Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czarny tort - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
12 września 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
43,99

Czarny tort - ebook

Jedno z najważniejszych wydarzeń literackich ostatnich lat.

Bestseller „New York Timesa”.

Książka roku 2022 wg Baracka Obamy.

Serial na podstawie książki produkuje Oprah Winfrey.

Byron i Benny dziedziczą po swojej matce nietypowy spadek: ciasto przygotowane według tradycyjnego przepisu oraz długie nagranie. Eleonor opowiada w nim historię niezwykle barwnego i burzliwego życia pewnej bezkompromisowej młodej kobiety.

Kim była dziewczyna, która uciekła z rodzinnej wyspy? Czy naprawdę kogoś zamordowała? I co się stało z jej zaginionym dzieckiem?

Nie wypowiedziane dotąd prawdy podważają wszystko, co Benny i Byron wiedzieli o swojej rodzinie. A jeśli odkryją, że cała ich historia to jedno wielkie kłamstwo?

„Czarny tort”zawiera wszystkie składniki najsmaczniejszej opowieści: sekrety, romanse, brawurową ucieczkę oraz postaci tak autentyczne, że ma się ochotę na nie nawrzeszczeć, a chwilę później mocno przytulić.

„Czarny tort" to piękna i mocna opowieść o dzieciach, które próbują zrozumieć swoją niedawno zmarłą matkę. Charmaine Wilkerson zabiera nas w podróż przez czas i kilka kontynentów, w której towarzyszą nam złożone, wspaniale skonstruowane postaci. Soczysta, a zarazem zdumiewająco mądra powieść.

TAYLOR JENKINS REID, autorka „Siedmiu mężów Evelyn Hugo”

Wciągnęła mnie od pierwszych stron.

BONNIE GARMUS, autorka „Lekcji chemii”

Od razu zachwyciłam się tą powieścią poruszającą kwestie tożsamości, rodziny i trwającej całe życie pogoni za domem. To powieść o wielkim sercu, którego bicie czułam na każdej stronie. Niezwykły debiut!

MARY BETH KEANE, autorka „Poproś jeszcze raz”

Kipiąca mieszanina rodzinnych sekretów, wielkich kłamstw, silnych miłości, intensywnych kolorów i wyrazistych zapachów.

„THE NEW YORK TIMES”

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-6783-1
Rozmiar pliku: 769 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WTEDY

1965

Powinien był się domyślić, że tak się to skończy. Powinien był się domyślić już tego dnia, kiedy ta jego _hak gwai_ żona uciekła z domu. Tego dnia, w którym widział, jak jego córka pływa w zatoce mimo nadciągającego sztormu. Powinien był się domyślić, kiedy rodzice zaciągnęli go na tę wyspę i zmienili nazwisko. Teraz stał nad wodą, patrzył, jak fale roztrzaskują się białą pianą na skałach, i czekał, aż wyrzucą na brzeg ciało jego córki.

Jeden z policjantów przywołał go gestem. Ten policjant to była dziewczyna. Jeszcze nigdy nie widział czegoś takiego. Trzymała w ręku obłok białej tkaniny, suknię ślubną jego córki, poplamioną czarnym tortem i liliowym lukrem. Panna młoda musiała zrzucić sobie na kolana ciasto, kiedy zerwała się od stołu. Pamiętał łoskot talerzy, dźwięk szkła roztrzaskującego się na posadzce, czyjś pojedynczy krzyk. Kiedy spojrzał w kierunku córki, jej już nie było, a satynowe pantofle leżały porzucone na trawniku jak łódeczki wywrócone do góry dnem.TERAZ

2018

Przyszła.

Byron słyszy, jak rozsuwają się drzwi windy. W pierwszym odruchu chce podbiec do siostry i rzucić jej się na szyję. Ale kiedy Benny nachyla się, żeby go przytulić, Byron ją odpycha, odwraca się i puka do drzwi kancelarii. Czuje dłoń Benny na swoim ramieniu. Strząsa ją. Benny stoi z otwartymi ustami, ale nic nie mówi. Czy ma zresztą prawo cokolwiek powiedzieć? Byron nie widział Benny od ośmiu lat. A teraz ich mama odeszła na zawsze.

Czego Benny oczekuje? Z kłótni rodzinnej zrobiła zimną wojnę. Mniejsza o to gadanie o dyskryminacji, wykluczeniu społecznym i tak dalej. Byron jest zdania, że jakikolwiek problem mamy na tym świecie, zawsze znajdzie się ktoś, kto nas zrozumie. A czasy się zmieniają. Ostatnio nawet w wiadomościach mówili o jakimś badaniu dotyczącym takich osób jak Benny.

Takie osoby jak Benny.

Według wyników badania takie osoby często zmagają się z poczuciem osamotnienia. Ale niech nie liczy na choćby gram współczucia ze strony Byrona, o nie. Benedetta Bennett zrezygnowała z tego przywileju wiele lat temu, kiedy odwróciła się od rodziny, nawet jeśli sama twierdzi, że to oni odwrócili się od niej. Tym razem przynajmniej raczyła się zjawić. Sześć lat temu Byron siedział z matką w kościele w Los Angeles, naprzeciwko trumny, w której leżał jego ojciec, i czekali na Benny, ale się nie doczekali. Potem Byronowi wydawało się, że widzi siostrę na tylnym siedzeniu samochodu objeżdżającego powoli cmentarz. Zjawi się tu lada chwila, myślał. Ale nie, Benny się nie zjawiła. Później tylko przysłała esemesa o treści: „Przepraszam”. A potem cisza. Przez długie miesiące. Przez lata.

Z każdym kolejnym rokiem tracił pewność, że Benny tam wtedy była, a nawet że w ogóle miał kiedyś siostrę.

Że pulchna, kędzierzawa dziewczynka łaziła za nim kiedyś po domu, nie odstępując go na krok.

Że kiedyś dopingowała go na zawodach krajowych.

Że jej głos dobiegł go ponad głowami zgromadzonych w auli, kiedy odbierał dyplom doktorski.

Że kiedykolwiek czuł się inaczej, niż czuje się teraz. Osierocony i wściekły jak jasna cholera.

Benny

Prawnik matki otwiera drzwi i Benny zerka nad jego ramieniem, jakby spodziewała się, że zobaczy mamę siedzącą w gabinecie. Teraz jednak zostali już tylko w dwójkę z Byronem, a on nie chce nawet na nią spojrzeć.

Prawnik mówi coś o wiadomości od matki, ale Benny nie może się skupić, wciąż patrzy na Byrona, na siwe nitki we włosach, których dawniej tam nie było. Co to w ogóle miało być, że ją odepchnął? Facet ma czterdzieści pięć lat, a nie dziesięć. Starszy brat nigdy wcześniej jej nie popchnął, nigdy nie uderzył, nawet kiedy była malutka i rzucała się i gryzła jak szczeniaczek.

Pierwsze wspomnienie Benny o Byronie: siedzą na kanapie, ona wtulona pod jego pachę, a Byron czyta jej książkę z opowiadaniami przygodowymi. On sięga już stopami podłogi. Raz po raz przerywa lekturę, żeby poczochrać Benny włosy, wyszarpać za uszy, zatkać nos, łaskotać tak długo, aż prawie się udusi ze śmiechu, aż prawie umrze ze szczęścia.

Wiadomość

Matka zostawiła im wiadomość, mówi prawnik. Prawnik nazywa się pan Mitch. Rozmawia z Byronem i Benny tak, jakby znał ich całe życie, chociaż Byron przypomina sobie tylko jedno spotkanie, zeszłej zimy, kiedy mama potrzebowała pomocy w przemieszczaniu się po mieście po wypadku, co do którego jego kumpel Kabel upierał się, że wcale nie był wypadkiem. Byron odprowadził matkę do gabinetu pana Mitcha, a potem wrócił do auta, żeby na nią poczekać. Siedział tak i gapił się na dzieciaki jeżdżące na deskorolkach szerokimi, płowobrązowymi chodnikami pomiędzy sklepami luksusowych sieciówek, gdy nagle w szybę zapukał policjant.

Przez całe dorosłe życie zdarzało się to Byronowi tak często, że czasem nawet zapominał się stresować. Zazwyczaj jednak kiedy podchodził do niego funkcjonariusz albo zatrzymywała go drogówka, zapadał się w tę przestrzeń pomiędzy jednym uderzeniem serca a kolejnym, gdzie słyszał, jak krew przewala mu się przez żyły, wodospad niosący ze sobą całe wieki historii, grożący wymyciem mu spod nóg twardego gruntu. Działalność naukowa, książki i popularność w mediach społecznościowych, wykłady, stypendium, które planował ufundować, wszystko mogło zniknąć w ułamku sekundy z powodu nieporozumienia.

Dopiero później, już po tym, jak policjant otworzył bagażnik radiowozu i wrócił z egzemplarzem najnowszej książki Byrona („Można prosić o autograf?”), zreflektował się, że dorosły mężczyzna, niezależnie od koloru skóry, który siedzi sam w aucie i patrzy na nastolatki jeżdżące na deskach, może całkiem słusznie wzbudzać podejrzenia. No dobrze, musiał przyznać, że nie zawsze chodziło tylko o jego czarną skórę. Chociaż najczęściej tak.

– Chciałbym was ostrzec – mówi teraz pan Mitch. – W sprawie waszej matki. Musicie się przygotować.

Przygotować?

Na co? Ich matki już nie ma.

Jego mamy.

Nie wyobraża sobie, żeby w takiej sytuacji cokolwiek mogło wiele zmienić.

B i B

Pudło na dokumenty podpisane „Masa spadkowa Eleanor Bennett”. Pan Mitch wyjmuje z niego brązową papierową kopertę z widocznym na niej pismem ich matki i kładzie ją na biurku przed Byronem. Benny przysuwa się z krzesłem bliżej i nachyla, żeby lepiej widzieć. Byron cofa dłoń, ale zostawia kopertę tak, żeby Benny mogła ją zobaczyć. Mama zaadresowała przesyłkę do „B i B”, jak lubiła ich określać, kiedy zwracała się do obojga razem.

Liściki „B i B” wisiały zwykle przyczepione magnesem do drzwi lodówki. „B i B, na kuchence macie ryż z fasolą”, „B i B, mam nadzieję, że zdjęliście zapiaszczone buty przy wejściu”. „B i B, piękne te nowe kolczyki, dziękuję!”

Mama zwracała się do nich pełnym imieniem tylko wtedy, kiedy rozmawiała z jednym z dzieci, a Benny nazywała Benedettą wyłącznie wtedy, gdy się gniewała.

„Benedetto, masz mi coś do powiedzenia o tym świadectwie?” „Benedetto, nie mów do ojca w ten sposób”. „Benedetto, mam z tobą do pomówienia”.

„Benedetto, wróć do domu, proszę”.

Matka zostawiła list, mówi im pan Mitch, ale większość jej ostatnich słów znajduje się w pliku audio, którego nagranie zajęło jej ponad osiem godzin, musiała podzielić to sobie na cztery dni.

– Proszę – mówi Mitch, kiwając głową w stronę pakunku.

Byron rozcina kopertę i wytrząsa jej zawartość – pendrive’a i odręczny liścik. Odczytuje go na głos. Tak bardzo w stylu mamy.

„B i B, w zamrażarce macie nieduży czarny tort. Nie wyrzucajcie go”.

Czarny tort. Byron uśmiecha się mimowolnie. Rodzice w każdą rocznicę ślubu jedli na spółkę kawałek placka. To nie był już tort z ich wesela, mówili, już nie. Mama piekła nowy mniej więcej co pięć lat, tylko jedną warstwę, i chowała do zamrażarki. Upierała się jednak, że każdy porządny czarny tort, przesiąknięty rumem i porto, mógłby spokojnie przetrwać wszystkie lata ich małżeństwa.

„Chciałabym, żebyście usiedli i razem zjedli tort, kiedy nadejdzie właściwa chwila. Będziecie wiedzieli kiedy”.

Benny zasłania usta dłonią.

„Całuję, Mama”.

Benny zaczyna płakać.

Benny

Benny nie płakała od lat. A przynajmniej tak było do zeszłego tygodnia, kiedy zwolnili ją z popołudniowej fuchy w Nowym Jorku. Z początku sądziła, że szef się wkurzył, bo robiła coś na swoim smartfonie w trakcie odbierania telefonów od klientów. Było to zabronione, ale Benny dostała wiadomość od matki. Pięć słów, których nie mogła wyrzucić z głowy.

W zasadzie wiadomość była na jej poczcie głosowej już od miesiąca, ale teraz Benny patrzyła na telefon i zastanawiała się, co zrobić. Od lat nie rozmawiała z matką. Wiedziała, że tak długi brak kontaktu z własną mamą świadczy o dużym tupecie. Równie bezczelne było jednak nieokazanie wsparcia córce, kiedy najbardziej tego potrzebowała.

Przez lata Benny było łatwiej po prostu trzymać się z daleka, nie odpowiadać na sporadyczne wiadomości z domu, przygotowywać się psychicznie na kolejne urodziny i święta bez bliskich, wmawiać sobie, że w ten sposób się o siebie troszczy. W gorszych chwilach włączała starą cyfrową ramkę na zdjęcia, trzymaną pod stertą szkicowników w szufladzie biurka, i patrzyła na uśmiechnięte twarze – kiedyś myślała, że na zawsze będą w jej życiu – które jedna po drugiej wyświetlały się na ekranie, a potem z niego znikały.

Na jednym z jej ulubionych zdjęć była z Byronem i tatą, stali, trzymając się pod ramię, ubrani na galowo, pewnie na jakiejś imprezie charytatywnej, przyjęciu ku czci albo raucie dla prawników, podczas których jej ojciec często przemawiał. Podobieństwo całej trójki było uderzające, nawet dla Benny, która się z tym widokiem wychowała. A patrząc na ich identycznie błyszczące oczy, można było zgadnąć bez pudła, kto robił zdjęcie. Jej mama.

Szef Benny mówił coraz bardziej podniesionym głosem.

– Nie robisz tego, co do ciebie należy.

Benny schowała komórkę do kieszeni swetra.

– Twoja praca polega na czytaniu ze skryptu, do jasnej cholery. A nie na tym, żebyś dzieliła się z klientami swoimi przemyśleniami natury społecznej o trwałości sprzętu elektronicznego!

Aaa, to o to chodzi. Nie o telefon.

Zanim do Benny dotarło, o czym mówi jej przełożony, straciła już pracę.

Wciąż z suchymi oczami wyszła z call center, niosąc jedyne przedmioty osobiste, jakie trzymała we współdzielonym boksie: kubek na kawę, w środku cały popękany i poplamiony, oraz frędzlowatą roślinę. Benny nie pamiętała, jak ten kwiatek się nazywa, ale nigdy jej nie zawiódł. Zdawał się odporny na wszystko – brak wody, światło jarzeniówek, pachnące plastikiem powietrze w biurze, jadowity ton kierownika. Raz na jakiś czas unosiła opuszkami palców malutkie łodyżki rośliny i wycierała kurz z liści wilgotną szmatką, tyle.

Dopiero po kwadransie jazdy Benny zorientowała się, że wsiadła do złego autobusu. Wysiadła na najbliższym przystanku i wylądowała przed jakąś starą kawiarnią, udekorowaną girlandami ze sztucznych łodyżek sosny i pseudoaksamitnymi kokardami na drzwiach. Nie sądziła, że w tym mieście są jeszcze takie miejsca. Na widok nasprejowanego sztucznym szronem na szybie napisu: „Wesołych Świąt”, na myśl o kolejnym roku, kiedy nie będzie prowadziła własnej kawiarni (chociaż mniej kiczowatej), na widok młodego ojca w lokalu, który przyklęknął przy córeczce, żeby zapiąć jej liliową puchówkę i schować ciemne włoski pod liliowy kaptur z futerkiem, Benny wybuchnęła płaczem. Nigdy nie lubiła liliowego.

Nagranie

Pan Mitch sięga po pendrive’a z nagraniem Eleanor Bennett i wsuwa go do portu w komputerze. Na dźwięk głosu matki dzieci przesuwają się do przodu na krzesłach. Pan Mitch zmusza się do zachowania kamiennej twarzy, oddycha powoli i głęboko. To nic osobistego, to sprawa zawodowa. Rodziny potrzebują prawników, żeby zachować spokój.

_B i B, pan Mitch zgodził się mnie nagrać. Nie daję już rady porządnie pisać, a mam wiele do powiedzenia. Chciałam porozmawiać z wami osobiście, ale nie jestem pewna, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczę was znowu razem._

Benny i Byron wiercą się nerwowo.

_Jesteście uparciuchy, ale dobre z was dzieci._

Pan Mitch nie odrywa wzroku od notatnika leżącego na biurku, a mimo to wyczuwa zmianę atmosfery w pomieszczeniu. Prostowane plecy, sztywniejące barki.

_B i B, obiecajcie mi, że spróbujecie się dogadać. Nie możecie pozwolić sobie na to, żeby się stracić._

Benny wstaje. Oho! – myśli pan Mitch i zatrzymuje odtwarzanie.

– Nie muszę tego słuchać – mówi Benny.

Pan Mitch kiwa głową.

– Tego chciała wasza matka – mówi po chwili.

– Nie może mi pan zgrać tego pliku? – pyta Benny. – Niech mi pan go skopiuje, wezmę do Nowego Jorku.

– Wasza matka wyraźnie zażądała, żebyście przesłuchali to nagranie razem, od początku do końca, w mojej obecności. Ale w zasadzie nie musimy tego robić w kancelarii. Jeśli wolicie, możemy teraz przerwać, a ja podjechałbym później do domu waszej matki. Wolelibyście tak się umówić?

– Nie – odpowiada Byron. – Chcę tego wysłuchać teraz.

Benny łypie na Byrona spode łba, ale on na nią nie patrzy.

– Instrukcje waszej matki były bardzo jasne – mówi pan Mitch. – Musimy wysłuchać nagrania razem, ale nie mam nic przeciwko, żebyśmy znaleźli termin odpowiadający wam obojgu. – Otwiera terminarz leżący na biurku. – Mógłbym zajrzeć do was dziś późnym popołudniem albo jutro rano.

– Nie rozumiem, jaką różnicę zrobi to teraz mamie – rzuca Benny. Nadal stoi, patrzy z góry na pana Mitcha, wzrok ma twardy, ale głos załamuje jej się na słowie „mama”.

– Myślę, że może to zrobić różnicę pani i pani bratu – odpowiada pan Mitch. – Matka chciała, żebyście od razu usłyszeli pewne rzeczy, rzeczy, które musicie wiedzieć.

Benny zwiesza głowę, stoi tak jeszcze chwilę, głośno wypuszcza powietrze.

– Lepiej dziś po południu – oznajmia w końcu. – Wyjeżdżam zaraz po pogrzebie.

Benny jeszcze raz patrzy na Byrona, ale on wbija wzrok w biurko. Wychodzi z gabinetu bez pożegnania, jej blondowate afro ściągnięte na czubku głowy podskakuje, kiedy Benny ciężkim krokiem przemierza poczekalnię, otwiera drzwi i wypada na ciemny korytarz.

W głębi holu rozlega się cichy dźwięk przywoływania windy. Byron wstaje.

– No to w takim razie do zobaczenia – mówi. – Dziękuję.

Mitch wstaje i podaje mu rękę. Słychać wibrowanie i zanim Byron zdąży dotrzeć do drzwi, już ma przytknięty do ucha tele­fon. A musiał być przecież taki czas, myśli pan Mitch, kiedy Byron był małym chłopcem, przeczesywał plażę w poszukiwaniu skarbów i bardziej interesowały go muszle, które można przyłożyć do ucha, niż jakieś telefony.

– Mój syn zarabia na życie słuchaniem morza, uwierzy pan? – powiedziała Eleanor panu Mitchowi któregoś dnia, dawno temu, w czasach, gdy jej mąż Bert jeszcze żył i byli razem na jakimś prawniczym spędzie.

– To prawdziwa praca! – zawtórował jej Bert. Boki zrywali z tego żartu. Eleanor i Bert już tak mieli, lubili się razem pośmiać.

Może kiedy to wszystko się skończy, pan Mitch będzie mógł spytać Byrona o jego ostatni projekt – instytut, dla którego pracował, uczestniczył w tworzeniu mapy dna morza. Ocean to wielkie wyzwanie, myśli pan Mitch. A życie człowieka? Jak skreślić jego mapę? Granice, które ludzie stawiają między sobą. Blizny żłobiące grunt czyjegoś serca. Co Byron będzie miał na ten temat do powiedzenia, kiedy wysłuchają już z siostrą wiadomości od matki?

Powrót do domu

Benny wchodzi do domu matki tylnymi drzwiami, staje w kuchni i nasłuchuje. Słyszy głos matki, słyszy swój własny śmiech, czuje w powietrzu zapach goździków, ale widzi tylko ścierkę powieszoną na oparciu krzesła i dwie fiolki z lekami stojące na blacie. Ani śladu Byrona. Wchodzi do salonu. Nawet o tej porze skąpany jest w jedwabistym świetle. Fotel taty wciąż jest na swoim miejscu, niebieska tapicerka gruzłowata tam, gdzie siedział dawniej Bert Bennett. Kiedy Benny widziała go ostatni raz, wstał z tego fotela, obrócił się do niej plecami i wyszedł z pokoju.

Trudno uwierzyć, że minęło już osiem lat.

Benny próbowała się wytłumaczyć. Usiadła obok ojca, choć ze wstydu najchętniej zapadłaby się pod ziemię. Bo kto chciałby rozmawiać z rodzicami o seksie? Tyle że nie chodziło tylko o seks, w tym cała rzecz. Benny zdecydowanie zbyt długo zwlekała z tą rozmową i przyszło jej za to słono zapłacić.

Pamięta, jak przesuwała dłonią wte i wewte po obiciu kanapy z gniecionego weluru, mamrocząc jakiś komplement. Przez wszystkie te lata, kiedy Benny i Byron dorastali, a nawet długo później, matka nie zdejmowała z mebla plastikowego pokrowca. Benny po raz pierwszy widziała sofę gołą. Nie mogła się nadziwić, jak tkanina może być jednocześnie tak miękka i tak chropowata.

– Po prostu któregoś dnia dotarło do nas, że nie będziemy żyć wiecznie – powiedziała jej matka, dotykając kanapy. – Najwyższy czas, żeby się nią nacieszyć.

Benny uśmiechnęła się i pogłaskała swój koniec sofy jak pluszową maskotkę. Mebel wciąż był dość paskudny, miedziane włókna lśniły w świetle, ale dotyk tkaniny pod palcami pomagał Benny ukoić nerwy, gdy ojciec zaczął podnosić głos.

Kiedy była mała, mama i tata mówili jej, że może być, kim tylko chce. W miarę jednak jak stawała się młodą kobietą, coraz częściej słyszała uwagi w rodzaju: „Tyle poświęciliśmy, żebyś mogła mieć to, co najlepsze”. Czyli to, co oni sobie wyobrazili, a nie to, czego Benny dla siebie pragnęła. Czyli Benny najwyraźniej nie była tym, co najlepsze. Nie było tym zrezygnowanie ze stypendium na prestiżowym uniwersytecie. Ani ­zapisanie się na zajęcia ze sztuki i gotowania. Ani dorywcze prace, których chwytała się z nadzieją, że kiedyś otworzy kawiarnię. A życie uczuciowe Benny? Zdecydowanie nie odpowiadało ich oczekiwaniom.

Teraz Benny podchodzi do sofy i siada obok pustego fotela ojca, kładzie dłoń na poręczy. Nachyla się i wącha tweedową tapicerkę, szukając choćby nutki woni olejku do włosów stosowanego przez ojca, tej staroświeckiej zielonej mazi, która sprawdziłaby się jako paliwo do furgonetki. Benny oddałaby wszystko, żeby rodzice siedzieli teraz tutaj, w swoich ulubionych fotelach, nawet jeśli wciąż nie potrafiliby jej zrozumieć.

Benny mimo woli zaczyna się uśmiechać na wspomnienie innego dnia w tym salonie. Matka, przycupnięta na poręczy kanapy, oglądała MTV z nastoletnią Benny i jej znajomymi, a ona zaklinała mamę w duchu, żeby przypomniała sobie o swoich dorosłych sprawach i spływała. Mama zawsze wydawała się jakaś inna niż pozostałe matki. Była bardzo wysportowana, miała łeb do matematyki, no i uwielbiała teledyski. Trzynasto­letnia Benny czuła się nieco zażenowana tym muzycznym dziwactwem. Ale mama najwyraźniej zawsze robiła wszystko po swojemu. No chyba że chodziło o tatę Benny.

Brzęczy jej telefon. To Steve. Zostawił wiadomość głosową. Właśnie się dowiedział. Bardzo mu przykro, mówi, chociaż nigdy nie poznał jej mamy. Tak sobie myśli, że może powinni się spotkać, kiedy Benny wróci na Wschodnie Wybrzeże. Głos Steve’a jest miękki i niski, a Benny czuje dobrze znane ciarki na skórze łydek, tak samo jak wtedy, gdy zadzwonił ostatnim razem.

Benny i Steve. Od lat się tak bujają. Benny zawsze obiecuje sobie, że to już ostatni raz. Nigdy nie oddzwania. Ale za każdym razem przychodziła w końcu chwila, kiedy odbierała od niego telefon, kiedy Steve ją rozśmieszał, kiedy zgadzała się z nim spotkać.

Śmiech Steve’a, głos Steve’a, dotyk Steve’a. Wiele lat temu to wszystko pomogło Benny wyczołgać się z bagna po rozstaniu z Joanie. Pojechała za nią do Nowego Jorku aż z Arizony, chociaż potem musiała przyznać, że Joanie nie dała jej najmniejszego powodu, by sądzić, że do siebie wrócą. I tak kilka miesięcy później Benny stała w dziale muzycznym księgarni na centralnym Manhattanie, gapiąc się na czubki swoich butów, kiedy podszedł do niej Steve.

Steve zamachał jej przed twarzą, podniosła głowę i zobaczyła tego przepięknego, potężnego mężczyznę z szerokim uśmiechem, który pokazał na swoje słuchawki, pytająco uniósł brwi, a potem wskazał na stanowisko do odsłuchu płyt, do którego była podłączona. Benny odwzajemniła uśmiech i przytaknęła. Steve wpiął słuchawki do sąsiedniego gniazda, a na dźwięk muzyki pokiwał głową i zaśmiał się bezgłośnie.

Kiedy wychodzili razem na pokrytą rozmokłym śniegiem ulicę, Benny zaczynała już czuć, że może wciąż ma w sobie to wszystko, co kiedyś dostrzegła w niej Joanie, i że ktoś inny też może to zauważyć. Miało jednak minąć sporo czasu, zanim Benny zorientowała się, że Steve, jej nowy kochanek, audiofil i zapalony żeglarz, może wzbudzić w niej nie tylko po­czucie, że jest przez niego pożądana, lecz także równie silne poczucie zagrożenia.

Byron

Jest dużo rzeczy do zrobienia i do obgadania, Byron dobrze o tym wie, ale w tej chwili nie ma nastroju, żeby użerać się z siostrą. Sprawy związane z pogrzebem zostały już załatwione – zajął się tym, kiedy czekał, aż Benny przyleci do Kalifornii. Wszystko inne mogło poczekać. Byron siedzi na tarasie w swoim domu, z szalikiem szczelnie zakrywającym szyję, i patrzy na fale. Zostanie tu najdłużej jak się da, zanim będzie musiał wrócić do domu matki.

Tak często doskwierała mu nieobecność Benny, ale teraz, kiedy nareszcie wróciła, zamiast spodziewanej ulgi czuje przede wszystkim urazę. Gdyby sprawy między nimi ułożyły się inaczej, Benny siedziałaby teraz obok. Pewnie rysowałaby sobie coś w tym swoim szkicowniku. Byron wciąż ma ten jej śmieszny rysunek, na którym surfował, a raczej wywalał się na desce, tak że nogi latały mu na wszystkie strony. Ale już od dawna był tak rozgoryczony, że nawet nie poinformował Benny o chorobie matki, zanim było za późno. Zamierzał zadzwonić do niej wcześniej, naprawdę, wiedział, że mają coraz mniej czasu. Ale nie zdawał sobie sprawy, jak mało.

W zeszły piątek Byron wszedł do domu tylnymi drzwiami i od razu dopadło go silne przeczucie, że matka odeszła. Znalazł ją zaraz po wyjściu z kuchni, na podłodze w holu. To się czasem zdarza, powiedział później lekarz, nagły epizod, który niespodziewanie odbiera życie. To się czasem zdarza osobie, której organizm zmaga się z zajadłym przeciwnikiem. Mama zwykle wciąż potrafiła wstać rano z łóżka, umyć twarz, nalać sobie szklankę wody, choć ręce jej drżały, włączyć muzykę albo telewizor, aż zmęczenie wyganiało ją z powrotem na kanapę.

Byron uniósł głowę i barki matki z podłogi, wziął ją w ramiona, a kiedy tulił do serca jej chłodną twarz, myślał o Benny, zastanawiał się, jak jej o tym powie, poczuł nową falę żalu, tym razem po stracie, której wkrótce doświadczy jego siostra. Z początku nie mógł wydusić z siebie słów.

– Benny, Benny… – tylko tyle zdołał powiedzieć, kiedy odebrała. Potem zacisnęło mu się gardło.

Słyszał jakieś hałasy w tle. Muzyka, gwar rozmów, szczęk talerzy i sztućców. Odgłosy restauracji. W końcu usłyszał też Benny.

– Byron? Byron?

– Benny, mam…

Ale Benny już się domyśliła.

– O nie, Byron!

Przekazał jej wiadomość, rozłączył się i zaczął myśleć o wszystkich innych telefonach, które będzie musiał wykonać, o sprawach do załatwienia, ogarnęło go dojmujące poczucie, że nie ma już matki, wspomnienie śmierci ojca, świadomość wszystkich tych lat i kilometrów dzielących Benny od reszty rodziny, i poczuł, jak znowu zalewa go fala złości i pretensji do siostry.

Niech cię szlag, Benny.

Kiedy teraz dojeżdża do domu matki, widzi na podjeździe samochód z wypożyczalni.

Benny.

Byron wchodzi przez drzwi kuchenne, zrzuca buty i stając nieruchomo w samych skarpetkach, nasłuchuje. Cisza. Przechodzi przez hol, zerka przez okno do ogródka na tyłach, zagląda do dawnego pokoju Benny, ale Benny ani śladu.

Oczywiście.

Idzie dalej, do pokoju rodziców. I oto jest, leży na środku łóżka, otulona kołdrą jak wielki krokiet, pochrapując cicho. Robiła to, kiedy była mała, wskakiwała na łóżko pomiędzy mamę i tatę, ściągała z taty kołdrę i się zawijała. „Krokiecik z Benny!”, krzyczał zawsze tata, jakby ta sytuacja nie powtarzała się w każdy niedzielny poranek. Kiedyś Benny potrafiła wszystkich rozśmieszyć, sprawiała, że człowiek czuł się lekko. Ale te czasy już dawno minęły.

I znowu to uczucie. Wredne uczucie. Byron ma ochotę dopaść do łóżka i potrząsnąć Benny, wyrwać ją ze snu. Ale już w następnej sekundzie robi mu się po prostu przykro. Jego telefon wibruje. Byron patrzy na wyświetlacz. Przypomnienie. Wkrótce przyjedzie pan Mitch.

Pan Mitch

Kiedy przyjeżdża pan Mitch, Benedetta podaje mu dłoń na powitanie i zabiera kurtkę. Byron przynosi z kuchni kawę i ciastka, odłącza telefon stacjonarny. Dzieci Eleanor nadal się do siebie nie odzywają, ale córka wydaje się teraz mniej nastroszona. Pan Mitch wciąż nie może się nadziwić, jak bardzo dzieci Eleanor przypominają swojego ojca, jedno ma skórę w kolorze mahoniu, drugie – mokrej słomy, a w tej chwili oboje wyglądają trochę jak uparte przedszkolaki, wysoko trzymają swoje piękne głowy, usta mają wygięte w podkówkę.

Mierząca ponad metr osiemdziesiąt Benedetta mości się na kanapie i przytula do piersi dużą poduszkę. Jak dziecko, naprawdę. Nie spodziewałby się tego po tak majestatycznej kobiecie. Byron nachyla się do przodu, łokcie opiera na kolanach. Pan Mitch otwiera laptop i znajduje plik audio. Oni naprawdę nic nie rozumieją. Myślą, że tutaj chodzi o nich. Włącza odtwarzanie.

Byron

Dźwięk głosu matki rozdziera go na pół.

_B i B, moje dzieci._

Dźwięk jej głosu.

_Wybaczcie mi, proszę, że nie powiedziałam wam tego wszystkiego wcześniej. Życie wyglądało inaczej, kiedy byłam w waszym wieku. Życie kobiet wyglądało inaczej, zwłaszcza jeśli pochodziło się z wysp._

Rodzice Byrona zawsze mówili po prostu „wyspy”, jakby to były jedyne wyspy na świecie. Na oceanach Ziemi jest około dwóch tysięcy wysp, a do tego trzeba doliczyć miliony innych kawałków lądu, otoczonych morzami i innymi akwenami.

Byron słyszy, jak matka urywa, żeby nabrać powietrza, i jego pięści się zaciskają. _B i B, chciałam się z wami spotkać i wyjaśnić pewne sprawy, ale zostało mi już mało czasu, a nie mogę odejść, jeśli nie powiem wam, jak to wszystko się stało._

– Jak co wszystko się stało? – pyta Benny.

Pan Mitch wciska klawisz wstrzymujący odtwarzanie.

Byron kręci głową. Nigdy nic im się nie stało, zupełnie nic. A to rzadka sytuacja, jeśli wziąć pod uwagę, że byli czarną rodziną w Ameryce. Dopóki nie umarli rodzice, jedyną komplikacją była ta afera z Benny, która wprawiła mamę i tatę w konsternację, bo postanowiła opowiedzieć im ze szczegółami o swoim życiu uczuciowym. Nie mogła po prostu przyprowadzić do domu dziewczyny i pozwolić rodzicom nieco się oswoić z tą myślą? A gdyby w kolejnym roku zaczęła się spotykać z jakimś facetem, mogłaby wyjaśnić, skąd ta zmiana. Powoli odkrywać karty. Rodzice by sobie z tym poradzili. Prędzej czy później jakoś by przywykli.

Ale nie, Benny to Benny. Nieustannie potrzebowała uwagi i aprobaty, zaczęło się na studiach. Nie była już tą sympatyczną młodszą siostrą co kiedyś. Benny stała się osobą, która nie dopuszczała dialogu. Albo było się z nią, albo przeciwko niej. Gdyby Byron się tak zachowywał, gdyby trzaskał drzwiami za każdym razem, kiedy ktoś się z nim nie zgadzał, nie wyrażał natychmiastowej aprobaty, nie traktował go fair – to gdzie byłby dzisiaj?

Nie żeby miał wiele powodów do narzekania. Uwielbia swoją pracę, jest urodzonym oceanografem. Jest w tym też cholernie dobry, nawet jeśli pominięto go przy awansie na dyrektora instytutu. Zresztą i tak zarabia o wiele więcej, niż zarabiałby na stanowisku dyrektora, dzięki wystąpieniom publicznym, książkom i konsultacjom przy filmach. Ponad trzykrotnie więcej, mówiąc ściślej, ale kwestie finansowe zachowuje dla siebie i dla urzędu skarbowego.

Byron nie planował zostać afroamerykańską maskotką oceanografii w mediach społecznościowych, ale zamierza wycisnąć z tego ile wlezie. Znowu ubiega się o stołek dyrektora, chociaż wie, że jego kolega po fachu Marc również ma nadzieję dostać to stanowisko.

Niewykluczone, myśli Byron, że usłyszy od zarządu te same argumenty co zawsze. Że ośrodek potrzebuje Byrona „w świecie”, w roli ambasadora, że Byron wzbudził bezprecedensowe zainteresowanie opinii publicznej pracą instytutu, że dzięki niemu pozyskali fundusze i umocnili swoją pozycję na scenie międzynarodowej w stopniu, w jakim nie byłoby to możliwe bez niego.

Poprzednim razem Byron przywołał na twarz uśmiech dobrego gracza zespołowego i skontrował, że mógłby osiągnąć jeszcze więcej, pracując w siedzibie operacyjnej i wspierając instytut w doskonaleniu metod działania. Wyszedł z tamtego dość krępującego spotkania raźnym krokiem, żeby pokazać, że całkowicie akceptuje decyzję fundatorów.

Więc teraz jeszcze jedna i ostatnia próba. Jeśli instytut ponownie nie umożliwi mu większego udziału w sprawach organizacyjnych, będzie nadal umacniał swoją pozycję na inne sposoby. To do Byrona zadzwonili z telewizji, żeby wypowiedział się w sprawie podwodnego wulkanu w Indonezji. To Byrona poproszono o wygłoszenie odczytu podczas zjazdu w Sztokholmie. To Byrona Japończycy zaprosili do udziału w projekcie mapowania dna morskiego. Sfotografował się z dwoma prezydentami, a obecny postawił go ostatnio za przykład spełnienia amerykańskiego snu. Mniej więcej w tym samym czasie zerwała z nim dziewczyna, mówiąc, że jest zadufany w sobie.

„Nie chcę takiego wzorca dla moich dzieci”, wykrzyczała mu tamtego wieczoru Lynette. To najpodlejsze, co kobieta może powiedzieć mężczyźnie, bez dwóch zdań. Nie wiedział nawet, że Lynette w ogóle myślała o dzieciach.

Ona nic nie rozumiała. Nie odrzuca się zaproszenia do Białego Domu, niezależnie od tego, kto akurat zasiada w Gabinecie Owalnym. To kolejna okazja, żeby mówić o rzeczach najważniejszych. Żeby wyrazić sprzeciw wobec cięć w finansowaniu badań, domagać się lepszego dostępu do porządnej edukacji w naukach ścisłych. Oto kolejna szansa dla czarnego mężczyzny, żeby usiąść przy jednym stole z decydentami, zamiast pokornie kulić głowę. Zamiast sterczeć pod kolejnymi już zamkniętymi drzwiami.

Lynette jednak się z tym nie zgadzała. Najwyraźniej nie potrafiła zrozumieć, przez co musiał przejść, żeby być w tym świecie osobą widzianą i słyszaną. Jego matka to rozumiała.

„Co jesteś gotów zrobić?”, zapytała go kiedyś matka, kiedy wspomniał, że koledzy w liceum mu dokuczają. „Czy robisz coś nie tak, Byronie? Uważasz, że jesteś złym człowiekiem, bo zdobyłeś maksimum punktów ze sprawdzianu? Bo jesteś doceniany za swoją pracę? Czy dopuścisz, żeby czyjaś opinia w kwestii tego, kim powinieneś być i co powinieneś robić, zatrzymała cię w miejscu? Myślisz, że ci chłopcy są tak naprawdę twoimi przyjaciółmi?” W jej oczach pojawił się znajomy błysk, który Byron widywał zawsze, kiedy stała na brzegu morza.

„A więc co jesteś gotów zrobić?”, powtórzyła. „Z kogo jesteś gotów zrezygnować?”

Tyle że Byron wcale nie zamierzał zrezygnować z Lynette. To ona zrezygnowała z niego. Gdyby to od niego zależało, wciąż mocno by się jej trzymał. Ale ona podjęła decyzję, a on nie należał do tych, którzy błagają i skamlą. Kolejna rzecz, której Lynette nie rozumiała. Nie rozumiała, na co Byron nie mógł sobie pozwolić.

Dziwne, jak potoczyły się sprawy z Lynette. Byron nie miał w zwyczaju spotykać się z osobami z pracy. Przez lata udawało mu się przestrzegać tej zasady. Znał wielu facetów, którym w ogóle to nie przeszkadzało, ale pomijając już nawet kwestie molestowania oraz dynamiki relacji międzyludzkich w miejscu pracy, on po prostu wolał tego nie tykać. I tak, dokuczała mu samotność.

Długie godziny nad obliczeniami, spotkania, pisanie artykułów naukowych, a na początku kariery dodatkowo wielotygodniowe wyprawy na morze w celu przeprowadzenia mapowania głębinowego. Potem doszły książki i spotkania autorskie. Poczekalnie na lotniskach i pokoje hotelowe. Gdzie taki facet mógł nawiązać znajomość na dłużej niż jedną noc?

Kabel, samozwańczy doradca Byrona do spraw wszystkiego, zachwalał aplikacje randkowe. Nic dziwnego, w końcu sam poznał tak swoją żonę. Kabel miał fart. Ale skąd niby Byron miał wziąć czas, żeby przesiać te wszystkie profile i poumawiać się z nowymi osobami? Bez przerwy poznawał nowych ludzi, z tym nie miał problemu.

I wtedy pojawiła się Lynette.

– Przepraszam – mówi Benny, a Byron wraca myślami do salonu. – Przepraszam pana – powtarza, machając ręką – możemy kontynuować.

Pan Mitch klika odtwarzanie.

_Musicie dowiedzieć się wszystkiego o naszej rodzinie, o tym, skąd pochodzimy, jak naprawdę poznałam waszego ojca. Musicie dowiedzieć się o swojej siostrze._

Byron i Benny wymieniają zdumione spojrzenia.

_B i B, wiem, że to dla was szok. Cierpliwości, wszystko wam wyjaśnię._

Byron i Benny patrzą teraz na pana Mitcha i oboje wypowiadają bezgłośnie to samo słowo.

Siostra?

Siostra

Siostra? Co to ma znaczyć? Co się z nią stało? Mówią teraz z Byronem jedno przez drugie, zadają te same pytania na różne sposoby, ale ich sens sprowadza się do jednego: jak to możliwe?

Pan Mitch kręci głową, upiera się, że Benny i Byron muszą najpierw przesłuchać całe nagranie od początku do końca, zgodnie z wolą matki. Wskazuje brodą na laptop. Benny patrzy na twarz swojego brata, jego wielkie, ciemne oczy, tak podobne do oczu taty i do jej własnych, i wraca myślami do wszystkich chwil spędzonych z Byronem, pamięta, jak biegali razem po plaży, jak robili głupie miny przy rodzinnej kolacji, jak ślęczała nad pracą domową z matematyki, a Byron siedział obok i tłumaczył jej po kolei każde zadanie. Czy we wszystkich tych chwilach powinna być przy nich jeszcze siostra?

Jak to możliwe, że o tym nie wiedzieli? Rodzice byli małżeństwem od zawsze, tata powiedział nawet kiedyś Benny, że mieli z mamą nadzieję na więcej dzieci, ale urodził się tylko Byron, przynajmniej na początku. Dopiero wiele lat później, ku ich zaskoczeniu, pojawiła się Benny, a oni zakochali się w jej pulchnym ciałku i głupkowatym uśmiechu.

„Od początku było widać, że uśmiech masz po mamie, tak jak twój brat”, mówił tata, szczypiąc Benny w bródkę. Usta były jedynym elementem wyglądu, którego nie odziedziczyła po tacie. Aha, no i dość jasna skóra.

Benny zawsze uważała, że jej rodzice są dla siebie stworzeni. Musieli mieć ze sobą wiele wspólnego – oboje pochodzili z Karaibów, byli sierotami, wyemigrowali do Wielkiej Brytanii, skąd potem już razem przenieśli się do Stanów Zjednoczonych. Ale to zresztą nieistotne, zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia, zawsze tak mówili, a niektórzy ludzie są po prostu sobie przeznaczeni i spotkają się bez względu na wszystko.

„Byłem taki przystojny – żartował często tata – że wasza matka zemdlała na miejscu”. Wszyscy znali tę opowieść. Pewnego dnia w Londynie Bert Bennett zobaczył, jak Eleanor Douglas osuwa się na ziemię, a reszta, jak to się mówi, jest historią. Czasami kiedy tata opowiadał tę anegdotę, nachylał się do mamy i pocierał nosem o jej nos, tak po prostu. Pocałunek nosami. Czy ktokolwiek jeszcze się tak zakochuje? Bez wahania, bez strachu? Czy też wszyscy są tacy jak Benny?

I czy wszyscy rodzice ukrywają przed własnymi dziećmi tak wielkie tajemnice?

WTEDY

_B i B, wiem, że muszę wytłumaczyć, dlaczego nic o tym nie wiedzieliście. Ale żeby to wszystko miało jakiś sens, muszę zacząć od początku. Nie chodzi tylko o waszą siostrę. Sprawa dotyczy wielu innych osób, więc proszę was o cierpliwość. Musimy zacząć od wyspy i tego, co wydarzyło się tam ponad pięćdziesiąt lat temu. Najpierw muszę wam opowiedzieć o dziewczynie imieniem Covey._

_Covey urodziła się w miasteczku na brzegu morza, głębokiej, falującej, granatowej masy, która bliżej lądu jaśniała i stawała się turkusowa. Im Covey była starsza, tym trudniej było jej się trzymać z dala od wody. Kiedy była mała, jej ojciec stawiał ją sobie na ramionach w basenie i rzucał na głębszy koniec. Ale to matka nauczyła ją ujeżdżać fale i to właśnie przesądziło o jej losie._

_Wyobrażacie sobie teraz pewnie te sielankowe karaibskie plaże, gdzie morze jest spokojne, a kiedy wejdzie się do wody i spojrzy w dół, widać rybki pływające wokół kostek. Owszem, takie miejsca też tam są, ale Covey dorastała w krainie surfingu, a na tamtejszych plażach, jeśli nie umiało się odpowiednio zachować, można było skończyć pod wzburzonymi falami. Takie było ulubione miejsce jej matki. Nie nadawało się dla dzieci, jak twierdził ojciec Covey, ale mamusia i tak ją tam zabierała. Covey wyrosła więc na silną dziewczynę. Jak się później okazało, siła ta bardzo jej się przydała, kiedy wszystko zaczęło się walić._

Covey

Nawet pod sam koniec ta chwila miała w sobie coś, co zawsze sprawiało, że kobiety śmiały się w głos.

Zgrzyt, zgrzyt, zgrzyt odkręcanej pokrywki.

To były ulubione dni Covey, kiedy kończyła już lekcje, mog­ła zrzucić z nóg szkolne półbuciki i usiąść w kuchni z kobietami, radio grało calypso i rockabilly, a aromatyczna woń uderzała im do głów, gdy odkręcały pokrywkę słoika z owocami w zalewie z rumu i porto. Pachnąca trawą bryza zmieszana ze słonym powietrzem wpadająca przez szczeliny w drewnianych żaluzjach, chłodząca ich spocone karki. Powtarzane szeptem plotki, ­śmiechy i piski.

Matka Covey i Pearl, ich pomoc domowa, prowadziły nieduży, ale popularny biznes cukierniczy. Większość osób w ich otoczeniu, z rodzicami Covey włącznie, żyła w nieformalnych związkach, ale małżeństwa cieszyły się większym szacunkiem, więc zawsze znalazł się ktoś bogaty, kto akurat planował ślub. Takie okazje nie mogły się obyć bez czarnego tortu. I tutaj do akcji wkraczały mamusia i Pearl.

Mamusia zawsze się śmiała, kiedy robiła czarny tort. I zawsze przychodził ten moment, gdy już nie mogła się oprzeć muzyce płynącej z radia.

„No chodź, Pearl”, mawiała, ale Pearl nie przepadała za tańcem. Uśmiechała się tylko z zamkniętymi ustami i kiwała głową w rytm muzyki, podczas gdy mamusia wymachiwała w powietrzu szpatułką oblepioną surowym ciastem, robiła krok w stronę Covey, po czym odskakiwała w tył i łapała ją za rękę. „Ko-wiii, Ko-wiii, Ko-wiii”, śpiewała do muzyki. Wciągała Covey w coś w rodzaju tańca suwanego i roztaczała wokół zapach cukru, masła i pomady do włosów, kiedy wirowały tak z kuchni przez jadalnię i dalej do salonu.

Pearl lubiła udawać, że jest wobec mamy surowa. „Pani Mathildo”, mówiła takim tonem, jakby beształa Covey, a nie zwracała się do swojej chlebodawczyni. „Te torty same się nie zrobią, co nie?”

Dawniej, kiedy Covey była jeszcze malutka, mamusi zdarzało się tańczyć z tatusiem na podwórku za domem. Czasami, w wieczory, kiedy nie było prądu, ustawiali wzdłuż granicy patia świeczki w szklanych słoikach i wynosili na zewnątrz tranzystorowe radio. Mamusia podchodziła bardzo blisko i gładziła tatusia po plecach. Później zawsze brali Covey za łapki i tańczyli też z nią. Czasami tatuś brał Covey na ręce i obracał nią na wszystkie strony, a mamusia się śmiała.

W tych ostatnich miesiącach przed zniknięciem mamusia prawie nigdy się nie śmiała. Jej twarz tężała, kiedy tatuś Covey przechodził obok. To była jedna z tych dorosłych spraw, które Covey miała zrozumieć dopiero dużo później. Podobnie jak ciężar pocałunku mamusi w środku nocy.

Covey poczuła ten pocałunek przez sen. Potem następny. A potem dotyk dłoni gładzącej jej włosy. Nutkę różanych perfum i maminy zapach słonego czoła. Potem było już jas­no, niedzielny poranek. Widocznie matka postanowiła dać jej się wyspać. Covey czekała. Mamusi nie było. Wstała i poszła do kuchni. Mamusi nie było.

_Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: