- W empik go
Cyberpunk Girls - ebook
Cyberpunk Girls - ebook
"Cyberpunk Girls. Opowiadania" to zbiór opowiadań cyberpunkowych polskich autorek. I tych znanych, i docenionych, i tych jeszcze nieodkrytych. Poznaj zawiłe ścieżki wyobraźni cyberpunk girls i wybierz świat dla siebie.
KEIRA
Pandemia wcale się nie skończyła. Półżywa po zakażeniu koronawirusem, spłukana, bez jakichkolwiek perspektyw
na legalne zatrudnienie czy opiekę medyczną kurierka walczy o każde uderzenie serca.
RITA
Po odparciu inwazji Termeszów świat zmienił się na zawsze – pozostały po nich nie tylko tajemnicze struktury Kopców. Kiedy w Des Moines dochodzi do masowych porwań małych dzieci, sprawę przejmuje inspektor Rita McGee. By namierzyć sprawców, nagina procedury i decyduje się skorzystać z pomocy soreniczki – osoby posługującej się technologią obcych?
TYANA
Dziewczyna w króliczej masce jest kurierka, najczęściej nielegalnie przekazuje informacje, sama będąc ich nośnikiem. Pewnego dnia podczas zlecenia odkrywa dziwne załamanie i podąża jego tropem. Czy każda tajemnice zawsze należy odkryć?
AMBER
Obszar Europa, 2121 rok. Amber mieszka na wyspie odciętej od świata po wielkim tsunami, które zatopiło pół Europy. Zdobycze współczesnej cywilizacji są tylko nic niewartymi artefaktami wyławianymi spod wody niczym cudowne skarby. Czy Amber pisane jest szczęście u boku Milana?
RUBBLE
Zakazany świat podziemnych gangów i wyścigów motocyklowych. Rubble, należąca do gangu Chimer, zaryzykuje wszystko, by wygrać Dobówkę. Wszczepi sobie nawet niedozwolony dopalacz, byle tylko stać się legendą.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-8564-0 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Martyna Raduchowska
Polska pisarka fantasy i science fiction. Z wykształcenia jest psychologiem i kryminologiem, pisarką – z zamiłowania. Zadebiutowała w 2007 r. opowiadaniem Cała prawda o PPM. Autorka cyklu o szamance od umarlaków Idzie Brzezińskiej (powieści Szamanka od umarlaków, Demon Luster, Fałszywy Pieśniarz), które ukazały się nakładem wydawnictwa Uroboros. Łzy Mai (wyd. pierwotnie pod tytułem Czarne światła. Łzy Mai) zdobyły nagrodę Kwazar. Spektrum (2018, Uroboros), drugi tom cyklu Czarne światła, wybrano Książką Roku 2018 w plebiscycie Lubimyczytac.pl w kategorii science fiction oraz Książką Roku 2018 magazynu Esensja. Powieść zdobyła również nominacje do Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego 2019 oraz Nagrody im. Janusza A. Zajdla za rok 2018.
*
‘Cause I am done with my graceless heart
So tonight I’m gonna cut it out and then restart
‘Cause I like to keep my issues drawn
It’s always darkest before the dawn
– Shake it out, Florence and the Machine
Ledwie zaczęło świtać, Keira otworzyła oczy. Zazwyczaj przesypiała jak kamień całą noc, dlatego od razu wyczuła, że coś jest nie w porządku. Nawet nie do końca przytomna, z głową wciąż zapchaną watą i myślami splątanymi ze strzępami snu, szybko zrozumiała, że nie obudził jej dzwonek budzika, wiadomość na komunikatorze ani powiadomienie aplikacji.
Nie – tego ranka obudziła ją cisza.
Miarowe, głębokie dudnienie, które od kilku miesięcy precyzyjnie odmierzało uciekający czas niczym licznik bomby zegarowej, niespodziewanie zwolniło, wybijając dziwnie chaotyczny rytm, a potem… umilkło. Keira w panice próbowała zerwać się z posłania, ale pierś przygniótł jej niewidzialny ciężar, a całe ciało zesztywniało od mrowiącego zimna.
Umieram, stwierdziła trzeźwo. I nawet poczuła ulgę, że to wreszcie koniec. Była już tym wszystkim śmiertelnie zmęczona i jedyne, czego ostatnio pragnęła, to zwinąć się w kłębek jak kot i po prostu zniknąć.
A jednak koszmar, który niespełna pół roku temu na dobre zawładnął jej jawą i snem, wcale nie zamierzał poddać się bez walki. Zamierzał trwać dalej.
Do tego zaś potrzebował jej żywej.
Po kilku sekundach absolutnego bezdźwięku pod czaszką Keiry rozbrzmiał naraz płaski, jednostajny szum. Zupełnie jak gdyby w mózgu doszło do zwarcia i po chwilowym blackoucie przepalone neurony zaczęły sypać deszczem iskier i śniegiem zakłóceń. Kobieta patrzyła bezradnie, jak pierwsze promienie słońca, sączące się do dziupli przez niedomknięte żaluzje, nabierają szkarłatnej barwy, a wszystko wokół pochłania mrok, niby winietowanie na krawędziach fotografii. Gra światła i cienia, migotliwej czerwieni i matowej czerni, hipnotyzowała pięknem na granicy artyzmu i kiczu. Trochę smutna, trochę śmieszna, trochę straszna… A jednak biła od niej pewna ostateczność, której pod żadnym pozorem nie należało lekceważyć.
Keira zagryzła zęby, gdy wirujące w powietrzu drobinki kurzu zapłonęły jedna po drugiej na podobieństwo rubinowych świetlików, bzycząc jak transformatory starego neonu, po czym zaczęły układać się w słowa:
Migotanie komór.
Zatrzymanie akcji serca na 21 sekund.
Pilnie ureguluj abonament, aby uniknąć kolejnych blokad krążenia.
W trosce o Twoje zdrowie przypominamy, że termin płatności mija za 1 dzień, 7 godzin i…
…10… 9… 8… 7…
„Ureguluj abonament – powtórzyła w myślach. – W trosce o Twoje zdrowie…”. Mają tupet, skurwysyny.
Niecierpliwym mrugnięciem powiek zmiotła neonowe napisy z pola widzenia. W ich miejsce natychmiast pojawiły się dwie opcje do wyboru: Zapłać teraz oraz Przypomnij później. Kobieta z ciężkim sercem wybrała tę drugą, po czym szybko zamknęła okno dialogowe, nie czytając całej litanii ponagleń i ostrzeżeń. Znała je wszystkie na pamięć. Lubiła udawać przed samą sobą, że nie robią już na niej żadnego wrażenia, prawda wyglądała jednak inaczej. W rzeczywistości, mimo że minęło niemal pół roku, Keira czuła strach równie silny jak za pierwszym razem. Bo wbrew temu, co próbowała sobie wmówić, aby jakoś utrzymać złudne poczucie kontroli i zapanować nad wzbierającą paniką, wcale nie była gotowa oddać życia walkowerem.
A szkoda.
To by naprawdę wiele ułatwiło.
***
Zgrzyt starego ekspresu do kawy wyrwał Keirę z zadumy przy stygnącym śniadaniu. Zapach mielonych ziaren jeszcze bardziej podkreślił gorzki smak, jaki czuła w głębi gardła, odkąd przejrzała maile. Z westchnieniem odrzuciła na talerz niedojedzony tost z syntetycznym miodem i ponownie zerknęła w notatki. Przebiegła palcami po klawiaturze wyświetlonej na interaktywnym blacie stolika, dopisując kolejną pozycję do listy, a następnie, po raz nie wiadomo który i chyba tylko po, żeby sobie dokopać, przeczytała wszystko z góry na dół.
Wniosek o zwolnienie z podatku na czas trwania pandemii – odrzucony: przekroczenie kryterium dochodowego o 0,3%, niewystarczający spadek obrotu, historia nieterminowych płatności.
Wniosek o dotację antykryzysową dla małych firm – odrzucony: niski rating społeczny oraz błędy w formularzu zgłoszeniowym.
Wniosek o zawieszenie działalności gospodarczej – przyjęty.
Prośba o objęcie nadzwyczajną publiczną opieką zdrowotną dla zainfekowanych – odrzucona: brak chorób współistniejących oraz niespełnienie kryterium wiekowego.
Aplikacja na stanowisko pracownika ochrony w centrum handlowym – odrzucona: niski rating społeczny, zły stan zdrowia i brak odporności na SARS-CoV-2.
Wniosek o odroczenie spłaty rachunków medycznych – odrzucony: podejrzenie zarażenia się koronawirusem na skutek nielegalnego kontaktu z osobami objętymi kwarantanną i/lub nieprzestrzegania obowiązującego reżimu sanitarnego.
Aplikacja na stanowisko nocnego stróża na podziemnym parkingu – odrzucona: zły stan zdrowia i brak odporności na SARS-CoV-2.
Podanie o zasiłek dla bezrobotnych w wyniku pandemii – odrzucone: niski rating społeczny, średni obrót z ostatnich 3 miesięcy przekracza maksymalny próg dochodowy.
Aplikacja na stanowisko magazyniera w fabryce dronów – odrzucona: zły stan zdrowia i brak odporności na SARS-CoV-2.
Wniosek o pożyczkę w banku – odrzucony: niski rating kredytowy i społeczny.
Aplikacja na stanowisko operatora robotów sprzątających obiekty przemysłowe – odrzucona: zły stan zdrowia i brak odporności na SARS-CoV-2.
Podanie o paszport – odrzucone: brak odporności na SARS-CoV-2, wysokie prawdopodobieństwo reinfekcji, bezwzględny zakaz opuszczania miasta.
Oferta sprzedaży własnej krwi na terapię osoczem ozdrowieńców – odrzucona: zbyt niskie stężenie przeciwciał, brak nabytej odporności na SARS-CoV-2, zły ogólny stan zdrowia w wyniku zarażenia.
– Szach-mat, madafaka – podsumowała Keira.
Dziabnęła blat palcem tak mocno, że o mało nie przewróciła chybotliwego stolika. Wyświetlony na szybie okrągłego okna dokument z pasmem klęsk, którymi codziennie rano z iście masochistycznym zapałem paskudziła sobie i tak już podły nastrój, skurczył się do maleńkiej ikonki, po czym zniknął, wygrywając na pożegnanie monofoniczną melodyjkę.
Keira wypiła duszkiem ogromny kubek kawy i runęła na wznak, aż zaskrzypiały sprężyny materaca. Łóżko było jedynym miejscem w dziupli – niespełna dziewięciometrowym mieszkanku na sto jedenastym piętrze megabloku dla społecznych wyrzutków – gdzie mogła się swobodnie wyprostować. I to wyłącznie na leżąco, bo gdy siedziała, sięgała dłonią sufitu. Przez parę chwil z pełną rezygnacji rozpaczą słuchała dźwięków zza ściany: kapania wody z nieszczelnej instalacji, miarowego pojękiwania sąsiadki i jej kanapy w klitce obok, kolejnej awantury u narkomanów z dołu… Wciąż nie potrafiła wyjść ze zdumienia, jak niewiele trzeba, żeby z wygodnego apartamentu niedaleko centrum wylądować w takiej norze. Jak niewiele wystarczyło, by niezależna finansowo właścicielka firmy ochroniarskiej specjalizującej się w zabezpieczaniu imprez masowych skończyła jako wyjęta spod prawa, schorowana, szantażowana bankrutka.
***
Otóż wystarczył jeden niedogotowany nietoperz gdzieś na drugim końcu globu.
Na samym początku, kiedy epidemia nie wydostała się jeszcze poza granice Chin, mało kto przewidywał, że cały świat runie jak domek z kart i tylko nieliczni zdołają wygrzebać się spod gruzów. Keira nie zdążyła choćby mrugnąć, a wszystko, co budowała z mozołem przez większość swojego życia, zawaliło się nagle jako jedna z pierwszych kostek globalnego domina. I nie mogła zrobić nic. Tylko patrzeć bezsilnie, jak padają kolejne.
Najpierw z powodu lawinowego odwoływania koncertów, wydarzeń sportowych, konferencji oraz targów jej firma z dnia na dzień straciła wszystkie zlecenia, obroty spadły niemal do zera, a bieżące wydatki szybko zepchnęły cały interes na granicę płynności finansowej. Potem jeden z pracowników zaraził się koronawirusem, skutkiem czego cała ekipa, łącznie z szefową, została objęta przymusową kwarantanną. A kiedy po pięciu dniach izolacji o chlebie i wodzie nadal nie było śladu ani po obiecanych testach na obecność zakażenia, ani po dostawie żywności, Keira postanowiła zaryzykować i wymknęła się z domu na zakupy…
I była to bez wątpienia najgorsza decyzja w jej życiu.
Przyłapana na gorącym uczynku przez policyjnego drona, za złamanie kwarantanny otrzymała dwieście punktów karnych oraz mandat na kwotę znacznie przekraczającą saldo na jej koncie. Do tego doszło kolejne minus sto punktów za kupowanie środków dezynfekcyjnych i akcesoriów ochronnych z nielegalnych źródeł, czyli od osiedlowych spekulantów, którzy zwęszywszy okazję na szybki zarobek, zawczasu wyczyścili sklepowe półki i hurtownie, po czym zaczęli sprzedawać towar na ulicy z kilkunastokrotną przebitką. W rezultacie Keira spadła w rankingu społecznym na łeb na szyję, a reszta poszła już siłą rozpędu.
Agencja nieruchomości, która obsługiwała wyłącznie wysoko notowanych najemców, nie tylko nie była dłużej skłonna poczekać na zaległy czynsz, ale od razu wypowiedziała Keirze umowę na mieszkanie ze skutkiem natychmiastowym. Na domiar złego dzień przed przeprowadzką kobieta nagle źle się poczuła, od samego rana dręczona wysoką gorączką, bólem gardła i trudnościami z oddychaniem. Tyle dobrego, że pierwsze widoczne objawy, takie jak suchy kaszel, zapalenie spojówek czy wysypka, pojawiły się dopiero później, w przeciwnym razie nikt nie wynająłby jej nawet nędznej dziupli i pewnie skończyłaby bez dachu nad głową. A tak zdążyła przynajmniej przenieść część gratów, a część wyprzedać na aukcjach w sieci, zanim w ciężkim stanie trafiła do szpitala.
Mimo zaledwie trzydziestu czterech lat i braku chorób współistniejących o mało nie przegrała walki z wirusem. W innych okolicznościach nieodwracalne poinfekcyjne zmiany w sercu automatycznie umieściłyby ją na liście kandydatów do przeszczepu, lecz z uwagi na utratę ubezpieczenia zdrowotnego oraz niską pozycję w klasyfikacji obywateli – dodatkowo obniżoną przez brak nabytej odporności na SARS-CoV-2, która nadałaby jej status cennego ozdrowieńca i tym samym zapewniła awans społeczny – mogła śmiało zapomnieć o takim luksusie. Sfinansowanie operacji z własnej kieszeni nie wchodziło w grę, bo rachunek za karetkę, sześciotygodniową hospitalizację, badania oraz leki wydrenował jej konto niemal do zera, a wszystkie banki, ma się rozumieć, odmówiły pożyczki. Tym sposobem niewiele ponad miesiąc po ogłoszeniu stanu ogólnoświatowej pandemii Keira wylądowała w najgorszej dzielnicy w mieście, półżywa, spłukana, bez jakichkolwiek perspektyw na legalne zatrudnienie czy opiekę medyczną.
Na domiar złego, kilka tygodni później, kiedy świat oswajał się powoli z nową normalnością, w której nawracające fale zachorowań zmuszały władze metropolii do wprowadzania okresowych lockdownów, wielu sektorom gospodarki groziło już nie tyle chwilowe zamrożenie, ile wieczna zmarzlina, a stopa bezrobocia co rusz biła kolejne rekordy, Keira dokonała następnego fatalnego wyboru. Z drugiej jednak strony nie miała innego wyjścia. Pomysł podreperowania zdrowia na czarnym rynku wydawał się w tamtym czasie jedynym rozsądnym rozwiązaniem, wszak bez zdrowia nie miała szans na stały zarobek, a bez stałego zarobku nie mogłaby opłacić dalszego leczenia… No ale wyszło, jak wyszło.
Ostatnie zaskórniaki wystarczyły tylko na rozwiązanie tymczasowe: odzyskany ze skradzionych odpadów medycznych bioniczny organ, który miał utrzymać ją przy życiu do momentu, aż zgromadzi kasę na terapię krwią ozdrowieńców, a potem, nabrawszy wreszcie odporności na wirusa, zacznie odkładać na przeszczep porządnego serca. Takiego bez wad fabrycznych czy terminu przydatności. Realizacja planu od początku szła nadzwyczaj sprawnie i teraz, z perspektywy czasu, Keira musiała przyznać, że ten brak problemów stanowił paradoksalnie największy problem, który powinien był od razu dać jej do myślenia.
A jednak wtedy nie poczuła niczego prócz ulgi, gdy bez większych trudności znalazła dealera na wtórnym rynku biowszczepów. Gość wykonał zlecenie szybko i sprawnie, ba, nawet zaoferował jej atrakcyjną zniżkę na przegląd techniczny sztucznego serca oraz naprawę zdiagnozowanych uszkodzeń. Zdobycie namiarów na dobrego transplantologa wymagało już nieco więcej wysiłku, ale ostatecznie Keira trafiła do podziemnej kliniki, która w przeciwieństwie do innych tego typu miejscówek nie wyglądała jak rodem z horroru. Wynajęty przez nią spawacz, jak nazywano ulicznych łapiduchów, miał do dyspozycji pierwszej klasy sprzęt, trzyosobowy zespół operacyjny młodych rezydentów dorabiających sobie na boku do szpitalnej pensyjki i nieskazitelnie czysty fartuch (co wcale nie było takie oczywiste u lekarzy z półświatka, nierzadko bardziej przypominających rzeźników niż chirurgów). Natomiast powodami, dla których taki specjalista stracił licencję i musiał zejść do czarnej strefy medycyny, lepiej było się nie interesować. Podobne pytania uważano za niewybaczalny nietakt, gdyż zgodnie ze złotą regułą przetrwania, obowiązującą po tej stronie prawa, nieważne, co wydarzyło się w poprzednim życiu, bo w tym nie miało to już żadnego znaczenia.
Niestety Keira zbyt późno wzięła sobie tę zasadę do serca. Wcześniej naiwnie założyła, że dzięki wrodzonej przedsiębiorczości oraz wieloletniemu doświadczeniu w branży ochroniarskiej nawet tutaj, na ulicy, potrafi właściwie ocenić, kto stanowi zagrożenie, a z kim warto robić interesy… Tymczasem operacja się udała, pacjentka przeżyła, lecz wszystko inne, co mogło pójść nie tak, poszło nie tak. A nawet gorzej.
Trzy tygodnie po przeszczepie serce ni stąd, ni zowąd przestało bić. Po chwili ruszyło znowu, lecz tak szybko i nierówno, że Keira przez blisko pół minuty nie była w stanie zaczerpnąć tchu. Usiadła tam, gdzie stała, pośrodku dzikiego targowiska na zamkniętej stacji metra, szorując plecami po betonowym filarze. Nie dostrzegała pochylonych nad nią ludzi, bo wszystko rozlało się w pikselowe plamy, jak gdyby tekstury świata wokół nagle straciły na rozdzielczości. Nie słyszała głosów, tylko swój przeraźliwy pisk. Nie potrafiła też powiedzieć, ile czasu minęło, zanim tańczące jej przed oczami rozmazane litery ułożyły się w czytelną wiadomość:
Z przykrością informujemy, że twój darmowy okres próbny właśnie dobiegł końca.
Aby odblokować prawidłową akcję serca, wykup subskrypcję.
5000 $ w kryptowalucie należy przelać na podany niżej numer konta.
Nie masz kasy? Zainstaluj NumaNuma!
Termin płatności upływa za 72 godziny, potem nastąpi permanentne zatrzymanie krążenia.
Czas start!
71:59:59
Keira gapiła się bezmyślnie na świetliste słowa, zbyt oszołomiona, żeby zrozumieć, co właśnie przeczytała. A kiedy wreszcie pojęła, w jakie bagno wpadła tym razem, z wrażenia zakrztusiła się śliną i znowu przez kilkanaście długich sekund walczyła z własnym ciałem o każdy haust powietrza. Próbowała pozbyć się tekstu z pola widzenia, z całych sił zaciskając powieki i gwałtownie poruszając oczami, lecz ransomware, który wszczepiono jej razem z bionicznym sercem, musiał zainfekować układ optyczny, bo czerwone cyfry nie chciały zniknąć, dopóki nie zapłaciła haraczu…
Widziała je odtąd każdego dnia i każdej nocy. Na jawie i we śnie. Nieustannie i wyraźnie, mimo że już dawno zgasły, jak gdyby wypaliły jej się na siatkówce trwałym powidokiem. Teoretycznie powinna zacząć oswajać się z myślą, że od pół roku żyje w pożyczonym czasie, a jednak każda kolejna wiadomość od szantażystów brzmiała dla niej tak samo niedorzecznie jak pierwsza. Każde puszczone w ruch odliczanie wywoływało taki sam strach. Zawirusowane serce przeniosło Keirę do odrębnej czasoprzestrzeni, gdzie nie miała ani przeszłości, ani przyszłości, a zapętlona teraźniejszość obracała się pod jej stopami niczym kołowrotek dla szczura zamkniętego w klatce, biegnąc bez końca znikąd donikąd.
I dziś podobnie jak w dniu, w którym otrzymała pierwsze żądanie okupu, najpierw sprawdziła stan konta w banku, choć z góry wiedziała, że nie znajdzie na nim więcej niż parę dolców, a potem z ciężkim westchnieniem odpaliła NumaNuma, szyfrowaną aplikację dla życiowych rozbitków, gotowych nająć się do każdej roboty, byle tylko jakoś utrzymać się na powierzchni. Tablicę ogłoszeń przeskrolowała już pod prysznicem, wyświetliwszy ją sobie na szarych, popękanych kafelkach. Było tego tyle, że musiała dodać filtr wyszukiwania. Interesowały ją wyłącznie szybkie fuchy z dodatkową premią za sprawną realizację oraz oferty sponsorowane, z reguły bardzo ryzykowne, ale też bardzo opłacalne. Skończyła czytać dopiero, gdy już ubrana i gotowa do wyjścia dopijała czwarty kubek kawy. Wybrała trzy zlecenia, uważnie przeczytała warunki i po krótkiej kalkulacji zaakceptowała jedno z nich. Sięgnęła po colta, dwunastostrzałowy, samopowtarzalny rewolwer, który dostała jako bonus za robotę dla handlarza bronią. Wsunęła go z tyłu spodni za pasek, starannie przykryła rękojeść skórzaną kurtką, wyskoczyła przez okno na schody pożarowe, po czym wspięła się na dach i zamówiła skytaxi.
Niespełna kwadrans później była już na innym dachu parę przecznic dalej. Zeszła po metalowej drabince na małe podwórko za barem szybkiej obsługi i zeskoczywszy na klapę kontenera pełnego cuchnących odpadów, przedostała się na drugą stronę ogrodzenia z drucianej siatki. Zaułek wyprowadził ją na hałaśliwą ulicę. Keira nasunęła na twarz maskę z filtrem antywirusowym i antybakteryjnym oraz lustrzanymi goglami, po czym dała nura w tłum.
Ministerstwo Zdrowia od kilku tygodni notowało spadek zachorowań, ratusz zniósł zatem większość obostrzeń, dlatego też nakazy zasłaniania ust oraz nosa czy zachowywania dystansu społecznego w miejscach publicznych nie były zbyt surowo egzekwowane przez policyjne drony. A jednak większość najemników w dalszym ciągu z wielką pieczołowitością zakrywała twarze, gdy tylko znalazła się w zasięgu miejskiego monitoringu – oczywiście nie z troski o zdrowie współobywateli, lecz po to, by zachować anonimowość.
Jak widać, czasy globalnej zarazy nie dość, że zmuszały niektórych do łamania prawa, to jeszcze mocno im to ułatwiały. Tym bardziej że przez techno-totalitarne zapędy władz nie tylko kryminaliści szukali rozmaitych i często nielegalnych sposobów na ochronę swojej prywatności, wskutek czego ci, którzy mieli dużo gorsze grzechy na sumieniu, z łatwością wtapiali się w tło.
Żeby daleko nie szukać: aplikacja rządowa Antiviral, która z jednej strony na bieżąco monitorowała stan zdrowia użytkowników, z drugiej zaś wymagała od nich skanowania kodów QR na każdym kroku, na przykład przed wejściem do metra, sklepu czy urzędu, nie cieszyła się zbyt wysokim zaufaniem. Trudno się zatem dziwić, że nie zyskała – nomen omen – viralowej popularności. Władze zarzekały się, że chcą tylko wysyłać ostrzeżenia o potencjalnych kontaktach z zarażonymi, lecz większość obywateli nie miała złudzeń, że w rzeczywistości chodziło o to, by śledzić każdy ich ruch. I mało kto wierzył, że po zakończeniu pandemii rządzący tak po prostu zrezygnują z narzędzia kontroli społecznej. Bez zainstalowanego oprogramowania trackingowego nie wolno było opuszczać domu, ale ponieważ przetarg na jego napisanie wygrała, jak to zwykle bywa, firma, która złożyła najtańszą, a nie najlepszą ofertę, aplikacja nie spełniała podstawowych wymogów bezpieczeństwa i w całej sieci zaroiło się od darmowych tutoriali uczących laików, jak ją zhakować.
Dlatego też Keira, mimo że nie była okazem zdrowia, mogła swobodnie przemieszczać się po mieście, wykonując zlecenia, i nie martwić się przy tym, że ktokolwiek ją namierzy czy rozpozna. Przynajmniej do czasu, aż rząd wypuści aktualizację z prawdziwego zdarzenia, bo na razie każdą nową wersję Antivirala ideowi crackerzy pacyfikowali w ciągu zaledwie kilku godzin od jej wypuszczenia.
Upewniwszy się, że maska dokładnie zasłania jej twarz, najemniczka powiodła dookoła czujnym spojrzeniem. Znacznik lokalizacji w kształcie odwróconej łzy pulsował po drugiej stronie ruchliwego skrzyżowania, za budynkiem obskurnego hotelu z uszkodzonym, trudnym do odczytania neonem. Kobieta ruszyła w tamtym kierunku, lecz po paru krokach zauważyła, że cel znajduje się pod poziomem ulicy, więc skręciła do przejścia podziemnego.
Aplikacja poprowadziła ją jak po sznurku między kioskami z jedzeniem na wynos, palarniami syntetycznego opium i salonami gier, aż do przechowalni bagażu na końcu jednego z bocznych korytarzy. W oczekiwaniu na dalsze wytyczne Keira spacerowała między rzędami skrytek i dla zabicia czasu próbowała odgadnąć, którą z nich każą jej otworzyć…
Nu mă, nu mă iei! Nu mă, nu mă, nu mă iei!
Wesoły dzwonek na melodię starego przeboju zwrócił jej uwagę na delikatnie podświetloną ikonę aplikacji. Gdy tylko najemniczka skupiła na niej wzrok, pole widzenia przysłonił jej dymek wiadomości z numerem użytkownika oraz kodem dostępu.
Keira podeszła do panelu, wstukała obie kombinacje. Rozległ się trzask zwalnianego zamka i drzwiczki w trzeciej kolumnie po lewej rozsunęły się z metalowym zgrzytem. Kobieta wyjęła ze schowka pomarańczowy plecak w tygrysie pasy, z ciekawością zajrzała do środka. Niewielki pakunek szczelnie owinięty czarną folią mógł zawierać wszystko: narkotyki, broń, pieniądze, nielegalny implant bojowy, informacje, czyjś odcięty palec w puszce po kawie… Lepiej było się nad tym nie zastanawiać, tylko dostarczyć przesyłkę, zgarnąć kasę i szukać sobie kolejnej roboty.
Nu mă, nu mă iei! Nu mă, nu mă, nu mă iei!
Drugi sygnał zaanonsował zmianę statusu zlecenia. Pulsujący znacznik wskazał na mapie następną lokalizację: stacja metra niecałe dwa kilometry na północny zachód. Keira zaakceptowała proponowaną trasę, zarzuciła plecak na ramię i ruszyła w drogę.