- W empik go
Cyrk martwych makabresek - ebook
Cyrk martwych makabresek - ebook
Cyrk Jutrzenka Baltazara Bączka zaskakuje dzieci nierzeczywistymi zdarzeniami! Tygrysy, zmiennokształtni, elfy, motyle wielkości słoni, atak gigantycznego pająka, aż w końcu smok Sznurówka! Czy jesteście na to gotowi?
Zbliżają się wakacje, a Franek i Finka mają je spędzić z ekscentrycznym dziadkiem, który potrafi czarować i wygląda jak skrzyżowanie Świętego Mikołaja z Willym Wonką. Tata bliźniaków nie jest przekonany, czy to dobry pomysł. Uważa, że cyrkowy świat magii dziadka nie jest właściwym miejscem dla dzieci. Przez zaklęcia Franek i Finka nie pamiętają wizyt dziadka ani prezentu urodzinowego w postaci smoka, ale… to już wkrótce się zmieni! Rodzeństwo odkrywa swoje niezwykłe zdolności i istoty, o których czytało tylko w książkach. Ale czy talent do magii pozwoli im uratować umierającą mamę?
Aneta Jadowska zaprasza do świata magii! Wstąp za Bramę do cyrkowego świata i wyrusz na przygodę z Frankiem i Finką!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66736-04-7 |
Rozmiar pliku: | 6,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bliźniaki niezupełnie zgadzały się z tą opinią.
Finka, całkiem praktycznie, uważała, że gdyby rodzice pofatygowali się i powiedzieli im prawdę, oni nie musieliby uciekać się do szpiegostwa, by ją poznać.
Franek dodawał filozoficznie, że prawda nie jest niczyją własnością, a skoro tak, nikt nie może wejść w jej posiadanie nielegalnie.
To wszystko zresztą były mało istotne drobiazgi w porównaniu z rzeczami ważnymi. Gdyby nie podsłuchiwali, nie dowiedzieliby się, że mama ma raka. Że rokowania są kiepskie i czeka ją za kilka dni trudna operacja.
Nie dowiedzieliby się też, że mają dziadka, którego już kiedyś poznali i z którym spędzali dawniej sporo czasu, ale dziś nic z tego nie pamiętali z powodu magii. A tak, o tym, że magia istnieje, też się dowiedzieli, podsłuchując.
Z tych trzech rzeczy pierwsza była najmniejszym zaskoczeniem. Podsłuchali wcześniej inną rozmowę rodziców, więc wiedzieli. Nie rozumieli wszystkich słów, dlatego sprawdzili je w internecie. I nie zdradzili nikomu ani słówkiem, że wiedzą.
Istnienie dziadka było większym zaskoczeniem. A istnienie magii wyjaśniało, czemu w ogóle zaskoczeniem było.
— Czy jesteś pewna, Marysiu, że to dobry pomysł? — pytał tata, nerwowo chodząc po pokoju. — On jest całkiem nieprzewidywalny! I nieodpowiedzialny!
Mówił podniesionym głosem, więc znakomicie go słyszeli, siedząc w krzakach róż zaraz pod uchylonym oknem do sypialni rodziców. Dobrze, że mieszkali w parterowym domku, bo zwisanie z parapetu na dziesiątym piętrze wieżowca byłoby o wiele trudniejsze.
— Nie jest taki zły, kochanie. Przecież sam mnie wychował. I poradził sobie całkiem dobrze — odpowiedziała spokojnie mama.
Nawet gdyby nie wiedzieli, że jest chora, domyśliliby się, że coś jest nie tak. Była cały czas zmęczona, mówiła cicho i wszystkie jej ubrania zrobiły się zbyt luźne.
— Może tylko nie zdołał cię popsuć — burknął tata.
— To jedynie dwa miesiące. Dlaczego zakładasz, że zdołałby popsuć nasze dzieci, które wychowywaliśmy przez dziesięć lat? — pytała cierpliwie mama. — To dobry człowiek. I byłby w ich życiu przez cały ten czas, gdyby już mieli za sobą przełom.
— Mówisz, jakby to było coś całkiem pewnego — obruszył się tata. — A może oni będą zupełnie normalni i nigdy nie będą musieli dowiadywać się o tym wszystkim?
Mama zaśmiała się, a potem syknęła z bólu.
— Nasza córka była niańką dla smoczątka w wieku sześciu lat. A Franek… Naprawdę myślisz, że wielu dziesięciolatków maluje tak jak on? Jest przynajmniej czułym okiem. Za miesiąc skończą jedenaście lat i zaklęcie niepamięci i tak przestanie działać.
— Nie przypominaj mi, proszę, smoka! Co mu do głowy strzeliło, by przynosić jej smoka! — Tata prawie krzyczał.
Finka, skulona w krzakach, na migi pytała brata, czy on też słyszał „smok”, czy może ona miała już omamy? Franek energicznie pokiwał głową. Ze wszystkich podsłuchanych rozmów ta miała najwięcej smaczków!
— Bardzo chciała… W co drugiej baśni, którą jej czytał, były smoki i naprawdę o tym marzyła… A Sznuróweczka wyglądała całkiem niegroźnie zaraz po wykluciu się z jajka. Nikt by nie poznał, że była czymś więcej niż malutkim wężem zbożowym… — protestowała mama, która pupilkę Finki bardzo lubiła. Była też jedynym człowiekiem poza Finką, którego smok tolerował, i czasami owijał się wokół jej nadgarstka, gdy dziewczynki nie było w okolicy.
— Dopóki nie urosły jej skrzydła! I nie zaczęła ziać ogniem! — krzyczał tata.
— No tak, wtedy już było widać. Ale przecież od razu odprowadziłam ją do jej domu po drugiej stronie Bramy. Nic się nie stało — uspokajała.
— Ale mogło! — Taty nie było łatwo udobruchać, kiedy się na coś nakręcił.
A właśnie — to była czwarta tajemnica, którą usłyszeli w tej rozmowie. Sznurówka, ukochany wąż Finki, wcale nie uciekła. I wcale nie była wężem.
W takich chwilach w ogóle kwestionowali to, czy mogą wierzyć swoim rodzicom. Same sekrety. Franek spojrzał na Finkę podejrzliwie.
— Może wcale nie jesteśmy rodzeństwem? — zapytał.
— Możliwe. Ja jestem ich córką, a ciebie elfy podrzuciły w kapuście, młotku.
Szykował się na ciętą ripostę i na bójkę, ale uciszyła go gwałtownie, pokazując palcem w górę, na okno. Rodzice wcale jeszcze nie skończyli z tajemnicami.
— Naprawdę myślisz, że oddanie ich do cyrku na całe wakacje to taki dobry pomysł? — pytał tata.
— To nie jest złe miejsce. Wychowałam się tam. Poza tym, masz lepszy? Nie chcę, by widzieli mnie w szpitalu tak chorą, jak będę, zanim poczuję się lepiej.
Tata nie miał lepszych pomysłów.
Tak właśnie Finka i Franek odkryli pięć solidnych tajemnic, które miały rozpocząć najdziwniejsze i najbardziej szalone wakacje w ich życiu. Czekanie na koniec roku szkolnego nigdy nie było aż tak ekscytujące!
Zamarli, słysząc kroki taty. Zbliżał się do okna. Skulili się, by uniknąć przyłapania. Tata wciągnął unoszoną wiatrem firankę i zamknął okno.
Finka i Franek bezszelestnie wycofali się z krzaków i przebiegli dookoła domu. Usiedli na huśtawce na werandzie, jakby spędzili tu ostatnie pół godziny. I na pewno nie podsłuchiwali.
— Pamiętasz go w ogóle? — zapytał Franek.
Jego siostra zwykle miała lepszą pamięć. Nawet wierszy uczyła się szybciej niż on. Ale teraz pokręciła głową.
— Trochę, ale bardziej nie. To znaczy, kiedy bardzo się skupię na tym, by go pamiętać, wydaje mi się, że go widzę, że mogłabym go rozpoznać. Ale nie wiem, czy to prawda.
— Ja nic nie pamiętam. Parszywe zaklęcie.
Finka zgadzała się z nim jak rzadko.
— Jak myślisz, kiedy przyjedzie? — zapytał Franek.
— Najwcześniej za tydzień. Po końcu roku szkolnego i rozdaniu świadectw — odpowiedziała Finka.
Mama przedwczoraj przetrząsała ich szafy, sprawdzając, czy nie wyrośli z białych koszul i strojów galowych. Czy zawracałaby sobie tym głowę, gdyby miało ich już wtedy nie być w domu?
Nagle ten ostatni tydzień szkoły stał się jeszcze większą mordęgą. Oceny były już wystawione, na lekcjach same nudy albo „dzień sportu”, którego solidarnie nie znosili. A teraz jeszcze odliczanie do przyjazdu magicznego dziadka od smoków. Nigdy aż tak bardzo nie czekali na wakacje.
Bo teraz były synonimem przygody.Finka skreślała w kalendarzu kolejny dzień do wakacji. Zostało ich już tylko siedem.
— Wiesz, że to, że je skreślasz, nie oznacza, że mijają szybciej? — zapytał Franek z górnej pryczy piętrowego łóżka.
— Może nie mijają szybciej, ale kończą się bardziej kategorycznie — powiedziała, starannie zamalowując okienko flamastrem.
Od urodzenia dzielili pokój. Mieli nadzieję, że na jedenaste urodziny rodzice zaadaptują puste pomieszczenie na poddaszu na drugą sypialnię. Ale teraz szanse na to były marne. Za dużo zmartwień i wydatków związanych z leczeniem.
Jeszcze kilka dni temu nie liczyli też na żadne przygody i ekscesy wakacyjne. Zapowiadała się drętwa nuda. Co roku przynajmniej na kilka dni wyjeżdżali nad morze czy nad jezioro, ale teraz mama i tata nawet o tym nie wspominali.
Finka nie była pewna, czy rodzice zarejestrowali, że już czerwiec i koniec roku szkolnego. Mama zwykle dopytywała, jak im minął dzień w szkole i czego się nauczyli. Teraz nawet nie pamiętała, że to czas wystawiania ocen. Nie pytała, jak im poszły klasówki i czy zdołali się wyciągnąć z matematyki na czwórki. Może dobrze, bo oboje mieli tłuściutkie tróje z plusem. Może potrzebowali zaklęcia. Skoro dzięki jednemu zdołali zapomnieć o dziadku, może dzięki innemu potrafiliby nauczyć się matematyki?
Finka nie miała mamie tego specjalnie za złe. Widziała, że zwykle czuje się źle i tylko stara się robić dobrą minę.
— Wzdychasz tak głośno, że pobudzisz nietoperze na strychu — mruknął Franek.
— Jak będziesz jęczał, że mam ci pozować, przypomnę ci o nietoperzach — burknęła.
Jej brat przechodził intensywny okres malarski. Coś jak ospa, tylko trwało już dwa lata. Wahał się, czy chce być malarzem, czy rzeźbiarzem, ale mama twardo negocjowała zostawienie rzeźby na późniejsze lata, zwłaszcza że od lepienia z gliny wolał wykuwać w marmurze czy choćby drewnie. Zobaczyła, jak ostre są dłuta, i natychmiast kupiła mu farby olejne, akwarele i sporo ołówków.
Finka musiała przyznać, że wychodziło mu to naprawdę dobrze. Na większości portretów była całkiem podobna do siebie. Potrafił narysować jej szeroko rozstawione, szare oczy, mocne brwi — z prawą lekko uniesioną w powątpiewaniu. Z przesadną dokładnością rysował każdy z setki piegów na jej nosie, trochę zbyt odstające uszy i gęstą szopę kręconych włosów. Tu go czasami ponosiło i wyglądała, jakby zamiast włosów miała czapkę angielskiego policjanta, tę futrzaną i ogromną.
Oczywiście nigdy mu nie mówiła, że jest naprawdę dobry w rysowaniu. I bez tego miał się za geniusza. Powtarzała: „ujdzie” albo „wciąż masz sporo do ogarnięcia, młotku”. I wkurzała się, kiedy domagał się specjalnego traktowania, bo akurat uprawiał sztukę przez wielkie S.
Jak mogła wymagać, by posprzątał swoje skarpetki, skoro on TWORZYŁ? Jakby jej czytanie było mniej istotną aktywnością. Jakby miała obowiązek usługiwać mu tylko dlatego, że być może kiedyś zostanie malarzem.
Naczytał się biografii wielkich artystów i stwierdził, że oni zawsze mieli jakąś kobietę — żonę czy służącą — która robiła za nich wszystko. I to mu dało głupie przekonanie, że ona wejdzie w tę rolę. Wybijała mu to z głowy, często całkiem dosłownie.
Gdy zadzwonił dzwonek do drzwi, było naprawdę późno. Rodzice już skończyli oglądać wiadomości i film po nich. Właściwie Franek i Finka powinni spać, ale od kilku tygodni nikt nie pamiętał, by pilnować godziny gaszenia światła, więc zostawali na nogach tak długo, jak mieli ochotę.
Dzwonek zadźwięczał drugi raz. Rodzice za zamkniętymi drzwiami sypialni chyba nie słyszeli. Finka, owinięta kocem, z książką w dłoni kopnęła w spód pryczy brata.
— Sama idź, pracuję! — odburknął.
— Dopóki ci za to nie płacą, to ciągle tylko hobby — odpowiedziała złośliwie, ale poszła.
Mama zwykle mówiła, że nikt się po nocy nie dobija tylko dlatego, że wygrałeś na loterii.
Finka stanęła na palcach i zerknęła przez soczewkę judasza, ale zobaczyła tylko ciemność. Dlaczego nie zapaliła się lampka na schodkach?
Pstryknęła włącznik i otworzyła drzwi z rozmachem. Przyłapała gościa w pół ruchu, z palcem wyciągniętym, by znów wcisnąć dzwonek. I zagapiła się bez słowa na przybysza. Bo hej, było na co!
Był ogromny. Musiał zdjąć błyszczący cylinder, by zmieścić się w drzwiach. Wyglądał trochę jak skrzyżowanie Świętego Mikołaja i Willy’ego Wonki. Tylko brodę miał czarną i kudłatą. Ciemnozielony, aksamitny płaszcz, wściekle żółta kamizelka, muszka w fioletowe groszki i czerwone spodnie wyglądały jak strój, który dobiera ktoś, kto w ogóle nie widzi kolorów lub celuje w efekt papugi. Finka była pewna, że ludzie oglądali się za nim na ulicy.
A najgorsze dla niej było to, że już go kiedyś spotkała. Ale gdy próbowała sobie przypomnieć, widziała tylko ciemność i rozbolała ją głowa. Zmarszczyła brwi.
— Dziadek? — zapytała zaskoczona.
— Pamiętasz mnie? — odpowiedział z równym zaskoczeniem.
— Nie bardzo. Ale wyglądasz jak nieodpowiedzialny szaleniec, który mógłby mi przynieść smoka. A tak tata opisywał mojego dziadka.
Mężczyzna wybuchł śmiechem, głaszcząc się po brzuchu wypełniającym jaskrawą kamizelkę.
— Och, to brzmi jak Filipek — przyznał.
A potem pochylił się i przyjrzał się Fince, zaglądając jej w oczy.
— Spodziewałaś się mnie? Rodzice wam powiedzieli?
— Rodzice nic nam nie mówili — odpowiedziała, omijając zgrabnie całe to podsłuchiwanie.
— Doskonale.
— Nie całkiem cię pamiętam, ale trochę mniej cię nie pamiętam niż wczoraj, jeśli o to pytałeś.
Kiwnął głową zadowolony, jakby dokładnie tego oczekiwał.
— Zaklęcie się przeciera. A ciebie nigdy nie chciało się zbyt dobrze trzymać. To chyba przez Sznurówkę. Ale wciąż możesz zapomnieć o tej rozmowie i o tym, że tu dziś byłem.
— Chcemy, żebyś usunął to zaklęcie. Jest zupełnie bez sensu — zaprotestowała Finka.
— To nie ja je rzuciłem, ale wasza mama. Nie mogę go zdjąć tak, by nie narobić wam w głowach bałaganu. Ale zobaczymy, co się da zrobić. I do waszych urodzin zostało już niewiele czasu — powiedział i mrugnął do niej szelmowsko.
To niezupełnie miało dla Finki sens, a bardzo nie lubiła, kiedy coś nie miało sensu.
— Czy to, że cię nie całkiem pamiętam, oznacza, że jesteś obcy? — zapytała chłodno.
— Dlaczego pytasz?
— Bo obcych nie wolno mi wpuszczać do domu — powiedziała i zaczęła zamykać drzwi.
— Dobrze, dobrze, porozmawiam o tym z waszą mamą — zapewnił i przytrzymał drzwi. — Na razie nie pamiętasz tego, Fineczko, ale bardzo lubiłaś swojego dziadka Baltazara. Dobrze się bawiliśmy, kiedy byłaś zupełnie malutka.
— Sznurówka naprawdę była smokiem? — zapytała.
Zaśmiał się znów i powiedział:
— Wasi rodzice nie mają pojęcia, ile wpada w te małe uszka, prawda?
Wzruszyła ramionami.
— Muszę z nimi porozmawiać, są w domu? — zapytał.
— Mogą już spać. Mama się wcześniej kładzie ostatnio.
— Nie będę jej denerwował ani męczył — zapewnił dziadek.
Dopiero wtedy wpuściła go do domu.
— A gdybyś chciała sobie co nieco przypomnieć, zawsze masz listy — powiedział.
— Jakie listy? — zapytała nieufnie.
— Te, które wam wysyłałem przez te wszystkie lata. Blaszane pudełko po herbatnikach, z saniami świętego mikołaja na wieczku, pamiętasz? — zapytał.
Zamrugała zaskoczona. Bo nagle pamiętała. Pudełko, stosiki listów przewiązanych kolorowymi wstążkami, pocztówki z dziwnymi znaczkami. Ale nie przypominała sobie ani pół słówka zapisanego na pięknym czerpanym papierze.
Dziadek poszedł do sypialni rodziców, a Finka wróciła do pokoju, mamrocząc pod nosem: „Puszka z listami”, bojąc się, że zapomni.
— Gdzie byłaś? — zapytał Franek ze swojej pryczy.
— Nie uwierzysz, kto właśnie przyszedł — powiedziała.
— Ktoś przyszedł? O tej porze?
— Nie pamiętasz dzwonka do drzwi? — zapytała.
— Dzwonka?
Przez chwilę myślała, że brat się z niej nabija. Ale nie. Wyglądał na szczerze zaskoczonego. A potem jego czoło się wygładziło i wrócił do rysowania, jakby znów całkiem zapomniał o dzwonku i nieoczekiwanym gościu. A to już wyglądało jak magia.
Ona jeszcze pamiętała. Przysunęła krzesełko do szafy i sięgnęła po czerwoną puszkę. To było dziwne uczucie. Niby pamiętała tę puszkę i to, co w niej było. A jednocześnie wspomnienia te chowały się za gęstą mgłą i trudno jej było je uchwycić.
Zabrała puszkę do łóżka i zaczęła badać jej zawartość. Listów było kilkadziesiąt, drugie tyle pocztówek. I — co najdziwniejsze — wyglądały na solidnie sczytane i podniszczone. Rogi były pozaginane, gdzieniegdzie ślady palców w czekoladzie odrobinę rozmazywały kolorowy atrament. Finka wyławiała z pamięci to, że mama czytała im te listy w łóżku, na dobranoc. Tyle że nie pamiętała ani słówka.
Magia. Skrzywiła się podirytowana. Jak na razie ta magia niespecjalnie jej się podobała. Dałaby sobie radę bez niej, skoro tylko mieszała jej w głowie.
Zabrała się do czytania. Grube strony zapisane fioletowym lub zielonym atramentem szeleściły pod jej palcami w bardzo znajomy sposób.
Kiedy się z nimi zapoznawała, historie natychmiast rozkwitały w jej wyobraźni. Pamiętała je wszystkie!
Franek pochrapywał na górnej pryczy, a ona czytała długo w noc.
Czy dziadek tu będzie, kiedy się obudzę? — myślała, zasypiając. — I czy będę pamiętała, że tu był?
Ciąg dalszy w wersji pełnej