Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość

Czas nadziei. Wilczy Dwór. Tom 3 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czas nadziei. Wilczy Dwór. Tom 3 - ebook

Dla ludzi, których się kocha, warto zrobić wszystko.

Po burzliwym rozstaniu z Janem Konstancja wraz z Tosią ruszają w podróż do Wilczego Dworu. Droga do domu jest niespodziewanie trudna i najeżona niebezpieczeństwami. Kiedy wreszcie docierają do celu, okazuje się, że podczas ich nieobecności majątek nawiedziła fala nieszczęść. Tymczasem zbliża się Boże Narodzenie. Konstancja pragnie, by święta w tym roku były takie, o jakich zawsze marzyła Tosia. Pachnące choinką i piernikami, wypełnione nadzieją. Czy zanim wszyscy mieszkańcy Wilczego Dworu zasiądą przy wigilijnym stole, sprawiedliwości stanie się zadość, a najgłębiej strzeżone sekrety wreszcie ujrzą światło dzienne?

Czas nadziei to emocjonująca opowieść o przyjaźni, lojalności i sile rodzinnych więzi, niosąca wiarę w to, że po największych burzach musi nadejść spokój.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8367-228-1
Rozmiar pliku: 3,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Konstancja położyła się wcześnie. Miała nadzieję, że wyczerpanie całodziennym pakowaniem i przygotowywaniem się do podróży sprawi, iż nie będzie miała kłopotu z zaśnięciem. Wszak zmęczenie było wypróbowanym i najlepszym lekiem na bezsenność. Ale tym razem sprawdzona metoda zawiodła. Wyczerpana odpłynęła w objęcia Morfeusza nieomal natychmiast, gdy przyłożyła głowę do poduszki, jednak nie był to sen głęboki, dający odpoczynek i wytchnienie. Zapadła w coś w rodzaju pół jawy, pół snu. Niby spała, lecz słyszała każdy odgłos wydawany przez stary dom, każde skrzypnięcie, ocieranie się brzozowych gałęzi o okienną szybę, złowrogie pohukiwanie sowy.

Owe dźwięki mieszały się z obrazami, które przewijały się przez jej na wpół uśpioną głowę. Pierwsza w widziadłach sennych pojawiła się Mira. Przeraźliwie blada, półprzezroczysta, z martwymi, naznaczonymi śmiercią oczami, z których spływało spojrzenie przepełnione jakby wyrzutem. Konstancja nie mogła uciec przed wszechwiedzącymi oczami przyjaciółki, nieomal siostry, którą pochowała przed kilkunastoma dniami. Nie była w stanie odwrócić głowy, patrzyła więc w martwe oczy i dostrzegła w nich zniecierpliwienie pomieszane z obawą i lękiem. Mira wyglądała tak, jakby chciała jej coś ważnego powiedzieć, nawet chyba przestrzec przed czymś – poruszała sinymi, spierzchniętymi ustami, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Konstancja z napięciem wpatrywała się w nią, licząc na to, że tamta powtórzy wypowiedziane przed momentem słowa i że uda jej się wyczytać coś z ruchu warg, lecz usta przyjaciółki już się nie poruszyły. Za to rozmyły się i zaczęły zanikać, aż wreszcie rozpadły się w pył, a w ślad za nimi rozwiała się cała postać Miry. Tam gdzie przed momentem jeszcze ją widziała, unosiły się teraz strzępiaste kłęby ciężkiej, gęstej mgły, z której po chwili wyłoniła się drobna kobieca postać. Konstancja rzuciła się niespokojnie na łóżku. Być może podświadomie usiłowała uwolnić umysł od sennych majaków, by nie musieć konfrontować się z tą, która na nią czekała. Nie musiała widzieć jej twarzy, oblepionej cienkimi mgielnymi niteczkami do złudzenia przypominającymi pajęczą sieć, nie musiała czekać, aż postać się do niej przybliży. I bez tego miała niezbitą pewność, że to Stefcia, żona Jana. I że ona, podobnie jak Mira, ma do niej żal. Choć tu sprawa była prostsza. Przynajmniej wiedziała, o co połowicy przyjaciela chodzi. Stefcia miała pełne prawo mieć do niej pretensje. Wszak za swoje dobre serce płaciła upokorzeniem. I choć Konstancja nie przyłożyła do tego ręki, ba, robiła, co w jej mocy, by powstrzymać zapędy przyjaciela, i wszystkimi możliwymi sposobami utrzymywała pomiędzy nimi dystans, jednak to nie wystarczyło. Janek stawał się coraz bardziej natarczywy, coraz gwałtowniej domagał się wyjaśnień.

– To on. Nie ja! – krzyknęła w stronę Stefci, ale wiedziała, że te słowa do niej nie docierają.

Pewnie dlatego, że i tak czuła się winna. I zapewne właśnie poczuciu winy zawdzięczała to, że w swoim śnie tuż po Mirze ujrzała Stefcię. A potem zrobiło się tylko gorzej. Zewsząd zaczęły pojawiać się sylwetki, postacie kobiet i mężczyzn. Młodych, starych, postawnych i mikrych. Przed jej oczami przetoczył się istny korowód zjaw. Byli wśród nich ci niewidziani od dawien dawana, o których – zdawałoby się – Konstancja już nie pamiętała, i ci, o których myślała często. Byli ci, po których kostucha wyciągnęła chciwe ręce, i ci, którzy nadal znajdowali się wśród żywych. Ci ostatni w jej majakach sennych wyglądali na umarłych. Konstancja z przerażeniem patrzyła na dosiadającego konia, pędzącego wprost na nią rządcę Wilczego Dworu Hieronima, na Cesię, służącą, która raz po raz zachodziła w ciążę, choć każdy kolejny poród był coraz trudniejszy. Cesię, którą chciała uratować, ale nie zdołała. Umarła, wydając na świat martwe dziecko. We śnie stała na opuchniętych nogach, z obnażoną siną piersią i trzymała martwego noworodka w wyciągniętych oskarżycielsko ramionach. Zaraz po niej pojawił się Maciek, chłopiec, którego powiesili ludzie Sępińskiego. Jego szyję znaczył krwawy ślad, od którego Konstancja nie mogła oderwać oczu.

Chciała przeprosić, podejść do chłopca, dzieciaka jeszcze, poprosić go o przebaczenie. Ale nie mogła ruszyć się z miejsca. Coś trzymało jej nogi, tamowało ruchy. Zresztą widmo Maćka zniknęło tak szybko, jak się pojawiło, jego miejsce zajął zdrajca Gostkowski, a po nim pojawiła się Pelasia. Pelasia, na ustach której Konstancja dostrzegła wielką metalową kłódkę. Gdy spojrzała w widmowe, przepełnione przeraźliwą pustką oczy ukochanej ochmistrzyni, poczuła zalewające ją od stóp do głów przerażenie, a w jej piersi narodził się rozdzierający krzyk, nad którym nijak nie umiała zapanować.–Jaśnie pani, pani dziedziczko, niech się pani obudzi!

Konstancja ocknęła się, słysząc świszczący szept i czując gwałtowne potrząsanie za ramiona. Przejmująca suchość w gardle utrudniała jej wydobycie jakiegokolwiek słowa. Przez moment miała nawet wrażenie, że niemoc ze snu dopadła ją na jawie i już nigdy nie zdoła przemówić. Zimny pot kroplił się jej na czole i spływał strużką z karku na plecy, znacząc mokrą drogę na koszuli nocnej.

Pochylona nad jej łóżkiem stała Jagna, pokojówka. W wyciągniętej ręce trzymała mały lichtarzyk, rozświetlając czerń nocy nikłym płomieniem świecy, który sprawiał, że na jej twarz nakładały się chybotliwe, niepokojące cienie. Dziewczyna wpatrywała się w swoją panią nienaturalnie rozszerzonymi, pełnymi niepokoju oczami.

Konstancji zajęło chwilę opanowanie przyspieszonego oddechu i szaleńczego bicia serca, które szamotało się w jej piersi jak uwięziony, przerażony ptak. Przed oczami miała wciąż makabryczne widziadła senne i przez moment odniosła wrażenie, że pochylona nad nią Jagna też nie należy do rzeczywistego świata.

– Coś złego się jaśnie pani śniło. Krzyczała pani – zaszeptała dziewczyna z troską.

Dopiero teraz, na dźwięk jej przyciszonego, dobrze znajomego głosu, Konstancji udało się całkowicie odzyskać panowanie nad sobą. Z ulgą poczuła na ramieniu dotyk zaciśniętych palców dziewczyny. Były uspokajająco ciepłe, żywe. Nic nie miały wspólnego z chłodem bijącym od postaci, które nawiedziły ją we śnie.

– Przepraszam, ale nie było innego sposobu, żeby panią obudzić. – Jagna po swojemu zinterpretowała wzrok Konstancji utkwiony w jej dłoni. Zawstydzona, cofnęła rękę. – Nie chciałam podnosić głosu, żeby przypadkiem nie ściągnąć tu pana… – Zamilkła, jeszcze mocniej zmieszana, płomień świecy chybotliwie muskający jej policzki ujawnił oblewający jej twarz rumieniec. – To znaczy gospodarzy – zakończyła niezręcznie i zakłopotana zagryzła dolną wargę.

– Nic się nie stało, nie masz za co przepraszać. – Konstancji w końcu, z trudem udało się wydobyć głos z zaciśniętego gardła. – Wręcz przeciwnie, jestem ci wdzięczna za czujność. Miałam okropny koszmar. – Na wspomnienie naznaczonej śmiercią twarzy ukochanej Pelasi i kłódki zatrzaśniętej na jej wargach wstrząsnął nią dreszcz. – Mam nadzieję, że nikogo poza tobą nie obudziłam – dodała, siadając na łóżku i pilnie nasłuchując.

– Nie wydaje mi się. Ten dom ma grube mury. Chyba jeszcze grubsze niż nasz Wilczy Dwór – zaszeptała dziewczyna w odpowiedzi.

– To prawda, zupełnie jakby ci, którzy stawiali te budynki, przeczuwali, że zachowanie tajemnic i sekretów nie raz i nie dwa będzie stanowić o być albo nie być. – Konstancja przytaknęła w zamyśleniu, wbijając wzrok w ciemność rozścielającą się za plecami Jagny. – Ale ty jednak jakimś cudem mnie usłyszałaś…

– To był szczęśliwy zbieg okoliczności. Tak naprawdę, dopiero gdy podeszłam pod drzwi sypialni, dotarł do mnie krzyk jaśnie pani. Przestraszyłam się tak, że nawet nie zapukałam, tylko od razu wbiegłam. Pewnie dlatego, że jak tu szłam, już byłam zdenerwowana, a potem ten przeraźliwy dźwięk… Wtedy to już zupełnie straciłam głowę. Bałam się, że coś złego jaśnie pani się wydarzyło – dodała, uciekając wzrokiem w bok.

Konstancja nie musiała się długo zastanawiać, żeby domyślić się, o co dziewczynie chodzi i skąd to zakłopotanie. W końcu sprawa między nią a Janem stanęła na ostrzu noża. Jagna doskonale wiedziała, gdzie jest jej miejsce i że pewnych rzeczy nie wypada jej komentować. Ani nawet zauważać. A dla Konstancji z kolei było jasne, że choć dziewczyna nie zająknęła się na ten temat ani słowem, i tak wie wszystko. Służba, szczególnie ta najbliższa, zwykle znała większość sekretów swoich chlebodawców. A w tej chwili Jagna stała się najbliższą towarzyszką Konstancji. I jedyną, z którą mogła szczerze porozmawiać. Dziewczyna była młodziutka, ale wyjątkowo inteligentna i lojalna. Już wielokrotnie udowodniła, że Konstancja może być jej pewna. Kobieta nie raz i nie dwa dziękowała w duchu losowi, że wybierając się w podróż, zdecydowała się właśnie na towarzystwo Jagny. Choć zabierając ją, zasiała wśród służby ferment. Wszak wśród dziewcząt były inne zaprawione w długich podróżach. Towarzyszyły już jaśnie pani w wyjazdach i uważały, że to im należy się pierwszeństwo. Zyskując przyjaźń dobrodziejki, Jagna jednocześnie dorobiła się wielu wrogów. Jednak dziewczyna nie wyglądała na taką, która da sobie w kaszę dmuchać, i Konstancja była pewna, że w czasie ich nieobecności część żalów przyschnie, a z resztą, która przetrwa, Jagna po powrocie poradzi sobie bez większego trudu. Umiała zawalczyć o siebie. A poza tym cechowały ją nieprzeciętna odwaga i upór. Szybkość w działaniu, lecz podbudowana rozsądkiem, opanowanie, któremu nieobca była determinacja. Kokieteria, choć cały czas trzymana na wodzy. Spostrzegawczość i umiejętność ciętej riposty, ale i milczenia, gdy słowa stwarzały zagrożenie.

Ktoś taki był wymarzonym towarzyszem podróży, u której kresu Konstancji nie czekało przecież nic dobrego. Umierająca przyjaciółka, dziecko, którego nie znała, a które miało stać się częścią jej życia, to był zaledwie początek. W takich chwilach ktoś, na kim można polegać, był na wagę złota. I Jagna z nawiązką spełniła pokładane w niej nadzieje. Konstancja mogła mieć pewność, że nic jej nie umknie. Dlatego teraz doskonale wiedziała, że dziewczyna, napomykając o tym, iż przestraszyła się, słysząc z sypialni niepokojące odgłosy, ma na ­myśli konkretne niebezpieczeństwo. Związane z zapędami Jana. Zapewne nie uszło jej uwagi to, że poprzedniego dnia sprawy między nimi skomplikowały się jeszcze bardziej. Bo napięcia, mniejsze i większe, pojawiały się od momentu, gdy Konstancja zdecydowała się przyjąć zaproszenie przyjaciela. Jagna, która miała oczy i uszy dookoła głowy, nie mogła tego nie dostrzec. Konstancja utwierdziła się w tym przekonaniu, gdy poprzedniego dnia wezwała dziewczynę i zarządziła natychmiastowe przygotowanie do podróży, a Jagna przyjęła to ze stoickim spokojem.

– Niech jaśnie pani się nie martwi, skoro świt wszystko będzie gotowe. Zresztą najbardziej kłopotliwe i czasochłonne bagaże od kilku dni są już wyrychtowane – powiedziała krótko.

Konstancja przyjęła to zapewnienie z niewypowiedzianą ulgą. Nie wnikała, jakim cudem Jagna okazała się aż tak przewidująca. Najważniejsze, że była i działała. A teraz, wpadając do sypialni pani, dziewczyna udowodniła, że jest gotowa na dużo więcej. Włącznie z narażeniem się na niezadowolenie ludzi, którzy mogli nie tylko skomplikować jej życie, ale wręcz je zniszczyć. Albo odebrać. Niejedno gardło w imię zachowania tajemnicy zostało poderżnięte i niejedne zwłoki tych, którzy zobaczyli to, czego nie powinni widzieć, wyłowiono z rzeki.

Gdyby to Jan pojawił się w sypialni Konstancji, znalazłby się tu wbrew jej woli. Wprawdzie nie przypuszczała, by był do tego zdolny, ale dziewczyna przecież nie musiała o tym wiedzieć. A gdyby coś takiego się wydarzyło, Jagna stałaby się naocznym, niewygodnym świadkiem… Cóż, ktoś, kto gwałtem bierze kobietę, nie cofnie się przed usunięciem innej, która mogłaby w przyszłości okazać się kłopotliwa. A jednak dziewczyna zaryzykowała. Tylko jedno pozostawało niejasne: skoro grube mury skutecznie tłumiły odgłosy i skoro to nie krzyk Konstancji ją tu przywołał, to co robiła pod drzwiami sypialni.

– Poczekaj, a właściwie to czym się tak zdenerwowałaś, że zamiast spać, przyszłaś do mnie? – Konstancja zmarszczyła brwi, przypominając sobie wcześniejsze słowa dziewczyny.

– Właśnie, bo z tego wszystkiego jeszcze nie zdążyłam powiedzieć. – Jagna odetchnęła głęboko i potarła ręką czoło. – Usnąć nie mogłam. Ale to akurat nie dziwota, bo jak szykowaliśmy się do przyjazdu tutaj, to z emocji też spanie mi nie szło. I teraz miałam tak samo. Jak tylko oczy zamknęłam, to pod powiekami pojawiał mi się obraz pokoju panienki Antoniny i płonące żywym ogniem firany. Przestraszyłam się tego widziadła, bo nie wiedzieć skąd mnie naszło. Przecież ja, pani dobrodziejko, o pożarze żadnym ani wcześniej nie myślałam, ani z nikim na takie tematy nie rozmawiałam. A pani Pelasia zawsze nam powtarzała, że jak tak coś się nas uczepi, to niechybnie znak jakiś. Tylko że nigdy nie wiadomo, czy od dobrego pochodzi, czy od jakowego przeklętego czarciego pomiotu. To poszłam na wszelki wypadek sprawdzić.

– No tak, przeklęty czarci pomiot, rzeczywiście brzmisz, wypisz wymaluj, jak Pelasia – mruknęła Konstancja. – Mam jednak nadzieję, że ani nic się nie paliło, ani żadne diabły u Tosi się nie zalęgły.

– Chwała Bogu, dosłownie nie. Ale coś w tym nie- dającym mi spokoju pożarze było, bo panienka ma bardzo ciepłe czoło. I oczy błyszczące. Na mój gust coś jest na rzeczy. Dlatego szłam do jaśnie pani. Bo nie wiem, co robić. Czy kogoś wzywać, a jak tak, to kogo. W Wilczym Dworze to wiadomo, idzie się do pani Pelasi, a ona woła doktora. A nawet jeżeliby nie mogła, to każdemu wiadomo, gdzie i po kogo posłać. Tutaj nic nie jest proste. Tym bardziej, jeśli skoro świt mamy jechać, a panienka chora… – Zamilkła i zafrasowana, pokręciła głową.

– O nie! – Do Konstancji dotarł ogrom możliwych komplikacji. Natychmiast odrzuciła kołdrę i poderwała się z łóżka. – Jesteś pewna, że to gorączka? Pierzyny są tu grube, może to tylko efekt przegrzania? – mówiła, przyjmując z rąk Jagny narzutkę i zarzucając ją na zdobioną koronkami koszulę nocną.

– Oby tak było, ale nie wydaje mi się. Niech jaśnie pani pójdzie i sama oceni. Ja tam felczerem nie jestem, nawet na domowych sposobach nie bardzo się znam – dodała, wymykając się za Konstancją na pogrążony w ciężkim, nieprzeniknionym mroku korytarz.

Oświetlając drogę migoczącym niepewnie i drżącym co chwila płomykiem świecy, ruszyły do pokoju dziewczynki. Szły, starając się stąpać bezszelestnie. Konstancja złapała się na tym, że wstrzymuje oddech. Stanowczo nie chciała obudzić ani Jana, ani jego żony. Ponury korytarz wydawał jej się w tej chwili wyjątkowo długi i jeszcze straszniejszy i czarniejszy niż zazwyczaj. W ogóle nie lubiła ciemności. A tutaj, na piętrze, nawet w środku dnia gnieździł się wilgotny, sprawiający wrażenie lepkiego półmrok. Gdyby tu była Pelasia, na pewno pomyślałaby o świecy. Konstancja wprawdzie miała w sypialni i lichtarz, i świece, ale wczoraj zużyła ostatnią, a wzburzona tym, co się wydarzyło pomiędzy nią a Janem, prześladowana wspomnieniem Stefci i jej pełnych bólu oczu, na śmierć o tym zapomniała. Zresztą nawet nawet gdyby pamiętała, nie poprosiłaby o dodatkowe świece. W ogóle nie śmiała prosić już o nic. Nie, gdy właśnie stała się sprawczynią cierpienia kobiety, która otworzyła przed nią drzwi własnego domu i okazała jej tak wiele serca. To przecież straszne po tak wielu latach usłyszeć z ust własnego uwielbianego męża, że ten od zawsze kochał inną. Męża, którego kocha się nad życie. Bo taka właśnie była miłość Stefci do Jana. A on, nie zdradzając jej fizycznie, i tak dopuścił się zdrady. Konstancja, chcąc nie chcąc, miała w tym swój udział. I jedyne, czego pragnęła, to położyć temu kres. Wyjechać i już nigdy tu nie wrócić. Zostawić Jana daleko za sobą.

„Znając życie, gdy zniknę mu z oczu, zjawi się rozsądek i opamiętanie – pomyślała. – Stefcia tego nie zapomni, tu nie ma co się łudzić. Takie rany nigdy całkowicie się nie zabliźniają, ale koniec końców mu wybaczy. Jest zbyt dobra i za bardzo boi się skandalu, żeby postąpić inaczej. Należy do tych kobiet, co to ocierają ukradkiem łzy, tłumacząc sobie, że w końcu to mężczyzna, a oni już tak mają. A kobietom nie pozostaje nic innego, jak się z tym pogodzić. Jan wiedział doskonale, z kim się żeni. I zapewne miał to przemyślane w każdym szczególe. Choć wcale nie był złym człowiekiem.

I nadal nie jest! – przemknęło jej przez głowę. – Jest tylko bardzo, bardzo nieszczęśliwy. Nie tylko kobiety są niewolnicami oczekiwań innych. On też w końcu uległ matce, która zapewne z coraz większą natarczywością i częstotliwością napomykała o tym, że czas najwyższy się ożenić i zatroszczyć o dziedzica. Matka Jana była kochająca i pomocna, a jednocześnie trzymała dzieci i męża twardą ręką. I gdy czegoś chciała, umiała postawić na swoim.

Biedny Jan” – nagle zdjęło ją współczucie i natychmiast z niesmakiem się skrzywiła.

„Bez przesady! W końcu miał wybór! Czyli luksus, którego większość prowadzonych do ołtarza dziewcząt była pozbawiona. Wiedział, co robi, był dorosły. Ale jak zawsze ustąpił matce, byleby tylko przestała go dręczyć. Postępowanie zupełnie zrozumiałe w drobnych, nic nieznaczących sprawach, lecz żeby się żenić dla świętego spokoju? To jednak przesada! Nie ma co go żałować – przywołała się do porządku. – W końcu każdy z nas ma swoje brzemię, swoje tragedie i prześladujące nocami widma pogrzebanych dawno nadziei. Koniec z roztkliwianiem się”. – Kiwnęła sama sobie głową i przyspieszyła kroku.

Jagna stała już przy drzwiach prowadzących do pokoju Tosi. Delikatnie nacisnęła klamkę i otworzyła je przed Konstancją.Niestety Jagna się nie pomyliła. Tosia miała ciepłe czoło i niezdrowe rumieńce na policzkach.

„Stan podgorączkowy to jeszcze nie tragedia – pomyślała Konstancja, delikatnie gładząc małą po główce. – Ale w każdej chwili może się w nią zamienić” – zaszemrało jej ponuro w głowie.

Przysiadła na krześle koło łóżka i w zamyśleniu wpatrzyła się w uśpioną buzię dziewczynki. Kompletnie nie wiedziała, co robić. Zostać tu nie mogła i nie chciała. W dalszej okolicy mieszkało wielu jej przyjaciół i krewnych. U każdego z nich mogła się zatrzymać, święte prawo gościnności dawało gwarancję, że wszędzie otworzono by przed nią drzwi i ugoszczono, czym chata bogata. Ale jechać z chorym dzieckiem taki szmat drogi? Potrząsnęła z powątpiewaniem głową. Z drugiej strony zmitrężyła już dostatecznie dużo czasu. Coraz większym niepokojem napawał ją brak jakiegokolwiek kontaktu z Wilczym Dworem. Przecież wysłała posłańca, a potem kolejnego. I nic. Ani Wasyla, na którego czekała, ani listu. Zero wieści. Coś tam musiało się dziać niedobrego. Do tego jeszcze ten dzisiejszy koszmar. Na samo wspomnienie wstrząsnął nią dreszcz. Przymknęła oczy i natychmiast obrazy ze snu znów powróciły. Może to był dla niej znak… Pelasia na pewno by optowała za taką interpretacją.

Ledwo pomyślała o ukochanej ochmistrzyni, a pod powiekami przemknął jej obraz ust i zaciśniętej na nich kłódki. A potem pojawiła się twarz Maćka i szyja z krwawym śladem po sznurze.

O tym chłopcu Konstancja myślała często. Pewnie między innymi dlatego pojawił się w jej śnie i widziała go tak wyraźnie. Sprawa była zbyt świeża, zbyt obciążająca sumienie, by móc ją zepchnąć w głębiny niepamięci. Gnębiło ją przeświadczenie, że gdyby zareagowała od razu, gdyby nie przymykała oczu na strzępki informacji, które przecież do niej docierały, być może Maciek by żył. Przecież wiedziała, że Sępiński ma bardzo twardą rękę, dochodziły ją skargi gnębionych przez niego ludzi. Ale dzieliła je na pół. W końcu, jak świat światem, ludzie zawsze wyolbrzymiali swoje krzywdy. Jak się okazało, nie tym razem. Tym razem to ona zawiodła. Wprawdzie gdy dowiedziała się o najgorszych postępkach tego szubrawca, natychmiast zrobiła z nim porządek, życia tym jednak nikomu nie wróciła.

Nie mogła cofnąć czasu. Uratować tych wszystkich, których Sępiński skrzywdził. Nie miała szans ocalić Maćka, uchronić Kaśki, którą zgwałcono, pobito, Bóg jeden wie, ile razy. A teraz nosiła pod sercem dziecko. Którego nie chciała, naznaczone piętnem, zanim jeszcze pojawiło się na świecie.

Niewinne, bo cóż ono zawiniło, ale i tak już z góry skazane na potępienie i brak miłości. Bo czy Kaśka będzie umiała je pokochać? Dziecko, które będzie przypominać jej na każdym kroku o oprawcach, o bólu i o tym, ile wycierpiała? Nikt tak naprawdę nie wiedział, co Kaśka tam przeżyła. Wiadomo było, że Sępiński, gdy już sam się zabawił, oddawał ofiarę swoim zbirom. Konstancja przypuszczała, że w tym wypadku mogło być podobnie.

„Boże, wybacz, ale ja chyba bym nie potrafiła takiego dziecka zaakceptować” – pomyślała Konstancja zgnębiona.

I jakie życie ono będzie miało? Ona oczywiście przyjmie i Kaśkę, i małe do siebie. Postanowiła, że otworzy przed nimi drzwi do Wilczego Dworu od razu, gdy się dowiedziała, co spotkało córkę Leona. Jednak nawet gdyby nie wiem jak się starała, nie zdoła zamknąć ust ludziom. Nie zdoła ochronić tej dwójki przed zaściankową mentalnością, przed kuksańcami, przed okrutnymi słowami, które częstokroć doskwierają dłużej i bolą bardziej niż fizyczne razy. Dosięgnie ich zło i bestialstwo. Bo tak wyglądał świat. „Może więc rzeczywiście lepiej by było, żeby dziecko nie…” – Ledwo przemknęło jej to przez głowę, przerażona ukryła twarz w dłoniach.

O czym ja w ogóle myślę! Niech przyjdzie na świat całe i zdrowe! – wyszeptała bezgłośnie.

„Chociaż moment. – Zmarszczyła brwi. – Jakie: przyjdzie! To już musiało się wydarzyć”. Przecież gdy wyjeżdżała, do porodu było naprawdę blisko. Przed oczami stanął jej duży, okrągły brzuch Kaśki i kłęby mgieł unoszące się nad bagniskiem, spowijające i dziewczynę, i chatę tajemniczej zielarki Margochy. Bagna napawały Konstancję pierwotnym lękiem. Nie mogła pojąć, jak można tam mieszkać i nie oszaleć. Już gdy tam szła, czuła przenikający ją dogłębnie niepokój, ale powrót był o niebo straszniejszy. Dobrze, że miała za przewodniczkę Pelagię. Sama nie zdołałaby odnaleźć drogi. To była praktycznie niewidoczna, wąska ścieżynka, która niczym cienka wstążka położyła się na uginającej się złowrogo powierzchni. Pamiętała tę przeprawę tak dobrze, jakby wydarzyła się wczoraj. Każdy szczegół. Zbliżał się zmierzch i nad bagnami zachodziło słońce. Konstancja odniosła wrażenie, że wielka czerwona kula desperacko chwyta się powierzchni ziemi ostatnimi promieniami, by nie dać się wciągnąć ciemnej, gnijącej czeluści. A potem doszedł do tego upiorny, zwielokrotniony echem śpiew:

Zdradź mnie tylko, wiem, gdzie ścieżka!

Da mi brat talara;

Pójdę w bory, a tam mieszka

Czarownica stara.

A jak ona cię zamówi,

Zapisze na niebie,

Potem włosów twoich złowi,

Pod krzyżem zagrzebie;

Poznasz wtedy! jak to zwodzić

Miodowym wyrazem;

Będziesz wiedział, jak to chodzić

Do dwóch dziewcząt razem.

Jeźli puścisz się na wody,

Łódź z tobą zatonie;

Jeźli puścisz się na gody,

Rozniosą cię konie;

W lesie zginiesz w ciężkim bólu,

Bo cię dąb przywali;

A przy żniwie w czystem polu

Piorun w cię wypali!

Ach! i potem nieraz Stasiu

Z grobu już zapłacze:

„Ach! przebacz mi, droga Kasiu!”.

Lecz ja nie przebaczę!

To śpiewała Kaśka. A Konstancja czuła, jak po plecach pełgają jej coraz zimniejsze dreszcze i jak panika wślizguje się do jej duszy. Tam, na tych bagnach, jak nigdzie indziej ożywały wszystkie zasłyszane kiedykolwiek upiorne historie. A niosący się daleko głos Kaśki przypominał straszną przepowiednię.

Marzyła wtedy tylko o jednym: żeby się stamtąd jak najszybciej wydostać. Jej samopoczuciu nie pomogło też wciśnięcie jej do ręki przez Pelasię różańca. To tylko spotęgowało uczucie grozy, choć oczywiście zdawała sobie sprawę, że jej towarzyszka miała jak najlepsze intencje. Tak, to było straszne miejsce i Konstancja do tej pory nie była pewna, czy dobrze zrobiła, słuchając Pelasi i zostawiając tam ciężarną Kaśkę. Na bagnach, pod opieką tej dziwnej, tajemniczej Margochy. Ale Pelagia na to bardzo nastawała. A trudno jej było odmówić tego, że znała się na ludziach jak rzadko kto.

W tym, momencie analizując to, co ostatnimi czasy działo się w Wilczym Dworze, zaczęła dostrzegać o wiele więcej.

„Jak do tego doszło, że podjęłam tyle złych decyzji? – Desperacko zanurzyła rozcapierzone palce we włosach, a potem ukryła twarz w dłoniach. – Może przez te wszystkie lata, gdy miałam jeden cel: trzymać rządy mocną ręką, stać się twardą, nieustępliwą, podobną do jednej z moich mentorek, Kresowej Wilczycy, poszłam o krok za daleko i poza ćwiczeniem nieugiętego ducha pozwoliłam na to, by i serce mi skamieniało? Od jakiegoś czasu wszelkie biadolenie wpuszczałam jednym uchem, a wypuszczałam drugim. Zbyt lekceważąco traktowałam ludzi, wychodząc z założenia, że życie nikogo nie będzie głaskać po głowie i trzeba ukształtować się na podobieństwo litej skały. To, że wymagałam tego od siebie – w porządku. Ale jakie miałam prawo żądać tego od innych? Tych, którzy nie mieli żadnej władzy i jedyną ich obroną było milczenie i modlitwa, żeby ten niemy krzyk ktoś w końcu usłyszał. I ja powinnam być tym kimś! A tymczasem do czego doprowadziłam? Co zostawiłam za sobą? Drogę, na której trup słał się gęsto! Dom, do którego już dawno powinnam była wrócić, a tymczasem wygląda tak, jakby wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie i uniemożliwiało powrót!”

– Co ja mam robić? – powiedziała stłumionym głosem, odrywając ręce od twarzy.

– Jaśnie pani, to, co trzeba – usłyszała ku swojemu zdumieniu rzeczowy głos Jagny.

Pogrążona we własnych, niewesołych myślach zupełnie o niej zapomniała.

– To, co trzeba, mówisz – mruknęła, biorąc głęboki wdech.

– No tak – przytaknęła dziewczyna. – Lek trzeba małej podać i rano zobaczyć, co będzie. Tak naprawdę nie wiadomo, skąd gorączka przyszła. Panienka ostatnio cały czas na grób do swojej mamy chodziła. A potem wystawała pod zamkniętą bramą ich dawnego domu. Może to wcale nie ciało jej choruje, ale dusza z tęsknoty zaniemogła? Jeżeli tak, to jak najszybciej trzeba ją stąd zabrać – dorzuciła z lekkim wahaniem i zamilkła, zagryzając wargi.

Nie wiedziała, czy powinna aż tyle mówić. Szczególnie takich rzeczy. Gdzie jej, prostej dziewczynie, do udzielania rad komuś takiemu jak jaśnie pani. Ale z drugiej strony w tym momencie Konstancja wcale nie wyglądała na pewną siebie dziedziczkę i panią wielkiego majątku, którym od lat zawiadowała pewną, silną ręką. Wręcz przeciwnie, skulona na krześle, przygarbiona, z rozpaczą wypisaną na twarzy, wyglądała niepokojąco krucho i bezbronnie. I teraz, tego akurat Jagna była pewna, nikt nie powinien jej zobaczyć. Zanim wyjdzie z tego pokoju, musi znów być taka, jaką wszyscy znali na co dzień. Nieprzeniknioną, nieugiętą i dumną panią na Wilczym Dworze.

– Masz rację. – Słowa pokojówki podziałały na Konstancję niczym flakon soli trzeźwiących. – To wszystko przez ten sen – dorzuciła tonem usprawiedliwienia.

„Ale już dość – nakazała sobie w duchu, prostując ramiona i unosząc dumnie głowę. – Nie ma sensu rozpamiętywać przeszłości. Biczować się tym, co już się wydarzyło. Niczego dobrego to nie przyniesie, a tylko zabiera mi siły, których teraz będę bardzo potrzebowała”.

– Zrobimy więc tak, jak mówisz, na wszelki wypadek podamy panience lekarstwo. W bagażach, w średnim kufrze, tym zielonym z okuciami, jest drewniana skrzyneczka. Przynieś mi ją. Pelasia zapakowała tam mnóstwo medykamentów. Miejmy nadzieję, że są opisane, bo wprawdzie opowiedziała mi bardzo szczegółowo o każdym pojemniczku i smarowidle, ale obawiam się, że ja z kolei bardzo szczegółowo i skrupulatnie o wszystkim zapomniałam. W każdym razie, znając Pelasię, powinno się tam coś znaleźć i na obniżenie temperatury, i na wzmocnienie. Zaaplikujemy to małej. Do świtu zostało jeszcze trochę czasu. I tak nie wyjedziemy przed wschodem słońca. Może do tego czasu lek zadziała i poprawi jej się na tyle, że będzie można ruszyć. Aha, Jagna. – Zatrzymała ją w połowie kroku. – Postaraj się jeszcze o wrzątek. Na obniżenie gorączki, o ile dobrze pamiętam, trzeba będzie zaparzyć zioła – dorzuciła.

– Już przynoszę i jedno, i drugie. – Jagna dygnęła, złapała za lichtarzyk i błyskawicznie zniknęła za drzwiami, jakby bojąc się, że nawet chwila zwłoki sprawi, iż jaśnie pani znów popadnie w niebezpieczne przygnębienie.

Przez moment Konstancja słyszała jeszcze jej lekkie, oddalające się spiesznie kroki. A potem dźwignęła się z krzesła i podeszła do łóżka, w którym, posapując, spała córka Miry. Jeszcze raz przyłożyła dłoń do jej czoła. Niestety cud się nie zdarzył i nadal było ciepłe.

– A niech to czorty porwą – mruknęła, czując, że poczucie bezradności powoli zamienia się w irytację.

Musiała stąd wyjechać. Natychmiast! Bo inaczej… „No właśnie, co by się właściwie stało?” – zapytała się w duchu.

I nie umiała na to odpowiedzieć. A może potrafiła, tylko nie chciała? Bo wtedy musiałaby się przyznać sama przed sobą do lęku, który usiłowała zepchnąć na dno duszy, poza granicę świadomości. A wraz z nim pytanie: co będzie, jeśli koszmar, który ją nawiedził, nie był tylko snem?

Co, jeżeli nikt spośród tych, których oczekiwała, nie przyjeżdża, bo tak jak w sennych majakach nie ma już nikogo, a Wilczy Dwór…

Nie odważyła się dokończyć nawet w myślach. „Sen mara, Bóg wiara” – zaszeptała i pospiesznie się przeżegnała.

Niestety, zaklęcie nie podziałało tak, jak powinno. Wręcz przeciwnie, wzbudziło w niej jeszcze większe zaniepokojenie.Ranek przyniósł pozornie dobre wieści. Tosia wstała ożywiona, po nocnej niedyspozycji nie było nawet śladu. Konstancja odetchnęła z ulgą. Wiedziała, że choć wszystko w niej protestuje na myśl o najmniejszej nawet zwłoce w zaplanowanej podróży, to gdyby mała zaniemogła, należałoby zostać. Nie odważyłaby się zaryzykować zdrowia dziecka.

Gdy zeszła na dół, Jan już na nią czekał. Jego podkrążone, mocno podpuchnięte oczy świadczyły o tym, że niewiele spał tej nocy.

– Przepraszam w imieniu Stefci, ale niestety nie da rady zejść, by się pożegnać – oznajmił, uciekając w bok spojrzeniem. – Migrena odebrała jej wszystkie siły – dodał tonem usprawiedliwienia.

„Migrena, dobre sobie. A więc rozpoczęła się gra pozorów. Trudno, skoro tak, ja się dostosuję” – pomyślała Konstancja.

– Nic nie szkodzi. Rozumiem, że miała trudną noc, i bardzo jej współczuję. – Jej głos ociekał uprzejmością, ale pomimo starań nie zdołała wyrugować z niego przebijającej się i wyraźnie słyszalnej oschłości. – Podziękuj Stefci w imieniu moim i Tosi za gościnę. I przeproś, że nie wyjechałam wcześniej.

– Podziękuję i przeproszę – powiedział głucho i zamilkł.

Przez jakiś czas korytarz wypełniała ciężka cisza. Konstancja nie zamierzała podtrzymywać rozmowy. I szczerze mówiąc, wolała, by Jan też tego nie robił.

– Konstancjo, posłuchaj…

A jednak nie wytrzymał. Właściwie się tego spodziewała.

– Błagam, tylko bez płytkich i nic niewartych usprawiedliwień – rzuciła, unosząc dumnie podbródek. – Zachowajmy choć resztki godności!

– Nie zamierzam się usprawiedliwiać – Jan nieznacznie podniósł głos. – Chciałem tylko poprosić, byśmy nie rozstawali się w ten sposób! Jak obcy, dalecy sobie ludzie! Twój ton mógłby podtrzymywać temperaturę w lodowni!

– Janku, tak zupełnie szczerze, spodziewałeś się czegoś innego? – Uniosła pytająco brwi.

– Może trochę… Czy ja wiem? Odrobinę więcej zrozumienia? Przecież ja wiem, że to, co zrobiłem, było… No, powiedzmy, nie na miejscu. I zgodnie z twoim życzeniem przeproszę Stefcię, ale nie za ciebie, lecz za siebie! Wbrew temu, co o mnie myślisz, zdaję sobie sprawę, jak podle się poczuła, gdy usłyszała to, co powiedziałem. I bardzo tego żałuję! Zostało w twoim twardym sercu choć tyle ludzkich uczuć, by to zrozumieć? I by nie zostawiać mnie tak potwornie sponiewieranego i upokorzonego? Naprawdę na to zasłużyłem? Czym? Uczuciami, o które nie prosiłem, a które po prostu przyszły?

Słysząc to, Konstancja zbladła. Słowa Jana trafiły w czuły punkt. O tym przecież myślała, siedząc przy łóżku Tosi. O tym, że być może twarde życie wyzuło ją z człowieczeństwa, że może zapomniała, jak kochać i współczuć. Poczuła, że zaczynają szczypać ją oczy. Niechybna zapowiedź nadchodzących łez.

Ale jedno spojrzenie na Jana, który wpatrywał się w nią intensywnie, natarczywie i wyczekująco, wystarczyło, by zdradzieckie łzy się cofnęły.

„Przecież on tylko na to czeka – dotarło do niej. – Jego słowa nie popłynęły spontanicznie. Były głęboko przemyślane”. Miały odnieść konkretny skutek: wywołać u niej wyrzuty sumienia. Żeby poczuła się winna.

– Naprawdę nie poznaję cię, Janku. Kim jesteś? Bo na pewno nie człowiekiem, którego znałam przed laty. Nie tym, którego wspólnie z Tadeuszem uważaliśmy za swojego przyjaciela. – Pokręciła z niedowierzaniem głową. – Chyba że cały czas byłeś właśnie taki, tylko dobrze się maskowałeś. Czy naprawdę nie stać cię na nic więcej? Musisz oszukiwać samego siebie i zwalać winę na mnie?

– O co ci chodzi? Nic takiego nie robię! Przyznałem przecież, że żałuję tego, co wydarzyło się wczoraj! – Jan już nawet nie usiłował udawać, że jest spokojny.

– Żałujesz! Oczywiście, że tak! Ale nie tego, co powiedziałeś, i nie tego, do czego miało to prowadzić, tylko tego, że twoja żona to usłyszała. – Konstancja była bezlitosna. Jej ostre słowa były jak smagnięcia bata.

– Może i masz słuszność. – Ku ogromnemu zdumieniu Konstancji Jan nie tylko przyznał jej rację, ale nieoczekiwanie się uspokoił. W jego oczach pojawiło się znużenie. – Zostawmy to, to idzie w bardzo złym kierunku. Schodziłem tutaj z myślą, że przynajmniej pożegnam cię tak, jak trzeba, i tak, jak bym chciał. Ale nie wiem nawet, czy mogę powiedzieć „do widzenia”. Czy istnieje jeszcze szansa, żebyśmy się jeszcze kiedykolwiek spotkali? Wczoraj… poczekaj, daj mi dokończyć… – Widząc, że Konstancja chce mu przerwać, machnął zniecierpliwiony ręką. – Wczoraj przemawiała przeze mnie desperacja. Przyznaję, straciłem panowanie nad sobą, ale nagle ogarnęło mnie poczucie, że oto mam ostatnią szansę na…

– Na co? – W tym momencie Konstancja poczuła, że miarka się przebrała. Opanowanie zniknęło, zastąpiła je wściekłość. – Na co? – powtórzyła. – Na to, żebym została twoją kochanką? Bo abstrahując od tego, że to mrzonki i twoje urojenia, pamiętając, że nie jestem tym… – Zawahała się na moment, jakby zastanawiając się nad czymś intensywnie. Potem uniosła wyżej głowę i spojrzała mężczyźnie śmiało w oczy: – A właściwie, to nazywając rzeczy po imieniu, żadnym tym, a tobą! TOBĄ nie jestem w ten sposób zainteresowana – zakończyła twardo, z naciskiem wymawiając pierwsze słowo.

Słysząc to, Jan zbladł i na jego twarzy pojawił się wyraz cierpienia.

– Więc abstrahując od tego, że to nie mogło się zdarzyć – ciągnęła bezlitośnie – to co byś miał mi do zaoferowania? Zostawiłbyś Stefcię i dzieci? Ożeniłbyś się ze mną? – Nie przebierała w słowach. – No właśnie. – Pokiwała głową, w jego milczeniu upatrując odpowiedzi. – Takiego losu mi życzysz? Kochanki, którą będziesz ukradkiem odwiedzał i brał ją do łoża, jak tylko przyjdzie ci ochota? Chyba coś ci się pomyliło! Nie jestem dziwką, Janie! Choć patrząc na sprawę w ten sposób, to nawet ladacznice mają w takich wypadkach większą korzyść, bo to dla nich świetny interes. Przynajmniej dla niektórych, tych ekskluzywnych utrzymanek, które oddając swoje ciało, zapewniają sobie życie w luksusach.

– Czyli co? Może mi powiesz, że chcesz przykładnego małżeństwa? Ty, która…

– Dość! Milcz, zanim padnie o kolejne słowo za dużo! I masz rację, nie pragnę męża. Właśnie teraz po raz kolejny przypomniałam sobie, czego udało mi się uniknąć, nie dając nikomu po Tadeuszu założyć sobie obrączki na palec! Bo to nie jest zwykły pierścionek! To kajdany! A uwierz, byli i tacy, którzy próbowali mnie nakłonić wszelkimi możliwymi sposobami, żebym poszła do ołtarza! – Przed oczami, przez ułamek sekundy, mignęła jej twarz ciotki Dusi. – Ale o to mniejsza. Dawno i nieprawda. Wracając do naszej sytuacji, to gdybym chciała podobnego układu, na jaki mogłabym liczyć, wiążąc się z tobą, to z całą pewnością nie wybrałabym ciebie, Janku – powiedziała już spokojnie. – Tylko kogoś, z kim nie łączyła mnie kiedyś przyjaźń, kogoś, kto potem nie byłby za mocno zraniony moją codzienną obojętnością, kogoś, kto by rozumiał, że to ja dyktuję warunki… Nie patrz tak na mnie. Jestem bogata, ustosunkowana, zaradna i sama o sobie stanowię. Byłabym kompletną idiotką, gdybym to, o co tyle lat walczyłam, co kosztowało mnie niewyobrażalnie dużo, oddała w ręce kogoś, kto chciałby uczynić ze mnie swoją maskotkę i niewolnicę! Zresztą to nie jest najważniejsze. Najistotniejsze w tym wszystkim jest to, że gdybym nawet kogoś takiego chciała, to wybrałabym takiego, który nie ma żony. Bo widzisz, przy tym całym stalowym charakterze i, jak to określiłeś, braku ludzkich uczuć zostało we mnie przeświadczenie, że trzeba szanować innych. Jeżeli to tylko możliwe, nie przysparzać niepotrzebnego cierpienia. I bez mojego wkładu jest go wszędzie w nadmiarze. A teraz naprawdę już skończmy. Jagna z Tosią idą – dorzuciła, oglądając się przez ramię.

Rzeczywiście, w drzwiach do salonu pojawiła się pokojówka, prowadząc za rączkę wyraźnie ożywioną dziewczynkę.

– O, ciocia Konstancja. – Mała uśmiechnęła się na jej widok promiennie. – I wujek Janeczek! Czy wujek Janeczek aby jedzie z nami? Czy ciocia słyszy, jak ja wytwornię mówię?

– Słyszę i jestem pełna podziwu. – Konstancja oddała małej uśmiech. – Wujek Janeczek z nami nie jedzie, ale wstał specjalnie tak wcześnie, żeby cię uścisnąć – dorzuciła, a mała natychmiast zawisła mężczyźnie na szyi.

– Żegnać będziemy się za chwilę, teraz pójdę przypilnować mocowania bagaży. – Jan przytrzymał dziewczynkę, przytulił ją lekko, a potem odstawił na podłogę. – No, no, już dość tych czułości – mruknął. – Zostawmy sobie coś na czas odjazdu. – Zmierzwił Tosi włoski i nie oglądając się za siebie, wyszedł na zewnątrz.

– To co? My też idziemy – zadysponowała Konstancja, sięgając po leżący na pufie kapelusz. Założyła go tak, by rondo ocieniało jej oczy. Liczyła na to, że może tym sposobem ciemne, nieomal wpadające w granat cienie pod oczami, wylewające się aż na policzki, staną się mniej widoczne.

– Czy aby wszystko wzięliśmy? – Tosia rozejrzała się wokół siebie.

– Aby oby tak! – Konstancja się roześmiała. – Od kogo ona podłapała to nieszczęsne słówko? – zaszeptała do Jagny, gdy mała w podskokach podążyła na zewnątrz.

– Sądzę, że od którejś z córek pana Jana, najpewniej od Zosi – odpowiedziała dziewczyna, pomagając Konstancji ułożyć aksamitną narzutkę na ramionach. – Panienka starała się ją we wszystkim naśladować. Ale nie sądzę, żeby jaśnie pani musiała sobie tym głowę zawracać. Szybko jej ta maniera przejdzie, jak tylko słyszeć to przestanie. Wiem, co mówię, bo ja też inaczej się wysławiam, odkąd więcej przebywam na pokojach – dodała, a Konstancja pomyślała, że to rzeczywiście prawda.

Odkąd Jagna przebywała blisko niej, zmieniła się nie do poznania. Jej pokojówka nabrała cech młodej damy. Cóż, w tej materii też była pojętna i szybko przyswajała wiedzę. „Trzeba ją będzie dobrze wydać za mąż, za kogoś, kto będzie dla niej dobry i będzie ją szanował – pomyślała Konstancja. – Jak wrócimy do domu, to ją wybadam, czy któryś z naszych chłopców jest jej szczególnie bliski…”

Nie zdążyła się głębiej nad tym zastanowić, bo gdy tylko wyszła na zewnątrz, znalazła się w wirze ostatnich przygotowań do podróży. Sprawdzano, czy konie są dobrze zaprzęgnięte, zaciągano skórzane pasy przytrzymujące kufry i walizy, oglądano koła.

Uwadze Konstancji nie umknęło, że Antonina, jeszcze przed momentem wesoła i szczebiotliwa jak skowronek, posmutniała. Stała koło woźnicy Józka ze spuszczoną głową i wierciła czubkiem pantofelka w ziemi. Konstancję zaniepokoił ten nagły spadek nastroju i natychmiast podeszła do małej.

– Usiądę, Józeczku, koło ciebie, na koźle, dobrze? – Do jej uszu dotarły słowa dziewczynki skierowane do chłopaka.

– Dla mnie to nawet bardzo dobrze, w takim towarzystwie będę się czuł jak prawdziwy krezus, ale musi panienka o pozwolenie zapytać jaśnie panią Konstancję.

– Ciociu, mogę? – Tosia odwróciła się do niej z proszącym wyrazem twarzy.

– Jeżeli tylko chcesz. – Konstancja przyzwalająco kiwnęła głową.

– Nie tylko chcę, ale ja muszę ciociu. Jak będę tam siedziała, to nie będę mogła oglądać się za siebie, bo Józeczek nie pozwala mi się wiercić, i lżej mi będzie pożegnać się z domem i mamusią – powiedziała smutno. – Gdybym patrzyła, jak dom się oddala, to myślę, że mogłoby mi pęknąć serce. Nasza kucharka Teodozja opowiadała kiedyś, że to właśnie przydarzyło się jej sąsiadce. – Mówiąc to, mała wyraźnie się ożywiła. – Jak ta sąsiadka weszła do swojego domu, a tam na stole leżała nago jej najbliższa przyjaciółka, a nad nią stał mąż. Sąsiadki. Nie rozumiem, co z nią robił, bo kucharka mówiła, że ją obracał… Może miała na myśli, że ją wałkował, jak cioci się wydaje?

– Cóż, to skomplikowane. Myślę, że trzeba by było zapytać Teodozję – mruknęła Konstancja, z trudem zachowując powagę.

– Szkoda, że nie pociągnęłam jej wtedy za język – westchnęła Tosia z rozżaleniem. – Ale nie wiedziałam, czy panience wypada. Jest strasznie dużo rzeczy, których dziewczynki nie powinny robić. Trudno to spamiętać. W każdym razie to właśnie na ten widok sąsiadce kucharki pękło serce. Z rozpaczy. Może ta jej przyjaciółka stała się całkiem płaska? Jak ciasto na pierogi? Jak ciocia myśli?

– Chyba nie wiem – mruknęła Konstancja, czując narastający mętlik w głowie. Podczas rozmów z Tosią ta przypadłość często ją dopadała. – Ale powiem ci, że Teodozja ma ciekawych sąsiadów – dorzuciła i pomyślała, że z całą pewnością nie powinna ciągnąć tematu wałkowania. Obracania tym bardziej.

„Jak dojedziemy do domu, trzeba będzie uprzedzić Pelasię, żeby miała baczenie, by służba przy małej za bardzo nie rozpuszczała języków” – pomyślała. Dziewczynka miała niesamowity dar do słyszenia i zapamiętywania tego, co z całą pewnością nie było przeznaczone dla jej uszu.

– Prawda? Ale to bardzo ciekawe znać kogoś, komu serce pękło! I coś czuję, że gdybym ja teraz patrzyła na dom i myślała o cmentarzyku i grobie mamy, to moje też mogłoby tego nie wytrzymać. Na pewno bym płakała, a obiecałam mamusi, że będę dzielna – dodała, ukradkiem ocierając piąstkami mokre oczy.

– W takim razie koniecznie idź do Józka. Zresztą przyda mu się ktoś do pomocy. – Konstancja na moment przytuliła małą do siebie, walcząc z rosnącą w gardle gulą. Tak bardzo współczuła Tosi, tak bardzo chciałaby jej ulżyć w smutku i cierpieniu. Ale nie mogła nic zrobić. Tu potrzebny był czas. – Widzisz, wujek Janek ci pomoże wdrapać się na kozioł – dodała na widok Jana, który właśnie skończył sprawdzać, czy wszystkie bagaże są dobrze przymocowane, i stanął koło nich.

– To co, zbieramy się, nie ma na co czekać. Dziękuję, że pozwoliłeś swojemu Józkowi jechać – powiedziała cicho.

– Nie ma za co – odpowiedział szorstko, konsekwentnie unikając jej wzroku. – On już teraz zresztą jest bardziej twój niż mój. Poprosił mnie przed chwilą, żebym pozwolił mu u ciebie zostać, jeżeli ty się na to zgodzisz. Nie protestowałem. Masz dar do zjednywania sobie ludzi, a Józek to dobry chłopak. Będzie ci przynajmniej o mnie przypominał – dorzucił gorzko.

Konstancja, słysząc te słowa, poczuła narastający ucisk w gardle. Przykre to było. To, że właśnie sami zniszczyli coś, co było dobre i ważne. Przez moment patrzyła na Jana z uwagą. Wyraźnie biła się z myślami. W końcu wyraz wahania zmienił się w pewność.

– No to żegnaj, Janku – powiedziała, wsiadając do powozu, i spojrzała przyjacielowi prosto w oczy.

Wzrok miała smutny.

Jan otrzymał odpowiedź na pytanie, które jej zadał. Może gdyby je wcześniej przemyślał, nie padłoby z jego ust. Może wtedy usłyszałby pozostawiające nadzieję „do widzenia”.

Stał nieruchomo, patrząc w ślad za malejącym z chwili na chwilę powozem. Nie ruszył się z miejsca na długo po tym, jak kocz podróżny zniknął mu z oczu, a pył na drodze całkowicie opadł.

Gdy w końcu ociężałym krokiem podążył w stronę domu, wyglądał na dużo starszego niż jeszcze przed chwilą. Tak jakby Konstancja, odjeżdżając, obarczyła go latami, których ciężaru do tej pory nie odczuwał. Wchodząc po schodach prowadzących na piętro, przybrał obojętny wyraz twarzy. Żona na niego czekała. I dzieci. Dobrze znane życie i codzienność, które jeszcze tak niedawno sobie chwalił. Powinien się cieszyć. Miał rodzinę. Ale skoro nie mógł wykrzesać z siebie nawet iskry radości, nie pozostawało mu nic innego, jak przywdziać maskę. Żył z nią tyle lat, że i teraz, tego był pewny, przylgnie. Choć przez moment może wydawać się bardziej niedopasowana. Ale w końcu na nowo się z nią zrośnie. Choć zapewne czasem będzie go gnieść i boleć. Szczególnie gdy ktoś lub coś przypomni mu Konstancję.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: