Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czas pokaże - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 listopada 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Czas pokaże - ebook

"Wzruszająca i mądra opowieść o tym, że wszystko w życiu ma sens i zawsze jest czas na miłość. Wydawać by się mogło, że życie Julki jest poukładane i nie ma w nim miejsca na niespodzianki. W trudnych chwilach zawsze może liczyć na wierną przyjaciółkę Nelę i bliskich, choć jej rodzinie nie brak wad. Jednak wystarczy jedno uderzenie serca i chwila namiętności, by wszystko się zmieniło. W tej historii nic nie jest takie, jakim wydaje się na pierwszy rzut oka. Życie pokazuje, że prawdziwe uczucia wymagają wielkich poświęceń. Czy Julka znajdzie w sobie dosyć siły i odwagi by podążyć za głosem serca? Jakich wyborów dokona? Czy znajdzie szczęście i spełnienie u boku ukochanego? Czas pokaże…"

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-4082-7
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Czas…

Czas…

Czas…

Popędzała w myślach czas, ponieważ płynął niezwykle wolno, a tymczasem mróz chwytał bardzo szybko. Było przeraźliwie zimno. Zerknęła na zegarek ukryty pod mitynką z owczej wełny. Nie mogła uwierzyć, że odkąd wyszła z uczelni, nie minął nawet kwadrans. No, chyba że mróz uszkodził mechanizm zegarka. Czuła się tak, jakby tkwiła na tym lodowatym wygwizdowie już blisko godzinę. Obniżająca się wciąż temperatura sprawiała, że zaczynała się coraz bardziej denerwować. Nigdy nie mogła pojąć, z jakiego powodu Nela hołdowała idiotycznej zasadzie: „nie oddawaj kolokwium przed czasem”, zawsze bowiem kończyła pisać jako pierwsza, a jej prace były zawsze bezbłędne, na maksa, czyli maksymalną liczbę punktów. Nela – najlepsza studentka na roku. Inna od wszystkich. Wyróżniała się czymś, co w pierwszej chwili bardzo trudno zdefiniować.

Gdy jeszcze jej nie znała, na początku pierwszego roku, uważała, że ta w jednej chwili piękna, a w drugiej całkowicie niepozorna dziewczyna po prostu zadziera nosa. Potrzebowała czasu, jakieś pół roku, by zrozumieć, iż to, co na początku znajomości wydawało się jej zarozumialstwem, w istocie rzeczy było oznaką zamknięcia w sobie, a także przejawem ogromnej skromności. Im dłużej znała Nelę, tym bardziej ją podziwiała. Nela była geniuszem na roku. Nie miała sobie równych. Biła wszystkich na głowę z każdego przedmiotu.

Doskonale zapamiętała moment, w którym zobaczyła Nelę po raz pierwszy. Zarówno wtedy, jak i dziś dziewczyna zwracała na siebie uwagę dwiema cechami: urodą i tuszą. Uroda Neli zapierała dech w piersiach, natomiast tusza pozwalała ten dech bez przeszkód odzyskać. Nela była pięknością. Puszystą pięknością. Jej bladą twarz otaczała burza ognistych loków, której płomień uspokajały i ochładzały zielone oczy. Owal twarzy doskonale komponował się z resztą postaci. Jednak Nela wcale nie sprawiała wrażenia osoby przysadzistej. Apetycznie okrągła, kojarzyła się raczej z pachnącym pączkiem.

Uśmiechnęła się na myśl o przyjaciółce i pociągnęła nosem, po czym dotknęła jego czubka, by sprawdzić, czy na pewno wciąż stanowi integralną część twarzy, gdyż przestawała go czuć. Niezbyt mądrze postąpiła, od razu wychodząc na zewnątrz. Chciała odetchnąć po kolokwium i poczekać tu spokojnie na Nelę. Zawsze na nią czekała. Wiosną i jesienią miało to mnóstwo uroku, a w miesiącach zimowych stawało się nie do zniesienia. Nela jednak, nie bacząc na porę roku, niezmiennie wyczekiwała słów: „dziękuję państwu, proszę odłożyć długopisy, czas się skończył”. Była swoistym zbiorem różnych zasad, bardzo życiowych, a chwilami bardzo nieżyciowych, których niestety rygorystycznie przestrzegała. Nie tylko w zdrowiu, ale i w chorobie. Na szczęście z biegiem czasu, to znaczy, im lepiej poznawała Nelę, jej tolerancja wobec przyjaciółki stawała się coraz większa. Mimo to równie tak samo często zastanawiała się, dlaczego ta bardzo inteligentna dziewczyna czasami potrafi być tak oderwana od rzeczywistości, zupełnie nieprzystosowana do otaczającej ją współczesności.

Dziś jednak było jej zbyt zimno, by głowić się nad tym charakterystycznym dla przyjaciółki rozdwojeniem osobowości. Poza tym każde dziwactwo Neli z pewnością miało dobre wytłumaczenie. Suma wszystkich cech Neli czyniła z niej kogoś naprawdę wyjątkowego. Kogoś, kto nigdy nie przejmuje się tym, co ludzie sobie pomyślą, bo uważa, że najważniejsze jest to, co sami sądzimy. Właśnie tę zaletę ceniła w przyjaciółce najbardziej.

Z budynku uczelni wychodzili ludzie z roku, żegnając się zdawkowym, zamarzającym w styczniowym powietrzu „cześć”, „pa” lub „do zobaczenia”. Odprowadzała wszystkich beznamiętnym wzrokiem, myśląc o tym, że choć przed czasem, to jednak oddali niekompletne i pełne błędów prace. Zresztą pewnie tak jak ona. W jej odpowiedziach też zwykle czegoś brakowało albo traktowała podane na testach zadania zbyt ogólnie, niedokładnie.

– Julka, dlaczego czekasz na zewnątrz? – usłyszała zmartwiony głos przyjaciółki.

– Chciałam się przewietrzyć.

– Będę cię miała na sumieniu, jeśli się przeziębisz – podsumowała przerażona wizją choroby Nela.

– Nie martw się. Złego licho nie bierze – odparła szczerze, chociaż przemarzła do szpiku kości.

– Właśnie tego się obawiam – stwierdziła Nela z rozbrajającym uśmiechem, który czynił z niej bardzo piękną młodą kobietę.

Ona zawsze była dziewczyną, a Nela kobietą. Odkąd się poznały, nic się nie zmieniło w tej kwestii. Siła kobiecości Neli tkwiła w jej urodzie. Zerkała na twarz przyjaciółki otoczoną włosami o wielu odcieniach rudości. Nela przypominała złotą iskrę, w której skrzą się szmaragdy ogromnych oczu. Mały, kształtny nos ustępował miejsca pełnym, pięknie zarysowanym ustom, które zwykły uśmiechać się tylko trochę. Nie słyszała jeszcze głośnego śmiechu przyjaciółki, gdyż w radości i zadowoleniu z życia potrafiła zachować umiar i unikała przesady.

– Jak ci poszło? – spokojny ton Neli wyrażał szczere zainteresowanie.

– Na pewno gorzej niż tobie – odpowiedziała z przekonaniem, ale bez cienia złośliwości.

– Masz szczęście, że cię lubię. Wiesz, która godzina? Musimy ruszać! – dodała, zerkając na zegarek.

– Wiem. – I ruszyła za szybko idącą przyjaciółką, która nigdy nie marnowała czasu.

Każda sekunda życia Neli musiała być dobrze wykorzystana. Jeśli nie na działanie, to przynajmniej na konstruktywne myślenie lub planowanie dalszych kroków.

Piątkowe późne popołudnie niezauważalnie zaczęło przechodzić w wieczór. Gdy skończyła pisać kolokwium, było jeszcze widno. Teraz niebo robiło się coraz ciemniejsze, a miasto zaczynały rozświetlać zapalające się to tu, to tam uliczne latarnie. Po ulicach mknęły samochody, a ludzie pomimo zimna poruszali się jakby weselej. Zaczynały się przygotowania do weekendowego odpoczynku, podczas gdy one kierowały się pospiesznie ku przystankowi. Zwykle zatłoczony o tej porze tramwaj miał zawieźć je do pracy.

Za namową Neli już od pierwszego roku studiów zawsze gdzieś pracowała. Robiła to dla własnej satysfakcji, a przy okazji ku radości mamy, ponieważ w ich domu nigdy się nie przelewało. Nela z kolei pracowała od dziecka. Pochodziła z rodziny ubogiej, a do tego wielodzietnej. Była najstarsza z rodzeństwa i to na niej spoczywał obowiązek pomocy rodzicom, którzy żyli z produkcji mleka w małej mazurskiej wiosce. Jako mieszkanka dużego miasta musiała sama utrzymać się w miejskiej dżungli. Poza tym trochę uważała się za żywicielkę rodziny, może nie jedyną, ale z pewnością niezastąpioną. Regularnie wysyłała rodzeństwu niewielkie sumy na bieżące potrzeby.

Latem miały aż trzy miesiące wakacji, z czego jeden, a czasem i półtora poświęcały na pracę w restauracjach. Na początku zawsze na zmywaku, ale później szybko awansowały i roznosiły piwo w ogródkach letnich. Kiedyś zatrudniły się w firmie farmaceutycznej i ubrane w białe kitle, czepki na głowach i ochraniacze na nogach składały pudełka, do których pakowano jakieś medyczne cuda i aparaturę ratującą życie. Gdy zaczynał się rok akademicki, sytuacja się komplikowała. Jako studentki miały bardzo dużo nauki i mogły pracować tylko wtedy, gdy po pierwsze, nie kolidowało to z ich zajęciami, a po drugie, pasowało potencjalnym chlebodawcom. Krótko mówiąc, łatwo nie było. Ale pracowały zawsze. Wspierały się nawzajem, choć prawdę powiedziawszy, Nela tego wsparcia potrzebowała tylko wtedy, gdy podupadała na zdrowiu. Wtedy bez mrugnięcia okiem przejmowała jej obowiązki. Za to gdy sama chorowała lub nie mogła pojawić się w pracy z powodów rodzinnych, to Nela pracowała za dwie.

Całe szczęście nie musiały długo czekać na mrozie na tramwaj. Przyjechał po kilku minutach i chociaż był skrajnie zatłoczony, jakimś cudem udało im się do niego wbić. Wciśnięte w tłum jechały przed siebie, marząc, by na najbliższym przystanku ktoś wysiadł z wlokącego się jak żółw pojazdu, a nikt inny nie wyraził chęci podróżowania razem z nimi. Marzenia potrafią się spełniać. Choćby połowicznie. Na najbliższym przystanku co prawda nikt nie wysiadł, ale nowych podróżnych też nie przybyło.

Może zamarzli…? – pomyślała, patrząc na otaczających ją ludzi.

– Mam tylko nadzieję, że nie będzie tak jak ostatnio – jęknęła w stronę zamarzniętej szyby Nela.

– Cokolwiek tam zastaniemy, damy radę! – uśmiechnęła się gorzko na wspomnienie tego, co ostatnio zobaczyły w mieszkaniu, które sprzątały w każdy piątek po południu.

Duży i piękny apartament zyskiwał na urodzie zawsze wtedy, gdy z niego wychodziły, bo kiedy stawały w progu, przypominał… Zamyśliła się. Łatwiej już stwierdzić, czego nie przypominał w piątkowe późne popołudnia. Zatem z pewnością nie miejsca, w którym żyje nowoczesne i – co ważne – bezdzietne małżeństwo, a sądząc po jakości garderoby, bardzo dobrze sytuowane. Gdy wchodziła do pomieszczeń, gdzie przez cały boży tydzień nikt nie szanował ich pracy, chciało jej się wyć, a nawet potrząsnąć tą parą patentowanych brudasów, która, o dziwo, sama prezentowała się nieskazitelnie.

Nela oczywiście reagowała inaczej. Chlew nie robił na niej żadnego wrażenia. Wchodziła do mieszkania z uśmiechem, jakby już od progu ciesząc się, że trafili im się tacy pracodawcy, u których praca nigdy się nie skończy, ponieważ nie potrafią utrzymać porządku. Brudne naczynia zostawiali zawsze tam, gdzie kończyli jeść, czyli najrzadziej na stole, bo jadali wszędzie, tylko nie w jadalni. Ubrania rzucali tam, gdzie się rozebrali. Opatrzone markowymi metkami części garderoby zwisały w nieładzie z jadalnianych krzeseł, zaścielały podłogę w sypialni i w innych pomieszczeniach. Białe ręczniki, użyte z pewnością tylko raz, też leżały gdzie popadnie. Matka często ganiła ją za to, iż nie potrafi utrzymać porządku we własnym pokoju. Nie chciała uwierzyć, że w porównaniu ze swoimi pracodawcami córka była ucieleśnieniem pedanterii i aptekarskiej dokładności.

W gruncie rzeczy jednak lubiły z Nelą ludzi, których po cichu nazywała „burdelarzami”, gdyż poza rozlicznymi wadami mieli jedną bardzo istotną zaletę: doskonale płacili. Nie szanowali ich pracy nic a nic, ale dwie stówy leżące w każdy piątek na stole w jadalni całkowicie zamykały jej usta. Tylko jej, ponieważ Nela i tak zawsze unikała wygłaszania komentarzy. Tym bardziej że dzięki owym „burdelarzom” mogły cieszyć się kolejnym dobrze płatnym zleceniem. W jedno wtorkowe popołudnie w miesiącu sprzątały w pewnej znanej w mieście kancelarii adwokackiej, w której na swoje życie ponad stan zarabiało kilku prawników.

Siedziały obok siebie sterane, zmachane i wykończone. Policzki Neli pokrywały plamy w kolorze buraczanym. Miały dla siebie piętnaście minut. Mieszkanie musiały opuścić kwadrans po dwudziestej pierwszej. Taką umowę miały z właścicielką. Jej męża do tej pory jeszcze nie spotkały. Znały go tylko ze zdjęcia, zresztą jedynego w tym dość surowo urządzonym mieszkaniu. Zerkała na wciąż posapującą Nelę, która wpatrywała się właśnie w tę fotografię.

– Ciekawe, czy to fotomontaż – powiedziała Nela jakby sama do siebie, odzyskując bardzo powoli normalny oddech, bowiem posprzątanie tego mieszkania wymagało od nich oprócz silnej woli i odporności na stres również doskonałego zarządzania czasem pracy: czyli tempa, tempa i jeszcze raz szybkiego tempa.

– Coś ty! – ofuknęła przyjaciółkę. – To najprawdziwszy ślub pod słońcem, tyle że w obrządku polinezyjskim.

– Co?! – Nela obdarzyła ją zszokowanym spojrzeniem.

– No mówię ci! To żaden fotomontaż. Tam morze naprawdę ma taki kolor, i kwiaty też, chociaż wyglądają jak żywcem wyjęte z reklamy – mówiąc to, wlepiła wzrok w zdjęcie, któremu przyglądała się już nieraz.

– Skąd to wiesz? – Nela powoli wracała do siebie.

– Oglądałam kiedyś jakiś program podróżniczy, pojawiała się w nim właśnie taka ślubna szopka. Zwijamy manatki? – zapytała, bo wiedziała, że jej mama dostanie palpitacji serca, jeśli pojawi się w domu po dwudziestej drugiej.

– Daj mi jeszcze chwilę – poprosiła Nela, wpatrując się w wysprzątaną na błysk kuchnię, którą miały przed sobą.

– Jak sobie życzysz – odpowiedziała przymilnie.

– Jak myślisz, wzięli też taki normalny ślub? – Nela znów zatopiła wzrok w błękitnej lagunie.

Może wzięli, może nie wzięli… Kto ich tam wie… – pomyślała, po czym głośno wypowiedziała swą myśl.

– Kto ich tam wie… – użyła sformułowania mamy.

Nigdy za nim nie przepadała, ponieważ w ustach mamy brzmiało zawsze prześmiewczo. Poza tym nie miała ochoty zastanawiać się nad kwestią, która jej nie obchodziła. Miała w nosie to, czy „burdelarze” wzięli także zwyczajny ślub. To nie była jej sprawa.

Nela nie odezwała się, tylko westchnęła ciężko i pesymistycznie.

– Co jest? – zapytała ją natychmiast przyjaciółka.

– Nic – odpowiedziała szybko Nela i westchnęła identycznie jak poprzednio.

– Mamy jeszcze trzy minuty, więc mów, o co chodzi – poprosiła dość stanowczym tonem.

Nela milczała jak zaklęta.

– No! Mów! Coś leży ci na wątrobie?

– Właśnie chodzi o to, co mi leży na wątrobie – to mówiąc, Nela spojrzała na siebie krytycznie i skrzywiła się z widocznym niesmakiem.

– Tyle razy już ci powtarzałam, że rozmiar jest nieważny – zażartowała.

Niestety jej słowa trafiły w próżnię, bo mina przyjaciółki nie zmieniła się ani trochę.

– A tam… – sapnęła Nela, chociaż już jakiś czas temu poradziła sobie z zadyszką. – Popatrz na nią – wskazała wzrokiem na zdjęcie. – I popatrz na siebie – tym razem spojrzała w jej kierunku. – A teraz na mnie.

Nela tym razem nie spojrzała na siebie i widać było, że nie znajduje żadnej przyjemności w oglądaniu swych kształtów.

Zamilkła. Zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć.

– Przecież ja nie mam szans na żaden ślub. Nawet taki byle jaki – Nela wskazała głową w kierunku fotografii przedstawiającej polinezyjski raj na ziemi i dziwaczny ślub.

– A co ty tam wiesz – usiłowała zbagatelizować podły nastrój przyjaciółki.

– Pewnie wiem mało, ale jedno na pewno… – Nela nieoczekiwanie przerwała rozpoczętą kwestię.

– Jedno, czyli…? – powtórzyła, zachęcając ją do zwierzeń.

– Czyli to, że chciałabym mieć kiedyś ślub – Nela przyznała się do swych marzeń. – Taki piękny, prawdziwy, w kościele… Z kimś, dla kogo naprawdę nie będzie ważne, jaki rozmiar noszę… Chciałabym, gdy będę szła przez kościół, tak powoli, żeby rodzice byli ze mnie dumni… Żebym sama była z siebie w końcu zadowolona… Nie to co teraz…

Ale dół! – pomyślała z przestrachem. Dzięki Bogu, wiedziała, co robić. Musiała natychmiast wyciągnąć z niego Nelę.

– Wiesz co? – zerwała się z kanapy, przerywając tym samym użalanie się nad sobą przyjaciółki. – Zbieraj się, bo musimy się ewakuować. Poza tym nie wiem, czy zauważyłaś, ale ten Nowy z naszej grupy ciągle robi do ciebie maślane oczy.

– Fajny jest – skwitowała Nela bez entuzjazmu, zupełnie tak jakby serce miała już zajęte. – Ale jak to na wsi mówią: „nie dla psa kiełbasa”.

– O, proszę! Właśnie to miałam mówić! Nowy patrzy na ciebie właśnie jak pies na kiełbasę. Tylko co z tego, skoro ty nawet nie raczysz na niego spojrzeć!

– Za to Aśka jest w niego wpatrzona jak w obrazek – powiedziała Nela, a wypowiedzenie imienia jedynej modelki na roku raczej nie sprawiło jej przyjemności. – Na pewno zwróciłaś na to uwagę.

– Nie masz już innych problemów, którymi mogłabyś się przejmować? Ona tak patrzy na wszystkich facetów. To wariatka. Nimfomanka to przy niej zakonnica – syknęła z odrazą w głosie. – Najlepiej będzie, jak w ogóle nie będziesz zwracać na nią uwagi. Za to od czasu do czasu zawieś oko na Nowym! A teraz musimy już naprawdę iść… – spojrzała na przyjaciółkę prosząco.

– Dobrze… Już, już… – Nela wstała bez ociągania.

Ruszyły do wyjścia. Wnętrza, które miały za chwilę opuścić, lśniły czystością i pachniały świeżo.

– Jula – odezwała się niespodziewanie Nela, właśnie kończąc zakładać buty. – A tobie podoba się ten Nowy?

– Mnie?! – zdziwiła się szczerze. – Czy ja wiem… – wzruszyła ramionami. – Chyba do tej pory nie rozpatrywałam go w miłosnych kategoriach. Raczej nic do niego nie czuję. Żaden grom z jasnego nieba mnie nie trafił, kiedy go pierwszy raz zobaczyłam. Zatem szans na romans brak – podsumowała w pośpiechu, zamykając mieszkanie.

– Ja jednak wczoraj coś zauważyłam… – zaczęła zagadkowo Nela.

– Co? – ponagliła ją, gdyż samo pytające spojrzenie okazało się niewystarczające.

– Kiedy wczoraj na ćwiczeniach zwróciłaś Larwie uwagę, że przetrzymuje twój skrypt, to Nowy spojrzał na ciebie z wielkim uznaniem.

Niechętnie przywołała w pamięci obraz Larwy, czyli Aśki, ponieważ nie lubiła marnować czasu na rozmyślania o osobach zapatrzonych w siebie, w dodatku nieżyczliwych. A taka właśnie była Larwa.

– Pewnie dlatego, że jestem jedną z niewielu osób na roku, które są w stanie powiedzieć jaśnie piękności, co o niej myślą – chciała uciąć temat.

– Nie wiem, czy tylko dlatego… – Nela kontynuowała wątek Nowego, gdy wychodziły z budynku na mróz, który podobnie jak Larwa nie wiedział, kiedy powiedzieć sobie dość.

– Posłuchaj! – postanowiła kategorycznie przerwać podchody przyjaciółki. – Chociaż Nowy niezaprzeczalnie jest przystojniakiem jakich mało na uniwerku, to mnie nie kręci, więc gdybyś była zainteresowana, mną możesz się zupełnie nie przejmować – mówiąc to, przyspieszyła kroku, za to Nela stanęła jak wryta.

– Dlaczego myślisz, że on, że ja… – przyjaciółka zacięła się na dobre.

– A dlaczegóż by nie?

Zatrzymała się, choć była pewna, że mróz atakuje wtedy ze zdwojoną siłą.

– Bo może podoba mi się ktoś całkiem inny… – zagadkowość Neli była intrygująca.

– Kto? – zapytała natychmiast.

– Nie powiem ci, bo mnie wyśmiejesz – szczerość Neli była godna podziwu, jak zwykle.

– Bez obaw, nic takiego się nie stanie. Mam zamarzniętą twarz.

– Rzeczywiście, powinnyśmy przyspieszyć.

Nela ruszyła przed siebie, zręcznie zmieniając temat swej tajemniczej miłosnej fascynacji.

– Ale powiesz mi kiedyś? – zapytała ostrożnie.

– Nigdy. Bo on jest z innego świata… – tajemniczość Neli rosła z każdym wypowiadanym zdaniem.

– Znam go? – zapytała, chyba zbyt nachalnie.

– Widujesz go, ale go nie znasz – Nela była bezlitosna, a to zdarzało się wyjątkowo rzadko.

Skoro nie miała szans dowiedzieć się niczego, postanowiła zamknąć temat faceta nie z tego świata.

– To co? Jedziemy do mnie? Mama skończyła dziś gotować bigos, pewnie palce lizać – zachęcała, jak umiała.

– Chyba lepiej będzie, jak pojadę dziś do siebie… – Nela ewidentnie po raz kolejny traciła dziś humor. – Nie jestem w nastroju… – nawet nie starała się udawać, że jest inaczej.

Nela nie potrafiła udawać. Była prawdomówna i obiektywna. I za to przyjaciółkę uwielbiała.

– Tym bardziej musisz ze mną jechać! Bigos w tej sytuacji może okazać się bardzo pomocny. Poza tym chyba zapomniałaś, że twoje kujonki z medycyny miały dziś pierwszą zerówkę w sesji i teraz pewnie zapijają fakt, że znów będą musiały zakuwać, albo piją, by zapomnieć wszystko, czego się nauczyły. Jedziesz do mnie! Bez gadania! Oferuję bigos i kieliszeczek wiśnióweczki ciotki Marianny – zachęcała. – Nawet łóżko rozłożę. Specjalnie dla ciebie – uśmiechnęła się. – Poleżymy sobie, a ja pomyślę, co tu zrobić, żebyś spojrzała na Nowego przychylnym okiem. A kiedy wasze spojrzenia się spotkają, to Larwa przepadnie z kretesem. Musisz zająć się facetem z tego świata, a nie nie wiadomo kim – wbiła wzrok w Nelę, która słuchała jej słów, i jak to Nela miała w zwyczaju, rozważała różne możliwości. – To co? – ponaglała. – Bigos? Czy zalane w trupa, bełkoczące na okołomedyczne tematy koleżanki z akademika? Nie daj się prosić! – już nie prosiła, tylko błagała przyjaciółkę, czując, że jeszcze chwila na tym mrozie, a nie będzie jej dane już nigdy skosztować bigosu własnej matki, która w kuchni nie miała sobie równych.

– Nie dam – Nela w końcu uległa, uśmiechając się spolegliwie.

Ruszyły przed siebie. Brnęły przez siarczysty mróz, kłujący niemiłosiernie ich młode twarze. Od małego mieszkania w starym, zaniedbanym wieżowcu dzieliło je jakieś czterysta metrów.

Uwielbiała spacerować. Gdy tylko mogła, rezygnowała z komunikacji miejskiej. Energicznie stawiała kroki, obserwując uważnie mijających ją przechodniów. Lubiła ludzi. Lubiła zapamiętywać ich twarze. Zastanawiała się, jakie historie odmalował na nich czas, znamiona jakich uczuć nosiły, a czasem dostrzegała, że były poważnie okaleczone właśnie przez ich brak.

Spacery w towarzystwie Neli lubiła najbardziej. Z Nelą, choć bardzo spokojną, nie można było się nudzić. Różniła się od wszystkich innych dziewczyn, z którymi dawniej usiłowała się zaprzyjaźnić, oczywiście bezskutecznie. Nawet mama zaakceptowała Nelę bez szemrania, choć lubiła pomarudzić, gdy tylko miała ku temu sposobność. Twierdziła, że Nela to bardzo wartościowa dziewczyna, a miała nosa do ludzi. Wierzyła, że w słowach mamy: „pamiętaj, Julka, trzymaj się z Nelą, to może i ty na ludzi wyjdziesz” – kryła się szczera prawda. Mama taka była. Z łatwością dostrzegała dobre cechy u obcych ludzi i potrafiła doceniać to, co sobą reprezentowali. Tylko w stosunku do własnej córki zatracała tę umiejętność i wymagała od niej więcej niż od innych. Córka miała więc bardzo trudne zadanie. Musiała zawsze być tą lepszą, ładniejszą i mądrzejszą, a nawet najmądrzejszą… Te ciągłe wymagania męczyły ją okrutnie. Jednak nie miała siły, by się im przeciwstawiać. O ile w życiu od czasu do czasu potrafiła płynąć pod prąd, nie zważając nawet na to, czy taki kierunek jej się opłaca, o tyle w relacjach z mamą najczęściej pokornie schylała głowę. Wiedziała, że z mamą nie wygra. Dlatego wygodniej było po prostu potakiwać i zgadzać się z każdym stwierdzeniem rodzicielki, bo wstąpienie na wojenną ścieżkę nie popłacało. Z mamą w szranki mogła stawać tylko ciotka Klara. Ciotka była starszą siostrą mamy, tak wredną, że nie miała sobie równych.ROZDZIAŁ 2

Oczy jej się kleiły, ale nie potrafiła zasnąć. Nela leżała obok i już od pewnego czasu spokojnie spała. Na biurku przylegającym jednym bokiem do rozłożonego tapczanu, który czasy świetności miał już za sobą, książki i zeszyty leżały w totalnym chaosie. W przeciwieństwie do Neli nie była porządnicka. Największy problem miała z tym mama, która w każdym swoim dziecku pokładała wielkie nadzieje. Ale od niej, czyli najmłodszej pociechy, mama oczekiwała i wymagała samych cudów. Córka nie mogła tego pojąć, ale musiała się z tym pogodzić. Na to trudne do zniesienia matczyne zaangażowanie w proces ciągłego jej wychowywania i obdarzania rodzicielską troską zareagowała wyrobieniem w sobie określonego stosunku do ludzi. Kontakty międzyludzkie traktowała często z dystansem. Nie angażowała się zbytnio. Lubiła obserwować ludzi, ale do szczęścia nie potrzebowała wielu znajomości. Jeżeli tylko miała wybór, to wolała być obserwatorem zdarzeń, a nie ich uczestnikiem. Podobnie zachowywała się w relacjach z mamą. Dla świętego spokoju wolała poddaństwo niż kruszenie kopii. Zwłaszcza w imię czegoś, co nie miało większego znaczenia. Dlatego nawet wówczas, gdy była nastolatką i wkroczyła w tak zwany trudny wiek, kiedy należało się buntować ile sił, ona na przekór oczekiwaniom dorosłych wokół nie buntowała się wcale. Niestety ta postawa denerwowała mamę najbardziej.

Justyna była inna.

Uśmiechnęła się, przypomniawszy sobie dzień, w którym jej starsza siostra wyprowadziła się z domu, by zamieszkać z dopiero co poślubionym małżonkiem Krzychem. Ku wielkiej radości mamy zięć pochodził z zacnej i w dodatku zamożnej rodziny, słynącej z tego, że z dziada pradziada wszyscy mężczyźni w tej rodzinie zostawali lekarzami. Krzysiek był chirurgiem cieszącym się dobrą opinią nie tylko w mieście, ale też jego okolicach. Oczywiście swój zawód traktował ambicjonalnie i wciąż się dokształcał. Justyna poznała go w szpitalu, w którym pracowała jako instrumentariuszka. To było już dawno temu, bo teraz zajmowała się wychowywaniem dzieci. Dwóch chłopców ku uciesze babci urodziło się w odstępie roku. W dodatku starszy z nich przyszedł na świat dokładnie w pierwszą rocznicę ślubu swoich rodziców. Pierwszy miał teraz niemal trzy lata, a drugi prawie dwa. Starszy miał na imię Szymon, a młodszy Tymoteusz. Uważała, że jej siostrzeńcy byli chłopcami urodziwymi – po matce i trochę po ojcu. Za to mama uważała, że imiona mieli niewyjściowe. Ale na to wpływu nie miała, choć przecież uwielbiała mieć w życiu wpływ na wszystko. Cóż, jedna taka przypada na każdą, nawet najlepszą rodzinę…

Aktualnie ta wpływowa kobieta, choć było już bardzo późno, wciąż krzątała się w kuchni, zamiast położyć się i porządnie wyspać, by nazajutrz od samego rana nie ogłaszać całemu światu, że „umiera właśnie z niewyspania”.

W mieszkaniu pachniało przepysznie bigosem, którego jednak nawet nie spróbowały, bo: „Kto to widział, żeby o tak późnej porze zajadać się bigosem, w dodatku na pusty żołądek?! Chyba zwariowałyście?!”. Zatem na biurku obok papierzysk leżały dwa talerze. Już teraz były puste, ale jeszcze niedawno piętrzyły się na nich świeże bułki z jajkiem i szczypiorkiem, hodowanym przez mamę przez cały rok na wąskim kuchennym parapecie w niezwykle nieapetycznym naczyniu przypominającym korytko.

W ustach miała jeszcze smak kolacji.

Kto to widział zajadać szczypior przed snem?! – pomyślała cynicznie, bo przecież wolałaby, żeby zamiast szczypioru w ustach mieć teraz smak bigosu. Usłyszała dobrze znany odgłos, to mama pacnęła włącznik światła znajdujący się tuż obok kuchennych drzwi.

– Idźcie już spać! – mama wydała komendę cicho, ale zdecydowanie.

Wolałaby usłyszeć serdeczne „dobranoc”. Zdążyła się już przyzwyczaić, że mama zwykle mówi nie to, co ona chciałaby usłyszeć. Tak już między nimi było. Łączyła je miłość głęboka, ale trudna, w gorszych chwilach nawet toksyczna. Dzięki Bogu, umiała czerpać z tej miłości. Gdy było dobrze, wyciskała z niej tyle dobrych emocji, ile się tylko dało. Gdy natomiast przychodził nieprzychylny czas, to kiwała posłusznie głową, zwykle za nic mając głoszone przez mamę mądrości. Albo po prostu udawała bardziej zajętą, niż była w rzeczywistości, dobrowolnie pryskając na cały dzień z domu i wracając tylko na noc. Wychodziła o świcie, a wracała po zmroku. Dzięki temu mama nie tylko nie mogła nią komenderować, ale też marudzić nad losem wiecznie zabieganej córki. Rodzicielce brakowało wtedy słuchacza, przed którym mogłaby podsumowywać wszystkie życiowe wybory swych starszych dzieci.

Odkąd pamiętała, zawsze było tak samo. Mamy należało słuchać. Nie wolno było jej się sprzeciwiać ani jej denerwować. To ona sprawowała rządy, dzierżyła władzę w tym domu nawet wtedy, gdy jeszcze żył tato. Córka zapamiętała go jako dobrego człowieka, pomocnego ojca i ustępliwego męża. Zawsze mogła na niego liczyć. Pamiętała jak przez mgłę czasy, gdy uczył ją pisać i czytać. Justyna zawsze z nią rysowała i malowała, a Janek – najstarszy brat – nauczył ją tabliczki mnożenia.

Janek chyba najbardziej przeżył śmierć taty. Niby wszyscy byli na nią przygotowani, lekarze odarli ich ze złudzeń, ale Janek do końca liczył na cud, lecz cud się nie zdarzył. Jej starszy brat w ciągu jednego dnia stracił ojca i największego przyjaciela. Janek był oczkiem w głowie taty. Byli ze sobą bardzo zżyci. Ze wszystkich dzieci miał tatę najdłużej i znał go najlepiej. Pewnie dlatego tak bardzo go przypominał, nie tylko wizualnie. Mieli te same pasje. Czytali te same książki. Obaj byli małomówni, ale ta cecha nie przeszkadzała im doskonale się dogadywać, po prostu nie potrzebowali zbyt wielu słów. Gdy taty zabrakło, to Janek najdłużej nie mógł pogodzić się z jego odejściem. Zamknął się w swym osieroceniu. Na swoje potrzeby stworzył świat, do którego nie wpuszczał nikogo, a zwłaszcza tego, kto usiłował wejść w rolę pocieszyciela.

Mama zaś do dziś borykała się z poważnym problemem, bo odkąd umarł jej mąż, powzięła decyzję, że zdoła być dla swych dzieci i matką, i ojcem jednocześnie. Niestety nie wzięła pod uwagę tego, że te są już w takim wieku, iż nie da się przed nimi niczego udawać. Doskonale wiedzą i rozumieją, jak bardzo zmienił się ich świat.

Czasami wyobrażała sobie, że tato wciąż żyje, czeka na nią w domu i pod dyktando mamy podlewa paprocie stojące na meblach w niezbyt dużym, choć największym pokoju. Zastanawiała się, jak wyglądałoby jej życie, gdyby tata wciąż był w nim obecny, gdyby trwał przy nich. Rozważała też, i to nawet często, czy decyzja Janka o tym, by po śpiewająco zdanej maturze skierować swe kroki właśnie do seminarium duchownego, nie była spowodowana tym, by znaleźć się bliżej ojca, a oddalić od chorobliwie nadopiekuńczej matki. Ta nadopiekuńczość, zwłaszcza wobec niego, potrafiła być naprawdę męcząca.

– Julka! Gaś już!

Jej przemyślenia na temat rodziny przerwał zdenerwowany głos mamy dochodzący z pokoju obok. Mieszkanie, w którym żyła od urodzenia, było co prawda czteropokojowe, ale tak małe i tak zagracone meblami pamiętającymi zamierzchłe czasy, że bywały dni, gdy myślała tylko o tym, by wyprowadzić się gdzieś daleko. Bardzo daleko, ku otwartym przestrzeniom. Pragnęła pozbyć się natłoku mebli, spraw, a także potoku matczynych słów.

Tylko dokąd i za co? – zastanawiała się nie pierwszy raz, by potem posłusznie wykonać polecenie mamy. Była grzeczną córką, przynajmniej starała się za taką uchodzić. W każdym wieku słuchała uważnie tego, co się do niej mówiło, a jej czujność wzmagała się wówczas, gdy mówiła do niej mama. Dostosowywała się do jej wytycznych, chociaż czasami czyniła to całkowicie wbrew sobie. Zastanawiała się, czy ma w sobie tak mało sił, że nie potrafi przeciwstawić się dyktaturze jednostki. A może wręcz przeciwnie, posiada ich tak wiele, by znosić wszystkie widzimisię z pokorą, czasami nawet z uśmiechem na ustach. Na pewno miała nawyk myślenia o tym, co powie mama. Podporządkowywała się jej do tego stopnia, że często zastanawiała się, jak mama podsumuje zaistniałą sytuację. Co więcej, potrafiła sobie nawet wyobrazić matczyną minę i spojrzenie. Bywało, że dopuszczała się zachowania w ocenie mamy niegodnego nie dlatego, że sprawiało jej przyjemność, tylko po to, by dowieść, że jest odrębnym bytem i potrafi myśleć samodzielnie. Pragnęła wówczas udowodnić przede wszystkim sobie, że potrafi żyć bez ciągłej uległości i kontroli.

Zaczerpnęła dość chłodnego powietrza. Stare okno w jej pokoju było nieszczelne. Latem wpuszczało do jej klitki upalny miejski smog, zimą szarość i chłód. Nela spała cicho. Bez ruchu. Jutro czekał je wolny dzień. To znaczy Nelę czekał wolny dzień, bo ona w każdą sobotę zobowiązana była posprzątać mieszkanie i uporać się ze stertą znienawidzonego prasowania, ponieważ rodzicielka pracowała też w soboty. Mama była bibliotekarką. Pracowała w bibliotece politechniki. W soboty nie było jej w domu, za to córka musiała tkwić na posterunku. Bez dyskusji! Nawet podczas sesji i dni wypełnionych ślęczeniem nad książkami nikt nie zwalniał jej z domowych obowiązków. Swoje musiała zrobić. Taryfa ulgowa w jej domu nie istniała. Była przyzwyczajona do swych sobotnich powinności. Bywały takie soboty, kiedy lubiła odrabianie tej domowej pańszczyzny, ponieważ mogła to robić w ciszy, nie wysłuchując często bezzasadnej krytyki. Poza tym tylko w soboty mogła wylegiwać się w łóżku tak długo, jak tylko chciała, by później latać po mieszkaniu jak rozpędzony pocisk i ogarniać je, by wyglądało na wystarczająco wypielęgnowane i dopieszczone. Wylegiwanie w łóżku do południa kończyło się zwykle tym, że sobotni wieczór spędzała w towarzystwie deski do prasowania i mamy wpatrzonej w ekran telewizora, co zupełnie nie przeszkadzało tej drugiej w komentowaniu zagnieceń na tkaninach, które jak na złość wydostawały się spod gorącej prasy żelazka.

Jak zwykle przed zaśnięciem obserwowała cienie tańczące na suficie jej bardzo małego pokoju. Usłyszała kliknięcie lampki w pokoju obok. W tak małym mieszkaniu niczego nie dało się ukryć. Skromny metraż nie pozwalał na tajemnice. Tu nawet najbliżsi sąsiedzi wiedzieli o sobie prawie wszystko, a co dopiero domownicy… Tak jak z tonącego statku ostatni schodzi kapitan, tak w ich mieszkaniu prawo do zgaszenia światła jako ostatnia miała mama. Nawet wtedy, gdy mieszkał z nimi jeszcze Janek – rodzinny mól książkowy numer dwa.

Uwielbiała to uzależnienie mamy od literatury pięknej, zarówno tej dobrej, jak i po prostu wciągającej. Odnosiła się do tego z należnym szacunkiem, gdyż często okazywało się pomocne w życiu, a nawet podczas pokonywania kolejnych schodków studenckiego wtajemniczenia. Krótko mówiąc, była córką mądrej kobiety o trudnym charakterze i niewiarygodnym oczytaniu, która całkowicie przeczyła powiedzeniu, że szewc bez butów chodzi. W domu i w pracy czytała zawsze, gdy tylko mogła, kiedy pozwalało jej na to nadmierne poczucie obowiązku. To pasja mamy powodowała, że mieszkanie, nie dosyć że małe i zagracone, to było jeszcze zawalone tonami książek. Gdy Janek wyprowadził się z domu, jego pokój stał się biblioteką, pęczniejącą z każdym dniem. Pokój Janka, zastawiony meblami, choć wielkością nie grzeszył, zyskał jeszcze dwa regały sosnowe, które dokupiły, by na nich ustawiać najukochańsze książki. Oczywiście miejsce na regałach skończyło się niespodziewanie szybko i tylko dzięki miłości do syna mama postanowiła jednak pozostawić w swej bibliotece rozklekotaną i wytartą amerykankę, pokrytą za czasów świetności pluszem o barwie jesiennych liści. Dobrze, że tak się stało, bo Janek od czasu do czasu przyjeżdżał do domu, by odwiedzić stare kąty. Odkąd wrócił z Rzymu, gdzie studiował, te odwiedziny nie zdarzały się często, ale kiedy już przyjeżdżał, w domu ożywała rodzinna atmosfera. Aktualnie Janek był wikariuszem w małej miejscowości i tego właśnie mama pojąć nie mogła. Nieraz powtarzała: „Co to za idiota tak doskonale wykształconego księdza wysyła w takie miejsce? Do takiego ciemnogrodu! Kto go tam doceni?!”.

Nie znosiła, gdy rodzicielka piekliła się co niemiara. W takich chwilach matczynej goryczy lubiła obserwować Janka. Wsłuchiwał się w słowa mamy, uśmiechał się tak, jak kiedyś robił to tato. Za to w spojrzeniu miał przekonanie, że akurat na drodze życiowej, jaką wybrał, najważniejsza była służba Bogu i ludziom, w tej właśnie kolejności, a lokalizacja tej posługi nie grała dla niego żadnej roli.

Tęskniła za bratem. Miewała takie dni, że niezwykle brakowało jej spokoju, który nosił w sobie. Bardzo kochała Janka. Miała starszego brata, o którym zawsze marzyła Nela – najstarsza z licznego rodzeństwa. Oprócz tego, że go kochała, to po prostu byli przyjaciółmi. Pewnie nie był typowym starszym bratem, ale potrafił ją wziąć w obronę tak jak kiedyś tato, który też rozkładał nad nią wielki parasol ochronny. Była pewna, że nigdy nie zapomni Jankowi tego, z jaką pewnością i determinacją opowiedział się za jej wyborem kierunku studiów. Tym samym bardzo skutecznie i kategorycznie podważył politykę mamy w tym zakresie. Miała dość zniechęcania słowami: „Czyś ty, dziewczyno, zwariowała? Kto w dzisiejszych czasach do psychologa chodzi?! Wszyscy są zabiegani, pieniędzy też brakuje! Dziecko! Pomyśl logicznie! Kiedyś na chleb będziesz musiała tak zarobić!”. „Zarobi mamo, zarobi. Tylko pozwól jej w życiu robić to, co chce. Tak samo, jak mi pozwoliłaś” – dzięki tym słowom Janek stał się kowalem jej losu i wzorem do naśladowania w relacjach z mamą. Brat najlepiej z całej rodziny radził sobie z silną osobowością mamy. Miał w sobie spokojną mądrość, z którą mama nie potrafiła dyskutować. Był taki, jeszcze zanim został księdzem. Dlatego gdy okazało się, jaką drogę życiową dla siebie wybrał, jako jedyna z babskiej części rodziny nie skomentowała wyboru brata, ponieważ była przekonana, że taki wybór padł nieprzypadkowo. Natomiast na mamę i jej czcze gadanie była wściekła. Justyna wtedy też nie zabrała głosu w sprawie, bo była wówczas całkowicie skupiona na swoim życiu. Zakochana po uszy w przystojnym i skromnym chirurgu, czyli Krzychu, nie potrafiła pojąć, jak można skazywać się na brak miłości. Zupełnie do niej wtedy nie docierało, że Janek dokonuje takiego wyboru właśnie z miłości. Mamie na początku odebrało mowę. Szkoda, że tylko na początku.

Ale i tak najwięcej miała do powiedzenia ciotka Klara – najstarsza z dwóch sióstr mamy, które, jako osoby samotne i bezdzietne, żyły życiem ich rodziny. Druga siostra, też starsza, to ciotka Marianna. Chociaż mama była najmłodsza, to i tak usiłowała pretendować do roli najmądrzejszej. Przecież to jej udało się założyć rodzinę, podczas gdy ciotki z każdym dniem stawały się coraz bardziej starymi pannami. Określenie „stara panna” pasowało do ciotki Klary jak ulał. Była zgorzkniałą, zdziwaczałą, niemiłą, po prostu wredną babą, której mądrości życiowych najczęściej wysłuchiwał niebieski kot brytyjski, zwany przez ciotkę Panem Hrabią. Oczywiście mądrości ciotki Klary traktowała zawsze z przymrużeniem oka. Niestety mama wysłuchiwała ich z uwagą, co odbijało się na dzieciach, gdyż, jak się łatwo domyślić, w kwestii ich wychowania to ciotka Klara od lat była ekspertem. Nieraz miała ochotę zakneblować ciotkę, a jeszcze częściej po prostu palnąć ją w łeb za to, że musi wysłuchiwać plecionych przez nią bzdur i zmyślanych na poczekaniu herezji. Oczywiście droga od zamiarów do czynów jest bardzo daleka i nigdy, choć tego czasami bardzo chciała, nie wyrządziła żadnej krzywdy ciotce Klarze. Co więcej, korzystając ze swoich wciąż poprawiających się psychologicznych umiejętności, starała się być dla ciotki miła i usłużna. Oczywiście dla własnej wygody, a nie z innych powodów, których znaleźć nigdy jej się nie udało.

Ciotka Marianna natomiast była przeciwieństwem Klary. Zresztą z mamą też nie łączyło jej wiele. Była rozważna i małomówna. Jej postawa przywodziła na myśl szlachetność. Z oczu zaś biła mądrość, którą obdarzała świat co prawda niezbyt często i nachalnie, ale gdy już to robiła, to trafiała w samo sedno.

Starała się zatem zapamiętywać słowa ciotki, bo uczyły ją życia i świata. Tak po prostu. „Ksiądz w rodzinie to zaszczyt” – tak ciotka Marianna skwitowała, gdy Janek produkował odpowiedź na pytanie zadane przez mamę: „I co ty teraz, Jasiu, zamierzasz, skoro tak śpiewająco zdałeś maturę?”. „Kto ma księdza w rodzinie, tego bieda ominie” – tak natomiast brzmiał cierpki komentarz ciotki Klary.

Od zawsze miała identyczny stosunek do sióstr mamy. Mijające lata nie zmieniały go ani trochę. Ciotkę Mariannę uwielbiała i kochała, niezwykle szanowała. Zawsze mogła z nią porozmawiać i wzbogacić się jej słowami. Natomiast ciotka Klara była w jej mniemaniu matroną przekonaną o własnej doskonałości i nieomylności. To właśnie dlatego dostawała gęsiej skórki, gdy musiała wysłuchiwać ciotki. Klara żyła w świecie, w którym dobrzy ludzie istnieli tylko na ołtarzach. A cała reszta według niej nie była warta funta kłaków. Nigdy nie dziwiło jej staropanieństwo ciotki Klary. Staruszka była bowiem dla niej koronnym dowodem na to, że żaden normalny facet nigdy, ale to przenigdy nie zainteresuje się niezbyt urodziwym, a w dodatku po prostu wrednym, wychudzonym do granic możliwości babiszonem. Chyba że nadarzyłby się jakiś typ mocno masochistyczny. Ale ciotce Klarze nikt taki się nie nadarzył. I bardzo dobrze, bo masochizm z pewnością też ma pewne granice. Jako że ciotka Klara w swym bezpośrednim otoczeniu nie miała nikogo (Pan Hrabia jako kot nie wchodził w rachubę), komu mogłaby z przyjemnością uprzykrzać życie, to jej głównym życiowym celem stało się uprzykrzanie życia rodzonym siostrom, a zwłaszcza tej najmłodszej. Ciotka Klara, mistrzyni czepialstwa, miała pewien problem z ciotką Marianną, tak zwaną siostrą środkową, ponieważ nawet wówczas, gdy ją atakowała, to ta nigdy nie dawała się sprowokować i milczała, a milczeć potrafiła z największą godnością. Ciotka Klara nękała ją perfidnymi przytykami, a ciotka Marianna reagowała na nie delikatnym uśmiechem. Uśmiechała się raczej nie do Klary, tylko prawdopodobnie do własnych myśli. Chociaż ciotka Marianna była samotna, w niczym nie przypominała Klary.

Bardzo lubiła odwiedzać ciotkę Mariannę. Jej mieszkanie było małe, ale przytulne, pełne pamiątek z przeszłości, zdjęć w kolorze sepii i książek. Ciotka – choć sama – nie była samotna. Od czasu do czasu odwiedzali ją wdzięczni studenci biologii, których całe zastępy wyedukowała. Przychodzili do niej też siostrzeńcy, jeśli tylko czas im na to pozwalał. Najbardziej lubiła ciotkę Mariannę za takt i kulturę osobistą. Ciotka nigdy nie zabierała głosu w sprawach, które jej nie dotyczyły. Na temat siostrzenic i siostrzeńca się nie wypowiadała. A gdy wsłuchiwała się w gadaninę ciotki Klary, kręciła tylko głową na znak niezgody. Kręciła głową, gdy ciotka Klara zastanawiała się, czy aby Janek nie jest za spokojny, no bo gdzie też taki młody chłopak się wyżywa, i czy na ten tajemniczy obszar jego życia nie wkroczyło jakieś szemrane towarzystwo. Justyna natomiast w mniemaniu ciotki Klary za późno wracała do domu, poza tym wychowywano ją zbyt lekką ręką, w związku z czym istniało poważne zagrożenie, że nie ma szans wyrosnąć na wartościową kobietę.

Jeśli zaś chodzi o „naszą Julię”, to w oczach ciotki Klary było z niej niezłe ziółko. Nigdy co prawda nie rozumiała, co kryło się pod tym określeniem, ale w ustach ciotki brzmiało tak, że na sto procent komplementem nie było. I właśnie dlatego, gdy była młodsza, pyskowała mamie w obecności ciotki, by jej dopiec, chociaż normalnie tego nie robiła. Wówczas ciotka uruchamiała swój kąśliwy jęzor, kończąc zawsze kategoryczny wywód słowami: „Normalnie uszy więdną! Kto to widział, żeby taka smarkula tak się do rodzonej matki odzywała! Gdybym ja była twoją matką, to już bym ci pokazała, że matce szacunek się należy, zwłaszcza że twoja bez niczyjej pomocy radzić sobie musi z bandą dzieciaków!”.

Nic więc dziwnego, że gdy była dzieckiem, przy ciotce odgrywała członkinię jakiejś zorganizowanej bandy kierującej się niezbyt czytelnymi zasadami. Ale gdy tylko ciotka Klara znikała z pola widzenia, siostrzenica stawała się na powrót normalną dziewczynką, która miewała lepsze i gorsze dni.

Ziewnęła przeciągle, zdając sobie sprawę, że myśl o ciotce Klarze nie jest najlepszym lekarstwem na sen. Złożyła dłonie na kołdrze i podrygiwała nimi lekko, obracające dość nerwowo kciukami. Postanowiła uspokoić myśli i ręce. Musiała zmusić dłonie, by się rozplotły, a spojrzenie przenieść z sufitu na regał z książkami. W ten sposób obserwowała ruch świateł muskających grzbiety książek z zakresu literatury psychologicznej. Neon umieszczony na wieżowcu naprzeciwko od jakiegoś czasu był uszkodzony i pulsował nieregularnie. Za nic w świecie nie pasował do odgłosów cichszego niż za dnia, ale nigdy nie zasypiającego miasta. Wpatrywała się w to pojawiające się w blasku neonu, to znikające litery na grzbietach książek. Okazało się, że to dobry sposób na trudności z zasypianiem, bo w końcu oczy zaczęły jej się kleić. Powoli dołączała do Neli, choć neonowe migotanie nie ustawało w oczekiwaniu na świt, który niezmiennie oddzielał koniec wczoraj od początku dziś.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: