Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Czarny wampir. Ze złotej serii przygód Harrego Dicksona - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 marca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czarny wampir. Ze złotej serii przygód Harrego Dicksona - ebook

Harry Dickson jest fikcyjnym detektywem, urodzonym w Ameryce, wykształconym w Londynie i nazywanym „The American Sherlock Holmes”. Pojawiał się w prawie 200 magazynach wydawanych w Niemczech, Holandii, Belgii i Francji. Przygody Harry'ego Dicksona i jego młodego asystenta Toma Willsa zachwyciły kilka pokoleń francuskich czytelników. Ponieważ zostały napisane przez mistrza horroru, są o wiele bardziej zorientowane na fantastykę niż prawdziwy kanon holmesowski. Najlepsze i najbardziej zapamiętane historie o Harrym Dicksonie to te, które stawiają Wielkiego Detektywa przeciwko niektórym superzłoczyńcom takim jak profesor Flax, szalony naukowiec znany jako Ludzki Potwór, a później jego córka, równie zabójcza Georgette Cuvelier, znana jako Pająk (z którą Dickson miał związek miłości i nienawiści); Euryale Ellis, piękna kobieta, która miała moc przemieniania swoich ofiar w kamień i która może być reinkarnacją legendarnej gorgony Meduzy; Gurrhu, żyjący bóg Azteków, który ukrył się w Świątyni Żelaza, podziemnej świątyni znajdującej się pod samym sercem Londynu, wypełnionej naukowo zaawansowanymi urządzeniami; ostatnie żyjące mumie babilońskie, które znalazły schronienie pod szkockim jeziorem; nikczemny, pijący krew seryjny morderca, nazwany Wampirem z Czerwonymi Oczami; tajemniczy mściciel w smokingu, znany jako Cric-Croc, Żywe Trupy; krwiożerczy hinduski bóg Hanuman itp. Sława Harry'ego Dicksona we Francji dorównuje sławie Sherlocka Holmesa i Arsène'a Lupina.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7639-313-1
Rozmiar pliku: 96 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

„CZARNY WAMPIR”

TAJEMNICZY POTWÓR.

Gentleman, którego wprowadziła Mrs. Crown, przedstawił się w następujący sposób:

– Jestem Lionel Gardner, z Beech-Lodge.

– Obok Newcastle? – zapytał z ożywieniem Harry Dickson, odwracając głowę.

– Tak jest, Mr. Dickson, – zabrzmiała odpowiedź.

Ogromne zmęczenie zdawało się przygniatać całą postać przybysza.

Detektyw zauważył to i podsunął mu karafkę porto, ale Gardner wykonał odmowny gest.

– Czy mogę opowiedzieć panu o mojej sprawie, Mr. Dickson?

Ten ostatni nie odpowiedział natychmiast. Dziwna historia Beech-Lodge znana mu była dokładnie z prasy.

– Wiem o niej tyle, ile dzienniki zechciały mi o niej powiedzieć, – odrzekł.

Mrs. Lionel Gardner przytaknął powoli głową.

Był to mężczyzna wysokiego wzrostu, ponury i milczący. Jego czarny strój upodobniał go do pastora albo profesora z zeszłego stulecia. Na wizytówce, którą podał detektywowi, widniał napis:

Lionel Hawley Gardner – przyrodnik.

– Czy przyniósł pan ze sobą list, o którym pan opowiadał reporterowi? – zapytał Dickson.

Mr. Gardner wyciągnął wielki portfel z czarnej skóry i wyjął zeń list, który detektyw natychmiast przeczytał.

„Lionel Gardner! Wiesz, że nie można zatrzymać gwiazd w biegu, ani uniknąć nieszczęścia, jeżeli się jest na jego drodze! Opuść bez zwłoki Beech-Lodge, gdyż grozi ci tu niebezpieczeństwo”.

– Dużo elokwencji i bezczelności zarazem – osądził detektyw.

Mr. Gardner spojrzał na niego z sympatią.

– Ja również zrobiłem to samo spostrzeżenie. Nie przywiązuję wielkiej wagi do tego listu! Jedynie przez przypadek zachowałem to pismo. Przed miesiącem raz po raz otrzymywałem podobne ostrzeżenie: „Wyjedź stąd! Wyjedź stąd!” Ostatnie było mniej grzeczne i zupełnie idiotyczne.

– W jaki sposób te listy nadchodziły? – zapytał detektyw.

– Pierwszy nadszedł pocztą, nadany z Newcastle on Tyne. Inne były tylko bilecikami, owiniętymi dookoła kamienia, rzuconymi do mnie przez okna mej oranżerii.

– Sądzę, że nie jest pan jedyną ofiarą? – zapytał detektyw.

– Jest nas rzeczywiście dwóch. Oprócz mnie otrzymuje podobne zawiadomienia nauczyciel w Beech-Lodge, niejaki Eleas Mivvins. Do niego przychodzą one w inny sposób. Co rano znajduje je wypisane na tablicy. Szkoła Mivvinsa nigdy nie miała zbyt wielu uczniów, ale to wystarczyło, aby ją zupełnie wyludnić, zwłaszcza od czasu... hm... pewnego zdarzenia.

– Czy zechciałby pan o nim opowiedzieć, Mr. Gardner?

– Bardzo chętnie. Na początek opiszę krótko topografię tych miejscowości. Beech-Lodge, miejsce mego zamieszkania, jest z pewnością najbardziej odosobnione w całej okolicy. Zapewniam pana. Dlatego też kocham je, gdyż mogę tam pracować z dala od ludzi. Leży ono nad brzegiem „Black Waters” Jest to nazwa olbrzymich stawów, łączących się z morzem. Nazywają je tak dla ciemnego kolorytu i nieprzejrzystości ich wód. Na całej powierzchni nie widać nic z ich głębin. Nic... mówię nic... aż do dna... Ale uprzedzam wypadki. Tam gdzie znajduje się mój dom, Black-Waters, nie są szerokie. Niedaleko po drugiej stronie, mieszka mój jedyny sąsiad, Mr. Mivvins. Jest to człowiek nie nazbyt inteligentny, ani ambitny. Otworzył szkołę, która prawdopodobnie nie jest ani gorsza, ani lepsza niż inne. Tam wysyłają swe dzieci mieszkańcy Beech-Hill, gdyż jest im najbliżej. Przed kilku dniami, przed ośmiu dla dokładności, mój jedyny służący Bill Sharpless, wrócił do domu trupio blady z przerażenia. Od czasu do czasu zwykł on zbierać dla mnie na wodach stawów te małe, ciekawe, srebrne ważki, które kołyszą się często na powierzchni wody. Tego dnia urządził także polowanie i już zbierał się do odejścia, gdy nagle zauważył dziwny ruch w głębi stawu. Widać było ogromną czarną plamę, która z niezwykłą szybkością dążyła ku powierzchni. Bill przyglądał się temu zjawisku z wielką uwagą i przeraził się ogromnie, ujrzawszy poprzez fale dwoje płonących groźnie, zielonych oczu. Zgromiłem mego sługę, podejrzewając o pijaństwo, ale w głębi duszy wiedziałem, że nie mam racji, gdyż Bill był człowiekiem wyjątkowo zrównoważonym i statecznym. Mimo to starałem się go przekonać, że padł ofiarą bujnej wyobraźni. Powiodło mi się to tak dobrze, że nazajutrz udał się w to samo miejsce.

Zrobił to... ale na swoje nieszczęście. Byłem zajęty porządkowaniem kolekcji motyli w moim gabinecie, gdy nagle usłyszałem z zewnątrz przeraźliwe wycie! Otworzyłem okno i spojrzałem w stronę stawów. Zalane promieniami zachodzącego słońca, mieniły się purpurowym blaskiem. Na żółtym piasku leżała porzucona przez mego służącego siatka na motyle, lecz jego nie było tam... Jedynie woda bulgotała i burzyła się, tworząc wiry. I wtedy rozpoznałem jedno z najstraszniejszych stworzeń, któremu dają przytułek głębie oceanu: „Czarnego wampira”. – Tak, panie Dickson, rozpoznałem potworną ośmiornicę, plugawego olbrzyma głębokich mórz! W jaki sposób dostał się do naszej spokojnej Anglii? Z całą pewnością „Black-Waters” mają komunikację z oceanem. Ale nigdy kroniki wiedzy nie wspominały o obecności olbrzymich „cephalopodów” w naszych morzach.

– Czy „Black-Waters” są głębokie? – zapytał Dickson.

– Tak. Ale ich głębi nigdy nie badano dokładnie, gdyż nie były ciekawym terenem dla dociekań naukowych. Mimo to mogę pana zapewnić, że są tam miejsca, których głębokość dochodzi do 2000 metrów!

– Czy nie wspominał pan, że w tych stawach nie ma wcale ryb? W tym wypadku stawy byłyby złym schronieniem dla takiego żarłoka, jak ta ośmiornica.

– To prawda i dlatego napada on na każdego śmiałka, który nierozważnie zbliży się do jego królestwa. Taki los spotkał właśnie Billa Sharplessa.

– Ale czyż nie lepiej było zamiast kierować się do mnie, wziąść paru dzielnych harpunników, którzy potrafiliby stawić czoło potworowi?

– I na to przyjdzie kolej. Ja przyszedłem na razie do pana z inna sprawą. Otóż, według mego zdania, trzeba naprzód znaleźć człowieka, który mnie ostrzegał. Był to zapewne ktoś, kto wiedział o zjawieniu się ośmiornicy i któremu zależało na tym, aby usunąć mieszkańców z najbliższej okolicy. Być może w najlepszej intencji... Ale ciekaw jestem kto rozkazuje tajemniczym wampirom? Kto je wysyła na żer do stawów? Ten człowiek jest niebezpieczny i trzeba go poznać!

Harry Dickson potrząsnął w zadumie głową.

– Naturalnie, o ile jest tak, jak pan to sobie wyobraża.

– Być może, że pan ma inne domysły i może nawet lepsze. – odpowiedział zgryźliwie przyrodnik. – W każdym razie muszę pomścić mego sługę i sąsiada.

– Sąsiada? – zdziwił się detektyw. – Eleasa Mivvina? A cóż mu się stało?

– Sprawa zniknięcia Billa narobiła dożo hałasu, jak się można było tego spodziewać. Władze też się tym zainteresowały ale mało energicznie. Rzucano do stawów ogromne, mocne sieci zaopatrzone przynęta z wielkich ilości mięsa. W wielu miejscach sieci zostały zerwane, jak cienkie nitki, a przynęta, zręcznie zniesiona. Ale ośmiornica strzegła się pilnie! Chmara dziennikarzy obiegła te strony, uzbrojona we wszelkie rodzaje broni, nie wyłączając ręcznych granatów. Ale potwór nie ukazał się więcej!

Wkrótce jak to zwykle bywa, zainteresowanie zmniejszyło się znacznie. Powszechnie uważano, że przesadziłem wielkość potwora, nie zaprzeczając jednak, że jest on niebezpieczny. Zapanowało przekonanie, że wrócił do morza. Zostałem sam w Beech-Lodge gdyż od tej pory żaden służący nie chciał ze mną dzielić mej niebezpiecznej samotni. Jedynie Elas Mivvins pozostał nadal w swej opuszczonej szkole. Często przychodził do mnie na pogawędkę, ale nie byłem z tego zadowolony, gdyż był to nudziarz bez polotu i fantazji. Potrafił godzinami mówić na temat rożnych odmian tytoniu i ich zapachu i ceny.

– Gdybym był tak bogaty, jak pan Gardner, – mówił z zazdrością, – nie pleśniałbym w tej zapadłej dziurze.

– Następnie snuł projekty ujęcia wampira, który, według jego zdania, nie opuścił jeszcze „Black-Waters”.

– To by mnie wzbogaciło! – marzył.

Następnie sporządził rodzaj sieci, którą chciał ująć potwora. Zarzucał on ją w największe głębie stawów. Cóż mam mówić dalej?... Będę się streszczał. Któregoś dnia znalazłem kawałek liny, przywiązany do pnia wierzby... obok leżał kapelusz nauczyciela i żadnego więcej śladu po nieszczęśliwym. Prawdopodobnie podzielił on los Billa Sharplessa.

Mr. Lionel Gardner westchnął głęboko.

– Nie, Mr. Dickson, nie zależy mi na ujęciu „Czarnego wampira”. Trzeba przede wszystkim odnaleźć jego pana, człowieka, który ostrzegł mnie i Mivvinsa.

Harry Dickson nerwowo przemierzał pokój. Opowieść Gardnera wzruszyła go bardziej, niż to chciał okazać.

– Znam ludzi, – wyszeptał, – którzy mają władzę nad dzikimi zwierzętami. Przykładem są pogromcy dzikich bestyj, zaklinacze wężów. Ale nie do wiary, aby mógł istnieć człowiek, który potrafiłby mieć wpływ na takiego tajemniczego potwora, prowadzić go, kierować nim, ba!... nawet trzymać go w niewoli.

– Mr. Dickson, – zwrócił się do niego nagle przyrodnik, – czy uważa mnie pan za człowieka o zdrowych zmysłach, czy za wariata? Będę panu wdzięczny, jeżeli odpowie pan szczerze na to pytanie.

– Uważam pana za zupełnie normalnego człowieka, – odparł krótko detektyw.

– Dziękuje panu. Wobec tego pokażę panu ostrzeżenie, które otrzymałem dokładnie wczoraj.

I Gardner podał detektywowi mocno pognieciony papier, na którym było napisane wielkimi literami:

„Gardner! Nic cię nie uchroni przed czarnym wampirem jeżeli nie opuścisz tych stron! Aby cię zmusić do odjazdu zdradzę przed tobą część mojej tajemnicy. Jestem uczonym tak, jak ty. To z mojej winy ośmiornica nawiedziła „Black-Waters”. Niestety nie mam władzy nad olbrzymią bestią! Być może, jeżeli potwór pozostanie samotny, jakiś zdolny harpunnik da sobie z nim radę któregoś dnia. Ale obawiam się, że on się rozmnoży w tych wodach. Ratuj się Gardner! Obym zdążył uprzedzić cię na czas! To kosztowało już życie dwojga ludzi. Wzamian za tajemnicę, proszę cię abyś się miał na baczności. Jeśli tego nie uczynisz mnie samego narazisz na niebezpieczeństwo. Będę zmuszony się bronić w imię nauki, zabiję Cię, jeśli mnie zdradzisz!”

Harry Dickson w zamyśleniu odłożył papier.

– Co pan o tym myśli? – zapytał Gardner z niepokojem.

– Zdaje się, że ten papier był zupełnie mokry?

– To prawda. Opowiem panu w jaki sposób go otrzymałem. Patrzyłem na staw z mego okna. Była przepiękna pogoda... Dokoła nie widać było żywej duszy. Nagle zauważyłem bulgotanie na środku wody. Wyglądało to, jakby karp znajdował się pod powierzchnią. Ale byłoby to dziwne, gdyż w „Black-Waters” nie ma ryb. Nagle wynurzyło się coś z głębi, zakręciło w powietrzu, uderzyło i złamało szybę w moim oknie. Był to ten list, mosiężnym drutem przywiązany do kamienia. Tak, Mr. Dickson, przybył on do mnie z głębi „Czarnych wód”.

Po tym oświadczeniu przyrodnika nastąpiła chwila ciszy. Ale detektyw nie należał do tych ludzi, którzy mogą się czemuś dziwić. Wstał i powiedział spokojnie:

– Zajmę się tą sprawą, Mr. Gardner. Proszę mnie niezadługo oczekiwać w Beech-Lodge. – Przyrodnik podziękował zadowolony i oddalił się z godnością.

Tom Wills, który podczas tej rozmowy siedział cicho, uznał, że milczenie trwało dostatecznie długo i poprosił mistrza o głos.

– Oto sprawa niesłychanie skomplikowana. Znów niezwykle fantastyczna i tajemnicza.

– Pozwolę sobie pohamować twoją wyobraźnię. Zazwyczaj sprawy najbardziej proste zaczynają się w sposób niezupełnie prosty, na odwrót, te, które wydają się najbardziej nieprawdopodobne często dają się rozwiązać z wielką łatwością.

– A dlaczego tak jest? – dopytywał Tom natarczywie, niezupełnie przekonany.

– Ponieważ fantazja i tajemniczość maskują zwykle rzeczy zwykłe i wystarczy tylko nie brać ich pod uwagę, a wszystko staje się jasne.

– A czy w sprawie tego „czarnego wampira”, masz już jaki plan postępowania, mistrzu?

– Nie, niestety nie! Często natychmiast nasuwa mi się pomysł jak postąpić w danej sprawie. Tym razem jednak nie.

– A czy wierzysz w istnienie tej ośmiornicy?

– Obecność jej w naszych stronach napełnia mnie wielkim zdziwieniem. Ale zasadniczo nauka wspomina o nich niejednokrotnie. Jeżeli pamięć mnie nie zawiedzie, przytoczę ci w kilku słowach dwie opowieści o spotkaniu tych olbrzymich ośmiornic.

W roku 1866 parowiec „Good-Hope” jechał do Brazylii; w okolicy wysp Iles-sous-le-Vent napotkał dziwnego potwora, zdającego się drzemać na falach. Załoga miała ochotę złowić go! Tak się też stało. Wyobraź sobie przestrach tych ludzi, gdy ujrzeli olbrzymie macki olbrzyma, przedostające się przez burtę, Na szczęście nikogo one nie dosięgły.

Salwa wystrzałów uśmierciła potwora, który zanurzył się w morzu, zrywając linę, zostawiając przecież jedno ramię ucięte uderzeniem siekiery. Było ono trzy razy grubsze od przedramienia dorosłego mężczyzny. Według zdania oficerów z „Good-Hope” ośmiornica ważyło około 5 tonn.

Niektóre książki podróżnicze wzmiankują również o tych strasznych potworach. Często znajduje się w żołądkach wielorybów szczątki owych ośmiornic-kalmarów.

– Oto mały wykład historii naturalnej. Sądzę, że dosyć, jak na dziś! – zawołał Harry Dickson ze śmiechem. – Jeśli chcesz wiedzieć więcej na ten temat, przeczytaj sobie parę podróżniczych książek. – To mówiąc wskazał palcem na wielką bibliotekę.

Tom chciał właśnie pójść za wskazówkami mistrza, gdy w tym momencie zadźwięczał telefon.

– Harry Dickson? – zapytał głos, który wydawał się detektywowi znajomy.

– Tak jest! A to pan, mr. Gardner! Cóż nowego? Przecież widzieliśmy się przed chwilą?

Z drugiej strony tuby głos był silnie podniecony.

– Nowego? Otóż mr. Dickson, to bardzo ciekawe. Wydaje mi się, że mnie ktoś śledzi od chwili gdy wyszedłem od pana. W pewnym momencie obróciłem się, i...

Cisza – tylko głuchy stuk doszedł detektywa z drugiej strony drutu.

– Tego już za wiele! – zagrzmiał Dickson. Musiało się stać coś strasznego. Połączenie jest zerwane... Zobaczymy, co powie centrala.

Pobiegł do sąsiedniego mieszkania i zadzwonił do centrali.

Oznajmiono mu, że jest połączony z publiczną rozmównicą w Holborn.

– To jest jednak bardzo dziwne, – rzekł detektyw. Zdarzyło się coś okropnego.

Zawiadomił biuro policji w Holborn. Na odpowiedź nie czekał długo. W kabinie telefonicznej znaleziono martwego Lionela Gardnera, z przestrzeloną skronią.PRACA NA „NIBY”.

– A może byśmy się tak ucharakteryzowali, jak myślisz, Tom? Nie, lepiej nie. Pojedziemy tak, jak jesteśmy, gdyż i tak by nas wyśledzili i poznali w ciągu pięciu sekund.

– Faktem jest, że ten biedny przyrodnik był pilnie strzeżony i że łotr, który mu zadał cios, wiedział, że on od nas przychodzi – rzekł Tom Wills.

– Z całą pewnością, mój drogi. Zresztą zamordowanie nieszczęsnego Gardnera można łatwo wyjaśnić. Jakiś „X”...., władca „czarnego wampira”, wyciąga z domu Gardnera. Dlaczego? To musimy odkryć, to powinno nas naprowadzić na rozwiązanie zagadki. Ten „X” pilnuje Gardnera, zwłaszcza od czasu ostatniego listu. Mr. Gardner, po otrzymaniu ostrzeżenia, wyjeżdża natychmiast, mimo swego domatorstwa. Dla X nie ma już żadnych wątpliwości. Gardner chce komuś donieść! Trzeba iść za nim! „X” widzi jak przyrodnik dzwoni do drzwi detektywa. Nie ma już złudzeń! Gardner opowie o historii „Black-Waters” Dicksonowi! Przyrodnik wychodzi stąd, on go ciągle śledzi. Nagle coś wzbudza uwagę Gardnera, widzi on... coś, czy kogoś! Widok tego kogoś, prawdopodobnie rzuca światło na całą sprawę, to też chce on nas zaraz o tym powiadomić. Wchodzi do pierwszej napotkanej rozmównicy telefonicznej. Wtedy „X”, już się nie waha, zabija go! Czyli „X” wie to wszystko, o czym my jesteśmy powiadomieni. Cóż zatem uczyni?

– Będzie usiłował nas zabić! – krzyknął Tom.

– Nie wysnuwaj wniosków zbyt pochopnie! Wiemy już dotychczas, że „X”... jest człowiekiem czynu i nie robi sobie zbyt wiele z życia bliźniego. Ale ten sposób doprowadzi do najazdu detektywów na Beech - Lodge, gdzie chciałby on zapewne mieć spokój. Nie, moim zdaniem poczeka raczej na zakończenie naszych poszukiwań i dopiero wtedy w zależności od ich wyników daruje nam życie albo będzie na nie nastawał.

– A czy my tam pojedziemy? – zapytał Tom.

– Naturalnie. Nawet będziemy szukać...

– I znajdziemy, – krzyknął Wills pełen entuzjazmu.

– Przepraszam cię, tego nie powiedziałem. Właśnie, że nic nie znajdziemy.

– Tak?

– Nic nie znajdziemy. W każdym razie będziemy głośno opowiadać wyjeżdżając z Beech-Hill, że wycieczka nam się nie udała.

– Ach, – krzyknął Tom. – To bardzo zręczne posunięcie.

– Pojedziemy nocnym ekspresem. Tomie, zajmij się walizkami. Ja muszę jeszcze coś załatwić z panami Downet i Wilkins.

– Cóż to piszesz testament? Na co ci potrzebni notariusze?

– Mam do rozstrzygnięcia pewną kwestię w tym rodzaju, chociaż nie dla siebie. Ruszajmy. Każda chwila jest droga!

Ekspres szkocki, ze względu na fatalną pogodę, był prawie pusty; nie był to zresztą okres wakacyjny, kiedy mnóstwo ludzi wyjeżdża do kraju jezior.

Tom Wills zauważył, z wybuchem złego humoru, że zawsze – ilekroć wyjeżdżają w te strony – pogoda jest pod psem.

– Nie nudź, Tomie, – rzekł detektyw, który był we wspaniałym humorze. – Będziemy mieli za to oddzielny przedział.

Słowa jego sprawdziły się. Dwaj detektywi umieścili się w przedziale I klasy zupełnie sami. Lepiej jeszcze. Tom zauważył, przebiegając cały wagon, że nie ma w nim żywego ducha.

– Nikt nam nie przeszkodzi świetnie się wyspać! – wykrzyknął.

Pociąg utonął w mrokach nocy. Śnieg mieszał się z deszczem i wirował szarym tumanem za oknami. Harry Dickson owinął się pledem i zasnął. Tom wyjął z walizki książkę i przeczytał kilka stron. Oświetlenie było marne, to też po chwili książka wysunęła mu się z dłoni, a oczy przymknęły się. Obudził się pod wpływem niemiłego przeczucia. Usłyszał hałas, który nie był ruchem kół, ani zgrzytem hamulców. Chciał podnieść głowę, ale nagle poczuł, że noga Dicksona przyciska jego nogę.

– Nadchodzi jakaś niesamowita przygoda i mistrz zdaje sobie z tego sprawę – przemknęło Willsowi przez głowę.

Tom Wills pozostał chwilę nieruchomy, a potem udając machinalny ruch śpiącego, odwrócił nieco twarz w stronę drzwiczek wagonu. Poprzez rzęsy usiłował patrzeć. Za szybami, zamglonymi mgłą i przecinanymi srebrnymi strugami deszczu rysowało się coś niewyraźnie. Tom Wills ujrzał jakąś twarz i dwoje złych oczu; w tej samej chwili metalowa klamka u drzwi opuściła się lekko.

Czy mistrz zacznie działać?

W tym momencie drzwiczki się na pół otwarły i... stało się.

Rozległ się ochrypły krzyk zduszony przez deszczową noc i otwarte drzwi uderzały w czarną próżnię... Dickson skoczył, szarpnął za czerwony sygnał alarmowy.

– On wypadł z wagonu! – krzyknął. – Stopniały śnieg pracował za nas czyniąc stopnie śliskimi.

Pociąg zatrzymał się nagle, ze zgrzytem wszystkich hamulców. Okna wagonów rzucały długie smugi świetlne, iskrząc się na śnieżnej powierzchni. Konduktorzy biegli wzdłuż wagonów. Detektyw zatrzymał jednego z nich i wyjaśnił o co chodzi.

– Trzeba poszukać tego człowieka. Musi on się znajdować najdalej w odległości 200 yardów.

Już z daleka widać było grupę kolejarzy, skupionych w jednym miejscu i dających znaki latarkami.

– Ciało jest prawie przecięte na dwoje – krzyknął do nadchodzących.

Harry Dickson ujrzał strasznie okaleczone ciało silnie zbudowanego mężczyzny, którego twarz była potwornie wykrzywiona.

– Musiał nie mieć dobrych zamiarów, – rzekł któryś konduktor, – Spójrzcie! Nie wypuścił z ręki rewolweru.

Detektyw spojrzał na odpychającą twarz zmarłego i zapytał:

– Czy nie ma on przy sobie jakiegoś dokumentu?

– Nie, jedynie w kieszeni znaleziono część koperty, która zapewne służyła mu do zapalenia fajki, gdyż jest na pół spalona. Ale... tu jest jeszcze coś napisane. Ll... dwie litery l i dalej Sharpl... to wszystko.

Po pewnym czasie grupa ruszyła z powrotem. Harry Dickson zajął swe miejsce w przedziale obok Toma Willsa.

– Teraz już wiemy, kogo zauważył Gardner i za co zapłacił życiem. To był Bill Sharpless, jego dawny służący.

– Człowiek, którego uważano za zmarłego! – krzyknął Tom. – To pozwala mi przypuszczać, że cała historia „czarnego wampira” jest wymysłem.

– Powoli, mój chłopcze, nie zapominaj, że Gardner sam widział potwora. Ale to jeszcze trzeba rozwiązać. Wszystko przemawia za tym, że Bill był tylko narzędziem. Za nim kryje się, musi się kryć człowiek inteligentny, który sam nie postąpiłby w sposób tak brutalny. A teraz powracam do mojej pierwszej myśli: nie mamy potrzeby obawiać się niebezpieczeństwa w Beech - Lodge, przynajmniej nie teraz.

O świcie przybyli do Newcastle - on-Tyne, miasta czarnego i zadymionego, które przywitało ich deszczem i wiatrem. Przejeżdżali przez uprzemysłowione dzielnice do portu. Dalej rysowała się okolica podmiejska, najeżona olbrzymimi stosami węgla i wysokimi kominami.

Wypogodziło się kiedy wjeżdżali na drogę do Beech-Lodge. Ożywczy wiatr przynosił z pobliskiego, sosnowego lasu miły zapach żywicy. Z daleka wody „Black-Waters” lśniły jak rtęć. Dotarli do małej wioski, Beech-Hill, składającej się zaledwie z 40 chałup i ku wielkiej radości znaleźli dość wygodną gospodę. Tutaj pozostali na noc.

Auto odesłali z poleceniem, aby wróciło po nich nazajutrz.

Od pierwszego dnia rozpoczęli „pierwsze” poszukiwania. Prawdę mówiąc, robili to dość pobieżnie. Harry Dickson zaprosił do stołu wójta wioski, zacnego człowieka nazwiskiem Forster i zadawał mu pytania na temat zdarzeń w „Black-Waters”.

Ongiś dziennikarze, zjeżdżając tu w ciągu dwóch miesięcy, przynieśli fortunę tej wiosce, Forster, który myślał, że wrócą znów te złote czasy, uczcił przybysza toastem i niezadługo inni mieszkańcy też przyłączyli się do libacji.

– Potwór? Ależ, oczywiście, był potwór w „Black-Waters”. Wchodząc na dach domu wójta można za pomocą lunety ujrzeć poruszającą się w wodzie tajemniczą czarną plamę. Stary Cryns, kłusownik, który poluje na króliki w okolicy, widział go już dwa razy.

– Dwa? Ależ co najmniej pięć razy! – wykrzyknął Cryns, który zapijał się właśnie na koszt detektywa. – Co mówię, nawet... o mało, mnie nie pożarł!

– Tak, tak, – rozbrzmiewały okrzyki. W czasach gdy dzieci chodziły do szkoły nauczyciela Mivvinsa, często widziano potwora.

Detektyw słuchał poważnie tego bajdurzenia i pod koniec rozmowy postanowiono spotkać się nazajutrz. Przewodnik miał być, naturalnie, dobrze opłacony.

W tej chwili ogólny entuzjazm nieco ochłódł. Forster przypomniał sobie, że musi odprowadzić do Newcastle wóz z warzywem, a Cryns począł się uskarżać na obrzydliwy reumatyzm, który przykuwa go do miejsca. Na koniec znalazł się jakiś chłopiec, sierota, Nop, wychowanek gminy, który gotów był służyć za przewodnika. Detektyw miał zapłacić za jego usługi wójtowi i dodać mu łaskawie kilka pensów. Umowa została zawarta.

Nazajutrz rano Tom spał jeszcze głęboko, gdy pod oknami rozległo się wesołe gwizdanie Nopa.

Po doskonałym śniadaniu, w którym i chłopiec wziął niemały udział, wszyscy trzej ruszyli w kierunku stawów.

Pogoda była prześliczna, prawie wiosenna, niebo pogodne, jasno-błękitne.

Dwaj detektywi i ich młody przewodnik szli poprzez wielkie łąki wzdłuż stawów. Harry Dickson był żywo zainteresowany okolicą. Tom, który znał swego mistrza nie dał się zwieść, wiedział, że to jest praca „na niby”.

Detektyw zapoznawał się z otoczeniem „Black-Waters”.

– Po kiego diabła to wszystko? – zapytywał w duchu Tom.

Przechodzili obok budynku o zamkniętych okiennicach. Nop się zatrzymał.

– Tu mieszkał nasz dawny nauczyciel, Mivvins. To on został zjedzony przez potwora, – powiedział z dumą.

Trzeba przyznać, że był to dość niezwykły powód do pychy być uczniem nauczyciela pożartego przez ośmiornicę!

– Chciałbym zwiedzić waszą szkołę, – rzekł detektyw.

Nop mrugnął porozumiewawczo.

– Są dwie dachówki, które nie trzymają się dobrze. Spróbuję tamtędy dostać się na strych i otworzyć któreś okno. Czy zgadza się pan?

Harry Dickson skinął z aprobatą.

Po chwili jedna okiennica odsunęła się i detektywi weszli do wnętrza pustej szkoły.

Było to ponure, niewygodne mieszkanie. Mały pokój, którego umeblowanie składało się jedynie z żelaznego łóżka, trzcinowego stołka i taniej szafy służył jednocześnie za sypialnię i gabinet nauczyciela. Maleńka kuchnia, zaopatrzona w naftową maszynkę i kulawy stół, dopełniały tej nędznej całości. Największy pokój służył za klasę dla dwudziestu uczniów, przychodzących z wioski. Prawdziwa klasa dla biedaków. Cztery czarne długie, drewniane pulpity, katedra dla nauczyciela, czarna tablica na ścianie, kilka map, jedna wypukła i mocno obtłuczona, jakiś zniszczony globus i kilka wykresów statystycznych. Ciekawość detektywów została zaspokojona. Nagle Nop zawołał z tajemniczą miną:

– Czuję zapach tytoniu naszego profesora!

– To prawda, pozostał tu widać od dawna jakiś zapach, – powiedział Tom.

Chłopiec potrząsnął głową.

– Nie, nie! Ten zapach jest zupełnie świeży!

Dickson przyglądał się w milczeniu temu rozgarniętemu chłopakowi, ale nie przyznał mu racji.

– Nie, mój mały. Ja również czuję ten zapach, ale on pokutuje tu od dawna, od wielu dni, a może tygodni... Czasem zdarza się, że pod wpływem promieni słonecznych on rozgrzewa się lekko. Często jesteśmy zmuszeni brać to pod uwagę podczas naszych poszukiwań.

Ale w głębi duszy detektyw myślał zupełnie inaczej.

– Niestety nic innego nie mogłem temu chłopcu powiedzieć, – rzekł do siebie, – ale to przecież dla jego bezpieczeństwa i dla dobra naszej sprawy.

Wycieczka skończyła się i powrócono do Beech Hill.

Harry Dickson ugościł mieszczan, obdarował Nopa i oznajmił, że według jego zdania potwór wrócił do morza.

Nazajutrz auto wiozło ich w powrotną drogę.

Newcastle i jego czarne okolice znów przesunęły się przed ich oczami. Następnie detektywi wsiedli do londyńskiego ekspresu. Dom na Allan Street przyjął ich szerokim uśmiechem i wyborową kuchnią mr. Crown.

Następnego dnia jedna z wieczornych gazet wydrukowała krótki artykuł na temat podróży detektywa:

„Nie ma żadnej tajemnicy w Black Waters. W rezultacie poszukiwań, prowadzonych w tamtych okolicach osobiście, przez znanego detektywa Harry Dicksona, przekonano się, że nie warto przywiązywać najmniejszej wagi do sprawy „czarnego wampira” w Black Waters. Według zdania detektywa śmierć mr. Lionel Gardnera nie ma z tą sprawą żadnego związku”.

Śmierć Scharplessa komentowano jedynie jako okropny wypadek kolejowy. Nie wymieniono nawet jego nazwiska. Mówiono o jakimś nieznanym włóczędze, który chciał jechać „na gapę” szkockim ekspresem.

Dickson był bardzo zadowolony kiedy dowiedział się o tym.

– No, Tomie, nasza praca „na niby” jest skończona...

– A więc zapach tytoniu był jednak świeży?

– Naturalnie. Ale to mnie wcale nie zdziwiło. Teraz trzeba dociec, kto pali tytoń nauczyciela w tej pustej klasie zamkniętego domu, w którym nikt nie mieszka – rzekł Dickson.

– Któż inny, jeżeli nie sam nauczyciel! – krzyknął Tom. – Dla mnie on jest tak samo martwy, jak Bili kilka dni temu!

– Może masz rację, ale... nie istnieje wcale nauczyciel Mivvins.

Tom Wills usiłował nie wydawać się zbyt zdziwionym.

– Zaraz ci wszystko wyjaśnię. Upłynęło prawie pięć miesięcy od czasu, jak ten pedagog przybył w te strony, aby osiedlić się w tym zagubionym kącie. Dlaczego? Przecież dwudziestu uczniów źle płacących nie mogło mu dostarczyć żadnego dochodu. Otrzymałem kilka wyjaśnień w Departamencie Nauczania Publicznego. Mivvins jest nieznany. W Beech Hill, które jest zaledwie małą wioską, Urząd stanu cywilnego jest w powijakach i na dodatek Mivvins sam prowadził jego sekretariat.

– A więc był jego wspólnikiem! – zaopiniował Tom.

– Czego i czyim? To właśnie jest to czego musimy się dowiedzieć. Kim jest właściwie Mivvins?

Tom westchnął.

– Sądzę, że teraz trzeba będzie rozpocząć pracę „na serio”.

– Masz rację, Tom, – przyświadczył detektyw.STRASZLIWE MOCE.

W tej samej chwili, w odległości setek mil, odgrywała się inna scena.

– Znalazło się ziarnko piasku, które przeszkadza działać bez zarzutu naszej wielkiej machinie, – rzekł wysoki mężczyzna, o stalowych oczach i pańskich gestach.

– To jest właśnie taki sam obraz, jaki i mnie się nasuwa, Herr Doctor – odparł służalczy głos.

– Bardzo mało mnie interesuje twoja wyobraźnia, Reschke, – odpowiedział tamten wyniośle. – Byliśmy w niebezpieczeństwie, a teraz nasza sprawa jest w niebezpieczeństwie, to jeszcze ważniejsze. Do diabła z tym Dicksonem i z całą kliką jego detektywów.

Ta rozmowa prowadzona była między Reschkem, sekretarzem doktora Silberschmidta a tym ostatnim, w pięknie umeblowanym pokoju jednego z najbogatszych domów Berlina.

Nagle zadźwięczał telefon.

Reschke pochwycił słuchawkę i po chwili twarz mu się rozjaśniła.

– Telefonują z Londynu, Herr Doctor, co piszą gazety na temat sprawy „Black Waters”.

I zacytował jak wyuczoną lekcję sprawozdanie z artykułu detektywa.

Silberschmidt przerwał mu zniecierpliwiony,

– I ty myślisz, że ja w to uwierzę? Sadzisz, że dam się nabrać? Harry Dickson nie byłby Harry Dicksonem, gdyby zrezygnował ze wszystkiego w ten sposób! Dickson, którego ja uważam za nie głupiego, nie zdziecinniał chyba jeszcze zupełnie. Ale on też zdaje się nie wie, z kim ma do czynienia bo nie wybrałby sobie metody tak naiwnej. Jestem pewien, że dotychczas Dickson nie orientuje się jeszcze, o co chodzi. A propos: dlaczego nie ma żadnych wiadomości od naszych ludzi?

– Czy mówi pan o Schneiderze, Herr Doctor? Przecież pan wie, że zginął.

– Ma, na co zasłużył! Zrobił okropnie fałszywy krok, zabijając tak głupio Gardnera, którego mogliśmy unieszkodliwić w znacznie mądrzejszy sposób. Niepotrzebnie też usiłował zabić Dicksona i jego nierozłącznego towarzysza. Pozbyliśmy się kłopotu! Ale co się dzieje z Diggerem?

Sekretarz Reschke przybrał nieszczęśliwą minę.

– Sądzę, że Mivvins... a raczej Digger, stał się również ofiarą wypadku. Nie mamy od niego żadnych wiadomości.

– To znaczy, – zagrzmiał Silberschmidt, – że trzeba będzie rozpocząć całą sprawę od początku. Czy wiesz, Reschke, że wielki szef domaga się raportu, a nawet więcej: rezultatów!? Czy możesz dostarczyć jednego i drugiego?

Reschke zzieleniał i zadrżał.

– Wielki szef... Herr Doctor, co robić? Doprawdy nie wiem do jakiego świętego się odwołać!

– Lepiej zrobisz jeżeli oddasz się pod ochronę diabła, – zadrwił doktór, – gdyż tym razem ja ci już nie pomogę. Zajmiemy się na nowo sprawą, ale muszę mieć pewność, że Harry Dickson nie będzie nam przeszkadzał. Czy słyszysz?

Reschke zaśmiał się znacząco, ale doktór zaczął go besztać.

– Rozumiem! Zwyczajna, mała zbrodnia! Otóż nie, tym razem, nie życzę sobie takich historyj. Słuchaj no, Reschke, wielki szef uwolnił cię z więzienia, ceniąc twe talenty: zdolność, inteligencję, brak skrupułów. Mogłeś się stać użyteczny. Dotychczas byłeś do niczego. Masz okazję teraz do wykazania swej energii. Ale... do wszystkich diabłów, spiesz do pracy, gdyż wydaje mi się, że wielki szef już się niecierpliwi.

Reschke zatarł ręce.

– Sądzę, że będzie pan ze mnie zadowolony, Ekscelencjo!

– To będzie dopiero po raz pierwszy, – odburknął doktór. – Chcę wierzyć, że zdarzy się to częściej. A teraz możesz odejść.

Reschke ukłonił się nisko i wyszedł. Ale zaledwie zamknęły się za nim drzwi salonu wyraz twarzy zupełnie mu się zmienił.

Zagrał drwiąco na nosie i pogroził pięścią.

– Znowu ta stara małpa i jej szef chcą, żeby im wybierać kasztany z ognia!...

Potem wskoczył do tramwaju nocnego, który jechał w stronę przedmieść wielkiej stolicy niemieckiej. Opuścił wreszcie zapełniony wagon i wysiadł na jakiejś zapadłej ulicy. Szedł długo, kołując, jakby dla zmylenia śladów. Kiedy się wreszcie upewnił, że nikt go nie śledzi, powrócił w stronę miasta i zagłębił się w jedną z ulic w dzielnicy Moabit. Zatrzymał się przed nowym ale już brudnym i zaniedbanym domem. Na którymś z wyższych pięter jedno okno było oświetlone.

– Stary jest w domu, – szepnął do siebie. – Nareszcie zobaczę jakąś przyjacielską istotę.

Splunął ze złością na kartę, oznajmiającą, że winda nie funkcjonuje i wgramolił się z trudem na piąte piętro.

Zatrzymał się wreszcie przed jakimiś drzwiami, pod którymi rysowała się lśniąca szpara.

– Kto tam? – zapytał gruby głos.

– To ja, Frank! Otwórz, nie mam ochoty sterczeć na schodach.

Drzwi otworzyły się powoli i na tle oświetlonego pokoju zarysowała się wysoka sylwetka.

– Dobry wieczór, Digger! Cieszę się, że cię widzę, bardziej, niż gdybym zobaczył samego wielkiego szefa!

– Niech się spali w piekle! – ryknął Digger, wprowadzając gościa do pokoju i wskazując mu miejsce na podartym tapczanie.

– Jak się masz, stary Mivvinsie?... – zapytał Wesoło Reschke.

Digger potrząsnął głową z niezadowoleniem.

– Jesteś bardzo nierozważny, Reschke. Mówiłem ci już sto razy, żebyś nie wymieniał tego nazwiska!

Sekretarz doktora Silberschmidta przysunął sobie butelkę wódki i wychylił potężny łyk.

– Małpa życzy sobie... widzieć wyniki, – rzekł.

– Czyżby? Trzeba się będzie postarać.

– A co zostanie dla nas?

– Na razie mam świetny, angielski tytoń!

Oczy Reschkego zabłysły.

Zanurzył z rozkoszą rękę w woreczku, wyciągnął sporą dozę opiumowanego Navy-cut i krzyknął z uciechą.

– Uspokój się, smarkaczu, – rzekł przyjaciel tonem nagany.

Reschke ożywiony, uderzył Mivvinsa - Diggera w ramię.

– Wyjeżdżamy? Dysponuję małym, dość wygodnym samolotem.

– Doskonale! A co nowego?

W kilku słowach Reschke zapoznał go z wypadkami, które rozegrały się w Anglii.

– A więc ten idiota, Gardner, nie żyje? Nie wart ani jednej łzy. Ten człowiek nie miał żadnego zrozumienia dla tytoniu, jego uprawy i sposobu nadawania mu odpowiedniego aromatu. Co do Billa, to małpa powiedziała zupełnie słusznie: pozbyliśmy się kłopotu!

– Czy wiesz, – rzekł nagle Reschke, – oni chcą znów użyć „czarnego wampira”.

Mivvins roześmiał się.

– Niech sobie robią co chcą! Ja jednak znam wędkę, na którą można złapać tego przeklętego potwora.

Reschke podziwiał Mivvinsa w milczeniu.

– Ty masz talent! Zaczynam błogosławić te długie lata, kiedy byłem twym towarzyszem w celi.

Digger skrzywił się ze złością.

– Nie lubię, gdy mi to przypominasz, Frank!

– A propos, czy wiesz, że jest w Anglii jeden człowiek, który chciałby nas tam wpakować na nowo?

– Kto taki?

– Harry Dickson.

Digger gwizdnął przez zęby.

– Myślę, że byłaby to nieprzyjemna wiadomość dla każdego z nas.

– „Herr Doctor” życzy sobie, abyśmy delikatnie załatwili się z tym szpiclem.

– Tak?! A więc nie pozostaje nic innego jak przyjść na Allan - Street, zadzwonić do drzwi detektywa i powiedzieć: Dzień dobry, Mr. Dickson! Czy pan wiesz, że nudzisz mnie śmiertelnie! Potem strzelić parę razy i skończona ceremonia.

Reschke zaśmiał się.

– A teraz... jesteś gotów do drogi?

W godzinę później obaj towarzysze dotarli do zapadłych terenów podmiejskich, gdzie znajdowały się na pół rozwalone hangary.

Reschke spojrzał na niebo.

– Bajeczna pogoda! Doskonały wiatr wschodni! Przyjedziemy bez przeszkód do „Black - Waters” przedtem, nim „jutrzenka różowymi palcy zapuka do wrót Orientu”, jak mówi stary Homer.

– Jakiś ty poetyczny, Frank! – zadrwił Digger.

– Bo mam powód! Opuszczam ziemię niemiecką i wszystkie podłe kanalie w rodzaju Silberschmidta i innych...

Mały dwuosobowy samolot został wyciągnięty z wnętrza hangaru.

Mivvins gwizdnął na znak podziwu.

– Cudowny ptak! Widzę, że małpy nie żałowały kosztów.

Reschke zdecydowanie trzymał się swoich wspomnień z mitologii.

– A więc w drogę po „złote runo”, mój drogi Jazonie!

Samolot uniósł się w powietrze.

W tej chwili Harry Dickson żegnał się z notariuszami oraz pewnym człowiekiem, nazwiskiem Herbert Mulkins dalekim kuzynem nieboszczyka Gardnera i jego jedynym spadkobiercą. W wyniku pertraktacyj, zostało ustalone, że zamknie się detektywa razem z Tomem Willsem w Beech - Lodge tak, aby nikt się o tym nie dowiedział.

– Bez ognia! Bez światła! Gotować będziemy na spirytusowej maszynce.

Takie rozkazy wydał Harry Dickson Willsonowi, gdy przestąpili potajemnie próg smutnego domu nadbrzeżnego w „Black - Waters”.

Przybyli tutaj samochodem po zapadnięciu nocy i – dla zmylenia śladów – jechali wielkimi łukami przez łąkę.

Poszukiwania, które podczas pierwszej wizyty zostały potraktowane ostentacyjnie niedbale, podjęto tym razem skrupulatnie na nowo.

Nie dały jednak żadnego rezultatu. Zastanowiła ich jedna tylko rzecz, a mianowicie olbrzymie piwnice. Ciągnęły się one nie tylko pod domem, ale także daleko w głąb ogrodu i zdawały się być zupełnie nieużywane.

Harry Dickson postanowił poświęcić im więcej uwagi. Ale odłożył to na później, postanowiwszy naprzód przejrzeć okolice domu i stawów.

Pierwsza noc minęła bez żadnych wydarzeń. Od samego świtu Harry Dickson zainstalował się przy otworze w okiennicy na oknie pierwszego piętra, skąd miał w ten sposób możność obserwowania wielkich łąk, ciągnących się aż do Beech - Hill.

Cierpliwość jego była wystawiona na ciężką próbę, ale mistrz mawiał zawsze, że właśnie cierpliwość powinna być największą cnotą detektywa.

Aby dać czytelnikom wierny obraz tych nużących godzin, będziemy się posługiwać krótkimi uwagami, które nasi bohaterowie wypisywali w swoich notesach i które służyły jako ważne dowody rzeczowe w aktach sprawy „czarnego wampira”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: