Cud - ebook
Cud - ebook
CUDowna powieść autora OŚCI
Anna ma 31 lat. Zawodowo jest neurologiem, a prywatnie atrakcyjną (ma nadzieję, że nadal jeszcze), samotną kobietą (z naciskiem na samotną). Mimo że ekscentryczności i wyobraźni mogłaby jej pozazdrościć sama Ally McBeal, w jej życiu nie dzieje się nic szczególnego — matka spiskuje przeciwko władzom spółdzielni, szef marzy o zdarciu z niej kitla, a sąsiad stale zajmuje j e j miejsce parkingowe.
Wszystko zmienia się pewnego zwyczajnego dnia (poniedziałek), w zwyczajnym miesiącu (czerwiec), na jednej z warszawskich ulic… Następnego wieczoru Anna wprowadza się do Mikołaja. Zakłada jego szlafrok, podkrada mu perfumy i podbiera z szafy wyprasowane koszule. Przypadła również do gustu jego ukochanej babci. Jest tylko jeden problem — Mikołaj nie żyje. To znaczy nie oddycha, ale i nie stygnie…
Cud to połączenie szalonego pomysłu, niebanalnej fabuły, wnikliwej obserwacji i ciętego języka. Przedsmak szczytowej formy autora ości — najgłośniejszej powieści ostatnich miesięcy — laureata Paszportu POLITYKI, dwukrotnie nominowanego do Literackiej Nagrody NIKE.
„Romeo ginie, Julia żyje. Czy tak mógłby wyglądać początek wielkiej miłości? Dlaczego nie. Cuda się zdarzają, jeśli nie za życia, to po śmierci”.
Ignacy Karpowicz
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-05243-3 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tego dnia wyszedł na zajęcia. Był poniedziałek. Czerwcowy poniedziałek i słońce świeciło, a niebo rozciągało się przezroczyście. Zwyczajny dzień. Kupił w kiosku „Gazetę Wyborczą”, żeby zająć czymś ręce i oczy w czasie trzydziestominutowej jazdy autobusem linii 195, który powinien dowieźć go z Ursynowa na Krakowskie Przedmieście.
Dowodzi to zarówno pewnego daru planowania (kupiona gazeta), jak i pewnej wiary w to, że autobus linii 195 dowiezie go z Ursynowa na Krakowskie Przedmieście w ciągu mniej więcej trzydziestu minut (kupiona gazeta nie starczyłaby na dłużej). Dowodzi to zwyczajności dnia (poniedziałek) oraz miesiąca (czerwiec).
Słońce świeciło, kiedy stał na przejściu tyłem do prostopadłościanu megasamu, a niebo rozpościerało się bez koloru. Zapaliło się zielone światło. Ruszył do przodu po pasach. Nim dotarł do skraju chodnika, uderzył w niego samochód (gazeta wypadła mu z ręki).
Przeleciał ze dwa–trzy metry, dzięki czemu znalazł się na przystanku autobusowym, co zamierzał tak czy owak uczynić, tyle że w sposób nieco bardziej klasyczny, mniej rzucający się w oczy.
Trudno zawyrokować, czy skonał w powietrzu, czy dopiero (nie minęła sekunda) na przystanku. Zgon nastąpił – jak później usiłowano stwierdzić – niemal natychmiast. Śmierć czysta i nierozciągnięta w czasie, prawdopodobnie bezbolesna: zbyt raptowna, żeby mógł sobie zdać sprawę z bólu.
Srebrny ford mondeo uderzył (następnie) w kosz na śmieci. Kierowca (kobieta) nie wysiadł – ogłuszony eksplozją poduszek powietrznych i oślepiony feerią obrazów, stracił przytomność.
Z zielonego kiosku Ruchu wypadł sprzedawca. Korzystając z komórki (szara nokia), wezwał policję i pogotowie. Właśnie w takiej kolejności: najpierw należy ukarać, następnie uratować. Korzystając z innych komórek (także szarych), podniósł gazetę, która wypadła z ręki chłopaka. Udało mu się ją sprzedać za dwa i pół złotego jakiejś kobiecie. Wtedy poczuł się syto i dobrze. Miał po temu wystarczające powody: po pierwsze, pomógł w nieszczęściu, po drugie, zarobił na nieszczęściu, po trzecie, zabity młody człowiek był jego sąsiadem z góry (nigdy go nie lubił).
Sprzedawca sądził, że sprawiedliwości stało się zadość, że ten wypadek jest karą (dla młodego człowieka) za nocne hałasy oraz nagrodą (dla sprzedawcy) za coniedzielne chodzenie na mszę.
Pierwsza przyjechała karetka, po niej radiowóz (z Janowskiego, kilkaset metrów od miejsca wypadku). Lekarz stwierdził zgon, po raz pierwszy w historii tego ciała. I odmówił zabrania zwłok.
Takie są nowe wytyczne z Ministerstwa Zdrowia. W trakcie wdrażania kolejnej reformy zorientowano się w ministerstwie, że karetka nie jest karawanem. Dlatego: nie ma życia w ciele – nie ma karetki dla ciała. Poza tym kierowca (nieprzytomny) wymagał hospitalizacji. Nie mają miejsca. Mogą, oczywiście, przyjąć ciało w kostnicy Akademii Medycznej (na przykład), ale pod warunkiem że ktoś je tam dostarczy. Oni nie dostarczą, bo nie mają stosownych prerogatyw. Mają tylko stosowny środek transportu. Środek transportu bez prerogatyw to jak życie bez sensu, zażartował lekarz. Mogą zapakować ciało w worek. Z grzeczności. Akurat został im jeden.
Po spisaniu odpowiednich danych policjanci puścili ambulans. Wezwana laweta odholowała forda mondeo na policyjny parking. Świadkowie złożyli zeznania wraz z adresami kontaktowymi, gdyby zaistniała konieczność wszczęcia dodatkowych postępowań wyjaśniających.
– Co tu wyjaśniać, panie władzo – przekonywał staruszek. – Trup jest trup. Chociaż szkoda chłopaka. No i jego rodziców, samo się rozumie, takie nieszczęście.
Pozostało ciało. Nie tylko w znaczeniu fizycznym, lecz także w pozafizycznym znaczeniu problemu, co z tym ciałem zrobić, zwłaszcza w kontekście nowych wytycznych z Ministerstwa Zdrowia. Czekanie na nowsze wytyczne, znoszące wytyczne nowe (stare) w imię postępu i racjonalizacji służby zdrowia, z powodu zmiany układu partyjnego nie wchodziło w grę.
– Sam nie wiem – powiedział jeden policjant do drugiego – jak to załatwić. Trzeba czekać na prokuratora.
– Pierdolony pech – powiedział drugi policjant do pierwszego. – Gdyby nie ta wtopa, siedziałbym już w domu. Według grafiku skończyłem służbę godzinę temu. Dziewczyna mi się wścieknie.
W tym momencie i w tamtym miejscu ugięło się niebo, jak gdyby wyżej ktoś ciężki po jego powierzchni się przechadzał. Nikt niczego nie zauważył – w końcu nadal niebo pozostawało nad światem. A gdy niebo się ugina, pewne procedury ulegają zawieszeniu. Do policjantów podeszła kobieta. Przedstawiła się (Anna). Pokazała szpitalną legitymację (jest lekarzem).
– Ja w zasadzie mogę panom pomóc, słyszałam niechcący rozmowę, a ponieważ jadę na Banacha, pracuję tam, mogę zabrać ciało, to nic wielkiego – zaproponowała.
Policjanci się zastanowili. W końcu przeważyła chęć pozbycia się kłopotu. Oraz uratowania związku z dziewczyną. Zgodzili się, z niebem dotykającym czapek na ich głowach.
– Proszę dać mi pięć minut – powiedziała. – Pójdę po samochód.
Po drodze kupiła w kiosku gazetę (właśnie tę).
Policjanci pomogli jej załadować zwłoki do bagażnika starego passata kombi. Spisali kobietę i wsiedli do radiowozu. Sprawa załatwiona.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------