Człowiek jest tylko rzeczą - ebook
Człowiek jest tylko rzeczą - ebook
Opowiadania „Człowiek jest tylko rzeczą” pisałem mając już rozbudowane wyobrażenie, w jaki kierunku będzie się zmieniać się nasza rzeczywistość w perspektywie najbliższych kilku - kilkunastu lat. Będzie to nadal ten sam świat, a zarazem inny, bardziej dynamiczny, nieprzewidywalny, ułatwiający jak i komplikujący ludziom życie.
Zadecydują o tym liczne trendy zmian. Wymienię tylko niektóre z nich: niepowstrzymany postęp techniczny we wszystkich dziedzinach życia, sztuczna inteligencja, inżynieria genetyczna, pogłębiający się kryzys klimatyczny i dewastacja środowiska naturalnego. Ważnym efektem tych zmian będzie rosnąca niestabilność psychiczna społeczeństwa oraz skłonność władz do inwigilacji, kontroli i podporządkowania sobie społeczeństwa
Tematy opowiadań dotyczącą bardzo różnych spraw: postępu technicznego, medycyny, rządzenia, wojny i pokoju, przyrody, uczuć i emocji, Boga i wiary. Niektóre mają charakter współczesny inne bardziej futurystyczny. Nie stronię też od groteski i satyry. Czytelnik znajdzie w nich różne wątki: kryminalne, psychologiczne, erotyczne.
Na napisanie opowiadań poświęciłem masę czasu. Moją ambicją jako autora było stworzenie intrygujących fabuł opowiadań i ciekawych postaci, niebanalny język i styl. Moje dotychczasowe utwory cieszą się dobrymi recenzjami i opiniami; ich skróty znajdziesz na górnym pasku strony autorskiej www.MichaelTequila.com. Jeśli uznasz, że nie mam racji, wyklnij mnie w żywe kamienie i obrzuć błotem, jeśli będziesz przeciwnego zdania, zachęć innych do kupienia i przeczytania tej książki.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64033-79-7 |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Naród pokochał go już od dnia jego nominacji na stanowisko prezydenta państwa. Aleksander Aleksandrowicz Żarin był inny niż jego poprzednicy, był najlepszym prezydentem, jakiego można było sobie wyobrazić, krwią z jego krwi i kością z jego kości. Kiedy jeszcze udowodnił, że potrafi sprawować urząd z godnością, naród co pięć lat regularnie przedłużał mu mandat. Prezydent doceniał dobrodziejstwa tytułu i urzędu i szczerze odpłacał narodowi gorącym uczuciem wdzięczności.
Aleksander Aleksandrowicz miał marzenia. Po nocach śnił mu się tytuł imperatora. Brzmiał on znacznie poważniej i dumniej niż arcyksiążę, król, cesarz, sułtan a nawet car, władca wszechmocny.
– Car to przeszłość, przeżytek, można powiedzieć rupieć historyczny, nieładna część światowej tradycji władzy. Na przykład, car Iwan Zagwozdny chodził z laską zakończoną ostrym kolcem i dźgał w stopę jaśniepanów wyprężonych przed nim w szeregu, aby sprawdzić ich odporność na ból i oddanie najwyższej władzy. – Ten tytuł już się przeżył. Niesie złe skojarzenia – wyjaśnił kiedyś prezydent przy piwie „Imperial” w gronie najbliższych przyjaciół.
W nocy – trzeba to podkreślić, gdyż Aleksander Aleksandrowicz Żarin śnił także w dzień – naszło go senne widziadło, niespokojne i intrygujące. Prezydent siedział w fotelu, lekko spocony, w piżamie, przykryty puchową kołdrą krytą jedwabiem. W ręku trzymał wieczne pióro; poruszając nim lekko czekał na ważne dokumenty do podpisu. Myślał o koronie, kiedy podszedł do niego osobisty adiutant, Siewierij Niania, w randze generała lejtnanta, aby go utulić. Aleksandrowi Aleksandrowiczowi wydał się kobietą, serdeczną i opiekuńczą.
– Czy ja już jestem imperatorem, Nianiu?
– Nie, jeszcze nie, kochanie. Ale już niedługo – uspokoił prezydenta Niania i poprawił kołdrę.
Rano Aleksander Aleksandrowicz poczuł się nie najlepiej. Chodził po wysokich schodach w górę i w dół, w dół i w górę, aby sprawdzić, czy ogromne drzwi jego pałacu otwierają się i zamykają równie łatwo i bezszmerowo jak poprzedniego dnia. Martwił się. Miał ku temu powody.
Poprzedniego dnia ktoś oddał dwa strzały za oknem pałacu. Chwilę potem prezydent usłyszał głuchy odgłos padającego na ziemię ciała. Było to z samego rana. Potem nastąpiło coś, o czym nigdy wcześniej nie słyszał. To znaczy słyszał, ale nie miał pojęcia, że mogło to być tak wielkie i w dodatku tak milczące.
Z centrum miasta, w kierunku jego pałacu, pełznął wielki wąż, potwornie długi i rozlewał się po ulicach. Na grzbiecie niósł czerwone transparenty i potwornie milczał. To milczenie było najstraszniejsze, ponieważ milczał o ludziach zmarłych i zabitych potajemnie, i chociaż milczał, to żyjący wiedzieli, o kogo chodzi. O tych, co nie potrafili trzymać języka za zębami, określali się jako konkurencja legalnej władzy i mówili o nieuczciwym bogaceniu się, despotyzmie i bezprawiu.
Niektórzy obywatele uważali takie zachowania za antypaństwowe i godne potępienia, ponieważ wąż podawał w wątpliwość i kwestionował to, co oni uważali za prawdę. Byli to ludzie, którzy wierzyli Aleksandrowi Żarinowi bez granic; był dla nich wielkim człowiekiem, niezwykłym przywódcą, wspaniałym wodzem.
Na wiadomość o pełznącym monstrualnym wężu i jego podstępnym milczeniu Aleksander Żarin zareagował spokojnie i rozważnie. Wiedział, co zrobić. Polecił rozesłać kondolencje, szczere, najszczersze, rodzinom tych obywateli, którzy tajemniczo zginęli, co uczyniono bezzwłocznie. Wtedy uspokoił się.
W pałacowym gabinecie, gdzie prezydent miał swoje biurko, stała w rogu bardzo stara, prawie antyczna, bogato rzeźbiona szafa. Prezydent nigdy jej się bliżej nie przyglądał.
– Stoi sobie, to stoi – myślał, nie angażując się w rozważania, jakie to ma znaczenie dla kraju lub choćby tylko dla niego.
Tym razem spojrzał na nią uważniej, miał akurat chwilę wolnego czasu, i dostrzegł na jej szczycie – ku swemu zdumieniu – koronę wysadzaną brylantami, taką, jaką noszą tylko najwięksi władcy. Prezydent wstał zza biurka i zadał sobie trud, aby podejść do szafy. Nie musiał tego robić, bo mogłaby mu ją przynieść służba pałacowa, ale zrobił. Stojąc przy szafie wspiął się na palce i usiłował dosięgnąć korony. Była zbyt wysoko; gabinet był większy niż największy salon pałacowy, a szafa odpowiadała mu wielkością i splendorem.
W końcu prezydentowi udało się zdjąć koronę z szafy, gdy skorzystał ze stojącego niedaleko krzesła. Przymierzył ją. Pasowała jak ulał. Idealnie odpowiadała jego marzeniom zostania imperatorem, któremu taka korona przysługuje z urzędu. Aleksander Aleksandrowicz Żarin zdjął ją z głowy i ostrożnie umieścił z powrotem na szafie, po czym obrócił się na pięcie dookoła własnej osi. Uczynił to trzy razy, ponieważ był przesądny. Chwilę później znowu przymierzał koronę. Nie pasowała!
Przymiarkę korony prezydent powtórzył jeszcze kilka razy, osiągając te same wyniki. Raz pasowała, raz nie pasowała. To go rozeźliło. Aby się uspokoić wrócił do biurka, na którym leżała kulka z napisem „Demokracja”. Była spora, plamiasta. Lubił używać jej do zabawy jako prestidigitator. Był to jego drugi zawód, o którym nikt nie wiedział. Pierwszy znali wszyscy, nie tylko w kraju, ale i na świecie. To, że o drugim nikt nie wiedział, utrzymywało prezydenta w pogodnym nastroju niewinności.
Sztuczka, jaką ćwiczył, polegała na tym, że kiedy otwierał dłoń z kulką, raz pokazywała się ona z napisem „Demokracja jest!”, a drugi raz z napisem ”Demokracji nie ma!”. Lubił to ćwiczyć, bo zmiany napisów go bawiły.
– Kiedyś pokażę tę sztuczkę tym amerykańskim i europejskim zarozumialcom, którzy dybią na mój kraj i majątek – pomyślał sobie. – Ech, co to za majątek! Takiego majątku nie ma nikt na świecie! – westchnął z radością, która wypełniła go po brzegi jak szampan wypełnia kielich.
Po nacieszeniu się myślą o ogromie władzy i nieprzebranym majątku, Aleksander Aleksandrowicz Żarin usiadł w swoim złotym fotelu za wielkim hebanowym biurkiem i zaplanował następny dzień. Myślał o nowych wyborach, choć nie musiał, jako że popierały go rzesze obywateli, którzy go uwielbiali.
– Nie wszyscy, ale solidne osiemdziesiąt pięć procent. To mi wystarcza. Nie jestem chciwy. Wszyscy to wiedzą. A jak nie wiedzą, to tylko dlatego, że są głupi – tak sobie tłumaczył swoje myśli.
Wszystko byłoby piękne, gdyby nie wąż, który powrócił tydzień później i wszedł na plac Prezydencki, aby pozostać tam na stałe i strasznie milczeć. Co gorsze, wąż powiedział mu we śnie:
– Będę tu czekać aż do skutku.
Aleksander Aleksandrowicz Żarin wiedział od doradców, że gada podesłała mu opozycja, wrogowie jego i państwa. Regularnie potępiał ich publicznie, aby naród wiedział, kto dobrze, a kto źle mu życzy. Obywatele cenili otwarte i rzeczowe wystąpienia prezydenta. Były dla nich ważne, bo w czasach opozycji nie powodziło im się najlepiej.
Wrogie choć niezdarne działania opozycji nie zniechęcały Aleksandra Żarina do otwartości w polityce krajowej i zagranicznej. Prezydent cenił politykę, dyplomację oraz uzbrojoną po zęby armię. Używał jej w celach obronnych, aby zniechęcić wrogów swojej ojczyzny, zwłaszcza tych najbogatszych, do myślenia o inwazji. To było ważne, ponieważ nie zamierzał dopuścić do sprowadzenia swego kraju do roli podnóżka, chłopca do bicia. Obywatele cenili go za wyjście naprzeciw wrogom z otwartą przyłbicą.
Prezydent lubił także podróżować. Celem jego podróży nie był wypoczynek, jak robi to zwykły człowiek pracy, ale pokazanie, jak piękny i bogaty jest jego kraj oraz jak silny i zwarty jest jego naród. Prezydent cenił sobie najbardziej oficjalne wizyty zagraniczne, różne grupy oznaczane symbolami cyfrowymi, A3, G8 czy nawet ZTP12, ponieważ jego udział w ich spotkaniach przynosił krajowi same korzyści. Pisała o tym obszernie prasa rządowa. Były to tak ważne wydarzenia, że w małych miasteczkach i na wsiach samoistnie organizowały się publiczne dyskusje na ich temat, aby wszyscy obywatele zrozumieli ich doniosłość.
Aleksander Aleksandrowicz Żarin dbał także o tradycję. Była dla niego święta. Najważniejsze były w niej wygrane wojny i ich bohaterowie, ci zabici na polu walki i ci zmarli z głodu lub choroby. Kiedy o nich myślał, wzdychał:
– To były ciężkie, a zarazem heroiczne czasy. Taka jest nasza historia.
Z okazji rocznicy ostatniej zwycięskiej wojny obronnej organizował co roku wielką defiladę wojskową. Nikt inny na świecie nie był w stanie zorganizować takiej defilady; wywoływała ona w obywatelach głębokie i szlachetne wspomnienia. Było to wspólne święto całego narodu.
Defilada stanowiła wielkie przeżycie dla wszystkich. Zachwyt budziły nogi, ręce i korpusy defilujących żołnierzy poruszające się z dokładnością zegarka i ostrością bagnetu, raz–dwa, raz–dwa, raz–dwa, i ich podkute buty trzaskające o asfalt, aż sypały się iskry. Każdy obywatel przeżywał defiladę, tak jakby była ona zorganizowana na jego cześć. Zabierał jej cząstkę do domu. Dzięki prezydentowi Żarinowi pamięć o wojnie i jej bohaterach pozostawała wciąż żywa, mimo że sama wojna skończyła się osiemdziesiąt lat wcześniej.
Przejęci wielkimi uroczystościami państwowymi i defiladami zapominali o bożym świecie; nawet biurokracja, przekupstwo czy bylejakość codziennego życia wydawały im się wtedy bardziej naturalne i do zniesienia. Byli za to wdzięczni prezydentowi Żarinowi, bo to on wszystko sponsorował, organizował i opłacał.
Niezbyt wysoki, ale dobrze zbudowany, Aleksander Aleksandrowicz Żarin reprezentował także walory osobiste, dając innym przykłady odwagi, mądrości i dobroci. Był wzorem, żaden mężczyzna nie był w stanie mu dorównać. Pokazywała to telewizja; jak walczył z niedźwiedziem, latał motolotnią ze stadem dzikich łabędzi czy nurkował w lodowatej wodzie na głębokość dziesięciu metrów, aby bratać się z morsami i fokami. Obywatele szanowali go także za to, że w najcięższych chwilach był poważny i opanowany. Dawało im to siłę do zmagania się z trudnościami codziennego życia.
Kiedy Aleksander Aleksandrowicz Żarin przyleciał z oficjalną wizytą do Republiki Elamu, na lotnisku przy powitaniu zagrano hymn narodowy Bizantu. Prezydent słuchał i uszom nie wierzył. Był to hymn zupełnie innego kraju. To, co się stało, reporter dziennika stołecznego opisał dwoma zdaniami.
– Aleksander Aleksandrowicz Żarin zdrętwiał, zastygł, w końcu zamarł z wrażenia. Jego twarz stała się kamienna i taka już pozostała.
Lekarze osobisty prezydenta stwierdził, że był to uraz psychiczny, który należy leczyć.
– To było nie do zniesienia. Nikt nie był w stanie przeżyć takiego szoku bez urazu – podsumował lekarz w wywiadzie telewizyjnym.
Po zakończeniu rozmów z przywódcą Elamu, generałem Sufraginem, Aleksander Żarin odleciał wieczorem do kraju. Lot trwał nie dłużej niż półtorej godziny. Po przylocie prezydent miał od razu udać się na wypoczynek do pałacu prezydenckiego. Pracownicy i służba pałacowa zawsze byli uprzedzeni, kiedy prezydent był już w drodze do domu.
Dwie godziny później adiutant Niania wybiegł pełen niepokoju ze swojego pokoju i pobiegł do sekretariatu prezydenta. Był zdenerwowany brakiem wiadomości, gdzie jest i co robi prezydent.
– Gdzie on jest? – adiutant zadał pytanie sekretarce. Spodziewał się natychmiastowej i uspokajającej odpowiedzi.
– Aleksander Aleksandrowicz Żarin… jest już w stolicy.
– Ale gdzie w stolicy? – wrzasnął Niania do sekretarki. Nie otrzymał jednak odpowiedzi.
Miejsce pobytu prezydenta skojarzyło się Niani zupełnie bezsensownie z więzieniem Varlam. Dziwił się sam sobie. Było to głupie i niepotrzebne skojarzenie.
– To ta cholerna opozycja. Sukinsyny – zawołał z wściekłością i wyszedł z sekretariatu, trzaskając drzwiami.
– Zawiadom mnie jak tylko będziesz wiedziała – rzucił sekretarce przez ramię.
Po powrocie z Elamu mimo interwencji lekarskiej twarz prezydenta pozostała kamienna. Widać to było wyraźnie, kiedy występował w telewizji. Nie był to widok przyjemny ani obojętny dla obywateli Bizantu. Oczekiwali, że lekarze coś zrobią i prezydent wróci do swej poprzedniej formy. Minęło kilkanaście dni i nic takiego nie nastąpiło. Ludzi spekulowali na temat stanu zdrowia i umiejętności lekarzy prezydenta w najbardziej nieodpowiedzialny sposób. Ktoś powiedział z przekonaniem, że drętwota zniknie z twarzy prezydenta wraz z nadejściem wiosny.
Sam prezydent, choć czuł się niezręcznie, zachował spokój i powagę. Zapytany w wywiadzie, dlaczego nie uśmiecha się, Aleksander Aleksandrowicz Żarin odpowiedział:
– Nie mam teraz ku temu powodów. Mam dużo pilnych i ważnych spraw na głowie. Muszę się bardzo koncentrować, aby sobie z nimi poradzić, mimo że do pomocy rąk mi nie brakuje. Usilnie staram się doprowadzić do zakończenia konfliktów zbrojnych w kilku częściach świata. Moje wysiłki są jednak torpedowane przez duży kraj, w którego interesie leży, aby ludzie nadal umierali. To okrutne – mimo wzruszenia prezydent zachował kamienny wyraz twarzy.
Dziennikarze rządowych mediów stwierdzili, że Aleksander Aleksandrowicz Żarin wykazuje nadzwyczajne poczucie rozwagi i zaangażowania. Ludzie niechętni prezydentowi byli jak zwykle innego zdania. Prasa zagraniczna z jakichś względów nawet nie wspomniała o jego wypowiedzi.
Po dziesięciu latach rozwoju kraju i wzrostu jego pozycji międzynarodowej społeczeństwo doceniło zasługi prezydenta, nadając mu tytuł Aleksander Aleksandrowicz Żarin – Słońce Narodu. W stolicy zorganizowano wielką fetę i bawiono się do rana. Było to coś w rodzaju balu maskowego w najlepszym stylu, bez ekstrawagancji i niemiłych ekscesów. W zabawie uczestniczył także sam prezydent. Miał na sobie strój Ojca Ojczyzny, wzorowany na ubiorze Marka Furiusza Kamillusa, dowódcy rzymskiego, sześciokrotnego trybuna wojskowego, autora wielkich zwycięstw. Główną część stroju stanowiła zbroja, zdobna u dołu krótką suknią oraz metalowe nagolenniki. W historycznym stroju prezydent wyglądał imponująco.
Dla urzędnika państwowego Igora Carpatiu, Aleksander Aleksandrowicz Żarin był nie tylko wielkim przywódcą, ale bohaterem i gwiazdą. Carpatiu natomiast wyglądał raczej skromnie. Niezbyt wysoki, przygarbiony, przyzwoicie choć niewyszukanie ubrany, zawsze w garniturze, był urzędnikiem średniego szczebla w Ministerstwie Aprowizacji. Żonaty, z dwójką dzieci, uważał się za zwyczajnego, nieco bardziej niż przeciętnego obywatela, pragnącego normalności w życiu oraz zdrowia i dobrego samopoczucia dla siebie i innych.
W pracy Igor Carpatiu nosił pseudo Szarak. Tak go nazywano, ponieważ lubił określać siebie jako „zwyczajny szary obywatel”. Koledzy i koleżanki byli ostrożni wobec niego, ponieważ był gorącym zwolennikiem silnej władzy, zwłaszcza Aleksandra Żarina, który kiedyś mu osobiście nadał order Wybitnego Urzędnika Państwowego przyznawany za wyjątkowe zasługi dla kraju.
Szarak źle znosił krytyków władzy. Uważał, że nie mieli umiaru w krytyce. Czasem żona go pytała, jak zmienia się służba zdrowia, emerytury, zatrudnienie czy dochody przeciętnego obywatela. O szkolnictwo nie pytała, ponieważ była nauczycielką i wiedziała, jak sprawy tam wyglądają. Miała w sobie niezaspokojoną ciekawość, co dzieje się w kraju. Chciała o tym z kimś rozmawiać, a najczęściej on był pod ręką.
– Co o tym sądzisz? – pytała. – Pracujesz w ważnym ministerstwie i z pewnością masz lepsze rozeznanie niż ja.
Na zaczepki żony Carpatiu nic nie odpowiadał, zbywał jakąś wymówką, najczęściej, że jest akurat bardzo zajęty. Potem mruczał tylko do siebie:
– Głupia baba! Szuka dziury w całym.
W sobotę rano Igor Carpatiu wybrał się na spacer. Dzień był chmurny i chłodny. Myślał o wielkiej polityce, o sprawiedliwości i dobrobycie. Szedł wzdłuż muru okalającego pałac prezydencki, kiedy z bocznej bramy wyszedł Aleksander Aleksandrowicz Żarin w asyście ochroniarzy i sekretarza. Szedł w jego kierunku.
– Prezydent wychodzi na spacer podobnie jak ja. Co za wspaniały człowiek! – pomyślał i poczuł przypływ radości i energii, jakby nagle ogrzało go słońce. Zwolnił kroku i obserwując prezydenta wyobrażał sobie, jak kroczy mu naprzeciw po czerwonym dywanie spokojnie, równo, z prawą ręką szykownie usztywnioną, uśmiechając się po ojcowsku. Naszły go wspomnienia ostatniej parady wojskowej, niezwykle bogatej: czołgi, działa, rakiety, samochody opancerzone, nad głową warkotliwe helikoptery i huczące samoloty. I żołnierze, tysiące żołnierzy, a po bokach trasy przemarszu wojsk i na sąsiednich ulicach setki policjantów dla zapewnienia bezpieczeństwa i porządku.
Myśli Carpatiu, zwykłego urzędnika, Szaraka, jak mówił o sobie, poszybowały w górę. Przypomniał sobie ostatnie osiągnięcia i zdobycze kraju:
– Zachara jest już nasza. Wkrótce zdobędziemy jeszcze więcej. Będziemy bogatsi i potężniejsi. – Przypomniał sobie wrogów Bizantu, o których często mówił Aleksander Aleksandrowicz Żarin. Pod wpływem wspomnień Igor Carpatiu zaczął się zastanawiać:
– Co dał nam Zachód? Patelnię teflonową? Komputer? Internet? Restauracje McDonalda?
Był patriotą. Nie pytał w swoim imieniu, ale całego narodu. Zaśmiał się szyderczo w duchu.
– To my im dajemy ropę i gaz. Bez nas nie przeżyliby nawet tygodnia. A co dał nam i światu Aleksander Aleksandrowicz Żarin? Wszystko! Poczucie bezpieczeństwa, siły, szacunek u innych. Radość rozlała się w Szaraku jak dobrze schłodzona wódka na letnim pikniku.
– O właśnie! – przypomniał sobie. – On nawet obniżył cenę wódki! Żaden z jego poprzedników tego nie zrobił. A przecież wódka jest ważna. Bez niej nie byłoby żadnego wesela, imienin czy chrzcin dziecka. Szarak wzruszył się wspomnieniami z przyjęcia z okazji chrztu swojej najmłodszej córeczki, ukochanej Oli.
Naładowany pozytywną energią szedł w kierunku prezydenta, aby go pozdrowić i uścisnąć mu prawicę, jeśli tylko byłoby to możliwe. Wierzył, że to możliwe, liczył na to. Szedł i cieszył się. Nagle wyrosło przed nim trzech mężczyzn. Usiłował coś im powiedzieć, kiedy rozległy się strzały. Carpatiu poczuł penetrujący ból w klatce piersiowej, a sekundę później eksplozję w głowie.
Aleksander Aleksandrowicz Żarin podszedł bliżej i spojrzał w gasnącą twarz mężczyzny. Przyglądał mu się, jakby chciał coś sobie przypomnieć. Obrócił się w kierunku swoich ludzi.
– Pamiętam go. Rok temu wręczałem mu order Wybitnego Urzędnika Państwowego za wieloletnią, oddaną służbę ojczyźnie. To prawdziwy patriota. Jego nazwisko… Tak, tak! Przypominam sobie: Igor Carpatiu. Spokojny obywatel, pracowity urzędnik i dobry ojciec. Zapiszcie jego nazwisko! Zorganizujemy mu pogrzeb na koszt państwa i damy piękny nagrobek. Ostatecznie poświęcił życie dla dobra i bezpieczeństwa ojczyzny. Musimy wyróżniać naszych najlepszych obywateli.AUTOMAT
W przestrzennej poczekalni Kliniki Uniwersyteckiej Apogeum panował trudny do zdefiniowania zapach, przypominający mieszankę palonych migdałów, eteru oraz płynu do dezynfekcji podłóg. Przeleciałem wzrokiem po twarzach oczekujących pacjentów, kobiet i mężczyzn; w większości były to starsze osoby. Siedzieli na krzesłach lub stali obok nich, patrząc przed siebie; dwie pary rozmawiały ze sobą półgłosem. Byli niezwykle spokojni, niektórzy wręcz apatyczni, jakby przyjęli środki uspokajające. Po chwili przestali zwracać na mnie uwagę, z wyjątkiem jednego mężczyzny. Średniego wzrostu, ubrany w ciemnoszary garnitur z kolorową muszką, ze starannie wyczyszczonymi pantoflami na nogach, wyglądał dystyngowanie. Miał zaokrąglone kształty ciała; jego łagodnie uśmiechnięta twarz sugerowała dodatkowo, że lubi dobrze zjeść.
Na początku spokojny, mężczyzna ożywił się, jak tylko zauważył, że rozglądam się wokół z zamiarem znalezienia sobie miejsca. Usiadłem na krześle między gabinetem numer dwadzieścia trzy i dwadzieścia cztery, kilka kroków od niego. Po chwili wahania, czy też zastanawiania się, podszedł do mnie. Domyśliłem się, że pragnie zapytać mnie o coś lub o czymś poinformować. Na serdecznym palcu lewej dłoni miał złoty sygnet z wygrawerowanym nieokreślonym czarnym symbolem. Kiedy pochylił się w moim kierunku, zauważyłem powtarzające się drganie nerwu pod lewym okiem, a poniżej lekko opuszczony kącik ust. Zapytał mnie, czy może się przysiąść wskazując ręką stojące obok krzesło.
– Oczywiście. Bardzo proszę. Krzesło wydaje mi się wolne – odpowiedziałem, starając się nie nadawać memu głosowi tonu zachęty.
Przedstawił się jako Człowiek Ex. Zważywszy jego wygląd i zachowanie nie zdziwiło mnie to specjalnie. Powiedział, że urodził się dosyć dawno, ale jest synem współczesności. Nic nie odpowiedziałem, skinąłem tylko głową potakująco, przyjmując oświadczenie do wiadomości. Potem już tylko słuchałem. Mówił raczej szybko i krótkimi zdaniami. Opowiedział mi fragment swojego życia, właściwie to nawet dnia. Zaczął od pogody. Mówił w czasie teraźniejszym, jakby relacjonował to, co się dzieje przed jego oczami.
– Jest grudzień dwa tysiące dziewiętnaście. Na dworze jest minus pięć stopni Celsjusza. W skali Fahrenheita to plus 23 stopnie. Nie! Więcej! ... Nie! Mniej! Sam już nie wiem – Człowiek Ex przerwał i popatrzył w przestrzeń nad moją głową.
– Podsumuję się – zaczął od nowa. – Jestem człowiekiem-automatem. Dokładniej, prawie automatem. Nie mam czasu ani własnej woli. Sterują mną budzik, telefon, radio, telewizor i komputer oraz sygnały, wiadomości i polecenia dochodzące z różnych stron. Zrób to! Zrób tamto! Nie rób tego! Lepiej mnie posłuchaj! Zainteresuj się! Zanotuj! Zapamiętaj! To okropne. Oprócz wymienionych urządzeń polecenia najczęściej wydaje mi rodzina. W nocy nie śpię, tylko czuwam, ale co to za czuwanie, skoro w dzień śpię, bo jestem zmęczony. Najgorsze jest to, że muszę robić kilka rzeczy naraz.
Mężczyzna zatrzymał się na moment, zbierając myśli. Przełykał ślinę, stwarzał wrażenie, jakby coś go męczyło. Po chwili zebrał się w sobie.
– Czasem myślę, że oszaleję. Zły nastrój szybko mi jednak przechodzi, bo rwą mi się myśli. To dobra rzecz. Zdałem sobie z tego sprawę, dopiero dzisiaj nad ranem, kiedy się obudziłem. Wołałem o pomoc, ale nikt nie przyszedł. Wiem, że potrzebuję silnego bodźca, aby przetrwać, idę więc do kuchni i wyjmuję słoik z kawą. Jest prawie pusty, na dnie jest tylko odrobina. To za mało. Stoję i myślę, co robić. Potrzebuję więcej czasu, bo jak wspomniałem, myśli rwą mi się na strzępy. Postanawiam zaparzyć sobie kawę po turecku, czyli zagotować na wolnym ogniu. Rozcinam a następnie rozgniatam ziarna nożem, staram się robić to jak najciszej, aby nie obudzić nikogo z domowników. A tu nagle słyszę głos z ciemności:
– Co ty tam wyprawiasz? Czy musisz hałasować?
Powstrzymuję się, aby nie wybuchnąć. To ja staram się zachowywać jak najciszej, a tu zwraca mi się głośno, w dodatku obcesowo, uwagę! Tłumię w sobie gniew i nastawiam kalarepę na parze. To na śniadanie, bo dietetyczka zaleciła mi jeść więcej warzyw. Potem wyjmuję garnek do kawy, wsypuję kawę ze słoiczka oraz pogniecione przeze mnie ziarna i włączam płytę elektryczną. Przerywam obserwację garnka po minucie, bo natychmiast muszę iść do toalety. Kiedy wracam, aby dokończyć parzenie kawy, słyszę, jak buzuje woda w garnku z kalarepą. Odrywam się od garnka z kawą, podnoszę pokrywę i dźgam kalarepę widelcem, aby sprawdzić, czy nie jest już miękka. Jak widelec trafił do mojej ręki, nie wiem. Kalarepa jest jeszcze twarda. Wracam do kawy. W trakcie pilnowania, czy się już nie gotuje, przypominam sobie, że w maselniczce jest mało masła. Idę do lodówki, wyjmuję kostkę masła i odłupuję kawałek nożem. Kilka skrawków pryska na bok. To mnie wkurza. Chciałbym dać sobie w pysk. W garnku dochodzi kalarepa. Odrywam się od masła, aby wyłączyć prąd pod garnkiem do gotowania na parze. Muszę zdążyć przed godziną dziewiątą, bo nie chcę być przy stole, kiedy zjawi się rodzina.
Człowiek Ex patrzy na mnie uważnie, studiuje moją twarz. Widzę, że mnie taksuje wzrokiem i ocenia. Chyba wypadło to korzystnie, bo kontynuuje jakby uspokojony. Kładzie ręce na udach i wyprostowuje palce. Zauważam, że ma zadbane dłonie i długie palce.
– Co do nerwów, to wkurzam się automatycznie. Chyba dlatego, że mam w głowie różne implanty, przede wszystkim kostkę pamięci neuronowej, stanowiącej element sztucznej pamięci. To wszystko zainstalowano mi tutaj, w klinice. Miałem problemy z padaczką. Czasem ta cała maszyneria rozmagnesowuje mi się lub coś podobnego. Lekarze nazywają to zapaścią zakłóceniowo-energetyczną. Trudno to wszystko spamiętać, a jeszcze trudniej uporządkować w głowie, bo nerwy mam napięte jak postronki. Nie mam do siebie pretensji, bo sam ich sobie nie napiąłem.
Patrzę na Człowieka Ex z uwagą, zastanawiając się, kim on jest. Aktorem? Naukowcem? Muzykiem? Jego słowa przywracają mnie do przytomności.
– Jednocześnie przypominam sobie, że wcześniej, w nocy, chciałem skoczyć z balkonu. Nie zrobiłem tego tylko dlatego, że mieszkam na trzecim piętrze. Spadając, choć ziemia jest twarda jak kamień, tylko bym się połamał, a nie zabił. Jaki jest sens, aby się tylko połamać i cierpieć? I to jak! – Człowiek Ex zadaje pytanie, patrząc mi w oczy.
W nocy nie śpię, bo bolą mnie plecy od długiego siedzenia przy telewizorze lub książce, niepokoją myśli i od czasu do czasu goni mnie pęcherz. Około północy często dzwoni do mnie kuzyn, to moja najbliższa rodzina. Bardzo cierpi i płacze. Jest niesprawny od czasu, kiedy stracił nogę w wypadku samochodowym. Strasznie się męczy. Jak takiemu nie pomóc? Siedzę przy telefonie i pocieszam go, jak umiem.
– Jak pan sobie radzi, kiedy sam czuje się pan podle? – pytam ze współczuciem. Pytanie ożywia mojego rozmówcę.
– Niestety, strasznie wtedy rzucam wulgarnymi słowami i przekleństwami. Latają po pokoju jak krwawe ochłapy i tylko czekać, jak się psy zbiegną z całej okolicy. Kurwa mać! Niech to szlag trafi! Co za bajzel! Do nagłego groma! Przepraszam, podaję panu przykłady tylko w miarę przyzwoitych i obyczajnych epitetów, jakich używam. To nie jest samo dno, bo mam w mózgu implant, ogranicznik wulgarności. Działa on na zasadzie mechanizmu sprawdzającego, czy przekleństwo, jakie akurat przychodzi mi na myśl, da się użyć bez nadmiernego naruszenia zasad przyzwoitości. Od czasu do czasu poddają mnie też hipnozie, ale nie wiem w jakim celu. Chyba po to, aby nastroić mnie optymistycznie.
Z gabinetu numer dwadzieścia cztery wychodzi pielęgniarka. Jest młoda, niezbyt ładna. Ma na sobie biały fartuch i czerwone lakierki na wysokich obcasach. Nic nie mówi, tylko patrzy na mojego towarzysza swoimi sarnimi oczami. Patrzę na niego i widzę po twarzy i oczach, że wie, co ma robić. Człowiek Ex mówi:
– Nie mogę więcej z panem rozmawiać. Mam operację. Wymienią mi oprzyrządowanie mojej głowy i zaktualizują jego oprogramowanie. Profesor powiedział mi, że jest to kombinacja w rodzaju science fiction, połączenie możliwego z niemożliwym. Wierzę mu. Ja tu przyjeżdżam regularnie w środy. Jeśli i pan będzie tutaj w środę, to opowiem resztę mojej historii. A jest czego słuchać.
Człowiek Ex wstaje z krzesła i wchodzi w jasną plamę światła padającego z okna. Zauważam lekko połyskliwą, prawie przezroczystą skórę twarzy delikatnie porysowaną błękitnymi żyłkami i popstrzoną brązowymi plamkami. Kiedy się odwraca, aby wejść do gabinetu, widzę także podłużne blizny po nacięciach skóry za lewym uchem. To mnie przekonuje, że jest to autentyczna istota ludzka, łącząca przeszłość z teraźniejszością.