Czego nie można kupić za pieniądze? - ebook
Czego nie można kupić za pieniądze? - ebook
Cela więzienna o podwyższonym standardzie: 82 dolary za noc.
Donoszenie ciąży przez indyjską matkę zastępczą: 6250 dolarów.
Wynajęcie przestrzeni reklamowej na czole człowieka: 777 dolarów.
Prawo do zastrzelenia zagrożonego wyginięciem czarnego nosorożca: 150000 dolarów….
Żyjemy w czasach, gdy prawie wszystko można kupić lub sprzedać. W ciągu ostatnich trzech dekad rynek i wartość rynkowa zaczęły rządzić naszym życiem. Ten stan nie jest konsekwencją naszego świadomego wyboru, ale raczej czymś, co nas spotkało.
Po zakończeniu zimnej wojny wolny rynek i myślenie rynkowe cieszyły się, ze zrozumiałych względów, ogromnym prestiżem. Żaden inny mechanizm organizacji procesu produkcji i dystrybucji towarów nie sprawdzał się tak dobrze pod względem budowania dostatku i dobrobytu. Jednak podczas gdy rosnąca liczba krajów na całym świecie wdrażała modele gospodarcze oparte na mechanizmach rynkowych, równolegle działo się coś jeszcze. Ekonomia stawała się domeną imperialną. Dziś logika kupna i sprzedaży nie odnosi się już tylko do dóbr materialnych, ale stopniowo zaczyna rządzić całym naszym życiem. Czas zadać sobie pytanie, czy chcemy tak żyć.
Ze wstępu autora
Kategoria: | Ekonomia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-01-21234-6 |
Rozmiar pliku: | 676 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rynek a moralność
Są rzeczy, których nie można kupić za pieniądze, choć w obecnych czasach jest ich już niewiele. Dziś prawie wszystko jest na sprzedaż. Oto kilka przykładów:
Cela więzienna o podwyższonym standardzie: 82 dolary za noc. W Santa Ana w Kalifornii oraz w kilku innych miastach więźniowie, którzy nie zostali zaklasyfikowani jako niebezpieczni, mogą za opłatą otrzymać lepsze zakwaterowanie – czystą i cichą celę oddaloną od zajmowanych przez niepłacących skazanych1.
Możliwość korzystania podczas jazdy w pojedynkę ze specjalnego pasa jezdni przeznaczonego dla samochodów z więcej niż jedną osobą: 8 dolarów w godzinach szczytu. Minneapolis oraz inne miasta próbują rozładować korki, pozwalając kierowcom jadącym solo korzystać z pasów dla samochodów z pasażerami w zamian za opłaty, których wysokość zależy od natężenia ruchu2.
Donoszenie ciąży przez indyjską matkę zastępczą: 6250 dolarów. Zachodnie pary zainteresowane znalezieniem surogatek coraz częściej znajdują je w Indiach, gdzie proceder ten jest legalny, a jego koszt to mniej niż jedna trzecia stawki obowiązującej w Stanach3.
Prawo imigracji do Stanów Zjednoczonych: 500 tysięcy dolarów. Obcokrajowcom, którzy zainwestują kwotę 500 tysięcy dolarów oraz utworzą przynajmniej dziesięć miejsc pracy w okolicy dotkniętej dużym bezrobociem, przysługuje zielona karta uprawniająca do stałego pobytu4.
Prawo zastrzelenia zagrożonego wyginięciem czarnego nosorożca: 150 tysięcy dolarów. Afryka Południowa od niedawna zezwala ranczerom na sprzedawanie myśliwym prawa do zabicia ograniczonej liczby nosorożców. Celem tego działania ma być zmotywowanie ranczerów do hodowli i ochrony zagrożonych gatunków5.
Numer telefonu komórkowego lekarza domowego: 1500 dolarów rocznie. Coraz liczniejsza grupa lekarzy oferuje usługi z zakresu tzw. medycyny concierge zapewniające bezpośredni kontakt telefoniczny oraz możliwość umówienia wizyty domowej w tym samym dniu. Pacjenci zainteresowani taką formą opieki zdrowotnej płacą roczne składki w wysokości od 1,5 do 25 tysięcy dolarów6.
Prawo do emisji tony metrycznej dwutlenku węgla do atmosfery: 13 euro (około 18 dolarów). Unia Europejska utworzyła rynek emisji dwutlenku węgla, który umożliwia firmom kupno i sprzedaż praw do zanieczyszczania środowiska7.
Przyjęcie dziecka na prestiżowy uniwersytet: mimo że stawki nie są nigdzie publikowane, władze niektórych najlepszych uczelni ujawniły dziennikarzom The Wall Street Journal, że przyjmują czasem studentów mniej wybitnych, ale za to pochodzących z zamożnych rodzin, których rodzice są chętni do udzielenia znaczącego wsparcia finansowego uczelni8.
Nie każdego stać na te rzeczy. W dzisiejszych czasach jednak jest mnóstwo sposobów zarabiania pieniędzy. Ostatnio pojawiły się nowe możliwości dla potrzebujących dodatkowej gotówki:
Wynajmij przestrzeń reklamową na własnym czole (lub innej części ciała): 777 dolarów. Linie lotnicze Air New Zealand zapłaciły trzydziestu osobom za ogolenie głów i umieszczenie na nich zmywalnego tatuażu ze sloganem: „Potrzebujesz odmiany? Strać głowę dla Nowej Zelandii!”9.
Zostań ludzkim królikiem doświadczalnym w ramach testów bezpieczeństwa leków dla firm farmaceutycznych: 7500 dolarów. Stawka może być wyższa bądź niższa, w zależności od stopnia inwazyjności procedur testujących działanie leku oraz związanego z nimi dyskomfortu10.
Walcz w Somalii lub Afganistanie dla prywatnej firmy wojskowej: od 250 dolarów za miesiąc do tysiąca dolarów za dzień. Stawka uzależniona jest od kwalifikacji, doświadczenia i narodowości11.
Zajmij miejsce w kolejce w siedzibie Kongresu USA dla lobbysty chcącego obserwować przesłuchanie w parlamencie: 15–20 dolarów za godzinę. Lobbyści płacą firmom kolejkowym, które z kolei wynajmują do stania w ogonkach m.in. bezdomnych12.
Jeśli jesteś drugoklasistą w słabej szkole w Dallas, przeczytaj książkę: 2 dolary. Dzieciom płaci się za każdą przeczytaną książkę, co ma je zachęcić do czytania13.
Jeśli cierpisz na otyłość, schudnij 14 funtów w ciągu czterech miesięcy: 378 dolarów. Firmy sprzedające ubezpieczenia zdrowotne oferują bonusy finansowe za utratę zbędnych kilogramów oraz inne działania prozdrowotne14.
Odkup polisę na życie od starszej lub niedołężnej osoby, opłacaj jej roczne składki, dopóki żyje, a gdy umrze, odbierz świadczenie pośmiertne: potencjalnie można zarobić miliony (w zależności od rodzaju polisy). Taka forma „obstawiania” zgonów obcych osób stała się już sektorem rynku wartym 30 miliardów dolarów. Im wcześniej nieznajomy umrze, tym większą kwotę zarobi inwestor15.
Żyjemy w czasach, gdy prawie wszystko można kupić lub sprzedać. W ciągu ostatnich trzech dekad rynek i wartość rynkowa zaczęły rządzić naszym życiem. Ten stan nie jest konsekwencją naszego świadomego wyboru, ale raczej czymś, co nas spotkało.
Po zakończeniu zimnej wojny wolny rynek i myślenie rynkowe cieszyły się, ze zrozumiałych względów, ogromnym prestiżem. Żaden inny mechanizm organizacji procesu produkcji i dystrybucji towarów nie sprawdzał się tak dobrze pod względem budowania dostatku i dobrobytu. Jednak podczas gdy rosnąca liczba krajów na całym świecie wdrażała modele gospodarcze oparte na mechanizmach rynkowych, równolegle działo się coś jeszcze. Ekonomia stawała się domeną imperialną. Dziś logika kupna i sprzedaży nie odnosi się już to dóbr materialnych, ale stopniowo zaczyna rządzić całym naszym życiem. Czas zadać sobie pytanie, czy chcemy tak żyć.
EPOKA RYNKOWEGO TRIUMFALIZMU
Lata poprzedzające kryzys finansowy z 2008 roku były czasem beztroskiej wiary w wolny rynek i deregulację – była to epoka rynkowego triumfalizmu. Zaczęła się ona we wczesnych latach 80., gdy Ronald Reagan i Margaret Thatcher ogłaszali, że to właśnie rynek, a nie rząd, jest kluczem do dobrobytu i wolności. To przekonanie panowało jeszcze w latach 90. wraz z prorynkowym liberalizmem Billa Clintona i Tony’ego Blaira, którzy (być może już nieco mniej entuzjastycznie) utrwalali wiarę w rynek jako główne źródło dobra publicznego.
Wiara ta jest dziś podawana w wątpliwość. Era triumfalizmu rynkowego dobiegła końca. Kryzys finansowy nie tylko rzucił cień na zdolności rynku do efektywnego zarządzania ryzykiem, ale także wywołał powszechne poczucie, że rynek oddzielił się od moralności i że trzeba je jakoś na powrót połączyć. Nie wiadomo jednak dokładnie, co to miałoby znaczyć i jak się do tego zabrać.
Niektórzy twierdzą, że za moralną porażką triumfalizmu rynkowego stoi chciwość, która doprowadziła do podejmowania nieodpowiedzialnego ryzyka. Według tego poglądu najlepszym rozwiązaniem byłoby ukrócenie zachłanności i położenie większego nacisku na uczciwość i odpowiedzialność wśród bankierów i dyrektorów z Wall Street, a także wdrożenie rozsądnych regulacji, które zapobiegłyby podobnemu kryzysowi w przyszłości.
Jest to jednak, w najlepszym wypadku, diagnoza co najmniej niepełna. O ile nie ulega wątpliwości, że chciwość odegrała sporą rolę w kryzysie finansowym, o tyle jednocześnie chodzi tu jeszcze o coś więcej. Najbardziej brzemienną w skutki zmianą, która dokonała się w ciągu ostatnich trzech dekad, nie był wzrost chciwości, ale raczej ekspansja rynków i wartości rynkowych na sfery życia, w których nie powinno być dla nich miejsca.
Złorzeczenie chciwości nie wystarczy, aby stawić czoło temu zjawisku; powinniśmy raczej przemyśleć rolę, jaką rynek ma odgrywać w naszym społeczeństwie. Potrzebna jest publiczna debata poświęcona pojęciu trzymania rynku w ryzach. Aby ta debata mogła w ogóle się odbyć, musimy przemyśleć kwestie moralnych ograniczeń rynku. Musimy zadać sobie pytanie, czy są takie rzeczy, które nie powinny być do sprzedania za pieniądze.
Jedną z najistotniejszych zmian naszych czasów jest zawłaszczenie przez rynki (i rynkową logikę) pewnych aspektów życia, które tradycyjnie nie podlegały normom rynkowym.
Spójrzmy chociażby na wzrost liczby odpłatnych szkół, szpitali, a nawet prywatnych więzień albo na rozwój „outsourcingu wojennego” polegającego na korzystaniu z usług prywatnych przedsiębiorstw militarnych (w Iraku i Afganistanie ich liczba przekroczyła liczbę żołnierzy amerykańskich sił zbrojnych16).
Warto też zwrócić uwagę na stopniowe spychanie publicznych służb mundurowych na drugi plan przez prywatne firmy ochroniarskie, co widoczne jest zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych i w Wielkiej Brytanii, gdzie liczba prywatnych ochroniarzy przekracza dwukrotnie liczbę policjantów17.
Albo spójrzmy na agresywny marketing leków na receptę prowadzony przez firmy farmaceutyczne w bogatych krajach – po obejrzeniu reklam emitowanych podczas wieczornego bloku informacyjnego w amerykańskiej telewizji można dojść do wniosku, że największym zagrożeniem zdrowotnym współczesnego świata nie jest malaria, ślepota rzeczna czy śpiączka, ale szalejąca epidemia zaburzeń erekcji.
Podobne przykłady można mnożyć: ingerencja komercyjnego rynku reklamowego w publiczne szkolnictwo, sprzedaż praw do nazywania parków i obiektów w przestrzeni publicznej, marketing specjalnie dobranych komórek jajowych i plemników w celu uzyskania „zaprojektowanych dzieci” przez zapłodnienie in vitro, „ciążowy outsourcing” polegający na wynajmowaniu surogatek w krajach rozwijających się, handel (zarówno na poziomie przedsiębiorstwa, jak i całego państwa) prawem do zanieczyszczania środowiska czy też system finansowania kampanii politycznych zezwalający na kupowanie i sprzedawanie głosów wyborczych.
Wkroczenie rynku w sferę zdrowia, edukacji, bezpieczeństwa publicznego i narodowego, systemu sprawiedliwości, ochrony środowiska, rekreacji, prokreacji i innych dóbr wspólnych było nie do pomyślenia jeszcze trzydzieści lat temu. A dziś traktujemy je jak oczywistość.
WSZYSTKO NA SPRZEDAŻ
Co jest niepokojącego w tym, że zmierzamy w kierunku społeczeństwa, w którym wszystko jest na sprzedaż?
Otóż niepokoić nas powinny dwie sprawy: po pierwsze, chodzi o nierówność, a po drugie, o psucie pewnych wartości. Weźmy nierówność: w społeczeństwie, w którym wszystko jest na sprzedaż, życie uboższych jest cięższe. Im więcej można kupić za pieniądze, tym większe znaczenie ma zamożność (bądź jej brak).
Gdyby przewaga osób zamożnych sprowadzała się do możliwości kupowania jachtów, sportowych samochodów i drogich wakacji, to nierówności w dochodach czy majątkach nie miałyby wielkiego znaczenia. Jeśli jednak za pieniądze można kupić coraz więcej – wpływy polityczne, dobrą opiekę zdrowotną, mieszkanie w bezpiecznej okolicy (a nie w dzielnicy z wysoką przestępczością), dostęp do elitarnych szkół (zamiast tych o niskim poziomie nauczania) – to kwestie różnic majątkowych i dochodowych wysuwają się na pierwszy plan. Gdy wszystko, co dobre, można kupić albo sprzedać, to posiadanie pieniędzy jest rzeczą ważną.
To wyjaśnia, dlaczego ostatnie dekady były wyjątkowo trudne dla rodzin niezamożnych i dla klasy średniej. Oprócz tego, że pogłębiła się przepaść między biednymi i bogatymi, to powszechne utowarowienie w zasadzie wszystkich dóbr wyostrzyło jeszcze nierówności przez zwiększenie roli pieniądza.
Drugi powód, dla którego powinniśmy się zastanowić, zanim wystawimy wszystko na sprzedaż, jest trudniejszy do opisania. Nie chodzi o nierówność i sprawiedliwość, ale o destrukcyjne tendencje samego rynku. Samo wycenianie tego, co w życiu dobre, może to zepsuć. Dzieje się tak dlatego, że rynek nie tylko alokuje towary, ale również wyraża i promuje pewne postawy wobec towarów podlegających wymianie. Płacenie dzieciom za czytanie książek być może zachęci je do sięgnięcia po kolejne lektury, ale równie dobrze może sprawić, że będą postrzegały czytanie jako uciążliwy obowiązek, a nie źródło wewnętrznej przyjemności. Przetarg na miejsca na pierwszym roku uczelni może zwiększyć jej dochód, ale podkopuje jej wiarygodność i wartość dyplomu. Wynajmowanie zagranicznych najemników do walki w naszych wojnach być może ratuje życie naszym żołnierzom, ale równocześnie wypacza pojęcie obywatelstwa.
Ekonomiści często zakładają, że rynek jest obojętny, że nie wpływa na towary podlegające wymianie. Ale tak nie jest. Rynki zostawiają ślad. Czasem nawet wartości rynkowe wypierają wartości nierynkowe, które zasługują na troskę.
Oczywiście to, które wartości powinny podlegać ochronie i dlaczego, pozostaje kwestią sporną. Zatem aby zadecydować, co powinno być na sprzedaż a co nie, musimy najpierw ustalić, jakie wartości mają rządzić poszczególnymi sferami życia społecznego i obywatelskiego. Ta kwestia stanowi właśnie temat tej książki.
Oto przedsmak odpowiedzi na tytułowe pytanie, którą mam nadzieję przedstawić: w momencie, gdy podejmujemy decyzję, że pewne dobra mogą być kupowane i sprzedawane, jednocześnie decydujemy (choć nie wprost), że można traktować je jako towary, jako narzędzia, które mogą być wykorzystane użytkowo i służyć do osiągnięcia zysku. Ale przecież w ten sposób nie można określić wartości wszystkich dóbr18. Najbardziej oczywistym przykładem jest człowiek. Potworność niewolnictwa polegała właśnie na tym, że traktowano ludzi jak towar, który może być kupiony bądź sprzedany na targu niewolników. Takie podejście nie przypisuje człowiekowi należnej mu wartości, która wynika z bycia osobą zasługującą na szacunek i godność (a nie narzędziem zysku i przedmiotem).
Podobnie jest z innymi dobrami czy praktykami, które cenimy. Nie zgadzamy się na przykład na to, by można było sprzedawać i kupować dzieci. Nawet gdyby kupcy traktowali je dobrze, to sam fakt istnienia rynku handlu dziećmi byłby wyrazem i promocją niewłaściwego sposobu określania ich wartości, co jest nie do przyjęcia. Nie traktujemy dzieci jak dobra konsumpcyjnego, lecz jako istoty, którym należy się miłość i troska. Albo spójrzmy na prawa i obowiązki obywatelskie. Gdy otrzymujemy powołanie na członka ławy przysięgłych, to nie wynajmujemy sobie zastępcy, tak samo jak nie pozwalamy na sprzedaż głosów wyborczych, nawet jeśli znaleźliby się chętni nabywcy. Dlaczego tak jest? Ponieważ uważamy, że obowiązków obywatelskich nie powinno się traktować jak własności prywatnej, lecz raczej postrzegać je jako odpowiedzialność publiczną. Delegowanie ich na zewnątrz umniejsza ich wartość i opacznie je definiuje.
Przykłady te ilustrują szerszą kwestię: kiedy dobre rzeczy w życiu przemieniamy w towar, to ulegają one wypaczeniu, degradacji. Dlatego właśnie decydując, jakie dobra mają podlegać prawom rynku, a od których rynek powinien się trzymać z daleka, musimy zdecydować, jak określać wartość takich dóbr, jak: zdrowie, edukacja, życie rodzinne, przyroda, sztuka, obowiązki obywatelskie itd. To są pytania natury moralnej i politycznej, a nie czysto ekonomicznej. Aby na nie odpowiedzieć, musimy przedyskutować – przypadek po przypadku – kwestie moralnego znaczenia tych dóbr i odpowiedniego sposobu ich wyceny.
To jest właśnie ta debata, której zabrakło w czasach triumfalizmu rynkowego. W efekcie nawet nie zauważyliśmy, jak ze społeczeństwa, które wykorzystuje gospodarkę rynkową, sami bezwolnie staliśmy się rynkowym społeczeństwem.
Różnica polega na tym, że gospodarka rynkowa jest narzędziem – cennym i skutecznym – które służy organizowaniu efektywnej aktywności. Społeczeństwo rynkowe natomiast to społeczeństwo, w którym wartości rynkowe wkraczają w każdą sferę ludzkiej działalności. To taka przestrzeń, w której relacje społeczne kształtowane są według rynkowych wzorców.
We współczesnej polityce bardzo brakuje dyskusji na temat roli i granic rynku. Czy chcemy gospodarki rynkowej czy rynkowego społeczeństwa? Jaką rolę powinien odgrywać rynek w życiu publicznym i w relacjach osobistych? Jak możemy decydować, które dobra powinny być na sprzedaż, a które mają wartość pozarynkową? Gdzie władza pieniądza nie powinna sięgać?
Właśnie na te pytanie niniejsza książka próbuje odpowiedzieć. Ponieważ dotykają one spornych koncepcji „dobrego społeczeństwa” i „dobrego życia”, nie mogę obiecać definitywnych odpowiedzi. Mam jednak nadzieję, że uda mi się przynajmniej otworzyć publiczną dyskusję nad tymi pytaniami, a także zapewnić ramy filozoficzne do refleksji nad nimi.Przypisy
Wstęp
1 Jennifer Steinhauer, „For $82 a Day, Booking a Cell in a 5-Star Jail”, New York Times, 29.04.2007.
2 Daniel Machalaba, „Paying for VIP Treatment in a Traffic Jam: More Cities Give Drivers Access to Express Lanes – for a Fee”, Wall Street Journal, 21.06.2007.
3 Sam Dolnick, „World Outsources Pregnancies to India”, USA Today, 31.12.2007; Amelia Gentleman, „India Nurtures Business of Surrogate Motherhood”, New York Times, 10.03.2008.
4 Eliot Brown, „Help Fund a Project, and Get a Green Card”, Wall Street Journal, 2.02.2011; Sumathi Reddy, „Program Gives Investors Chance at Visa”, Wall Street Journal, 7.06.2011.
5 Brendan Borrell, „Saving the Rhino Through Sacrifice”, Bloomberg Businessweek, 9.12.2010.
6 Tom Murphy, „Patients Paying for Extra Time with Doctor: »Concierge« Practices, Growing in Popularity, Raise Access Concerns”, Washington Post, 24.01.2010; Paul Sullivan, „Putting Your Doctor, or a Whole Team of Them, on Retainer”, New York Times, 30.04.2011.
7 Aktualne ceny w euro można znaleźć na www.pointcarbon.com.
8 Daniel Golden, „At Many Colleges, the Rich Kids Get Affirmative Action: Seeking Donors, Duke Courts »Development Admits«”, Wall Street Journal, 20.02.2003.
9 Andrew Adam Newman, „The Body as Billboard: Your Ad Here”, New York Times, 18.02.2009.
10 Carl Elliott, „Guinea-Pigging”, New Yorker, 7.01.2008.
11 Matthew Quirk, „Private Military Contractors: A Buyer’s Guide”, Atlantic, wrzesień 2004, s. 39, cyt. za: P.W. Singer, Mark Hemingway, „Warriors for Hire”, Weekly Standard, 18.12.2006; Jeffrey Gettleman, Mark Massetti i Eric Schmitt, „U.S. Relies on Contractors in Somalia Conflict”, New York Times, 10.08.2011.
12 Sarah O’Connor, „Packed Agenda Proves Boon for Army Standing in Line”, Financial Times, 13.10.2009; Lisa Lerer, „Waiting for Good Dough”, Politico, 26.06.2007; Tara Palmeri, „Homeless Stand in for Lobbyists on Capitol Hill”, CNN, http://edition.cnn.com/2009/POLITICS/07/13/line.standers/.
13 Amanda Ripley, „Is Cash the Answer?”, Time, 19.04.2010, s. 44–45.
14 W trakcie jednego badania nad utratą wagi uczestnicy średnio zarobili po 378,49 dolara za utratę 14 funtów wagi w 16 tygodni. Zob. Kevin G. Volpp, „Paying People to Lose Weight and Stop Smoking”, Leonard Davis Institute of Health Economics, University of Pennsylvania, vol. 14, luty 2009; K.G. Volpp i in., „Financial Incentive – Based Approaches for Weight Loss”, JAMA 300 (10.12.2008), s. 2631–2637.
15 Sophia Grene, „Securitising Life Policies Has Dangers”, Financial Times, 2.08.2010; Mark Maremont i Leslie Scism, „Odds Skew Against Investors in Bets on Strangers’ Lives”, Wall Street Journal, 21.12.2010.
16 T. Christian Miller, „Contractors Outnumber Troops in Iraq”, Los Angeles Times, 4.07.2007; James Glanz, „Contractors Outnumber U.S. Troops in Afghanistan”, New York Times, 2.09.2009.
17 „Policing for Profit: Welcome to the New World of Private Security”, Economist, 19.04.1997.
18 Korzystam tu ze znakomitego wywodu Elizabeth Anderson z jej książki Value in Ethics and Economics (Cambridge, MA: Harvard University Press, 1993).