- W empik go
Cudowne ocalenie. Wspomnienie o przetrwaniu Zagłady - ebook
Cudowne ocalenie. Wspomnienie o przetrwaniu Zagłady - ebook
Roman Markuszewicz (1894–1946) był wybitnym polskim neurologiem i psychiatrą, który w międzywojniu prowadził prywatną praktykę w Warszawie. W pamiętniku opisuje on, w jak „cudowny” sposób ocalał, wodząc Gestapo za nos w przesłuchaniach, w których – kierując się donosem – starano się ustalić jego żydowskie pochodzenie. Szczęśliwym dla niego zbiegiem okoliczności Niemcy nie znaleźli potwierdzających treść donosu dokumentów, on zaś im tego zadania bynajmniej nie ułatwił, podając się za etnicznego Polaka.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-242-2914-7 |
Rozmiar pliku: | 546 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Historia opowiedziana w tym pamiętniku wpisuje się w szeroki kontekst tysięcy innych historii Żydów ocalałych z Holokaustu. Każda z tych opowieści ma pewne cechy swoiste, związane z inną konfiguracją okoliczności i dramaturgią zdarzeń, odmiennymi obranymi przez ich autorów strategiami na przeżycie itd. Podobnie jest z tą historią, opowiedzianą przez Romana Markuszewicza, wybitnego polskiego neurologa i psychiatrę międzywojnia. To historia pod wieloma względami bardzo specyficzna, momentami wręcz niezwykła, w której zarazem ukazane zostało szerokie społeczne tło mających w niej miejsce wydarzeń. Na tym też polega jej szczególna wartość. Ale na specyfikę tej historii nakłada się niecodzienna historia samego pamiętnika, a ściśle biorąc: to, co się z nim działo po śmierci autora i w pewnym sensie dzieje się do dzisiaj.
Te dwie historie tworzą osobliwy splot, na który złożyły się traumatyczne przejścia polskiego lekarza i jego żony w czasie wojny. Jak pisze anonimowy autor komentarza do angielskiego przekładu pamiętnika, żona Markuszewicza, która po śmierci męża w 1946 roku zdecydowała się najpierw wyemigrować do Francji, a potem do rodziny w Australii, płynąc statkiem, nagle usłyszała głos pasażera mówiącego po niemiecku, który przypominał jej do złudzenia głos jednego z gestapowskich oprawców w Polsce. Przerażona w panice pobiegła do kajuty, gdzie wśród bagaży przechowywała napisany po polsku pamiętnik męża, podarła szybko na strzępy to, co jej wpadło w ręce, i wrzuciła je do morza. Kiedy ochłonęła, okazało się, że w kufrze zostały jeszcze fragmenty pamiętnika, które przełożone później amatorsko na angielski, zostały wydane w Australii w 1976 roku pod tytułem A Miraculous Escape1. Tylko one „cudownie” ocalały. Resztę pochłonęło morze.
1 R. Markuszewicz, A Miraculous Escape. Recollection of a Survival of the Holocaust, Beecroft 1976 (wyd. John Hammond). Niepodany został tłumacz, ze Wstępu dowiadujemy się, że byli to jacyś anonimowi amatorzy. W tytule słowo escape jest dwuznaczne. Można je tłumaczyć zarówno jako „ocalenie”, jak i jako „ucieczka”. Ponieważ nie udało się dotrzeć do polskiego oryginału, nie wiemy, jak brzmiał po polsku pierwotny tytuł pamiętnika. Z treści wspomnień wynika niedwuznacznie, że ich autor ocalał, ponieważ Gestapo nie udało się ustalić jego żydowskiego pochodzenia, a nie dlatego, że „uciekł”. Wydaje się więc, że w tym wypadku bardziej na miejscu jest mówienie o jego „cudownym ocaleniu”.
2
Zanim skomentuję historie opowiedziane w tym pamiętniku, pozwolę sobie zarysować sylwetkę jego autora2. Markuszewicz był w międzywojniu, obok Gustawa Bychowskiego i Maurycego Bornsztajna, jednym z czołowych polskich neurologów i psychoterapeutów uprawiających model terapii psychoanalitycznej. Nadał mu przy tym z czasem własną, wyraźnie odrębną w stosunku do freudowskiej, postać, opartą na podkreśleniu kluczowej roli popędu samozachowawczego w kształtowaniu społecznych relacji międzyludzkich. Wiedza psychologiczna oraz doświadczenie terapeutyczne zdobyte przez niego w przeciągu dwudziestu kilku lat lekarskiej praktyki, w szczególności zaś jego wyczulenie na często ukryte, nieuświadamiane motywy stojące za ludzkimi zachowaniami, pomogły mu bez wątpienia lepiej odnaleźć się w wielu sytuacjach brutalnych przesłuchań przez Gestapo i szantażu ze strony polskich szmalcowników. Zapewne dzięki temu przeżył. Uwagę zwraca zarazem to, że w pamiętniku w sposób wnikliwy analizuje on zmienione ludzkie zachowania w czasie wojny i okupacji, ukazując, jak dalece rządzi nimi lęk i agresja, nienawiść do innych, „bezinteresowna” zawiść oraz – często – chęć dorobienia się za wszelką cenę. Nawet za cenę różnych form kolaboracji z władzami niemieckimi. Markuszewicz podkreśla, jak dalece załamały się dotychczasowe sąsiedzkie relacje między ludnością polską a żydowską.
Autor pamiętnika urodził się w 1894 roku w Warszawie w zasymilowanej z polską kulturą rodzinie żydowskiej. Wykształcenie medyczne zdobywał na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie oraz na Uniwersytecie w Zurychu, gdzie w 1921 roku uzyskał tytuł doktora medycyny na podstawie napisanej pod kierunkiem Hermanna Eichhorsta pracy Untersuchungen über die Zusammensetzung der Nukleoproteide aus menschlichem Gehirn. W trakcie studiów pracował też u psychiatry szwajcarskiego polskiego pochodzenia Constantina von Monakowa, a później w latach 1921–1924 w słynnej klinice Juliusa Wagnera-Jauregga w Wiedniu oraz jako asystent w klinice neurologicznej u Emila Redlicha. W 1924 roku zaczął praktykę prywatną jako neurolog i psychiatra w Warszawie, gdzie pracował do 1939 roku. Wraz z wybuchem wojny przeniósł się do Białegostoku, który w latach 1939–1941 był okupywany przez wojska sowieckie. W tym czasie pełnił funkcję ordynatora w szpitalu psychiatrycznym w Choroszczy pod Białymstokiem. Po wojnie w 1945 roku rozpoczął pracę na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, gdzie w tym samym roku się habilitował. Podstawą habilitacji była napisana przed wojną praca Rewizja podstawowego pojęcia freudyzmu. Markuszewicz zaprezentował w niej własną wersję psychoanalizy, w wielu punktach krytyczną wobec teorii Freuda. Zmarł w rok po wojnie 24 czerwca 1946 roku. Został pochowany w Lublinie na cmentarzu przy ulicy Lipowej.
W okresie międzywojnia Markuszewicz należał do grona najbardziej cenionych warszawskich neurologów i psychiatrów. Cieszył się dużym autorytetem w środowisku naukowym i wśród pacjentów. Prowadził też ponoć prywatne spotkania seminaryjne, na których wraz z młodszymi lekarzami asystentami dyskutował teksty Freuda i jego uczniów, nic więcej jednak na ten temat nie wiemy. Związany był ze środowiskiem lekarzy w Szpitalu Starozakonnych w Warszawie na Czystem. Przyjaźnił się w szczególności z Adamem Wizlem oraz Maurycym Bornsztajnem, którzy w tym czasie byli zwolennikami teorii Freuda i w swojej terapeutycznej praktyce stosowali elementy metody psychoanalitycznej.
Markuszewicz zaczynał swoją praktykę lekarską w latach dwudziestych w Warszawie jako żarliwy zwolennik teorii Freuda. Opublikowana przez niego w 1925 roku blisko stustronicowa praca pt. Psychoanaliza i jej znaczenie lecznicze była, po książce Ludwika Jekelsa wydanej kilkanaście lat wcześniej (1912), drugim tak obszernym wprowadzeniem do teorii Freuda napisanym po polsku3. Wiele jego artykułów ukazało się w czasopismach zagranicznych, głównie w języku niemieckim. Wymienić należy krótki artykuł będący interpretacją dwóch przypadków czynności pomyłkowych zamieszczony w „Internationale Zeitschrift für Psychoanalyse”, jedyny jego tekst tam opublikowany, oraz szereg publikacji w szwajcarskich i holenderskich czasopisamach psychiatrycznych i neurologicznych4.
W latach trzydziestych Markuszewicz zaczął dystansować się do teorii Freuda, czemu dał wyraz w szeregu swoich artykułów opublikowanych w polskich czasopismach lekarskich. Podjął próbę zbudowania własnej koncepcji psychoanalizy opartej na konflikcie popędów seksualnych i samozachowawczych, który według niego ma miejsce na poziomie nieświadomości, a nie – jak utrzymywał Freud – przebiega między nieświadomością a świadomością. Jakkolwiek według Markuszewicza we wczesnych pracach autora Objaśniania marzeń sennych pojawia się takie ujęcie, to jednak później sam od niego odstąpił. Natomiast późną wersję Freudowskiej teorii popędów opartą na opozycji popędów życia (Eros) i śmierci (Tanatos) warszawski psychiatra traktował jako abstrakcyjną spekulację niedającą się w żaden doświadczalny sposób potwierdzić. I dlatego nie przedstawiała ona w jego oczach żadnej wartości.
W opinii Markuszewicza popędy samozachowawcze są głównym źródłem życiowej energii człowieka i jego kreatywności, tworząc podstawy społecznego bytu. W oparciu o ten projekt psychoanalizy, nazywany przez niego „rewizją teorii Freuda”, polski lekarz budował koncepcję społeczeństwa, w którym jednostka czerpie źródła swej aktywności z popędów samozachowawczych, rozwija w procesie pracy bez przeszkód swoją osobowość i skutecznie neutralizuje wszelkie przejawy agresji. Tylko takie społeczeństwo bowiem – jak sądził – może zrealizować ideały równości i sprawiedliwości społecznej. Przepełniałaby je we wszelkich przejawach podskórna życiowa dynamika i ogromny życiowy optymizm płynący z pozytywnych emocjonalnie odniesień do innych i satysfakcji czerpanej przez jego członków z pracy.
W tych poglądach dawały o sobie znać lewicowe sympatie Markuszewicza. U ich podstaw tkwiła rozwijana przez niego w opozycji do Freuda, oparta na przyznaniu prymatu popędom samozachowawczym w stosunku do popędów seksualnych, odrębna psychoanalityczna antropologia i zalążki teorii społecznej. Zaznaczały się też podskórnie wpływy teorii marksistowskiej (a może i Stanisława Brzozowskiego?), znajdując wyraz w przekonaniu o decydującej roli, jaką w rozwoju ludzkiej natury odgrywa praca oraz ukształtowanie się opartych na wzajemnym zaufaniu relacji z innymi. Według Markuszewicza, jeśli dla ludzkiej jednostki stworzy się odpowiednie warunki rozwoju, wyzwoli się ona wówczas z wyczerpujących ją psychicznie i wyjaławiających konfliktów wewnętrznych. Ten antropologiczny optymizm przebija już z jego tekstu opublikowanego w połowie lat dwudziestych, w którym wskazywał na dobrodziejstwa psychoanalitycznej metody terapii. Tylko ona bowiem jest w stanie zmienić dotychczasową ekonomię ludzkiego życia psychicznego:
(…) jednostka, która przedtem zużytkowała swe siły psychiczne na bezowocną walkę wewnętrzną, staje się obecnie pożytecznym członkiem społeczeństwa, gdyż nakazy jego uzgodniła z własnymi popędami. (…) A zatem psychoanaliza, uzdrawiając chorego, nie tylko wyzwala go z cierpień, lecz czyni go zdolnym do rozkoszy osobistej, do pracy społecznej, – słowem, daje społeczeństwu osobnika, który może być szczęśliwy. A jest to dar tak wielki, że usprawiedliwia i wynagradza tę wielką pracę wewnętrzną, z jaką jest związane poznanie samego siebie5.
Wojna zweryfikowała w sposób brutalny te przekonania. Okazało się nie tylko, że iluzją była jego wcześniejsza wiara w zbudowanie modelu nowego społeczeństwa, w którym jednostki, przezwyciężywszy dzięki psychoanalizie swoje konflikty wewnętrzne, rozwijać będą własną osobowość w procesie pracy z pożytkiem dla innych. Wraz ze zwycięstwem partii nazistowskiej w Niemczech, a później w Austrii, okazało się również, że człowiek może cofnąć się na poziom, na którym o jego zachowaniach wobec innych decyduje freudowski Tanatos.
Ale, rzecz ciekawa, traumatyczne przejścia wojenne, kiedy Markuszewicz był naocznym świadkiem krwawych scen mordów dokonywanych przez Niemców na Żydach przy milczącym przyzwoleniu, a niekiedy aktywnym współdziałaniu, części ludności polskiej, nie załamały jego wiary w „dobrą” ludzką naturę i możliwość wychowania nowego pokolenia, wyzbytego nienawiści i agresji. Widać to wyraźnie w kilku jego artykułach wydanych po wojnie – ale częściowo napisanych już podczas okupacji – kiedy w 1945 roku podjął pracę na uniwersytecie w Lublinie, gdzie się habilitował. Rozwija on w nich z jednej strony swoją polemiczną wobec Freuda koncepcję psychoanalizy opartą na uznaniu popędu zachowawczego za podstawowe podłoże rozwoju ludzkiej osobowości. Z drugiej strony daje w nich wyraz swojej wierze w to, że na gruzach zniszczeń wojennych powstanie nowe demokratyczne państwo polskie, w którym urzeczywistnione zostaną idee równości i sprawiedliwości społecznej6. W tym celu tworzy swoją koncepcję „psychopatologii biologiczno-społecznej”, u podstaw której tkwi wprowadzone przez niego pojęcie popędu zachowawczego, pozwalającego jednostce budować pozytywne więzi z innymi w przestrzeni społecznej7.
2 W sposób bardziej obszerny życie i dorobek naukowy Romana Markuszewicza przedstawiłem w artykule Romana Markuszewicza rewizja teorii Freuda, w: Przywracanie pamięci. Polscy psychiatrzy XX wieku orientacji psychoanalitycznej, red. P. Dybel, Kraków 2017, s. 425–490.
3 Praca Ludwika Jekelsa nosiła tytuł Zarys teorii Freuda (Lwów 1912) . Natomiast wspomniana praca Romana Markuszewicza została opublikowana w „Warszawskim Kalendarzu Lekarskim” w 1926 roku (s. 265–341). Wspomnieć wypada, że najbardziej kompetentnym i całościowym wprowadzeniem do teorii Freuda w międzywojniu była wydana w 1928 roku książka Gustawa Bychowskiego pt. Psychoanaliza (Warszawa 1928).
4 R. Markuszewicz, Beitrag zum autistischen Denken bei Kindern, „Internationale Zeitschrift für Psychoanalyse” 1920, Nr. 6, s. 248–252. Natomiast jeśli chodzi o publikacje w szwajcarskich i holenderskich czasopismach, to publikował on artykuły m.in. w „Jahrbücher für Psychiatrie und Neurologie”, „Schweizer Archiv für Neurologie und Psychiatrie”, „Psychiatrische en Neurologische Bladen”.
5 Tenże, Psychoanaliza i jej znaczenie lecznicze, „Warszawski Kalendarz Lekarski” 1926, s. 348.
6 Ma to głównie miejsce w jego artykule O nowy kierunek w psychologii (odbitka), Warszawa 1949.
7 Por. tenże, Podstawy pojęciowe popędu zachowawczego, „Myśl Społeczna i Kliniczna” (Lublin) 1945, nr 2, s. 25–41.
3
Opublikowane w 1976 roku w Australii w wersji angielskiej fragmenty pamiętnika Markuszewicza, które są podstawą tego wydania, to mała, niewielka objętościowo książeczka. Została ona wydana skromnie, w aptekarskim nakładzie, jej czcionka to wydruk z maszyny do pisania. Kiedy przed kilku laty zacząłem poszukiwania egzemplarza tej książki poprzez odpowiedni dział Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, okazało się, że posiadają ją tylko dwie biblioteki na świecie. Jedną była biblioteka Uniwersytetu w Sydney, drugą biblioteka Uniwersytetu Harvarda w Stanach Zjednoczonych. Kiedy udało mi się ją, po wielu przejściach, wreszcie sprowadzić na kilka dni do Warszawy, aby zrobić jej kserokopię i skan, byłem mocno rozczarowany jej zewnętrznym wyglądem i fragmentaryczną postacią samego dziennika.
Następnym rozczarowaniem była dość osobliwa, chropawa angielszczyzna przekładu. Podjąłem wtedy rozpaczliwą próbę dotarcia do osób, w których posiadaniu mogłaby być oryginalna, polska wersja pamiętnika. Ponieważ na okładce tytułowej jest podane nazwisko wydawcy i jego adres, napisałem do niego list z adnotacją, że może go przeczytać osoba, która obecnie tam mieszka. Przy okazji odnalazłem w internecie zdjęcie domu znajdującego się dzisiaj pod tym adresem. Piękna zalana słońcem willa na przedmieściach Sydney, otoczona egzotycznymi drzewami w pąkach kwiatów. Na mój list do dzisiaj nie otrzymałem odpowiedzi.
Moje początkowe rozczarowanie zaczęło jednak powoli ustępować w trakcie dokładniejszej lektury otrzymanego egzemplarza książki. I jakkolwiek zarówno ze względu na wspomniany chropawy angielski, jak i pełen uskoków i luk, postrzępiony charakter opowiedzianych w niej zdarzeń nie była to łatwa lektura, to z czasem z ocalałych fragmentów tekstu zaczął wyłaniać się całościowy obraz tego, co Markuszewicz wraz z żoną przeszli w latach 1941–1944 w Choroszczy i w Białymstoku, które znalazły się wtedy pod okupacją niemiecką. Był to obraz w wielu swych aspektach porażający. Złożyły się na niego, obok apokaliptycznych scen niemieckiego okrucieństwa i zbrodni, nie mniej wstrząsające relacje o zachowaniach wobec Żydów części ludności polskiej i różnych formach jej kolaboracji z Niemcami. Odtwarzanie tego obrazu w trakcie lektury miało w sobie coś z pracy konserwatora dzieł sztuki, który spod zdrapywanych warstw białej farby na murach jakiegoś średniowiecznego kościoła wydobywa fragmenty porażającego malowidła przedstawiającego sąd ostateczny i piekło. W tym wypadku owo odsłonięte malowidło było w dodatku – o ironio – angielską kopią zaginionego (?) polskiego oryginału.
Fragmentaryczność pamiętnika Markuszewicza rodzi niekiedy spore trudności w odtworzeniu całościowego przebiegu opisanych w nim wydarzeń i ich kontekstu, jak też w zrozumieniu niektórych jego komentarzy, uwag i aluzji. Narracja często się urywa, w kolejnej części pamiętnika zaczyna on pisać o zupełnie nowej sytuacji, w jakiej się znalazł, niektóre jego uwagi odsyłają do zdarzeń i do osób, o których nic więcej nie wiemy. Całość jest pełna pęknięć, rys i luk.
4
Pamiętnik Markuszewicza zaczyna się od opisu ewakuacji szpitala dla psychicznie chorych przez Sowietów w 1941 roku w związku ze zbliżającymi się wojskami niemieckimi. Wszystko to dzieje się w małym miasteczku o fikcyjnej nazwie „Dobrzań”8. Pod tą nazwą kryje się szpital psychiatryczny w Choroszczy, usytuowany we wschodniej Polsce (dziś województwo podlaskie), która na podstawie paktu Ribbentrop–Mołotow w 1939 roku została zajęta przez wojska sowieckie. Jak już wspomniałem, w czasie okupacji tych terenów przez Sowietów Markuszewicz był ordynatorem szpitala.
W pamiętniku autor opisuje dokładnie pierwsze decyzje Niemców po zajęciu „Dobrzania”. Najpierw zaczęła się szybka likwidacja szpitala. Usunięty został jego dyrektor, który był Żydem, i zastąpiono go nowym dyrektorem, Polakiem. Zakomunikowano mu, że wszyscy pacjenci zostaną niezwłocznie eksterminowani. Pod szpital zajechały ciężarówki, na które załadowano chorych, i rozstrzelano ich w pobliskich lasach. Markuszewicz, opisując te wydarzenia, podkreśla, że w podobny sposób postąpili Niemcy ze wszystkimi szpitalami psychiatrycznymi na ziemiach polskich przyłączonych do Prus oraz w tak zwanej Generalnej Guberni9. Chorych psychicznie mordowano niezależnie od ich narodowości.
Szczególną uwagę zwraca opisany przez niego przypadek niemieckiego oficera-lekarza, który gotów był wysłać do szpitala w Królewcu chorą psychicznie pacjentkę o wyjątkowo małej głowie – i w ten sposób przedłużyć jej życie o kilka tygodni – po to tylko, aby później po jej „likwidacji” zbadać naukowo jej głowę zakonserwowaną w spirytusie. Ten przykład, wiemy o tym dobrze, nie był w czasie wojny wyjątkiem. Wymownie oddaje on skalę moralnego zwyrodnienia wielu naukowców niemieckich.
Dalsze fragmenty pamiętnika odnoszą się do późniejszych przejść autora i jego żony w latach okupacji, aż po rok 1944. Wykorzystując to, że w dowodach osobistych wydanych przez Sowietów (w przypadku żony również przez władze polskie) figurują oni jako Polacy, zaś na miejscu nie ma innych dokumentów, które by poświadczały ich żydowskie pochodzenie, rozpoczynają z Niemcami swoją „grę o życie”. Ich sytuację jednak komplikuje fakt, że Niemcy, opierając się na donosie, każą im dostarczyć sięgające trzeciego pokolenia papiery poświadczające ich polską genealogię10. W tym celu są wielokrotnie wzywani na posterunek Gestapo i przesłuchiwani.
Obrana przez nich oboje strategia miała spore szanse powodzenia, gdyż z komentarza Markuszewicza wynika, że dokumenty dotyczące jego i żony genealogii rodzinnej znajdują się gdzieś głęboko w Rosji, a Niemcy tam zapewne jeszcze nie dotarli. Ale naturalnie nie można było wykluczyć, że Gestapo odnajdzie przypadkiem jakieś inne dokumenty lub świadectwa poświadczające ich żydowskość. W każdym razie gdyby nie ów donos, Niemcy zapewne daliby mu i żonie spokój.
Podkreślić należy, że podobne donosy były w czasie okupacji na porządku dziennym. Dlatego ukrywający się, względnie przechowywani przez ludność miejscową, Żydzi musieli się mieć ciągle na baczności, aby nie zostać zadenuncjowanymi przez kogoś z otoczenia lub nie być rozpoznanymi na ulicy. W tym ostatnim wyspecjalizowały się kilkuosobowe szajki polskich „tropicieli”. Motywami, które stały za tymi zachowaniami, było zwykle obiecane przez władze niemieckie wynagrodzenie pieniężne, ale też istotną rolę odgrywała często zwykła sąsiedzka zawiść lub chęć zemsty, no i rzecz jasna wrogie nastawienie do Żydów11.
Zdarzały się również przypadki, w których na podłożu zawiści lub zemsty Polacy donosili na innych Polaków, że mają oni rzekomo żydowskie pochodzenie (albo chłopi z jednej wioski donosili na chłopów z drugiej wioski, że ci ukrywają Żydów, pędzą bimber, szmuglują itp.). Niemcy traktowali te donosy bardzo poważnie i jeśli w wyniku przesłuchań i „naukowych” badań pod kątem rasowym potwierdzały się ich podejrzenia, wysyłali te osoby do obozów koncentracyjnych, względnie rozstrzeliwali na miejscu.
Z opisanych przez Markuszewicza w pamiętniku sytuacji i zdarzeń wynika wyraźnie, że po wkroczeniu Niemców do „Dobrzania” załamały się dotychczasowe sąsiedzkie relacje między ludnością polską a żydowską. Znamienna jest przytoczona przez niego wypowiedź chłopa, który na pytanie, czy gotów byłby go ukryć wraz z żoną, miał odpowiedzieć: „Polak zawsze ukryje Polaka, ale nie ciebie”. Z kolei w czasie pobytu w Warszawie, dokąd udał się, mając pozwolenie ze strony Gestapo (mieszkał wtedy w Białymstoku), po uzyskanie brakujących dokumentów, został „wytropiony” na ulicy przez szajkę szmalcowników, którzy zażądali od niego, jako wykupu, złotego zegarka oraz wszystkich pieniędzy, jakie miał przy sobie. Uwagę zwraca to, że członkami owej szajki nie były bynajmniej osoby z marginesu społecznego, ale najwyraźniej ludzie wykształceni, którzy pracowali na co dzień w jakichś urzędach, a po pracy „dorabiali” sobie tropieniem po ulicach osób o semickim wyglądzie. Przykład ten ukazuje wymownie skalę zwyrodnienia społecznego w latach okupacji, które ogarniało również wykształconą część polskiego społeczeństwa.
Ale w pamiętniku mowa jest też o Polakach, którzy starali się jemu i żonie pomóc. Pisze więc Markuszewicz o znajomych, którzy go powiadomili wcześniej o złożonym na niego przez jakieś dwie kobiety donosie, udzielali im wskazówek, jak powinni zachowywać się na przesłuchaniu, itd. Wspomina o pomocy, jakiej chorym ze szpitala udzielali księża z pobliskiego kościoła, będąc gotowi niektórych z nich umieścić po kryjomu w prezbiterium12. Przytacza też przykłady niezwykłej polsko-żydowskiej solidarności. Należy do nich choćby scena, w której doktor Żyd ze szpitala w Choroszczy stara się przekonać Niemców, że polski katolicki ksiądz nie ma nic wspólnego z ostrzeliwaniem ich z iglicy kościoła. Tym samym zaś ich podejrzenia, iż proboszcz kościoła w „Dobrzaniu” jest związany z polskim ruchem oporu, są bezpodstawne. Wszystkie te zdarzenia mają tragiczny koniec, kończą się bowiem wywózką Żydów do białostockiego getta. Ale zarazem wskazują na to, że w okupacyjnej rzeczywistości obok powszechnego zdziczenia i wybuchów irracjonalnej nienawiści zdarzały się również niezwykłe zachowania w duchu solidarności i wzajemnej bezinteresownej pomocy.
8 Markuszewicz często używa zastępczych nazw dla miejscowości, w których toczy się akcja pamiętnika, oraz zastępczych nazwisk i imion dla występujących w nim osób, na wypadek, gdyby pamiętnik wpadł w ręce Niemców.
9 Wymordowanie chorych w szpitalu w Choroszczy przez Niemców Roman Markuszewicz opisał w odrębnym artykule Barbarzyńska likwidacja przez Niemców Szpitala Psychiatrycznego w Choroszczy, „Rocznik Psychiatryczny” R. 27, 1949, nr 1, s. 63–66.
10 Później Markuszewicz dowiaduje się od polskiego „informatora”, że ten donos złożyły na niego dwie kobiety, oskarżając go o bliżej nieokreśloną krzywdę, jaką, ich zdaniem, miał wyrządzić niejakiemu doktorowi Meierowi. W ocalałej części dziennika niczego jednak więcej na ten temat nie znajdujemy.
11 Jeden z przykładów tego typu zachowań w dzienniku Markuszewicza to denuncjacja przez chłopów w pobliskim „Złotowie” młodego żydowskiego lekarza dentysty. Do tego zdarzenia nawiąże on pod koniec dziennika, pisząc, że za owym dentystą Żydem wstawiła się wówczas „panienka Anna”, chcąc go uratować. Ponieważ fragmenty dziennika, w których autor opisał to zdarzenie, zostały zniszczone, nie wiemy nic więcej na ten temat.
12 Do tego zdarzenia nawiązuje anonimowy autor Wstępu do dziennika, mówiąc o „dobroci” w stosunku do Żydów kilku katolickich księży (R. Markuszewicz, A Miraculous Escape, dz. cyt., s. 2). W ocalałym fragmencie pamiętnika nie odnajdujemy jednak żadnych szczegółów na ten temat.
5
Pamiętnik Markuszewicza nosi tytuł Cudowne ocalenie. W świetle opowiedzianej przez niego historii to tytuł wieloznaczny. Cudem był więc, po pierwsze, fakt, że w dostępnych Gestapo dokumentach nie było wzmianki o żydowskich korzeniach autora dziennika i jego żony. Cudem było, po drugie, to, że dzięki „poczuciu prawa” komisarza prowadzącego ich sprawę otrzymał pozwolenie na wyjazd do Warszawy w celu dostarczenia brakujących dokumentów. Dzięki temu zaś mógł dokonać tam operacji penisa „maskującej” jego obrzezanie. Dzięki temu „cudowi” przemienienia, po trzecie, mógł od tej pory podawać się za Aryjczyka. Cudem wreszcie było, po czwarte, to, że budowa jego twarzy, wymiary nosa i inne cechy jego fizycznej postury odpowiadały „naukowym” kryteriom określającym aryjskość danego osobnika w nazistowskiej teorii ras.
Naturalnie on sam pomógł wydatnie temu, aby ten „cud” ocalenia mógł się spełnić. Jego decyzja o rezygnacji z ucieczki i zamiast tego podjęciu „gry o życie” z Gestapo, w której jego jedyną kartą przetargową były braki w przejętej przez Niemców urzędowej dokumentacji, okazała się ostatecznie najbardziej rozsądnym wyjściem w sytuacji, w jakiej się znalazł. Wykorzystał też zdobyty w trakcie dwudziestu lat lekarskiej praktyki własny dar wnikliwej psychologicznej obserwacji i analizy ukrytych motywów stojących za ludzkimi zachowaniami. Widać to szczególnie w wyważonym sposobie, w jaki prowadzi rozmowy z przesłuchującymi go gestapowcami, wykorzystując różne ich słabości i dostrzeżone przez siebie antagonizmy między nimi. Kiedy zaś sytuacja zdaje się mu wymykać spod kontroli i staje się skrajnie niebezpieczna, stara się za wszelką cenę zachować spokój i nie dać po sobie poznać przerażenia. Wszystko to stanowi element realizowanej przez niego z żelazną konsekwencją strategii, w której każdy najmniejszy błąd, niezręczna wypowiedź czy kierowane emocjami zachowanie mogłyby skończyć się dla niego tragicznie. W jakimś sensie rozmowy z gestapowcami były dla niego bodaj najtrudniejszym w życiu sprawdzianem siebie jako psychiatry, w którym występował zarówno w roli „lekarza”, jak i „pacjenta”. Ale też zarazem nie mógł tych ról nigdy pomylić, bo zakończyłoby się to dla niego tragicznie.
Z pamiętnika Markuszewicza wyłania się ponury obraz sytuacji, w jakiej w latach 1941–1944 znalazła się ludność żydowska na terenach polskich pod niemiecką okupacją. W bardzo namacalny, pełen różnych szczegółów sposób opisuje on też tragiczny los chorych psychicznie w szpitalach, które znalazły się pod okupacją niemiecką. Pisze o załamanych całkowicie relacjach między ludnością polską a żydowską, ale też ze względu na różnorodność opisanych w pamiętniku sytuacji i ludzkich zachowań ten obraz nie daje się ująć w czarno-biały schemat. Z jednej strony więc Markuszewicz pisze o podłych zachowaniach Polaków wobec Żydów: o licznych donosach do Gestapo, o grasujących zorganizowanych szajkach polskich szantażystów i szmalcowników, o różnych przejawach wrogości ze strony ludności polskiej. Z drugiej strony wspomina o Polakach, którzy – jak miało to miejsce w jego przypadku – ostrzegają Żydów przed grożącym im niebezpieczeństwem i wstawiają się za nimi, jak też pouczają, jak mają się zachowywać na przesłuchaniach w Gestapo. Ale trzeba przyznać, że tych przypadków jest zdecydowanie mniej. Mowa jest też o księżach katolickich, którzy występują przed władzami Gestapo w obronie Żydów i ich ukrywają z psychicznie chorymi w kościołach, tyle że akurat dokładna relacja z tych zdarzeń zaginęła wraz z podartą przez żonę częścią pamiętnika. Za to wręcz niezwykły jest wspomniany powyżej przykład pomocy, jakiej dwaj żydowscy lekarze z narażeniem życia starali się udzielić polskim księżom w „Dobrzaniu”, wykazując bezpodstawność podejrzeń Niemców w stosunku do nich. Markuszewicz wspomina też o tym, że władze Armii Krajowej starały się walczyć ze szmalcownictwem, wydając nawet w niektórych przypadkach wyroki śmierci, celem odstraszenia innych. Z niekłamaną satysfakcją napomyka przy tym, że również „Szpiczulski” otrzymał od AK ostrzeżenie, iż jeśli będzie nadal prześladować Żydów, spotka go podobny los.
Ten obraz dopełniają sceny, w których widać wyraźnie, że cała polska społeczność jest zastraszona i nawet jeśli los przesłuchiwanych, deportowanych do gett i mordowanych Żydów budzi wśród jej części przerażenie i współczucie, to boi się ona tego okazać przed okupantem. Widać to szczególnie wyraźnie po zachowaniu polskich pracowników komisariatu, którzy szybko przemykają korytarzami, rzucając z ukosa zalęknione spojrzenia na przesłuchiwanych.
6
Zapewne w zniszczonych przez żonę fragmentach pamiętnika znajdowały się opisy i komentarze dotyczące wielu innych sytuacji i zdarzeń. Ale nawet z tych, które ocalały, uzyskujemy dostatecznie bogaty i różnorodny wgląd w okupacyjną rzeczywistość, tak jak przedstawiała się ona we wschodnich regionach przedwojennej Polski. Podkreślić należy, że obraz, jaki się stąd wyłania, odbiega w wielu aspektach od tego, jaki utrwalił się w rodzimej zbiorowej pamięci. Na jeden z tych aspektów chciałbym zwrócić szczególną uwagę. Chodzi o sposób, w jaki Markuszewicz opisuje funkcjonowanie w drobnomieszczańskim środowisku „Złotowa” gestapowskiego „agenta do spraw żydowskich i komunistycznych”, który w pamiętniku występuje pod pseudonimem „Feliks Szpiczulski”. W tym opisie uderzające jest, że przez to środowisko traktowany jest on jako „swój człowiek”. I to nie tylko dlatego, że znają go dobrze jako „tutejszego” jeszcze z czasów przedwojennych (być może jego niemiecka rodzina mieszkała tu od pokoleń, on zaś jest typowym volksdeutschem?). Również dlatego, że dzięki swojej mocnej pozycji w nowej hierarchii niemieckiej władzy jest w stanie „pomóc” – oczywiście nie bezinteresownie – w sytuacjach, kiedy kogoś oskarżono o naruszenie okupacyjnego prawa. Ale ta „pomoc” ogranicza się jedynie do wykroczeń o charakterze ekonomicznym, jak szmuglowanie żywności, pędzenie bimbru itp. Boi się natomiast jak ognia interweniować w sytuacjach, kiedy kogoś oskarżono o działalność polityczną, no i gdy na kogoś złożono donos, że jest Żydem.
Z opisów i komentarzy Markuszewicza wynika wyraźnie, że miejscowa „elita” nie myśli wcale o stawianiu w jakiejkolwiek formie oporu niemieckiej władzy. Stara się ona przede wszystkim dostosować się do nowej okupacyjnej rzeczywistości i – podobnie jak „Szpiczulski” – wyciągnąć z tego jak najwięcej dla siebie materialnych korzyści. Jej przedstawiciele w swej postawie wobec okupanta nie kierują się narodowymi ideałami walki o niepodległość, ale cynicznym życiowym pragmatyzmem, nawet jeśli ociera się to o kolaborację. Dlatego „Szpiczulski” jest w tym kręgu poważaną postacią, bierze też czynny udział w życiu towarzyskim miasteczka. Zaprasza się go na suto zakrapiane alkoholem przyjęcia, prowadzi się z nim „przyjacielskie” rozmowy w duchu akceptacji wszystkiego, co robi. Zarazem jest on postacią bardzo przydatną okupacyjnym władzom niemieckim. Znając doskonale miejscowe stosunki, pełni funkcję swoistego pośrednika między ową władzą a polskim środowiskiem mieszczańskim, zapewne też przekazuje owej władzy szereg bezcennych informacji.
Markuszewicz, opisując tę osobliwą relację „Szpiczulskiego” z miejscową społecznością, dokonuje wnikliwej analizy zachowań tej ostatniej, motywów, jakie za nimi stoją. Ukazuje, że w imię zachowania swej materialnej pozycji gotowa jest ona dostosować się do wymogów nowej władzy, a nawet w różnych formach pójść z nią na rodzaj współpracy. We wszystkich opisanych przez siebie ludzkich zachowaniach przepojonych nienawiścią i agresją, w postawach milczącej akceptacji dziejącej się zbrodni autor pamiętnika widzi jednak przede wszystkim efekt demoralizujących skutków wojny. To ona rozpętała w człowieku prawdziwe demony, sprawiając, że stał się zdolny do zachowań, które byłyby nie do pomyślenia w warunkach pokoju.
Za tym podejściem stoi wspomniane, zauważalne w artykułach Markuszewicza pisanych przed wojną optymistyczne przekonanie o „dobrej” naturze człowieka, którą wypacza brutalny kapitalistyczny porządek ekonomiczny oraz różne radykalne polityczne idee. Podobnie też w ideologii nazistowskiej oraz w stosunku okupacyjnych władz niemieckich do Żydów i psychicznie chorych Markuszewicz upatruje rodzaj patologii, która ma postać paranoi. Nie różni się ona niczym od jej patologicznych objawów, z którymi miał do czynienia w swojej lekarskiej praktyce. I w celu uzasadnienia tego stanowiska przytacza jeden z przypadków tej choroby, z którym spotkał się wcześniej:
Przed wielu laty leczyłem pewnego paranoika, który uważał się za zdrowego człowieka i za świetnego lekarza, odkrywcę nowych teorii medycznych. Jedną z nich zdecydował się powierzyć mi w tajemnicy. Uznał on, że chorzy psychicznie w rzeczywistości są całkiem zdrowi. Udają chorobę jedynie po to, by uzyskać korzyści od państwa, darmowe zakwaterowanie i utrzymanie. Z tego względu mają wiele wolnego czasu, w związku z czym za pośrednictwem atmosfery zajmują się emitowaniem ze swych ciał zanieczyszczonego promieniowania. Mój rozmówca czuł się przez to zagrożony. Dlatego właśnie proponował podawać psychicznie chorym truciznę, aby oczyścić atmosferę.
W pierwszym przypadku uzasadnieniem zbrodni miało być „oczyszczenie rasy”, w drugim – „oczyszczenie atmosfery”. W obu przykładach idea wymordowania chorych psychicznie mogła zrodzić się jedynie jako efekt pomieszania wyobrażeń.
Anonimowy autor Wstępu do dziennika Markuszewicza wspomina, że w latach wojny pracował on nad własną psychoanalityczną teorią choroby psychicznej. Nie jest jasne, czy fragmenty, w których sformułował tę teorię, wraz z fragmentami pamiętnika uległy zniszczeniu, czy też ze względu na swój teoretyczny charakter zostały opuszczone w wydaniu. Jeśli prawdziwe jest to drugie przypuszczenie, to być może gdzieś materialnie istnieją przechowywane przez spadkobierców(?).
7
W pamiętniku Markuszewicza uderza, że mimo bycia świadkiem wielu tragicznych, krwawych wydarzeń oraz życia w ciągłej obawie przed donosami, kolejnymi przesłuchaniami, polskimi szmalcownikami itd. zachował on wiarę w człowieka. Z relacjonowanych przez niego zdarzeń i rozmów wynika, że żyjąc w polskim otoczeniu, jednych osób się obawia i jest w stosunku do nich bardzo ostrożny, z innymi utrzymuje kontakty towarzyskie, z jeszcze innymi jest zaprzyjaźniony. Czytając jego dziennik, należy pamiętać o tym, że opisane przez niego zdarzenia dzieją się w małym miasteczku we wschodnich rejonach Polski, gdzie wszyscy się dobrze znają i wiedzą o sobie niemal wszystko. Markuszewicz, będąc zasymilowanym z polską kulturą Żydem, który posiada wyższe wykształcenie, należy do elitarnej grupy polskiej inteligencji. Sprawia to, że nie jest w oczach Niemców tak łatwo rozpoznawalny jak Żydzi ortodoksyjni, którzy różnią się od Polaków wyglądem, obyczajowością, sposobem ubierania się, z reguły słabo znają język polski itd. No i przy tym ma naturalnie ogromne szczęście, że w dostępnych policji i Gestapo papierach jego i żony nie ma wzmianki o jego żydowskim pochodzeniu.
Badacze losów polskich Żydów w czasie Holokaustu zgodnie dzisiaj stwierdzają, że największą szansę przeżycia mieli ci z nich, którzy byli zasymilowani z polską kulturą. Znali więc dobrze język polski (niekiedy też niemiecki), byli wykształceni, często spowinowaceni z polskimi rodzinami, mieli wśród Polaków grono przyjaciół i znajomych. Dlatego prędzej mogli oni znaleźć kogoś, kto gotów był ich ukryć, oni sami też łatwiej mogli dostosować się do dramatycznych okoliczności wojennej okupacji. Dzięki temu przeżył okupację również przyjaciel Markuszewicza ze Szpitala na Czystem, Maurycy Bornsztajn, wielki zwolennik teorii Freuda w Polsce międzywojnia. Wraz z bratem Benedyktem, filozofem, znalazł on schronienie u rodziny Dryńskich, posługując się w trakcie okupacji innym nazwiskiem („Podobalski”), na które wyrobił sobie fałszywe papiery13.
Pamiętnik Markuszewicza kończy się opisem ucieczki ze „Złotowa” Niemców, którzy zdając sobie sprawę z tego, że po wojnie zostaną pociągnięci do odpowiedzialności za popełnione przez siebie zbrodnie, starają się zatrzeć wszelkie po nich ślady. Równocześnie wysadzają kilkadziesiąt budynków i kościół katolicki z wieżą oraz urządzają obławę na wszystkich mężczyzn w mieście, prawdopodobnie po to, aby ich wykorzystać w działaniach frontowych albo po prostu rozstrzelać. Autor też zostaje przez Niemców schwytany, ale udaje mu się uciec do lasu, gdzie razem z innymi uciekinierami, wśród wybuchających dookoła bomb, oczekuje nadejścia wojsk sowieckich i polskich. To obraz prawdziwie apokaliptyczny, w którym okrucieństwa wojny osiągają swoje apogeum: wszystko ma ulec całkowitemu zniszczeniu. Każe to Markuszewiczowi wypowiedzieć słowa, które można uznać za swoistą puentę wszystkich tragicznych wydarzeń opisanych w pamiętniku. Pisze on, że zbrodnie, które popełnili Niemcy w trakcie okupacji w Polsce:
(…) były jedną z przerażających stron niemieckiej okupacji Polski. Zapiszą się w historii cierpienia narodu polskiego jako bolesne przypomnienie o tych, którzy zginęli bez powodu – a zarazem jako trwałe ostrzeżenie, że Polska musi mieć siłę, by skutecznie bronić ludności przed zagrożeniami płynącymi ze strony obcych państw.
13 Por. M. Grynberg, Księga sprawiedliwych, Warszawa 1993, s. 119–120.
8
Jak już wspominałem, Markuszewicz habilitował się w 1945 roku na uniwersytecie w Lublinie, gdzie też zmarł w rok później. Pośmiertnie ukazały się dwa jego artykuły, w których przebija, pojawiająca się już w jego dzienniku, nuta nadziei związana z nową rzeczywistością polityczną w Polsce po zakończeniu wojny. Autor wyraża w nich swoją wiarę w to, że na gruzach potwornych zniszczeń wojennych powstanie nowe, demokratyczne państwo polskie, w którym urzeczywistnione zostaną idee równości i sprawiedliwości społecznej. W pierwszych latach po wojnie, w okresie między 1945 a 1947 rokiem, kiedy wspierani przez Stalina rodzimi komuniści nie byli jeszcze w stanie całkowicie podporządkować sobie życia naukowego i artystycznego oraz trwała walka polityczna o władzę, którą miały rozstrzygnąć zaplanowane na 1947 rok wybory, można było jeszcze mieć taką nadzieję.
Żywi ją wyraźnie Markuszewicz, który we wspomnianych artykułach z jednej strony nawiązuje do poglądów społecznych Karola Marksa i wskazuje na istotną rolę pracy we wkraczaniu jednostki w przestrzeń społeczną, z drugiej wdaje się w odważną polemikę z poglądami psychologów i psychiatrów radzieckich, zarzucając im szereg uproszczeń (m.in. krytykuje teorię Iwana Pawłowa)14. W tym celu tworzy swoją koncepcję „psychopatologii biologiczno-społecznej”, u podstaw której tkwi wprowadzone przez niego pojęcie popędu zachowawczego, pozwalającego jednostce budować pozytywne więzi z innymi w przestrzeni społecznej15.
Równocześnie za podstawowe zadanie, jakie stoi przed jego pokoleniem w pierwszych latach po wojnie, Markuszewicz uznaje odpowiednie wychowanie młodego pokolenia Polaków, tak by mogło się ono pozbyć różnych deformacji, jakie dokonały się w ich psychice pod wpływem wojny:
Zgadzamy się wszyscy, że wychowanie jest najpilniejszym zagadnieniem przełomowym czasów obecnych. Okres okupacji barbarzyństwa niemieckiego – okupacji nie tylko fizycznej, ale i moralnej – zaciążył nad rozwojem naszej młodzieży. Jest ona przedwcześnie dojrzała, jeśli chodzi o cierpienie ludzkie – ale jednocześnie i niedorozwinięta, gdyż nie zaznała beztroskiej radości dziecięcej. Chce ona być zrozumiana przez pokolenie starsze – gdyż często nie rozumie sama siebie16.
Czasy, które nadeszły po 1947 roku i których – być może szczęśliwie – nie dożył, sprawiły, że również i te postulaty dotyczące wychowania pokolenia o nowej świadomości siebie, pozwalającej budować społeczeństwo oparte na pozytywnych więziach jednostek z innymi, okazały się dość iluzoryczne.Bibliografia
Bychowski G., Psychoanaliza, Warszawa 1928.
Dybel P., Romana Markuszewicza rewizja teorii Freuda, w: Przywracanie pamięci. Polscy psychiatrzy XX wieku orientacji psychoanalitycznej, red. tenże, Kraków 2017, s. 425–490.
Grynberg M., Księga sprawiedliwych, Warszawa 1993.
Jekels L., Zarys teorii Freuda, Lwów 1912.
Markuszewicz R., Barbarzyńska likwidacja przez Niemców Szpitala Psychiatrycznego w Choroszczy, „Rocznik Psychiatryczny” R. 27, 1949, nr 1, s. 63–66.
Markuszewicz R., Beitrag zum autistischen Denken bei Kindern, „Internationale Zeitschrift für Psychoanalyse” 1920, Nr. 6, s. 248–252.
Markuszewicz R., Ideały wychowawcze w przeszłości a w rzeczywistości współczesnej, „Myśl Współczesna” (Łódź) 1946, t. 1, nr 3, s. 354–372.
Markuszewicz R., A Miraculous Escape. Recollection of a Survival of the Holocaust, Beecroft 1976.
Markuszewicz R., O nowy kierunek w psychologii (odbitka), Warszawa 1949.
Markuszewicz R., Podstawy pojęciowe popędu zachowawczego, „Myśl Społeczna i Kliniczna” (Lublin) 1945, nr 2, s. 25–41.
Markuszewicz R., Psychoanaliza i jej znaczenie lecznicze, „Warszawski Kalendarz Lekarski” 1926, s. 265–341.
14 Ma to głównie miejsce w jego artykule O nowy kierunek w psychologii, dz. cyt.
15 Por. tenże, Podstawy pojęciowe popędu zachowawczego, dz. cyt.
16 Tenże, Ideały wychowawcze w przeszłości a w rzeczywistości współczesnej, „Myśl Współczesna” (Łódź) 1946, t. 1, nr 3, s. 354.Wprowadzenie
Doktor Roman Markuszewicz to polsko-żydowski uczony, psychiatra o znacznych, uznanych w środowisku międzynarodowym osiągnięciach. Część z jego czterdziestu czterech artykułów została niedawno ponownie opublikowana w Szwajcarii, ponad dwadzieścia lat po śmierci, która nastąpiła w Polsce w 1946 roku.
Doktor Markuszewicz w cudowny sposób przeżył niemiecką okupację Polski, podając się za goja. W tym celu poddał się operacji członka.
Po śmierci doktora Markuszewicza jego owdowiała małżonka zamieszkała najpierw w Paryżu i Tangerze, a potem dzięki pomocy siostrzeńca osiedliła się w Sydney. W jej walizce znalazły się wspomnienia spisane przez doktora Markuszewicza. W związku z doświadczeniami wojennymi pani Markuszewicz cierpiała na zespół traumy prześladowczej, który utrzymywał się aż do jej śmierci w 1974 roku. Na pokładzie statku usłyszała, że ktoś, kto na pierwszy rzut oka przypominał jednego z jej prześladowców, mówi po niemiecku. Śmiertelnie przestraszona i zdezorientowana wróciła do kabiny i w rozgorączkowaniu potargała rękopis męża, po czym wrzuciła go do wody. Po przyjeździe zorientowała się, że ocalały pewne fragmenty rękopisu sporządzonego po polsku. Zachowała je aż do śmierci w 1974 roku, kiedy to weszły w posiadanie siostrzenicy doktora Markuszewicza.
Przekłady wykonane zostały przez niezawodowych tłumaczy na podstawie oryginałów; niczego do nich nie dodano z wyjątkiem śródtytułów. Zdecydowano się na ten krok, by uczynić je przystępniejszymi w lekturze. Usunięto jednak fragment odnoszący się do teorii choroby psychicznej sformułowanej przez doktora Markuszewicza.
Wprawdzie utracone fragmenty tworzą niekiedy wrażenie dezorientującej nieciągłości, jednak dramatyczne okoliczności towarzyszące wydarzeniom i autentyczność dokumentów sprawiają, że jest to wciągająca lektura. Ciekawą cechą przedstawionej narracji jest to, że autor używał pseudonimów zarówno w odniesieniu do osób, jak i miejsc.
Czytelnik pozostaje pod wielkim wrażeniem niezłomnego charakteru i zdrowego rozsądku doktora, jego heroizmu i sprytnego sposobu wykorzystania wiedzy psychologicznej w obliczu zagrożenia; wzajemnej miłości i hartu ducha małżonków; bestialstwa i demoralizacji ujawniających się u niektórych ludzi, takich jak polscy donosiciele i szantażyści; ślepej żądzy zniszczenia u niemieckiego żołnierza, który natrafiwszy na narzędzia medyczne, ze ślepym barbarzyństwem je depcze; braku serca u tak wielu, dobroci u tak niewielu, zwłaszcza u katolickiego duchowieństwa; altruizmu i heroizmu wielu Żydów. Wszystko to ukazane zostało z porażającą wnikliwością.