- nowość
- promocja
- W empik go
Cud grudniowej nocy - ebook
Cud grudniowej nocy - ebook
Pięć historii, które znajdą swój finał w wigilijną noc.
Maria ucieka się do podstępu, aby zebrać całą rodzinę w święta. Kłamstwo, które wymyśla na poczekaniu, będzie miało daleko idące konsekwencje, ale czego się nie robi, aby wszyscy znów byli razem?
W niektórych święta wywołują bolesne wspomnienia i przypominają o tym, co stracili. Dla innych są pretekstem do pokazania swojego idealnego życia na Instagramie. Jeszcze inni z niecierpliwością wypatrują pierwszej gwiazdki. A są i tacy, którzy marzą tylko o chwili dla siebie i odpoczynku od codziennej gonitwy.
Czy magia świąt zadziała i zjednoczy osoby zasiadające wspólnie do wigilijnego stołu?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-9058-8 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozświetlony feerią barw rynek za sprawą świątecznego jarmarku przemienił się w zimową wioskę, która przyciągała przechodniów zapachem pierników i grzanego wina oraz skrzącymi się w mroku światełkami. W centralnym miejscu postawiono ogromną choinkę, wokół której z zachwytem biegały dzieci, podczas gdy ich rodzice ze smartfonami w dłoniach próbowali uwiecznić swoje pociechy na fotografii.
Wrocław, Warszawa, Kraków, a teraz Katowice. Znana i popularna w Europie tradycja, od lat kultywowana chociażby w Wiedniu, Berlinie czy Strasburgu, z roku na rok zdobywała coraz więcej zwolenników również na Śląsku.
Magdalena Wiśniewska była prawdopodobnie jedną z niewielu osób, którym nie udzieliła się świąteczna atmosfera. Poprawiła kołnierz i wsunęła zmarznięte dłonie do kieszeni kurtki. Odwróciła wzrok, ale i tak zewsząd atakował ją świąteczny klimat. Zamierzała udawać, że święta wcale nie zbliżają się wielkimi krokami, jednak świat najwidoczniej nie chciał jej w tym pomagać.
Kiedyś, dawno temu, okres świąteczny rozpoczynał się wraz z pojawieniem się na niebie pierwszej gwiazdki. Mogłaby przespać te dwa i pół dnia, ewentualnie, tradycyjnie już, przepracować. Ale jak wyrzucić z kalendarza cały miesiąc?
Wyszła ze szpitala kilka minut po dziewiętnastej. Miała za sobą naprawdę długi i wyczerpujący dzień. Przełom listopada i grudnia przyniósł przymrozki i opady śniegu, dlatego przez SOR przewinęło się wielu pacjentów, głównie starszych, ze stłuczeniami i złamaniami. W szpitalu, w którym pracowała od dziewięciu lat, brakowało personelu. Trzy pielęgniarki na izbę przyjęć tak dużego ośrodka?!
Była wyczerpana i marzyła już tylko o tym, żeby położyć się pod ciepłą kołdrą, zamknąć oczy i zasnąć. Daniel miał wrócić ze służby późnym wieczorem, więc w mieszkaniu czekała na nią tylko cisza, ale w tej chwili nie zaprzątała sobie tym głowy. Chciała jak najszybciej opuścić centrum miasta i znaleźć się w domu. Bez kolorowych światełek, bez choinki, bez oświetlonej, ciągniętej przez renifery karocy, która jak co roku stanęła przed budynkiem Teatru Śląskiego, i bez świątecznych szlagierów, które dobiegały z ustawionych na rynku głośników. Niestety, na wysokości Galerii Skarbek tramwaj się zepsuł i wszystko wskazywało na to, że resztę drogi do domu będzie musiała pokonać pieszo.
Przyspieszyła i skierowała się w stronę alei Korfantego, rzucając okiem na przymocowane do latarni świecące choinki, które ciągnęły się w stronę Spodka. Na rondzie ustawiono rozświetloną konstrukcję. Dlaczego wszyscy, dosłownie wszyscy uparli się na to, by obwieścić światu swoją radość ze zbliżających się świąt? Czy celebrowanie tych kilku grudniowych dni przestało być przywilejem, a stało się obowiązkiem?
Szła ze spuszczoną głową, patrząc pod nogi. Stawiała kroki powoli, żeby się nie potknąć. Kiedy weszła do przejścia podziemnego, odetchnęła z ulgą. Oddychała szybciej, bynajmniej nie z powodu wysiłku, bo przecież przeszła ledwie kilkaset metrów. Czuła się osaczona szczęściem i radością.
Nie potrafiła odnaleźć magii świąt, które od jakiegoś czasu kojarzyły jej się tylko ze stratą. Miała ochotę zatrzymać się i wykrzyczeć w twarz roześmianym przechodniom, że kompletnie nie liczą się z uczuciami innych, na odchodne życząc im, żeby się porzygali tym swoim szczęściem, ale tylko skuliła się w sobie i szybkim krokiem wspięła się po schodach.
Do bloku przy placu Grunwaldzkim, w którym mieszkała z Danielem od dwóch lat, wbiegła zdyszana po szybkim marszu. Długo nie mogła się przyzwyczaić do odgłosów centrum miasta, ale dopiero tutaj każdy kąt przestał jej boleśnie przypominać o tym, co straciła. Wcześniej mieszkali w przestronnym mieszkaniu w Panewnikach, ale cały dom był przesiąknięty obecnością tej, która odeszła.
Magdalena unikała miejsc, w których bywały razem. Wiedziała, że ta żałoba nigdy się nie skończy, dlatego robiła wszystko, żeby nie dodawać sobie bólu. To właśnie dlatego w każdą Wigilię brała dyżur w pracy. Całkiem możliwe, że gdyby pracowała na oddziale, święta i tak by ją dopadły, ale w te grudniowe dni cieszyła się, że jej miejscem pracy jest izba przyjęć. Na oddziale do tych pacjentów, którzy nie dostawali przepustki na święta, przychodziła rodzina, żeby podzielić się opłatkiem i stworzyć chociaż namiastkę świątecznej atmosfery. Na SOR-ze nikomu nawet nie przeszłoby przez myśl, żeby organizować wigilię. Nie było na to czasu. W taki wieczór przywożono tylko tych najbardziej potrzebujących: ofiary wypadków, pacjentów z zawałami serca czy udarami mózgu. Nieustannie odpędzała od siebie natrętną myśl, że _ona_ też została przetransportowana do szpitala w podobny grudniowy wieczór, że inna pielęgniarka niecierpliwie klepała ją po ręce, szukając odpowiedniej żyły, że inny zespół ją reanimował, bezskutecznie walcząc z tym, co miało nadejść…
Rzuciła klucze na szafkę i z westchnieniem ulgi zdjęła kozaki. Odwiesiła kurtkę na wieszak i udała się w głąb mieszkania. Najpierw opuściła rolety. Lubiła myśleć, że w ten sposób odgradza się od świata. Rozmasowała obolałe skronie i włączyła wieżę. Niewielu jej znajomych korzystało jeszcze ze sprzętu grającego, większość z nich słuchała muzyki z YouTube’a, ale Magdalena wciąż kupowała płyty CD i nie potrafiła się przekonać do odtwarzania piosenek z aplikacji. Z głośników popłynęły kojące nuty _The Walls of the World_ Katie Meluy. Uwielbiała głos tej wokalistki, jej gruziński akcent i tajemnicę, jaką odnajdowała w jej utworach. Jakież było jej zdumienie, kiedy odkryła, że piosenkarka obchodzi urodziny w tym samym dniu co ona.
Lubiła piosenki Katie chyba nawet bardziej niż utwory Norah Jones. W jej żyłach płynął blues, czego nie rozumiał Daniel, wychowany na kawałkach Paktofoniki. Z dumą opowiadał, że pochodzi z Bogucic, dzielnicy Katowic, w której urodził się i wychował legendarny „Magik”.
Daniela i jego spodnie z krokiem w kolanach kojarzyła jeszcze z liceum. Był typem buntownika i w szkole głośno mówiło się o jego wyskokach. Kiedy spotkała go po latach i usłyszała, że został policjantem, nie mogła w to uwierzyć!
– Wiesz, najlepszym gliniarzem jest ten, kto kiedyś był po tej drugiej stronie – tłumaczył jej wówczas z szelmowskim uśmiechem.
Nie pasowali do siebie. Ona wrażliwa, empatyczna, o rozbudowanym zmyśle obserwacji. Nigdy nie postrzegała świata w czarno-białych barwach, potrafiła dostrzec tysiące odcieni szarości. Zawsze czuła więcej. I on, jej kompletne przeciwieństwo. Do bólu pragmatyczny, oschły, zamknięty w sobie, nieokazujący uczuć, których ona tak bardzo potrzebowała. Świat był dla niego zero-jedynkowy.
Byli zupełnie różni, a jednak w pewnym momencie coś zaiskrzyło. Kiedy przypadkiem spotkali się w szpitalu, od razu zaczęli ze sobą rozmawiać. Magdalena była w pracy, a Daniel akurat przywiózł jednego z zatrzymanych na badanie. Kiedy zaprosił ją na kawę, pomyślała, że to zwykłe spotkanie starych znajomych. Owszem, była samotna, przed kilkoma miesiącami rozstała się z narzeczonym, ale nie traktowała Daniela w kategoriach potencjalnego partnera. Ot, kolega. A jednak zaiskrzyło.
Pierwsze miesiące były bardzo udane, kolejne nieco mniej, ale przecież nigdy nie jest idealnie. Etap fascynacji drugą osobą mija i przychodzi proza życia. Było zwyczajnie, może nie dobrze, ale normalnie. Nie mieli już po osiemnaście lat, oboje wiedzieli, że wielka miłość i namiętność zdarzają się głównie w filmach, zdecydowali się więc założyć rodzinę, bo taka była kolej rzeczy.
Przez jakiś czas coś ich łączyło, nawet czasem myśleli, że są szczęśliwi, spełnieni, że właśnie o to im w życiu chodziło. Ale potem zabrakło spoiwa i nie wiadomo kiedy oddalili się od siebie. Najpierw byli dwoma niezależnymi bytami, potem rodziną, a teraz znów wrócili do punktu wyjścia. Uważała, że rodzina to mąż, żona i dziecko. Koniec kropka.
Nalała sobie kieliszek wina. Nie przepadała za słodkim, lubiła czuć gorycz na języku. Nie zwykła okłamywać samej siebie, po co więc oszukiwać kubki smakowe, jeśli życie jest jedną wielką czarą goryczy?
Pogłośniła muzykę. Tak, Katie Melua była niezawodna nawet w taki dzień jak ten, kiedy nadchodzące święta boleśnie przypominały o tym, co najtrudniejsze.
Gdy odpoczywała na kanapie z kieliszkiem wina, zadzwonił telefon. Podniosła się dość niechętnie, ale kiedy zobaczyła, kto próbuje się z nią skontaktować, uśmiechnęła się sama do siebie.
Podobno z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach, ale nie w każdym przypadku. Magdalena darzyła Kamilę, swoją kuzynkę, ogromną sympatią. Żal ściskał jej serce na myśl o tym, że dziewczyna dorastała w przekonaniu, że jest gorsza od swojej przyrodniej siostry Kingi. Magdalena starała się nie wartościować ludzi, ale gdyby miała ocenić, która z kuzynek jest po prostu lepszym człowiekiem, zdecydowanie wskazałaby na Kamilę. Wciąż nie mogła zrozumieć, dlaczego ciotka Teresa nie potrafi tego dostrzec. Czy nienawiść do ojca Kamili aż tak ją zaślepiła?
– Cześć! Myślałam dziś o tobie. Jak się czujesz? Byłaś u lekarza?
W słuchawce usłyszała przeciągłe westchnienie.
– Właśnie od niego wróciłam – przyznała Kamila. – Muszę porozmawiać z kimś, kto nie jest moją mamą lub Kingą.
Magdalena nie mogła powstrzymać chichotu.
– Rozumiem, że dostałaś od nich mnóstwo rad i wskazówek?
– Oczywiście – prychnęła Kamila. – Obie uważają, że skoro zaszłam w ciążę, powinnam jak najszybciej wyjść za Adama, i nawet nie chcą słyszeć o tym, że postanowiliśmy najpierw się przekonać, jak nam ze sobą będzie, po prostu pobyć razem, a potem ewentualnie… – urwała. – Po co mam się spieszyć ze ślubem? Żeby potem równie szybko się rozwieść? To nie jest dziewiętnasty wiek, do cholery, a ludzie nie wytykają palcami panien z dziećmi już od dawna!
Magdalena położyła się na kanapie z telefonem w dłoni i z wysoko uniesionymi nogami. Po dwunastogodzinnym dyżurze czuła ból w łydkach.
– Nie przejmuj się, to twoje życie i nikt go za ciebie nie przeżyje – podsumowała wywód Kamili. Wiedziała, że zabrzmiało to patetycznie, ale nic lepszego nie przyszło jej do głowy.
– Wiem, ale zdajesz sobie chyba sprawę z tego, że to ich ględzenie jest trochę wkurzające. Chciałabym żyć po swojemu, ale jak mam to zrobić, skoro zawsze jestem porównywana do idealnej siostry? Kiedy poinformowałam mamę o ciąży, od razu zaczęła biadolić, że skończę jak ona, i oczywiście wypomniała mi, że Kinga urodziła Miłosza dziesięć miesięcy po ślubie, jak Pan Bóg przykazał… Od kiedy ona jest taka konserwatywna? Zapomniał wół, jak cielęciem był! – Kamila najwidoczniej dopiero się rozkręcała. – Sama jest po rozwodzie, a ja nie zamierzam pójść w jej ślady! Jeśli miałabym wyjść za mąż, to tylko z wielkiej miłości i wewnętrznej potrzeby, a nie dlatego, że jestem w ciąży…
Magdalena nie chciała opowiadać się po żadnej ze stron. Wiedziała, że Teresa, Kamila i Kinga w końcu się dogadają, a po jej interwencji mógłby pozostać tylko niesmak, dlatego się nie wtrącała. Zdawała sobie sprawę z tego, że wina nigdy nie leży tylko po jednej stronie, i chociaż sercem była z Kamilą, to jednak rozum podpowiadał jej coś innego.
– Daj cioci trochę więcej czasu – powiedziała. – Musi się oswoić z nową sytuacją.
Lubiła Kamilę za to, że jako jedna z nielicznych w tej rodzinie nie obchodziła się z nią jak z jajkiem. Maria, mama Magdaleny, przez dwa tygodnie zastanawiała się, jak poinformować córkę o ciąży ulubionej kuzynki. Bała się jej reakcji. Jak ognia unikała rozmów na tematy związane z macierzyństwem. Tymczasem Magdalena już o wszystkim dawno wiedziała, właśnie od Kamili. Prawdę mówiąc, była pierwszą osobą, z którą kuzynka podzieliła się tą nowiną. To do niej przyszła w pierwszej kolejności, jeszcze przed rozmową z przyszłym ojcem. Stanęła w progu i wybuchnęła płaczem, po czym obwieściła, że spodziewa się dziecka. Magdalena jej nie zrugała, nie zwyzywała od idiotek, które nie potrafią docenić tego błogosławieństwa, tylko wpuściła do domu i cierpliwie poczekała, aż dojdzie do siebie.
– Mnie się wydaje, że już zawsze będą czarną owcą. Taką przypisano mi rolę w tej rodzinie i tak już zostanie – podsumowała Kamila.
– A jak Adam? Oswoił się już z myślą, że zostanie ojcem? – Magdalena dość zręcznie zmieniła temat.
– Nie spodziewałam się, że to powiem, ale… jest dobrze – rzuciła tajemniczo kuzynka. – Wiesz, kiedy zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym, pomyślałam, że czeka mnie samotne macierzyństwo, a tymczasem on naprawdę się stara.
– Zobaczysz, będzie dobrze, a ciocią się nie przejmuj! Pogada trochę i jej przejdzie!
Maria otarła łzę. Czas nie był jej sprzymierzeńcem. Im była starsza, tym chętniej wracała myślami do przeszłości. Nie podobały jej się te wszystkie zmiany.
Właśnie oglądała zdjęcia z czasów, kiedy Magdalena i Kamila były jeszcze malutkie. O Kindze wówczas nawet ptaki nie ćwierkały. Od wielu lat w tej rodzinie rodziły się tylko dziewczynki, dopiero Kinga przełamała tę babską passę, wydając na świat dwóch synów.
Maria z nostalgią spoglądała na fotografie, śledząc uchwycone na nich uśmiechy, grymasy i wybuchy radości i smutku. Ile by dała, aby choć na chwilę wrócić do czasów, kiedy los tak okrutnie nie doświadczał ich rodziny i kiedy wraz z siostrą patrzyły w przyszłość z nadzieją… To były ostatnie naprawdę szczęśliwe miesiące. Niedługo później się zaczęło. Mąż Teresy odszedł do innej, zostawiając ją bez środków do życia. Robił wszystko, żeby wymigać się od płacenia alimentów. Przez wiele lat pracował na czarno, żeby komornik nie mógł ściągnąć zaległości z jego pensji. Nie interesował się ani córką, ani tym bardziej byłą żoną. Teresa wprawdzie ułożyła sobie życie, ale jej rozwód był początkiem pasma nieszczęść. Później już nigdy nic nie było takie samo.
– A ty znowu oglądasz stare zdjęcia? – Cezary wszedł do pokoju i poruszył niespokojnie wąsem, który nosił od niepamiętnych czasów. Wąs stał się jego znakiem rozpoznawczym. – Kobieto, zadręczysz się! Przestań ślęczeć nad tymi albumami i rozpamiętywać przeszłość. Było, minęło!
Maria spojrzała na męża zaczepnie.
– A co mi innego na starość zostało? Tylko wspomnienia. – Wzruszyła ramionami. – Zajęłabym się przygotowaniami do świąt, ale nie ma dla kogo, więc co mam robić?
Cezary machnął ręką, usiadł na fotelu i sięgnął po pilota od telewizora, którego zawsze miał w zasięgu wzroku.
– Jest pierwszy grudnia – uświadomił żonę. – Niby co miałabyś przygotowywać? Pierogi lepić czy barszcz gotować?
Maria zignorowała uwagę męża. Co on tam mógł wiedzieć! Zapatrzyła się w okno. W świetle ulicznych latarni wirowały pojedyncze płatki śniegu, wprawiane w ruch przez podmuchy wiatru. Mogłoby już tak zostać przynajmniej do końca grudnia, bo święta powinny być białe, ale podejrzewała, że na to, tak jak w poprzednich latach, nie ma większych szans.
Po południu pojechała do apteki w centrum. Kupowała w niej od lat, bo była najtańsza, a wiadomo, że w pewnym wieku człowiek zostawia w aptekach połowę emerytury. Jej uwagę przyciągnęły cudowne ozdoby świąteczne. Iluminacje w postaci choinek, bombek czy reniferów w połączeniu z leniwie sypiącym śniegiem przywodziły jej na myśl baśnie Andersena.
Maria poczuła się jak dziecko, kiedy przechodziła przez podświetloną bramę ustawioną przy urzędzie miasta, która przypominała jej tajemne przejście do świata magii. Każdego roku z początkiem grudnia jej serce przepełniała nadzieja, że tym razem będzie inaczej, że uda jej się ponownie zebrać całą rodzinę przy świątecznym stole, ale szybko okazywało się, że po raz kolejny wigilijny wieczór spędzi tylko z Cezarym.
– Rozmawiałam dzisiaj z Magdaleną – odezwała się nieśmiało do męża.
Córka przed laty poprosiła rodziców, aby nie używali skróconej wersji jej imienia. Była wówczas nastolatką i uparła się, że ma na imię Magdalena, nie Magda. Uważała, że Magdalena brzmi bardziej dojrzale, a ona bardzo pragnęła być dorosła. Pobudki się zmieniły, jednak w świadomości całej rodziny Magdalena była dziś Magdaleną, nie Magdą.
Cezary czekał, aż żona ponownie podejmie temat, jednak ona wbiła w niego zniecierpliwione spojrzenie, czekając na jakąkolwiek reakcję.
– I? – zachęcił ją.
– Oczywiście zamierza ten wieczór spędzić w pracy – prychnęła z irytacją Maria. – Tak nie można! Próbowałam ją przekonać, ale uparła się i zdaje się, że nawet zgłosiła się na ochotnika na dyżur… Pytałam, czy Daniel też będzie w pracy, ale powiedziała, że jeszcze z nim o tym nie rozmawiała. Rozumiesz, nie rozmawiała z nim o tym, jak zamierza spędzić Wigilię! – Zacisnęła usta. – Co to za małżeństwo, no sam powiedz? Żyją razem, a jakby osobno.
Zapadła cisza. Cezary czekał w napięciu, ale w końcu zrozumiał, że żona wymaga od niego, żeby zaangażował się w rozmowę. Dla świętego spokoju pokiwał ze zrozumieniem głową. Byli małżeństwem od trzydziestu siedmiu lat. Miał wystarczająco dużo czasu, aby zrozumieć, że dla dobra rodziny czasem trzeba przynajmniej sprawiać wrażenie, że słucha się z uwagą drugiej połówki.
– Nie ma co się wtrącać – podsumował, licząc na to, że odgadł, co przed chwilą zakomunikowała jego żona.
Wiedział, że szanse na pomyłkę są niewielkie. Maria mówiła dużo i martwiła się jeszcze więcej, a powodem jej zmartwień najczęściej była Magdalena. Trafił bezbłędnie, odgadując sens wygłoszonego przez żonę monologu. Udało się: Maria nadal tkwiła w przekonaniu, że mąż jej słucha.
– Ale jak to: nie ma co się wtrącać? Ja wiem, że ona jest dorosła i ma swoje życie, ale popełnia błąd! Tragedia, która ją spotkała… – Przełknęła głośno ślinę. – Która spotkała nas wszystkich – poprawiła się – sprawiła, że przestała być sobą. Minęło już tyle lat. To zrozumiałe, że już nigdy nic nie będzie takie samo, ale nasza córka musi zrozumieć, że jeszcze może być pięknie! Inaczej, ale pięknie.
Cezary w końcu postanowił włączyć się do rozmowy. Zamrugał i spojrzał na żonę.
– Przecież nie zmusisz jej, żeby przyszła do nas na święta – rzucił, zmieniając kanał. – Popatrz, tyle pieniędzy płacimy za kablówkę, a nie ma nic sensownego…
– A co mnie teraz obchodzi kablówka!? – zirytowała się Maria i z hukiem zamknęła album ze zdjęciami. – Czy to takie dziwne, że chcę, żeby córka i zięć spędzili z nami święta? Chciałabym, żeby było tak jak w innych rodzinach… Żebyśmy wszyscy usiedli przy stole, podzielili się opłatkiem, wspólnie pośpiewali kolędy. Sąsiadka opowiadała mi wczoraj, że ma już prezenty dla wnuków i nie może się doczekać, aż przyjadą do niej na święta. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak jej zazdrościłam!
– Najwidoczniej nasza rodzina nie jest taka jak inne – mruknął Cezary, strzepując z koszuli niewidoczny pył.
Maria i Teresa zawsze po cichu się z niego podśmiewały. Codziennie rano zakładał czystą koszulę i denerwował się, kiedy żona mu jej nie wyprasowała. Było to o tyle zabawne, że od kilku lat był na emeryturze i zdarzały się dni, kiedy w ogóle nie wychodził z domu.
– No co ty nie powiesz! – fuknęła ze złością Maria. – Pożytku z ciebie żadnego, wcale a wcale! Chciałam z tobą porozmawiać, poradzić się, a tymczasem ciebie interesuje tylko telewizor! Mruczysz pod nosem, udając, że mnie słuchasz, żebym dała ci spokój, a sprawa jest naprawdę poważna! Nie mamy już po dwadzieścia lat, nie chcę więcej tracić czasu. Jaką mogę mieć pewność, że to nie będzie moja ostatnia Wigilia? Skąd mogę wiedzieć, czy dożyję kolejnej?
Cezary, dość niestosownie do okoliczności, zachichotał pod nosem.
– Mówisz tak każdego roku – podsumował ze śmiechem – a tymczasem żadne z nas jeszcze się na tamten świat nie wybiera. Nie wiesz, kochanie, że złego licho nie bierze? – Spojrzał na nią z czułością.
Irytowała go, to oczywiste. Odkąd oboje przeszli na emeryturę, denerwowała go jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Byli na siebie skazani. Jedno osaczało drugie. Potrzebowali dłuższego czasu, żeby odnaleźć się w emerytalnej rzeczywistości, ale nigdy nie przestał jej kochać. Kłócili się, dogryzali sobie, ale nie potrafili bez siebie żyć.
– A daj ty mi spokój! Z roku na rok jestem słabsza, dlatego albo teraz zgromadzę całą rodzinę przy wigilijnym stole, albo nigdy! – powiedziała stanowczo Maria, po czym nieco cichszym głosem dodała: – Tym razem naprawdę czuję, że to moja ostatnia Wigilia…
Kinga ostatkiem sił powstrzymała się przed wyrzuceniem z siebie kilku przekleństw. Gdyby miała podać trzy rzeczy, których nienawidziła, bez zastanowienia wymieniłaby plotki na swój temat, niespodziewane, wymykające się planom wydarzenia i bezmyślnych kierowców.
Z miesiąca na miesiąc coraz mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że kobiety zasłużyły sobie na miano najgorszych kierowców. Kiedy widziała, że na drodze ktoś dopuszcza się głupich lub wręcz niebezpiecznych manewrów, w dziewięciu na dziesięć przypadków okazywało się, że za kierownicą siedzi kobieta. Nie inaczej było i tym razem. Zatrąbiła z wściekłością. Lewy pas to nie kółko różańcowe, na litość boską!
Kinga cierpiała na notoryczny brak czasu. Nic dziwnego, była kobietą pracującą, kobietą sukcesu, należy dodać, a na dodatek miała na głowie dwoje dzieci i dom. No i była perfekcjonistką. Mogła się poszczycić idealnym życiem, dzięki Bogu, nie to, co jej siostra.
Pracowała w korporacji, jednej z wielu w Katowicach. Zajmowała stanowisko _human resources_ managera. Na potrzeby jej matki – kierownika działu personalnego, bo Teresa nigdy nie uczyła się angielskiego i nie rozumiała wymagań współczesnego świata, aby nazwę zawodu podawać w tym języku. Kinga zajmowała się rekrutowaniem pracowników i trzeba przyznać, że miała nosa do ludzi. Zazwyczaj udawało jej się trafnie ocenić kandydata już po pierwszej rozmowie. Rzadko się myliła, dlatego już od jakiegoś czasu dostawała oferty pracy od konkurencyjnych firm. Podkradanie sobie pracowników wcale nie należało do rzadkości w korporacyjnym światku. Kinga wiedziała, że w końcu się ugnie i zacznie pracować pod szyldem innej firmy, ale czekała na bardziej sprzyjający czas. Liczyła na wyższą pensję i wiedziała, że jeśli wystarczająco długo potrzyma potencjalnego pracodawcę w niepewności, ten będzie jadł jej z ręki.
Żyła w wiecznym pędzie, łącząc karierę zawodową z macierzyństwem. Praca, dom, szkoła, przedszkole, dodatkowe zajęcia chłopców. Bardzo ambitnie podchodziła do wychowywania dzieci. Owszem, pomagała jej mama, ale nie przesadzajmy: wkład Teresy w wychowanie Miłosza i Leona był ograniczony. Nie mieli niani, bo Kinga uważała, że jej obecność wysłałaby dość jasny sygnał: nie radzę sobie. A przecież radziła sobie znakomicie, o czym bezustannie informowała resztę świata przez media społecznościowe.
Świetlica była otwarta tylko do szesnastej trzydzieści, więc Kinga od razu po pracy jechała po Miłosza. Potem pędziła do matki, u której czekał na nią młodszy Leon. Wprawdzie tuż obok szkoły Miłosza, oczywiście nieprzypadkowej, było przedszkole, ale Kinga postawiła na placówkę artystyczną, która edukowała poprzez sztukę, co stanowiło wyzwanie logistyczne, bo to przedszkole znajdowało się po drugiej stronie miasta. Na szczęście na tyle blisko osiedla, na którym mieszkali rodzice Kingi, że Teresa zgodziła się odbierać młodszego wnuka.
Po tym, jak Kinga odbierała Miłosza ze szkoły i Leona od babci, wspólnie pędzili na dodatkowe zajęcia któregoś z synów. Wprawdzie młodszy chodził tylko na angielski, bo miał dopiero cztery lata, ale starszy oprócz zajęć językowych miał jeszcze sportowe i muzyczne. Grafik był naprawdę napięty. Dzieci często zasypiały w samochodzie w drodze powrotnej do domu, ale nie było jej ich żal. Wiedziała, że tak trzeba. Chciała przygotować synów na wymagania, jakie stawia współczesny świat. Musieli być silni. I idealni, tak jak matka i ojciec.
– Mamusiu, jesteś zła? – zapytał Miłosz, z zainteresowaniem przypatrując się matce. – Kiedy będziemy w domu? Jestem głodny.
– Zaraz będziemy na miejscu, nie jęcz! – zirytowała się.
Rzadko zdarzało jej się krzyczeć na dzieci, ale dziś miała naprawdę okropny dzień. Konkurencja sprzątnęła jej sprzed nosa specjalistę, którego planowała zatrudnić, a na dodatek miała paskudną migrenę. Chciała już tylko znaleźć się w domu, położyć dzieci do łóżek i może poczytać książkę, ale od kilku minut wlokła się za srebrną fiestą, która blokowała lewy pas.
– Nie krzycz na mnie – bąknął pod nosem Miłosz.
– Przepraszam – westchnęła z rezygnacją Kinga. – Leon śpi?
– Tak, śpi – potwierdził synek. – A, mamo, zapomniałem… Na jutro mamy przynieść do szkoły pastele olejne.
– Niech to szlag! – Kinga uderzyła dłonią w kierownicę. – I dopiero teraz mi o tym mówisz?! Będziemy musieli jeszcze podjechać do sklepu… Albo czekaj, zadzwonię do taty i poproszę, żeby on to załatwił.
Zaczęła wybierać numer Tomka, co chwila zerkając na toczącą się przed nią fiestę. Nie ufała kobiecie, która prowadziła samochód, i bardzo słusznie, gdyż po chwili ostro zahamowała. Kinga uważała, że dobrego kierowcę poznaje się po tym, jak zachowuje się w niezbyt sprzyjających warunkach atmosferycznych. Każdy głupi potrafi prowadzić, kiedy nawierzchnia jest sucha, a śnieg, deszcz czy gęsta mgła nie utrudniają widoczności. Zima weryfikuje umiejętności kierowców.
Na prawym pasie w końcu się rozluźniło, dlatego Kinga zdecydowała się na wykonanie manewru wyprzedzania. Kiedy zrównała się z kobietą w fieście, zatrąbiła, posłała jej nienawistne spojrzenie i wcisnęła pedał gazu.
Kiedy wybrała numer męża, natychmiast odezwała się poczta głosowa: „Dzień dobry, tu Tomasz Smoliński. Nie mogę teraz odebrać telefonu, proszę zostawić wiadomość”. Rozłączyła się i ze złością cisnęła telefon na miejsce pasażera.
– Cóż, chyba jednak będziemy musieli podjechać do sklepu sami… Potrzebujesz czegoś oprócz tych pasteli olejnych? – Zmusiła się do sztucznego uśmiechu i złapała w lusterku spojrzenie syna.
– Nie, wszystko inne mam – zapewnił.
Załatwienie sprawunków zajęło jej niewiele ponad kwadrans, co można było uznać za duże osiągnięcie, biorąc pod uwagę, że zakupy robiła w towarzystwie dwojga dzieci, z których młodsze miało wyraźne pretensje o to, że zostało wyrwane ze snu.
Kinga czasem łapała się na myśli, że jej codzienność to prawdziwy dzień świra, ale tłumaczyła sobie, że nie jest w tym sama. Liczba jej obowiązków dowodziła tego, że jest dobrą mamą dla swoich synów. Nie zaniedbywała ich, nie pozwalała zbyt długo bezproduktywnie biegać po placu zabaw, tak jak inne matki, które godzinami przesiadywały w parkach. Za bardzo kochała swoich synów, żeby im na to pozwolić. Zależało jej, żeby byli kimś, żeby coś w życiu osiągnęli, a przecież charakter kształtuje się od najmłodszych lat.
Ona sama często musiała walczyć ze swoimi słabościami. Dobrze wspominała dzieciństwo, uważała, że ma wspaniałych rodziców, ale w głębi serca czuła żal. Można było zrobić więcej. Matka i ojciec nie zadbali o jej edukację, nie wysyłali jej na lekcje angielskiego, przez co już jako dorosła kobieta miała kompleksy i starała się szybko nadrabiać zaległości. Rzeczywiście, angielskiego nauczyła się niemal perfekcyjnie, co podobno nie było takie łatwe w jej wieku, ale udało się. Wypracowała sobie nawyki zdrowego odżywiania, wciąż walczyła z wrodzonym lenistwem, z całkiem niezłym skutkiem. Było dobrze, ale uważała, że mogłoby być lepiej, gdyby rodzice odpowiednio wcześnie zaczęli stymulować jej rozwój.
W domu przywitała ją martwa cisza. Nigdy by się do tego nie przyznała, ale Tomek ją irytował. Denerwował ją, kiedy pracował za dużo, bo wtedy nie było go z rodziną, ale drażnił ją również wtedy, kiedy za długo siedział w domu, bo przecież musiał zarabiać. Starała się nie okazywać emocji. Ani tych dobrych, ani tych złych.
Zaniosła śpiącego Leona do łóżka. Nawet się nie obudził, kiedy ściągała mu czapkę, rękawiczki, szalik, kurtkę i kolejne warstwy ubrań. Spojrzała na niego i poczuła rozlewającą się po całym ciele falę ciepła. Widok śpiących dzieci, jej dzieci, ją rozczulał. Czasem miała wszystkiego dość, czuła zmęczenie i zniechęcenie, miała ochotę zadzwonić do pracy i oznajmić, że dzisiaj nie przyjdzie, bo nie ma siły, by wstać z łóżka, ale wtedy po cichutku, na palcach, wchodziła do pokoju synów, którzy najczęściej jeszcze spali, i zapominała o wszystkich wątpliwościach. Zerkała na nich i przypominała sobie, dla kogo to wszystko robi. Dla nich. I dla siebie trochę też. Chciała mieć idealne życie. Czy to coś złego?
– Miłoszku, idź się, proszę, kąpać, bo jutro nie wstaniesz – powiedziała do starszego syna.
– Ale mamo… – zaczął niepewnie chłopiec.
– Tak?
– Praca domowa – przypomniał jej.
No tak. Praca domowa.
Spojrzała na zegarek. Dwudziesta piętnaście. Kiedyś o tej porze dopiero zaczynała funkcjonować, ale to było dawno temu, w poprzednim życiu, zanim na świecie pojawiły się dzieci. Teraz najchętniej kończyłaby swój dzień już o dwudziestej.
Tomek wrócił do domu, kiedy już uporali się z Miłoszem z pracą domową i chłopiec brał prysznic. Jako geodeta prowadzący z dwoma kolegami spółkę cywilną Tomasz miał nienormowane godziny pracy. Zdarzało mu się wracać do domu zarówno o czternastej, jak i o dwudziestej drugiej. Kinga przyzwyczaiła się już do trybu pracy męża, chociaż czasem łapała się na myśli, że wolałaby, żeby wracał do rodziny po ośmiu godzinach, jak zwykły człowiek. Szybko jednak się za to rugała. Oni nie byli zwykli.
– Jak w pracy? – zapytała, szorując blat.
Tomek zerknął do kuchni i jęknął, kiedy zrozumiał, że w domu nie ma nic do jedzenia.
– Jestem głodny – rzucił, ignorując jej pytanie.
– To sobie coś zrób – oznajmiła z uśmiechem Kinga. – Niedawno wróciłam z dziećmi do domu, a musiałam jeszcze odrobić z Miłoszem lekcje. Chyba że… może coś zamówimy? Sama jestem głodna.
– Dobry pomysł. Na co masz ochotę?
Zmarszczyła nos, zastanawiając się przez chwilę.
– Może jakiś makaron? Coś włoskiego? – zasugerowała, ignorując uporczywy głosik w głowie, który podszeptywał, że włoska pasta nie jest najlepszym pomysłem o tak późnej porze.
Tomek skinął głową i wycofał się do salonu, gdzie leżał ich wspólny laptop. Kinga szczyciła się tym, że nie mają przed sobą żadnych tajemnic.
Kiedy kuchnia błyszczała, a Miłosz słodko spał, dołączyła do Tomka, który zdążył się rozsiąść na kanapie. Odruchowo wygładziła koc. Ściągała go z sofy za każdym razem, kiedy spodziewali się gości. Uwielbiała słuchać pochlebstw: „Ale wy macie czysto! To niewiarygodne, przy dwójce dzieci taki porządek…”.
Pozory. Kochała pławić się w ich blasku. To nic, że całymi dniami przebywali poza domem, a w mieszkaniu tylko sypiali. Nieważne, że większość mebli – wszystkie łóżka, kanapy, fotele – przykrywała na co dzień kocami, żeby się nie brudziły. Najważniejsze, że inni myśleli, że jest idealna i ma perfekcyjnie wysprzątany dom.
– Wyczerpujący dzień? – zapytała, zezując na męża.
– Yhm – potwierdził.
– Może chciałbyś, żebym zrobiła ci masaż? – zasugerowała, zalotnie okręcając kosmyk włosów wokół palca.
Nie, nie miała ochoty na seks, była zbyt zmęczona, ale chciała zobaczyć w oczach męża błysk zainteresowania. Nie potrafiła zaakceptować upływu czasu. Pierwsze zmarszczki, worki pod oczami, wolniejsza przemiana materii – to wszystko sprawiało, że czuła się coraz gorzej w swojej skórze, a przecież chciała być zawsze piękna, zawsze idealna. Przywiązywała ogromną wagę do swojego wyglądu i jeszcze większą do zdania innych. Chciała, żeby jej zazdrościli, żeby myśleli, że jej się udało.
W oczach Tomka zobaczyła tylko wielkie znużenie, więc szybko się wycofała.
– Myślałeś już o Wigilii? Gdzie ją spędzimy?
– Pewnie najpierw pojedziemy do twoich rodziców, a potem do moich, jak zawsze – podsumował, nie siląc się na entuzjazm.
Kinga nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo ktoś zadzwonił do drzwi. Dostawca przywiózł jedzenie.