Czarna skrzynka - ebook
Czarna skrzynka - ebook
Poruszająca historia dramatu małżeńskiego opowiedziana w listach.
Po siedmiu latach od rozwodu Ilana przerywa gorzkie milczenie i pisze list do byłego męża, światowej sławy wykładowcy, eksperta od fanatyzmu Aleksandra Gideona. Prosi o pomoc w sprawie ich dorastającego syna Boaza, który sprawia kłopoty. Tak rozpoczyna się między nimi intensywna korespondencja, w którą włączają się też obecny mąż Ilany, bardzo religijny, zaangażowany politycznie i pragnący odbudować Kraj, jej mieszkająca w kibucu siostra, makiaweliczny prawnik Aleksa i sam Boaz. W serii listów – emocjonalnych, ironicznych, poruszających i dowcipnych – byli małżonkowie próbują rozszyfrować „czarną skrzynkę” swego małżeństwa, które okazało się katastrofą. I wszystko wskazuje na to, że nadal będzie wywierać przemożny wpływ na ich życie.
Dzięki galerii różnorodnych, barwnych postaci Amos Oz z ogromną wrażliwością pokazuje meandry ludzkiej psychiki, zadawnione ból i cierpienie, z którymi każdy usiłuje radzić sobie na własny, ułomny sposób. Kreśli także żywy obraz współczesnego izraelskiego społeczeństwa.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8188-885-1 |
Rozmiar pliku: | 857 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lecz ty, ty wiesz, że noc jest całkiem cicha
I tylko ja wciąż czuwam nieznużenie,
Samotnie nasłuchując twego płaczu;
Bestia wybrała mnie na swe jedyne pożywienie.
Czasami dreszcz śmiertelny mnie przenika,
Błąkam się ogarnięty przerażeniem:
Twój głos przyzywa mnie wciąż z innej strony,
Jak dziecko dręczy ślepca ze złośliwym rozbawieniem.
Lecz ty, ty kryjesz twarz. Mnie nie zatrzymasz
Gołębią krwią, ciemnością twoich źrenic,
I łkasz bezgłośnie, uwięziona w mroku,
Tam, gdzie zanika pamięć, sens lub zrozumienie.
Natan Alterman, _Opłakiwanie_
(fragment)dr Aleksander A. Gideon
Wydział Nauk Politycznych
Uniwersytet Midwest
Chicago, Illinois, USA
Jerozolima, 5.02.76
Drogi Alku!
Jeśli nie zniszczysz tego listu, kiedy tylko rozpoznasz moje pismo na kopercie, to będzie znaczyło, że ciekawość jest silniejsza od nienawiści. Albo że twoja nienawiść potrzebuje świeżego paliwa.
Teraz bledniesz, zaciskasz wilcze szczęki z całej siły, zagryzasz wargi i przerzucasz kartki listu, żeby się dowiedzieć, czego chcę od ciebie, czego ośmielam się żądać po siedmiu latach całkowitego milczenia.
Chcę, żebyś wiedział, że Boaz zszedł na złą drogę. I że pilnie potrzebuje twojej pomocy. Mój mąż i ja nie możemy nic zrobić, ponieważ Boaz zerwał z nami kontakt. Podobnie jak ty.
Teraz możesz przerwać czytanie i wrzucić ten list do ognia. (Nie wiem dlaczego, ale zawsze wyobrażam sobie ciebie w długim, pełnym książek pokoju, siedzącego samotnie przy czarnym biurku, a za oknem naprzeciwko rozciąga się biała, pokryta śniegiem równina. Równina bez jednego drzewka czy krzaczka, oślepiający surowy śnieg. Ogień płonie na kominku po lewej, a przed tobą na pustym biurku stoją pusta szklanka i pusta butelka. Cały obraz jest czarno-biały. Ty również: ascetyczny, mnisi, wyniosły i czarno-biały).
Teraz zgniatasz list, burcząc pod nosem jak Anglik, i ciskasz go prosto w ogień: co cię obchodzi Boaz? Poza tym nie wierzysz w ani jedno moje słowo. Wbijasz spojrzenie szarych oczu w migoczące płomyki i mówisz do siebie: ona znowu próbuje mnie naciągnąć. Ta kobieta nigdy nie ustąpi, nigdy nie da za wygraną.
Dlaczego więc piszę do ciebie?
Z rozpaczy, Alku. Oczywiście w kwestii rozpaczy ty jesteś światowym autorytetem. (Tak, naturalnie czytałam _–_ jak wszyscy – twoją książkę: _Rozpacz i przemoc: studium porównawcze fanatyzmu_). Ale teraz mówię nie o twojej książce, tylko o substancji, z której wymodelowana jest twoja dusza: zamrożona rozpacz. Arktyczna rozpacz.
Ciągle jeszcze czytasz? Podsycasz swoją nienawiść do nas? Smakujesz _Schadenfreude_ niczym kosztowną whisky, małymi łykami? Jeśli tak, lepiej przestanę ci dokuczać i skoncentruję się na Boazie.
Rzecz w tym, że po prostu nie mam pojęcia, ile ty wiesz. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się okazało, że znasz wszystkie szczegóły, że kazałeś swojemu prawnikowi Zakheimowi przysyłać miesięczne raporty o naszym życiu; że przez te wszystkie lata obserwujesz nas na ekranie swojego radaru. Z drugiej strony nie byłabym zaskoczona, gdybyś nie wiedział nic: ani że wyszłam za mąż za Michela-Henriego Sommo, ani że mam córkę, ani co się stało z Boazem. To całkiem w twoim stylu, żeby odwrócić się do nas plecami i na zawsze wykreślić nas z nowego życia jednym brutalnym gestem.
Kiedy nas wyrzuciłeś, zabrałam Boaza i pojechaliśmy do mojej siostry i jej męża, do ich kibucu. (Nie mieliśmy dokąd pójść i nie mieliśmy pieniędzy). Mieszkaliśmy tam przez sześć miesięcy. Potem wróciłam do Jerozolimy i zaczęłam pracować w księgarni. Boaz został w kibucu przez następne pięć lat, do czasu, gdy skończył trzynaście lat. Odwiedzałam go co trzy tygodnie. Tak było, dopóki nie wyszłam za Michela, a od tego czasu mój syn nazywa mnie dziwką. Całkiem jak ty. Ani razu nie odwiedził nas w Jerozolimie. Kiedy go zawiadomiliśmy, że urodziła nam się córka (Madeleine Jifat), trzasnął słuchawką telefonu.
Potem nagle, dwa lata temu, zjawił się pewnej zimowej nocy o pierwszej. Poinformował mnie, że skończył z kibucem i że albo wyślę go do średniej szkoły rolniczej, albo pójdzie „na ulicę” i więcej go nie zobaczę.
Mój mąż się obudził, kazał mu zdjąć mokre ubranie, zjeść coś, wykąpać się i iść do łóżka. Porozmawiamy rano, powiedział. A ten chłopiec (już wtedy, trzynastoipółletni, dużo wyższy i masywniejszy od Michela) odparł takim tonem, jakby miażdżył butem robaka: „A kto ty jesteś? Kto cię pyta o zdanie?”. Michel zachichotał i powiedział: „Proponuję, kolego, żebyś wyszedł na dwór, ochłonął, zmienił płytę, zapukał do drzwi i zaczął od początku, ale tym razem spróbuj się zachować jak istota ludzka, nie jak goryl”.
Boaz odwrócił się do drzwi, ale ja zastąpiłam mu drogę. Wiedziałam, że mnie nie tknie. Mała się obudziła i zaczęła płakać, więc Michel poszedł ją przewinąć i zagrzać dla niej mleko w kuchni. Powiedziałam: „Dobrze, Boaz. Możesz iść do szkoły rolniczej, jeśli naprawdę tego chcesz”. Michel, stojąc obok nas w bieliźnie i trzymając dziecko, które już nie płakało, dodał: „Ale pod warunkiem że przeprosisz matkę, powiesz «proszę» i «dziękuję». Jesteś człowiekiem czy koniem?”. A Boaz, z twarzą wykrzywioną tym rozpaczliwym wstrętem i pogardą, które odziedziczył po tobie, szepnął do mnie: „I ty dajesz mu się pierdolić?”. A potem wyciągnął rękę, dotknął moich włosów i powiedział zmienionym tonem, na którego wspomnienie serce mi się kraje: „Ale twoje dziecko jest naprawdę ładne”.
Dzięki wpływom brata Michela umieściliśmy Boaza w Średniej Szkole Rolniczej Telamin. To było dwa lata temu, na początku 1974 roku, niedługo po wojnie, na którą – jak mi mówiono – wróciłeś z Ameryki, żeby dowodzić batalionem czołgów na Synaju, zanim znowu zniknąłeś. Spełniliśmy nawet jego żądanie, żeby go nie odwiedzać. Siedzieliśmy cicho i płaciliśmy czesne. To znaczy Michel płacił. No, nie całkiem Michel.
Przez te dwa lata nie dostaliśmy od Boaza nawet pocztówki. Tylko alarmujące uwagi od dyrektorki. Chłopiec jest gwałtowny. Chłopiec wdał się w bójkę i rozbił głowę nocnemu stróżowi. Chłopiec znika w nocy. Chłopiec jest notowany na policji. Chłopiec dostał wyrok w zawieszeniu. Chłopiec będzie musiał opuścić szkołę. Ten chłopiec to potwór.
A co ty pamiętasz, Alku? Ostatnio widziałeś ośmioletniego chłopaczka o rudawych włosach, długiego i chudego jak łodyga kukurydzy, który godzinami stał bez słowa na taborecie i pochylając się w skupieniu nad twoim biurkiem, robił dla ciebie modele samolotów z drzewa balsy według instrukcji z książeczek dla majsterkowiczów, które mu kupiłeś – porządne, zdyscyplinowane, niemal zbyt ostrożne dziecko, chociaż już wtedy, w wieku ośmiu lat, potrafił znosić upokorzenia z jakąś milczącą, kontrolowaną determinacją. A tymczasem, niczym genetyczna bomba zegarowa, Boaz skończył szesnaście lat, ma prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu i dalej rośnie – rozgoryczony dzikus, którego nienawiść i samotność obdarzyły zdumiewającą siłą fizyczną. A dziś rano stało się wreszcie to, na co od dawna czekałam: pilny telefon ze szkoły. Postanowili usunąć go z internatu, ponieważ napastował nauczycielkę. Odmówili podania szczegółów.
Pojechałam tam natychmiast, ale Boaz nie chciał mnie widzieć. Przekazał tylko wiadomość, że „nie chce mieć nic wspólnego z tą kurwą”. Chodziło mu o nauczycielkę czy o mnie? Nie wiem. Okazało się, że właściwie jej nie „napastował”: rzucił jakiś obrzydliwy dowcip, ona uderzyła go w twarz, a on natychmiast oddał jej dwa razy. Ubłagałam ich, żeby wstrzymali się z wydaleniem Boaza, dopóki nie znajdę czegoś innego. Zlitowali się nade mną i dali mi dwa tygodnie.
Michel mówi, że jeśli chcę, Boaz może zamieszkać z nami (chociaż razem z dzieckiem zajmujemy półtora pokoju, za które wciąż jeszcze spłacamy hipotekę). Ale wiesz równie dobrze jak ja, że Boaz się nie zgodzi. Ten chłopiec czuje do mnie wstręt. I do ciebie. Więc jednak mamy ze sobą coś wspólnego, ty i ja. Przepraszam.
Nie ma szans, żeby przyjęli go do innej szkoły zawodowej, skoro jest notowany i ma wyrok w zawieszeniu. Piszę do ciebie, bo nie wiem, co robić. Piszę do ciebie, chociaż tego nie przeczytasz, a nawet jeśli przeczytasz, to nie odpiszesz. Najwyżej polecisz swojemu adwokatowi Zakheimowi, żeby wysłał mi urzędowy list z przypomnieniem, że jego klient odmówił uznania ojcostwa, że test na grupę krwi nie dał jednoznacznego wyniku i że to ja sama uparcie odmawiałam przeprowadzenia testu tkankowego. Szach i mat.
Tak, rozwód uwolnił cię od wszelkiej odpowiedzialności za Boaza i wszelkich zobowiązań wobec mnie. Znam to na pamięć, Alku. Nie mam żadnej nadziei. Piszę do ciebie, jakbym stała w oknie i rzucała słowa na wiatr. Albo w ciemność pomiędzy gwiazdami. Rozpacz to twoja domena. Jeśli chcesz, możesz mnie traktować jak egzemplarz okazowy.
Czy wciąż pragniesz zemsty? Jeśli tak, oto nadstawiam drugi policzek. Mój i Boaza. No dalej, uderz tak mocno, jak potrafisz.
Tak, jednak wyślę ten list, chociaż jeszcze przed chwilą odłożyłam pióro i postanowiłam zrezygnować; w końcu nie mam nic do stracenia. Żadnego wyjścia. Musisz to zrozumieć: nawet jeśli kurator albo pracownik opieki społecznej namówi Boaza na jakąś terapię, socjalizację czy załatwi przeniesienie do innej szkoły (chociaż nie wierzę, że komuś się to uda), nie mam pieniędzy, żeby za to zapłacić.
Podczas gdy ty masz mnóstwo, Alku.
I nie mam żadnych znajomości, podczas gdy ty potrafisz wszystko załatwić za pomocą kilku telefonów. Jesteś silny i mądry. Przynajmniej byłeś taki siedem lat temu. (Słyszałam, że miałeś dwie operacje. Nie powiedzieli mi, jakiego rodzaju). Mam nadzieję, że już jesteś zdrowy. Nic więcej nie powiem, żebyś nie oskarżył mnie o hipokryzję. Podlizywanie się. Płaszczenie. Nie zaprzeczę, Alku: wciąż gotowa jestem podlizywać ci się z całych sił. Zrobię wszystko, co zechcesz. Naprawdę wszystko. Jeśli uratujesz naszego syna.
Gdybym miała więcej rozumu, przekreśliłabym „naszego syna” i napisała „Boaza”, żeby cię nie rozzłościć. Ale jak można przekreślić prawdę? Jesteś jego ojcem. A co do mojego rozumu, już dawno ustaliłeś, że jestem kompletną kretynką.
Składam ci propozycję. Gotowa jestem przyznać na piśmie, w obecności notariusza, jeśli sobie życzysz, że Boaz jest synem kogoś innego. Szacunek dla siebie odebrano mi już dawno temu. Podpiszę każdy papierek, który podsunie mi twój adwokat, jeśli ty w zamian udzielisz Boazowi pierwszej pomocy. Nazwijmy to humanitarnym postępkiem. Nazwijmy to aktem miłosierdzia wobec zupełnie obcego dziecka.
To prawda, kiedy przestaję pisać i przywołuję go przed oczy, nasuwają mi się te słowa: Boaz jest obcym dzieckiem. Nie, nie dzieckiem. Obcym mężczyzną. Nazywa mnie kurwą. Ciebie nazywa psem. Michel to dla niego „mały alfonsik”. Używa mojego panieńskiego nazwiska (nawet w urzędowych dokumentach). Boaz Brandstetter. A szkołę, w której umieściliśmy go dzięki znajomościom, na jego własne żądanie, nazywa Diabelską Wyspą.
Teraz wyznam ci coś, czego możesz użyć przeciwko mnie. Rodzice mojego męża, którzy mieszkają w Paryżu, przysyłają nam co miesiąc parę groszy na opłacenie pobytu Boaza w internacie, chociaż nigdy nie widzieli go na oczy, a on chyba nawet o nich nie słyszał. Wcale im się nie przelewa (to imigranci z Algierii), a oprócz Michela mają jeszcze pięcioro dzieci i ośmioro wnuków, we Francji i w Izraelu.
Słuchaj, Alku: nie napiszę ani słowa o przeszłości. Z wyjątkiem jednej sprawy, o której nigdy nie zapomnę, chociaż ty pewnie nie rozumiesz, skąd o tym wiem. Dwa miesiące przed naszym rozwodem Boaza z infekcją nerki zabrano do szpitala Sza’arej Cedek. Wystąpiły komplikacje. Bez mojej wiedzy poszedłeś do doktora Blumenthala, żeby go zapytać, czy w razie potrzeby dorosły może oddać nerkę ośmioletniemu dziecku. Zamierzałeś oddać mu własną nerkę. Ostrzegłeś lekarza, że stawiasz tylko jeden warunek: że ja i dziecko nigdy się nie dowiemy. I nie wiedziałam, dopóki nie zaprzyjaźniłam się z doktorem Adornem, asystentem Blumenthala, młodym lekarzem, którego chciałeś podać do sądu za zbrodnicze zaniedbanie w opiece nad Boazem.
Jeśli wciąż czytasz, pewnie teraz bledniesz jeszcze bardziej, chwytasz zapalniczkę gwałtownym gestem i przysuwasz płomyk do ust, z których wyjąłeś fajkę, i powtarzasz bez końca: Oczywiście. Doktor Adorno. Któż inny? I jeśli do tej pory nie zniszczyłeś listu, teraz go zniszczysz. A także mnie i Boaza.
Boaz wyzdrowiał, a wtedy wyrzuciłeś nas z twojego domu i z życia. Nigdy nie oddałeś mu nerki. Wierzę jednak, że myślałeś o tym zupełnie poważnie. Ponieważ zawsze jesteś poważny. Tyle ci muszę przyznać: jesteś poważnym człowiekiem.
Znowu ci się podlizuję? Jeśli sobie życzysz, przyznam się do winy. Kadzenie. Pochlebstwo. Padnę przed tobą na kolana i uderzę czołem w podłogę. Jak za dawnych dobrych czasów.
Ponieważ nie mam nic do stracenia i gotowa jestem żebrać. Zrobię, czego zażądasz. Tylko nie zwlekaj, bo za dwa tygodnie wyrzucą go na ulicę. A ulica już na niego czeka.
W końcu masz ogromne możliwości. Spuść ze smyczy tego potwora, twojego adwokata. Spróbuj pociągnąć za sznurki, żeby przyjęli Boaza do szkoły morskiej. (Boaz już od dzieciństwa przejawia dziwny pociąg do morza. Pamiętasz, Alku, w Aszkelonie, to lato wojny sześciodniowej? Te wiry wodne? Tratwę? Rybaków?)
I jeszcze jedno, zanim zakleję kopertę: nawet się z tobą prześpię, jeśli zechcesz. Kiedy zechcesz. Jak zechcesz. (Mój mąż wie o tym liście i zgodził się, żebym go napisała – z wyjątkiem ostatniego zdania. Więc jeśli masz ochotę zniszczyć mi życie, po prostu zrób kserokopię tego listu, podkreśl czerwonym ołówkiem ostatnie zdanie i wyślij do mojego męża. Podziała jak zaklęcie. Przyznaję: kłamałam, kiedy napisałam wcześniej, że nie mam nic do stracenia).
Więc teraz, Alku, jesteśmy zdani na twoją łaskę. Nawet moja mała córeczka. Możesz z nami postąpić, jak ci się podoba.
_Ilana (Sommo)_
* * *
Pani Halina Brandstetter-Sommo
ul. Tarnaz nr 7
Jerozolima, Izrael
Londyn, 18.02.76
EKSPRES
Szanowna Pani!
List pani z piątego bm. przesłano mi dopiero wczoraj ze Stanów Zjednoczonych. Omówię tylko część spraw, które zechciała pani poruszyć.
Dzisiaj rano rozmawiałem przez telefon ze znajomym w Izraelu. Po tej rozmowie dyrektorka szkoły pani syna zatelefonowała do mnie z własnej inicjatywy. Wspólnie uzgodniliśmy, że syn nie zostanie wydalony, jedynie do jego akt będzie wpisana nagana. Jeśli mimo to syn pani wolałby – jak pani wspomniała w liście – przenieść się do szkoły kadetów, przypuszczam, że można to załatwić (za pośrednictwem mojego adwokata, pana Zakheima). Pan Zakheim doręczy również pani czek na sumę dwóch tysięcy dolarów (w funtach izraelskich i na nazwisko pani męża). Mąż pani powinien potwierdzić na piśmie otrzymanie tej sumy, którą należy traktować jako jednorazową zapomogę, a w żadnym wypadku jako precedens czy wyraz jakichś zobowiązań z naszej strony. Wymagamy również od męża pani gwarancji, że powstrzyma się pani od podobnych próśb na przyszłość (mam nadzieję, że jego uboga i bardzo liczna rodzina w Paryżu nie zamierza pójść za pani przykładem i żądać ode mnie pieniężnego wsparcia). Resztę pani listu, zawierającą ordynarne kłamstwa, ordynarne wykręty oraz zwykłe ordynarne brednie, pominę milczeniem.
_A.A. Gideon_
PS Zatrzymuję pani list.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki