- promocja
- W empik go
Czaseologia stosowana. Rekrutacja. Tom I - ebook
Czaseologia stosowana. Rekrutacja. Tom I - ebook
Czytasz te słowa, więc pewnie zastanawiasz się, czy poznać tajniki Czaseologii Stosowanej. Najpierw musisz odpowiedzieć sobie na pytanie, jak bardzo jesteś świadomy przemijania? Czy to zjawisko doprowadza cię do szału? Jesteś gotów rzucić mu rękawicę? A może chciałbyś wysłać przemijanie na emeryturę?
Niestety, rekrutacja w tym roku jest już zamknięta, ale możesz poznać historię tych, którzy przeszli ją pomyślnie – Alberta, Eryka, Janka i Kingi, przyjaciół z krakowskiego liceum.
Niechaj przeminie przemijanie! Miłego czasu!
Są pewne zjawiska, które niemal na wszystkich działają tak samo. Przykładowo, co można podarować najwartościowszego drugiej osobie? Czas. Wspólny czas. Z analizy dziejów świata wynika, że to bezsprzecznie najbardziej wartościowy prezent.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-9052-6 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Powietrze tego dnia pachniało wyjątkowo. Była to zasługa porannego deszczu, który chwilę wcześniej przestał padać. Drzewa, których pnie i gałęzie były coraz widoczniejsze z powodu opadających liści, przypominały o upływie czasu. Krakowianie pośpiesznie przemierzali chodniki w szalach i kurtkach. Wśród nich byli ci, którzy w strojach galowych pędzili do swoich szkół na uroczyste rozpoczęcie roku. Dla nich świat rozpoczynał się na nowo, tak jak każdego pierwszego września.
Przez bramę Ósmego Liceum Ogólnokształcącego wchodzili dwaj przyjaciele z trzeciej klasy, Janek Płóciennik i Eryk Sandomierski. Obaj wysocy, przystojni. Eryk był brunetem z lekkim zarostem, Janek szatynem.
– Mam nieodparte wrażenie, że chyba jesteśmy spóźnieni – powiedział Janek.
– Rok temu nie zdążyliśmy nawet na zebranie w klasie, teraz chyba jednak mamy szansę – odparł Eryk.
Nastolatkowie weszli do szkoły. Dookoła panowały cisza i spokój. Centrum wydarzeń znajdowało się na drugim piętrze i dochodziły stamtąd odgłosy przemówień. Chłopcy od razu skierowali się do auli, gdzie trwało uroczyste rozpoczęcie roku. Kiedy wchodzili po schodach, coraz lepiej i wyraźniej słyszeli odgłosy z wielkiej sali. Gdy otworzyli drzwi, rozległy się gromkie brawa na cześć przewodniczącego szkoły, który właśnie wchodził na scenę. Był to ich serdeczny przyjaciel Albert Król.
– „Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość; kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość”. Ten cytat z Georga Orwella nasuwa nam pytanie: gdzie my jesteśmy? Czy my, samorząd uczniowski, mamy jakikolwiek realny wpływ na to, co się dzieje? Oczywiście! Przeprowadziliśmy realne zmiany, które będą rzutować na przyszłość! Gazetka szkolna, radiowęzeł, cotygodniowy kalendarz imprez. Samorząd uczniowski to płaszczyzna, na której wszyscy uczniowie ósemki mogą działać w absolutnie różnych dziedzinach. Każdy, powtarzam: każdy znajdzie coś dla siebie! – grzmiał ze sceny przewodniczący do pierwszoklasistów.
– Albi w formie – szepnął roześmiany Janek do Eryka.
– Nie szydź, bo jak to zobaczy, to zaraz cię wezwie na scenę – odparł Eryk.
– Niedługo my, trzecioklasiści, musimy zacząć się przygotowywać do matury. Ktoś musi wejść na nasze miejsce. Ktoś musi kontynuować nasze dzieło w społeczności szkolnej! Działanie w imię jakiejś idei naprawdę daje niesamowitego powera do życia! W trakcie ostatnich dwóch lat poznaliśmy, jak działają duże instytucje, jak organizować poszczególne wydarzenia tak, aby uzyskać profesjonalny efekt. Udowodniliśmy, że różnego rodzaju projekty realizowane przez licealistów niekoniecznie muszą być gorszej jakości. Dla przykładu: nasz zespół zwyciężył w zeszłym roku we wszystkich czterech konkursach wojewódzkich, w których do zrobienia były historyczne reportaże filmowe. Dodam, że był to konkurs, w którym mogli brać udział również studenci. W trakcie realizacji materiałów odkryliśmy nowe, nieznane wcześniej wydarzenia, które dziś są badane przez historyków IPN! Oczywiście nie dokonalibyśmy tego, gdyby nie nasze wspaniałe grono pedagogiczne! – wykrzykiwał Albert z mównicy.
– On kiedyś będzie premierem!
– Premierem, który powoła cię na ministra! – stwierdził Janek.
– Najpierw musi powołać na drugą kadencję wiceprzewodniczącego – odrzekł Eryk.
Po oficjalnym przemówieniu przewodniczącego szkoły uczniowie zaczęli się rozchodzić z nauczycielami do klas. Sala z minuty na minutę stawała się coraz pustsza. W czwartym rzędzie na czwartym krześle od lewej strony siedział tajemniczy mężczyzna. Wyglądał na kogoś z innej epoki. Miał podkręcony wąs, zamiast okularów binokle i neseser, wyglądający na rekwizyt z muzeum. Eryk i Janek czekając, aż będą mogli podejść bliżej do Alberta, stali przy ścianie i zauważyli przybysza.
– Stawiam, że to nowy mentor od historii. Dziwny jest, siedzi, jakby był w jakimś transie – powiedział Eryk.
– To jakiś przypał. Menel albo wariat… Ale z drugiej strony jakoś tutaj wszedł. Szlarz też wygląda na zdziwionego. – Janek spojrzał na profesora od wiedzy o społeczeństwie.
Nauczyciel od WOS-u Adam Szlarz dopiero teraz dostrzegł, że w sektorze dla nauczycieli wciąż siedzi mężczyzna, który nie pracuje w szkole.
– Przepraszam pana, czy mogę jakoś pomóc? – zapytał.
– Pomagać zawsze trzeba – odpowiedział tajemniczy mężczyzna, w ogóle nie spoglądając w stronę nauczyciela.
Szlarz w milczeniu zaczął się lekko nad nim pochylać, myśląc jednocześnie nad ripostą.
– Z tym się nie zgodzę. Za pomaganie w zacieraniu śladów zbrodni można jednak ponieść konsekwencje – odpowiedział dumny z siebie profesor.
– To nie byłaby pomoc, a głupota… – Mężczyzna artykułował dokładnie każde słowo, a w końcu skierował wzrok na swojego rozmówcę. Chwilę później dodał wyższym tonem głosu: – Proszę wybaczyć, zapatrzyłem się na prezentacje waszych uczniów. Zrobiła na mnie wrażenie. Nazywam się Wiktor Korycki, jestem z Instytutu Historii Krakowa. Mamy kilka ciekawych konkursów historycznych dla licealistów. Chciałbym porozmawiać z przedstawicielami samorządu szkolnego, jeśli oczywiście byłaby taka możliwość. Chcemy zaprosić uczniów do wzięcia udziału w naszych zawodach.
– Tak się właśnie składa, że jestem opiekunem konkursowym tej zgrai! Po uzyskaniu zgody od swoich wychowawców uczniowie będą mogli zabrać się do pracy. Tak jak pan słyszał, mamy tutaj zespół, który specjalizuje się w wygrywaniu. Instytut Historii Krakowa? To dla nas zaszczyt! – odpowiedział profesor Szlarz i po chwili zwrócił się do przewodniczącego: – Albercie, chodź na moment! Masz gościa!
Przewodniczący szkoły zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku mężczyzn. Mocnym uściskiem dłoni przywitał tajemniczego przybysza.
– Panie Albercie, na pana ręce składam dokumentację konkursową, którą przekazujemy wybranym przez nas szkołom. Z naszej wstępnej analizy wynika, że szkoła, do której pan uczęszcza, ma prawdopodobnie wiele tajemnic do odkrycia. Dlatego jesteście idealnymi kandydatami na tegoroczny temat naszych zawodów – podkreślił mężczyzna.
– Skoro już pan wie o tych tajemnicach, to wcale takie tajemnicze chyba nie są – odparł zadowolony z siebie Albert.
– Termin „prawdopodobnie” odgrywał w mojej wypowiedzi kluczową rolę. – Reprezentant Instytutu Historii Krakowa spojrzał znad binokli. – Termin składania prac konkursowych mija w listopadzie. Na zachętę dodam tylko, że w tym roku główną nagrodą jest wyjazd do Paryża na warsztaty, o których szczegółowo przeczyta pan w naszej broszurze. Tymczasem czas na mnie, do widzenia! – pożegnał Alberta i skierował się do wyjścia.
Rozmowie z pewnej odległości przysłuchiwali się Eryk i Janek.
– Co tym razem dla nas masz? – zapytali, przybijając piątkę z Albertem.
– W zeszłym roku była Bruksela, teraz przyjdzie czas na Paryż. Weźcie to ode mnie. Janku, przeanalizuj to, proszę, pod kątem technicznym, sprawdź, w jaki sposób możemy to najlepiej pokazać. To chyba znowu konkurs filmowy. A ty, Eryku, streść wstępnie scenariusz i zasugeruj, na czym możemy się skupić. Powiadomię Kingę i jutro w czwórkę obgadamy, jak się za to zabierzemy.
– Panie prezydencie, chwilę wcześniej zasugerował pan z mównicy, że trzecioklasiści muszą skupić się na maturze! Czyż angażowanie się w takie przedsięwzięcie to nie zaprzeczenie własnym słowom? – zapytał ironicznie Janek.
– Nie był pan uważny, panie ministrze. Podkreśliłem, że taka okoliczność nastąpi niedługo. Zatem jeszcze nie teraz!
– Dobrze cię widzieć! – powiedział Eryk.
– Ciebie też! Janka trochę mniej, ale niech będzie!
Cała trójka rozeszła się do sal. Eryk z Jankiem chodzili do tej samej klasy o profilu dziennikarskim. Albert do matematyczno-fizycznej, mimo że kompletnie się nie interesował tymi przedmiotami. Swoją decyzję tłumaczył tym, że najważniejsza dla niego jest polityka, a każdy polityk musi potrafić kalkulować i prawidłowo oceniać stopień ryzyka.
– Moi drodzy! Koniec wakacji to dla każdego wyzwanie. Zróbmy tak, aby to wyzwanie było przyjemne i dla was, i dla mnie. Jak wiecie, teraz przyszedł czas na przygotowanie do matury. W ciągu najbliższych tygodni musicie ostatecznie zdecydować o tym, jakie przedmioty chcecie zdawać – zaczęła wypowiedź wychowawczyni klasy Eryka i Janka.
– Zaczęło się. Jak ja bardzo chciałbym mieć to wszystko już za sobą! – wyszeptał Janek do Eryka.
– A ja myślę, że jak już będziesz miał to za sobą, ale tak już bardzo, bardzo za sobą, to z łezką w oku będziesz wspominał ten moment, kiedy to powiedziałeś – odszepnął Eryk.
–Ty i twoje filozofie. Eryk, my tu tylko tracimy czas. Jesteśmy codziennie okradani z bezcennych kilku godzin życia. W praktyce i tak uczymy się sami w domu. Do szkoły moglibyśmy przyjeżdżać tylko na sprawdziany – zaznaczył Janek.
– Systemu nie oszukasz. Musisz tutaj przychodzić, słuchać, zapisywać i nikt ani nic tego nie zmieni. Poza tym są tacy, którzy coś jednak z lekcji wynoszą – odparł Eryk.
W trakcie wymiany zdań koledzy z ławki nie usłyszeli, że w sali zapadła głucha cisza i oczy wszystkich uczniów oraz wychowawczyni były skierowane na nich.
– Spójrzcie na swoich kolegów. Może kiedyś osiągną sukces, może świat o nich usłyszy, może będą sławni, może będziecie ich oglądać w telewizji. – Nauczycielka patrzyła wprost na nich, by po chwili dodać: – Ale na razie to jest tylko „może”! Bo jeśli nadal będą traktować w taki sposób to, co mówią do nich nauczyciele, to ich potencjał i talent pozostaną tylko potencjałem i talentem, a ich co najwyżej będziemy oglądać na klasowych zdjęciach, wspominając dwudziestopięciolecie matury. – Stanowcze słowa wychowawczyni wywołały śmiech w klasie.
– Przepraszamy, już będziemy cicho – odpowiedział Janek.
– Pani profesor, absolutnie nie chcemy w takiej atmosferze zaczynać nowego roku szkolnego. Po prostu omawialiśmy temat konkursu, o którym dowiedzieliśmy się dzisiaj po rozpoczęciu roku – wyjaśnił Eryk.
– Jakiego znowu konkursu? Czy zapytaliście się mnie, swojego wychowawcy, o zgodę na wystartowanie w nim, czy to znowu jakaś samowolka? – zapytała wychowawczyni.
– Mieliśmy właśnie zamiar panią zapyt… – zaczął Janek.
– MIELIŚCIE ZAMIAR. Przypominam wam po raz ostatni, tym razem przy całej klasie, że to wychowawca podejmuje decyzje, kto i w jakim konkursie bierze udział w tej szkole – podkreśliła stanowczo.
– To po lekcji podejdziemy i wszystko pani wytłumaczymy – dodał Eryk.
– Nadal uważasz, że będziemy to wspominać z łezką w oku? Wygrajmy ten konkurs i wyjedźmy do Paryża. Chociaż tyle miejmy z tego wszystkiego – powiedział Janek.
Po lekcji Eryk i Janek zgodnie z zapowiedzią podeszli do wychowawczyni, aby omówić sprawę konkursu.
– Panowie, nie możecie tak dalej. Dyplomami i nagrodami za wygrane konkursy matury nie napiszecie, a czasu nie cofniecie. Trzecia klasa jest najważniejsza w przygotowaniach – poinformowała uczniów profesor Grabowska.
– Ale to naprawdę ostatni konkurs! Po nim zaczniemy się uczyć do matury! – wyjaśnił błagalnym tonem Janek.
– Co tym razem? – zapytała.
– Konkurs filmowy. Musimy zaprezentować naszą szkołę jako miejsce nieodkrytej historii – zaznaczył Eryk.
– Znowu historia? Nie ma już innych przedmiotów? Dobrze, niech to będzie ostatni raz. Potem już nie liczcie na moją zgodę. Naprawdę musicie zabrać się do nauki – odpowiedziała.
– Oczywiście, pani profesor – odparł Eryk.
Pożegnali się z wychowawczynią i wyszli z sali.
Następnego dnia tuż przed lekcjami Eryk, Janek, Albert oraz Kinga spotkali się w pokoju samorządu, aby omówić temat najnowszych zawodów.
– Powiem wam, że to nie jest głupie. Nagroda całkiem ciekawa, bo dwa tygodnie w Paryżu, udział w Europejskim Parlamencie Młodzieży i… nieoficjalna nagroda specjalnie dla nas. Jeśli wygramy, profesor Szlarz obiecał, że będziemy mieć ocenę celującą na koniec semestru z historii – podkreślił Albert.
– No i takich wiadomości mi było trzeba. Robimy to – ucieszył się Janek.
– Co tym razem tworzymy, moi drodzy? – zapytała Kinga.
– Reportaż filmowy o tym, że nasza szkoła ma niebanalną historię. Mamy tutaj jakieś archiwalne mapy, dokumenty… Będzie trzeba się podzielić – stwierdził Eryk.
– Polatamy dronem nad szkołą, przejdziemy się z GoPro, Kinga ładnie wszystko opowie przed kamerą i… już!
– Podoba mi się. Eryk, Janek, może razem zajmiecie się wstępnym scenariuszem? Kinga, mogłabyś rzucić okiem na te dokumenty? – Albert rozdzielił zadania.
– Dla pana, panie prezydencie, wszystko!
– A ty, Alberciku, jakie sobie wyznaczyłeś zadanie? – zapytała Kinga.
– Logistykę przedsięwzięcia! Ktoś musi panować nad całością!
– Czyli wszystko i nic?
– Razem możemy więcej! – wykrzyczał Albert tuż przed rozbrzmieniem dzwonka.
W trakcie lekcji w ramach możliwości Eryk, Janek i Kinga opracowywali wstępne założenia filmu konkursowego. Po zakończeniu zajęć wszyscy ponownie spotkali się w pokoju samorządu.
– Co wynika z tych map? – zapytał Albert.
– To nie do końca mapy. To po prostu projekt budynku, który kiedyś tutaj stał. Najciekawsze jest to, że… projekt datowany jest na tysiąc pięćset czterdziesty szósty rok. Podpisany jest chyba autor, Gabriel Słoński.
– To jakaś ściema. Takie coś byłoby już od dawna w muzeum – stwierdził Janek.
– Chyba że to kopia? – podrzucił Albert.
– To w tej chwili mało istotne. Nałożyłam aktualny projekt szkoły na ten z szesnastego wieku, no i oczywiście nic się nie pokrywa – powiedziała Kinga.
– Co to oznacza? – zapytał Eryk.
– Jeśli faktycznie taki budynek tutaj kiedyś był, to został zrównany z ziemią i prawdopodobnie nikt o nim nie pamięta. Dzwoniłam na przerwie do Wydziału Architektury, czy cokolwiek stało tu przed ósemką i jasno i wyraźnie powiedziano mi, że niczego wcześniej tutaj nie było.
– No ale patrz. To chyba mniej więcej na wysokości naszego boiska. – Janek wskazał na mapę.
– No właśnie. Nawet jeśli coś tutaj było, to już śladu po tym nie ma – oznajmiła Kinga.
– A jeżeli to rzut kondygnacji podziemnej? – zaproponował Eryk.
– Przyznam, że tego nie brałam pod uwagę – odparła Kinga po dłuższym zastanowieniu się. – Ale to chyba możemy sprawdzić, kiedy tylko chcemy – dodała.
Dochodziła już dwudziesta pierwsza, kiedy Janek, Eryk, Albert i Kinga postanowili wyjść z pokoju samorządu i sprawdzić, czy są w stanie podziemiami szkoły przejść pod boisko szkolne. Doszli do ostatniego znanego im pomieszczenia, o którego istnieniu wiedzieli. Albert pociągnął za klamkę i otworzył skrzypiące drewniane drzwi.
– Włącz latarkę, nic nie widać – powiedziała Kinga do Janka, który po chwili włączył lampkę w swoim telefonie. Wówczas oczom całej czwórki ukazało się pomieszczenie, którego nigdy wcześniej nie widzieli.
– Ale czad. To są stare dzienniki szkolne! Może będą dzienniki klasy moich rodziców! – wykrzyczał Janek.
– To nie czas i miejsce na takie analizy. Mamy sprawdzić, czy jesteśmy w stanie dojść pod boisko. Ja na razie żadnego przejścia nie widzę… W sumie mało co widzę – powiedział Albert.
Czwórka przyjaciół przedostała się do pomieszczenia, gdzie magazynowano dzienniki szkolne od początku istnienia szkoły. Było to długie, wąskie pomieszczenie. Dookoła niego stały wysokie na trzy metry regały, w których ustawiono dzienniki szkolne z różnych lat. Na środku leżał rozłożony bordowy dywan z białymi frędzlami z każdej strony. Nikt nie mógł znaleźć światła, więc oświetlali sobie drogę telefonami. W pewnej chwili wiszące na kablach żarówki się zaświeciły. Okazało się, że jest tam fotokomórka.
– Ale czad, ale czad! – wykrzyczał Janek.
– Nie ma co się tak tym zachwycać… Pewnie każda szkoła ma tego typu magazyn na dzienniki. Kiedyś nie było wirtualnych dzienników – odparła ze spokojem Kinga.
– W dalszym ciągu daleko nam do boiska. Stare dzienniki nie rozwiązują naszego problemu – powiedział Albert.
– Może gdzieś tutaj jest jakieś przejście… Za ścianą? Pod dywanem? – zastanawiał się Eryk.
– Musimy opróżnić wszystkie regały. Inaczej się nie dowiemy – zaznaczył Albert.
– Serio? Chce wam się aż tak w to angażować? Jak się z tego wytłumaczymy, jak zaraz ktoś tu przyjdzie? – zapytała Kinga.
– Zostaw to mnie – powiedział Albert.
Cała czwórka wzięła się do pracy i zaczęła opróżniać regał za regałem. Na każdej półce były dwa rzędy dzienników. Wyciągali je jeden po drugim, aż ich oczom ukazały się puste zakurzone regały.
– Nie widać żadnego przejścia – zauważył Janek.
– Może po prostu wygramy ten konkurs w inny sposób? Może obejdzie się bez udowadniania, że mamy jakieś średniowieczne lochy, o których nikt nie wie? – zapytała zirytowana Kinga.
– Gdyby okazało się, że tam coś jest, jakieś pomieszczenia, to przecież wszystkie media będą chciały to pokazać! Wyobrażacie sobie te nagłówki? „Złoto pod szkolnym boiskiem” albo „Unikatowy zabytek odnaleziony pod liceum” – emocjonował się Albert.
– A może „Pod krakowską szkołą pięćset lat temu torturowano ludzi. Dziś torturują poziom wyżej” – odparł Eryk.
– Ale suchar… Weź się zamknij – powiedziała zirytowana Kinga.
– Dobra… Zróbmy tak, jak robią w filmach. Zdejmijmy może ten dywan i zobaczymy, czy można zejść jeszcze niżej. Ale z góry podkreślam, że ja nie idę pierwszy – zapowiedział Janek.
– Wątpię, żeby tam coś było. Ale dla waszego spokoju zróbmy to – zgodziła się Kinga.
Kolejny raz cała czwórka wzięła się do pracy. Tym razem zwijali dywan. Kinga i Eryk z jednej strony, a Albert i Janek z drugiej. Po pewnej chwili, gdy byli od siebie już bardzo blisko, ich oczom ukazały się prostokątne drewniane drzwi z metalową klamką.
– Ha! A jednak! Ale jaja! – wykrzyczał Albert.
– Naprawdę? Może to po prostu wejście do kanału albo schowek naszej niezastąpionej woźnej? Weź wyluzuj – odpowiedziała Kinga.
– Gdziekolwiek by prowadziło, musimy to sprawdzić. Chyba po to tutaj przyszliśmy. – Eryk wpatrywał się w drzwi w podłodze.
Albert nacisnął klamkę i próbował delikatnie otworzyć klapę. Czując, że to nic nie daje, zdecydował się na mocniejsze pociągnięcie. Drzwi jednak dalej pozostawały nieporuszone.
– Jak by to ująć, chyba zamknięte – powiedział Albert.
– Czuję się jak w escape roomie. Tylko gdzie te wskazówki? – zapytała Kinga.
Do drzwi w podłodze podszedł Janek i świecąc telefonem, przyglądał się szczelinom dookoła nich. Zauważył, że drzwi mają zamek w trzech miejscach. Nie było tam jednak miejsca na klucz.
– Drzwi bez dziurki od klucza, ale z zamkiem. Brzmi ciekawie? – powiedział Janek, przyglądając się szczelinom.
– Jak na naszą niezastąpioną woźną, brzmi całkiem kreatywnie – odparła Kinga.
Do drzwi podszedł Eryk. Chwycił za klamkę i mocnym pociągnięciem je otworzył.
– Przecież to niemożliwe! One były zamknięte! – krzyknął Albert.
– A jednak. Kto schodzi pierwszy? – dopytywał Eryk.
– Ja pierwszy nie zejdę, mówiłem już wcześniej. Ale mogę świecić z tyłu – oznajmił Janek.
– Jakie macie wątpliwości? Czego się tam spodziewacie? – zapytała Kinga, która pierwsza zbliżała się do otwartej klapy w podłodze. – Ale fajnie! Są tu kręcone schody! Jak w zamku! – powiedziała.
Za nią poszli pozostali członkowie zespołu. Kiedy cała czwórka zeszła na dół, ich oczom ukazał się długi korytarz. Po chwili na ścianach zaświeciły się zwisające na kablach żarówki.
– Według mojej orientacji w terenie korytarz jest skierowany w stronę boiska, czyli tam, gdzie na mapach coś powinno być – zauważył Albert.
– Wydaje mi się, że na końcu tego korytarza są jakieś drzwi. Próbujemy? – zaproponowała Kinga.
– Biorąc pod uwagę, że to wszystko jest oświetlone i, jak widzimy, jest tutaj pewna infrastruktura, skłaniam się ku tezie, że nie jest to jakaś wielka tajemnica – mówił Janek.
– Nie jest to wielka tajemnica? Przejście pod dywanem? Średniowieczne kręcone schody? Być może ktoś ze szkoły wie o istnieniu tego miejsca, ale nie jest to wiedza powszechna – stwierdził Eryk.
– Wiedza powszechna? Co to za terminologia? Co z wami? Idziemy tam czy nie? – zapytała Kinga.
– Idziemy – odpowiedzieli jednocześnie.
Przejście przez korytarz trwało kilka minut. Podłoga była wykonana z materiału przypominającego beton, a ściany były murowane, o czym świadczył odpadający miejscami tynk. Na końcu korytarza znajdowały się drzwi, które zdecydowanie odróżniały się od otoczenia. Wyglądały jak wykonane z błyszczącego metalu, na którym nie było najmniejszego zadrapania. Klamka miała kształt fali, była wykonana podobnie jak drzwi z metalicznego materiału.
– A co o tym myślicie? Co to za instalacja przed nami? – dopytywał Albert.
– No dobra. Przyznaję, że to chyba nie jest schowek naszej woźnej – odparła Kinga.
– Myślę, że powinniśmy to nagrywać. Cokolwiek się tam znajduje, miejmy to nagrane – zaproponował Eryk.
– Kto otwiera tym razem? – zapytała Kinga.
– Ja! – krzyknął Janek.
Po otwarciu drzwi ich oczom ukazało się pomieszczenie w kształcie kuli. Dookoła ustawiono eleganckie sofy, na środku był przezroczysty szeroki okrągły słup, który sięgał od podłogi do sufitu sferycznego pomieszczenia. Oświetleniem były łukowe panele, zamontowane w równej od siebie odległości dookoła pomieszczenia.
– Powiedzieć, że to najnowszy design, to nic nie powiedzieć. – Albert rozglądał się dookoła.
– Ale co to ma być? Pokój zwierzeń? Gabinet dyrektora? – zapytał Janek.
– Może to po prostu nowoczesny schron przeciwatomowy – powiedziała Kinga, szukając w zaistniałej sytuacji najbardziej racjonalnego wytłumaczenia.
– Mamy to! Na pewno to schron. Zobaczcie na te materiały, na to wszystko. Wyobrażacie sobie nagłówki w mediach? „Ukryty schron przeciwatomowy pod krakowskim liceum” – rzekł Albert.
– Obojętnie, czym to pomieszczenie jest, myślę, że mamy szansę w tym konkursie – oświadczył Eryk.
W trakcie rozmowy uczniów drzwi same się zamknęły. Zgasły światła paneli, ale za to zaświecił się okrągły element wieńczący kuliste pomieszczenie. Na okrągłym słupie wyświetlał się komunikat: „Zajmij miejsce”.WIZYTA U DZIADKA
Po zamknięciu drzwi słychać było głuche dźwięki. Coś jakby wiatr obijający się o pomieszczenie, który nie może przecisnąć się przez szpary w drzwiach. Po kilkunastu sekundach drzwi zostały otwarte.
– Co to było? – zapytał Albert.
– Jakieś dmuchawy się włączyły nagle, może korytarz został przewietrzony? – dodał Eryk, wychodząc z kapsuły.
– Może uruchomiliśmy jakiś proces oczyszczania z promieniowania? – zastanawiał się Janek.
– Ja wszystko nagrałam, teraz też nagrywam, uprzedzam! – poinformowała Kinga, trzymając smartfona.
Po kilku minutach nagrywania Kinga, Albert, Janek i Eryk postanowili wracać. Po przejściu korytarza weszli na kręcone schody. Pierwsza szła Kinga.
– Coś chyba jest nie tak. Nie mogę otworzyć klapy, coś ją blokuje – powiedziała Kinga, która próbowała otworzyć drzwi w podłodze.
Do klapy podszedł Albert i zapierając się, zdołał ją nieco uchylić.
– No jaja. Dywan znowu jest na klapie, a przecież go zwinęliśmy – zauważył.
– Najwyraźniej się odwinął. Jesteście tacy słabi, że dywan was blokuje? – zwróciła się do chłopaków Kinga.
– We trzech damy radę! – odpowiedział Janek, próbując podnieść drzwi. Po chwili podszedł do nich Eryk i wspólnymi siłami udało się je otworzyć.
– Dzienniki są poukładane. Woźna musiała tu być. Wiedzą już, że ktoś odkrył to miejsce – stwierdził Albert.
– Jasne. Może ona sama nie wie, co tam jest na dole, bo nigdy tam nie zeszła – odparła Kinga.
– Nie ma to większego znaczenia. Mamy ciekawy materiał na konkurs, idealny punkt wyjścia! Tego chcieliśmy – oświadczył Albert.
– Punktem wyjścia jest teraz pójście do domu. Późno się robi. Rozwijajcie ten dywan i chodźmy – zaproponowała Kinga.
Po rozwinięciu dywanu czwórka uczniów opuściła pokój z dziennikami. Udając się korytarzem do holu głównego szkoły, spotkali woźną, panią Darię.
– Na Boga, co wy tu jeszcze robicie? Wiecie, która godzina? – zapytała pani Daria.
– No tak, zbliża się dwudziesta druga. Pracowaliśmy jeszcze nad konkursem – odrzekł Albert wpatrujący się w woźną.
– Świetnie pani wygląda. Bardzo stylowa fryzura – dodał Eryk.
– Dzieci, na Boga, idźcież do domu, przecież za dwadzieścia minut godzina milicyjna! – wykrzyczała pani Daria, która przeszła szybkim krokiem do drzwi wejściowych szkoły, a następnie je otworzyła.
– Idźcież, idźcież! – krzyknęła na koniec.
Kinga, Albert, Janek i Eryk zostali wręcz wyrzuceni z budynku szkoły. Byli w szoku po tym, co zobaczyli i usłyszeli.
– Ile jej nie widzieliśmy? Dwa miesiące? Wygląda jak nie ona – powiedział Janek.
– Może po prostu zrobiła sobie jakiś zabieg kosmetyczny, wielkie rzeczy – odparła Kinga.
– O co jej chodziło z tą godziną milicyjną? – zastanawiał się Eryk.
– Po prostu żartowała, jak to pani Daria – odpowiedziała Kinga.
– Nie mam zasięgu, mogę od was pożyczyć telefon? – zapytał Janek.
– Ja też nie mam – oznajmiła po chwili Kinga, spoglądając na swój telefon.
– U mnie też brak – potwierdził Eryk.
– Może to coś na dole uszkodziło nam smartfony? – zastanawiał się Albert.
– Chodźmy do domu. Jutro jeszcze szykuje się kartkówka z francuskiego – przypomniała Kinga.
Po wyjściu z terenu liceum Kinga, Albert, Janek i Eryk zobaczyli zupełnie inny widok niż ten, do którego się przyzwyczaili. Nie było nikogo w promieniu kilkuset metrów. Na chodniku stały zaparkowane dwa samochody – Fiaty 125p. W kamienicach, gdzie na parterze zawsze były sklepy czy usługi, teraz nie dostrzegali żadnych szyldów. Zdumieni uczniowie przeszli kilkadziesiąt metrów chodnikiem w kierunku centrum miasta w milczeniu.
– To chyba jednak nie był schron przeciwatomowy – odezwał się Albert.
– Zdecydowanie nie – przytaknął mu Janek, rozglądając się na wszystkie strony.
– Tak po prostu cofnęliśmy się w czasie? – zapytał Eryk.
– Myślę, że nie powinno nas tutaj być – stwierdziła Kinga, która zatrzymała się w miejscu.
– Jak już tutaj jesteśmy, to może cokolwiek nagramy? – zapytał Janek, włączając nagrywanie w swoim smartfonie.
– Teraz to chyba najmniej ważne. Wracajmy do szkoły – zaproponowała Kinga.
– Ale jaja! Ale jaja! Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty drugi! Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty drugi! – wykrzykiwał Albert, trzymając się za głowę i patrząc na ogłoszenie na słupie, w którym została podana data.
– To nie są żadne jaja, tylko najwyraźniej służby specjalne dysponują już taką technologią. Koniec kropka. Nas tutaj nie powinno być – stwierdziła Kinga.
– Ty zawsze na wszystko masz gotowe wytłumaczenie – obruszył się Eryk.
– Skandalem jest fakt, że to w ogóle nie było zabezpieczone! Co to jest odwinąć dywan? – zapytała Kinga.
– Chyba już wiem, co miała na myśli pani Daria. – Eryk spojrzał wzdłuż ulicy.
– To wygląda na patrol milicji! Janek, spadajmy stąd! – krzyknął Albert.
Cała czwórka ruszyła biegiem w stronę budynku liceum. Jednak z naprzeciwka wyłonił się kolejny patrol milicji. Widząc, co się dzieje, Kinga instynktownie odbiła w prawo i skręciła w boczną ulicę, natomiast Albert, Janek i Eryk zawrócili, by po chwili ukryć się za kioskiem.
– Gdzie jest Kinga?! – wyszeptał zdenerwowany Albert.
– Nie mam pojęcia! Nie mam pojęcia! – odpowiedział Eryk.
– Co teraz?! Idą tutaj z dwóch stron! Nie uciekniemy nigdzie! – denerwował się Janek.
– Słuchajcie, musimy tutaj zostawić wszystkie nasze rzeczy, dokumenty, telefony, podręczniki. Wszystko. Jak nas przyłapią ze smartfonami, to przecież nigdy się nie wytłumaczymy. Będą myśleli, że jesteśmy agentami CIA planującymi zamach stanu czy coś w tym stylu – powiedział spokojnym tonem Albert.
– Dobra. Zostawiamy tutaj wszystko i wychodzimy im naprzeciw, tak? – dopytał drżącym głosem Janek.
– Tak zróbmy, na trzy czte-ry! – wykrzyczał Albert.
Albert, Janek i Eryk, zostawiwszy wszystkie swoje rzeczy za kioskiem, w jednym momencie wyszli na środek chodnika wprost na biegnących w ich kierunku milicjantów. Niemal w tej samej chwili zostali powaleni na ziemię i obezwładnieni.