- W empik go
Czarny sternik - ebook
Czarny sternik - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 172 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Okręty stojące u pobrzeża były wcale ładne. Stały one na kotwicach jeden za drugim. Zaś Szafir, trzeci od końca, był niegorszy od innych, ot, tak sobie. Każdy z tych okrętów miał oczywiście swego komendanta na pokładzie. Podobnie jak inne okręty w dokach.
Policjanci, co stoją u bram, znali ich wszystkich z widzenia, nie umiejąc jednakże od razu i bez namysłu powiedzieć, z którego ten lub ów jest okrętu. Jakoż sternicy okrętów, co stały podówczas na kotwicy w dokach londyńskich, byli podobnie jak większość oficerów marynarki handlowej dzielnymi, zapracowanymi, krzepkimi i bynajmniej romantycznie nie wyglądającymi ludźmi. Pochodzili oni z różnych warstw społeczeństwa, ale piętno zawodowe zacierało rysy indywidualne, co prawda niezbyt wyraziste.
Stosowało się to do nich wszystkich z wyjątkiem sternika Szafiru. Co do niego policjanci nie mogli mieć wątpliwości. On jeden się wyróżniał.
Poznawali go z daleka na ulicy. Kiedy zaś rano szedł pobrzeżem do swego okrętu, najemnicy dzienni i robotnicy portowi, co toczyli bele i wozili taczkami skrzynie z ładunkiem, powiadali wzajem do siebie:
– Oto idzie „czarny sternik”.
Tak go przezywali, a przezwisko to było nie byle jakim szczęściem, nie mogło bowiem wyniknąć z uznania dla jego godnej powierzchowności. Dodatek: czarny, był tylko powierzchownym wrażeniem ludzi nie znających się na rzeczy.
Jakoż Mr. Bunter, sternik Szafiru, nie był czarny. Nie więcej był czarny od nas wszystkich i nie mniej biały od starszych sterników okrętowych w całym porcie londyńskim. Cera jego była tej urody, że niełatwo ulegała opaleniźnie; a przypadkiem dowiedziałem się, iż biedak chorował cały miesiąc bezpośrednio przed objęciem służby na Szafirze.
Z tego widać, że znałem Buntera. Jużcić, że go znałem. Co więcej, znałem w owym czasie jego tajemnicę, tę tajemnicę, co… ale mniejsza teraz o to. Co zaś do powierzchowności Buntera, to trzeba złożyć na karb niewiedzy i uprzedzenia słowa, które zasłyszałem o nim od pewnego starszego marynarza: „Założyłbym się, że to cudzoziemiec”. – Człowiek może mieć czarne włosy, nie będąc bynajmniej kudłaczem. Znałem pewnego marynarza z zachodu, boatswaina pięknego okrętu, co wyglądał więcej na Hiszpana niż wszyscy Hiszpanie, których zdarzyło mi się widywać na morzu. Był podobny do Hiszpana z jakiegoś obrazu.
Uczeni, co się znają na rzeczy, utrzymują, iż ziemia stanie się w końcu dziedzictwem ludzi o czarnych włosach i czarnych oczach. Podobno znaczna większość ludzkości jest już ciemnowłosa w różnych odcieniach. Dopiero jednak, gdy się zdarzy spotkać ludzi z istotnie czarnymi włosami, czarnymi jak heban, pojmuje się, jak są one rzadkie. Włosy Buntera były bezwzględnie czarne, czarne jak skrzydło kruka. Miał przy tym okazałą brodę (przystrzyżoną, lecz porządnie długą), a brwi jego były gęste i krzaczaste.
Dodawszy do tego stalowobłękitne oczy, które u blondyna nie byłyby niczym nadzwyczajnym, lecz w tym posępnym obramieniu tworzyły uderzającą sprzeczność, pojmie się z łatwością dlaczego Bunter się wyróżniał. Gdyby nie spokój jego ruchów, nie ogólna powściągliwość jego zachowania się, można by było mniemać, iż jest nieokiełznanie namiętną naturą.
Nie był jużcić pierwszej młodości, ale jeżeli zwrot „w sile wieku” ma jakiekolwiek znaczenie, to urzeczywistniał je w zupełności. Był wysokiego wzrostu, ale nieco zbyt szczupły. Przyglądając się ze swego pokładu, jak niestrudzenie krzątał się pełniąc swe obowiązki, Ashton, kapitan statku Elsinore, co stał na kotwicy tuż przed Szafirem, odezwał się raz do któregoś ze swych przyjaciół, iż „Johns wziął sobie jakieś popychadło, żeby wyręczało go we wszystkim na okręcie”.
Kapitan Johns, komendant Szafiru, dowodził już od wielu lat okrętami, więc był dobrze znany nie będąc jednakże lubianym ni szanowanym. W towarzystwie kolegów zaniedbywano go lub nim pomiatano. Pomiatał nim przede wszystkim kapitan Ashton, człek cyniczny i dokuczliwy. On to pozwolił sobie na niewłaściwy żart powiadając pewnego razu w towarzystwie, iż „Johns jest zdania, że każdego marynarza po skończonej czterdziestce należałoby otruć – z wyjątkiem kapitanów, co dowodzą obecnie okrętami”.
Stało się to w restauracji City, gdzie kilku dobrze znanych kapitanów okrętowych zebrało się na lunch. Był tam kapitan Ashton, kwitnący i jowialny, w przestronnej, białej kamizelce i z żółtą różą w dziurce od guzika i kapitan Sellers w marynarce, chudy i bladolicy, co zaczesywał swe szpakowate włosy za uszy i nie mając okularów wyglądał niby ascetyczny, łagodny mól książkowy; i kapitan Bell, nieokrzesany wilk morski z kosmatymi palcami, co miał na sobie niebieską bluzę i czarny pilśniowy kapelusz, zasunięty w tył z karmazynowego czoła.
Był tam również bardzo młody komendant okrętu z niewielkimi płowymi wąsikami i poważnymi oczyma. Ten nie mówił nic i uśmiechał się tylko z lekka od czasu do czasu.
Kapitan Johns, nadzwyczaj zdumiony, podniósł swe łatwowierne i zakłopotane oczy, które wraz z niskim i poziomo poradlonym czołem nie tworzyły zbyt inteligentnego ensemble'u. Wrażenia tego bynajmniej nie osłabiał lekko stożkowaty kształt jego łysej głowy.
Wszyscy zaśmiali się na całe gardło, a kapitan Johns, pomiarkowawszy o co chodzi, jął w końcu uśmiechać się poniekąd kwaśno i próbował się bronić. Dobrze to jest żartować, ale w dzisiejszych czasach, kiedy okręty nie opłacają się wcale i trzeba twardo harować i w drodze, i w porcie, morze nie jest odpowiednim miejscem dla starszych ludzi. Jedynie ludzie młodzi i w kwiecie wieku mogą sprostać nowoczesnym wymaganiom prędkości i pośpiechu. Dość przyjrzeć się wielkim firmom; niemal wszystkie pozbyły się ludzi, u których występowały już oznaki starości. On również nie chciałby mieć żadnego dziada na pokładzie swego okrętu.
Jakoż w tych poglądach kapitan Johns nie był odosobniony. Było podówczas sporo marynarzy, którym nic nie zarzucano prócz tego, że byli szpakowaci; zdzierali oni ostatnią parę obuwia na brukach City w rozpaczliwym poszukiwaniu jakiegoś zajęcia.
Kapitan Johns jak gdyby z nadąsaną niewinnością, dodał, iż od tego poglądu jest bardzo daleko do trucia ludzi.
Zdawało się, że będzie to końcem, ale kapitan Ashton nie pozwolił spełznąć na niczym swemu żartowi.
– O, tak! Jestem pewny, że miałby pan tę chętkę. Powiedział pan wyraźnie: „nieużyteczni”. Cóż począć z ludźmi, którzy są „nieużyteczni?” Pan ma dobre serce, Johns. Jestem przekonany, iż gdyby pan zastanowił się nad tym dokładniej, to zgodziłby się pan, żeby ich uprzątać trucizną nie sprawiając im zresztą męki.
Kapitan Sellers zagryzł swe cienkie, krzywe wargi.
– Zamieniać ich w upiory – poddał jadowicie.
Na wzmiankę o upiorach kapitan Johns przepłoszył się we właściwy sobie roztargniony, przebiegły i niemiły sposób.