postawiono tace z laki na niskich podstawkach, ze zwitkami bibuły w kolorach białym i czerwonym – które zwiastowały pomyślność – czarkami herbaty i ceremonialnymi ciastkami, także czerwono-białymi. Dziewczęta kłaniały się raz za razem, nie odrywając wzroku od splotów tatami. Nie tknęły przekąsek4. Po chwili pojawiła się dama dworu, która niosła przed sobą papierowy zwój. Rozwinęła go zręcznymi, zdumiewająco białymi dłońmi. Wysokim, czystym głosem, używając tak formalnego języka, że dziewczęta ledwie ją rozumiały, odczytała słowa skreślone ręką samej cesarzowej, słowa, o których nie marzyła dotąd żadna cesarzowa.
– Mimo iż jesteście dziewczętami, wasze pragnienie pobierania nauk za granicą zostanie spełnione5 – przeczytała ze śpiewną intonacją.
Dziewczynki, nauka za granicą – samo zestawienie tych słów brzmiało dziwnie. Jeszcze nigdy żadna Japonka nie uczyła się poza granicami kraju. Niewiele japońskich dziewczynek odbierało jakiekolwiek wykształcenie.
Dama dworu czytała dalej wysokim, piskliwym głosem:
– Z czasem, kiedy powstaną szkoły dla dziewcząt, wy, jako kobiety wykształcone, będziecie przykładem dla waszych rodaczek.
Dziewczęta słuchały tych słów z niedowierzaniem. Nie istniało coś takiego jak szkoły dla dziewcząt. Zastanawiały się, jakim przykładem będą, kiedy wrócą – jeśli wrócą – do kraju.
Dama dworu dotarła już prawie do końca zwoju.
– Miejcie to wszystko na uwadze – zakończyła – i przykładajcie się do nauki we dnie i w nocy.
Przynajmniej to potrafiły zrobić: pojęcia dyscypliny i posłuszeństwa były dla nich zrozumiałe. Tak czy inaczej, nie miały wyboru. Cesarz był potomkiem bogów, a polecenia wydała jego żona. W pojęciu dziewcząt ziemska bogini – która widziała, lecz sama pozostawała niewidzialna, która przemawiała cudzym głosem – wydała im rozkazy.
Audiencja dobiegła końca. Dziewczęta opuściły komnatę cesarzowej, pogrążoną w wonnej ciszy, przemierzyły ten sam labirynt korytarzy i z ulgą powróciły do gwarnego świata za murami. Wracały do domów z darami od cesarzowej: każda dostała kawałek wspaniałego, czerwonego jedwabiu i pięknie zapakowane, wyborne dworskie ciasto. Powiadano, że te łakocie są święte i mają tak potężną moc, iż jeden kęs potrafi uleczyć każdą chorobę. Nawet jeśli dziewczęta były świeżo upieczoną kobiecą awangardą, ich rodziny nie zamierzały igrać z boską przychylnością. Ciasto zostało starannie podzielone na porcje i rozdzielone między krewnych i przyjaciół.
Za miesiąc dziewczęta wsiądą na statek płynący do Ameryki. Kiedy wrócą, jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, będą już dorosłymi kobietami.
------------------------------------------------------------------------
* Etsu Inagaki Sugimoto, Córka samuraja, tłum. Monika Nowakowska, Diamond Books, Bydgoszcz 2021, s. 280 (przyp. tłum.).
** Dz. cyt., s. 92.