Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Czarna Wiedźma. Kroniki Czarnej Wiedźmy. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 września 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czarna Wiedźma. Kroniki Czarnej Wiedźmy. Tom 1 - ebook

Elloren Gardner jest łudząco podobna do swojej babki, która zyskała sławę dzięki odparciu sił wroga podczas ostatniej wojny o królestwo. Lud wierzy, że teraz to ona stanie się kolejną Czarną Wiedźmą z przepowiedni. Problem w tym, że… Elloren jest pozbawiona magicznych zdolności.

Marzy za to o tym, by zostać aptekarką, rozpoczyna więc naukę na Uniwersytecie Verpax. Dość szybko okazuje się jednak, że uniwersytet nie jest bezpiecznym miejscem dla wnuczki Czarnej Wiedźmy.

W obliczu nadciągającego zła i rosnącej presji, by sprostać swojemu dziedzictwu, Elloren postanawia dołączyć do tajnej grupy rebeliantów.

Ale najpierw musi znaleźć w sobie odwagę, by zaufać tym, których miała się bać.

 

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788382664867
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Lasy są cudowne.

Drzewa to moi przyjaciele i czuję, jak się do mnie uśmiechają.

Podskakuję, kopię sterty suchych sosnowych igieł i nucę sobie pod nosem, podążając za Edwinem. Mój ukochany wujek co jakiś czas odwraca się do mnie, uśmiecha i zachęca, żeby wędrowała dalej.

Mam trzy latka. Wcześniej nie zapuszczaliśmy się aż tak daleko, więc wizja przygody nakręca mnie do marszu. Tak naprawdę rzadko kiedy odwiedzamy las. Tym razem jednak wujek postanowił zabrać mnie na spacer, a moich braci zostawił daleko stąd. W domu.

Próbuję dotrzymać mu kroku, przeskakując nad sękatymi korzeniami i unikając niskich gałęzi.

W końcu zatrzymujemy się na słonecznej polanie w głębi boru.

– Zaczekaj, Elloren – mówi wujek. – Mam coś dla ciebie! – Klęka na jedno kolano i z kieszeni płaszcza wyciąga patyk. Wciska go w moją malutką dłoń.

Prezent!

To niezwykły patyk – cienki i delikatny. Zamykam oczy i w mojej głowie pojawia się drzewo, z którego pochodzi – duże, rozłożyste, skąpane w słonecznym świetle i zakotwiczone w piasku. Otwieram oczy i ważę patyk w dłoni. Okazuje się leciutki jak piórko.

Teraz wujek z kieszeni spodni wyciąga świeczkę, podnosi się z klęczek i kładzie ją na pobliskim pniu, po czym wraca do mnie.

– Trzymaj go w ten sposób, Elloren – mówi łagodnie, pochylając się i obejmując moją dłoń.

Spoglądam na niego z lekkim niepokojem.

Dlaczego drży mu ręka?

Zaciskam palce na patyku, starając się zrobić to, o co prosi.

– Doskonale, Elloren – mówi cierpliwie. – A teraz poproszę cię o wypowiedzenie kilku zabawnych słów. Zrobisz to dla mnie?

Kiwam zdecydowanie głową. Oczywiście, że zrobię. Zrobiłabym wszystko dla wujka Edwina.

Wypowiada kilka słów, a ja czuję się dumna i szczęśliwa. Może nie rozumiem ich, bo są w nieznanym mi języku i brzmią dla mnie obco, ale nie wydają się trudne. Jeśli dobrze się spiszę, to pewnie mnie przytuli i może nawet da ciasteczka z melasą, które schował do kieszeni kamizelki przed wyjściem z domu.

Wyciągam rękę przed siebie i celuję patykiem w świecę, tak jak mnie poprosił. Czuję, że wujek stoi tuż za mną i bacznie mnie obserwuje, sprawdza, jak uważnie go słucham.

Otwieram usta i zaczynam wypowiadać te niezrozumiałe słowa.

Gdy spływają z mojego języka, coś ciepłego i wibrującego wchodzi mi prosto w nogi z ziemi leżącej pod naszymi stopami.

Coś z drzew.

Potężna energia przepływa przeze mnie i kieruje się w stronę wyciągniętej dłoni. Moja ręka podrywa się i coś błyska oślepiająco. Eksplozja. Ogień wystrzeliwujący z czubka patyka. Drzewa wokół nas w płomieniach, pomarańczowe jęzory buzujące dookoła. Dźwięk mojego krzyku i ryk drzew w mojej głowie. Przerażający łoskot pożogi. Patyk brutalnie wyrwany z moich rąk i odrzucony na bok. Wujek chwyta mnie, przytula do piersi i ucieka od ognia, podczas gdy las rozpada się wokół nas.

Później las wydaje mi się inny.

Czuję, jak drzewa oddalają się ode mnie, napawając mnie niepokojem. Zaczynam unikać dziczy.

Z czasem wspomnienia tego dnia zacierają się.

– To tylko koszmar – mówi wujek, kiedy pożoga powraca w snach. – Przypomina ci, jak kiedyś poszłaś do lasu. Podczas burzy z piorunami. Pomyśl o przyjemnych rzeczach i spróbuj zasnąć.

Wierzę mu, ponieważ troszczy się o mnie i nigdy dotąd mnie nie okłamał.

Nawet las zdaje się powtarzać jego słowa. Spróbuj zasnąć, szeleszczą liście na wietrze. Aż wreszcie wspomnienie całkowicie zanika jak kamień spadający na dno głębokiej, mrocznej studni.

Trafia do królestwa mrocznych koszmarów.

Czternaście lat później…Rozdział pierwszy
Halfix

– A masz, ty głupi ikaryto!

Z koszem świeżo zebranych warzyw i ziół przy biodrze spoglądam z rozbawieniem na moich młodych sąsiadów. Wczesnojesienny chłód walczy z ciepłym słońcem o panowanie.

Emmet i Brennan Gaffney to sześcioletni bliźniacy o czarnych włosach, leśnozielonych oczach i lekko opalizującej skórze, tak cenionej przez mój lud, gardneriańskich magów.

Chłopcy przerywają głośną zabawę i z nadzieją spoglądają na mnie. Siedzą na wilgotnej, skąpanej w słońcu trawie, otoczeni swoimi zabawkami.

Wśród jaskrawych drewnianych figurek dostrzegam te najpopularniejsze. Czarnowłosi żołnierze gardneriańscy w ciemnych tunikach ozdobionych błyszczącymi srebrnymi kulami unoszą różdżki lub miecze. Chłopcy ustawili ich w szyku bojowym na szerokim płaskim kamieniu.

Naprzeciwko prężą się ich tradycyjni przeciwnicy – upiorne demony – ikaryci – ze swoimi świecącymi oczami, twarzami wykrzywionymi szerokimi, złośliwymi uśmiechami, z kulami ognia w rękach oraz czarnymi skrzydłami rozciągniętymi do pełnych rozmiarów w celu zastraszenia przeciwnika. Chłopcy umieścili je na pobliskim pniu i od strony żołnierzy strzelają do nich kamieniami wyrzucanymi z katapulty, którą zrobili z patyków i sznurka.

Pojawiają się też różne postacie drugoplanowe: piękne dziewczęta gardneriańskie z długimi czarnymi włosami; nikczemne zmiennokształtne wilkołaki – pół ludzie, pół wilki; elfy wężowe o zielonych łuskach; wreszcie tajemnicze czarodziejki Vu Trin. To postacie z książek i pieśni mojego dzieciństwa, znane mi równie dobrze, jak stara kołdra, która leży na moim łóżku.

– Dlaczego tu przyszliście? – pytam chłopców, spoglądając przez dolinę w kierunku posiadłości Gaffneyów i przyległej do niej dużej plantacji. Eliss Gaffney zwykle nie pozwala im oddalać się od domu.

– Mama nie przestaje płakać – wyjaśnia Emmet i stuka głową wilkołaka o ziemię.

– Nie mów jej! – karci go ochrypłym głosem Brennan. – Tata cię za to zleje! Powiedział, żeby nikomu nie mówić!

Nie dziwią mnie jego obawy. Powszechnie wiadomo, że mag Warren Gaffney to człowiek surowy, budzący straszny lęk w swojej przyrzeczonej i ich dzieciach. A zaskakujące zniknięcie dziewiętnastoletniej Sage uczyniło go jeszcze twardszym.

Ponownie spoglądam z troską na posiadłość Gaffneyów.

Gdzie jesteś, Sage?, zastanawiam się smutno. Zniknęła ponad rok temu. Co mogło ci się stać?

Wzdycham i odwracam się zmartwiona do chłopców.

– W porządku – mówię, próbując ich pocieszyć. – Przez jakiś czas możecie się tu bawić. Jeśli chcecie, zostańcie na kolację.

Chłopcy pogodnieją, odczuwając wyraźną ulgę.

– Pobaw się z nami, Elloren – prosi Brennan, chwytając figlarnie brzeg mojej tuniki.

Chichoczę i wyciągam rękę, żeby zmierzwić jego włosy.

– Może później. Przecież wiesz, że muszę pomóc w przygotowaniu kolacji.

– Gromimy ikarytów! – wykrzykuje Emmet. Aby to zademonstrować, rzuca kamieniem w jednego z nich. Otoczak uderza w figurkę demona i posyła ją w trawę. – Chcesz zobaczyć, czy uda nam się pozbawić ich skrzydeł?

Podnoszę zabawkę i przesuwam kciukiem po jej niepomalowanej podstawie. Biorę głęboki wdech, zamykam oczy i mój umysł wypełnia duże drzewo z gęstą koroną, rozłożystymi gałęziami i delikatnym białym kwieciem.

Głóg pruinosa. Niezwykłe drzewo jak na dziecięcą zabawkę.

Otwieram oczy, wyrzucając ów obraz z głowy, i skupiam się na pomarańczowych oczach demona. Walczę z chęcią ponownego zobaczenia drzewa, ale wiem, że nie powinnam bawić się w ten sposób.

Zdarza się, że kiedy zamknę oczy, trzymając w dłoniach kawałek drewna, mogę wyobrazić sobie drzewo, z którego pochodzi. Z zaskakującymi szczegółami. Widzę jego miejsce narodzin, czuję zapach żyznego, gliniastego dywanu pod jego korzeniami, słońce muskające jego rozrastające się liście.

Oczywiście nauczyłam się nie mówić o tym nikomu.

Ta dziwna umiejętność związana z naturą trąci krwią fae, a wujek Edwin ostrzegł mnie, żebym nigdy o tym nie wspominała. My, Gardnerianie, jesteśmy rasą czystej krwi, wolną od naleciałości otaczających nas pogańskich ras. W mojej rodzinie płynie najsilniejsza i najczystsza krew magów.

Często jednak się martwię. Bo jeśli rzeczywiście tak jest, to czemu miewam te wizje?

– Powinniście ostrożniej obchodzić się ze swoimi zabawkami – karcę łagodnie chłopców, otrząsając się ze wspomnienia o drzewie i odstawiając figurkę na ziemię.

Odgłosy toczonej przez nich bitwy cichną, gdy zbliżam się do niewielkiego domu, który dzielę z wujkiem Edwinem i moimi dwoma braćmi. Spoglądam na dziedziniec dzielący mnie od stajni i aż podskakuję ze strachu.

Stoi tam duży, zdobiony powóz. Na jego boku widnieje kunsztowny herb Rady Magów, najwyższej władzy w Gardnerii. To złota litera M zapisana za pomocą wdzięcznych, niezwykle starannych zawijasów.

Czterech żołnierzy, żywe wersje zabawek Emmeta i Brennana, pożywia się na siedząco. Mają na sobie czarne tuniki ze srebrnymi kulami na piersiach, różdżki i miecze przy bokach.

To musi być powóz mojej ciotki, niczyj inny. Vyvian należy do rządzącej w kraju Rady Magów i zawsze podróżuje z uzbrojoną świtą.

Przeszywa mnie dreszcz podniecenia i przyspieszam kroku, zastanawiając się, z jakich powodów moja wpływowa krewna zdecydowała się zawitać do prowincjonalnego Halfiksu.

Nie widziałam jej, odkąd skończyłam pięć lat.

Mieszkaliśmy wówczas niedaleko niej, w Valgardzie, tętniącym życiem mieście portowym i zarazem stolicy Gardnerii. Widywaliśmy się jednak rzadko.

Pewnego dnia, niczym grom z jasnego nieba, pojawiła się we frontowym pomieszczeniu sklepu ze skrzypcami mojego wuja.

– Czy poddałeś dzieci testowi różdżki? – zapytała lekkim tonem, ale spojrzenie miała ostre jak lód.

Pamiętam, jak próbowałam schować się za wujkiem, chwytając dłonią jego tunikę, zahipnotyzowana elegancją stojącej przede mną kobiety.

– Oczywiście, Vyvian – odpowiedział z wahaniem wujek. – Nawet kilkukrotnie.

Spojrzałam na niego zdezorientowana. Nie pamiętałam, żeby poddawano mnie jakimkolwiek testom, chociaż doskonale wiedziałam, że wszystkie gardneriańskie dzieci musiały się z nimi zmierzyć.

– I co ustaliłeś? – zapytała dociekliwym tonem.

– Rafe i Elloren nie dysponują mocą – stwierdził, po czym przesunął się, zasłaniając mi widok na ciotkę Vyvian i ukrywając mnie w cieniu. – Co innego Trystan. Chłopak ma w sobie magię.

– Jesteś pewien?

– Tak, Vyvian. Całkowicie pewien.

I wtedy zaczęła nas regularnie odwiedzać.

Wkrótce później wujek znudził się życiem w mieście. Bez ostrzeżenia wywiózł nas tam, gdzie do dziś mieszkamy. W maleńkim miasteczku o nazwie Halfix, położonym na północno-wschodnim krańcu Gardnerii.

Dokładnie pośrodku niczego.

Gdy wyłaniam się zza rogu, przez okno w kuchni słyszę swoje imię i zatrzymuję się.

– Elloren nie jest już dzieckiem, Edwinie – rozlega się głos ciotki.

Przykucam i stawiam na ziemi kosz z ziołami oraz warzywami.

– Jest za młoda na zawarcie przyrzeczenia – odpowiada stanowczo wuj, a w jego głosie słychać zdenerwowanie.

Zawarcie przyrzeczenia? Moje serce przyspiesza. Wiem, że większość gardneriańskich dziewcząt w moim wieku związała się już na całe życie z młodymi mężczyznami. Tu jednak żyjemy w izolacji, otoczeni górami. Jedyną znaną mi dziewczyną, która się z kimś związała, jest Sage. Tyle że ona zniknęła.

– Tradycja mówi o siedemnastych urodzinach! – Moja ciotka wydaje się lekko poirytowana.

– Nie obchodzi mnie, co mówi tradycja – upiera się wujek, a jego ton nabiera pewności siebie. – To za wcześnie. W tym wieku nie wie się jeszcze, czego się chce. Nie widziała jeszcze świata…

– Bo jej na to nie pozwalasz!

Wujek protestuje, ale ciotka przerywa mu.

– Nie, Edwin. Los Sage Gaffney powinien być dla nas wszystkich ostrzeżeniem. Pozwól mi wziąć Elloren pod moje skrzydła. Przedstawię ją najlepszym kandydatom. A gdy już zwiąże się z którymś z nich, zacznie terminować w Radzie Magów. Musisz zacząć myśleć o jej przyszłości!

– Traktuję jej przyszłość bardzo poważnie, Vyvian. Wiem jednak, że jest jeszcze zbyt młoda, by podejmować takie decyzje!

– Edwinie… – W głosie ciotki czai się wyzwanie. – Nie zmuszaj mnie, żebym wzięła sprawy w swoje ręce!

– Zapominasz, Vyvian – odpowiada mój wuj – że jestem najstarszym mężczyzną rodu i jako taki mam decydujące słowo we wszystkich sprawach dotyczących Elloren. Kiedy odejdę, to nie ty, a Rafe, jej brat, przejmie po mnie tę funkcję.

Na te słowa unoszę brwi. Najwyraźniej wujek myśli, że stąpa po cienkim lodzie, skoro zdecydował się na taki argument – argument, z którym sam się nie zgadza. Zawsze mówi, że patriarchat jest niesprawiedliwy. W gruncie rzeczy ma rację. Niewiele Gardnerianek włada magią różdżkową, a moja babcia była rzadkim wyjątkiem. Prawie wszyscy potężni magowie są mężczyznami, gdyż moc łatwiej przechodzi na synów. To z kolei sprawia, że właśnie oni rządzą w domach i gospodarstwach.

Ale wujek Edwin uważa, że nasz lud posuwa się za daleko: zabrania kobietom korzystania z różdżek – chyba że za zgodą Rady – zaś prawo do podejmowania najważniejszych decyzji dotyczących rodziny oddaje najstarszemu w rodzie. Przewodniczyć rządowi w ramach godności Najwyższego Maga może jedynie mężczyzna. Do tego dochodzi największa bolączka mojego wuja – zawieranie przyrzeczeń przez kobiety w coraz młodszym wieku.

– Nie będziesz w stanie wiecznie jej chronić – protestuje ciotka. – Co zrobi, gdy pewnego dnia odejdziesz, a wszyscy odpowiedni mężczyźni będą już związani?

– Zrobi, co zechce, bo będzie miała umiejętności, które pozwolą jej radzić sobie na tym świecie.

Ciotka śmieje się. Nawet jej śmiech jest pełen wdzięku. Przywodzi na myśl malowniczy wodospad. Chciałabym i ja tak się śmiać.

– Ciekawe, w jaki sposób miałaby sobie radzić?

– Postanowiłem wysłać ją na uniwersytet.

Mimowolnie wciągam mnóstwo powietrza do płuc i zatrzymuję je tam, bojąc się odetchnąć. Jestem zbyt zszokowana, żeby zareagować w jakikolwiek inny sposób. Przerwa w rozmowie mówi mi, że ciotka również jest zaskoczona.

Uniwersytet Verpax. Tak jak i moi bracia. Razem w zupełnie innym kraju. Marzenie, którego nigdy nie miałam, gdyż wydawało mi się zbyt nieprawdopodobne.

– Dlaczego chcesz ją tam wysłać? – pyta przerażona ciotka.

– Żeby nauczyła się zawodu aptekarza.

Ogarnia mnie oszałamiająca radość. Od lat błagałam wujka Edwina, by gdzieś mnie wysłał. Marzyłam o czymś więcej niż nasza mała biblioteczka i zioła z ogródka. Namiętnie zazdrościłam Trystanowi i Rafe’owi, którzy rozpoczęli studia.

Uniwersytet Verpax. Uczelnia położona w tętniącej życiem stolicy Verpacii. Z laboratoriami aptekarskimi i olbrzymimi szklarniami. Słynne Gardneriańskie Ateneum wypełnione książkami aż po dach. Produkty aptekarskie napływające na lokalny rynek ze wschodu i zachodu, gdyż kraj ten leżał na centralnym szlaku handlowym.

W głowie kręci mi się od ekscytujących możliwości.

– Och, daj spokój, Vyvian – wzdycha mój wujek. – Nie martw się tak! Aptekarstwo to dla kobiet doskonały zawód! Poza tym spokojna natura Elloren i jej pociąg do książek pasują do niego bardziej niż do Rady Magów. Ta dziewczyna uwielbia ogrody, przygotowywanie leków i tak dalej. Już teraz jest w tym dobra.

Następuje nieprzyjemna cisza.

– Nie pozostawiasz mi innego wyjścia, jak tylko wykazać się stanowczością w tej kwestii – mówi ciotka głosem niskim i zaskakująco ostrym. – Zdajesz sobie sprawę, że nie mogę przeznaczyć ani jednego guldena na czesne Elloren, dopóki pozostaje niezwiązana?

– Niczego innego się nie spodziewałem – stwierdza chłodno wuj. – Dlatego poczyniłem starania, żeby mogła odpracować czesne w kuchni.

– To wręcz niesłychane! – wykrzykuje ciotka z wyraźnym gniewem. – Wychowujesz te dzieci jak keltyckich chłopów! – prycha. – Szczerze mówiąc, Edwinie, uważam twoje postępowanie za haniebne. Zapomniałeś chyba, kim jesteśmy! Nie zdarzyło się jeszcze, by Gardnerianka, zwłaszcza równie dobrze urodzona jak Elloren, pracowała w kuchni! To praca dla urisków, dla Keltów, nie dla dziewczyny wywodzącej się z tak znamienitej rodziny. Jej rówieśnicy z uczelni będą zszokowani.

Drgam z przerażenia, gdy coś mocno uderza mnie w bok. Odwracam się i widzę, jak mój starszy brat Rafe rozsiada się obok i uśmiecha szeroko.

– Przestraszyłem cię, siostrzyczko?

Nie rozumiem, jak ktoś tak wysoki i dobrze zbudowany może poruszać się cicho jak kot. Podejrzewam, że ten jego talent to wynik niekończących się wędrówek i polowań w dziczy. Najwyraźniej wrócił z jednego z nich. Przez jedno ramię ma przewieszone łuk i kołczan, z drugiego gęś zwisa łebkiem w dół.

Spoglądam na niego surowo i unoszę palec, żeby go uciszyć. Ciotka Vyvian i wujek Edwin nie przestają się spierać.

Rafe unosi brwi w zaciekawieniu i przechyla głowę w stronę okna. Wciąż się uśmiecha.

– Ach – szepcze, uderzając mnie w ramię przyjacielskim gestem. – Rozmawiają o twojej romantycznej przyszłości.

– Przegapiłeś najlepsze – odpowiadam. – Przed chwilą stwierdzili, że po śmierci wujka będziesz moim panem i władcą.

Rafe chichocze.

– Taki mam zamiar! I rozpocznę moje bezwzględne rządy od przekazania ci swoich obowiązków. Zwłaszcza zmywania naczyń.

Przewracam oczami.

– I zamierzam doprowadzić do twojego związku z Garethem! – Nie przestaje mnie prowokować.

Otwieram usta szeroko. Garetha, naszego dobrego przyjaciela z lat młodości, traktuję jak brata. Tym samym nie jestem nim w żaden sposób zainteresowana.

– No co? – śmieje się Rafe. – Mogłabyś trafić gorzej – dodaje i nagle coś przyciąga jego wzrok, bo uśmiecha się szerzej. – Patrzcie, patrzcie, kto przyszedł! Cześć, Gareth! Siemasz, Trystan!

Obaj wyłaniają się zza chaty i podchodzą do nas. Łapię spojrzenie tego pierwszego. Natychmiast robi się szkarłatny i w mgnieniu oka poważnieje.

Czuję się zawstydzona.

Najwyraźniej usłyszał te żarty.

Gareth jest nieco starszy ode mnie, silny i krzepki. Ma dwadzieścia lat, ciemnozielone oczy i czarne włosy, zresztą tak jak my wszyscy. Jedno go wyróżnia: jego czarne włosy zdobią srebrne pasemka, jakże nietypowe dla Gardnerian i dla wielu stanowiące dowód jego niezbyt czystej krwi. Ten chłopak przez całe życie mierzył się z nieustającymi obelgami. „Kundel”, „elfi bękart” czy „synek fae” to tylko niektóre z przezwisk, którymi podobno obrzucały go inne dzieciaki. Gareth ze stoickim spokojem znosił dokuczanie i jako syn kapitana statku często szukał ukojenia u boku ojca na morzu. Albo u nas.

Na mojej twarzy pojawia się żenujący rumieniec. Kocham Garetha jak brata, ale z pewnością nie chcę być jego przyrzeczoną.

– Co się tu dzieje? – pyta mój młodszy brat, Trystan, widząc nas kucających pod oknem.

– Podsłuchujemy – wesołym półszeptem odpowiada Rafe.

– Dlaczego?

– Ren ma zostać przyrzeczoną!

– Wcale nie! – protestuję i krzywię się do niego, po czym spoglądam na drugiego brata, odzyskując niedawną radość. – Za to idę na uniwersytet! – oświadczam i uśmiecham się szeroko.

Trystan unosi brew ze zdziwienia.

– Chyba żartujesz!

– A skąd! – Solennie zapewnia Rafe.

Młodszy brat spogląda na mnie z aprobatą. Wiem, że jako cichy i pilny student uwielbia tę uczelnię. Jako jedyny z nas ma magiczną moc, ale jest też utalentowanym łuczarzem i fechtmistrzem. W wieku szesnastu lat został przyjęty do gardneriańskiej gildii wytwórców broni i już odbył staż wojskowy.

– Cieszę się, Ren – mówi. – Będziemy spotykać się w stołówce!

Rafe ucisza go, udając surowość, po czym spogląda w stronę okna.

Trystan pochyla się i przykuca, jakby chciał nas sparodiować. Gareth robi to samo, jednak wciąż wydaje się skrępowany.

– Mylisz się, Edwinie. Nie możesz wysłać dziewczyny na uniwersytet bez oddania jej komuś – dominujący ton ciotki nieco już zelżał.

– Ale dlaczego? – rzuca wyzwanie wuj. – Jej bracia nie są z nikim związani. A Elloren nie jest głupia!

– Sage Gaffney też nie była głupia – przypomina ciotka mrocznym tonem. – Wiesz równie dobrze jak ja, że wpuszczają tam szemrane towarzystwo: Keltów, elfhollenów… W tym roku mają nawet dwie ikarytki. Tak, Edwinie, ikarytki!

Unoszę wzrok. Demony ikaryjskie uczęszczają na uniwersytet? Jak to w ogóle możliwe? Keltyccy chłopi i elfholleni to jedno, ale ikaryci? Zaniepokojona spoglądam na Rafe, który wzrusza ramionami.

– Nic dziwnego – komentuje zdegustowanym głosem moja ciotka. – Rada Verpaksu jest pełna istot półkrwi. Stanowią też większość wśród uniwersyteckich hierarchów. Wspierają integrację do poziomu absurdu, co, szczerze mówiąc, robi się niebezpieczne – dodaje i wzdycha zdegustowana. – Marcus Vogel uporządkuje sytuację, kiedy tylko zostanie mianowany Najwyższym Magiem.

– O ile zostanie, Vyvian! Vogel wcale nie musi wygrać wyborów.

– Ależ wygra – warczy ciotka. – Jego poparcie rośnie!

– Naprawdę nie rozumiem, jaki to ma związek z Elloren – zauważa wujek dziwnie surowym głosem.

– To ma związek z Elloren, ponieważ może wdać się w nieodpowiedni związek uczuciowy i w ten sposób zniszczyć sobie przyszłość, co odbije się na naszej rodzinie. Gdyby zawarła przyrzeczenie, jak niemal wszystkie gardneriańskie dziewczęta w jej wieku, mogłaby bezpiecznie uczęszczać na zajęcia.

– Vyvian… – upiera się wuj. – Podjąłem już decyzję w tej sprawie. Nie zamierzam jej zmieniać.

Zapada cisza.

– Proszę bardzo – wzdycha w końcu ciotka z wyraźną dezaprobatą. – Widzę, że jesteś zdecydowany, ale przynajmniej pozwól jej spędzić ze mną najbliższy tydzień. To nie jest zły pomysł, przecież Valgard leży przy szlaku prowadzącym na uniwersytet.

– No dobrze – poddaje się wyraźnie zmęczony sporem mężczyzna.

– Cóż – mówi ciotka, nagle dziwnie zadowolona – cieszę się, że wreszcie się w czymś zgadzamy. A teraz dzieciaki mogłyby przestać chować się pod oknem i do nas dołączyć. Przywitalibyśmy się jak normalna rodzina.

Gareth, Trystan i ja drgamy zaskoczeni.

Jedynie Rafe uśmiecha się, odwraca w moją stronę i unosi brwi.Rozdział drugi
Ciotka Vyvian

Bliźniacy Gaffney mijają mnie, gdy wchodzę do kuchni wypełnionej przyjaznym gwarem.

Ciotka stoi plecami do mnie i na powitanie całuje Rafe’a w oba policzki. Wujek ściska dłoń Garetha, a bliźniaki praktycznie wiszą na Trystanie, pokazując mu swoje zabawki.

W końcu Vyvian puszcza mojego brata, przestaje podziwiać jego posturę i jednym płynnym, pełnym gracji ruchem odwraca się w moją stronę.

Kiedy jej spojrzenie pada na mnie, zastyga w bezruchu, a oczy rozszerzają się, jakby stanęła twarzą w twarz z duchem.

W pomieszczeniu zapada cisza i wszyscy spoglądają na nas, wyraźnie zaciekawieni sytuacją. Tylko mój wujek nie wygląda na zaskoczonego. Wydaje się zmartwiony, wręcz ponury.

– Elloren! – woła ciotka Vyvian. – Wdałaś się w babcię!

To ogromny komplement i chcę w niego wierzyć. Babcia była nie tylko jedną z najpotężniejszych magiń, ale uchodziła również za prawdziwą piękność.

– Dziękuję – odpowiadam nieśmiało.

Jej oczy wędrują ku mojemu skromnemu, uszytemu w domu ubraniu.

Jeśli kiedykolwiek ktoś nie pasował do naszej ciasnej kuchni, to właśnie ciotka. Przygląda mi się pośród poobijanych drewnianych mebli, gotujących się na naszej kuchence garnków z zupą i potrawką oraz pęczków suszących się ziół zwisających z sufitu.

Wygląda jak cudowny obraz wystawiony na nędznym targowym straganie.

Spoglądam na jej oszałamiającą, czarną, starannie dobraną tunikę opinającą długą, ciemną spódnicę i widzę jedwab haftowany delikatnymi, wijącymi się motywami winorośli. Ciotka jest uosobieniem tego, jak powinna wyglądać elegancka Gardnerianka – sięgające pasa czarne włosy, głębokie zielone oczy i czarne linie na dłoniach, pamiątka po zawarciu przyrzeczenia.

Nagle uświadamiam sobie niedoskonałość swojego wyglądu. W wieku siedemnastu lat wydaję się wysoka i szczupła, mam równie czarne włosy i leśnozielone oczy jak ciotka, ale na tym podobieństwo się kończy. Noszę bowiem bezkształtną brązową wełnianą tunikę i takąż spódnicę, nie mam makijażu (nie stosuję żadnych kosmetyków), a włosy jak zwykle zebrałam w niedbały kok. Moja twarz ma surowe linie, nie tak gładkie i ładne jak u niej.

Ciotka podchodzi i obejmuje mnie, najwyraźniej mój niechlujny wygląd jej nie odrzuca. Całuje mnie w oba policzki i cofa się, wciąż trzymając mnie za ramiona.

– Nie mogę uwierzyć, jak bardzo mi ją przypominasz – stwierdza z podziwem, a w jej oczach dostrzegam tęsknotę. – Szkoda, że nigdy jej nie poznałaś, Elloren.

– Też tego żałuję – mówię, czując radość z powodu miłych słów ciotki.

Jej oczy błyszczą ze wzruszenia.

– Była wielką maginią. Największą w historii. Możemy być dumni z tego dziedzictwa.

Wuj zaczyna krzątać się po kuchni, rozstawiając talerze i filiżanki, trochę zbyt głośno stukając nimi o blat. Nie spogląda na mnie i czuję się zdezorientowana jego dziwnym zachowaniem. Również Gareth nie rusza się spod pieca. Stoi z rękami splecionymi na piersiach, uważnie nas obserwując.

– Musisz być zmęczona podróżą – zwracam się do ciotki, zmieszana i zarazem podekscytowana jej obecnością. – Może usiądziesz i odpoczniesz? Podam ciastka do herbaty.

Vyvian dołącza do moich braci i siada za stołem, podczas gdy ja przynoszę jedzenie, a wujek Edwin nalewa herbaty.

– Elloren – odzywa się w końcu ciotka, po czym pociąga łyk gorącego płynu. – Wiem, że podsłuchałaś naszą rozmowę i cieszę się z tego powodu. Co sądzisz o związaniu się z kimś przed pójściem na uniwersytet?

– Daj spokój, Vyvian – wtrąca wujek, niemal upuszczając imbryk. – Nie ma sensu tego rozważać. Powiedziałem ci, że to moja ostateczna decyzja.

– Tak, tak, Edwinie, ale nie zaszkodzi zapytać jej o opinię, prawda? Co ty na to, Elloren? Wiesz, że większość dziewcząt w twoim wieku już dawno zawarła przyrzeczenie albo wkrótce to zrobi.

Moje policzki rozgrzewają się do czerwoności.

– Ja… nigdy tego nie rozważaliśmy… – Zazdroszczę braciom, którzy bawią się teraz z bliźniakami. Dlaczego ta rozmowa nie dotyczy Rafe’a? Przecież on ma dziewiętnaście lat!

– No cóż – wzdycha ciotka i rzuca wujkowi pełne dezaprobaty spojrzenie. – Najwyższa pora, żebyście o tym porozmawiali. Jak słyszałaś, jutro zabieram cię ze sobą. Spędzimy razem jakiś czas i postaram się opowiedzieć ci zarówno o zawieranych przyrzeczeniach, jak i uniwersytecie. Podczas pobytu w Valgardzie wymienimy ci też garderobę, a twoi bracia raz czy dwa razy będą mogli spotkać się z nami. Co ty na to?

Wyjeżdżamy jutro. Do Valgardu i na uniwersytet! Myśl o opuszczeniu odizolowanego Halfiksu wywołuje u mnie ekscytację. Zerkam na wuja, który z wyraźnym niezadowoleniem zaciska usta.

– Bardzo bym tego chciała, ciociu Vyvian – odpowiadam grzecznie, starając się ukryć rozpierające mnie emocje.

Gareth rzuca mi ostrzegawcze spojrzenie, a ja przekrzywiam pytająco głowę. Ciotka zerka na niego znacząco.

– Chłopcze – mówi uprzejmie – miałam zaszczyt pracować z twoim ojcem, zanim przeszedł na emeryturę. Był wtedy jeszcze przewodniczącym gildii morskiej.

– Nie przeszedł na emeryturę – prostuje Gareth, jakby stawiał jej wyzwanie. – Został zmuszony do rezygnacji.

W kuchni zapada cisza, nawet bliźniacy wyczuwają napięcie wiszące w powietrzu. Mój wujek przyciąga wzrok Garetha i lekko kręci głową, jakby sugerował mu ostrożność.

– Cóż – wzdycha ciotka, wciąż się uśmiechając – stać cię na szczerość. Być może rozmowy o polityce powinieneś pozostawić tym, którzy ukończyli szkołę.

– A zatem pójdę już sobie – odpowiada przyciszonym głosem i odwraca się do mnie. – Ren, wpadnę do ciebie, gdy będziesz w Valgardzie. Może dasz się zabrać na żagle?

Ciotka przygląda mi się uważnie, a ja się rumienię. Domyślam się, jakie wnioski wyciąga w kwestii naszej znajomości. Nie chcę reagować zbyt entuzjastycznie, żeby jej nie zrazić, ale nie chcę też zranić przyjaciela.

– Jasne, zobaczymy się na miejscu – mówię – choć nie wiem, czy będę miała czas na żeglowanie.

Gareth spogląda na ciotkę z urazą.

– W porządku, Ren. Być może uda mi się przedstawić cię mojej rodzinie. Ojciec z pewnością chciałby cię zobaczyć.

Zerkam na Vyvian. Spokojnie popija herbatę, ale widzę, że kącik jej ust drga nerwowo.

– Bardzo chętnie – odpowiadam ostrożnie. – Dawno go nie widziałam.

– W takim razie będę się zbierał – stwierdza chłopak napiętym głosem.

Rafe wstaje, żeby go odprowadzić. Kiedy podnosi się od stołu, nogi jego krzesła skrzypią o drewnianą podłogę. Trystan również się podrywa, a za nim wujek i bliźniacy, po czym wszyscy mężczyźni wychodzą z kuchni. Skrępowana, siadam na swoim miejscu.

Zostaję sam na sam z ciotką. Nadal sączy herbatę i przygląda mi się bystrym, inteligentnym wzrokiem.

– Odnoszę wrażenie, że Gareth się tobą interesuje, kochanie – oświadcza po chwili.

Znów robię się czerwona.

– Och, nie… To nie tak – jąkam się. – Po prostu się przyjaźnimy.

Ciotka pochyla się do przodu i zakrywa mi dłoń swoją.

– Nie jesteś już dzieckiem, Elloren. Coraz częściej o twojej przyszłości będzie decydować otoczenie. – Spogląda na mnie wymownie, po czym prostuje się i pogodnieje. – Cieszę się, że twój wuj w końcu się opamiętał i pozwolił ci spędzić ze mną trochę czasu. Znam kilku młodych chłopców, których bardzo chciałabym ci przedstawić.

Po kolacji wychodzę na zewnątrz, żeby zanieść resztki z obiadu hodowanym przez nas świniom. Dni stają się coraz krótsze, cienie wydłużają się, a chłód nadciąga, gdyż słońce nie jest już w stanie go zwalczać.

Wcześniej, w świetle dnia, pomysł uczęszczania na uniwersytet wydawał się ekscytujący, ale gdy zbliża się noc, zaczynam odczuwać niepokój.

Choć nie mogę się doczekać dnia, w którym zacznę poznawać świat, część mnie wciąż kocha spokojne życie, które wiodę tutaj z wujem. Ceni pielęgnowanie ogrodów i dbanie o zwierzęta, mieszanie leków, lutnictwo, czytanie, szycie.

Jest tu tak cicho. Tak bezpiecznie.

Spoglądam w dal, na ogród, w którym bawiły się bliźniaki. Potem na pola uprawne i posiadłość Gaffneyów, na rozległe pustkowia ciągnące się aż do gór majaczących w oddali i rzucających mroczne cienie na okolicę. Słońce właśnie chowa się za nimi.

Patrzę na las – dziki las.

Mrużę oczy i w oddali dostrzegam kilka dużych białych ptaków, które najwyraźniej przyleciały z dziczy. Mają dziwny kształt i różnią się od tych, które dotąd widywałam. Mają ogromne, rozłożyste skrzydła, tak jasne, że wręcz błyszczące.

Gdy je obserwuję, ogarnia mnie dziwny niepokój, jakby ziemia poruszała się pod moimi stopami.

Na chwilę zapominam o wiadrze z breją dla świń, które trzymam na biodrze, i niektóre warzywa wypadają, uderzając o ziemię z tępym plaśnięciem. Spoglądam na nie i pochylam się, żeby je podnieść.

Kiedy się prostuję i spoglądam w dal, białych ptaków już nie ma.Rozdział trzeci
Pożegnanie

Tej nocy krzątam się w sypialni, cichej, oświetlonej delikatnym blaskiem lampki stojącej na biurku. Podczas pakowania moja ręka zanurza się w cieniu. Zatrzymuję się, żeby na nią spojrzeć.

Jak u wszystkich z mojej rasy, skóra mieni mi się w ciemności. To pamiątka po Pierwszych Dzieciach, pozostawiona nam przez Przedwiecznego z niebios i namaszczająca nas na prawowitych władców Erthii.

Tak przynajmniej mówi nasza święta księga, Księga Przedwiecznych.

Podróżny kufer, który przywiozła dla mnie ciotka Vyvian, stoi otwarty na łóżku. Uświadamiam sobie, że nie rozstawałam się z wujkiem na dłużej niż jeden dzień, odkąd u niego zamieszkaliśmy. A przecież trafiliśmy tutaj, gdy miałam trzy lata, a nasi rodzice zginęli w Wielkiej Wojnie.

Ten krwawy konflikt trwał trzynaście długich lat i zakończył się bitwą, w której poległa moja babcia. Wojna wydawała się nam konieczna, gdyż wrogowie regularnie najeżdżali i plądrowali kraj. W efekcie Gardneria sprzymierzyła się z elfami Alfsigr i wyszła z konfliktu dziesięciokrotnie większa. Urosła do miana nowej potęgi w regionie.

A wszystko dzięki mojej babce, Czarnej Wiedźmie.

Vale, mój ojciec, był wysokim stopniem żołnierzem służącym w gardneriańskim wojsku. Matka, Tessla, odwiedziła go akurat w dniu, gdy uderzyły siły Keltów. Zginęli wtedy oboje, a nas przygarnął wuj.

Mała biała kotka imieniem Isabel wskakuje do kufra i próbuje bawić się nitką sterczącą z mojej starej, zszywanej kołdry. Zrobiła mi ją mama, gdy była ze mną w ciąży. Wiąże się z nią pewne wspomnienie z wczesnego dzieciństwa. Kiedy się otulam tym kawałkiem materiału, słyszę cichy głos mamy śpiewającej mi kołysankę i niemal czuję, jak obejmuje mnie i przytula. Nawet po złym dniu ta kołdra koi mnie i uspokaja.

To tak, jakby w tym miękkim materiale Tessla zaszyła całą swoją miłość do mnie.

Obok kufra stoi zestaw aptekarski ze starannie ułożonymi fiolkami, narzędziami i przygotowanymi wcześniej lekami. Zamiłowanie do roślin leczniczych i ziół odziedziczyłam po matce, która była utalentowaną aptekarką, znaną z opracowania kilku nowych toników i eliksirów.

Obok moich aptecznych zapasów leży otwarty futerał ze skrzypcami, w których bursztynowym, lakierowanym drewnie odbija się światło latarni. Przesuwam palcami po ich gładkiej powierzchni. Sama wykonałam ten instrument i nie chcę go zostawić. Nie mogłam studiować sztuki lutniczej, ponieważ kobiety nie mają wstępu do gildii. Wujek wahał się, czy przekazać mi swoją wiedzę, ale z czasem ustąpił. Po prostu uświadomił sobie, że mam do tego talent.

Uwielbiam wszystko, co wiąże się z lutnictwem. Zawsze ciągnęło mnie do drewna. Drewno uspokajało mnie, a samym dotykiem dłoni potrafiłam ocenić jego rodzaj, zdrowie drzewa, wreszcie to, jaki rodzaj dźwięku z siebie wyda. Potrafię godzinami zatracać się w rzeźbieniu, szlifowaniu, nadawaniu surowym materiałom wdzięcznych kształtów poszczególnych części skrzypiec.

Czasami wspólnie z wujkiem muzykujemy przy świetle kominka, zwłaszcza w zimowe wieczory.

Delikatne pukanie do drzwi wyrywa mnie z zadumy. Odwracam się. W otwartych drzwiach stoi wujek.

– Przeszkadzam? – W słabym, ciepłym świetle lampki jego twarz wydaje się łagodna, miększa niż zwykle. W głosie kryje się jednak niepokój.

– Nie – odpowiadam niepewnie. – Właśnie kończę pakowanie.

– Mogę wejść? – pyta z wahaniem, więc kiwam głową i siadam na łóżku, które bez kołdry wydaje mi się dziwnie obce i opuszczone. Wujek zajmuje miejsce obok mnie. – Pewnie czujesz się zdezorientowana – mówi. – Kilka miesięcy temu ciocia przysłała wiadomość, że planuje nas odwiedzić, aby omówić twoją przyszłość. Wtedy właśnie skontaktowałem się z uniwersytetem. Tak na wszelki wypadek. Wiedziałem, że kiedyś Vyvian przyjedzie po ciebie, ale miałem nadzieję, że wstrzyma się jeszcze kilka lat.

– Ale dlaczego? – pytam. Naprawdę chciałabym wiedzieć, dlaczego ciotka nagle się mną zainteresowała i czemu aż tak wzburzyło to wujka.

Widzę, jak zaciska dłonie w pięści.

– Ponieważ uważam, że jej wizja twojej przyszłości wcale nie jest dla ciebie najlepsza – oświadcza i głęboko wzdycha. – Wiesz chyba, że kocham was, jakbyście byli moimi dziećmi.

Przytulam się do niego. Ma szorstką, wełnianą kamizelkę i obejmuje mnie ramieniem, a kilka kosmyków jego zmierzwionej brody łaskocze mój policzek.

– Przez cały ten czas próbowałem zapewnić ci dach nad głową i chronić cię – kontynuuje. – I mam nadzieję, że twoi rodzice zrozumieliby, dlaczego podjąłem pewne decyzje…

– Ja też cię kocham – odpowiadam łamiącym się głosem, a do oczu napływają mi łzy.

Od dawna chciałam wyjechać, ale dopiero teraz dociera do mnie, że przez długi czas nie zobaczę wujka ani tego wspaniałego domu. Może dopiero wiosną?

– Co się stało? – pyta zaniepokojony, pocierając moje ramię i próbując mnie w ten sposób pocieszyć.

– Wszystko dzieje się zbyt szybko – odkrztuszam łzy. – Chcę jechać, ale… będę za tobą tęsknić. I za Isabel też! – Kotka, chcąc mnie wesprzeć, wskakuje mi na kolana. Mruczy i delikatnie je ugniata.

Nie chcę, żebyś czuła się samotna, kiedy mnie nie będzie.

– Już dobrze, dobrze – szepcze wujek, przytulając mnie mocniej. – Nie płacz. Zaopiekuję się Isabel. Zresztą wkrótce znów ją zobaczysz. Wrócisz, zanim się obejrzysz, z opowieściami o wspaniałych przygodach.

Ocieram łzy i odsuwam się, żeby na niego spojrzeć. Nie rozumiem tego pośpiechu. Do tej pory niechętnie zgadzał się na moje wyjazdy, zawsze próbował zatrzymać mnie w domu. Dlaczego tak nagle postanowił wypuścić mnie w świat?

Wujek wzdycha, jakby zauważył to pytanie w moich oczach.

– Twoja ciotka nie może zmusić cię do zawarcia przyrzeczenia, przynajmniej dopóki obaj z Rafą żyjemy. Może natomiast nakłonić cię do podjęcia studiów, chyba że wcześniej sam o tym zadecyduję. Właśnie dlatego to robię. Mam pewne kontakty na wydziale aptekarskim, więc udało mi się znaleźć tam dla ciebie miejsce.

– Dlaczego nie chcesz, żebym terminowała u cioci Vyvian?

– Bo to do ciebie nie pasuje – wyjaśnia, kręcąc głową. – Chcę, żebyś zajęła się czymś… – Waha się przez chwilę. – Czymś łagodniejszym.

Spogląda na mnie wymownie, jakby próbował tchnąć we mnie nadzieję i zarazem ostrzec przed jakimś niebezpieczeństwem, po czym drapie Isabel, która przyciska do niego łepek, mrucząc z zadowolenia.

Wpatruję się w niego, zdezorientowana tym dziwnym doborem słów.

– Jeśli cię zapytają… – zaczyna, skupiając się na kotce. – Mów, że cię sprawdziłem. I że nie dysponujesz magią.

– Wiem, ale… nie pamiętam tego.

– Wcale mnie to nie dziwi – odpowiada z roztargnieniem, nadal drapiąc futrzaka. – Byłaś wtedy mała. Nie zapadło ci to w pamięć, zwłaszcza że niewiele zdziałałaś. Nie masz w sobie magii.

Z naszej trójki tylko Trystan nią dysponuje. W przeciwieństwie do większości Gardnerian, którzy są pozbawieni lub też mają jej niewiele, on posiada jej mnóstwo. Szkolił się nawet w magii broni, która uchodzi za szczególnie niebezpieczną. Ale ponieważ wuj nie pozwala mu przywozić do domu różdżek czy grymuarów, brat nigdy nie zademonstrował mi swoich możliwości.

Wuj z poważną miną spogląda mi w oczy.

– Obiecaj mi coś, Elloren – mówi naglącym tonem. – Przyrzeknij, że nie opuścisz szkoły ani nie zostaniesz stażystką w Radzie Magów. I to bez względu na to, jak bardzo ciotka będzie na ciebie naciskać.

Nie rozumiem, dlaczego podchodzi do tego z taką powagą. Przecież chcę zostać aptekarką jak moja mama, a nie stażystką pracującą dla rządu. Kiwam głową na zgodę.

– A jeśli coś mi się stanie, poczekasz z zawieraniem przyrzeczenia. Najpierw dokończysz szkołę.

– Ale tobie nic się nie stanie!

– Masz rację, nie stanie się – uspokaja mnie. – Ale i tak obiecaj mi to.

Czuję znajomy już niepokój. Wszyscy wiemy, że od jakiegoś czasu wujek narzeka na zdrowie. Jego problemy objawiają się zmęczeniem, zmaga się też z bolącymi stawami i coraz słabszymi płucami. Niechętnie o tym rozmawiamy. Ten człowiek jest dla nas jak ojciec. Jest jedynym rodzicem, jakiego tak naprawdę pamiętamy. Myśl o tym, że mógłby odejść, wydaje się straszna.

– Dobrze – mówię. – Obiecuję. Poczekam.

Z twarzy wujka znika część napięcia. Wyraźnie zadowolony, poklepuje mnie po ramieniu, po czym podnosi się przy akompaniamencie trzeszczących stawów. Przed wyjściem kładzie mi dłoń na głowie.

– Skup się na studiach – mówi. – Naucz się zawodu aptekarza, a potem wróć do Halfiksu. Otwórz tu swoją praktykę.

Część czającego się na mnie niepokoju wycofuje swoje zimne dłonie.

To dobry plan. Może pewnego dnia poznam jakiegoś młodego mężczyznę. Pewnego dnia z pewnością zechcę zawrzeć przyrzeczenie. Może zwiążemy się i osiedlimy właśnie tutaj, w Halfiksie.

– Jasne – zgadzam się, podbudowana tą wizją.

Wszystko dzieje się tak nagle i niespodziewanie, ale przecież zawsze marzyłam o wyjeździe. Na pewno wszystko dobrze się ułoży.

– Spróbuj się przespać – dodaje wujek. – Jutro czeka cię długa podróż.

– Spróbuję – odpowiadam. – Do zobaczenia rano.

– Dobranoc. Pchły na noc.

Potem wychodzi, a jego nieśmiały, przyjazny uśmiech jest ostatnią rzeczą, jaką widzę, zanim cicho zamyka drzwi.Rozdział czwarty
Biała Różdżka

Budzi mnie głośne stukanie w okno. Podrywam się z łóżka i spoglądam w jego stronę. Wstrząsa mną widok ogromnego białego ptaka siedzącego na gałęzi i wpatrującego się we mnie z uwagą.

To jeden z tych ptaków, które przyleciały z gór. Widziałam je wczoraj z oddali.

Jego skrzydła wydają się dziwnie białe na tle niebieskiej poświaty wczesnego brzasku. Takie wręcz nieziemskie.

Wypełzam z łóżka, starając się go nie spłoszyć, gdy podejdę bliżej. Nie docieram jednak zbyt daleko. Wystarczyło, że się podniosłam, a ptak bezszelestnie rozpościera swoje masywne skrzydła i znika mi z oczu. Zafascynowana podbiegam do okna.

Znów go widzę. Siedzi teraz po drugiej stronie poletka, w pobliżu długiego ogrodzenia oddzielającego naszą posiadłość od ziemi Gaffneyów.

I wciąż wpatruje się we mnie, jakby chciał mnie wyciągnąć na spacer. Coś pokazać.

Zarzucam na siebie jakieś okrycie i wybiegam na zewnątrz, zanurzając się w niezwykłym niebieskim świetle, które zasnuwa wszystko, sprawiając, że znajome miejsca stają się dziwnie eteryczne. Ptak wciąż mnie obserwuje.

Ruszam w jego kierunku, a szczególny kolor brzasku wywołuje wrażenie, jakbym nadal śniła.

Kiedy zbliżam się do niego, znów się podrywa do lotu i mija ogród, którego ogrodzenie po lewej stronie przysłaniają gęste krzaki i drzewa. Mimo to podążam za nim z tym dreszczem emocji, który towarzyszy dzieciom bawiącym się w chowanego. Wychodzę na niewielką polanę, po czym wzdrygam z przerażenia i prawie rzucam do ucieczki na widok tego, co tam zastaję.

Biały ptak w towarzystwie dwóch innych siedzi na długiej gałęzi drzewa. Bezpośrednio pod nią stoi postać w czarnym płaszczu z twarzą ukrytą w cieniu kaptura.

– Elloren! – Znajomy głos zatrzymuje mnie w pół ruchu.

Uświadamiam sobie, kim jest nieznajoma.

– Sage? – szepczę zdumiona i zdezorientowana, a moje serce przyspiesza ze strachu.

Stoi tuż za ogrodzeniem. Sage Gaffney, najstarsza córka naszego sąsiada.

Ostrożnie zbliżam się do jej nieruchomej postaci, świadoma czujnych spojrzeń ptaków siedzących na gałęzi. Gdy podchodzę bliżej, dostrzegam jej wychudzoną twarz skąpaną w niebieskim świetle. Malujące się na niej przerażenie zaskakuje mnie. Zawsze była miłą, zdrowo wyglądającą dziewczyną, uczennicą uniwersytetu i córką jednego z najbogatszych ludzi w Gardnerii. Jej gorliwie wierząca rodzina wydała ją w wieku trzynastu lat za Tobiasa Vassilisa, syna innej powszechnie szanowanej rodziny. Sage miała więc wszystko, o czym mogła marzyć dziewczyna.

Jednak wkrótce po rozpoczęciu studiów zniknęła. Jej rodzina szukała jej przez ponad rok. Bezskutecznie.

Teraz jednak stoi przede mną, jakby zmartwychwstała.

– Gdzie się podziewałaś? – wykrzykuję. – Rodzice wszędzie cię szukali!

– Mów ciszej, Elloren – rozkazuje, a w jej oczach pojawia się strach. Rozgląda się dookoła, jakby szykując do ucieczki, a na jej plecach dostrzegam duży worek podróżny. Coś porusza się pod jej płaszczem. Coś, co podtrzymuje ręką.

– Co tam chowasz? – pytam zdezorientowana.

– Syna – odpowiada, unosząc wyzywająco podbródek.

– Macie z Tobiasem dziecko?

– Nie – stwierdza szorstkim głosem. – Tobias nie jest jego ojcem. – Wypowiada imię swojego przyrzeczonego z tak wielką odrazą, że aż się wzdrygam. Wciąż ukrywa przede mną to dziecko.

– Potrzebujesz pomocy, Sage? – dopytuję cicho, bo nie chcę jej wystraszyć.

– Muszę ci coś dać – szepcze, po czym drżącą ręką sięga pod płaszcz. Wyciąga długą białą różdżkę o kunsztownie rzeźbionej rękojeści, z czubkiem równie białym jak ptasie skrzydła. Ale mój wzrok szybko przenosi się na jej dłoń. Okazuje się pokryta głębokimi, krwawymi szramami, które ciągną się wzdłuż nadgarstka i znikają w rękawie płaszcza.

Wzdycham z przerażenia.

– Święty Przedwieczny, kto ci to zrobił?

Jej oczy na chwilę wypełnia rozpacz, potem jednak twardnieją, a na ustach pojawia się gorzki uśmiech.

– Nie uszanowałam mojego przyrzeczenia – szepcze jadowitym tonem.

Słyszałam opowieści o surowych konsekwencjach złamania przysięgi, ale jedno słyszeć, a drugie zobaczyć…

– Elloren – mówi błagalnym tonem, cały czas wyraźnie się boi. Wyciąga różdżkę w moją stronę, jakby chciała wcisnąć mi ją w ręce. – Proszę! Nie mam zbyt wiele czasu! Muszę ci ją dać. Ona chce trafić do ciebie!

– Jak to chce do mnie trafić? – pytam zdezorientowana. – Sage, skąd to masz?

– Po prostu ją weź! – nalega. – Ma olbrzymią moc. Nie możesz pozwolić, żeby ci ją zabrali.

– Kto?

– Gardnerianie!

Wzdycham poirytowana.

– Sage, to my jesteśmy Gardnerianami!

– Proszę – błaga. – Proszę, weź ją.

– Och, Sage. – Kręcę głową. – To nie ma sensu. Ja jej nie potrzebuję, bo nie mam w sobie magii.

– To bez znaczenia! Chcą, żebyś ją wzięła! – Wskazuje różdżką na drzewo powyżej.

– Ptaki?

– To nie są zwykłe ptaki! To Obserwatorzy. Pojawiają się wyłącznie w czasach wielkiej ciemności.

Jej słowa nie mają sensu.

– Sage, chodź ze mną – mówię tak kojącym głosem, na jaki mnie stać w tej niezwykłej sytuacji. – Porozmawiamy z moim wujkiem…

– Nie! – warczy, cofając się. – Mówiłam ci, że ona wybrała ciebie! – Na jej twarzy pojawia się desperacja. – Zrozum, Elloren! To Biała Różdżka!

Ogarnia mnie litość.

– Ale to dziecięca bajeczka…

A raczej religijna przypowieść opowiadana każdemu gardneriańskiemu dziecku. Dobro kontra Zło – Biała Różdżka przeciwko Mrocznej Różdżce. Ta pierwsza, siła czystego dobra, wspiera uciśnionych. Uczestniczyła w pradawnych bitwach przeciwko demonom i była wówczas używana do przełamania mocy tej drugiej.

– To nie jest żadna bajeczka. – Sage zaciska zęby i rozgląda się na wszystkie strony. – Musisz mi uwierzyć. To jest Biała Różdżka! – Ponownie unosi ją i wyciąga w moją stronę.

Zwariowała. Całkowicie oszalała. Ale jest tak wzburzona, że chcę ją uspokoić. Ulegam i sięgam po różdżkę. Jasne drewno rękojeści jest gładkie i chłodne w dotyku, pozbawione jakiegokolwiek śladu drzewa, z którego pochodzi. Wsuwam patyk pod płaszcz, do ukrytej tam kieszeni.

Na twarzy Sage maluje się ulga, jakby pozbyła się ciężaru.

Kątem oka dostrzegam w oddali jakiś ruch. Na granicy dziczy pojawiają się dwie ciemne postacie na koniach. Znikają tak szybko, że przez chwilę zastanawiam się, czy naprawdę je widziałam. O poranku cienie lubią płatać figle. Spoglądam w górę, ku białym ptakom, i aż muszę zamrugać, aby się upewnić, czy oczy mnie nie mylą.

Zniknęły. Odleciały, nie wydając się z siebie żadnego dźwięku. Obracam się na pięcie, próbując je wypatrzeć. Nigdzie ich nie widać.

– Już ich nie ma, Elloren – mówi Sage, a jej oczy ponownie przeczesują okolicę, jakby spodziewając się nadciągającego niebezpieczeństwa. Potem chwyta mnie mocno za ramię, jej paznokcie wbijają mi się w skórę. – Nikomu o tym nie mów! Obiecaj, że tego nie zrobisz!

– Dobrze – zgadzam się, wciąż starając się ją uspokoić. – Obiecuję.

Wtedy wzdycha głęboko i mnie puszcza.

– Dziękuję – szepcze i spogląda w stronę mojego domu. – Muszę już iść.

– Zaczekaj – błagam ją. – Nie odchodź! Cokolwiek się stało… Chcę ci pomóc!

Spogląda na mnie z politowaniem, jakbym była naiwnym dzieckiem.

– Chcą mojego syna, Elloren – oświadcza łamiącym się głosem, a po jej policzku ścieka łza.

Jej syna?

– Kto chce ci go odebrać?

Sage przeciera oczy grzbietem drżącej, oszpeconej dłoni i znów zerka ostrożnie w stronę mojej chaty.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: