- W empik go
Cudzy mąż. Przebudzenie. Tom 1 - ebook
Cudzy mąż. Przebudzenie. Tom 1 - ebook
Alicja Banasiak właśnie skończyła studia i liczy na zasłużony odpoczynek. Niestety, oferta stażu niweczy jej plany. Przekraczając próg firmy RH Company, nawet się nie spodziewa, jak bardzo zmieni się jej życie. Rafał Hartman to bardzo przystojny młody mężczyzna, który swój sukces życiowy zawdzięcza starszej żonie. Wiedzie beztroskie życie, otoczony wianuszkiem pięknych kobiet, z których wdzięków chętnie korzysta. Pomiędzy dwójką bohaterów nawiązuje się erotyczna fascynacja, która wkrótce przeradza się w namiętny romans. Alicja z zalęknionej dziewczyny pod wpływem Rafała przeistacza się w kobietę świadomą swoich pragnień. Jednak czy związek z żonatym mężczyzną, który w dodatku skrywa mroczną tajemnicę, może zakończyć się dla niej szczęśliwie? Dlaczego Hartman w ogóle zwrócił uwagę na niepozorną stażystkę? Czy z jego strony była to tylko gra?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-933-3 |
Rozmiar pliku: | 698 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Obudziłam się rano i od razu spojrzałam w stronę okna. Przez szpary w uchylonych roletach do pokoju wlewały się pierwsze, jeszcze dość nieśmiałe, promienie słoneczne, zwiastujące piękną pogodę. Niezbyt przyjemnie było wstać z myślą, że zamiast korzystać z uroków lata będę musiała iść do pracy i spędzić tam całe osiem godzin.
To było dla mnie całkiem nowe doświadczenie. Zaledwie trzy tygodnie temu obroniłam dyplom magistra i trochę tak dla świętego spokoju, aby tata nie marudził, że nic nie robię, złożyłam papiery aplikacyjne do kilku firm. Raczej nie liczyłam na wiele. Cóż, bez doświadczenia, prosto po studiach prawniczych, nie posiadając znajomości, nie miałam co liczyć na ułatwiony start w dorosłość. Dla pewności, aby nie zaniedbać żadnego szczegółu, zarejestrowałam się również w urzędzie pracy, który osobom bezrobotnym, takim jak ja, opłacał składki zdrowotne. To było szczególnie ważne, gdybym musiała skorzystać z pomocy lekarskiej. Na wysłane aplikacje nie dostałam żadnej odpowiedzi, jednak wezwanie z urzędu pracy trochę mnie zaskoczyło. Nie spodziewałam się, że tak szybko zadbają o moją przyszłość.
– Mamy dla pani ofertę stażu. – Starsza kobieta o dość nieprzyjemnym wyrazie twarzy i chłodnym spojrzeniu podsunęła mi wydruk komputerowy.
Zerknęłam na rzędy literek. Nazwa „RH Company” już wcześniej obiła mi się o uszy. To było przy okazji przetargu organizowanego przez urząd miasta w celu sprzedaży działki budowlanej w ścisłym centrum, z przeznaczeniem na zabudowę biurową. Jako iż odbywałam wtedy obowiązkowe praktyki studenckie w dziale informacji, przygotowywałam materiały związane z przetargiem, a także redagowałam później notkę dla prasy dotyczącą zwycięzcy, którym zostało RH Company.
– Staż? – Przeniosłam wzrok na urzędniczkę siedzącą po drugiej stronie biurka. – Na jakim stanowisku?
– Wszystko jest opisane w ofercie. Szukają osoby do pomocy w dziale prawnym. Będzie pani miała możliwość zapoznania się ze specyfiką pracy, a może i uda się pani zaczepić tam na stałe – dodała, wykrzywiając twarz w czymś na kształt uśmiechu. – Ma pani szczęście, bo teraz, w sezonie wakacyjnym, mamy mało ofert – nie omieszkała mnie poinformować.
Nie za bardzo czułam się szczęściarą, bo, prawdę mówiąc, liczyłam na ostatnie beztroskie wakacje. Dawałam sobie trochę czasu na znalezienie pracy marzeń, którą na pewno nie było stanowisko pomocy biurowej.
– Nie wiem, czy się nadaję… – westchnęłam.
Wynagrodzenie opisane w ofercie było żenująco niskie. Po pięciu latach studiów, z doskonałą znajomością języka angielskiego i węgierskiego miałam zarabiać mniej niż kasjerka w markecie.
– Jeśli nie jest pani zainteresowana… – Kobieta przestała się uśmiechać. – Przypomnę tylko, że odmowa przyjęcia stażu związana jest z utratą przez panią statusu osoby bezrobotnej na okres stu dwudziestu dni.
Raczej nie miałam innego wyboru. Podpisałam dokument przyjęcia stażu i udałam się pod podany w umowie adres.
Wysoki przeszklony budynek, mieszczący w sobie siedziby wielu firm, był jednym z punktów orientacyjnych naszego miasta. Ze względu na swoją konstrukcję określany był mianem „Szklanej Wieży” i nazwa ta przylgnęła do niego tak mocno, iż idąc w jego sąsiedztwo, mówiło się po prostu „umówimy się koło Szklanej Wieży” albo „tam gdzie stoi Szklana Wieża”, i wszyscy wiedzieli, o które miejsce chodzi.
Szklana Wieża imponowała swoją nowoczesnością. Promienie słońca odbijały się w szybach okalających budynek. Patrząc na niego, miało się wrażenie, iż pomiędzy płatami okien są zaledwie cieniutkie łączniki ścian, zbyt delikatne, aby utrzymać tysiące ton szkła.
W recepcji na parterze uzyskałam informacje, gdzie mam się skierować, i świecącą nowością windą pojechałam na szesnaste piętro. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, gdy wysiadłam, to duży, oczywiście szklany, napis „RH Company”, zdobiący ścianę na wprost wejścia. Z niemałym zaskoczeniem uzmysłowiłam sobie, że nawet wewnątrz większość ścian, oprócz tych nośnych, zastąpiono szybami, które oddzielały korytarz od powierzchni biurowych. Idąc szerokim holem, patrzyłam na widoczne za przezroczystymi ściankami biurka i siedzące za nimi osoby.
– Czy mogę w czymś pomóc?
Drogę zastąpił mi wysoki ochroniarz w służbowej białej koszuli i czarnych spodniach w kant. Popatrzył na mnie tak, jakbym była zbłąkaną owieczką, która straciła orientację w terenie i przez przypadek zapuściła się w zakazane rejony.
– Miałam się tu zgłosić. – Nerwowo szukałam dokumentów w teczce. – Dostałam skierowanie na staż.
Ochroniarz z niedowierzaniem pokręcił głową. Przy moich stu pięćdziesięciu dziewięciu centymetrach wzrostu i czterdziestu dziewięciu kilogramach wagi często byłam brana za osobę młodszą, niż jestem. Nawet kupując piwo w sklepie, musiałam okazywać dowód, który zawsze oglądano z prawdziwą podejrzliwością, tak jakby przypuszczając, iż przedstawiam fałszywkę.
– O, proszę! – Pokazałam mu druk z urzędu.
– Dział prawny? – upewnił się, mimo iż w skierowaniu było to wyraźnie napisane.
– Tak.
– Tym korytarzem prosto, a później w lewo. – Wskazał mi ręką kierunek.
– Dziękuję.
Przygładziłam czarną koszulkę, zastanawiając się, czy nie powinnam ubrać się bardziej odpowiednio na pierwsze spotkanie w sprawie pracy, jednak szybko pozbyłam się wątpliwości. Odważnie skierowałam się we wskazaną stronę. Zatrzymałam się przed szklanymi drzwiami opatrzonymi metalową tabliczką z napisem „Dział prawny”. Szybko zlustrowałam dość przestronne wnętrze, w którym doliczyłam się trzech biurek. Dwa z nich były wolne, przy jednym zaś siedziała młoda dziewczyna o długich, prostych, bardzo jasnych włosach. Odetchnęłam głębiej i pewnym krokiem weszłam do środka.
– Dzień dobry. Skierowano mnie tu z urzędu pracy – zaczęłam od progu.
– Staż? – Dziewczyna zza biurka uniosła na mnie wzrok. Była bardzo ładna, a dyskretny makijaż podkreślał jej urodę, szczególnie eksponując duże niebieskie oczy.
– Tak. – Skinęłam głową.
Przyglądała mi się przez dłuższą chwilę. Chyba w jej ocenie nie wypadłam zbyt dobrze, bo uśmiechnęła się ironicznie.
– Z urzędu panią przysłali? Do nas? Pierwsze słyszę, żebyśmy kogoś szukali.
– Mam skierowanie – zapewniłam i podałam jej kartkę.
Pobieżnie rzuciła na nią wzrokiem.
– Ach tak… – westchnęła. – Najpierw musi pani porozmawiać z panią prezes. Proszę chwilę poczekać.
Podniosła słuchawkę stojącego na biurku telefonu i wybrała jakiś numer.
– Jest tu u mnie jakaś dziewczyna w sprawie stażu. Z urzędu pracy ją przysłali – tłumaczyła rozmówcy. – Ja nie mam o niczym zielonego pojęcia. Czy pani Małgorzata wysyłała jakieś zapotrzebowanie? OK. To skieruję ją do was.
Odłożyła słuchawkę i przez chwilę patrzyła na mnie z widocznym niezadowoleniem.
– Musi pani iść do biura zarządu – poinformowała mnie, oddając dokument.
– A gdzie to jest?
– Myśli pani, że jestem informacją? – Wydęła wargi. – Mam masę pracy na głowie i w ogóle…
Urwała w pół słowa, gdyż właśnie rozległ się dźwięk telefonu.
– Karen Wentland, dział prawny – przedstawiła się, podnosząc słuchawkę. – Tak, jeszcze tu jest… Dobrze. Już idziemy.
Westchnęła i podniosła się zza biurka. Niespiesznym krokiem, lekko kołysząc biodrami, podeszła do drzwi.
– No długo będzie pani tak stała? – zapytała, obrzucając mnie nieprzyjaznym spojrzeniem. – Pani prezes czeka.
Wjechałyśmy piętro wyżej, gdzie również na wprost wyjścia z windy powitało nas duże logo firmy RH Company. Karen poprowadziła mnie do samego końca korytarza, do drzwi opatrzonych tabliczką z napisem „Biuro Zarządu – Prezes Małgorzata Rogalska” i bez pukania je otworzyła. Niepewnie wślizgnęłam się za nią.
– Przyprowadziłam tę nową dziewczynę – obwieściła tonem świadczącym o tym, że zdobyła się na prawdziwe poświęcenie. – Dziś jestem sama w biurze i zupełnie nie rozumiem, dlaczego…
– Mogę prosić o skierowanie? – przerwała jej około trzydziestoletnia ciemnowłosa sekretarka.
– Tak, oczywiście. – Szybko podałam dokument z urzędu.
Wstała i podszedłszy do kolejnych drzwi, które – jak się domyśliłam – prowadziły do gabinetu prezes firmy, zapukała. Weszła do środka, zostawiając nas same w sekretariacie. Nie upłynęła jednak nawet minuta, gdy wróciła.
– Pani Małgorzata czeka – poinformowała, szerzej otwierając drzwi. – Na was obie – dodała, widząc, iż Karen nie kwapi się ruszyć z miejsca.
W blondynkę wstąpił nowy duch. Na dotychczas wykrzywionej, niesympatycznej twarzy wykwitł nagle sztuczny uśmiech. Wyprzedziła mnie i pierwsza weszła do gabinetu Rogalskiej.
– Powodzenia – szepnęła do mnie sekretarka, gdy ją mijałam.
– Ach, a więc to pani jest tą dziewczyną z urzędu?
Za nowoczesnym biurkiem siedziała elegancka kobieta w dość nieokreślonym wieku. Gęste czarne włosy zaczesane miała do góry. Zbyt gładka cera świadczyła o tym, że pani Małgorzata, pragnąc zatrzymać upływ czasu, często korzysta z pomocy chirurga plastycznego.
– Tak…
– Nazywa się pani Alicja Banasiak? – Szefowa, odwrócona tyłem do ogromnego okna, za którym widać było panoramę naszego miasta, nawet nie spojrzała w moją stronę, zajęta sprawdzaniem czegoś na ekranie otwartego laptopa. – Na początku czerwca ukończyła pani prawo na Uniwersytecie Łódzkim?
– Dokładnie – przyznałam.
– U kogo się pani broniła?
– U profesor Ślężek.
– Umowy cywilnoprawne? – zapytała domyślnie i wreszcie raczyła łaskawie oderwać wzrok od monitora i skierować go na mnie.
– Skąd pani wie?
Nie odpowiedziała na moje pytanie.
– Ma pani już jakieś doświadczenie?
– Podczas studiów odbyłam praktyki w Urzędzie Miasta Łodzi. Zajmowałam się przygotowywaniem przetargów. To znaczy wykonywałam powierzone mi zadania, takie jak redagowanie notatek dla prasy oraz obwieszczeń i…
– Nie musi pani tłumaczyć. Nie podejrzewałam, że sama przygotowywałaby pani przetargi. – Coś na kształt uśmiechu przez chwilę błąkało się po jej zbyt wąskich wargach, jednak było tak delikatne, że prawie niezauważalne. – Czyli to pani pierwsze doświadczenie zawodowe?
– Wygląda na to, że tak.
– Jest pani szczęściarą. Nie każdemu udaje się tak od razu po studiach trafić do takiej firmy. – Położyła nacisk na słowo „takiej”. – Cóż, pani Alicjo… Uważam, że doskonale się pani nada. Wprawdzie na stażu nie możemy obiecać pani kokosów, jednak ma pani niepowtarzalną możliwość zaczepić się u nas na dłużej. Jeśli będziemy z pani zadowoleni, to kto wie… Ale to odległa przyszłość. W każdym razie miło mi powitać panią w naszym zespole.
– Tak po prostu? – Nie spodziewałam się, że moja rozmowa o pracę przebiegnie w taki sposób. Jak zbaraniała stałam przed elegancką brunetką, przy której w swojej nieco spranej koszulce i dżinsach wyglądałam jak jakaś służąca.
– A czego by pani chciała? – Odłożyła skierowanie na blat biurka. – Fanfar?
– Od kiedy miałabym zacząć? – Nerwowo wyginałam palce u prawej ręki. Wizja pięknych wakacji właśnie odchodziła w niebyt.
– Najlepiej od razu. Proszę zjawić się jutro o ósmej rano. Karen… – zwróciła się do stojącej w milczeniu blondynki. – Proszę, abyś zapoznała panią Banasiak z jej obowiązkami. Mam nadzieję, że dobrze się nią zajmiesz.
– Oczywiście – zapewniła Karen, siląc się na kolejny uśmiech. – Przecież mnie pani zna, pani Małgorzato.
– Jesteś za nią odpowiedzialna – podkreśliła Rogalska, po czym ponownie spojrzała w ekran laptopa, dając mi tym znak, że rozmowę uważa za zakończoną.
– Dobrze. Może pani na mnie polegać.
Karen podeszła do drzwi. Widząc, iż nadal stoję w miejscu, syknęła na mnie niecierpliwie.
– A, i jeszcze jedno… – Rogalska nagle coś sobie przypomniała. – Karen, moja droga, wytłumacz nowej koleżance, że w biurze obowiązuje dress code. Raczej nie jest mile widziane chodzenie w dżinsach. Koszula, spodnie lub spódnica. W stonowanych kolorach i niewyzywające.
– Przypilnuję tego – zapewniła Karen, a ja pomyślałam, że ostatnie słowa Rogalskiej były zbędne.
W mojej garderobie i tak nikt nie znalazłby żadnej wyzywającej rzeczy. Zawsze ubierałam się w ciemne ciuchy, które dokładnie maskowały sylwetkę i były całkowicie bezpłciowe. Nie chciałam się nikomu podobać.
– I jak? – Sympatyczna sekretarka stała przy zbiorniczku z wodą, wolniutko popijając z małego plastikowego kubeczka. – Udało się?
– Tak.
– Od kiedy ma pani zacząć?
– Od jutra.
– Nie mamy czasu na pogawędki! – przerwała nam Karen. – Zostałam oderwana od bardzo ważnej pracy. – Z wyrzutem spojrzała na sekretarkę, jakby to było jej sprawką. – Pani Alicjo, czekam na panią jutro punkt ósma. Drogę do działu prawnego już pani zna. Nie uznaję spóźnień ani żadnych wymówek. Co do stroju, też już pani słyszała, jakie są wymagania. Liczę, że się pani dostosuje.
– Tak, oczywiście – zapewniłam.
– W takim razie do jutra – rzuciła wyniośle i odrzuciwszy do tyłu włosy, wyszła z sekretariatu.
Patrząc za nią, pomyślałam, że sama nigdy nie będę wyglądać tak rewelacyjnie, jak ona. Może i była zołzą i nie wywarła na mnie najlepszego wrażenia, jednak bezsprzecznie zaliczała się do bardzo atrakcyjnych i eleganckich kobiet. Śliczny granatowy komplecik z sukienką za kolana i krótką marynareczką ładnie podkreślał jej kształty, ale jednocześnie był nad wyraz przyzwoity. Klasa sama w sobie.
– Ufff… – Sekretarka z ulgą wypuściła powietrze z płuc. – Ale ci się trafiła szefowa. Współczuję. My ją nazywamy „Żyleta”.
– Brzmi strasznie – jęknęłam.
– Nie martw się, pozostali są fajni. – Pocieszyła mnie. – Zresztą sama zobaczysz. A Karen… No cóż, jest specyficzna. Jakby co, mam na imię Marta. – Wyciągnęła do mnie dłoń.
– Alicja.
– W takim razie witamy na pokładzie.
***
Wróciłam do domu i czekając na tatę, który jak zwykle pracował do szesnastej, otworzyłam swoją szafę. Stojąc przed nią, przebiegłam oczami po skromnej kolekcji ubrań na wieszakach. Kilka sweterków, trzy czarne koszule, w tym dwie z długim rękawem. Spodnie i spódnica do ziemi, którą zakładałam na większe okazje, jak na przykład moja niedawna obrona.
Dłuższą chwilę zastanawiałam się, co mogłabym założyć na siebie jutro, i chociaż wzięłam do ręki wieszak ze spódnicą, szybko odwiesiłam go do szafy. To tylko praca, nie jakaś super okazja. Wystarczą czarne spodnie rurki z dość cienkiego materiału i dłuższa czarna koszula w delikatne szare prążki. Uznałam, że taki zestaw będzie najodpowiedniejszy do biura. Schludnie, wygodnie i elegancko.
Przyszykowałam obiad, zrobiłam pranie i zdążyłam je rozwiesić, gdy wreszcie wrócił tata.
– Ale dziś upał! – zawołał od progu. – Zapowiada się piękne lato. Wiesz, Aluś, rozmawiałem z szefem i może wezmę urlop w drugiej połowie lipca. Będziemy mogli skoczyć na tydzień nad morze. Co ty na to?
– No nie wiem, tato… – Siekałam natkę pietruszki do zupy ogórkowej i nie patrzyłam na ojca.
– Nie chcesz? Po tak ciężkim roku zasługujesz na trochę wypoczynku. Wiem, wiem… Martwisz się finansami, ale w tym miesiącu dostanę premię…
– Raczej nie będę mogła wziąć sobie wolnego – odpowiedziałam.
– Jakiego wolnego, córuś? Przecież studia już skończyłaś. Chodzi ci o obowiązki domowe? – Nie za bardzo rozumiał.
– Dostałam się na staż – wypaliłam.
– Co?! Na staż?! – Pospiesznie wszedł z przedpokoju do kuchni. – Aluś, o czym ty mówisz?
Odłożyłam nóż na deskę i powoli odwróciłam się w stronę ojca.
– To wezwanie z urzędu pracy dotyczyło skierowania na staż. Od jutra zaczynam pracę w RH Company. Dostałam się do działu prawnego.
– Ależ to cudownie! – Chwycił mnie w ramiona i uniósł. – Masz szczęście. Syn mojego szefa skończył studia rok temu i gdyby nie posada u ojca, nadal siedziałby na bezrobotnym.
– Jesteś już drugą osobą, która uważa, że mam szczęście – westchnęłam.
– A kto był pierwszą? – Postawił mnie na ziemi.
– Moja nowa szefowa.
Sięgnęłam po dwa głębokie talerze i nalałam do nich zupę. Na wierzchu posypałam ją obficie pietruszką. Postawiłam na blacie kuchennym.
– Siadaj, tato – zachęciłam ojca, sama dosuwając dla niego jeden z wysokich stołków.
– No opowiadaj, córuś. – Zajął miejsce. Mimo iż wziął łyżkę, jakoś nie kwapił się z jedzeniem.
– Ale co mam mówić?
– Jak ta twoja nowa szefowa?
– Normalnie. – Wzruszyłam ramionami.
– No ale jaka jest?
– Trudno powiedzieć tak po kilku minutach. Brunetka, bardzo elegancka. Taka światowa dama.
– A koleżanki? – dociekał.
– Widziałam na razie tylko dwie. Jedna jest niezbyt sympatyczna, ale może to tylko takie moje pierwsze wrażenie. Sam mówiłeś, że nie można nikogo oceniać, nie poznawszy go trochę.
– Dokładnie. Nigdy nie spisuj nikogo na straty po pierwszym spotkaniu.
– Wiem, często mi to powtarzasz.
– Bo to prawda.
– A ta druga?
– Bardzo sympatyczna. Ale pracuje w sekretariacie pani prezes.
– Dobrze mieć takie znajomości. – Uśmiechnął się. – Sekretarki wiele mogą. Czyli zaczynasz jutro?
– Tak, o ósmej rano.
– Jestem z ciebie naprawdę dumny – oświadczył. – I jestem pewien, że mama też by była. Szkoda, że nie może zobaczyć, jak jej mała córeczka wyrosła.
Na wspomnienie matki zacisnęłam usta. Łyżka bezwiednie wypadła mi z dłoni, uderzając o brzeg talerza i rozlewając odrobinę zupy. Zerwałam się z miejsca, sięgając po papierowy ręcznik kuchenny.
– Przepraszam – szepnął ojciec, pochylając się nad swoim talerzem. – Nie powinienem…
– Nic się nie stało, tatusiu – uspokoiłam go, chociaż nic nie było tak, jak powinno.
Do tej pory, chociaż minęło już piętnaście lat, nie pogodziłam się ze śmiercią matki. Jej odejście wywróciło nasz uporządkowany świat do góry nogami. Z dnia na dzień zostaliśmy sami. Ja i tata. Do tej pory mama zajmowała się domem, a tata pracował, teraz na jego barki spadły wszystkie obowiązki. Przybity bólem po stracie żony, dzielnie stawił jednak czoło rzeczywistości i chociaż ciągle brakowało mu czasu, starał się zapewnić mi jak najlepsze warunki do życia.
Najtrudniejsze były pierwsze dni. Właściwie płakaliśmy bez przerwy. Siedziałam przy stole, wpatrując się w zdjęcie mamy zrobione podczas naszych ostatnich wspólnych wakacji. Byliśmy na nim tacy uśmiechnięci. Nie przypuszczaliśmy, że zaledwie tydzień później nasze szczęście zostanie odebrane przez pijanego kierowcę, który, nie bacząc na promile w swoim organizmie, wsiądzie za kółko. Jego niefrasobliwość kosztowała moją mamę życie.
Wyszła tylko na zakupy. Do tej pory pamiętam, jak stojąc w drzwiach, odwróciła się w moją stronę i zapytała:
– Alusiu, chciałabyś coś ze sklepu? Wyskoczę na chwilę do warzywniaka po włoszczyznę na obiad.
– Kup mi żelki, proszę! – zawołałam. – Haribo.
To była nasza ostatnia rozmowa. Później dowiedziałam się, że zmierzając do pobliskiego marketu, zginęła, przechodząc przez pasy. W warzywniaku przed naszym blokiem nie mieli żelków. Długo się obwiniałam, że zginęła przeze mnie. Gdyby nie moja głupia prośba… Od tamtego czasu już nigdy nie sięgnęłam po żelka.