- promocja
Czas złych snów - ebook
Czas złych snów - ebook
Drugi tom przejmującej serii "Między jeziorami".
Wojna się kończy... Kto zapłaci najwyższą cenę za przegraną III Rzeszy?
Kilka tygodni po rozstaniu z Piotrem Amalia wraz z innymi mieszkankami Schönwalde ucieka przed zbliżającymi się Sowietami. Mroźna zima utrudnia ewakuację i kobietom nie udaje się dotrzeć w głąb Rzeszy. Kiedy wycieńczone uciekinierki trafiają na oddziały wroga, na własnej skórze doświadczają bestialstwa Rosjan. Muszą szukać kolejnych kryjówek, a ostatecznie podejmują decyzję o powrocie do rodzinnej wioski. Mają nadzieję, że najgorsze już za nimi…
Czy Amalii uda się połączyć z rodziną? Co ją czeka w miejscu, które nazywała domem? I czy w czasie wojennej zawieruchy ponownie spotka się z Piotrem?
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-271-6290-8 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zimno.
Kiedy słońce powoli znikało za otaczającym drogę lasem i zapadał zmrok, potrafiła myśleć jedynie o tym, że wraz z nastaniem ciemności zrobi się jeszcze zimniej. Czuła, jak mróz wślizguje się w głąb jej ciała, przeszywając wszystkie tkanki, sięgając lodowatymi igłami aż do kości. W takich chwilach marzyła, aby się nareszcie poddać. Skulić na skrzypiącym śniegu i po prostu zasnąć. Wówczas skończyłyby się nie tylko jej wszystkie zmartwienia. Zostawiłaby za sobą również nadciągającą ze wschodu grozę. Bo Sowieci nieubłaganie się zbliżali. Od dwóch dni wszyscy w ich żałosnej kolumnie uciekinierów zdawali sobie sprawę, że było jedynie kwestią czasu, kiedy ich dopędzą. I zamordują, może wcześniej torturując bez litości. Dlatego zastanawiała się nad zaprzestaniem daremnego marszu, a śmierć we śnie jawiła się jako długo oczekiwana przyjaciółka. Zniknie wtedy przerażenie i nareszcie ogarnie ją pozbawiona trosk nicość.
Te kobiety leżące na poboczu wyglądały przecież tak spokojnie. Na niektórych twarzach dało się dostrzec wygięte w lekkim uśmiechu usta, tak jakby śniły coś przyjemnego. O tym, że nie zdołają się obudzić, świadczyła pokrywająca je cieniutka warstwa śniegu. Zbyt łatwo mogłaby do nich dołączyć i wyśnić ostatni szczęśliwy sen. Odsunęła od siebie tę kuszącą myśl.
Tak... Chętnie zamknęłaby na zawsze oczy, gdyby nie siostra i córka. I Piotr. Jego obietnice. Te, które jej złożył, odchodząc, i ta, której zażądał od niej. Ostatecznie nie wyjechała wcześniej, więc musiała zrobić wszystko, aby przeżyć, tak aby on mógł dotrzymać swojej przysięgi. O tym myślała, kiedy nasłuchiwała zbliżającego się dudnienia i cierpiała z powodu zimna. Jeśli zamordują ją Sowieci, przynajmniej umrze z czystym sumieniem, że zrobiła wszystko, aby przetrwać. Zapewnić choćby pozór bezpieczeństwa siostrze. Nawet jeśli taka gwałtowna śmierć będzie bardziej bolesna. Nawet jeśli miałaby o nią głośno błagać.
Amalia odwróciła się i zerknęła na śpiącą pod pierzynami siostrę. Może to ostatnie chwile, kiedy Frieda odpoczywa tak spokojnie. Miała nadzieję, że Else, która wyjechała z teściami, pomimo toczących się walk jest bezpieczna. Zastanawiała się, jak wygląda, ile urosła. Czy po kilku miesiącach rozłąki w ogóle pozna swoją matkę? Ich spotkanie było jeszcze możliwe, jeśli zaciśnie zęby i postara się dotrzeć na zachód. Wówczas uda jej się znaleźć odpowiedzi na te pytania. Połączyć się z córeczką. I wrócić do Prus, kiedy nareszcie skończy się wojna. To niepatriotyczne, ale najbardziej życzyła sobie jak najszybszej klęski własnego państwa. Może ona nareszcie zapewni im wolność. Oby tych, którzy przetrwają zawieruchę, czekało życie w lepszym świecie.
Dlatego odrzuciła pokusę poddania się i uparcie parła naprzód, starając się nie myśleć o mrozie i wycieńczeniu. Nadal miała nadzieję na szczęśliwe zakończenie. Przetrwanie tej drogi, spotkanie z córką i może nawet odnalezienie Piotra. Nawet jeśli ogarniała ją rozpacz, a wyczerpane ciało buntowało się przeciwko marszowi. Musiała przetrwać. I nie przeszkodzi jej w tym nikt i nic.
Zwłaszcza zimno.Rozdział 1
Amalia uniosła twarz i zadrżała, kiedy poczuła na policzku zimny puch. Śnieg znów zaczął padać grubymi płatami, ograniczając widoczność. Posuwali się w ślimaczym tempie, więc przynajmniej nie musiała się martwić zgubieniem drogi podczas śnieżycy. Po prostu kierowała się tam, gdzie ciągnęli inni. Kilka godzin temu zapadła ciemność, a oni nadal nie znaleźli żadnego schronienia, w którym mogliby spędzić noc. Zaspokoić ssący głód, odpocząć, a przede wszystkim się ogrzać. O tym kobiety myślały najczęściej. O ogniu, który może dać choćby odrobinę ciepła ludziom, ale przede wszystkim zwierzętom. Jeśli Strzała padnie, nie dotrą daleko na piechotę. Uciekinierki, zagrożone wizją zbliżających się Sowietów, najchętniej kontynuowałyby podróż także nocą, aż dotrą do pierwszej stacji, z której zdołają odjechać. Niestety, z powodu zniszczeń pociągi przestały kursować przez miejscowości leżące na trasie ich ucieczki. Czas spędzony w podróży wydłużał się, więc musiały się zatrzymywać na noclegi, nawet jeśli to jeszcze bardziej je opóźniało. Teraz Amalia żałowała, że nie udały się w stronę Königsbergu. Jeśli zdołałyby dotrzeć do miasta przed nadejściem wroga, zaokrętowałyby się na pierwszy lepszy statek i resztę drogi przebyły morzem.
W ich sytuacji nie było łatwych wyjść ani prostych rozwiązań. W czasie drogi na zachód zagrażało im spotkanie z wrogiem, a statek mógłby pójść na dno w czasie nalotu. Westchnęła i przez chwilę obserwowała, jak jej oddech zamienia się w mleczną parę. Zauważyła, że kosmyki włosów, które wymknęły się spod czapki, zostały już pobielone szronem.
– Las się przerzedza – zauważyła Leni, która towarzyszyła jej na koźle. – Wkrótce powinnyśmy dojechać do jakiejś wioski.
Amalia posłała sąsiadce matki zmęczony uśmiech. Leni, podobnie jak pozostałe dwie kobiety, z którymi postanowiła dzielić trudy ucieczki, pozostała w Schönwalde sama, więc Amalia przygarnęła ją na swój wóz. Większa grupa dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Każdą z kobiet, które zabrała, znała od dziecka.
– Obyśmy tym razem znalazły nocleg – mruknęła Amalia.
W poprzedniej miejscowości wszystkie domy zastały zajęte, a z ostatniej stodoły przegoniono je strzałami z karabinu, co zmusiło je do kontynuowania podróży. W krótkiej przerwie nakarmiła i napoiła konia, aby nie padł po drodze z wyczerpania. Marzyła o cieple i miejscu, gdzie mogłaby choć kilka godzin się przespać.
Przymknęła oczy i otrząsnęła się gwałtownie, czując, jak ze zgrabiałych palców wysuwają się lejce. Zamrugała kilkakrotnie i za zasłoną śniegu zauważyła majaczące w oddali budynki. Wieś wydawała się pogrążona w ciemnościach i całkowicie opustoszała. Pewnie było to złudne wrażenie z powodu czarnego papieru, którym zasłaniano szyby. Widziała, jak maszerujące przed nimi kobiety wchodzą do wnętrza pierwszego z budynków i praktycznie natychmiast zostają z niego wyrzucone przez wychudzonego mężczyznę. Pewnie robotnika przymusowego, który po ewakuacji właścicieli przejął gospodarstwo. Starsza z kobiet o coś zapytała, ale obcy zatrzasnął jej drzwi przed nosem. Amalia się wzdrygnęła, kiedy gdzieś w pobliżu zaczął ujadać pies.
– Może uda się w którymś z następnych domostw – rzuciła z nadzieją Leni.
Kiedy dotarły do centrum wsi, Amalia stanęła pod kościołem i przekazała lejce starszej kobiecie. Następnie zaczęła krążyć od drzwi do drzwi i kiedy prawie straciła już nadzieję, wskazano jej następny dom.
– Stoi pusty – wytłumaczyła jej autochtonka. Sądząc po rozmiarach jej brzucha, lada dzień spodziewała się rozwiązania. Amalia nie dziwiła się, że kobieta postanowiła raczej zdać się na łaskę wroga, niż rodzić gdzieś w drodze podczas śnieżycy. – Gustaw wrócił z wojny bez nogi, a Hilda zdecydowała się z nim pozostać. Dwa dni temu zastrzelił ją i siebie, kiedy po wsi poszła plotka, że lada moment wkroczą Ruskie.
Dom stał na uboczu, wyraźnie skromniejszy niż inne, które odwiedziły wcześniej. Wcale jej to nie przeszkadzało. W drodze zdarzało im się sypiać w stodołach i w pustych oborach na słomie. Zwierzęta, które w nich przebywały, zostały zabrane. Tym razem kobiety miały nadzieję na prawdziwy odpoczynek. Każde łóżko w tych okolicznościach wydawało się Amalii szczytem luksusu. Nim się pożegnały, od ciężarnej dowiedziała się też, jak daleko zdołały dojechać, i po raz pierwszy poczuła nikłą nadzieję, że może im się uda. Następnego wieczoru powinny dotrzeć w okolice Liebstadt, a potem, jeśli pogoda nie pogorszy się jeszcze bardziej, dzień, góra dwa miały do Elbing. Stamtąd powinny kontynuować podróż pociągiem. Może, rozmarzyła się, już za kilka dni dotrą do Kerpen i nareszcie będzie mogła uściskać swoje dziecko. Tam niestraszni jej będą Francuzi czy Amerykanie. Nie spodziewała się, aby teściów czekało podobne traktowanie, jakie groziło Mazurom z rąk barbarzyńskich Sowietów.
– Udało nam się znaleźć dom. – Uśmiechnęła się do sąsiadki, sadowiąc się na koźle.
Starsza kobieta natychmiast przekazała dobre wieści do tyłu.
– Naprawdę tę noc spędzimy w domu? – usłyszała głos najstarszej spośród Mazurek. Truda Czwella przyjaźniła się z matką Amalii. Obie kobiety aktywnie udzielały się na spotkaniach modlitewnych gromadkarzy, a zmarły mąż Trudy przed powołaniem do wojska był kaznodzieją. Amalia bardzo ją lubiła, ponieważ kobieta miała zdroworozsądkowe podejście do życia. Zachowała również optymizm, który podczas drogi podnosił je wszystkie na duchu, chociaż podobnie jak towarzyszki została samotna po utracie najbliższych na wojnie. Teraz jechała do córki, która mieszkała w Borsdorfie. Tam również tymczasowo zamierzały się osiedlić pozostałe sąsiadki.
– To prawdziwy cud, że pozostał pusty – zawtórowała jej najbardziej zbliżona wiekiem do Trudy sąsiadka.
Leni Wagner odzywała się z rzadka i jedynie wtedy, kiedy było to niezbędne. Jej mąż poległ kilkanaście miesięcy wcześniej, a trzej synowie podzielili jego los. Wagnerowie zajmowali obejście leżące najbliżej gospodarstwa rodziców Amalii, a z dziećmi Leni młodzi Schimanscy ganiali po polach, kiedy tylko wyrośli z pieluch. Zwłaszcza teraz Amalia z rozczuleniem wspominała pachnącą świeżo upieczonym chlebem kuchnię pani Wagner. Jeszcze w pierwszych latach wojny pomieszczenie wypełniał gwar. Z biegiem czasu stawało się coraz bardziej puste i ciche. Podobnie jak właścicielka kuchnia czekała na lepsze czasy.
Kiedy podjechały pod znajdujące się tuż na skraju lasu gospodarstwo, Amalia zaczęła wyprzęgać konia. Pozostałe kobiety, nie zwlekając, ściągnęły z wozu pierzyny i weszły do środka. Drzwi zastały otwarte i nim je za sobą zatrzasnęły, dostrzegła, że jedna z jej towarzyszek zapala lampę. Nafta już się im kończyła i Amalia postanowiła rankiem przeszukać dom. Mogłyby zabrać paliwo do lampy, zamiast zostawić je Sowietom. W stajni znalazła zapas obroku, którego hojną porcję wydzieliła Strzale. Później napoi klaczkę i da jej zmieszanego ze słomą siana, by miała rano siłę wieźć je dalej. Ich zapas już się wyczerpywał, więc zabierze dwa worki paszy ze sobą. Żegnana parsknięciami kobyłki, zamykała za sobą drzwi, kiedy pod dom podjechała inna rodzina w poszukiwaniu schronienia na noc. Starszy mężczyzna towarzyszył kilku kobietom w różnym wieku. Byli to Salengowie. Pochodzili z Peitschendorfu i Amalia kilkakrotnie się z nimi zetknęła.
– Dopiero przyjechaliśmy i nie zdążyłam wejść do środka, lecz myślę, że miejsca starczy dla wszystkich – odpowiedziała na pytanie, uśmiechając się do nich ze zmęczeniem. Nie znała przybyszów zbyt dobrze, ale przecież wszyscy znajdowali się w tym samym opłakanym położeniu. Skierowała się ku drzwiom, kiedy z wnętrza domu dobiegł stłumiony krzyk Helgi Brock. Czyżby w środku natrafiły na kogoś obcego? Zaniepokojona Amalia weszła do domu, zadowolona, że ma za plecami starszego, bo starszego, ale jednak mężczyznę.
Pchnęła drewniane odrzwia i znalazła się w ciasnej sieni. Jej sąsiadki i Frieda stały przy wejściu do jednego z pokoi. Był pusty, więc skąd ten krzyk? Truda Czwella oświetlała wnętrze sypialni, a lampa drżała w jej uniesionej w górę ręce. Amalia stanęła w progu i wtedy zauważyła, co tak poruszyło panią Brock. Białą pościel znaczyły spore plamy. I wtedy zrozumiała, że gospodarz musiał zastrzelić siebie i żonę właśnie tutaj. W ich małżeńskim łóżku. Ciała zabrano, ale nikt nie uprzątnął splamionej krwią pościeli. Bo niby dlaczego miałby to zrobić? Miejscowych zostało we wsi niewielu.
Helga, którą często uważała za nadwrażliwą, tym razem miała powód do histerii. Matka Amalii zwykła mawiać, że pani Brock ma artystyczną duszę. Amalia uważała, że starsza od niej o kilkanaście lat kobieta zbytnio ulega emocjom. Od czasu śmierci męża coraz częściej traciła kontrolę nad swoim zachowaniem. Jej towarzystwo czasem było męczące, ale Amalia i tak uwielbiała słuchać jej paplania. I skrycie zazdrościła umiejętności przystrajania wnętrz. Kilka umieszczonych tu i ówdzie drobiazgów sprawiało, że pomieszczenia stawały się przytulne.
– Możemy po prostu rozłożyć posłanie na podłodze – zaproponowała Amalia, wyjaśniwszy pokrótce sytuację. – Albo spać w kuchni. Może zostało trochę opału...
Dom składał się zaledwie z dwóch pokoi i kuchni. Szkoda, że prąd został odcięty, ponieważ wieś była zelektryfikowana. Ostatecznie zdecydowały się na nocleg w kuchni, pokoje zostawiając Salengom, ponieważ Helga Brock nadal nie doszła do siebie po odkryciu splamionej krwią pościeli. Zresztą... Amalia również nie potrafiłaby zasnąć w tym łóżku. Znalazły trochę węgla i rozpaliły w piecu. W wychłodzonej kuchni dopiero za jakiś czas zrobi się ciepło. W jednym z garnków podgrzały sobie wodę. Jednak mimo tej odrobiny luksusu tylko Frieda natychmiast zasnęła.
– A jeśli oni wybrali lepsze rozwiązanie? Odeszli szybko i praktycznie bez cierpienia – wyraziła myśli wszystkich Helga Brock, kiedy leżały już w ciemnościach, snując rozważania o właścicielach gospodarstwa, w którym nocowały.
Wszystkim aż za dobrze utkwiły w pamięci obrazy z Nemmersdorfu. Wobec możliwości tak brutalnej śmierci szybki strzał mógł okazać się błogosławieństwem. A jednak każda z nich wybrała ucieczkę, pomimo trudności, które napotkały po drodze. Człowiek będzie czepiał się życia, dopóki bez reszty nie straci nadziei. Wszystkie liczyły na szczęśliwy traf: że uda im się bezpiecznie opuścić Prusy Wschodnie i znaleźć schronienie w głębi Niemiec. Amalia dodatkowo martwiła się o rodziców. O ojca, który pomimo wieku i kalectwa został zmuszony do podjęcia walki, i o matkę, która postanowiła zostać w swoim domu. Czy Sowieci okażą choć odrobinę miłosierdzia starszej kobiecie? Czy rodzeństwo Czajków jej pomoże w trudnych chwilach? Lękała się odpowiedzi na to pytanie, ponieważ Polacy, a zwłaszcza Staszek, chowali urazę do autochtonów.
– W takich sytuacjach nie ma dobrych rozwiązań – wyszeptała. – Teraz każdy wybór oznacza stratę.
Obawiała się myśli o tym, co jeszcze może utracić w najbliższych dniach. Zerknęła na spokojnie śpiącą Friedę. Co będzie musiała oddać, aby zapewnić bezpieczeństwo młodszej siostrze? Liczyła się z możliwością, że już tylko ona została jej z całej rodziny Schimanskich.
Amalia zmusiła się do zamknięcia oczu i uspokojenia myśli. Czarnowidztwo i poddanie się rozpaczy żadnej z nich nie pomoże. Nie uchroni przed niczym ani nie nakarmi. Dla siostry musiała pozostać silna. Zaczęła myśleć o córce przebywającej z dziadkami w Kerpen. O Piotrze... Jemu na pewno nie groziło takie niebezpieczeństwo jak Niemcom po zajęciu tego terenu przez Sowietów. Uśmiechnęła się w ciemności, wspominając jego twarz. Wiedział, gdzie jej szukać po wojnie, więc jeśli postanowi z nią być, na pewno się odnajdą. Przez jakiś czas zostaną w Schönwalde, a kiedy upewnią się, że jej rodzicom dobrze się wiedzie, wraz z Else osiedlą się w mieście. Nawet jeśli Piotr będzie nalegał na przeprowadzkę do Polski, jakoś sobie poradzą. On pomoże jej przetrwać trudne chwile. Z nim nie będzie obawiała się stawić czoła wrogości Polaków. Obrazy ich trójki razem wyciszyły ją i ułatwiły zaśnięcie.
Z niespokojnego snu wyrwał Amalię dźwięk zbliżających się pojazdów. I strzały oddane gdzieś w pobliżu. Rozejrzała się po kuchni. Żadna z kobiet już nie spała, wszystkie z trwogą wpatrywały się w okno. Chociaż zostało zasłonięte i nie mogły widzieć, co się dzieje na dworze, hałasy nie pozostawiały wątpliwości. Gdzieś w pobliżu Sowieci toczyli walki z Volkssturmem, choć bardziej prawdopodobne było, że żołnierze wroga właśnie wkraczali do wioski. Widziała, jak Helga się żegna i szepcze pod nosem modlitwę. Sama też szybko się przeżegnała, jednak błaganie Boga o cud zostawiła sobie na później. Teraz musiały się wydostać z domu. Znajdował się na skraju wsi i istniała niewielka szansa, że uda im się uciec.
– Ubieraj się! – rzuciła do zaspanej siostry. – Tylko prędko.
Gdzieś w oddali usłyszała krzyki, więc sama przyśpieszyła ruchy, wkładając na siebie coraz to nowe warstwy odzieży. Jeśli do wsi weszli Sowieci, muszą skryć się w lesie i czekać, dopóki tamci nie odejdą. Ich podróż na wozie właśnie dobiegła końca, bo najprawdopodobniej nie dadzą rady zaprzęgnąć konia. Lepiej będzie w ucieczce na zachód poruszać się bezdrożami, jedynie z żywnością, i to w takiej ilości, jaką mogłyby unieść. Na wozie nie umkną przed sowieckimi samochodami. Może niemiecka obrona da im dość czasu na dotarcie do dobrze skomunikowanego miasta. Żal jej było Strzały, jednak koń powinien przetrwać. Co najwyżej zostanie zarekwirowany przez wroga.
– Szybciej! – syknęła do sąsiadek. Za ścianą w pokoju dało się słyszeć ruch. Salengowie również postanowili jak najszybciej opuścić wieś. – Macie wszystko? – upewniła się.
W tym samym momencie usłyszała męskie śmiechy i głośne trzaski. Najprawdopodobniej ktoś kopał w drzwi, usiłując je wyważyć, podczas gdy inni walili pięściami w okna. Ktoś coś krzyknął po rosyjsku. Przymknęła z przerażenia oczy, czując, jak jej serce prawie wyrywa się z piersi.
Spóźniły się.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------