Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Czarny Poniedziałek - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 września 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czarny Poniedziałek - ebook

ILE ZROBISZ, BY ODWRÓCIĆ WZROK?

Październik 2016, Kraków. Wczesnym rankiem po Czarnym Proteście znalezione zostają zwłoki młodej kobiety. Nikt nie widział jej śmierci, nikt nie słyszał krzyku. Ewa Zielińska popełniła samobójstwo, skacząc z ósmego piętra. Taką wersję przyjmuje prokurator prowadzący śledztwo, nie wierzy w nią jednak siostra zmarłej. Wydaje się, że Ewa coś ukrywała – pod maską ułożonej i profesjonalnej tłumaczki wiodła drugie, niebezpieczne życie.

Aby dotrzeć do prawdy, Iga Bagińska, ekspolicjantka, która właśnie została prywatną detektywką, będzie musiała zagłębić się w świat kobiecej dominacji, zdrad, zazdrości i wybujałych ambicji. A wszystko to w cieniu kryzysu, jaki właśnie przechodzi jej własne małżeństwo. „Czarny Poniedziałek” to przesiąknięta nastrojowym krakowskim spleenem opowieść o niespełnionych pragnieniach. Kryminał, w którym rzeczywistość jest niepokojąco podobna do tej za oknem.

Znakomity debiut o zagubieniu w związkach, o grzechach mężów i żon. Kryminał intensywny i wyrazisty!

ROBERT MAŁECKI

Agnieszka Graca wchodzi do literackiego świata kryminałów pewnym krokiem! Jesienny Kraków zasnuty smogiem, para nietuzinkowych detektywów i samobójstwo melancholijnej kobiety. Jednak czy na pewno sama odebrała sobie życie? Czytając "Czarny Poniedziałek", wprost nie mogłem się nadziwić, że to debiut. Z serca polecam!

ROBERT OSTASZEWSKI

Agnieszka Graca

Agnieszka Graca – laureatka konkursów literackich (Festiwal Góry Literatury, Międzynarodowy Festiwal Kryminału, Szkoła Letnich Zabójców, Afera Kryminalna, Empik Go SHORT, konkurs na pomysł kontynuacji sagi „Millennium” zorganizowany w ramach Międzynarodowego Festiwalu Literatury „Apostrof”). Swoje opowiadania publikowała w kilku antologiach. Uczestniczka licznych warsztatów i kursów pisarskich (m.in. z Robertem Małeckim, Wojciechem Chmielarzem, Martą Guzowską, Jakubem Żulczykiem). Podwójna filolożka (romanistka i anglistka), absolwentka dziennikarstwa. Przez szesnaście lat pracowała jako nauczycielka języka francuskiego, angielskiego i polskiego dla obcokrajowców. Kocha kryminały oraz taniec irlandzki i szkocki, między innymi sword dance, który – jeśli miecze były niedawno ostrzone – może okazać się diabelnie niebezpieczny. Mieszkała w Gliwicach, obecnie w Krakowie.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-268-4355-6
Rozmiar pliku: 901 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Poniedziałek 7 listopada 2016

1

– Spadła z ósmego piętra i nikt tego nie widział? – spytał Igor.

Stali za blokiem, wpatrując się w trawnik. O tej porze roku trawa zdążyła już przyklapnąć. Ogołocony z liści żywopłot i krzaki sterczały smętnie z ziemi.

Przechodzący chodnikiem starszy mężczyzna z dyndającą siatką i jamnikiem na smyczy zwolnił. Zerknął zaciekawiony na tę dwójkę, potem na pusty trawnik. Odszedł, oglądając się za siebie.

– Znalazła ją sąsiadka, starsza pani – wyjaśniła Iga. – Jej pies dostał sraczki, musiała z nim wyjść o jakiejś niemożliwie wczesnej godzinie. W ogóle by nie zauważyła martwej kobiety, bo była zaspana i chciała jak najszybciej wrócić do łóżka. Tylko że ten pies ciągnął i ciągnął. Gdyby nie on, Ewa Zielińska leżałaby tu, dopóki nie zrobiłoby się jasno.

Rozejrzeli się.

Znajdowali się na skraju blokowiska. Pięć ośmiopiętrowych bloków oddzielonych od reszty osiedla ulicą Łąkową.

– Niby tylu ludzi tu mieszka, a żadnego świadka – ciągnął swoje Igor, drapiąc się po głowie.

– To się stało w nocy. A Kraków mimo wszystko nie jest miastem, które nigdy nie śpi. Może Stare Miasto i Kazimierz, ale to cholerny Ugorek. Zresztą spójrz, balkon znajduje się w tylnej części bloku. Dalej są ekrany akustyczne. Jeśli ktoś tędy przejeżdżał o tej porze, nic nie widział z ulicy.

– Żadnych zabłąkanych przechodniów?

– Było ciemno, tu rośnie żywopłot i pełno krzaków. W październiku miały jeszcze liście. Z odległości kilkunastu, kilkudziesięciu metrów nikt by nie dostrzegł ciała. Nawet jeśli ktoś przechodził w pobliżu, musiałby trafić na moment, kiedy ona spadała.

– A mieszkańcy sąsiednich bloków? – Igor wskazał dwa najbliższe budynki.

Iga pokręciła głową.

– Znowu: gdyby ktoś cierpiał na bezsenność i wyjrzał przez okno dokładnie wtedy... Policja rozpytała lokatorów. Wszyscy spali. A ci nieliczni, co nie spali, wpatrywali się w ekrany komputerów. Nie sądzę, żeby spadająca kobieta mogła ich oderwać od pornosów czy gry.

– A w bloku ofiary? Sąsiadów nie obudził krzyk? Odgłos ciała uderzającego o ziemię? – Igor pokazał palcem trawnik.

Iga włożyła dłonie do kieszeni płaszcza. Jej oddech zmienił się w obłoczek pary.

– Nie wiemy, czy w ogóle krzyknęła. Medyk sądowy odkrył w jej krwi alkohol. Mogła być zamroczona. Najbliżsi sąsiedzi z jej piętra nic nie słyszeli. Sąsiadka miała stopery w uszach, bo jej mąż chrapie. On... No właśnie, chrapał. A na dolnych piętrach mieszkają starsi ludzie. Też spali. Zresztą nawet gdyby wyjrzeli przez okno, było ciemno, widok zasłaniały krzaki.

Przez chwilę milczeli.

– A co z monitoringiem? – spytał Igor. – Widziałem nad wejściem do klatki kamerę. W pozostałych blokach też.

– Widziałeś, bo zainstalowali je niedługo po śmierci Zielińskiej. Natomiast policja zabezpieczyła nagranie z kamery monopolowego, tu obok. Ale Iwona Wandzioch, wiesz, siostra zmarłej, powiedziała mi, że i tak do niczego się nie przydało. Kiepska jakość.

W alejce pojawił się pan z jamnikiem, tym razem z siatką pełną bułek. Przystanął i ponownie zerknął na miejsce, w które wciąż się wpatrywali, a potem na nich. Igor posłał mu jedno ze swoich zniechęcających spojrzeń. Mężczyzna odszedł, wciąż się odwracając z nadzieją, że coś w końcu dostrzeże na pustym trawniku.

Postali jeszcze chwilę, po czym Iga skinęła głową.

– Chodźmy.

Okrążyli budynek i weszli do klatki schodowej, która wyglądała dokładnie tak jak wszystkie klatki bloków z wielkiej płyty. Wstawiono nowe drzwi, ale korytarza dawno nie odświeżano. W środku unosił się lepki zapaszek, jakby brud z tych wszystkich lat wsiąknął w ściany i nie dało się go zmyć żadnymi środkami czystości.

Winda też nie należała do nowoczesnych. Trochę czasu minęło, zanim zjechała, trzeszcząc i skrzypiąc. Wsiedli do ciasnej kabiny.

– Nie lepiej schodami? – mruknęła Iga.

– Na ósme piętro? – Igor wcisnął przycisk.

Milczeli, wpatrując się w prostokątne okienka, które migały im na kolejnych piętrach. W końcu kabina zatrzymała się na ostatnim.

Wysiedli. Przed nimi ciągnął się wąski korytarz. Iga ruszyła w kierunku drzwi w głębi, Igor za nią.

Byli w połowie korytarza, kiedy usłyszeli szczęk przekręcanego zamka i drzwi po lewej się uchyliły. Ujrzeli spłoszoną twarz kobiety, na oko osiemdziesięcioletniej. Zaraz się jednak cofnęła i szybko zamknęła drzwi.

Przystanęli zdziwieni, po czym równocześnie wzruszyli ramionami i przeszli dalej.

Na końcu korytarza znajdowało się dwoje drzwi. Na tych po lewej wisiała wizytówka z nazwiskiem: B. Z. MARCZAKOWIE. Te po prawej prowadziły do mieszkania, które do niedawna wynajmowała Ewa Zielińska.

Iga wyjęła pęk kluczy i weszli do środka.

Przedpokój okazał się tak mały, że Iga poczuła się jak w tramwaju w godzinach szczytu.

Tuż przy wejściu znajdowała się niewielka kuchnia. Po lewej łazienka. Na wprost duży pokój i sypialnia.

Pierwsze, co zarejestrowali, to chłód nieogrzewanego mieszkania.

Iga podeszła do okna. Białe lniane zasłony odsunięto.

Sam blok na Łąkowej może i był szkaradny, ale widok Ewa Zielińska miała niezwykły. Iga patrzyła na ogołocone z liści korony drzew parku Lotników. Za nimi majaczyła przypominająca gigantyczną pieczarkę bryła Tauron Areny, hali widowiskowej, a jednocześnie największej podświetlanej reklamy ledowej w Polsce. Brudnożółta zawiesina, jaką tworzył smog, rozmywała kontury.

Spojrzała w dół. Mimo zamkniętych okien dochodził tu szum ze skrzyżowania.

– Wypadła z balkonu – odezwała się Iga. – Więc stąd. Chyba że w sypialni jest drugi?

Igor zajrzał do sąsiedniego pokoju.

– Nie ma.

Otworzyła drzwi balkonowe i wyszła. Pusto. Żadnych mebli, skrzynek z kwiatami czy doniczek. Podeszła do balustrady i spojrzała w dół. Poczuła się nieswojo.

– Raczej nie wychodziłaby na balkon, co? – Igor stanął za plecami Igi.

– Nie z lękiem wysokości – odparła Iga, wpatrując się w trawnik pod blokiem. – To pierwsza rzecz, która nie pasuje mi do samobójstwa.

– A druga?

– Powiem ci. Później.

Wrócili do środka, zamykając za sobą drzwi balkonowe. Rozglądali się po wnętrzu.

Pokój był jasny. Jak na mieszkanie w bloku nawet dość duży. Białe ściany, meble i sprzęty z Ikei. Dwuosobowa zielona sofa, żółty fotel uszak, płaski telewizor. Przy ścianie sąsiadującej z sypialnią mały kwadratowy stół i dwa krzesła. Przy drugiej białe regały wypełnione książkami. Tylko na dolnych półkach ułożono pudełka do przechowywania. Pod oknem stało małe biurko. Lampa, pojemnik na długopisy, karteczki samoprzylepne. Na parapecie, który odgrywał rolę półki, ustawiono słowniki polsko-angielskie, ogólne i specjalistyczne. Oprócz tego słownik polsko-francuski i polsko-niemiecki.

Igor sięgnął po pierwszy z brzegu.

– Sporo ich.

– Ewa Zielińska była tłumaczką. Właśnie, trzeba będzie porozmawiać z jej wspólniczką.

– Gdzie jest komputer? – spytał Igor, stukając palcem w puste miejsce na biurku. – Policja zwróciła go już mężowi?

– Tak, a on przekazał Iwonie Wandzioch, żeby mogła sobie zgrać zdjęcia siostry. Komórkę też jej udostępnił. To był laptop prywatny, w biurze miała drugi, firmowy. Policja też go sprawdziła.

Iga otworzyła szufladę biurka. Wśród przyborów biurowych leżała ulotka. Wyjęła ją. Od razu rozpoznała logo. Białe popiersie kobiety na czarnym tle i czerwona błyskawica.

Strajk Kobiet.

– W poniedziałek trzeciego października Ewa Zielińska poszła na Czarny Protest. Jej przyjaciółka, która się z nią wybrała, twierdzi, że Ewa była cały czas niespokojna, wciąż sprawdzała komórkę i reagowała nerwowo, gdy przychodził esemes.

Igor wyjął jej ulotkę z dłoni.

– Myślisz, że to ma związek?

– Nie wiem. Na razie nic nie wiem.

Iga podeszła do regału. Przyglądała się okładkom książek. Współcześni autorzy brytyjscy. Julian Barnes, David Logde, Zadie Smith. Kilka kryminałów.

Na jednej z półek, oparte o książki, stały zdjęcie i widokówka. Iga sięgnęła po fotografię. Ewa i jakaś wysoka brunetka. Pozowały na moście, obejmując się ramionami. W tle widniał Big Ben.

Widokówka przedstawiała niemal to samo ujęcie. Odwróciła ją. Była zaadresowana na nazwisko Zielińskiej, na adres na Łąkowej. Przebiegła wzrokiem treść:

Pozdrowienia z Wysp.

Jak Ci się mieszka?

Rezerwuj bilety na grudzień!

Uściski,

Agata

– Patrz. – Podała Igorowi zdjęcie i widokówkę.

– To ona? – spytał, przypatrując się zdjęciu.

– Ewa Zielińska. A to – Iga pokazała palcem drugą kobietę – chyba jest ta jej znajoma, od której podnajmowała mieszkanie.

Iga wyjęła notes i przerzuciła kilka stron.

– Tak. Agata Głąbińska. Od kilku lat mieszka w Londynie.

– Ktoś jeszcze w ogóle bawi się w wysyłanie widokówek?

– Zdziwiłbyś się.

Iga wyjęła komórkę i sfotografowała zdjęcie oraz obie strony kartki.

Zaglądnęli do pudeł ułożonych na dolnych półkach, ale nie znaleźli nic ciekawego, jedynie materiały biurowe, ładowarki i kable.

– Chodź, obejrzyjmy teraz jej sypialnię – powiedziała Iga i ruszyła przodem.

Drugi pokój był znacznie mniejszy.

Okno, tak jak w salonie, wychodziło na park. Na środku podwójne łóżko, nakryte wzorzystą narzutą w kolorze fuksji. Przy wezgłowiu duże poduchy w podobnym odcieniu. Oprócz łóżka w sypialni zmieściła się jedynie szafa i komoda, na której stały szkatułki. Iga otwierała je po kolei. Srebro. Bransoletki, wisiorki i kolczyki. Znalazła też obrączkę ślubną, nieco zaśniedziałą.

Igor otworzył szafę. Uwolnił zapach perfum, które przylgnęły do ubrań. Zmysłowy, intrygujący. Iga przesunęła wieszaki. Głównie spódnice i sukienki, szalenie kobiece.

Na dnie ujrzeli ciuchy sportowe, legginsy i koszulki. Lycra, miejscami wstawki z prześwitującej siateczki. Obok torba treningowa, w środku sneakersy.

– Ciekawe, co ćwiczyła. Siłownia? Aerobik? – Igor sięgnął po jedną z koszulek.

– Raczej joga. – Iga wskazała na zwiniętą matę.

Zamknęła drzwi i wysunęła górną szufladę komody. Kilka par fig, bawełnianych, jednak zdecydowanie w dobrym gatunku. Poza tym koronkowe majtki, dopasowane kolorystycznie do biustonoszy. Czarne, a także po jednym komplecie w kolorach butelkowej zieleni, śliwkowym i burgund.

W środkowej szufladzie również bielizna, nieco bardziej fikuśna. Pończochy, pasy do pończoch, staniki i gorset. Iga wzięła go do ręki. Sex shop, ale zdecydowanie górna półka.

W dolnej szufladzie było tylko jedno pudełko. Igor uchylił wieczko. Czarne szpilki.

Iga zrobiła zdjęcie zawartości wszystkich szuflad.

Podeszła do łóżka. Odchyliła narzutę. Przejechała dłonią po chłodnej czerwonej kołdrze. Tak jak się spodziewała, satyna.

Na stoliku nocnym lampka ze srebrnym abażurem i kryminał. Piąta kobieta Henninga Mankella. Jako zakładka jeszcze jedna ulotka Strajku Kobiet.

Iga wysunęła szufladę. Igor zajrzał jej przez ramię. Wyjęła wibrator. Miała taki sam, tylko trochę większy. Odłożyła go. Obok zauważyła napoczętą paczkę prezerwatyw i nakładkę wibracyjną Durexa. Sfotografowała również te przedmioty.

Wyszli z sypialni.

W maleńkiej kuchni, do złudzenia przypominającej ikeowski boks wystawienniczy, zajrzeli do szafek i szuflad. Lodówka była odłączona od prądu, ktoś zostawił uchylone drzwiczki.

Igor otworzył stojącą na blacie blaszaną puszkę. Powąchał zawartość, po czym wyjął herbatnika i go zjadł.

– No co? – Wzruszył ramionami, widząc minę Igi. – Głodny jestem – wyjaśnił, po czym wsadził sobie do ust całą garść ciastek.

Łazienka okazała się jeszcze mniejsza. Po zmarłej zostało jedynie trochę kosmetyków i artykułów higienicznych w szafce. Iga sięgnęła po flakon perfum i powąchała zatyczkę. Ten sam zapach co na ubraniach.

Ponownie obeszła mieszkanie, robiąc zdjęcia każdego pomieszczenia.

Igor popatrzył na zegarek.

– To co, jedziemy do agencji?

– Zaczekaj. Jednego miejsca nie sprawdziliśmy.

Wróciła do sypialni. Klęknęła przy łóżku i uniosła brzeg narzuty zwisający z łóżka. Sięgnęła ręką pod spód i wyciągnęła wielkie czarne pudło.

Igor podszedł bliżej.

Pudło miało rączkę przypominającą te w starodawnych walizkach.

Igor otworzył wieko.

Na samym wierzchu leżała maska. Iga podniosła ją ostrożnie. Była lekka, wykonana z papier mâché albo innej, podobnej masy. Na zewnątrz obłożona czarnym aksamitem.

Iga przyłożyła ją do twarzy i wyjęła z torby lusterko.

– Zasłania niemal całą twarz.

Igor sięgnął po kolejną rzecz. Była to skórzana sukienka z zamkiem biegnącym z góry na dół i z dużym dekoltem w szpic, również czarna. Skóra była cieniutka, szwy sprawiały wrażenie misternej roboty.

Na samym dole leżał jeszcze płaszcz, tego samego koloru i z tego samego rodzaju skóry.

Igor zajrzał pod łóżko.

– Jeszcze to. – Wyciągnął drugie, nieco mniejsze i okrągłe pudło z taką samą rączką na wieku.

Zajrzeli do środka.

Iga wyjęła buty. Czarne obcisłe kozaki na szpilce. Cholewka musiała sięgać noszącej je kobiecie do uda.

Detektywi spojrzeli na siebie.

– Siostra Zielińskiej wspomniała, że znajdziemy coś takiego? – spytał Igor.

Iga pokręciła przecząco głową.

2

Drzewa na Plantach się rozmazały. Trochę z powodu smogu, a trochę przez zaparowane okna. Iga jechała tramwajem numer pięćdziesiąt dwa, jedną ręką trzymając się drążka, drugą obejmując torbę. Próbowała utrzymać równowagę wciśnięta między mężczyznę w zawilgoconym, zalatującym stęchlizną płaszczu a kobietę obficie skropioną perfumami. Kanciasta torebka kobiety co chwilę wbijała jej się w żebro. Zachwiała się, kiedy tramwaj z głośnym zgrzytem zaczął skręcać w Starowiślną.

Na kolejnym przystanku wsiadły dwie dziewczyny z kubkami z brązowym logo cukierni Krakowskie Wypieki. Zapach kawy przywołał scenę przy śniadaniu. Nieobecna mina Łukasza, wyćwiczone latami manewry, polegające na tym, żeby przypadkiem nie sięgnąć po dzbanek w tym samym czasie co to drugie, i klasyka w ich związku: zawzięte milczenie, trwające od wczorajszej awantury. Iga zdawała sobie sprawę, że ta cisza będzie się przedłużać, dopóki ona pierwsza się nie odezwie. Jej mąż mógłby to przeciągać w nieskończoność. Już dawno osiągnął w tym mistrzostwo. Dobrze chociaż, że Michał wyjechał na dwutygodniową wymianę licealną z Francuzami. Tym razem ominie go kryzys w związku matki.

Rozległ się sygnał przychodzącego esemesa. Igor, który wysiadł kilka przystanków wcześniej, napisał, że nie wie, o której wróci, bo musi coś jeszcze załatwić na mieście.

Tramwaj szarpnął i zgrzytnął. Torebka kobiety obok znowu dźgnęła Igę. Skupiła się na widoku za oknem, żeby nie wracać myślami do nieprzyjemnego poranka ani wczorajszej kłótni. Kamienice na Dietla migały za oknem. Głos z głośnika oznajmił, że następny przystanek to Stradom. Iga zaczęła przeciskać się do wyjścia, z ulgą opuszczając tramwajowe towarzystwo.

Niebo nad Kazimierzem było ciężkie od smogu. Nie padało, ale powietrze miało w sobie obślizgłą lepkość. W arkadowych podcieniach Krakowskiej w oczekiwaniu na zielone światło tłoczyli się piesi. Iga przeszła ulicą Meiselsa i już po chwili znalazła się na placu Nowym. Skręciła w lewo i weszła do bramy wąskiej, odrapanej kamienicy, wciśniętej między dwa lepiej utrzymane budynki. Wspięła się po schodach otaczających starodawną windę z zasuwaną kratą. Podłoga z białych i czarnych płytek na drugim piętrze przypominała szachownicę. Troje drzwi prowadziło do trzech różnych lokali. Iga podeszła do drewnianych i przeszklonych drzwi po lewej, na których nie widniał żaden napis, ale i tak wydawały się wyjęte wprost z kryminału noir. Igor opowiadał, że zdecydował się wynająć to biuro na agencję, kiedy tylko zobaczył te drzwi.

Przekręciła klucz w zamku i weszła. Zdjęła płaszcz i razem z szalikiem powiesiła go na wieszaku. Została w swetrze, bo w agencji panował chłód. Przeszła do maleńkiej kuchni, żeby nastawić wodę na herbatę. W starych dzielnicach Krakowa właściciele lokali na wynajem wciąż jeszcze skąpili na wymianę ogrzewania i jedynym źródłem ciepła były piece kaflowe z elektryczną grzałką. Wyglądały ładnie, tyle że ciepła dawały niewiele. Ale Idze nie przeszkadzał chłód. Mogłaby pracować, siedząc w czapce i rękawiczkach, byle nie wracać na Mogilską.

Przypomniała jej się ostatnia rozmowa z naczelnikiem. Od pewnego czasu wiedziała, że odejdzie z policji. Właściwie przeczuwała to od momentu, kiedy rok wcześniej wiceministrem spraw wewnętrznych i administracji został Kukliński, a zaraz potem miejsce naczelnika wydziału, w którym pracowała Iga, zajął Wygoda, kuzyn Kuklińskiego. To wtedy zaczął się ten cały cyrk. Nie uprzedzając nikogo o swoich planach, cierpliwie przygotowywała się do zdobycia licencji detektywki. A potem wystarczyło już tylko zdać egzamin.

Woda się zagotowała i Iga zaparzyła sobie earl grey. Z kubkiem herbaty usiadła przy biurku.

Kiedy odeszła ze służby, nawet nie zaczęła rozglądać się za nową pracą. Tego samego dnia zadzwonił do niej Igor, były policjant, z którym kiedyś pracowała. Nagle uzmysłowiła sobie, że to się wydarzyło dokładnie w przededniu śmierci Ewy Zielińskiej. W poniedziałek trzeciego października.

Przymknęła oczy, przywołując w myślach tamtą scenę.

Tłum protestujących, głównie kobiet. Krakowski Rynek wyglądał jak wybrukowany ludzkimi głowami. Iga zaczęła się przeciskać w kierunku Sukiennic. Nie znosiła takiego tłoku, z tego powodu nie chodziła nigdy na większe koncerty. Ale tamtego popołudnia chciała uczestniczyć w proteście.

Jakaś kobieta otworzyła parasolkę, na której sprejem namalowano napis CZARNY PONIEDZIAŁEK. Inna trzymała nad głową wieszak na ubrania, symbol Strajku nawiązujący do makabrycznych praktyk. Spod pomnika Mickiewicza dochodziły głosy przemawiających kobiet, wzmocnione przez megafon. Łączyły się z szumem rozmów dookoła, krzykami skandujących i trąbką hejnalisty z wieży mariackiej.

Iga szła przed siebie, mijając dziesiątki, setki kobiet w czerni. Na całym Rynku musiały ich być tysiące. Młode, w średnim wieku, starsze. Niektóre stały zbite w grupki, inne same. Przyszło też wielu mężczyzn. Iga czytała hasła na transparentach: PRZESTAŃCIE NAM GRZEBAĆ W MAJTKACH, #GODNOŚĆ, RZĄD NIE CIĄŻA – MOŻNA USUNĄĆ, JESZCZE POL(S)KA NIE ZGINĘŁA.

Powoli zapadał zmrok. Wokół latarni rozmywały się plamy światła. W oknach kamienic przy Rynku pojawiały się jasne prostokąty. Ktoś krzyknął. Iga ujrzała młodą dziewczynę, która trzymała wysoko uniesioną tablicę z ostrzeżeniem: WARA POLITYCY OD MOJEJ MACICY. Uśmiechnęła się. Coraz bardziej jej się podobało. Była już przy Sukiennicach, kiedy usłyszała sygnał komórki. Wygrzebała telefon z przepastnej torby, ale właśnie w tym momencie ucichł. Zerknęła na wyświetlacz. Nie znała tego numeru. Na stopniach pomnika Mickiewicza, zwykle oblężonych przez gołębie, stały teraz bardzo młode dziewczyny. Z dołu uśmiechała się do nich jakaś staruszka. Iga, która nigdy nie odczuwała potrzeby przynależności, tym razem poczuła niespodziewanie coś w rodzaju dumy z tego, że znalazła się wśród tych protestujących kobiet.

Znowu zadzwoniła jej komórka. Ten sam nieznany numer. Klucząc w tłumie, przyłożyła telefon do ucha.

– Halo?

– Podobno szukasz nowej pracy – usłyszała. Znała ten głos doskonale, chociaż nie słyszała go od dłuższego czasu. Właściwie nie spodziewała się go jeszcze usłyszeć.

– Skąd wiesz?

– Wieści szybko się roznoszą. Jesteś na Rynku?

– Skąd wiesz?

– Iga, po kim jak po kim, ale po tobie spodziewałbym się bardziej urozmaiconych pytań. Usłyszałem przed chwilą w tle, że Jezus był z in vitro... To, że odszedłem z policji, nie oznacza, że przestałem kojarzyć fakty. Chyba mam coś dla ciebie.

Przez chwilę oboje milczeli. Słychać było tylko okrzyki kobiet i pstrykanie aparatu fotograficznego, bo jakiś dziennikarz fotografował dziewczynę trzymającą transparent z napisem MY PUSSY MY CHOICE, MY BODY MY VOICE.

– To co to za propozycja pracy?

– Spodoba ci się. Możemy się spotkać?

– Tak.

– Będę na ciebie czekał na placu Nowym. Jeśli możesz, przyjdź jeszcze dzisiaj. Siedzę w biurze do późna. Zaraz ci wyślę esemesem adres – powiedział rozmówca Igi i się rozłączył.

Zaczęła się przeciskać w stronę Siennej i po chwili znalazła się poza tłumem protestujących. Obwiązała szyję mocniej szalikiem. Marzła. W kieszeni rozległ się dźwięk przychodzącego esemesa. Wyjęła komórkę. Na ekranie wyświetlił jej się adres na Kazimierzu.

Ruszyła w kierunku przystanku koło Poczty Głównej. W głowie głos Boba Marleya nucił jej słowa tekstu z jednego z transparentów.

NO WOMEN NO KRAJ.

Iga upiła łyk herbaty.

Jedyną, ale niepokojącą wadą nowej pracy było to, że zlecenia, którymi się teraz zajmowała, należały do tych banalnych. Ustalanie miejsca zamieszkania, weryfikacja pracowników. Najczęściej zaś chodziło o śledzenie niewiernej żony. Lub, dla odmiany, niewiernego męża. Pod koniec pierwszego miesiąca pracy Igę ogarnął lęk, że tak już będzie zawsze, że nie trafi jej się już nigdy żadne ciekawe śledztwo.

I wtedy w agencji pojawiła się Iwona Wandzioch.

Iga przypomniała sobie piątkowy wieczór. Igor poszedł do domu. Knajpy na placu Nowym za oknem powoli się zapełniały, ludzie rozpoczynali weekend. Łukasz wysłał jej esemesa, że czeka z winem i dobrym filmem, to było jeszcze przed kłótnią. Chciała właśnie zamykać agencję, kiedy za przeszklonymi drzwiami zamajaczyła jakaś postać. Iga mogła zaproponować spotkanie w poniedziałek, ale coś w wyglądzie, a może bardziej w spojrzeniu kobiety sprawiło, że wpuściła ją do środka.

Sięgnęła po kubek. Herbata wyszła trochę za słaba, ale nie chciało jej się robić nowej.

Otworzyła notes, w którym zapisywała dotychczas zebrane informacje na temat ofiary. Dzisiaj miała dać Wandzioch odpowiedź, czy podejmą się zlecenia. Dlatego umówiła się z Igorem na rano na Łąkowej, żeby razem obejrzeli miejsce zdarzenia. Sama chciała zająć się tą sprawą, musiała jednak przekonać swojego partnera, co mogło okazać się nie takie znowu łatwe.

Wyjęła trzy zdjęcia, które dostała od Iwony Wandzioch, i rozłożyła przed sobą na biurku.

Pierwsze było zwykłym zdjęciem do dowodu osobistego. Igę uderzyła niezwykła uroda kobiety.

Drugie zrobiono podczas świąt. W tle migotała choinka. Ewa stała pośrodku pokoju, obok swojej siostry Iwony. Obie uśmiechały się do osoby robiącej zdjęcie. Ewa wydawała się znacznie bardziej wyluzowana niż na poprzedniej fotografii, ale Iga pomyślała, że musiała się strasznie męczyć. Nie pasowała tam, a może po prostu miała ochotę znaleźć się gdzie indziej, z innymi ludźmi.

Idze przypomniały się słowa Wandzioch:

– Mój mąż zrobił to zdjęcie w Wigilię w zeszłym roku. Ewa przyszła sama. Jakoś zaraz potem rozstali się z mężem.

Iga sięgnęła po trzecie zdjęcie. To podobało jej się najbardziej. Ewa Zielińska siedziała na schodach prowadzących na ganek starego domu. Miała na sobie długą czarną sukienkę z dekoltem. Dół kreacji zdobiły falbany. W dłoni trzymała kieliszek czerwonego wina. Ciemne włosy opadały jej na ramiona. Z dużych, pięknych oczu skierowanych na osobę po drugiej stronie aparatu biła namiętność. Iga pomyślała, że ktokolwiek sfotografował Ewę, musiał być z nią blisko związany. Przynajmniej w tamtym momencie. Skoro niedługo potem rozstała się z mężem, to raczej nie on stał za obiektywem.

Więc kto?

Kiedy spytała Iwonę Wandzioch, gdzie zostało zrobione zdjęcie, tamta pokręciła głową.

– Nie, nie poznaję tego miejsca. Ale to nie jest najnowsza fotka, bo moja siostra ma tu krótsze włosy. Podcięła je jakieś półtora roku temu. Ale nie była zadowolona z tej długości do ramion i od razu zaczęła zapuszczać. Później ich już nie ścinała. Tylko końcówki. Ewa miała piękne włosy. To zdjęcie... Wie pani, znalazłam je dopiero po śmierci Ewy, jak policja pozwoliła już zabrać jej rzeczy. Paweł, mój szwagier, najpierw sam je przejrzał i pozabierał część. Powiedział, że resztę mogę zatrzymać.

Iga wstała, zgarniając zdjęcia. Podeszła do korkowej tablicy, żeby je powiesić, nie znalazła jednak ani skrawka wolnej powierzchni. Będzie musiała pomyśleć o jakiejś innej tablicy.

Wróciła do biurka. Sięgnęła do torby i wyciągnęła przedmiot, który zabrała z mieszkania Ewy. Przez chwilę wodziła po nim palcami. Z jednej strony szorstki papier mâché, z drugiej aksamit. Iga trzymała przed sobą maskę i wpatrywała się w jej jasne, wklęsłe wnętrze. Przypomniała sobie słowa, jakimi Iwona Wandzioch opisała siostrę. Ułożona. Profesjonalna. Odnosiła sukcesy. Nie miała powodu, by targnąć się na życie.

Czy na pewno?

Obróciła maskę. Delikatnie odłożyła ją na biurko. Odcisk ludzkiej twarzy w czarnym aksamicie przypominał fragment twarzoczaszki. Szczątki kobiety, po której zostały tajemnice. Bo przecież każdy coś ukrywa. Co ukrywałaś, Ewo?

Iga otworzyła notes. Przekartkowała go i znalazła stronę, na której widniało jedno słowo: „samobójstwo”. Przekreśliła je i napisała: „zabójstwo?”.

Przypomniała sobie zapłakaną twarz Iwony Wandzioch i wróciło do niej podejrzenie, które tamta rzuciła, zanim opuściła agencję.

– Policja twierdzi, że moja siostra wyskoczyła z balkonu. Ale ja wiem, że Ewa nie mogła popełnić samobójstwa. Mam dowody na to, że to on ją zabił.

– Kto?

– Paweł. Jej mąż.

3

O trzynastej Igor wciąż jeszcze się nie pojawił. Wybrała numer jego komórki, ale nie odbierał. Włożyła więc płaszcz, zarzuciła torbę na ramię i zamknęła agencję.

Kiedy wyszła, w jej nozdrza wdarł się siarczany odór smogu. Przeszła przez ulicę otaczającą plac Nowy i skierowała się na ukos. Minęła okrąglak, ceglany pawilon handlowy z 1900 roku, w którym od lat sprzedawano zapiekanki. Opary smażonych pieczarek, kiełbasy i gorącego sera przyciągały głodnych. Była na Estery, kiedy zadzwoniła jej komórka.

Igor.

– Cześć. Zaraz wracam do agencji. Wyskoczymy coś zjeść?

– Właśnie idę do Kolanka.

– Dogonię cię.

Skręciła w lewo w Józefa i po chwili znalazła się przed Kolankiem Nº 6. Na drewnianych, pomalowanych na niebiesko okiennicach wywieszono menu. Iga weszła do środka, z zadowoleniem odnotowując różnicę temperatur. Przeszła przez pierwszą salę z barowym kontuarem. W następnej podeszła do jednego ze stolików z ciemnego drewna pod przeszkloną ścianą ze szprosami, wychodzącą na opustoszałe o tej porze roku patio.

Zdjęła płaszcz i usiadła, wpatrując się w nagie gałązki dzikiego wina po drugiej stronie szyby.

Trzy stoliki dalej ktoś się roześmiał.

Iga spojrzała w tamtym kierunku.

Dwóch mężczyzn. Ten, który siedział bokiem do niej, miał zmysłowo zarysowany podbródek i krótko przystrzyżoną brodę. Wyobraziła sobie jej szorstkość podczas pocałunku.

– Cześć. – Usłyszała nad sobą.

Igor zajął miejsce naprzeciwko.

– Cześć.

– Zgłodniałem. – Igor chwycił menu i przez chwilę przeglądał je, przerzucając niecierpliwie kartki.

Podeszła kelnerka i złożyli zamówienie.

– Chcę wziąć to zlecenie.

Igor skinął głową.

– Zauważyłem. Aż ci się oczy świeciły tam na Łąkowej.

– Zgadzasz się?

– Iga, to śledztwo prowadzi policja. Koniec.

– Tak. A prokurator uznał, że to było samobójstwo. Tak naprawdę już zdecydował, że wyda postanowienie o umorzeniu.

– No, to by było na tyle. Możemy tej kobiecie jeszcze pomóc napisać zażalenie na postanowienie o umorzeniu, kiedy przyjdzie na to pora. I wyjaśnić, jak i gdzie je złożyć. Wtedy przynajmniej obciążymy ją jakimiś kosztami i zwróci się chociaż za dzisiejsze zmarnowane przedpołudnie. O, dziękuję. – Igor uśmiechnął się do kelnerki, która właśnie podeszła i postawiła na ich stoliku imbryk z herbatą i dwie filiżanki.

– Sęk w tym, że w tej sprawie jest pełno niejasności – odparła Iga.

Igor westchnął.

– No dobra. Co ci się nie podoba?

Iga wyjęła z torebki zdjęcie Ewy Zielińskiej, to w sukience z falbanami. Położyła je na stole i przysunęła do Igora.

– Przede wszystkim nie mogę znaleźć żadnego powodu, dla którego ta kobieta chciałaby się zabić. Daj mi dokończyć – poprosiła, widząc, że Igor chce zaprotestować. – Wiem, piękne, zdrowe, młode kobiety też popełniają samobójstwa. Ale śledczy nie znaleźli żadnego sensownego wytłumaczenia.

Igor sięgnął po imbryk i nalał herbaty do filiżanek.

– Nie miała problemów zdrowotnych ani finansowych – ciągnęła Iga. – Dobrze jej się powodziło w pracy. Owszem, czekał ją rozwód, tylko że nie było w tym żadnej traumy. To była wspólna decyzja jej i jej męża. Zresztą kilka miesięcy temu poznała kogoś. Cieszyła się planami.

– Czasami powód zna tylko ofiara.

Iga upiła łyk herbaty.

– Zgoda. Jednak pamiętaj, że ona miała lęk wysokości. Gdyby nawet chciała się zabić, mogła po prostu połknąć jakieś tabletki, a nie walczyć z fobią.

– Przyznaję, to dziwne. Ale sama mówiłaś, że tamtego wieczoru piła. Mogła być zamroczona. Nie, Iga, to wciąż trochę mało, żeby zacząć grzebać w tej sprawie.

– Jest jeszcze ten kostium dominy, który znaleźliśmy pod łóżkiem. Jeśli lubiła niebezpieczne zabawy... – Zawiesiła znacząco głos.

Grupka roześmianych Brytyjczyków przeszła koło ich stolika. Iga i Igor przez chwilę milczeli, pijąc herbatę. Turyści usiedli kilka stolików dalej.

– A tak z ciekawości – spytał Igor – kto się tym zajmował? Ktoś znajomy?

– Tak... Maćkowiak. Ty byłeś jeszcze na służbie, gdy on zaczął pracować na Mogilskiej?

– Chyba tak... Wątły blondyn w okularach?

– Ten.

– Kojarzę. Ale on do nas doszedł tuż przed moim odejściem. Nie miałem okazji z nim pracować. Dobry jest?

– Dobry.

– No, to tym bardziej. Koniec. Możesz powiedzieć tej, jak ona się nazywa, siostra ofiary?

– Iwona Wandzioch.

– Powiedz jej, że...

Przerwał, bo do ich stolika podeszła kelnerka. Położyła przed nimi parujące talerze.

Zupa dyniowa pachniała imbirem. Iga sięgnęła po łyżkę i skosztowała. Patrzyła, jak Igor zaciera ręce i wpatruje się w swój talerz z ogromną porcją curry. Niezależnie od tego, kiedy jadł poprzedni posiłek, ciągle był głodny. W agencji zawsze walały się ulotki z menu wszystkich możliwych knajp na Kazimierzu. Czasami szła z nim przekąsić coś na mieście, ale przeważnie przynosiła sobie drugie śniadanie i obiad z domu. W tym tygodniu nie chciało jej się gotować dla jednej osoby. Michał nie wrócił jeszcze z Francji, a Łukasz uprzedził ją, że w najbliższych dniach będzie miał służbowe lancze, więc żeby nie brała go pod uwagę. Właściwie zdążył ją o tym poinformować jeszcze przed tamtą awanturą, bo potem już się nie odzywał.

– Powiedz tej Wandzioch... – Igor włożył do ust kopiasty widelec curry, robiąc przy tym błogą minę. – Mmm... pycha... że niestety, ale nie mamy podstaw, żeby odgrzebywać tę sprawę.

Iga odłożyła łyżkę i odchyliła się na oparciu krzesła.

– Co? – spytał. – Co jest?

Nie odpowiadała, więc przestał na chwilę jeść.

– No co jest, Iga? Co się tak uśmiechasz?

– Nie spytałeś, który prokurator nadzorował śledztwo.

– Dobra. – Igor również odłożył widelec i wytarł sobie serwetką brodę. – Widzę, że masz dla mnie jakąś bombę. Który prokurator nadzorował śledztwo?

Trzy stoliki dalej jeden z mężczyzn podniósł się i odszedł, prawdopodobnie do toalety. Iga spojrzała na brodacza. Przez kilka sekund patrzyli sobie w oczy.

– No, mów. Kto?

– Prokurator Małek.

– I to jest ten drugi powód, o którym wspomniałaś w mieszkaniu Ewy?

– Znasz go: jak najprędzej zamknąć sprawę, byle statystyki się zgadzały.

Igor gapił się na swoją partnerkę.

– Dobra. Przyjmujemy to zlecenie.

4

Kiedy wyszli z Kolanka Nº 6, Iga zapięła górny guzik płaszcza i poprawiła szalik. Smog gęstniał z godziny na godzinę. Zrobiło się ponuro, chociaż do zapadnięcia zmroku zostały co najmniej dwie godziny.

Igor szedł zamyślony. W pewnym momencie spojrzał na Igę.

– Niesamowite. Pracujemy ze sobą raptem od jak dawna? Od miesiąca? I od razu dostajesz zabójstwo.

– Jeszcze nie wiemy, czy to zabójstwo.

Przeszli przez plac Nowy, omijając okrąglak i kolejki do okienek z zapiekankami.

Weszli do wąskiej kamienicy. Na półpiętrze, rozjaśnionym jedynie światłem przepuszczonym przez wychodzące na podwórze witrażowe okno z prostokątnymi szybkami, Igor przystanął.

Iga, która szła pierwsza, odwróciła się i spojrzała na niego, z jedną nogą na kolejnym stopniu. Czerwone, niebieskie, żółte i zielone plamy światła kładły się na jej twarzy i włosach.

– Zawsze to robiłaś – powiedział i uśmiechnął się. – Już wtedy, gdy zaczynałaś pracę na Mogilskiej.

– Co? – spytała zdziwiona.

– Przyciągałaś zagadki.

Rozdział 2

Wtorek 8 listopada

1

– O, tak – mruknęła Iga. – Właśnie tak.

Stała przed pustą czarną ścianą.

Poprzedniego dnia zaraz po pracy pojechała do marketu budowlanego. Wróciła do agencji z puszką farby magnetyczno-tablicowej. Wyrzuciła stare kartony, które zalegały w pokoju przylegającym do biura. Pomieszczenie było tak małe, że Igor urządził w nim rupieciarnię. Jedyne okno, przysłonięte żaluzjami, wychodziło na wąskie, ciemne podwórze, ponurą studnię.

Iga spędziła wieczór na malowaniu, a tego ranka pojawiła się w agencji wcześniej, żeby przetrzeć jeszcze wielkie, rozsuwane drzwi oddzielające oba pomieszczenia. Teraz nie zasunęła ich i biuro wyglądało, jakby się powiększyło.

Podeszła do czarnej ściany i na samym środku przyczepiła magnesem trzy zdjęcia Ewy Zielińskiej, które dostała od Iwony Wandzioch. Z dowodu osobistego, z wigilii u siostry, a na środku to, które Idze najbardziej się podobało, Ewa w falbaniastej sukience i z rozpuszczonymi włosami.

Iga cofnęła się o kilka kroków, żeby lepiej widzieć.

Tak, ta ściana zdecydowanie odpowiadała jej bardziej niż korkowa tablica Igora.

Podeszła do biurka i wyjęła wetkniętą do terminarza kartkę. Rzuciła okiem na listę osób z najbliższego otoczenia Zielińskiej, którą dostała od Iwony Wandzioch. Powiesiła ją obok zdjęć.

Za przeszklonymi drzwiami rozległy się kroki. Do agencji wszedł Igor. Zdjął płaszcz i przeszedł do gabinetu.

– Cześć. Smog dzisiaj gęstszy niż galareta z nóżek, którą moja babcia... O! – Zatrzymał się przed dawną rupieciarnią.

– I jak? – Iga odwróciła się w jego stronę.

– Skąd mamy największą tablicę na świecie? – spytał.

– Pomalowałam wczoraj ścianę. Słuchaj, te stare kartony wywaliłam, niepotrzebnie zabierały miejsce. Mam nadzieję, że nie byłeś do nich jakoś szczególnie przywiązany.

– Prawie zapomniałem, że mamy ten dodatkowy pokój. Chociaż pokój to może za dużo powiedziane.

Igor podszedł do pachnącej świeżą farbą ściany i pomacał.

– Fajna. Bardzo fajna.

Zadzwoniła komórka Igi. Kiedy rozmawiała, sprawdzając w terminarzu wolne terminy, Igor podszedł z puszką kawy i na migi zapytał, czy chce. Skinęła głową, nie przerywając rozmowy.

Dziesięć minut później podał jej kubek czarnej kawy. Swoją popijał z kulistego naczynia imitującego Gwiazdę Śmierci.

– Nowy klient?

– Tak. Facet chce, żebyśmy sprawdzili, kto tak naprawdę mieszka w mieszkaniu, które komuś wynajmuje. Sąsiedzi się skarżą, że jakieś szemrane towarzystwo się tam kręci.

– Diler?

– Raczej kameralny burdel. Nasz klient, jeśli ten facet nim zostanie, wynajął mieszkanie spokojnej, czterdziestoletniej kobiecie. Sąsiedzi twierdzą, że nikt taki tam nie mieszka. Widują za to dwie młode laski. I ich licznych gości, samych mężczyzn.

– Dlaczego sam tego nie może sprawdzić?

– Mieszka w Danii. Krakowskie mieszkanie zostawił sobie na wynajem. Wyślę mu dzisiaj umowę.

Iga upiła łyk gorącego napoju.

Uświadomiła sobie, że ostatnio kawę proponował jej częściej partner niż mąż. Od czasu kłótni Łukasz nawet nie zapytał, czy chciałaby się napić.

– À propos wynajmowanych mieszkań – zauważyła Iga – to, w którym byliśmy wczoraj, Ewa Zielińska podnajmowała od znajomej, pamiętasz? Chciałabym w tym tygodniu zobaczyć też to drugie...

– Zaraz, zaraz... Jakie drugie mieszkanie?

– To, które do niej należało, do niej i do jej męża. Iwona Wandzioch ma mi dać klucze, mąż Zielińskiej już się zgodził.

– Rozmawiałaś z nim?

– Tak. Właśnie, Igor, ty masz dzisiaj jakieś spotkanie. Na którą jesteś umówiony?

– Dopiero po południu. A co?

– Umówiłam się wstępnie z Zielińskim. Moglibyśmy się z nim spotkać o pierwszej.

– Dobra.

Iga podeszła z kubkiem do ściany, na której wisiały zdjęcia Ewy Zielińskiej. Z pudełka stojącego na parapecie wyjęła kawałek kredy. Poprzedniego dnia kupiła ją razem z farbą. Narysowała strzałkę biegnącą od zdjęć w górę i lekko w lewo i napisała: „Iwona Wandzioch”.

– Nasza klientka nie wierzy w samobójstwo siostry. Jest przekonana, że zabił ją mąż. – Iga pociągnęła drugą strzałkę i napisała: „Paweł Zieliński”.

– Ale policja go wykluczyła?

Iga skinęła głową.

– Tamtej nocy spał u siebie, to znaczy w mieszkaniu swojej nowej partnerki. Przy nazwisku Zielińskiego dopisała: „Anna Żelazko”. Dzisiaj właśnie tam pojedziemy. Nigdy nie lubiłam tego rodzaju alibi. Zakochana kobieta zezna wszystko, żeby chronić swojego mężczyznę.

– A motyw?

– Klasycznie, pieniądze.

– Jego żona była bogata?

– Nie. Nawet nie jakoś szczególnie zamożna. Powiedzmy, że zarabiała przyzwoicie. Za to mieli mieszkanie warte kupę forsy. Stare Miasto. Karmelicka. – Iga uniosła znacząco brwi.

– Ale i tak połowa należała do niego?

Iga wzruszyła ramionami.

– Zawsze to lepiej dostać całość. Zwłaszcza że, jak twierdzi Wandzioch, jej szwagrowi ostatnio nie powodziło się zbyt dobrze. Jego firma chyba cienko przędzie, musimy to sprawdzić.

– Duże to mieszkanie? To na Karmelickiej?

– Dwa pokoje, ale wiesz, stare budownictwo, więc naprawdę spore. Nie to, co te klitki od dzisiejszych deweloperów.

Igor zagwizdał.

– Czyli jakieś siedemset, osiemset tysięcy... Może nawet milion. To jest motyw. Chcesz jeszcze kawy?

– Tak, poproszę. – Iga podała Igorowi pusty kubek i poszła za nim do aneksu kuchennego.

Wyjrzała przez okno.

Dachy kamienic otaczających plac Nowy lśniły od deszczu. Dachówki przypominały łuski ryby wyciągniętej z wody. Ale w dole tętniło życie. Kawiarnie i knajpki kusiły ciepłem i zapachami, by schronić się w nich przed zimnem i deszczem. Dostawcy tłukli się, przenosząc kartony i beczki z furgonetek blokujących ulice na zapleczach lokali. Zziębnięte postacie przemykały w dole, kuląc się pod parasolami. W grupkach, samotnie. Niektórzy gdzieś się spieszyli, inni przystawali. Pośrodku zaś majaczyła ceglana bryła okrąglaka.

Igor podał jej kubek.

– Dzięki.

Wrócili do ściany.

– Poza mężem byli jacyś podejrzani?

– Policja sprawdziła mężczyznę, z którym Ewa spotykała się od wielu miesięcy.

Iga wzięła kredę i narysowała kolejną strzałkę.

„Radosław Czajka” – zapisała. – Pracuje w wydawnictwie, jest redaktorem.

– Mieli coś na niego?

– Pokłócili się z Ewą trzy dni przed jej śmiercią. I to ostro. Ale Czajka z kolei ma trochę lepsze alibi. Był wtedy na kolacji z jakąś pisarką i jeszcze paroma osobami z wydawnictwa.

Przez chwilę wpatrywali się w linie łączące zapisane kredą nazwiska. Iga odwróciła się. Podeszła do biurka i wzięła w dłoń maskę dominy.

– Oczywiście jest jeszcze to. Dla kogo ją wkładała?

2

Osiedle Kolorowe wcale kolorowe nie było.

Było ponure. A nawet jeśli na ścianach bloków ostały się jakieś barwy, należały do gamy pastelozy. Tak jak na każdym innym peerelowskim osiedlu w Polsce podkreślały tylko jego brzydotę. W dodatku w wielu oknach na parterze zainstalowano kraty mające chronić mieszkańców przed złodziejami. Tylko że w ten sposób mieszkanie upodobniało się do więzienia. Iga nieraz wyobrażała sobie, jaki to musiał być przygnębiający widok. Nie dość, że okna wychodziły na rachityczne osiedlowe trawniki obesrane przez psy albo na sąsiednie, równie szkaradne bloki, to jeszcze trzeba to było oglądać przez kraty. A i tak mnóstwo ludzi zachwalało mieszkanie w tym miejscu – bo szkoły, bo przedszkola, bo dobra komunikacja. Iga usłyszała kiedyś, że osiedle nazywano dawniej robotniczym, dlatego że mieszkali tu głównie pracownicy niedalekiej Huty imienia T. Sendzimira, wtedy jeszcze Lenina. Ta stara nazwa wydała jej się bardziej adekwatna.

Paweł Zieliński i jego nowa partnerka, Anna, mieszkali na parterze, w bloku usytuowanym tuż przy alei Jana Pawła II.

Iga i Igor nie dzwonili domofonem, bo ktoś akurat wychodził i wpuścił ich do środka, ale Zieliński i tak otworzył od razu, gdy tylko zapukali do drzwi.

Przywitali się i mężczyzna poprowadził ich do dużego pokoju. Idąc krótkim przedpokojem, wyłożonym boazerią pamiętającą zapewne lata siedemdziesiąte, Iga zauważyła, że w mieszkaniu oprócz kuchni i łazienki był jeszcze tylko jeden pokój. Woń dymu niedawno wypalonego papierosa, wyczuwalna mimo otwartego okna, nakładała się na zapach, który latami wsiąkał w boazerię, obicia mebli i zasłony. Idze przypomniało się dzieciństwo i rodzice, którzy zapalali papierosa niemal od razu po tym, jak poprzedni został zgnieciony w popielniczce.

Zieliński stanął na środku pokoju i nerwowo wskazał im miejsca na kanapie.

Usiedli. Mężczyzna rozejrzał się niezdecydowany i w końcu wybrał fotel. Zaraz się jednak zerwał i podszedł do politurowanej meblościanki. Kiedy tak stał tyłem, szukając czegoś w kryształowych misach, zupełnie podobnych do tych, które kolekcjonowała kiedyś babcia Igi, ta rozejrzała się po pokoju.

Szkaradny mebel zajmował całą ścianę. Na wszystkich półkach poustawiano cepeliowskie kurzołapy. Na podłodze leżał dywan w burych barwach, w brzydkie geometryczne wzory. Między wersalką a fotelami stała niska ława przykryta stylonowym obrusem. Zasłony w oknach, o buraczkowej barwie, wykonano z tego samego materiału. Widok za oknem częściowo przysłaniały grubo tkane firanki oraz, a jakże, krata.

– Nie robiliśmy tu remontu, bo i tak chcemy się przeprowadzić – wyjaśnił Zieliński, zupełnie jakby słyszał myśli detektywki. – Ania, moja narzeczona, dostała to mieszkanie po swojej cioci. O, tutaj są.

Odwrócił się, trzymając w dłoni paczkę papierosów.

W końcu usiadł, opierając lekko garbate plecy o przetarte oparcie fotela.

– Dziękujemy, że zechciał się pan z nami spotkać – powiedziała. – Jak pan wie, prowadzimy śledztwo w sprawie śmierci pana żony.

– Tak, wspomniała pani przez telefon. Tylko nadal nie rozumiem dlaczego?

Bawił się paczką papierosów, obracając ją w palcach.

– Zatrudniła nas pana szwagierka, Iwona Wandzioch – wyjaśniła Iga.

– Tak, ale nie o to mi chodziło. Mam na myśli, że to trochę bez sensu. Przecież prokurator uważa, że to było samobójstwo. Wiem, że sprawa nie jest jeszcze oficjalnie zamknięta, ale właściwie została już wyjaśniona. Więc po co Iwona wynajęła detektywów?

Bo jest przekonana, że to ty zabiłeś żonę, pomyślała Iga.

Uśmiechnęła się.

– Po prostu musimy zadać panu kilka pytań.

– No dobrze – odparł niechętnie. – Ale nie wiem, czy potrafię pomóc. Naprawdę wszystko już powiedziałem policji.

Znowu zerwał się z fotela i Iga pomyślała, że jak na człowieka o tak miśkowatej posturze mąż Ewy Zielińskiej był niespodziewanie szybki i zwinny.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: