- W empik go
Cykl - ebook
Cykl - ebook
Życie nigdy nie smakuje tak dobrze, jak wtedy, gdy dobiega końca.
Ból - to główne uczucie, jakie towarzyszy Maxowi, od kiedy zostawiła go żona, zabierając ze sobą jego ukochane córki. Czuje go wyraźnie: psychicznie i organicznie, na jawie i we śnie. Bohater ma jeden cel w życiu - odzyskać rodzinę i utracony spokój. Choć zadanie od początku nie jest łatwe, komplikuje się jeszcze bardziej, gdy Max ulega poważnemu wypadkowi. Wokół szpitalnego łóżka gromadzą się drogie mu osoby, jednak mężczyzna na skutek obrażeń nie może się z nimi skomunikować. Właśnie wówczas postępowy lekarz przedstawia mu ofertę medycznego start-upu. Terminalny pacjent zostaje zarejestrowany jako Max-Beta - istota elektroniczna, która otrzymuje osobowość prawną i funkcjonuje w rzeczywistości internetowej.
Idealna lektura dla miłośników filmu "Transcendencja" z Johnnym Deppem w roli głównej.
Piotr Zmarzłowski - z wykształcenia i zawodu architekt, z zamiłowania fotograf i stolarz. Jako pisarz porusza się w różnych gatunkach i formach literackich i nie boi się stawiania trudnych pytań. Autor powieści "Cykl" po raz pierwszy opublikowanej w 2024 r.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-271-3859-6 |
Rozmiar pliku: | 338 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Max
Wokół panowało poruszenie, które budziło w nim głęboki niepokój. Znajome i nieznajome twarze pojawiały się i znikały, osłabiając jego pewność siebie. Przed oczami mignęła mu sylwetka ojca, jednak nie zrobiło to na nim wrażenia, mimo że ten usilnie pokazywał mu coś na migi. Nigdy nie przepadali za sobą, więc zignorował ojcowskie wysiłki i powiódł wzrokiem po otaczającej rzeczywistości. Szedł korytarzem, mijając równe szeregi prowadzących donikąd szarych drzwi i obserwując rozmyte krawędzie wszystkich znajdujących się dookoła przedmiotów. Niektóre drzwi były uchylone i w wąskich szparach mógł ujrzeć sceny z własnej przeszłości. Rozpoznawał je raczej intuicyjnie, gdyż wyświetlały się zbyt krótko, by je dokładnie zweryfikować. Mógł co prawda spróbować, lecz nie odczuwał najmniejszej ochoty na przekroczenie któregokolwiek progu.
Chwilę później siedział już naprzeciw swojej adwokatki, która swoją drogą zawsze bardzo mu się podobała. Rozmawiali o jakichś służbowych problemach, choć niespecjalnie go one interesowały. Szczupła, zgrabna brunetka, z prostymi, sięgającymi do ramion włosami, obdarowywała go co jakiś czas powściągliwym uśmiechem. Kiedy sięgnął po leżącą między nimi kartkę, ich ręce spotkały się na blacie zabytkowego stołu. Ela, bo tak miała na imię pani mecenas, podniosła wzrok, ale jej spojrzenie było teraz zupełnie inne. Bijący z niego jeszcze przed momentem profesjonalizm wyparował. Kobieta nie cofnęła ręki, lecz splotła swoje szczupłe palce z jego palcami. Początkowo wywołało to w nim złość, gdyż odniósł wrażenie, że dziewczyna sobie z niego kpi. Odezwał się po chwili.
– Nie rób tego, proszę, wiesz, że ledwo się trzymam – powiedział, próbując uwolnić dłoń z jej uścisku. Choć perspektywa dalszych wydarzeń była kusząca, nie wierzył, że może się to stać naprawdę. Raczej podejrzewał okrutny żart ze strony swojej znajomej.
– Ależ Max, ja cię kocham! – Nie pozwoliła mu puścić swojej dłoni i Maxowi wydało się, że adwokatka ma szczere intencje. Kompletnie wytrąciło go to z równowagi, a jego ukryte pragnienia błyskawicznie wynurzyły się z odmętów świadomości.
– Ela, wiesz, że ja też zawsze o tobie myślałem, ale nie miałem śmiałości… – Urwał, ponieważ jego umysł nie nadążał za tym, co się działo.
To było jak upadek na beton z piętnastego piętra. Musiał dać sobie chwilę na zebranie myśli. Kiedy mu się to udało, wydarzenia nabrały tempa. Nagle zorientował się, że obejmuje dziewczynę, że pochyla się nad jej drobnymi piersiami. Leżała na jakiejś kanapie (nie bardzo kojarzył już pomieszczenia), wpatrując się w jego oczy z autentyczną uwagą. Dotknął jej jasnej skóry i delikatnie przesunął palce w kierunku sutka. Z jej ciała biło prawdziwe ciepło, co wywoływało w nim ogromną radość. Tak dawno nie doświadczył czegoś podobnego!
Nagle poczuł, że jego ręka zapadła się jak w jakieś gumowate ciasto. Ciało Eli zaczynało przypominać zniekształconą plastelinową lalkę, lecz dziewczyna nic sobie z tego nie robiła. Wciąż wpatrywała się w Maxa, wydając zarazem ciche pojękiwania. Zaniepokoił się całą sytuacją, lecz po chwili wahania wrócił do zabawy w „ugniatanie ciasta”. Z każdym ruchem podobało mu się to coraz bardziej, a odgłosy, jakie wydawała pani mecenas, świadczyły o tym, że ona również doznaje nadzwyczajnej przyjemności.
Satysfakcja nie trwała jednak długo. W pewnej chwili wyczuł pod palcami coś twardego i zorientował się, że nie ma już ani pani mecenas, ani kanapy, a on sam znajduje się w bliżej nieokreślonej przestrzeni i trzyma w ręku… pistolet. W okamgnieniu podniecenie zamieniło się w przerażenie. Bezwiednie podniósł broń i skierował lufę w stronę twarzy. Przez moment wpatrywał się w otchłań, w której ołowiany pocisk czekał jedynie na rozkaz, by uwolnić umysł Maxa od cierpienia. Mężczyzna bez wahania nacisnął spust. Nie wywołało to jednak żadnego efektu i kiedy wydawało się, że nic już się nie wydarzy, z wylotu lufy wydobyła się wszechogarniająca jasność. Max poczuł coś na kształt ulgi, lecz po kilku sekundach, a może godzinach (nie był w stanie sobie tego uzmysłowić), cierpienie i zmartwienia powróciły. Poruszał się teraz po spirali, lecąc w dół i z minuty na minutę nabierając coraz większej prędkości. W jego głowie zaczął się rodzić dobrze mu znany pulsujący ból, który po chwili ogarnął całą świadomość. Ucisnął skronie i otworzył oczy…
Światło słoneczne wbijało się przez soczewki jak ostry nóż, który bez litości ciął zawartość głowy. Max był cały mokry od potu. Wyplątując się mozolnie z wilgotnej pościeli, próbował przypomnieć sobie ulatujące senne wspomnienia. Zdeformowane piersi, uśmiech kobiety i to dawno niegoszczące w jego sercu uczucie. Tak bardzo mu go brakowało! Niestety rzeczywistość zarzuciła już na niego sieć uplecioną z nieatrakcyjnej szarości, więc zwlókł się z łóżka i ostrożnie ruszył do łazienki. Po drodze musiał się łapać mebli, aby utrzymać równowagę. W końcu dotarł do małego, przytulnego pomieszczenia. Właściwie to już się przyzwyczaił do tego nieustannego bólu głowy, ale czuł, że dzisiaj było trochę inaczej. Uciążliwa dolegliwość zmieniła charakter z pulsującego na stały i przewędrowała z prawego oczodołu do centralnej części czaszki. Miał wrażenie, że reaktor atomowy pracuje w jego mózgu, zalewając go mdłymi falami promieniowania jonizującego przy każdym ruchu ciała. Spojrzał na zegarek, którego dziwnie wygięte wskazówki próbowały wymknąć się ograniczonej percepcji Maxa. Udało mu się jednak odnotować, że jest już prawie ósma. Potrzebował więc naprawdę dobrej organizacji, żeby dotrzeć do firmy na czas. Sięgnął po elektryczną szczoteczkę do zębów, ale gdy tylko ją uruchomił, doznał uczucia, jakby w jego głowie wybuchła bomba. Natychmiast wyłączył szalejące w ustach urządzenie i dokończył mycie zębów bez prądu, choć i tak każdy ruch po szkliwie przypominał rysowanie stalową szczotką po karoserii samochodu. Wypłukał usta, ciesząc się chwilową ulgą, jaką przyniósł chłód wody. Pozostało wziąć zimny prysznic i tym samym orzeźwić wciąż niewspółpracujące ciało. Lodowate strugi wywoływały u Maxa gwałtowne dreszcze, powodując potężne wyrzuty serotoniny. W takich momentach ból głowy przegrywał z lawiną hormonu szczęścia.
Po chwili wycierał już ciało szorstkim ręcznikiem frotté. Włożenie ubrania poszło szybko, gdyż rozbudzony prysznicem wpadł w wypracowane latami rutynowe koleiny. I nawet się nie zorientował, gdy w promieniach porannego słońca stał na podwórku przed swoim motocyklem. Najtrudniejszym zadaniem było nałożenie kasku na znękaną bólem głowę, jednak już chwilę później siedział okrakiem na maszynie czekającej tylko na jego rozkazy. Silnik zamruczał miarowo, wysyłając prawie niewyczuwalne wibracje. W tym samym czasie brama z mozołem przesuwała swoje stalowe cielsko. Max przekręcił manetkę i z satysfakcją wsłuchał się w ryk wydobywający się z podwójnych rur wydechowych. Wystraszone ptaki zerwały się z okolicznych drzew.
Był gotowy do drogi. Co prawda jeszcze nic nie jadł, lecz to postanowił nadrobić już na miejscu. Delikatnie zwolnił sprzęgło i wyjechał stalowym rumakiem na ulicę. Początkowo prowadził ostrożnie, mijając szeregi prawie identycznych domów wypełniających przedmieście. Kiedy jednak znalazł się na ulicy prowadzącej do centrum, pozwolił sobie na odrobinę szaleństwa i przemknął slalomem między unieruchomionymi w korku samochodami. Czuł, że ból towarzyszy mu niczym pasażer na gapę, dziki lokator, a pole widzenia momentami zawęża się prawie do połowy. Nie przeszkadzało to Maxowi w dalszej jeździe – w dużej mierze bowiem polegał na swoim instynkcie. Dopiero widok znajomego biurowca obudził go z tego szalonego rajdu i uświadomił, że z przejechanej drogi nie pamięta właściwie niczego. Zostawił motocykl na parkingu podziemnym, nieopodal drzwi wejściowych, i z kaskiem w ręku skierował się do wnętrza. Było ciepło, więc po drodze zdjął pancerną kurtkę i w samej koszuli wszedł do jasno oświetlonego hallu. W centrum pomieszczenia znajdowało się stanowisko sekretarki, zbudowane z błyszczących paneli i ze szkła. Dwie piękne dziewczyny o wyglądzie modelek z okładek magazynów przywitały go profesjonalnym uśmiechem. Odwzajemnił uśmiech i minął obie piękności, zmierzając do wind. Za pomocą magnetycznej karty otworzył tylko kolejne przejście. Czekał chwilę przed stalowymi drzwiami, obserwując zmieniające się na wyświetlaczu czerwone cyfry. Subtelny dźwięk oznajmił przybycie windy i Max ucieszył się, że może odbyć tę podróż w samotności. To był zawsze trudny moment, gdyż zmiana ciśnienia podczas jazdy w górę lub w dół potęgowała uczucie bólu. Również z tego powodu wolał być w windzie sam. Zamknął oczy i bardzo mocno zacisnął powieki, przynajmniej częściowo odwracając uwagę od przeszywającego bólu głowy. Po kilku sekundach znalazł się na swoim piętrze. Otworzył oczy i próbując pokonać otępienie, wyszedł na korytarz wyłożony szarą miękką wykładziną. Wszystko było tu nowoczesne, a zarazem odpychające swoim bezosobowym charakterem: szklane tafle drzwi, idealnie białe i gładkie ściany oraz zimne ledowe oświetlenie sączące się ze szpar w suficie.
Max ruszył znaną sobie trasą, bezgłośnie stawiając kroki. Poziom bólu zdążył się obniżyć do standardowego poziomu, co pozwalało na w miarę normalne funkcjonowanie. Po chwili mężczyzna stał już przed szklanymi drzwiami kancelarii, w której pracował. Był analitykiem finansowym i większość dnia spędzał, ślęcząc nad wykresami i tabelami pełnymi liczb. Lubił to zajęcie, dlatego że cyfry nie kłamią. Są, czym są i nie pozwalają się ani oszukać, ani zmienić w coś innego. Manipulacje, jeśli w ogóle miały miejsce, działy się na szczęście poza nim. On miał za zadanie przygotowywać całkowicie obiektywne zestawienia i analizy oparte na faktach.
Max dotknął zimnej stalowej klamki i wszedł do wnętrza. Było tu – mimo że nadal nowocześnie – trochę bardziej przytulnie. Może dzięki cieplejszej barwie oświetlenia, a może dzięki recepcjonistce Meg, którą spotkał jako pierwszą. Była to przesympatyczna Latynoska o wyjątkowo kobiecych kształtach i czarującym uśmiechu.
– Cześć Max, co słychać? – Jej uśmiech powitał przybysza już od progu, a w głosie dało się wyczuć nieskrywaną troskę. Lubili się, choć nigdy poza zwykłymi rozmowami do niczego między nimi nie doszło. Łączyła ich nić porozumienia i bezinteresowna sympatia. Bardzo cenił sobie takie czyste relacje.
– Wszystko po staremu, Meg. – Celowo wymówił jej imię, żeby odpowiedź była bardziej osobista, i zatrzymał się, odwzajemniając uśmiech.
– Nie obraź się, ale wyglądasz trochę kiepsko. – Nie pozwoliła się tak łatwo spławić. Była szczera, co wyróżniało ją spośród tłumu innych osób pracujących w tym budynku.
– Naprawdę wszystko w porządku, Meg – odpowiedział bez przekonania. Nie miał nastroju, żeby wylewać żale. Obawiał się, że jeśli pozwoli sobie na chwilę słabości, to może się rozkleić i ciężko mu będzie się pozbierać. Zwłaszcza że po pracy miał się zobaczyć z dziewczynkami.
– Trochę się jednak o ciebie martwię – z ust Meg płynęła prawdziwa troska. Cały czas nie dawała się oszukać.
– Naprawdę, nie trzeba! Wczoraj trochę dłużej posiedziałem i jestem lekko niewyspany, ale uwierz mi, wszystko jest w porządku! – Max brnął, czując, że zbliża się do krawędzi, za którą czekała już czarna otchłań niemocy.
– Skoro tak mówisz, Max… – Meg chyba zrozumiała, że jej rozmówca nie chce rozwijać tematu. Maxowi przeszło przez głowę, że cała sytuacja wygląda jak ujęcie z filmu, tylko z podmienionymi dialogami, gdzie zachowanie bohaterów kompletnie nie współgra z ich wypowiedziami.
– Tak, mówię, ale dzięki za troskę, moja droga! – Każde z nich wiedziało, co myśli to drugie. Max podziękował dziewczynie głębokim spojrzeniem i oderwał się od lady.
Ruszył dalej, mijając kolejne szklane drzwi, za którymi przed wielkimi monitorami siedzieli jego współpracownicy. Pokój Maxa znajdował się prawie na końcu korytarza. Było to narożne pomieszczenie, z którego roztaczał się piękny widok na park. Mężczyzna rzucił na skórzaną kanapę kask i motocyklową kurtkę, a następnie zasiadł za biurkiem na wygodnym bujanym fotelu. Odczekał kilka sekund, po czym jednym dotknięciem powołał do życia elektroniczną maszynerię. Wpatrując się bezmyślnie w zmieniające się na ekranie obrazy, czekał, aż komputer zgłosi gotowość.
Gdyby on sam też mógł tak pobuczeć, poszumieć i być gotowym do wielu godzin intensywnej pracy!
Sprawdził skrzynkę e-mailową, aby być na bieżąco z zadaniami, a potem rzucił okiem na regularnie aktualizowaną listę spraw do załatwienia. Wstępnie zorientowany, wstał i udał się w kierunku aneksu śniadaniowego, skąd wrócił po chwili z orężem w postaci batonika energetycznego i kubka gorącej kawy. Pierwszy słodki kęs przyniósł mu ulgę, a ożywczy zastrzyk kofeiny dopełnił tego uczucia. Max sięgnął po zakreślony na czerwono na liście spraw raport finansowy, który miał być gotowy na koniec dnia. Kiedy rzucał się w wir pracy, zapominał o całym świecie, nawet o swoim nieodłącznym towarzyszu – bólu. I jak przystało na doświadczonego i dobrze zorganizowanego pracownika, ukończył raport zgodnie z założeniami. Splótł palce, głośno strzelając kłykciami, i przeciągnął się solidnie. Wstał z fotela, pokonał lekki zawrót głowy i sięgnął po rzucony na kanapę strój.ROZDZIAŁ 2
Wypadek
Była już szesnasta. Pomyślał, że przy odrobinie szczęścia powinien zdążyć na spotkanie z córkami. Zwłaszcza że pogoda okazała się łaskawa, a on poruszał się na dwóch kółkach. Pożegnał się szybko z kilkoma spotkanymi po drodze współpracownikami i ruszył do windy. Po chwili siedział już na swoim stalowym rumaku. Wrzucił pierwszy bieg i powoli zaczął wytaczać się z parkingu.
Tak bardzo się cieszył! Oprócz pracy ważne były dla niego już tylko córki. Spotykał się z nimi raz w tygodniu i czekał na te chwile z utęsknieniem graniczącym z desperacją. Rodzinę zawsze stawiał na pierwszym miejscu, więc od momentu, kiedy żona go zostawiła i zabrała ze sobą dziewczynki, właściwie stracił cel życia. Gdyby nie to, że musiał pracować, zapewne nie ruszałby się z domu poza tym dniami, kiedy widział się z dziećmi. Sprawa z żoną była jeszcze bardzo świeża, miał zatem nadzieję, że czas pozwoli mu poukładać sobie wszystko na nowo i odzyskać utracony sens istnienia. Na razie jednak borykał się z wahaniami nastroju, które sprawiały, że nieustannie balansował między stanem euforii a poczuciem kompletnej porażki. Teraz, gdy przejeżdżał pośród stojących samochodów, cieszył się z tego wiecznego korka, bo mógł na tyle zająć swoją uwagę, żeby wspomnienia się nie obudziły. Stało się, jak się stało i nie było już miejsca na rozpamiętywanie. Należało ułożyć sobie życie i przyzwyczaić się do nowego harmonogramu. Najtrudniej było w domu. Z jednej strony lubił go, z drugiej zaś z każdego kąta straszyło pustką. Jeszcze nie wiedział, co zrobi, najpierw chciał oswoić rzeczywistość, aby później bez emocji zdecydować o dalszych krokach. Zapewne z powodu stresu, jaki przeżył w ostatnich miesiącach, pojawiły się u niego problemy zdrowotne, między innymi ból głowy. Co prawda miewał wcześniej migreny, nawet kilkudniowe, lecz ten ból był w zasadzie nieustający.
Myślał już tylko o swoich dziewczynkach, dwóch wspaniałych brunetkach o długich włosach i wielkich niebieskich oczach, które odziedziczyły po matce. Starsza miała dwadzieścia, a młodsza czternaście lat. Zawsze poświęcał im sporo czasu, wychodząc z założenia, że wspólne chwile są bezcenne i nic nie może ich zastąpić. Dzięki temu byli ze sobą bardzo związani emocjonalnie. Starsza, Jane, przebąkiwała nawet o możliwości przeprowadzki do niego, lecz on jedynie słuchał, nie próbując niczego sugerować. Zdawał sobie sprawę, że córka prawdopodobnie za chwilę kogoś pozna i raczej będzie się zastanawiać nad wynajęciem mieszkania z chłopakiem (a może z dziewczyną) niż wprowadzeniem się do starego ojca. Starał się po prostu przy nich być. Często kontaktowali się też wirtualnie. Młodszej pomagał odrabiać lekcje, zwłaszcza z matematyki, która była jego konikiem, a ze starszą omawiał codzienne problemy związane z jej studiami. Dzisiaj planowali zjeść lunch w ulubionej gruzińskiej restauracji w centrum.
Tymczasem miał jeszcze jakieś dziesięć minut do celu. Pędził estakadą, patrząc na dumne zarysy wieżowców w śródmieściu. Uważnie spoglądał w lusterka mijanych samochodów, starając się dojrzeć twarze kierowców. Pozwalało mu to na bieżąco oceniać, czy jest dla nich widoczny i czy nie zamierzają wykonać jakiegoś potencjalnie niebezpiecznego dla niego manewru. Jeszcze tylko ta duża, ziejąca podmuchami gorącego powietrza ciężarówka, autobus, a potem wielki SUV i już był na dole. W szalonym tempie zbliżał się do skrzyżowania, na którym zielone światło miało swoje ostatnie chwile. Pochylił się nad kierownicą i dokręcił manetkę gazu, wydobywając z dwulitrowego silnika pełnię mocy. Podmuch próbował zrzucić Maxa z motocykla, lecz mężczyzna wręcz przykleił się do pękatego baku. Kiedy już prawie zjeżdżał ze skrzyżowania, kątem oka zauważył jakiś ruch po swojej prawej stronie…
W tym momencie świat zwolnił i Max – klatka po klatce – ujrzał, jak zbliża się do niego wielka maska żółtego, ciężarowego samochodu. Poczuł ciepło bijące od jego chłodnicy, a chwilę później dotkliwy ucisk w udzie i barku. W paroksyzmie bólu świat zakręcił się w nieprawdopodobnym tempie. Max na zmianę widział wszystkie strony świata, wszystko wirowało, pozwalając jedynie łapać wzrokiem rozmazane krawędzie znajdujących się wokół obiektów. Nagle poczuł uderzenie, zrobiło się cicho i zapadła ciemność.ROZDZIAŁ 3
Przebudzenie
Max się nie bał. W zasadzie to czuł nawet ulgę. Było cicho, spokojnie i błogo. Nic nie czuł, ale miał świadomość istnienia. Nie bardzo się jednak orientował, w jakiej rzeczywistości. Mimo że był zupełnie sam, nie czuł się samotny. Otulała go ciepła, gęsta, jakby nieco lepka substancja w ciemnym kolorze. Co dziwne, było to miłe uczucie. W głowie tylko kołatała mu się myśl, że skądś zna ten stan. Umarł?! W takim razie… gdzie jest teraz?! Kiedy zadał sobie to pytanie, poczuł czyjąś obecność, lecz nie był pewien, czy człowieka. Z otaczającego mroku uformowała się niewyraźna postać, której Max nie umiał zidentyfikować. Z każdą chwilą jednak w obrazie pojawiały się kolejne szczegóły i po kilku sekundach, a może godzinach lub latach (kompletnie stracił poczucie czasu), rozpoznał stojącego przed nim mężczyznę. Był to jego zmarły kilka lat temu ojciec. Stał z jak zawsze surową miną, uważnie wpatrując się w syna, który – zupełnie tak jak w przeszłości – nie potrafił odcyfrować z tej kamiennej twarzy żadnych emocji. Mimo wszystko było to dla Maxa bardzo intrygujące. Już zamierzał się odezwać, kiedy jego głowę ogarnął potworny ból. Jaskrawe światło próbowało wwiercić się w jego mózg przez źrenice oczu. Na powiekach poczuł dotyk dłoni obleczonych w lateksowe rękawiczki, zmuszających go do patrzenia wprost w ten oślepiający strumień światła. Po chwili do Maxa zaczęły docierać głosy, brzmiące tak, jakby wydobywały się spod wody.
– Max, słyszysz mnie?! Max, jeśli mnie słyszysz, zamrugaj oczami! – Brzmiało to trochę nierealnie („Może to sen?” – pomyślał). – Halo, słyszysz mnie, Max? („A może to nie sen?”).
Nie mógł nic zrobić. Jedyne, co czuł, to ból w czaszce. Po jakimś czasie zaczął jednak dostrzegać otaczającą go rzeczywistość. Obraz powoli stawał się wyraźniejszy i stabilniejszy – zupełnie jak w starych telewizorach, które potrzebowały czasu na rozgrzanie. W końcu uzmysłowił sobie, że znajduje się w nieskazitelnie białym pomieszczeniu, prawdopodobnie w szpitalu, a nad swoją twarzą ujrzał pochylonego mężczyznę w fartuchu, trzymającego w ręku z małą latarkę. Jej światło przestało wreszcie trafiać w źrenice Maxa, a on sam próbował poruszyć oczami, aby poszerzyć swoje pole widzenia i… udało mu się. Obcy mężczyzna żywo zareagował na te starania, uśmiechnął się i powiedział coś do bliżej nieokreślonej osoby stojącej z tyłu. Po chwili zwrócił się też do Maxa.
– Max, jeśli mnie słyszysz, to chciałem, żebyś wiedział, że miałeś wypadek motocyklowy. Teraz jesteś w szpitalu uniwersyteckim. Zajmiemy się tobą. Jest tu twoja rodzina, ale na razie nie możemy ich do ciebie wpuścić, gdyż twój stan jest zbyt poważny. Bardzo się cieszę, że odzyskałeś przytomność, lecz teraz chcielibyśmy, abyś odpoczywał. Ja się nazywam Greg i jestem twoim lekarzem. Jeszcze będziemy mieli okazję porozmawiać.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.