- W empik go
Córki zmarłego pułkownika - ebook
Córki zmarłego pułkownika - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 186 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tydzień, jaki później nastąpił, należał do najbardziej ożywionych tygodni w ich życiu. Nawet kiedy kładły się do łóżek, tylko ciała ich leżały i wypoczywały, umysł pracował w dalszym ciągu: rozmyślały, omawiały to, co się stało, zastanawiały się, podejmowały decyzje, starały się przypomnieć sobie, gdzie mianowicie…
Konstancja leżała jak posąg, wyciągnąwszy ręce po bokach i splótłszy nogi. Podpinkę naciągnęła aż pod brodę. Spoglądała w sufit.
– Czy myślisz, że ojcu byłoby przykro, gdyby wiedział, że oddamy jego cylinder odźwiernemu?
– Odźwiernemu? – wybuchnęła Józefina. – Dlaczego właśnie odźwiernemu? Co za dziwaczny pomysł!
– Dlatego – rzekła powoli Konstancja – no, bo on musi często chodzić na pogrzeby. I zauważyłam na… na cmentarzu, że ma tylko melonik. – Zatrzymała się. – Przyszło mi wówczas do głowy, jaką przyjemność zrobiłby mu cylinder. A powinniśmy dać mu jakiś prezent. On był zawsze taki dobry dla ojca.
– Ale – wykrzyknęła Józefina, rzucając się na poduszce i patrząc poprzez ciemności na Konstancję – gdzież mu do głowy ojca? – I nagle, przez jedną okropną chwilę, omal nie zachichotała. Oczywiście, nie znaczy to wcale, by miała ochotę do śmiechu. To tylko z przyzwyczajenia. Przed laty, ilekroć nie spały w nocy i gawędziły, łóżka ich po prostu trzęsły się. A teraz przed oczami jej zamigotała jak świeca głowa odźwiernego znikająca pod kapeluszem ojca. Chichot wzbierał w niej, wzbierał… zacisnęła ręce… zdusiła go…
zmarszczyła się groźnie w ciemności i rzekła w duchu bardzo surowo: „Pamiętaj”.
– Możemy zadecydować jutro – powiedziała.
Konstancja nic nie zauważyła. Westchnęła.
– Czy ty sądzisz, że powinnyśmy ufarbować również nasze szlafroki?
– Na czarno? – prawie krzyknęła Józefina.
– No, jakżeż inaczej? – zapytała Konstancja. – Myślałam sobie… że to nie wydaje się właściwie bardzo szczere, jeżeli człowiek nosi żałobę poza domem i wówczas, kiedy jest zupełnie ubrany, a kiedy jest w domu…
– Ale nikt nas wtedy nie widzi – przerwała Józefina. Rzuciła się na pościel w taki sposób, że obie jej nogi były zupełnie odkryte; musiała podciągnąć się w górę na poduszkach, aby je znowu zasłonić.
– Kasia widzi – rzekła Konstancja. – I listonosz może zobaczyć.
Józefina pomyślała o swoich ciemnoczerwonych pantoflach, dopasowanych do szlafroka, oraz o ulubionych pantofelkach Konstancji, mających taką samą nieokreśloną zieloną barwę jak jej szlafrok. Czarne! Dwa czarne szlafroki i dwie pary czarnych włóczkowych pantofli, człapiących w stronę łazienki niby dwa czarne koty.
– Nie zdaje mi się, aby to było konieczne – rzekła.
Milczenie. Nagle Konstancja odezwała się:
– Musimy wysłać gazety z nekrologiem jutro, aby zdążyć na pocztę cejlońską. Ileż to listów otrzymałyśmy dotychczas?
– Dwadzieścia trzy.
Józefina odpowiedziała na wszystkie, i dwadzieścia trzy razy –- za każdym razem, gdy dochodziła do zdania: „Tak bardzo nam brak naszego kochanego ojca” – opuszczały ją siły i musiała korzystać z chusteczki do nosa, a na niektórych listach nawet trzeba było wycierać brzeżkiem bibuły bladoniebieską łzę na papierze. Dziwne! Jej samej trudno było to zrozumieć – dwadzieścia trzy razy! Nawet teraz, gdy powtarzała sobie ze smutkiem słowa: „Tak bardzo nam brak naszego kochanego ojca” – mogłaby się rozpłakać, gdyby tylko chciała.
– Czy masz dosyć marek? – dobiegł głos Konstancji.
– Och, skądże mogę wiedzieć?! – rzekła Józefina gderliwie. – Po co mnie teraz o to pytasz?
– Tak mi po prostu przyszło do głowy – tłumaczyła się łagodnie Konstancja.
Znowu milczenie. Potem rozległ się cichy szelest, szurganie, skrobanie.
– To mysz – zawołała Konstancja.
– To nie może być mysz, ponieważ nie ma nigdzie okruchów.
– Ale ona nie wie, że ich nie ma.