- W empik go
Cygański tost - ebook
Cygański tost - ebook
Były komandos, Ludwik G., otrzymuje od swojego szefa ostatnie zadanie, nim ten ginie razem z prezydentem w podejrzanej katastrofie kolejowej. Podejmuje się wykonania go, chociaż wie, że wiele ryzykuje. W grę wchodzi jednak zapewnienie bezpieczeństwa ukochanym kobietom zmarłego przyjaciela. Ludwikowi G. sekunduje charyzmatyczny biznesmen o cygańskiej przeszłości, który z zadziwiającą sprawnością porusza się po meandrach współczesnego świata biznesu. Misterna intryga, uknuta przez nowego kandydata na głowę państwa, szybko zmienia się w pełną napięcia, polityczną grę. Kto wyjdzie z niej zwycięsko?
„Pierwszy oficjalny komunikat brzmiał lakonicznie, nie dając jeszcze podstaw do snucia najgorszych przypuszczeń.
Na moście granicznym południowych rubieży wykoleił się pociąg specjalny przewożący delegację najwyższego rzędu, na czele z głową państwa, udającą się na uroczystości upamiętnienia kolejnej rocznicy. Trwa energiczna akcja ratunkowa.
Część komunikatu zawierała świadome przekłamania.
Wkrótce po skąpej informacji zeszła lawina coraz bardziej alarmujących newsów. I rozpoczął się lament. A w jego tle wybrzmiały pierwsze pomówienia”.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-687-4 |
Rozmiar pliku: | 782 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Panie:
Ciocia Klocia – Klementyna
Pati (Patrycja) – partnerka Krystiana N.
Lusi (Lucyna) – partnerka Ludwika G.
Wera – partnerka Borysa, barmanka
Siostrzenica generała
Panowie:
Borys – „Kaliber L”, były komandos, właściciel kasyna
Ludwik G. – „Brynner”, były komandos, osobisty ochroniarz WW
Krystian N. – „Erg”, dowódca ochrony pociągu
Wektor-Wiktor (WW) – „Kędzierzawy” vel „Delfin”, vel „Kęd-De”
Hugo – konkurent WW
Gruby Waldy – szef szrotu
Sumo – „Flip”, grubszy kaskader
Karmazyn – „Flap”, chudszy kaskader
Generał
Ekipa Wektora-Wiktora:
„Nipies” (Profesorek)
„Blondi” (W ząbek czesany)
„Szachmistrz” (Elokwentny inaczej)
„Czub-Szlachetka” (Wąsal)
„Tupecik” (Rękodzielnik)
„Głowacz” (Rudobrody), najbliższy powiernik WW
Para anonimowych kelnerów pociągu pod specjalnym nadzorem oraz sympatyczny pies imieniem Kaduceusz.
A także: zawiadowca stacji, właściciel kawiarenki internetowej, emerytowany funkcjonariusz, kuchmistrz oraz gość od wizerunku, „Imitator” i „Bankier”.
Państwo jawiło się niewielkie – bez dostępu do morza. Wrzało w nim niczym w przydymionym kociołku buzującej strawy dziejów.
Wiosna kwitnąca czeremchami. Kończącej się nocy księżyc stanął w pełni. Ulewy ustąpiły po tygodniowym ataku. Zza ośnieżonych szczytów niezdecydowanie zezowało słońce. W bladej, drżącej poświacie.CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział I
– Odjazd! – dyżurny ruchu ostatniej stacji przed granicą, kościsty mężczyzna o twarzy głodnego lisa, gwizdnął energicznie, dając znak przyzwolenia uniesionym w górę, kolorowym lizakiem. Bezwiednie przełknął ślinę, wprawiając w ruch niesmacznie przerośnięte jabłko Adama. Smętnie zwisający na gumce śledź gwałtownie powędrował w górę szyi, chwilę drgał, wahając się, czy wrócić na stałe miejsce pod grdyką, i zrezygnowany poddał się nastrojowi chwili. Tyczkowaty kolejarz, wiedziony odruchem wieloletniego służbisty, obciągnął starannie gabardynowy uniform. Wyprężony na baczność oddał wydłużony salut do lakierowanego daszka czerwonej czapki. Odzewu nie doczekał. Trochę zawiedziony opuścił peron, spluwając w ślad za ostatnim pulmanem. Później żałował tego odruchu; nieboszczykom zwykł oddawać należny szacunek.
Nie znał nikogo z podróżnych korzystających z wygód ekstrapociągu, chociaż niejeden raz widział niektóre podobizny nie tylko na srebrnym ekranie. Nie budzili w nim zaufania. Teraz też poczuł przypływ irytacji z powodu zachowania niewysokiego, głównego pasażera. Facet wysiadł – prawdopodobnie rozprostować krótkie nogi – i otoczony wianuszkiem ośmiu smutniaków z mikrosłuchawkami w uszach szepczących co i rusz do mankietu, nie podając mu ręki, warknął w przestrzeń ponad czerwoną czapką:
– Jak wam upływa służba, kolejarzu, w tym newralgicznym punkcie naszej ojczyzny?
Panisko kroczące palcami stóp do środka, sposobem znamionującym zaniedbany platfus. Pajac! Służba nie drużba! – powinien wiedzieć. Chociaż nie! – zależy, komu się służy. Ależ go wkurzył. Miał ochotę na to „wam” odwrócić się ostentacyjnie w poszukiwaniu drugiej osoby czy zbiorowego rozmówcy, ale poniechał. Niech mu tam! Nie będzie się takim typkom odgryzać w ich stylu. Zerknął jedynie spod byka. Tamten, widocznie zmęczony spacerkiem, powędrował z powrotem, nie czekając na odpowiedź. Usłużnie podsadzany, wmeldował się do salonki.
Psiakrew! Do diabła z konusem i pozostałymi! Co zbędnie dumać? Podróżni prawdopodobnie już nawet zapomnieli nazwę jego stacji. Zresztą, żadna strata. W przeciwieństwie do przejeżdżającej zgrai, uprawiał całe życie porządny, solidny i potrzebny ludziom zawód. Teraz na starość trapią go poważne kłopoty. Dokuczające regularnie ostrogi piętowe, do wtóru obiecujące lumbago umościło się w okolicach krzyża, przypominając o sobie codzienną litanią. Jakby tego było mało od rana kiszki grały fortissimo wstydliwego marsza, bo w pośpiechu zapomniał zabrać z kwatery przygotowane wieczorem, smarowane pasztetową, kanapki obłożone plastrami grubo krajanego, szwajcarskiego sera.
Jedynym powodem do zadowolenia mógł być fakt, że definitywnie kończył robotę. Z ulgą opuścił posterunek po przedłużonej niespodziewanym incydentem służbie. Odprawił ostatni w długoletniej karierze pociąg na ostatniej stacji przed granicą.
Wieczorem dał ostro w szyję. Świętował wolność w samotności. Następnego dnia o brzasku, do skacowanego, jednodniowego emeryta zawitali smętni panowie w szarych prochowcach i o identycznych cerach.
Wkrótce słuch po kolejarzu zaginął. Zresztą nikt go nie zamierzał poszukiwać – był zatwardziałym kawalerem i nigdy nie ciągnęło go do płci przeciwnej.
Rozdział II
Opinia ostrożnego lekarza dyżurnego sekcji transportowej brzmiała złowieszczo jednoznacznie: szef kuchni musi pozostać na obserwacji w izolatce zakaźnej najbliższego szpitala. Doktor nie zamierzał ryzykować ciepłej posady ani zdrowia członków delegacji. Złe rozpoznanie i niefortunna decyzja mogły skończyć się nie tylko dymisją. Przedostatnia wizyta zagraniczna w podobnym zestawie personalnym, choć przebiegająca innym, bardziej odlotowym środkiem lokomocji, zakończyła się pechowo dla personelu zapewniającego bezpieczeństwo podróży.
Zanim kucharz wylądował na ławce pustawej poczekalni stacyjnej w oczekiwaniu na sanitarkę, zdążył zatelefonować pod zapamiętany numer, siedząc na sedesie w służbowym WC i natychmiast wrzucił do muszli klozetowej jednorazową kartę SIM. A potem spuścił wodę, po raz drugi tego dnia łamiąc prawo – instrukcja kolejowa wyraźnie zakazywała korzystania z kabiny w trakcie postoju.
Zdenerwowany opóźniającym odjazd incydentem dowódca ochrony, słysząc orzeczenie lekarza, przeklął niegłośno i niezwłocznie wydał polecenie na wczoraj: szukać migiem rezerwowego garkotłuka. A potem zadzwonił do człowieka z bardzo wąskiego grona pracowników Biura, któremu bezwzględnie ufał. Powiedział tylko: „Idioci!” i zaraz przerwał połączenie, nie czekając na odpowiedź partnera.
Czas naglił. Helikopter w ciągu godziny dostarczył zaufanego pracownika – kontraktowego żołnierza garnizonowej kuchni – z najbliższej jednostki. Zluzowanego szefa bufetu na kółkach odtransportowano tymczasem steraną karetką przewozową do prowincjonalnej lecznicy. Pociąg specjalny odprawiono w drogę z ponadgodzinnym poślizgiem. Tego dnia nikt nie potrafiłby przewidzieć, że z pozoru mało znaczące wydarzenie stanowiło zwiastun splotu wypadków mogących decydować o losach milionów ludzi.
Rozdział III
Czarna maszyna płynnie ruszyła, powoli nabierając prędkości. Para buchnęła wesoło w górę, przesłaniając na chwilę zenitujące słońce. Zapowiadała się kilkugodzinna, spokojna jazda ze wspaniałymi widokami krajobrazów łańcucha górskiego, u podnóży którego biegł kręty szlak kolejowy. Natura otwierała niespiesznie zaspane oko po wydłużonej zimowej drzemce; gdzieś niewidoczny skowronek, doskonały lotnik, śpiewał delikatny refren. Wirujące z wiatrem, szmyrgnęły niczym obłok świergotliwe stada szpaków, ptaków wiosennych. Świeża zieleń łagodnie wyzierała na świat spod wilgotnej gleby jakby zdziwiona, domagając się coraz natarczywiej przynależnych młodości praw. Paciorki porannej rosy nie zdążyły jeszcze wywędrować z gałęzi świerczyny porastającej zbocza.
Para kelnerów – rumiany pyknik z obiecującymi blond zakolami i pociągająca, soczysta brunetka, uczesana à la Brigitte Bardot – w nienagannie skrojonych, stonowanych w barwie, wykwintnych ubiorach – pod obowiązkową muchą – rozpoczęła oferowanie drinków, zbierając równocześnie zamówienia obiadowe. Proponowano wybór stosownych zakąsek i dań z trzech wytwornych zestawów. Część pasażerów zdecydowała się przejść na posiłek do wagonu restauracyjnego, jadącego w środku składu. Dla gościa numer jeden i kilku osobistości nakryto w saloniku usytuowanym w pierwszym pulmanie. Dopisywały humory, podobnie jak pogoda.
Zalegająca mgła czaiła się po drugiej stronie góry, niczym porzucony welon nabuzowanej emocjami niedoszłej panny młodej.
Rozdział IV
Górska rzeka Bordo, płynąca dołem, wytyczała naturalną granicę państw o różnych ustrojach, niezbyt przyjaźnie nastawionych do siebie. Zgoda na tranzytowy przejazd mogła stanowić wstęp do ocieplenia lodowatych stosunków panujących pomiędzy sąsiadującymi krajami. Most graniczny od kilku lat znajdował się we wciąż kulejącym remoncie; zaniedbaną linię eksploatowano jedynie w wyjątkowych okolicznościach i właśnie ten ustalony przejazd należał do takich szczególnych przypadków. Uzgodnienia dokonywano w nie lada pośpiechu i – jak się wkrótce okazało – przy sporym bałaganie organizacyjnym i kompetencyjnym zarówno osób decyzyjnych, jak też zespołów powołanych do przygotowania i zabezpieczenia trasy przejazdu ceremonialnej podróży. Ale nikt nie zaprzątał sobie głowy drobiazgami, dostrzegając w nieodległej perspektywie niewyobrażalne korzyści.
Mgła otulająca południowy wylot tunelu stłumiła ostrzegawczy sygnał nadjeżdżającej lokomotywy. Jej obecność miała przypuszczalnie niemały wpływ na późniejsze, niespójne zeznania nielicznej grupy świadków zdarzenia. Lepki tuman nie sprzyjał rutynowej obserwacji prowadzonej przez pograniczników obu państw. I ta okoliczność stała się chwiejną podstawą do powielania wielu, niekiedy kosmicznych, przypuszczeń oraz absurdalnie brzmiących doniesień czy domysłów.
Rozdział V
Pierwszy oficjalny komunikat brzmiał lakonicznie, nie dając jeszcze podstaw do snucia najgorszych przypuszczeń.
Na moście granicznym południowych rubieży wykoleił się pociąg specjalny przewożący delegację najwyższego rzędu, na czele z głową państwa, udającą się na uroczystości upamiętnienia kolejnej rocznicy. Trwa energiczna akcja ratunkowa.
Część komunikatu zawierała świadome przekłamania.
Wkrótce po skąpej informacji zeszła lawina coraz bardziej alarmujących newsów. I rozpoczął się lament. A w jego tle wybrzmiały pierwsze pomówienia.
Potwierdzona oficjalnie wieczorem wiadomość agencyjna nie pozostawiała cienia złudzeń – zginęła ponad połowa podróżujących feralnym składem. Nie ocalał żaden z pasażerów pierwszego wagonu, mieszczącego salonik dla VIP-ów, w tym rzesza dostojników i grono ważnych gości. W świat poszła pogłoska o możliwości zachwiania się w posadach systemu rządów w poszkodowanym kraju.
Rozdział VI
Zarówno parowóz, jak i luksusowe pulmany w towarzystwie rozdzielającego sektory pasażerskie wagonu restauracyjnego runęły z wysokości osiemdziesięciu metrów do rwącej rzeki, tworząc w ciągu paru sekund złomowisko sięgające połowy wysokości skalistej skarpy środkowego filaru. Błyskawiczny pożar objął niemal cały skład. Przychylna zazwyczaj Opatrzność, tego dnia odwróciła się na dobre od ludzi i wagonów.
Dla wyciągnięcia zmasakrowanych, wypalonych do cna dwóch pierwszych wagonów sprowadzono najcięższe dźwigi, jakimi dysponowały służby ratownicze. Lokomotywa wbita w kamieniste dno pozostała w nurtach rzeki.
Najpierw natrafiono na zwłoki maszynisty składu i jego pomocnika, splecione w śmiertelnym, groteskowym uścisku, jakby tuż prze śmiercią odprawiali rytualny taniec godowy, o czym nie poinformowano przedstawicieli środków masowego przekazu. Wydobyte fragmenty ciał wszystkich uczestników delegacji, gości i funkcjonariuszy ochrony, przekazano, po oficjalnej autopsji przeprowadzonej w obecności przedstawicieli władz poszkodowanego kraju, do ojczyzny ofiar.
Gorące relacje gromadki ocalałych pasażerów pokrywały się w jednym punkcie: pociąg nie zwolnił po wyjeździe z tunelu. Przeciwnie; wszystkim wydawało się, że zaczął gwałtownie nabierać prędkości. Tak brzmiały wstępne odczucia ludzi, którzy cudem uniknęli tragedii. Ale panowała mgła, utrudniająca realną ocenę sytuacji tuż przed wjazdem na feralny odcinek. Badający przyczyny katastrofy od początku sprawy wiedzieli, że przejazd po krytycznym moście obwarowano rygorem zachowania minimalnej prędkości wynoszącej 10 km/h. Tymczasem obraz relacji uczestników wskazywał jednoznacznie – obowiązujące reguły bezpieczeństwa podróży zostały złamane. Co było przyczyną niezrozumiałego przyspieszenia pociągu? Zawiodła technika czy ludzie? Przed twardym do zgryzienia orzechem stanęły służby dochodzeniowe. Wkrótce pojawiła się wersja o możliwości zamachu.
Rozdział VII
Nikt nie mógł przypuszczać, że anonimowy kolejarz stanie się mimowolnie głównym świadkiem wielowątkowego dochodzenia, które będzie trwać zbyt długo i wyczerpie cierpliwość nawet odpornych na podobne procesy ludzi z branży. Śledczy ze zdumieniem dowiedzieli się, że na niewielkiej stacyjce kończyła się trakcja elektryczna, a w dalszą trasę wyposażano skład w tradycyjny parowóz opalany węglem, prowadzony przez świeżą, dwuosobową załogę. Ta wiadomość wprawiła prowadzącego wstępne dochodzenie w chwilowe osłupienie; z wystawionych dokumentów podróży nie wynikała istotna dla sprawy kwestia koniecznej podmiany. Ktoś odpowiedzialny za przygotowanie wyjazdu pokpił sprawę. Mówiąc dosadnie – olał. Osobny problem stanowiła wiarygodność kolejarza. Człowiek ów właśnie szykował się do przejścia na emeryturę, setnie plątał się w relacjach z ostatniego dnia służby na peronie, jak mawiali tuziemcy: „wypiwszy nieco na odchodne”. Niektóre fragmenty wyraźnie wskazywały na postępującą, wręcz galopującą amnezję i pierwsze oznaki odwiedzin doktora Alzheimera. Zapowiadała się gruba sprawa, zagmatwana, równocześnie niezwykle delikatna – jak często bywa, kiedy w grę wchodzą grożące nieobliczalnymi konsekwencjami wydarzenia. Na dodatek media – psim swędem, czyli jak zwykle – zwiedziały się błyskawicznie i węszyły zbyt blisko, co wcale nie było na rękę zainteresowanym dyskretnym wyciszeniem sprawy.
Rozdział VIII
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej