Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Czasy szkolne w Kijowie: 1854/5-1862/3 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czasy szkolne w Kijowie: 1854/5-1862/3 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 266 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. DO KU­RA­TO­RYI PI­RO­GO­WA.

Ani la­ta­mi, ani siłą nie czu­ję się jesz­cze sta­rym czło­wie­kiem, a jed­nak ży­cie w cią­gu ostat­nich lat wo­gó­le tak się zmie­ni­ło, iż mi­mo­wol­nie zda­je mi się, że je­den okres z tego ży­cia już się za­mknął za mną. Myśl nie­jed­no­krot­nie z te­raź­niej­szo­ści cofa się w prze­szłość, nie dla tego by­najm­niej, że owe cza­sy były lep­sze, tyl­ko że były inne, że świe­ża mło­dość za­cho­wa­ła o nich wspo­mnie­nie bez żad­nych do­mie­szek barw ciem­nych, któ­rych nam póź­niej­sze lata i do­świad­cze­nie nie­oszczę­dza­ją.

Bądź­że bło­go­sła­wio­ną mło­do­ści, co umiesz na­wet go­ry­cze prze­twa­rzać na bar­wy tę­czo­we!

Dzie­ciń­stwo moje i mło­dość w ni­czem nie wy­kra­cza­ły poza gra­ni­ce tego ży­cia, ja­kiem całe owo­cze­sne spo­łe­czeń­stwo ukra­iń­skie żyło. Wspo­mnia­łem o Ukra­inie, bo tu uro­dzi­łem się, wy­cho­wa­łem, prze­sze­dłem szko­ły śred­nie i o wyż­sze za­wa­dzi­łem, za­nim mię za­wi­ru­cha dzie­jo­wa r. 1863 nie prze­rzu­ci­ła z ławy szkol­nej do wię­zie­nia. Gdzie uro­dzi­łem się i kie­dy, o tem pi­sać nie będę – te­raz przy­najm­niej – gdyż po­wzią­łem za­miar rzu­cić na pa­pier garść mo­ich wspo­mnień szkol­nych. Jaki był sto­pień na­uki w owe cza­sy w Ki­jo­wie, gdzie do szkół cho­dzi­łem, o tem hi­sto­ryk do­wie się z pod­ręcz­ni­ków szkol­nych, z pla­nów i ar­chi­wum; ale pa­pie­ry nie od­two­rzą du­cha szko­ły, cha­rak­te­ru, kie­run­ku. Ma­te­ry­ał ar­chi­wal­ny do­star­czy urzę­do­wych fak­tów, do­star­czy kan­wy do ob­ra­zu, ale ten tyl­ko po­tra­fi stwo­rzyć do­kład­ny ob­raz ów­cze­snej szko­ły kto barw i świa­tła za­się­gnie od współ­cze­snych. Otóż i ja nic in­ne­go nie pra­gnę jak tyl­ko do­star­czyć przy­szłe­mu hi­sto­ry­ko­wi szkol­nic­twa w ca­łej Pol­sce tro­chę barw, kil­ka pro­mie­ni rzu­cić na to ży­cie, ja­kiem sam w szko­le ży­łem.

Wpraw­dzie szko­ła, któ­rą prze­sze­dłem, była mo­skiew­ską w tem zna­cze­niu, że ję­zy­kiem wy­kła­do­wym był ję­zyk ro­syj­ski, ale tam kształ­ci­ła się mło­dzież pol­ska. W na­szych tra­gicz­nych lo­sach dzie­jo­wych nie jest to by­najm­niej rze­czą obo­jęt­ną po­znać szko­łę i środ­ki, za­po­mo­cą któ­rych wy­pa­cza­no cha­rak­te­ry, kosz­la­wio­no na­ro­do­wość.

Hi­sto­ryk z kil­ki fak­tów bę­dzie mógł po­czy­nić pew­ne wnio­ski o du­chu pa­nu­ją­cym w szko­le i o tem jaki on wpływ wy­wie­rał na ob­ni­że­nie na­sze­go po­zio­mu mo­ral­ne­go, umy­sło­we­go i na­ro­do­we­go.

Oj­ciec przy­wiózł mię do szkół po wa­ka­cy­ach let­nich roku 1855, do Ki­jo­wa, do gim­na­zy­um 2-go, któ­re wów­czas ucho­dzi­ło za lep­sze, od ist­nie­ją­ce­go gim­na­zy­um 1-go, gdzie, jak po­wia­da­no, kształ­ci­li się „pa­ni­czy­ki”. Tem mia­nem obej­mo­wa­no zwy­kle mło­dzież ro­dzi­ców za­moż­nych, a wła­ści­wie szlach­ty, gwał­tem pra­gną­cej ode­gry­wa­wać rolę „pa­nów” i tak zwa­nej ary­sto­kra­cyi. Nad tem wszak­że za­sta­na­wiać się nie będę, ani roz­strzy­gać, któ­re gim­na­zy­um było istot­nie lep­sze.

Ki­jów już zna­łem daw­niej, gdyż od cza­su, jak tyl­ko za­pa­mię­tać mogę, przy­jeż­dża­łem tu z mat­ką dla od­wie­dze­nia krew­nych i ojca, cza­so­wo miesz­ka­ją­ce­go. Na­zwa Ki­jów w owe cza­sy ro­bi­ła więk­sze wra­że­nie w spo­łe­czeń­stwie ukra­iń­skiem niż dzi­siaj na nas Pa­ryż. Ki­jów ucho­dził za mia­sto wiel­kie. Po nim na ca­łej Ukra­inie już ist­niał tyl­ko Ber­dy­czów. Inne po­wia­to­we mia­sta i mniej­sze mia­stecz­ka żyły jesz­cze tem ży­ciem umy­sło­wem, ja­kie prze­ka­za­ła im Rzp­ta pol­ska ostat­nich lat. Były one małe, nie­chluj­ne, brud­ne w czę­ści za­miesz­ka­nej przez ży­dów, gdzie ku­pił się drob­ny han­del miej­sco­wy, ale po skra­jach tych mia­ste­czek, w dwo­rach i dwor­kach miesz­ka­ła szlach­ta bar­dzo licz­nie. Te czę­ści mia­sta, zwy­kle za­drze­wio­ne, czy­ste i we­so­łe by­wa­ły. Szlach­ty było dużo, żyli wszy­scy bez tro­ski o ju­tro, dość ha­ła­śli­wie, łą­cząc się tyl­ko ze sobą. Mo­ska­la ani po­wą­chać. Urzęd­ni­cy byli Po­la­cy – rzad­ko gdzie Mo­skal się tra­fił, a je­że­li był jaki – szcze­gól­nie w urzę­dach po­li­cyj­nych – to się przy­sto­so­wy­wał do więk­szo­ści spo­łe­czeń­stwa. Żad­ne an­ta­go­ni­zmy na­ro­do­we nie ob­ja­wia­ły się na ze­wnątrz tak bru­tal­nie – jak te­raz – w ten chy­ba tyl­ko spo­sób, że Po­la­cy uwa­ża­li za­wsze Mo­ska­li za wro­gów pol­skie­go na­ro­du, na­dziei sa­mo­dziel­ne­go ży­cia nie tra­ci­li nig­dy, a z tymi, któ­rych ze wzglę­dów po­li­tycz­nych ko­chać i sza­no­wać nie mo­gli – sto­sun­ków to­wa­rzy­skich nie utrzy­my­wa­li. Tak jak drob­na szlach­ta, sku­pio­na w mia­stecz­kach, za­cho­wy­wa­ła się resz­ta spo­łe­czeń­stwa pol­skie­go od­por­nie. Je­że­li była mowa o wa­run­kach zgo­dy, przy­sta­wa­no na nie chęt­nie, ale od­daj, pa­nie bra­cie, Pol­skę po Ki­jów.

O żad­nych gra­ni­cach et­no­gra­ficz­nych nie śni­ło się ni­ko­mu; każ­dy stał na punk­cie praw hi­sto­rycz­nych, bo uwa­ża­no, że pra­cę po­przed­nich po­ko­leń dla oj­czy­zny moż­na lek­ko­myśl­nie stra­cić, ale wy­rze­kać się ich by­ło­by zbrod­nią. Stra­co­ne wró­cić może, ale po­da­ro­wa­ne – nie wra­ca. Są pra­wa, któ­re przedaw­nie­niu nie ule­ga­ją – w to wie­rzo­no… świę­cie, bo tra­dy­cye nie­pod­le­gło­ści były śwież­sze, bo pa­mię­ta­no jesz­cze od oj­ców i dzia­dów hi­sto­ryę wła­sne­go po­li­tycz­ne­go ży­cia.

Drob­nej wła­sno­ści ziem­skiej szla­chec­kiej nie było wca­le poza ob­rę­bem mia­ste­czek. Jed­no i kil­ko­wio­sko­wa szlach­ta w ni­czem nie róż­ni­ła się pod wzglę­dem na­ro­do­wym od szlach­ty mia­stecz­ko­wej, w tem chy­ba, że sta­ła jesz­cze w więk­szem od­da­le­niu od mo­skiew­skie­go świa­ta urzęd­ni­cze­go. Je­że­li drob­ny szla­chet­ka na kil­ku­na­stu lub kil­ku­dzie­się­ciu mor­gach z ko­niecz­no­ści mu­siał ta­kie­go urzęd­ni­ka przy­jąć w domu swo­im, to szlach­cic wio­sko­wy urzęd­ni­ków, tak zwa­nych są­do­wych i po­li­cyj­nych – po­li­cya łą­czy­ła się i dziś jesz­cze łą­czy się ści­śle z ad­mi­ni­stra­cyą kra­ju – nie wi­dy­wał nig­dy. Do za­ła­twie­nia czyn­no­ści po­śred­ni­czą­cych mię­dzy „dzie­dzi­cem”, „pa­nem” a urzę­dem był eko­nom lub rząd­ca. On, od naj­niż­szych urzęd­ni­ków po­cząw­szy, aż do „spraw­ni­ką” czy­li na­czel­ni­ka po­wia­tu, przyj­mo­wał wszyst­kich u sie­bie lub w tak zwa­nej kan­ce­la­ryi, któ­ra była ro­dza­jem urzę­du do­mi­nial­ne­go. Szlach­cic wio­sko­wy przyj­mo­wał tyl­ko gu­ber­na­to­ra i wy­so­kich urzęd­ni­ków – je­że­li za­słu­gi­wa­li na to. Żona, dzie­ci, ro­dzi­na przy ta­kich re­cep­cy­ach nig­dy nie byli obec­ni: je­że­li nie moż­na było nie­obec­no­ści zło­żyć na karb wy­jaz­du, skła­da­no ją na karb cho­ro­by, pil­no­wa­nia cho­re­go etc. Speł­nia­no po­le­ce­nia urzę­do­we, ale nie­utrzy­my­wa­no sto­sun­ków z urzęd­ni­kiem, bo na to nie­za­słu­gi­wał.

Taki stan rze­czy,trwał jesz­cze w chwi­li mego wstą­pie­nia do szko­ły i prze­cią­gnął się do roku 1863. Po­tem, pod na­ci­skiem prze­mo­cy, sa­mo­wo­li urzęd­ni­ków i bez­kar­no­ści, bra­ku wszel­kie­go uczci­we­go i pra­wi­dło­we­go są­dow­nic­twa, trze­ba było oso­bi­stym sto­sun­kiem ła­go­dzić bar­ba­rzyń­stwo rzą­du.

Wra­cam do Ki­jo­wa. W roku 1855 Ki­jo­wa wła­ści­wie nie moż­na było na­zwać mia­stem w zna­cze­niu eu­ro­pej­skiem, ale wiel­ką wsią. Li­czył on już wów­czas oko­ło 50 ty­się­cy miesz­kań­ców, był, jak za­wsze, sie­dzi­bą ge­ne­rał-gu­ber­na­to­ra, cen­trum ad­mi­ni­stra­cyi kra­jo­wej, ale to wszyst­ko nie nada­wa­ło mu by­najm­niej po­zo­ru mia­sta. Dro­gą przez Bia­łą-Cer­kiew i Wa­syl­ków – pocz­to­wą – do­jeż­dża­ło się do tak zwa­ne­go Kra­sne­go trak­ti­ru. Był to wiel­ki za­jazd, utrzy­my­wa­ny przez ja­kie­goś Mo­ska­la. Rzecz w owe cza­sy rzad­ka, któ­ra nas dzie­ci in­te­re­so­wa­ła bar­dzo. Otóż od owe­go Kra­sne­go trak­ti­ru moż­na było je­chać da­lej do Ki­jo­wa bądź dro­gą pocz­to­wą, bądź też tro­chę bliż­szą, ob­jaz­do­wą. Pocz­to­wą do­jeż­dża­ło się do De­mi­jów­ki, przed­mie­ścia Ki­jo­wa, osa­dy z kil­ku­dzie­się­ciu chat zło­żo­nej, a po­tem, przez błot­ni­stą gro­blę, pro­wa­dzą­cą przez wiel­ki staw – dziś w ło­ży­sku tego sta­wu sa­dzą ka­pu­stę Mo­ska­le – wjeż­dża­ło się na uli­cę Wiel­ką Wa­syl­kow­ską.

Prze­byw­szy górę gli­nia­stą – dziś splan­to­wa­ną pod dro­gę szo­so­wą i ko­lej elek­trycz­ną, – spusz­cza­ło się z niej na­stęp­nie w wiel­ką do­li­nę, oko­lo­ną gó­ra­mi. Jest to do­li­na Ły­be­di, rze­ki, któ­ra nie­gdyś, przed ty­sią­cem lat, wziąw­szy po­czą­tek w wą­wo­zach i ni­zi­nach dzi­siej­sze­go la­sku ka­de­tów (Ka­diet­ska­ja rosz­czą), łu­kiem, sze­ro­kiem ko­ry­tem pły­nę­ła po­pod wzgó­rza do Dnie­pru, do któ­re­go wpa­da­ła nie­da­le­ko mo­na­ste­ru Wy­du­byc­kie­go. Dziś za­miast rze­ki pły­nie wą­ziuch­ny stru­mień, two­rząc kil­ka mniej­szych lub więk­szych staw­ków.

Ści­śle rzecz bio­rąc ową Ły­be­dią ogra­ni­cza się te­raź­niej­sze te­ry­to­ry­um Ki­jo­wa, gdyż po za jej li­nią leżą tyl­ko przed­mie­ścia. Zbo­czem tej do­li­ny szła pia­sczy­sta, uciąż­li­wa dro­ga Wiel­ka Wa­syl­kow­ska, a po jej bo­kach tu­li­ły się ma­lut­kie dom­ki miesz­czań­skie. Brnę­ło się tak po pia­sku aż do Tro­ic­kie­go ba­za­ru, skąd wła­ści­wie mó­wiąc, roz­po­czy­nał się do­pie­ro Ki­jów. Od owe­go ba­za­ru szła do­pie­ro środ­kiem sze­ro­kiej uli­cy bru­ko­wa­na drob­ne­mi ka­mycz­ka­mi dro­ga, wio­dą­ca do Kresz­cza­ty­ku, uli­cy, któ­ra dziś ucho­dzi za naj­pięk­niej­szą i sta­ła się naj­ży­wot­niej­szą ar­te­ryą mia­sta.

Dro­ga ob­jaz­do­wa, za Kra­snym trak­ti­rem, szła do la­sku ka­de­tów, zwa­ne­go tak dla tego, że w rok czy we dwa po mo­jem wstą­pie­niu do gim­na­zy­um, zbu­do­wa­no w środ­ku jego, na wzgó­rzu ol­brzy­mi gmach, szko­łę ka­de­tów. Dro­ga wów­czas wio­dła pod la­skiem, skrę­ca­ła na pia­sczy­ste wzgó­rza, zwa­ne Łysą górą, dziś za­bu­do­wa­ne przez za­rząd ko­lei, po­tem spu­ściw­szy się w dół, krę­te­mi dro­ży­na­mi do­jeż­dża­ło się do szo­sy Zy­to­mier­skiej, Bul­wa­ru Bi­bi­ko­wa, bę­dą­ce­go prze­dłu­że­niem szo­sy i w koń­cu do Kresz­cza­ty­ku. Tą dro­gą jeź­dzi­łem czę­ściej dla tego, że przy bul­wa­rze Bi­bi­ko­wa było na­sze gim­na­zy­um.

Dro­ga ta, pia­sczy­sta do tego stop­nia, że li­te­ral­nie koła od wozu grzę­zły i aże­by ulżyć ko­niom, trze­ba było wraz z fur­ma­nem pie­cho­tą wę­dro­wać, wio­dła przez wzgó­rza i wą­wo­zy nie­za­bu­do­wa­ne wca­le. Tu i owdzie tyl­ko pod gór­ką ster­czał ja­kiś do­mek o trzech oknach, gon­tem lub dra­ni­ca­mi kry­ty. Wprost z pia­sków wpa­da­ło się nie­raz w ba­gno, z któ­re­go le­d­wie wy­leźć moż­na było, aż się do­pcha­ło na­resz­cie do szo­sy. Tu do­pie­ro roz­po­czy­na­ła się fi­lo­zo­fia fur­ma­na, głę­bo­ko za­sta­na­wia­ją­ce­go się nad po­żyt­kiem tak pięk­ne­go wy­na­laz­ku, jak dro­ga szo­so­wa; je­że­li w do­dat­ku spo­tka­ło się żół­ty dy­li­żans, ja­dą­cy z Ży­to­mie­rza – to już Ki­jów wy­ra­stał w oczach mo­ich i fur­ma­na na coś strasz­nie wiel­kie­go i dziw­ne­go.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: