Czarownica i czarnoksiężnik. Bajki, legendy, podania ludowe - ebook
Czarownica i czarnoksiężnik. Bajki, legendy, podania ludowe - ebook
Bogaty i pasjonujący zbiór bajek, legend i podań ludowych, w których bohaterami są czarownice i czarnoksiężnicy.
W wierzeniach ludowych te dwie postacie zawsze korzystały z pomocy sił nadprzyrodzonych. Swoimi zabiegami mogły one pomagać lub szkodzić, jednak w większości przekazów, legend czy baśni, obie były czarnymi charakterami. Wykorzystując swoje diabelskie moce krzywdziły zarówno zwykłych śmiertelników jak i zwierzęta. Ich niecne czyny początkowo znajdowały odzwierciedlenie w przekazach ustnych, a z czasem również pisemnych. Czarownice są obecne w historii każdej cywilizacji na świecie, ale wyjątkowo dobrze zagnieździły się w Europie. Na przełomie XIX i XX wieku, zarówni czarownica, jak i czarnoksiężnik stali się postaciami z pogranicza fantastyki i głęboko zakorzeniły się w kulturze stając się jej stałym elementem.
Niniejsza książka to zbiór bajek, legend i podań ludowych z przełomu XIX i XX wieku, których wspólnym mianownikiem jest czarownica i czarnoksiężnik. Obie te postacie budzą do dzisiaj zainteresowanie odbiorców, ale i inspirują twórców.
Kategoria: | Inne |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67867-36-8 |
Rozmiar pliku: | 3,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W kręgu upiorów i wilkołaków – Bohdan Baranowski
Pożegnanie z diabłem i czarownicą – Bohdan Baranowski
O hultajach, wiedźmach i wszetecznicach – Bohdan Baranowski
Żywoty diabłów polskich – Witold Bunikiewicz
Polska demonologia ludowa – Leonard J. Pełka
Procesy czarownic w Polsce – Bohdan Baranowski
Śladami pierwotnych wierzeń – Leonard J. Pełka
W imię trzech diabłów – Dieter Breuers
Młot na czarownice – Heinrich Kramer, Jacob Sprenger
Młot na czarownice. Pars tertia – Heinrich Kramer, Jacob Sprenger
U stóp słowiańskiego parnasu – Leonard J. Pełka
Błazen – Mirosław Słowiński
Diabeł w kulturze polskiej – Michał Rożek
Ludzie gościńca – Bohdan Baranowski
Nauki tajemne w dawnej Polsce – Roman Bugaj
Czarownicom żyć nie dopuścisz – Jacek Wijaczka
Rytuały, obrzędy, święta – Leonard J. Pełka
Mitologia słowiańska i polska – Aleksander Brückner
Szatan i demony – Aleksander R. Michalak
Świat Słowian – Leonard J. Pełka
Słowiańskie baśnie i bajki – Mieczysław Rościszewski
Kwaidan. Demony japońskiego folkloru – Lafcadio Hearn
Śmierć w obrzędach, zwyczajach i wierzeniach ludu polskiego – Henryk Biegeleisen
Wojownicy i wilkołaki – Leszek P. Słupecki
Czarownica i czarnoksiężnik – Tomasz Specyał
Starożytna Litwa. Ludy i bogi – Aleksander BrücknerWSTĘP
Czarownica to postać jak najbardziej realna. Zazwyczaj jest nią kobieta uprawiająca czarną magię, ale może być również postacią fantastyczną znaną z bajek czy legend i wówczas jest ona uosobieniem zła i złośliwości.
Władysław Kopaliński w Słowniku mitów i tradycji kultury tak definiuje czarownice: „Wiedźmy, osoby, które wg Biblii i wierzeń chrześc. do XVIII w. stosowały praktyki magiczne w celu oddziaływania korzystnego a zgubnego na ludzi, zwierzęta, rośliny i przedmioty. Zwykle jednak pomawiano je o przymierze z diabłem, udział w sabatach czarownic, rzucanie uroków, zatruwanie studzien, mordowanie niemowląt itd.”.
Czarnoksiężnik tudzież czarownik był męskim odpowiednikiem czarownicy i był nie mniej groźny i zły jak ona. Powszechnie sądzono, że czarownica to półdemoniczna kobieta, posiadająca nadprzyrodzone zdolności, które wykorzystywała do czynienia zła, głównie „psucia” i „odbierania” mleka krowom, sprowadzania nieurodzaju, gradobicia, zaraz, pomoru bydła. Była również posądzana o wywoływanie chorób u ludzi lub sprowadzanie na nich śmierci.
Wiele tego typu przykładów znajdziemy w dziele dwóch dominikańskich zakonników Heinricha Kramera i Jacoba Sprengera Młot na czarownice, które na stulecia ukształtowało obraz kobiety podejrzewanej o konszachty z diabłem. To właśnie im wytaczano procesy, torturowano je, a w wielu przypadkach ponosiły śmierć na stosie.
Na przełomie XIX i XX wieku, kiedy minęła obsesja na punkcie czarownic i zaniechano polowania na nie, zarówno czarownica, jak i czarnoksiężnik stali się postaciami z pogranicza fantastyki, tym samym mimo negatywnych konotacji głęboko zakorzeniły się w kulturze, stając się jej stałym elementem. W pierwszej kolejności sięgnęli po nie pisarze, jak Szekspir, Goethe czy chociażby nasz Mickiewicz, ale najwięcej osób z mocami nadprzyrodzonymi można było odnaleźć w bajkach, baśniach i legendach. Ich autorzy inspiracje czerpali pełnymi garściami z folkloru, co powodowało, że dla nich, jak i odbiorców nie były one tylko postaciami czysto fikcyjnymi, ale osobami mogącymi stanowić realne zagrożenie. Na ukształtowanie obrazu czarownicy miało wpływ wiele czynników: dawne wierzenia, przesądy, religia, mentalność mieszkańców, przekazy ludowe. Niestety z tekstów bajek, legend, przekazów ludowych rzadko kiedy wyłania się fizyczny obraz czarownicy lub czarnoksiężnika. Tak jest i w tym zbiorze, z którego możemy dowiedzieć się co najwyżej, że jest ona stara, ma skrzekliwy głos oraz chudą rękę z długimi palcami. Można odnieść wrażenie, że autorzy bajek, baśni i legend musieli być przekonani, że czytelnik, do którego kierują swoje utwory, dokładnie wie, jak ona wygląda. Jeżeli nie, to z pomocą wyobraźni może przyjść arcybiskup Yorku Samuel Harsnett, przeciwnik polowań na czarownice i wiary w magię, jak i XIX-wieczny polski etnograf Oskar Kolberg. Ten pierwszy na początku XVII wieku w dziele A Declaration of Egregious Popish Impostures tak opisał czarownicę: „ wszyscy roztaczają przed nami wizję czarownicy jako wiekowej, wysmaganej wichrem baby, przygarbionej tak, że podbródkiem dotyka kolan, wspartej na lasce, bezzębnej, o głęboko osadzonych oczach i złej twarzy, członkach powykręcanych od paraliżu, która włóczy się po drogach, mamrocząc coś do siebie, i mimo że zapomniała, jak odmawia się »ojczenaszki«, jęzor ma dęty i skory nazywać rzeczy po imieniu”.
Natomiast Oskar Kolberg w jednej ze swoich regionalnych monografii objętych wspólnym tytułem Lud. Jego zwyczaje, sposób życia, mowa, podania, przysłowia, obrzędy, gusła, zabawy, pieśni, muzyka i tańce na podstawie swoich badań niewiele odbiega od przekazu angielskiego duchownego:
„Nie wdaj się z tą kobietą, bo ma kozła w oczach”. To dawne przysłowie zostawiło pamięć, jakie są główne rysy charakterystyczne kobiety, ze złym duchem w spółce będącej. Mówią że czarownica ma oczy na wierzchu, wzrok koźli i przerażający, chód ciężki i gnuśny, mówi cherkawo, czyli chropowatym głosem, nigdy prawie nie jest wesołą, zawsze ma uśmiech szyderski, i również zawsze jest złośliwą i niewdzięczną, a budzi się o północy dla namowy z czartem. Gdy kobieta, co ma kozła w oczach, przeszła przez drzwi, a za nią ktoś idzie, powinien otwierać klamkę nie gołą ręką, ale przez suknie lub jaką bądź szmatę; mówią bowiem, że jej skażona ręka mogła na klamce zostawić zaród oczarowania. Równie też idąc za nią, wystrzegać się trzeba wstępować w jej ślady dla tej samej przyczyny. Tak więc ułomność z przyrodzenia, lub znaki charakterystyczne z przyczyny jakiej słabości lub choroby nabyte bez własnej winy, lub opętaniem złego ducha lub współką ze złym duchem mianuje i łączy do tego niepoliczone baśnie. Kobiety chętne do spraw ze złym duchem, zmawiają się z nim na rozstajnych drogach wtenczas, kiedy jest księżyc na młodziku, to jest na nowiu. .
Te dwa obrazy fizycznych cech „wspólniczek szatana” zapewne powielały utarte stereotypy, które mocno były osadzone w ówczesnej świadomości. Tym samym upowszechnił się pogląd, że czarownica to przeraźliwa starucha, ale trudno się temu dziwić, bo czy kobieta młoda, ładna i miła mogła być emanacją zła w czystej postaci? Choć znajdą się wyjątki, to jednak w większości tego typu utworów czarownica czy czarnoksiężnik nie są przykładami empatii dla zwykłych śmiertelników. Są źli i okrutni, podstępni, bezduszni, mordują ludzi i nierzadko ich zjadają, co czyni te postacie jeszcze bardziej przerażającymi.
W wielu zaprezentowanych tu utworach czarownica czy czarnoksiężnik nie są głównymi bohaterami, tylko postaciami drugoplanowymi czy epizodycznymi, ale ich postępowanie ma przemożny wpływ na losy głównych bohaterów, które i tak, co najważniejsze, kończą się happy endem.
Temat złej czy dobrej czarownicy, czarodzieja, czarnoksiężnika i magii mimo upływu lat nie zdewaluował się i jest ciągle popularny w kulturze masowej. Najlepszym tego dowodem są liczne filmy, gry komputerowe, planszowe, komiksy i książki pełne czarów, postaci z nieziemskimi mocami i nadprzyrodzonymi zjawiskami.
Tym samym niniejsza publikacja, zawierająca 48 utworów, w których występuje czarownica czy czarnoksiężnik, będzie miłą i ciekawą rozrywką, ucieczką od trosk dnia codziennego i zapewne powrotu wspomnieniami do miłych, beztroskich dziecięcych lat.
Władysław Kopaliński, Słownik mitów i tradycji kultury, Warszawa 1987.
Bernadeta Niesporek-Szamburska, Stereotyp czarownicy i jego modyfikowanie. Na przykładzie tekstów dla dzieci i wypowiedzi dziecięcych, Katowice 2013.
Lud. Jego zwyczaje, sposób życia, mowa, podania, przysłowia, obrzędy, gusła, zabawy, pieśni, muzyka i tańce. Lubelskie, cz. 2, Kraków 1884.BIAŁA KRÓLEWNA
Dawno, już dawno temu, gdy nasi przodkowie byli jeszcze poganami, panował w Gnieźnie pewien król. Za małżonkę pojął on najpiękniejszą niewiastę swego kraju, lecz małżeńskie jego szczęście trwało bardzo krótko, bo niebawem zmarła dobra, od wszystkich kochana królowa, zaraz po przyjściu na świat jedynej córeczki. Król, choć bardzo strapiony, uległ jednakże życzeniom całego narodu i ożenił się z córką władcy sąsiedniego kraju, niewiastą dumną, o samolubnym sercu. Macocha z niechęcią i wzgardą patrzała na swą pasierbicę i nie troszczyła się o nią zgoła, po kilku atoli latach, gdy już swoje własne miała dzieci, poczęła ją nienawidzić. Tymczasem królewna wyrosła na cudną dziewicę, a będąc jak matka bardzo litościwą i miłosierną dla ubogich i nieszczęśliwych, pozyskała sobie powszechne uwielbienie i szacunek. Ubierała się zawsze w białe szaty, bo ojciec sobie tak życzył, co ją jeszcze piękniejszą czyniło, i z tego powodu nazywano ją powszechnie „białą królewną”. Macocha, widząc, iż małżonek kocha więcej pasierbicę niż ją i jej dzieci, wrzała tłumioną złością, najwięcej zaś gniewało ją to, że chcąc nie stracić serca małżonka, musiała względem swej pasierbicy udawać czułość i troskliwość, bo król nie był królem malowanym, posiadał żelazną wolę i ukochanemu dziecięciu nie pozwolił wyrządzić najmniejszej krzywdy. Gdy sława o narodzie i cnotach królewny rozeszła się daleko po świecie, król pewien z odległej krainy wysłał dziewosłębów, prosząc o nią dla swego najstarszego syna. Zła królowa udawała wybornie radość i uszczęśliwienie z tego zamierzonego małżeństwa, w duszy zaś przemyśliwała nad tym, jakby ją zgładzić ze świata, zwłaszcza że miała już dorastającą córkę; wynalazła więc powód, że zamierzony ślub pasierbicy odroczono na kilka miesięcy. Królewna miała zwyczaj kąpać się latem codziennie o świcie w pobliskim jeziorze; zwykle towarzyszyły jej jedna lub dwie służebne, czasem atoli nie chcąc budzić sług zaspanych, szła sama do kąpieli. Wiedząc o tym, sprowadziła królowa dwie stare czarownice, co się leczeniem i wróżeniem zajmowały, dała im wiele pieniędzy i kazała im królewnę utopić. Ścieżka, która do jeziora wiodła, prowadziła przez gęste zarośla; ułożywszy więc plan zbrodni, chodziły owe baby co noc do tych gęstwin i tam ukryte, pilnowały jedna drożyny, druga zaś miejsca kąpieli. Przez kilka dni czatowały na próżno, wreszcie pewnego razu ujrzała czarownica siedząca przy ścieżce, jak królewna sama jedna do jeziora podążała. Zaskrzeczała zaraz jak sroka, a na to hasło umówione wyszła jej towarzyszka z ukrycia. W pokornej postawie w słowach uniżonych powitała czarownica królewnę, dodając, że ma dla niej napój cudowny, usypiający, a osoba, która go użyje, widzi we śnie jasno całą swą przyszłość. Królewna znała od dawna babę, a że była jak wszyscy wówczas ludzie zabobonną, więc, choć z pewną obawą, wzięła i wychyliła podany sobie kubek. Był to napój mocny i odurzający zarazem, nieszczęsna królewna zasnęła twardo natychmiast, a wtedy obie jędze-czarownice udusiły biedną ofiarę, zwierzchnią jej szatę położyły na brzegu jeziora, usiadły w przygotowaną łódkę i zwłoki zatopiły w głębinie. Okropna ta zbrodnia nie byłaby się pewno wydała, gdyby nie świadek w osobie jednej dziewczynki. Szukając jakichś ziół po zaroślach, usłyszała ona głosy czarownic, ostrożnie, bez szelestu zbliżyła się do miejsca kąpieli i przez nikogo niewidziana, skamieniała prawie na widok ohydnego mordu. Po chwili przyszedłszy do siebie, chyłkiem przedarła się jak najciszej przez znajome sobie krzaki na dróżkę i pędem pobiegła z tą wieścią na zamek. Krzyk i lament powstał wielki, król zarządził natychmiast obławę na czarownice, pościg udał się znakomicie, bo psy wytropiły zaraz zbrodniarki, które musiały się przyznać do wszystkiego. Niegodziwa królowa, jak tylko wieść o morderstwie do niej doszła, ze wstydu i strachu przed zasłużoną karą otruła się. Zwłoki zaś białej królewny wydobyto siecią z topieli i pochowano w pobliżu na wzgórku, który był jej ulubionym miejscem i gdzie się często z towarzyszkami i przyjaciółkami bawiła. Wdzięczny lud z niemałym trudem usypał jej wysoką mogiłę, przy której na cześć jej śpiewano żałosne pieśni; a w nocy mianowicie wśród mgły okrywającej powierzchnią jezioro rozpoznać można było białą postać dziewicy, dlatego też to jezioro otrzymało nazwę „Bielidło”. Gdy wiara chrześcijańska w Polsce światło swe roznieciła, wykorzeniały się po trosze pogańskie obyczaje, a że na mogile białej królewny urządzano czasem po nocach pogańskie obrzędy, władza kościelna kazała zrównać szczyt tej mogiły, na której stanął wkrótce potem kościółek św. Krzyża, pierwotnie z drzewa, a gdy ten groził upadkiem, postawiono w naszych już czasach ładny murowany, otoczony cmentarzem i ocieniony drzewami, zdobiącymi to miejsce urocze. Przeklęte wiedźmy spotkała sroga, lecz zasłużona kara, odgrażały się bowiem przy pojmaniu, że się zemszczą, z obawy więc wywleczono je za miasto, zbito okropnie i na wpół żywe utopiono w jeziorze, leżącym pół mili od Gniezna. Czarownice, choć po śmierci, dotrzymały jednak słowa, zamieniły się bowiem w potworne ryby i ukryte w topieli, wychylały niekiedy nad wodę swe straszne paszcze, chwytały kąpiących się ludzi i wciągały ich w głębinę, a nawet przewracały rybackie łodzie. Okoliczna ludność tak była przerażona tymi poczwarami, że nawet zimową porą z bojaźnią omijała brzegi tego jeziora, które na straszną pamiątkę tych paszcz, czyli pysków rybich, jakie się tam ukazywały, dostało nazwę jeziora Pyszczyńskiego i dotąd się tak zowie; dwie także wioski, które przy nim pobudowano, nazywają się Pyszczyn i Pyszczynek. Groza ta z owymi potworami dotrwała aż do czasów św. Wojciecha. Święty ten mąż na wiadomość o tym podczas swego pobytu w Gnieźnie kazał zepchnąć na to jezioro małą łódkę, a pomodliwszy się, wszedł w nią i przeprawił się przez sam środek wody na brzeg przeciwległy, po czym wrócił na powrót do ludzi, którzy trwożliwie za nim patrzeli. Nie poprzestając na tym, święty biskup kazał sprowadzić więcej łodzi oraz sieci i zarządził sam wielki połów ryb, który udał się bardzo świetnie. Od tego czasu ludzie oswoili się z Pyszczyńskiem jeziorem, a potworne ryby nie pokazały się więcej.
Dziewosłęb – dawniej: swat.O CHCIWCU Z KWIATEM PAPROCI I O SKARBIE ZAKLĘTYM
W końcu ludnej wioski stała uboga chatka, a w tej chatce mieszkał samotnie rolnik na ogrodzie, który więcej ziemi brać nie chciał, bo do pracy był leniwy, a w głowie ciągle mu się roiło, że ponieważ był chciwy, musi więc gdziekolwiek skarb zaklęty znaleźć i nagle bogatym zostać… zwano go więc chciwcem. O milę od wioski, wśród łąk bagnistych, był las ponury i nieprzebyty, przez nikogo prawie niezwiedzany, gdyż był zaklęty. Jednego razu powracając chciwiec z igrzyska, zbił się z drogi, zaczął po nocy błądzić i przypadkiem zaszedł do tego właśnie lasu, którego nikt z trzeźwych nigdy się odwiedzać nie odważał. Spojrzy… aż przez gałęzie jakieś światło miga. Zrazu sądził, że gdzieś w pobliżu musi ktoś mieszkać albo że nocleżnicy ognisko rozniecili. Przedziera się więc przez gęste zarośla i uszedłszy cokolwiek, stanął jak wryty… Z małego wądołu, z ziemi, wychodzi płomyk bladawy, lecz ani suchej trawy, ani mchu i gałęzi, spod których się wydostaje, nie zapala. Chciwiec przeląkł się okropnie, zawrócił się, drapnął i ani się obejrzał, jak w swej chatce stanął. Nazajutrz rozpowiedział to sąsiadom; jedni śmiali się z niego, dowodząc, że mu się to przywidziało; inni twierdzili, że to rzeczywiście przytrafia się na opuszczonych siedzibach i cmentarzach; niektórzy zaś upewniali, że w tym miejscu musi być skarb zaklęty i gdyby był nie uciekał, ale je czymkolwiek oznaczył, pewnie by go później wykopał i bogatym został.
– A, więc to był skarb! – zawołał chciwiec i odtąd ciągle o tym tylko myślał, jakby go odszukać i zagarnąć, choćby na duszę wziąć przyszło.
Gdy tak o zmroku na dziedzińcu swego domku rozważa, nagle coś w studni zaszumiało, wyskoczył z niej jakby cień jaki i zjawia się przed nim diabeł, w opiętych spodeńkach, w kusym fraczku, w stosowanym kapeluszu na głowie, z wystającym nieco spod pół fraku ogonem, którym nieznacznie takt wybija. Chciwiec poznał, co to za jeden, strwożył się więc niezmiernie, pot mu wybił z czoła, w oczach się zaiskrzyło, w uszach zaszumiało; ale ochłonąwszy nieco, zapytał:
– Kto jesteś?
– Nie tutejszy.
– Skądże?
– Z daleka.
– Cóż tu porabiasz?
– Jestem pełnomocnik mego pana i do dóbr jego dusze zakupuję.
– Więc bogatemu służysz panu?
– I jak jeszcze! Miliony milionów dusz posiada i ciągle mu więcej ich przybywa!
– I wszystkie za pieniądze nabywa?
– Najwięcej za pieniądze, ale niekiedy i darmo się dostają; wszystkie jednak nic dobrego: leniwe, dumne, chciwe, pijane, szulerskie, lubieżne, złośliwe, przedajne…
– Na cóż takie ladaco bierze?
– Innych nie ma, a te, co są lepsze, dostają się komuś lepszemu.
– Więc dużo macie pieniędzy?…
– U mnie i u mego pana, pieniądze… to trzaski, trzaski… to pieniądze.
– Czy nie mógłbyś mnie cokolwiek udzielić?
– A chcesz się do mego pana na wieczną służbę dostać?…
– Wieleż za to otrzymam pieniędzy?
– Ile zechcesz.
– Może nie masz ich przy sobie i przyjdzie się daleko iść po nie?
– W tutejszym lesie, za waszą wioską, jest skarb zaklęty; wszystko, co tam znajdziesz, zabierzesz sobie, a jak go znaleźć, dowiesz się u czarownicy, która niedaleko stąd mieszka… Bywaj zdrów!
– Z Bogiem!
Na te słowa diabeł na łokieć w górę podskoczył, zgrzytnął zębami, w powietrzu koziołka wywinął, wyciął się jak kamień o ziemię, że aż płomień buchnął, i zniknął. Chciwiec ze strachu ledwie zdołał się przeżegnać, trzykrotnie plunął po za siebie i palce w figę ułożył, żeby mu zły duch zaszkodzić nie mógł. Potem nad wszystkim, co widział i słyszał, zaczął się zastanawiać i nazajutrz udał się do owej czarownicy po radę. Domek czarownicy stał w odludnym miejscu, na lecącym piasku, przy drodze rozstajnej; ani tam trawki zielonej, ani źdźbła zboża, ani biednego nawet drzewka; tylko piołun, bylica, osty i łopuchy rosną. Kiedy chciwiec zbliżył się do tego domku, opadło go całe stado srok, wron i kruków, z przeraźliwym wrzaskiem, ze złowieszczym krakaniem, aż mu mrowie po skórze przeszło. Chcąc je odstraszyć, chwycił za kamień i cisnął na nie; ale kamień poleciał w przeciwną stronę i uderzył go w czoło. Chciwiec uchwycił się ręką za czoło, a tymczasem wszystkie leżące po drodze krzemienie tak przeraźliwie śmiać się zaczęły, że wyszedłszy z cierpliwości, zaczął je deptać nogami, co postrzegłszy, czarownica wronim głosem zakrzyczała:
– Nie krzywdź moich dzieci!
– Niech się nie śmieją ze mnie, bo przyszedłem za interesem do ciebie.
– Czegóż chcesz, młokosie?
Spojrzy chciwiec, aż czarownica rozmawia z nim, do połowy wylazłszy z komina.
– Jakże dostanę się do ciebie, kiedy w mieszkaniu ani drzwi, ani okien nie ma? – zapytał chciwiec.
– Przez komin – odpowiedziała czarownica.
– Nie umiem latać, ja zawsze trzymam się ziemi…
– Wejdź więc przez otwór pod ścianą, ale najpierw ubierz się jak należy: włóż wszystko na wywrót i stanąwszy na czworaku, pełznij tyłem.
Wszedłszy tym sposobem do mieszkania, chciwiec dziwne ujrzał tam rzeczy, po izbie ptasze nóżki biegają, skrzydełka latają, główki z różnymi dziobkami na żerdkach siedzą, a wszystko wrzeszczy, piszczy, szczebioce! Czarownica głosem jastrzębim krzyknęła, hałas wnet ucichł, po czym zapytała:
– Po co przyszedłeś?
– Naucz, kumo, jak skarb odszukać i wykopać…
– Dojedliście już mnie z tymi skarbami… u każdego z was w sercu, myśli i słowie tylko złoto i złoto!… Wreszcie niech i tak będzie, wszakże to najpewniejsza wędka na zgubę duszy, będziesz je więc miał, dla przekonania się jednak, czy masz potrzebną cierpliwość i wytrwałość, odbądź najpierw trzy próby; oto na paznokciu serdecznego palca nanoś mi wiadro wody.
Chciwiec zaczął nosić i nanosił.
– Dobrze!… Zbierz teraz piasek przed moim mieszkaniem i kładąc ziarnko na ziarnku, wznieś słup pod mój komin wysoki, a wiatr ani jednego ziarnka zwiać nie powinien…
I to wykonał.
– Pójdźże teraz i policz, ile jest liścia w tym lesie…
Poszedł chciwiec do lasu, usiadł pod drzewem i zaczął rozważać o trudności zadania czarownicy… wtem tuż przy sobie posłyszał pisk ptasząt. Były to małe sikorki, siedzące w malutkim swym gniazdku, które wygłodziwszy się po odlocie swej matki, zaczęły ją piskiem nawoływać. Chciwiec zły sam na siebie, że liści przeliczyć nie zdoła, zerwał się z miejsca, chcąc pisklęta z gniazdka powybierać i główki im poodrywać. Biedaczki, jakby zamiar jego odgadły, nagle ucichły i wyciągnąwszy nieopierzone jeszcze główki, do gniazdka przypadły, tuląc się wzajem ku sobie. Chciwiec jedno z piskląt wybrał, główkę między palce ujął i już miał ją oderwać… gdy wszystkie tak żałośnie zapiszczały, że matka wnet nadleciała, ponad swym gniazdkiem krążyć zaczęła i błagając o litość, rzekła:
– Daruj tym pisklętom życie!… Może ci się przydam w jakiej przygodzie.
– Przelicz, ile jest w tym lesie liścia na drzewie.
– Przeliczę… połóż tylko do gniazdka moją malutką, nie odchodź i karm moje pisklęta muszkami.
I poleciała. Do lasu zleciało się wnet mnóstwo sikorek; latają, snują się, po gałązkach skaczą. Za godzinę przylatuje sikorka i powiada:
– Dziękuję ci, dobry człowieku, ja z siostrami policzyłam liście, wszystkich ich w tym lesie jest milion milionów, połowa tego i ćwierć tej połowy, a kto by nie wierzył, może sam rachunek ten sprawdzić.
Poszedł chciwiec do czarownicy i kiedy wymienił jej tę liczbę, z dodaniem, że kiedy nie wierzy, może sama ten rachunek sprawdzić… nadzwyczaj się zdziwiła i rzekła:
– Zuch z ciebie, chciwcze! Właśnie taka jest liczba; zróbże tak, w przeddzień św. Jana pójdź do bliskiego gaju, gdzie paproć rośnie; podściel pod gałązki chusteczkę i czekaj; zacznie ciebie sen morzyć i pokażą się różne strachy, ale staraj się nie spać i nie lękaj się widziadeł. Na paproci błyśnie jakby gwiazdka jaskrawa… to kwiat jej. Nie bierz go ręką, ale strząśnij na chusteczkę, zawiń i idź do domu. Za pomocą tego kwiatu panem skarbu zostaniesz, tylko pamiętaj, żebyś niosąc go do domu, nie obejrzał się po za siebie, bo pieniądze obróciłyby się w trzaski.
Chciwiec czarownicy podziękował, wyszedł od niej tymże, co wszedł, sposobem i do domu powrócił. W przeddzień św. Jana, kiedy Kupałę obchodzą, o południu, chciwiec poszedł do gaju, położył się w paproci i przespał do wieczora. O zachodzie słońca poszedł do zdroju, umył się, przetarł dobrze oczy i wszedłszy znów do paproci, zaczął pilnie na jej liście patrzyć. Co chwila zdaje mu się, że już północ, że natychmiast zaiskrzy się kwiat paproci. Po niejakim czasie nagle zapukały sowy, zaszeleściły nietoperze, zaskrzeczały ropuchy, zasyczały węże! Chciwiec zadrżał, ale bojaźń pokonał; razem wszystko ucichło i nastała cisza grobowa. Nowy strach przejął chciwca, znowu go jednak przemógł, wzrok natężył i na paproć patrzy. Nagle na twarz jego, po której się pot bujnymi kroplami staczał, powiał wietrzyk świeży, liście na drzewach zaszeleściły, zachwiały się łodygi paproci i na jednej z nich błysnęło słonecznej jasności drobniutkie światełko. Chciwiec ukląkł, rozesłał chusteczkę i ostrożnie potrząsł gałązkę paproci, światełko jak gwiazdka zamigało, ale nie spadło; strząsnął powtórnie… poruszyło się, spadło z jednej gałązki na drugą i przylgnęło do niej; strząsnął jeszcze mocniej, światełko potoczyło się jakby iskierka drgająca, zawisło na ząbku listka i zatrzymawszy się przez chwilkę, na chustkę spadło. Chwycił chciwiec chustkę za rogi, mocno je związał, w zanadrze schował i z bijącym z radości sercem do domu pobiegł. Zostawszy właścicielem kwiatu paproci, chciwiec stał się zupełnie innym człekiem, jakby ciemna zasłona spadła mu z oczu i nagle przejrzał; otrzymał wiedzę wszystkiego złego i dobrego, wszystkie tajemnice przyrodzenia stanęły mu otworem; umiał czary zadawać i odrabiać, rozumiał rozmowy zwierząt, ptactwa, roślin i gwiazd nawet, które z nieba mógł dostawać; we wszystkie postacie mógł siebie i innych przemieniać, a niezliczone skarby w ziemi tak dobrze widział, jakby we własnej szkatule. Postrzegłszy więc skarb zaklęty w owym lesie, gdzie pierwej jeszcze płomyk widział, o innych, szacowniejszych darach cudownego kwiecia zapomniał, chwycił rydel na ramię, a za pas siekierę; przybył do lasu na skarb zakopany i skoro pierwszy raz rydlem silnie kopnął, ziemia, jakby pierś żyjąca, zadrżała i pod nią głucho i przeciągle jęknęło, po czym w tysiącu miejscach, blisko i w oddali, odezwały się dzikie, przeraźliwe głosy, wycie wilków, skomlenie psów, sykanie węży i miauczenie kotów. Chciwca przeszło mrowie po ciele, pot wystąpił bujnymi kroplami; ale strach przemógł i drżąc cały, dalej kopać zaczął. Po chwili rozległ się tuż nad nim szczęk pałaszy i krzyk rozjuszonego żołdactwa: uciekaj! rznij! kol! rąb! Chciwiec ani się obejrzał… kopał i kopał. Lecą tysiące koni z uprzężą; konie unoszą, wierzgają, bicze klaskają, furmani krzyczą: z drogi! z drogi! stratujem!… Kiedy i to zaciekłego odkopywacza skarbu nie odstraszyło, ze świstem i sykiem rzuciły się rojami węże i gadziny, sięgają żądłami, ciskają jadem! I to nie zdołało przestraszyć i odegnać chciwca; wkrótce rzuciły się nań potwory: czarownicy z wywalonymi na wierzch białkami, olbrzymy jak dęby z sękatymi drągami, barczyste karły z głowami jak ceber, tułowia bez rąk i nóg, różne poczwary z okropnymi paszczami; wszystko to rwie się, rzuca się, szamoce, zgrzyta i woła: bierz, łap, rwij go w szmaty! Chciwiec jeszcze raz przemógł strach okropny i nie ustaje w robocie. Nagle wszystkie te potwory zniknęły i w całym lesie grobowa cisza nastała… jakby anioł śmierci przeleciał. Chciwiec odetchnął i jął dalej kopać. Jednym razem rydel uderzył o coś twardego, brzęknęło, płomieniem buchnęło i zgasło. Był to okropny kocioł z żelaznym wierzchem, mocno zalutowany. Chciwiec rozbił go siekierą, nowiutkie złoto błysnęło, zamigotały holenderskie dukaty, zaczął je skwapliwie sypać do wora, napełnił go, ile mógł udźwignąć, znów zasypał ziemią kocioł, zarównał miejsce, mchem i liściem przykrył i worek ze złotem wziąwszy na barki, spiesznie do domu poszedł. Idzie, idzie, wtem ledwie wyszedł z lasu, słyszy tętent konnej pogoni za sobą; przemienił więc worek ze złotem w kłodę, sam stał się grzybem osowikiem przy niej i czeka, co będzie. Na czarnych koniach lecą murzyni, białkami oczu strasznie migają, obnażonymi pałaszami machają, pędzą śladem, ale ten przy kłodzie zniknął nagle.
– Zniknął! – krzyknęli murzyni, zgrzytnąwszy zębami; koło kłody pohasali i na powrót pojechali. Kłoda znowu stała się workiem z pieniędzmi, a osowik chciwcem. Chciwiec pochwycił worek i pobiegł… Już był w pół drogi, kiedy znowu pędzący konno oddział za sobą posłyszał, a byli to Tatarzy; policzki wydęte, oczy małe, wklęsłe, migające spoza płaskiego czoła, czapki kosmate, łuki napięte, strzały zatrute. Z daleka zobaczyli uciekającego chciwca, z piskiem rzucili się na niego, by go stratować. Chciwiec, posłyszawszy nadbiegających, przemienia siebie w dąb, worek w ul, a pieniądze w pszczoły. Tatarzy do dębu nadbiegli, zatrzymali się; patrzą… zbiega nie ma…
– Trzeba – rzekł jeden – choć miodu z ula dostać.
Pszczoły nagle zahuczały, rojem się wysypały i konie kąsać zaczęły. Konie wierzgnęły, na kieł wzięły i na powrót jeźdźców poniosły. Chciwiec pobiegł dalej. Już był blisko swej wioski, kiedy nowa pogoń już, już zdawała się go dopędzać… a byli to Turcy; wrzeszczą po bisurmańsku, w gębie u każdego kindżał, w ręku krzywa szabla, głowy w Zawojach, a spod brwi nawisłych błyszczy wyraz okrucieństwa. Chciwiec, posłyszawszy ich hałas, rzucił przed siebie kamień biały. Kędy potoczył się kamień, popłynęła kręta rzeka; chciwiec zniknął nagle, przy brzegu zaś tej rzeki pływa łódka, a pod łódką, na dno oparty, stoi bucz pełny żółtych karasi. Łódka… to chciwiec, bucz z karasiami… to worek z pieniędzmi. Turcy nie odgadli tego, postali nad brzegiem, popatrzyli na wodę i powrócili. Nie ucichł jeszcze tętent kopyt, nie opadła kurzawa, a chciwiec znowu biegł co siły. Wtem tuż za nim wrzasnął głos znajomy, jakby najbliższego mu sąsiada.
– Chciwcze, zaczekaj! znaida po połowie! podzielim się!…
Chciwca jakby kto wrzątkiem oblał… nie ogląda się jednak; bieży a bieży i już prawie na progu swej chatki staje, wyciąga rękę do klamki, wtem worek na plecach przedziera się u spodu, dukaty z brzękiem sypnęły się na ziemię, chciwiec obejrzał się… Przed nim stoi diabeł znajomy, który gdy mu w oczy spojrzał, tak okropnym parsknął śmiechem, że na chciwcu włosy dębem stanęły, zbladł jak chusta i padł zemdlony, a kiedy po zapianiu rannych kogutów ocucił się, zajrzał natychmiast do leżącego przy nim worka i cóż w nim znalazł?… trzaski! I tak, poniósłszy tyle trudów, doznawszy tyle niebezpieczeństw, musiał na koniec chciwiec obejrzeć się po za siebie i wszystko, za czym się tak skwapliwie uganiał, jak cień zniknęło, a żal tylko i rozpacz zostały. Że zaś przy tym z zanadrza zgubił ów cudowny kwiat paproci… nie tylko więc uprzednią wszechwiedzę stracił i nie posiadał już własności widzenia ukrytych w ziemi skarbów, ale też tak zgłupiał, że i trzech przeliczyć nie umiał i odtąd już nie chciwcem, ale półgłówkiem był zwany.
Ciąg dalszy w wersji pełnej