Czas dla księżniczki - ebook
Czas dla księżniczki - ebook
Księżniczka Oliwia Sandowal dowiaduje się od ojca, że w najbliższym tygodniu odbędą się jej zaręczyny z szejkiem Khalilem. Przerażona perspektywą życia z obcym człowiekiem ucieka z pałacu. Zostaje odnaleziona na lotnisku przez Romana Lazarowa, szefa ochrony. Roman powinien natychmiast odwieźć ją do szejka, lecz widząc rozpacz Oliwii, postanawia jej pomóc. Oliwia potrzebuje kilku dni, by przemyśleć, czego pragnie w życiu. Lazarow zabiera ją do swojego domu na wyspie, by tam na spokojnie podjęła decyzję…
Druga część miniserii ukaże się w październiku.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-5225-6 |
Rozmiar pliku: | 652 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Jeszcze w tym tygodniu nastąpią oficjalne oświadczyny…”
W uszach Oliwii wciąż rozbrzmiewały słowa ojca, pomimo że na zewnątrz wydawała się całkowicie pochłonięta witaniem gości przybyłych na oficjalny lunch. W końcu nie codziennie słyszało się od własnego taty, że wkrótce zostanie się żoną obcego człowieka.
Ale też nie tak wiele osób ma ojca, który jest królem!
A dla króla najwyraźniej nie ma znaczenia, że słowa o takiej wadze zostają wypowiedziane na trzydzieści sekund przed przedstawieniem córce owego całkiem nieznanego „narzeczonego”. To cud, że tuż po tym spotkaniu udało jej się od razu wymknąć.
Generalnie księżniczkom nie wolno się wymykać podczas wypełniania królewskich obowiązków służbowych, zwłaszcza jeśli dotyczą one bardzo poważanych gości honorowych z odległych królestw. Jednak w tej sytuacji Oliwia po prostu musiała wyjść z sali, by zaczerpnąć świeżego powietrza.
– Może jeszcze kieliszek szampana, wasza wysokość?
Księżniczka zatrzymała się automatycznie i wzięła z rąk młodziutkiego kelnera wspomniany napój, zauważając od razu, że chłopakowi trzęsą się ręce.
– Czy to twoje pierwsze Królewskie Wyścigi? – zapytała, zadowolona, że ma czym na chwilę zająć myśli.
– Generalnie to w ogóle mój pierwszy dzień w pracy.
– Świetnie sobie radzisz – powiedziała z uśmiechem, mając nadzieję dodać kelnerowi otuchy.
Nie mógł to być dla niego łatwy początek, biorąc pod uwagę, że roznosił kosztowne, kryształowe kieliszki pośród europejskiej elity, składającej się z ludzi bogatych i sławnych.
– Dziękuję, księżniczko Oliwio, za dobre słowo… to znaczy… wasza wysokość… – wyjąkał chłopiec, posyłając jej nerwowy uśmiech, który odsłonił jego metalowy aparat ortodontyczny.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech bardzo szczerze i odprowadziła kelnera ciepłym wzrokiem, gdy odszedł szybko po niezręcznej próbie złożenia pokłonu. Najchętniej przegadałaby z nim całe to okropne popołudnie, uciekając przed myśleniem o bombie, która zawisła nad nią całkiem nieoczekiwanie, jakby nie dość było trudnych obowiązków królewskich.
A tak czekały ją znów banalne, grzecznościowe wymiany zdań z gośćmi. Jej rodzice, król Fabian i królowa Aurelia, władcy Monteverre, stali po przeciwległej stronie tarasu w otoczeniu przybyłych i ochrony. Ochroniarze krążyli wokół Oliwii, starając się nieudolnie wmieszać w tłum, choć zdradzały ich charakterystyczne czarne garnitury i śnieżnobiałe koszule.
Królewskie Wyścigi w Monteverre owiane były od lat złą sławą jako tygodniowe zgromadzenie przedstawicieli klasy wyższej w celu popisania się stylem i blichtrem pod płaszczykiem spotkania towarzyskiego na imprezie sportowej na zabytkowym torze wyścigowym.
Najbardziej dociekliwie śledzona była ona sama. Każdy poranek rozpoczynał się dla niej trzema godzinami ciężkiej pracy z zespołem stylistów i wizażystów, kiedy to jej naturalnie faliste, długie, rude włosy poddawano prostowaniu do perfekcji, naturalnie jasną cerę wygładzano i przyciemniano w odpowiednich miejscach, a potem dobierano nienaganny ubiór.
W opinii publicznej uchodziła za zdumiewający przykład całkowicie naturalnej piękności, ale ona sama doskonale wiedziała, ile wysiłku kosztowała ta „naturalność”. I tak oto stała się „marką” publiczną, żywą wizytówką ich małego królestwa, na okrągło śledzoną przez światowe media.
Jej starszej siostrze, następczyni tronu, księżniczce Eleonorze, nie poświęcano nigdy tyle uwagi. Może dlatego, że była już mężatką. Media zdecydowanie wolą się skupiać na singlach. Jej młodsza siostra zdołała uniknąć światła reflektorów wyłącznie dlatego, że od dawna studiowała w Londynie.
W ten sposób, pięć lat temu w centrum uwagi publicznej znalazła się Oliwia, zajmując oficjalną pozycję na dworze królewskim w wieku dwudziestu jeden lat. Nie płoszyło jej działanie na stanowisku pod wielką presją, bo latami była do tego przygotowywana i szkolona. Wiedziała, że będzie wykonywać swoje obowiązki pod stałą obserwacją. Jedyne, co odczuwała negatywnie, to ogromna samotność, bo otaczały ją setki ludzi, ale była dla nich wyłącznie jak drogocenny klejnot – do podziwiania z daleka…
Z zamyślenia wyrwał ją niespodziewany tumult. Ze współczuciem obserwowała młodego kelnera, który najwyraźniej stracił równowagę ze zbyt obciążoną tacą i wpadł na stojącą nieopodal parę.
– Ty skończony imbecylu! – zaryczał podstarzały książę, bliski przyjaciel ojca, na którego poleciała cała zawartość kieliszków z tacy, podczas gdy chłopak stał nieruchomo w kałuży szampana, pośród okruchów drogiego kryształu, kompletnie przerażony i speszony. – Niech ktoś zabierze tego niezdarnego idiotę z powrotem do sali lekcyjnej! Precz z moich oczu! – grzmiał dalej książę, wybałuszając przeraźliwie oczy do swej nie mniej rozwścieczonej małżonki, która usiłowała osuszać serwetkami mężowską koszulę.
Po chwili, ku przerażeniu Oliwii, z tłumu wyłonił się ochroniarz i złapał chłopaka mocno za ramiona.
– Proszę przestać! – Oliwia bez namysłu ruszyła do przodu, aż znalazła się tuż przy uczestnikach zajścia, ignorując całkowicie głos wewnętrzny, przemawiający do niej głosem nieżyjącej już babci, że „księżniczki nie powinny się zajmować takimi sprawami!” – Chyba są jakieś lepsze sposoby na załatwienie czegoś takiego? – zwróciła się do ochroniarza, a potem do księcia: – Książę L’Arosa, ten młody człowiek jest moim znajomym. Na pewno wolałby się spotkać z większą wyrozumiałością w pierwszym dniu swojej pracy!
Książę i jego dużo młodsza żona poczerwienieli jeszcze bardziej, ale ochroniarz natychmiast puścił kelnera, który unikając patrzenia na kogokolwiek, złapał tacę i uciekł w stronę kuchni. Oliwia się nie ugięła, obdarzyła tylko wszystkich szerokim, królewskim uśmiechem. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że wokół zaległa pełna konsternacji cisza.
Uświadomiła też sobie jeszcze coś więcej. Że ktoś ją obserwuje. Stojący nieopodal bardzo wysoki mężczyzna, być może najwyższy na tej imprezie. I choć, jako osoba sprawująca funkcję publiczną, była przyzwyczajona do tego, że jest nieustannie obserwowana, nie pamiętała, by ktoś wpatrywał się w nią tak intensywnie. Powinna poczuć irytację. Tymczasem poczuła jedynie dużo szybsze bicie serca, nieznany dreszczyk oczekiwania i chęć usłyszenia głosu nieznanego obserwatora. Gdy ostatecznie spojrzała na niego wyzywająco, odpowiedział jej grzesznym, rozpustnym uśmiechem. Musiał być bardzo niebezpiecznym człowiekiem. Nikt nigdy przedtem nie śmiał patrzeć na nią, jakby chciał ją… schrupać. Przestraszona własnymi skojarzeniami, odwróciła wzrok. Gdy obejrzała się ponownie, mężczyzna zniknął.
Skłoniła się więc lodowato w stronę księcia i księżnej, po czym z gracją ruszyła w stronę głównego wyjścia. Gdy przyśpieszyła, z tłumu gości po kolei wymknęło się jej pięciu ochroniarzy, by bez wahania do niej dołączyć. Nigdy przedtem nie czuła się tak skrępowana i ograniczona obecnością stałej ochrony, jak po wprowadzeniu przez ojca w poprzednim tygodniu zwiększonej liczby pracowników. Było to żałosne, zwłaszcza że nie pojawiło się żadne nowe zagrożenie.
– Źle się czuję – oznajmiła głośno, gdy wraz z pięcioma mężczyznami znalazła się na pustym korytarzu. – Chyba nie ma potrzeby, żeby wszyscy panowie towarzyszyli mi w drodze do toalety?
Ochroniarze speszyli się i usunęli się na bok, pozwalając jej dalej iść samej. Szybko zauważyła wyjście awaryjne naprzeciw damskiej łazienki i zaśmiała się triumfalnie. Od czasu do czasu trzeba się zbuntować!
Roman Lazarow nigdy nie czuł się komfortowo na elitarnych imprezach. Z czystej ciekawości przyjął zaproszenie szejka Zayyaru, by przybyć na Królewskie Wyścigi, zwłaszcza że przebywał akurat w Monteverre. Małe królestwa europejskie stanowiły dlań jeden z nielicznych rynków niszowych, na których nie zdołał jeszcze zaistnieć ze swoją potężną korporacją ochroniarską, przede wszystkim dlatego, że maleńkie monarchie miały tendencję, by w zakresie ochrony trzymać się własnych, tradycyjnych modeli działania. Poza tym zwykle arystokraci od pokoleń pogardzali ludźmi, którzy wzbogacili się własną pracą, nie dziedzicząc fortun. Dotyczyło to także konkretnych narodowości, a już na pewno Rosjan.
Lazarow podświadomie zacisnął pięści na myśl o scenie, której był właśnie świadkiem. Za każdym razem, gdy widział, jak ktoś bogaty traktuje źle swego służącego, przypominały się mu własne, bolesne początki. Ludzie, którzy urodzili się bogaczami, mieli w sobie często coś paskudnego, jakby wiarę, że cały świat będzie się musiał nagiąć do ich woli, a ci mający mniej od nich, są automatycznie mniej warci. Daleko idące uogólnienie, które jednak boleśnie obowiązywało w codziennym życiu, co znał doskonale z doświadczenia.
Rudowłosa dziewczyna zaskoczyła go. Z pewnością należała do arystokracji – sądząc chociażby po stroju: diamentach i kosztownej kreacji z żółtego jedwabiu. Zauważył ją od razu, gdy wszedł na salę. Była sama, nosiła się bardzo dystyngowanie i dumnie, jednak nie zawahała się stanąć jasno w obronie źle potraktowanego młodego kelnera.
Był jej wdzięczny za to wystąpienie, dodała mu natchnienia do wypełnienia jego misji – prawdziwego celu przybycia do Monteverre. Wolałby co prawda zostać dłużej na tym pretensjonalnym przyjęciu i przekonać się, czy na dłuższą metę Ruda Dama nie zawiodłaby jego oczekiwań, jednak wzywało go nie lada zadanie: nie często ludzie muszą się włamać do pałacu królewskiego!
W przyjemne letnie popołudnie łatwo pokonywało się nawet dziki i gęsto zarośnięty, od dawna nieużywany szlak łowiecki, jeśli w perspektywie miało się tak ambitne wyzwanie. Roman z zadowoleniem dostrzegł nareszcie pałacowe mury. Skoro jego zadanie polega na włamaniu się do królewskiej siedziby rodu Monteverre, nie będzie przecież używać do tego celu głównej bramy.
W lesie panowała cisza. Słyszał jedynie trzask łamiących się pod nogami gałązek. Gdy dotarł do średniowiecznego, kamiennego muru, ocenił go na przynajmniej pięć metrów wysokości i trzy grubości, a więc twierdzę nie do zdobycia bez odpowiedniego sprzętu i ubioru. Zerknął na małą mapkę na smartwatchu, która miała go zaprowadzić do punktu dostępu.
W „innym życiu” Roman Lazarow znajdywał przyjemność w łamaniu prawa. Obchodzenie nawet najbardziej nowoczesnych systemów zabezpieczeń było dziecinnie proste dla zahartowanego sieroty z upodobaniem do sprawiania kłopotów. Ale nawet wtedy, tam, w obskurnym światku przestępczym St Petersburga na liście przebojów młodocianego Lazarowa nie znalazł się żaden prawdziwy pałac.
Tamto inne życie było obecnie zamkniętym rozdziałem. Zastąpiło je życie w bogactwie, którego dorobił się osobiście, o czym jako niepełnoletni mógł wyłącznie pomarzyć.
A oto jednak puls przyśpieszyła mu wizja nietypowego zadania, choć było ono całkowicie uczciwe i zgodne z prawem.
Pałacu strzegło stu ochroniarzy, a jedyne, czym dysponował Lazarow, to cyfrowy plan pałacowych tuneli i własne dwie ręce. Na samą myśl o tej sytuacji czuł przypływ adrenaliny. O, Boże… jak bardzo brakowało mu tego uczucia. Kiedy szejk Zayyaru po raz pierwszy wspomniał mu o „drobnej przysłudze”, spodziewał się kompletowania nowej, wyjazdowej ekipy ochroniarskiej czy czegoś podobnego. Khal podróżował ostatnio wiele, a cała jego ochrona pochodziła prawie wyłącznie z korporacji Romana, zwanej Lazarow Group.
Jednak Khal zaskoczył go czymś zupełnie innym i Roman z radością podjął wyzwanie. Zapytany, czy podoła, miał ochotę roześmiać się swemu najdawniejszemu przyjacielowi prosto w twarz: bo przecież Roman Lazarow nigdy niczego nie zawalał.
Pogoda tego dnia sprawiała, że wyglądał raczej na spokojnego spacerowicza, nie zaś na eksperta w trakcie aktu szpiegowskiego. Ostatecznie dotarł do małego metalowego włazu w ziemi, który stanowił najbardziej oczywisty punkt dostępu na teren pałacu. Właz ewakuacyjny, najprawdopodobniej jeszcze z czasów ostatniej wojny. Gdy jego ludzie po raz pierwszy odkryli to miejsce na starych planach, nie wierzył własnym oczom. Jak na swój wiek, wejście było doskonale zakonserwowane.
Nagle… Roman znieruchomiał. Wieloletnie doświadczenie w branży ochroniarskiej sprawiało, że nie mylił się w podstawowych kwestiach: w jego stronę ktoś się zbliżał… lekkimi, szybkimi krokami. Ktoś drobny. Może dziecko?
Błyskawicznie ukrył się między drzewami.
Spośród krzaków wynurzyła się szczupła, drobna postać. Kobieta. Poruszała się bardzo szybko i zwinnie. Tak szybko, że zdążył tylko zobaczyć jej zgrabne nagie nogi i bezkształtny ciemny płaszcz z kapturem. Potem wykonała coś w rodzaju pirueta i zniknęła bezszelestnie we włazie.
Roman poczuł się kompletnie zaskoczony: ewidentnie nie on jeden miał informacje o ukrytym wejściu! Szybko jednak otrząsnął się z zadumy i przeklinając własny moment zawahania, bez dalszego namysłu sprawnie wskoczył do włazu.
Poniżej znajdowała się śliska od wilgoci drabina, która wiodła prosto do kwadratowego, betonowego tunelu, oświetlonego promieniami słońca, wdzierającymi się do ciemnego wnętrza przez kraty wentylacyjne, umieszczone w regularnych odstępach. Delikatne damskie kroki dudniły daleko w oddali.
Roman uśmiechał się pod nosem. Przybył tu dzisiaj, bo zlecono mu udowodnienie, że pałac królewski ma niewystarczającą ochronę. Wygląda na to, że uda mu się to udowodnić lepiej, niż zakładał: przyprowadzi do pałacu autentycznego intruza. A właściwie intruzkę, której należy błyskawicznie przeszkodzić.
Oliwia poruszała się niemal po omacku, w jednej ręce trzymając buty, drugą zaś przytrzymując się muru tunelu. Wszystko dlatego, że pod bosymi stopami miała mokry i śliski grunt, coś, co powinno przerazić młodą damę jej pokroju. Ale wcale tak nie było. Generalnie nigdy nie rozumiała racjonalnych przesłanek, dla których księżniczki miałyby być delikatniejsze od swych zwykłych rówieśniczek. Wprost przeciwnie, gdy tylko udawało jej się wyrwać z pałacu choćby na godzinę, czuła, że zaczyna żyć.
Jej nagłe zniknięcie zostało już najprawdopodobniej zauważone, lecz nie miała żadnych wyrzutów sumienia. Potrzebna przecież była na międzynarodowych wyścigach konnych wyłącznie po to, by poznać zacnego gościa honorowego, szejka Zayyaru, Khalila Al Rhasa, którego, jak się dowiedziała od ojca, ma wkrótce poślubić. Do tej pory rozbrzmiewało jej w uszach niezrozumiałe sformułowanie o królewskich obowiązkach. Przecież ma dopiero dwadzieścia sześć lat i zupełnie nie jest gotowa, by podjąć się akurat tego!
Zawsze teoretycznie zdawała sobie sprawę, że zwyczajowo jej ojcu jako królowi przysługuje prawo narzucenia swemu potomstwu kandydatów do małżeństwa. Miała jednak cichą nadzieję, że nigdy nie dożyje dnia, w którym sama doświadczy tej archaicznej procedury. Niestety ten dzień właśnie nastał: niebawem miał się jej oficjalnie oświadczyć zupełnie nieznajomy szejk.
„Ty panikaro!” – powiedziałaby zapewne z ironią Cressida.
Jej młodsza siostra zawsze przywoływała ją do porządku. Pięć lat temu wyjechała jednak na studia do Anglii. Nie było dnia, żeby Oliwia nie rozmyślała o siostrze, bo pomimo roku różnicy funkcjonowały ze sobą jak bliźniaczki. Cress na pewno wiedziałaby, co zrobić, by zminimalizować siostrzany stres.
Tunel ciągnął się pod całą południową częścią pałacu. Do schodów docierało się po ponad kilometrowej wędrówce. Dalej Oliwia bazowała wyłącznie na niewyraźnych wspomnieniach, gdzie znaleźć ukryte drzwi. Ostatecznie intuicyjnie nacisnęła cienkie zgrubienie, przesuwając w ten sposób panel i dostając się z łatwością do środka.
Złotawe światło we wnętrzu jej garderoby było przemiłą odmianą po długotrwałej wędrówce w ciemności. Zanim zamknęła za sobą tajemne wejście, z przyjemnością odetchnęła czystym, niezawilgoconym powietrzem.
Nagle zamarła. Wydawało jej się, że słyszy kroki. Niemożliwe! Przez prawie piętnaście lat używania tajnego przejścia nie spotkała tam żywej duszy. O tunelu nie powiedziała nawet siostrom… teraz, mocno zaniepokojona, zawróciła na półpiętro i, przytrzymując się kamiennej poręczy, wychylona do przodu, starała się dostrzec cokolwiek w ciemnościach.
Czyżby namierzył ją jeden z jej nowych ochroniarzy?
Jednak kroki jakby nagle ucichły. Policzyła do dziesięciu, przeklinając swoją wybujałą wyobraźnię. Być może tak podziałała na nią niesamowita cisza w tunelu? Albo może powoli wariowała już od nadmiaru wrażeń.
Odwróciła się więc, by powrócić do garderoby, gdy nieoczekiwanie zablokowało ją silne męskie ramię. Pachnące pięknymi perfumami…
Nieznajomy mężczyzna błyskawicznie przytrzymał jej ręce za plecami, a kiedy automatycznie odrzuciła głowę w tył, w stronę jego nosa – bo nawet księżniczki posyła się na kursy samoobrony – powiedział:
– O, widzę, że masz pewną wiedzę!
Jego twardy, obcy akcent przestraszył Oliwię nie na żarty: to nie mógł być żaden z pałacowych ochroniarzy. Starała się więc za wszelką cenę uwolnić z żelaznego uścisku, jednocześnie próbując zobaczyć, w co jest ubrany, czy nosi jakiś mundur lub jakąkolwiek plakietkę. Przypominały jej się także pojedyncze wskazówki ze szkolenia na temat porwań. Pamiętała, że w takiej sytuacji ma przede wszystkim milczeć.
Tymczasem napastnik włączył latarkę na czymś podobnym do zegarka ręcznego i skierował strumień słabego światła na jej bose stopy i zbyt duży czarny trencz. Wzięła pierwszy z brzegu z szatni, kiedy wymykała się z imprezy, zostawiając w zamian swój drogi, markowy blezer.
Przechadzanie się po dworze w nietypowej, cytrynowej sukni wieczorowej raczej nie pozwoliłoby jej na zachowanie anonimowości i sprawną ucieczkę.
– Ale nie jesteś zbyt odpowiednio ubrana jak na taką akcję… – dodał.
Najwyraźniej dostrzegł również jej niecodzienny strój.
Oliwia ciągle nie potrafiła się zorientować w sytuacji, opuścił ją nawet wrodzony optymizm. Zresztą wiedziała, że i tak zaraz zostanie rozpoznana i cała zabawa natychmiast się skończy.
Albo może… to porwanie? Może zażądają za nią okupu? Ile okaże się warte jej życie? Miejmy nadzieję, że niezbyt wiele, bo królestwo i bez tego znajduje się na krawędzi bankructwa.
Nagle poczuła, że napastnik wciska ręce pod jej pachy. Chyba chce ją przeszukać!
– Tylko nie próbuj mnie dotknąć! – wydarła się.
– Z mojej strony nic ci nie grozi – odparował przez zaciśnięte zęby – ale muszę się upewnić, co mnie czeka z twojej… Nie szarp się!
Odruchowo przestała się ruszać. Miał w sobie tyle… autorytetu. Budził posłuch. Przeszukiwał ją bez najmniejszych emocji, spokojnie i metodycznie. Dotarło do niej, że szuka broni. Poczuła też… podniecenie, gdy dotykał jej klatki piersiowej, choć obecna sytuacja była raczej ostatnią, w której normalna kobieta powinna czuć podniecenie wywołane męskim dotykiem. Po nim jednak nie było widać żadnej reakcji na jej nietypowe zachowanie, które pewnie zauważył.
Kiedy z niezachwianym spokojem przeszedł do przeszukiwania górnych partii jej ud, nie wytrzymywała: nie dlatego, że nie rozumiała procedury, lecz ze względu na własny, narastający dyskomfort.
– Naprawdę sądzisz, że ukrywam broń w bieliźnie?! – wykrzyknęła.
– Ludzie potrafią schować broń w najbardziej niewyobrażalnych miejscach… a kobiety przodują, jeśli chodzi o tego typu kreatywność – odparł beznamiętnie.
– Ale nie dotykaj mnie więcej! – zaprotestowała.
Przez moment było słychać wyłącznie ich przyśpieszone oddechy.
– To powiedz mi, kim jesteś i dlaczego usiłujesz się włamać do pałacu?
Rzecz jasna, nie odezwała się.
Bo najwyraźniej naprawdę nadal jej nie rozpoznawał. Gdyby był porywaczem, znałby na pamięć twarze całej rodziny królewskiej. Nie miała wyboru, musi mu jakoś uciec. Ale nawet gdyby zaczęła teraz krzyczeć, to i tak z głębi lochów nikt by jej nie usłyszał.
Odruchowo popatrzyła w górę, w stronę sekretnego wejścia. Powiódł wzrokiem za jej spojrzeniem.
– Czyli… udało ci się dotrzeć do celu – stwierdził zaskoczony. – Chodźmy tam więc razem zobaczyć, czego szukałaś!
Chwilę później znaleźli się w garderobie. Ponieważ miała do wieczora zostać na imprezie, nie spodziewała się niestety zastać tam nikogo z personelu. Nareszcie jednak mogła się przyjrzeć tajemniczemu osobnikowi w świetle dziennym.
– To… pan! – zdumiała się, rozpoznając w nim mężczyznę z przyjęcia, który nie spuszczał z niej oka, gdy stanęła w obronie młodego kelnera.
Teraz wydawał się jeszcze okazalszy. Musiał być wyższy od niej o jakieś trzydzieści, czterdzieści centymetrów! Żadne zajęcia z samoobrony na świecie nie pozwoliłyby jej go pokonać. Do tego był nieludzko przystojny, miał ciemne oczy i włosy i przypominał rzeźbę biblijnego Dawida dłuta Michała Anioła, tuż przed walką z Goliatem.
Babcia zawsze powtarzała Oliwii, że ogląda za dużo filmów. Istotnie, w sytuacji prawdziwego zagrożenia Oliwia zdawała się je ignorować i była gotowa romansować z napastnikiem.
– A… pani przestała na chwilę zbawiać świat i młodocianych pracowników… Musi pani być bardzo wszechstronną kobietą.
Oliwia postanowiła za wszelką cenę nie wdawać się z nim w żadną rozmowę. Choć najwyraźniej rozmowa ta byłaby już nieco kulturalniejsza niż w tunelu. Rozglądała się też za jakimkolwiek przedmiotem, którego mogłaby użyć jako broni, ze złością spoglądając na swe gołe stopy.
– Jesteśmy w południowym skrzydle pałacu, w jednym z apartamentów królewskich. Skąd pani wiedziała o tajnym przejściu? – Nieznajomy nie zamierzał dać za wygraną.
Wzruszyła tylko ramionami, próbując się niepostrzeżenie przesunąć.
– Widziałem, jak weszła pani do włazu – mówił dalej. – Doskonale wiedziała pani, co robi.
Przytrzymał ją i wtedy zaklęła szpetnie po katalońsku. Gdyby usłyszeli to jej królewscy rodzice, zaczerwieniliby się po uszy.
– Nie dojdziemy do niczego, jeśli nie zacznie pani współpracować. Dlaczego się pani tu znalazła?
– Mogłabym zadać panu dokładnie takie samo pytanie – odparła, siadając na swoim fotelu przed toaletką.
– Ależ to proste! Przez takie osoby jak pani!
– Przez takie osoby jak ja? – powtórzyła jak echo, delikatnie przesuwając dłonią po toaletce w stronę ukrytego przycisku alarmowego.
Kiedy jednak udało jej się wcisnąć guzik, nic się nie stało. Nie rozległ się alarm, nie zaczęły pulsować żadne światła.
– Proszę położyć ręce na blacie. Tak żebym je mógł widzieć.
A więc… nikt szybko nie przybędzie z odsieczą. Trzeba będzie jeszcze długo znosić to badawcze, przyprawiające o dreszcze spojrzenie skierowane na jej nagie nogi i niekryjące czysto męskiej aprobaty…
Speszona odwróciła wzrok.
– Nie wiem, za kogo mnie pan uważa, ale mogę zapewnić, że jest to całkowita pomyłka.
W odpowiedzi uśmiechnął się tylko, co sprawiło, że z wrażenia dostała gęsiej skórki. Potem, na domiar złego, pochylił się nad nią i wyszeptał:
– Kimkolwiek jesteś, ślicznotko, jesteś silniejsza i bardziej niebezpieczna, niż się pozornie wydaje…