Cudowne kuracje doktora Popotama - ebook
Cudowne kuracje doktora Popotama - ebook
"Cudowne kuracje doktora Popotama", odkryte po wielu latach bajki francuskiego pisarza, lekarza i rysownika, Leopolda Chauveau, są zupełnie wyjątkowe. Wyjątkowy jest humor, czasem czarny, który docenią dzieci, które często lubią się trochę bać, a potem pękać ze śmiechu. Wyjątkowy jest język, bo książka pisana jest językiem, jakim dorosły rozmawiałby z dzieckiem. Jednocześnie opowieści te są często ironiczne i absurdalne, przekraczają granice tego, co jest możliwe. Przeczytamy tu o tapirze, który, połknięty przez węża boa, nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, o małej foczce, która tak bardzo chciała się zaprzyjaźnić z niedźwiedziem polarnym, że zbliżyła się do niego tak, że już bardziej nie można, wreszcie o pełnym pasji i naukowego zacięcia doktorze Popotamie, który za pomocą wielu opatentowanych przez siebie wynalazków ratuje zwierzęta z najbardziej beznadziejnych opresji. Dowiemy się również czy zawsze trzeba zakładać gatki, czy choroba morska naprawdę zawsze jest nieprzydatna, jak wyglądały kiedyś żyrafy i jak się skleja krokodyla.
Autor był lekarzem w czasie I wojny światowej i zdecydowanym przeciwnikiem kolonializmu. Pisał książki dla własnych dzieci, często włączając je w proces twórczy, przez co jego styl jest bezpośredni, stawiający dziecko na równi z dorosłym, zupełnie nie do podrobienia. Chauveau był także miłośnikiem kina, co widać w sposobie, w jaki ilustrował swoje opowieści – czasem na obrazku widać tylko małą część bohatera, bo reszta nie zmieściła się w kadrze.
Leopold Chauveau, autor dotychczas nieznany w Polsce, ma szansę stać się klasykiem na miarę najlepszych twórców literatury dziecięcej, a czytając te bajki razem z dziećmi, dorośli też nie będą się nudzić.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7392-825-1 |
Rozmiar pliku: | 8,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Byli sobie raz wielki tata słoń, wielka mama słonica i trzy małe słoniątka. Wielki tata słoń nazywał się Tobi.
Wielka mama słonica nazywała się Toba.
Trzy małe słoniątka nazywały się Tobo, Tobe i Tobu.
Pewnego dnia tata słoń powiedział:
– Ładna dziś pogoda! Kto chce się przejść?
– Ja! – krzyknęły naraz trzy słoniątka.
No i poszli razem z mamą słonicą.
Szli sobie powoli, machając trąbami, delikatnie stawiając nogi, które uginały się jak kiepsko napompowane opony.
Przechodzili przez płytką rzekę. Dzieci bawiły się, napełniając swoje długie nosy wodą i polewając się nawzajem.
Kiedy już byli na drugim brzegu, Tobo poszedł za palmę. Pozostali czekali, aż skończy, aż tu nagle spadł na nich grad kokosów.
Kokosy ledwie ich łaskotały. Otarły się o uszy, lekko musnęły ogony.
Nagle Tobu – najmniejszy słoń – zaczął ryczeć. Kokos trafił go w oko.
Z czubka palmy wrzasnęła małpa:
– Ha! Trafiony! A masz! Prosto w oko! Brzdęk!
Tobi zatrąbił wściekle, potrząsnął wielkimi uszami, aż zaklaskały mu o głowę, złapał trąbą pień palmy i trząsł, i trząsł dopóty, dopóki małpa nie spadła.
Toba uniosła trąbę, żeby złapać ją w locie, ale nie zdołała. Małpa uciekła galopem na czterech łapach i zniknęła w lesie.
– Wstrętna małpo! – krzyknął Tobe.
– Chodźmy szybko do doktora Popotama – powiedział Tobi.
Markotna rodzina słoni ruszyła w drogę. Tobu przykładał sobie trąbą duży liść do oka.
Doktor oznajmił:
– Oko jest pęknięte. Naprawdę pęknięte.
– A więc, doktorze, nic się nie da zrobić? – westchnął Tobi.
– Ależ da się! Włożę mu oko szklane.
– Szklane oko jest bardzo ładne, ale przecież szklanym okiem się nie widzi.
– Jak to się nie widzi! Widzi się lepiej niż przedtem! Zwykły lekarz włożyłby mu zwykłe szklane oko, jak wypchanemu zwierzęciu. Biedak byłby jednooki. Ale na szczęście trafiliście do mnie. A ja skonstruowałem w Abisynii oko opatentowane jako Popotamoko, którego części wyliczyłem z taką precyzją, że powinno się nim widzieć lepiej niż najlepszym okiem zwyczajnym. Właśnie otrzymałem kilka próbek. Państwa syn będzie pierwszym zwierzęciem, które wypróbuje Popotamoko.
Doktor wziął miarę oczodołu Tobu, wybrał odpowiednie Popotamoko, włożył je na miejsce i puścił prąd elektryczny od czubka trąby do końcówki ogona słoniątka. Tobu wykrzyknął:
– Panie Popotamie! Widzę pana! Panie Popotamie! Widzę nawet dwóch panów Popotamów!
– Dobrze – powiedział doktor. – Jednego widzisz swoim okiem, drugiego moim. Dałem trochę za dużo prądu.
Puścił lekki prąd w przeciwnym kierunku, od końcówki ogona do czubka trąby, i zapytał:
– Ilu widzisz teraz panów Popotamów?
– Tylko jednego.
– Doskonale! Skończone.
Doktor wyłączył prąd.
Tobu widział lepiej swoim sztucznym okiem, czy to z bliska, czy z daleka, niż inni członkowie rodziny swoimi zwykłymi oczami.
Kiedy wracali do domu, Tobi powiedział:
– A może by tak zepsuć mu drugie oko?
– Nie wygłupiaj się! – zaprotestowała Toba. – Za drugim razem już by tak dobrze nie wyszło.
Rodzina słoni idzie na spacer.
Słoniątka bawią się w drodze przez rzekę.
Małpy rzucają kokosami w małego Tobu. Trafiony w oko, zaczyna płakać.
Tata słoń trzęsie palmą kokosową tak mocno, że małpa spada.
Mama unosi trąbę, żeby złapać małpę. Nie udaje jej się i małpa ucieka do lasu.
Tata słoń prowadzi syna do słynnego doktora Popotama.
Doktor wymieni małemu słoniowi oko na sztuczne.
Pacjent będzie widział lepiej niż wcześniej.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------