- promocja
- W empik go
Czekoladowa dynastia. Czas Jana - ebook
Czekoladowa dynastia. Czas Jana - ebook
Czas Jana Wedla, który doprowadził rodzinną firmę do potęgi i największego rozkwitu, a któremu potem wichry historii zabrały wszystko. Opowieść o porządnym człowieku i jego nie zawsze miłym sposobie bycia, a także barwna gawęda o jeszcze barwniejszej epoce. Dwudziestolecie międzywojenne to czas kawiarni Mała Ziemiańska, rozwoju wszelkiej sztuki i dyskusji nad jej kondycją. Czas artystów, wiary w postęp i w ludzki rozum. Czas rozwoju wielkiego przemysłu, czas oświeconego kapitalizmu. Wreszcie powojenna rzeczywistość. Relacje międzyludzkie, przyjaźnie, sympatie i antypatie, życie rodzinne... No i umiłowanie piękna w każdym aspekcie. Czy generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski rzeczywiście wjechał na koniu na pierwsze piętro lokalu Adria? Czy z samolotu należącego do firmy Jana Wedla sypano czekoladki ludziom opalającym się na bałtyckich plażach? Dlaczego ładne i sympatyczne siostry Wedla czuły niechęć do jego wybranki? Z jakiego powodu Jan Wedel odżegnywał się od współpracy z Zofią Stryjeńską? Dlaczego?...
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68261-19-6 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ta historia jest prawdziwa, poza częścią, która została w pełni zmyślona.Najważniejsze osoby „Czekoladowej dynastii”
Karol Ernest Henryk Wedel (właśc. Karl Ernst Heinrich Wedel ) – ur. 7 lutego lub jak chcą inne źródła – 7 stycznia 1813 roku w Ihlenfeldzie (dziś część gminy Neuenkirchen w Niemczech), zm. 7 czerwca 1902 roku w Warszawie – niemiecki cukiernik, założyciel przedsiębiorstwa E. Wedel (część 1 i 2).
Eleonora Wedel – siostra Karola. Wyszła za mąż za Aleksandra Banseemera. Najpierw zamieszkali w Warszawie, później przenieśli się do Lublina. Jednym z ich dzieci była Emilia Banseemer (1861–1926), której mężem został Adolf Miller (1853–1925). Mieli dwanaścioro pociech, z których najmłodsi to: Aleksander Miller (1895–1970), Julia (Julja) Miller (1896–1920) po mężu Paucha (Pausch) (część 1 i 2) oraz:
Olga Miller – ur. w 1900. Występuje głównie w trzeciej części „Czas Jana”. Jej szkolną koleżanką jest Marysia Filipowska, znana jako Wróbel. Olga i Marysia w „Czasie Jana” przyjeżdżają często do Warszawy i razem z Wandą Maliszewską-Chmiel oraz Michaliną Czernecką, późniejszą Wedlową, spędzają czas, przede wszystkim odwiedzając firmę Wedel i wedlowską pijalnię czekolady.
Karolina Wedel – pierwsza żona Karola i matka jego syna Emila. Niektóre źródła przypuszczają, że pierwszą żoną Karola Wedla była Dorothea Schirmer, poślubiona i zmarła w 1837 roku, a drugą została rok później Johanne Charlotte Emilie Assmann i ona właśnie miała być matką Emila Wedla (część 1).
Karolina Augusta Wiśniowska (Wisnowska) Wedel (1819–1883) – druga żona Karola Wedla i matka jego córek: Eleonory Józefy i Marii Karoliny (zmarła w dzieciństwie), córka Gustawa i Rozalii z Hessów (część 1 i 2).
Emil Albert Fryderyk Wedel – ur. 15 czerwca 1841 roku w Berlinie, zm. 16 listopada 1919 roku w Warszawie – syn Karola Wedla i jego pierwszej żony, cukiernik i przemysłowiec (część 1 i 2).
Eleonora (Eli) Józefa Wedel, później Angerstein – ur. w 1852 roku (lub, jak podają inne źródła, w 1856) – córka Karola Wedla i Karoliny Augusty Wiśniowskiej. Umiera w 1926 roku (część 1 i 2).
Eugenia (Gina) z Böhmów (1853–1923) – córka Eugeniusza i Augusty z Wiśniowskich (Wisnowskich), siostrzenica Karoliny, drugiej żony Karola Wedla (część 1 i 2, trochę również 3). Żona Emila Wedla i matka jego czworga dzieci:
Jana Józefa – (ur. 4 lipca 1874 roku, zmarłego 31 marca 1960 roku). Jan Józef Wedel występuje w części 1 i 2, ale pierwszoplanowym bohaterem jest w części 3 „Czas Jana”);
Karola – (1877–1881 – część 2);
Eleonory (Nory) Józefy – (ur. 31 grudnia 1884 roku zmarłej 15 kwietnia 1956 roku – część 2 i 3) i:
Zofii Joanny – (ur. w 1893, zmarłej 6 września 1944 roku – część 2 i 3).
Nora poślubia w 1906 roku Anglika, przemysłowca z Marek Charlesa Whiteheade’a. Mają siedmioro dzieci: Franciszka (ur. w 1907), Jerzego (ur. w 1908), Richarda (ur. w 1910), Alfreda (ur. w 1912), Karola (ur. w 1913), Jana (ur. w 1918) i Małgorzatę (Margaret) (ur. w 1919). Występują w 2 i 3 części.
Wilhelm Piotr Angerstein (1848–1928) – długoletni pastor parafii św. Jana w Łodzi, mąż Eleonory Józefy (część 1 i 2).
Edward (Mecio) Angerstein (1888–1965) – jedno z dziesięciorga dzieci Eleonory i Wilhelma Angersteinów, adwokat, siostrzeniec Emila Wedla (część 2).
Skibiński – adorator, później narzeczony i pierwszy mąż Zofii Wedlówny. Prawnik (część 2 i 3).
Jerzy Żochowski – drugi mąż Zofii Wedel (część 3 „Czas Jana”).
Michalina Czernecka – ur. 24 września 1885 roku w Warszawie, zmarła 6 czerwca 1966 roku w Warszawie. Podobno najpierw garderobiana, później baletnica, prywatnie długoletnia partnerka Jana Wedla, a od 27 stycznia 1945 roku jego żona (część 2, ale głównie część 3 „Czas Jana”).
Lucyna Messal – ur. 16 października 1886 roku w Warszawie, zmarła 10 grudnia 1953 roku w Warszawie. Polska aktorka, śpiewaczka i tancerka operetkowa, primadonna Operetki Warszawskiej. Przyjaciółka Michaliny Czerneckiej (część 3).
Robert Wiśniowski (Wisnowski) – brat Karoliny Wedlowej, cukiernik (część 1).
Maria Wiśniowska – żona Roberta (część 1 i 2).
Antoś Wiśniowski – ich syn (tom 1 i 2).
Helena Maliszewska – młodsza siostra Marii Wiśniowskiej, wdowa po Jerzym Maliszewskim. Szwagierka Roberta Wiśniowskiego, przyjaciółka Karola Wedla, później żona Andrzeja Dąbrowskiego, inżyniera. Poczytna pisarka żyjąca na przemian we Francji i w Polsce (część 1 i 2).
Władyś Maliszewski – ur. w 1871, syn Heleny i kolega Jana Wedla z dzieciństwa. W 1896 roku poślubia młodszą o rok Adelkę Dąbrowską, córkę swojego ojczyma z pierwszego małżeństwa (część 1 i 2). Jednym z dzieci Władysia i Adelki jest:
Wanda Maliszewska-Chmiel – (ur. w 1903), która odziedziczyła po babce zdolności literackie i spisuje historię rodziny Wedlów (część 2, ale głównie część 3 „Czas Jana”).
Zbigniew Chmiel – inżynier, współpracownik Jana Wedla, mąż Wandy od 1933 roku (część 3).
Agnieszka (Jagódka) Chmiel-Chmielewska – ur. w 1934 roku córka Wandy i Zbyszka Chmielów, nauczycielka historii (część 3).
Marek Chmielewski – historyk, asystent na uniwersytecie, mąż Jagódki (część 3).
Magdalena Chmielewska – ur. w 1955 roku, córka Jagódki i Marka, wnuczka Wandy Maliszewskiej-Chmiel (część 3). Magda Chmielewska przekazuje Renacie wiadomości o swojej babce i jej spuściźnie.
Pelagia Chmielewska – matka Marka Chmielewskiego i teściowa Jagódki (część 3 „Czas Jana”).
Patricia (Patsy) Miller – Mulatka, była niewolnica. Wieloletnia, wierna i platoniczna przyjaciółka Emila Wedla (część 1 i 2).
Johanna z domu Miller, zwana Joanką – ur. w 1824, córka Polki Marianne i niemieckiego stolarza Kurta. Od siedemnastego roku życia pracuje w domu Wedlów. Poślubia Mariana Kowalskiego i rodzi syna Bolusia (w 1850) (część 1 i 2).
Klementyna Rozbicka – guwernantka Emila i jego siostry Eli (część 1 i 2).
Józefa – kucharka w domu Wedlów (część 1 i 2).
Kasia – siostrzenica Józefy, podkuchenna (część 1 i 2).
Matylda i Weronka Woroniec – córki Kasi (część 2).
Konstancja – kucharka Wedlów, następczyni Józefy. Wychodzi za mąż za Antoniego, jednego z dostawców firmy Wedel (część 2).
stary Szlangbaum i jego syn Henryk – warszawscy przedsiębiorcy i finansiści (część 1 i 2).
Marcysia – służąca Michaliny Czerneckiej-Wedlowej (część 3 „Czas Jana”).
Marianna – kucharka Michaliny Czerneckiej-Wedlowej (część 3 „Czas Jana”).
Pani Lodzia – służąca Wandy Maliszewskiej-Chmiel (część 3 „Czas Jana”).
porucznik Marcin Ładyszkiewicz – twierdzi, że brał udział w powstaniu styczniowym.
Kinga Karczewska – znana współczesna blogerka, miłośniczka książek i czekolady, koleżanka Renaty (część 3).
Renata – współczesna pisarka, pisząca o Wedlach z perspektywy Heleny Dąbrowskiej, a później Wandy Maliszewskiej-Chmiel, a później...1975
Olga
Krakowskie Przedmieście, główna ulica Lublina, w marcu 1975 roku wyglądała niezbyt okazale, wręcz nijako. Była przesiąknięta zapachem starych kamienic i skromnych sklepów, gdzie codziennie ściągały tłumy mieszkańców. Pośród tego szarego krajobrazu, niedaleko hotelu Lublinianka, wyróżniał się przybytek ze słodyczami, rozsiewający upojną woń czekolady wymieszanej z kawą. Tego dnia uformowała się pod nim spora kolejka ludzi zwabionych wieścią o dostawie. Wbrew wszelkiej logice zdawała się stać w miejscu i nawet wydłużać. Ten czas mijał coraz wolniej Oldze Radzkiej, przystojnej, zażywnej kobiecie po siedemdziesiątce. Olga nie znosiła tłumów i kolejek, ale dziś karnie zajęła miejsce pod sklepem powodowana wyższą koniecznością. Zirytowana długim oczekiwaniem i rozmyślaniem o coraz większych kłopotach rodzinnych zaczęła już odwracać się na pięcie, gotowa odejść, gdy nagle ludzie poczęli się rozchodzić i Olga mogła wejść do środka.
– Poproszę trzy kilogramy mieszanki wedlowskiej rozważone na trzy torebki po kilogram każda – wydyszała do ekspedientki. Ta wzruszyła ramionami i spojrzała z politowaniem.
– Nie ma, pani Olu. Nie ma, przed chwilą się skończyły.
– Pani Krysiu, poznała mnie pani! – ucieszyła się Olga. – Pani żartuje, to nie może być prawda. Ja jeszcze chciałam nabyć moje ulubione pralinki.
– Pani Olga taka rozumna kobieta, a czasem nie pojmuje oczywistych rzeczy. Zwłaszcza gdy coś sobie postanowi – komentowała ekspedientka na wpół zirytowana, na wpół rozbawiona.
– Pani Krystyna powinna wiedzieć, że nie potrzebuję tych czekoladek dla siebie. Dla lekarza muszę, dla pewnego urzędnika, wreszcie synowej obiecałam się odwdzięczyć za załatwienie ważnej sprawy, a ona komuś – Olga otarła pot z czoła. – Syna przyjęli do chirurga poza kolejnością i operacja ma wkrótce być. Życia pani nie zna?
– Lepiej niż się pani wydaje. Tylko co ja mogę...
– Pani Krysiu, w piątek ma być u mnie baba z cielęciną. Może i schab przywiezie. To ja bym odłożyła dla pani – Olga wpadła ekspedientce w słowo.
– W takim razie odstąpię moje czekoladki. Zdrowie najważniejsze – sprzedawczyni poszła na zaplecze. – Proszę, a tutaj tabliczka Jedynej, tylko dla pani.
– Bóg pani w dzieciach wynagrodzi! Co ja bym poczęła bez pani Krysi. Mięso przyniosę w sobotę rano, może być?
– Dzieci mam troje i wystarczy. Każde jeść woła, więc z nieba mi pani spadła. Aha, jeśli mogę coś doradzić, to lekarzom i urzędnikom koniaki dołączyć. W delikatesach, tych przy rogu Krótkiej, rzucili i nawet nie ma kolejki. Koleżanka mówiła. I bułgarskie winiaki są, niedrogie, a ponoć bardzo smaczne.
Olga Radzka wyszła z opustoszałego, choć pachnącego sklepu, patrząc dumnie na przechodniów, którzy z kolei spoglądali z zawiścią na jej pakunki. Dobrze, że mam niedaleko do domu, bo gotowi mnie ukatrupić za te czekoladki – pomyślała Olga ze strachem. Taka czapka niewidka by się przydała – szepnęła jeszcze w duchu, przyspieszając kroku. – Prawda, jeszcze delikatesy – rzekła całkiem głośno, gdy nagle spostrzegła kobietę, której postać wydała się jej znajoma. Podeszła bliżej i rozpoznała swoją dawną szkolną koleżankę Marię.
– Maria, to ty? Marysia Wróbel?
– Wróblówna z domu, po mężu Filipowska – odparła z godnością zagadnięta, a w jej oczach widniała mieszanka zaskoczenia i nieufności. Tak samo jak w spojrzeniu Olgi. – To ja. Widzę, że w zakupach miałaś większe szczęście, mnie niczego nie udało się zdobyć – ciągnęła smętnie, a Olga pomyślała, że Marysia nigdy nie grzeszyła sprytem.
Dawniej, gdy obie były młodsze, panowała między nimi pewna niechęć, rywalizacja o adoratorów i wywyższanie się jednej nad drugą. Olga zawsze podkreślała swoje pokrewieństwo z rodziną Wedlów, a Maria, choć równie dumna ze swojego pochodzenia, nieco z boku obserwowała to popisywanie się. Olga, wtedy jeszcze Millerówna, bardzo dbała o powierzchowność, a już swoje bujne włosy nosiła często rozpuszczone lub związane w ciężki węzeł. Marysia miała czuprynę rzadką i nijakiego koloru, w ubiorze była skromna, nawet niedbała. Przygadywała Oldze o próżności, rzucając uwagi, że nie wygląd się liczy, lecz charakter. I po tym Bóg ocenia ludzi.
– Tak mówią tylko lenie i bezguścia. Pan Bóg w tym celu dał nam ciała, abyśmy o nie dbali. A z ciebie, Marysiu, to istotnie wróbel – odcinała się Olga. Koleżanki, poszeptawszy kilka razy między sobą, przyznały jej rację i nikt nie nazwał Marysi inaczej niż „Wróbel”.
– Bo przy tym niewysoka, okrągła i jakaś skulona – podsumowała jedna z uczennic.
Marysia dzielnie znosiła docinki, lecz któregoś razu nie wytrzymała.
– Olu, zadzierasz nosa bez przyczyny! Wedlowie to twoi kuzyni? Zmyślasz! Masz dowody? Słyszałam, że twoja matka wcale nie była z domu Wedel! A twoja wiara to jakaś kocia czy co? Luteranie? Naginają prawdę, kłamią i w ogóle... – Marysia Wróbel w tym momencie zachrypła. W samą porę, bo i nauczycielka położyła jej rękę na ramieniu, nakazując spokój.
– Co też panienka Wróblówna wygaduje? Urąga koleżance i jeszcze wiarę miesza w awantury.
– Proszę pani, jedynie katolicka wiara jest prawdziwa, każdy to wie – odparła z przekonaniem Marysia.
– Pan Bóg rozsądzi, a tymczasem macie się wzajemnie szanować. Moim zdaniem żadne wyznanie nie chce u siebie awanturnic i złośników. Na ten temat nie chcę więcej słyszeć. Nauką się zajmijcie. Ty, Olu, upinaj włosy do szkoły. A Marysia niech pozapina równo guziki sukienki. – Nauczycielka umilkła i na wszelki wypadek wpisała w dzienniczkach obu uczennic uwagi o niewłaściwym zachowaniu.
Od tego czasu Olga i Marysia rzadko ze sobą rozmawiały, jednocząc siły, kiedy na przykład trzeba było zorganizować jakąś szkolną uroczystość, do czego obie miały chęci i zdolności. Do końca nauki Maria była znana jako Wróbel, więc kiedy później wyszła za urzędnika Franciszka Filipowskiego, Olga kpiła z pośpiechu koleżanki.
– Pewnie chciała pozbyć się nieszczęsnego nazwiska. Nadto szczyci się szlacheckim pochodzeniem tego gryzipiórka – mówiła.
– No ba, mój Franio jest kimś i zajdzie jeszcze wyżej. A Ola do końca życia zostanie kelnerką. Cóż, skoro rodzina niezaradna i nie posłała jej na dalszą naukę – odgryzała się Maria.
Wkrótce Olga Miller poślubiła Lubomira Radzkiego i zrezygnowała z pracy w kawiarni, rozsiewając wieści o swoim szczęściu i dobrobycie, gdyż jej mąż, właściciel warsztatu wyrabiającego narzędzia ślusarskie, zarabia więcej od niejednego pana na urzędzie. A potem obie pochłonęło życie rodzinne, czas leciał nie wiadomo kiedy, mężowie wciąż sprawiali jakieś kłopoty, dziećmi trzeba się było zajmować, wreszcie wybuchła wojna, po niej nastąpiła nowa Polska i nowe problemy. Olga i Maria praktycznie się już nie spotykały. Wreszcie dopadła je starość.
Wspomnienia z młodości przemykały Oldze przez myśl, lecz nie czuła już dawnej arogancji. Stara niechęć, dawna rywalizacja, pamiętam, tylko czy to ma znaczenie? Niekoniecznie – pomyślała. Może to był czas, żeby porzucić przeszłość i odkryć, co nowego może przynieść im spotkanie?
– Cóż za niespodziewane wydarzenie – zauważyła banalnie. – Chodźmy na chwilę do kawiarenki, jest niedaleko, porozmawiamy.
W małej cukierence, gdzie zapach świeżo parzonej kawy mieszał się z aromatem niedawno upieczonych ciastek, Olga i Maria znalazły stolik w zacisznym kącie. Siadając naprzeciwko siebie, nadal były nieco nieufne, ale równocześnie ciekawe, co druga ma do powiedzenia. Zamówiły kawę, próbując złapać nitkę rozmowy wśród ogólnego szumu panującego w lokalu.
– Pamiętasz czasy szkolne? – zaczęła Maria, przerywając krótką ciszę. – Byłyśmy jak ogień i woda, nieprawdaż?
– Tak, nie zawsze się zgadzałyśmy. Ale teraz... Teraz widzę, jak wiele nas łączy, nawet jeśli na początku myślałam inaczej – uśmiechnęła się lekko Olga.
– Tak, życie ma tę zdolność, by nas zbliżać nawet w najmniej oczekiwanych momentach – odpowiedziała Maria.
Zaczęły rozmawiać, wracając pamięcią do dawnych czasów. Odkryły, że mają o wiele więcej wspólnych wspomnień, niż się spodziewały. Przez chwilę zapomniały o dawnych nieporozumieniach i złych uczuciach, skupiając się na miłych przeżyciach z dzieciństwa i młodości. Później opowiadały o swoich rodzinach, o stratach, które obie poniosły w ostatnich latach.
– Mój młodszy syn zmarł trzy lata temu, a od prawie roku mąż mocno niedomaga i licho wie, co będzie – oznajmiła Olga.
– Ja urodziłam troje dzieci, ale oprócz Wojtka pomarły w dzieciństwie. Dziesięć lat temu zostałam wdową – stwierdziła Maria.
– Musiało ci być ciężko. Mnie było. Mąż to mąż, ale dzieci szkoda.
– Takie życie... Czasem nie chce mi się wstać z łóżka, ale staram się dla syna, dla wnuczek.
– Rozumiem cię – westchnęła Olga.
Gdy siedziały wzruszone, delektując się słodkościami i kawą, czuły podświadomie, że chociaż ich relacja nie zawsze była idealna, to teraz mają szansę na nowy początek. Może czas leczy rany i przynosi nowe możliwości pojednania. Warto spróbować, zaczynając od spraw, które nas obie interesowały. Z pożytkiem dla wszystkich zainteresowanych – rozważała Olga w duchu. Jednak w miarę jak rozmowa się rozwijała, w umysłach dawnych koleżanek budziły się stare uprzedzenia i przyzwyczajenia. Maria wciąż czuła się trochę zastraszona przez pewność siebie Oli, podczas gdy Olga, pomimo chwilowego pojednania, nadal myślała, że Maria jest nieco zbyt prostolinijna.
– Muszę już lecieć, Olgo. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia – rzekła nagle Marysia, spoglądając na zegarek.
– Tak, tak. Nie ma sprawy. Zawsze byłaś zabiegana – westchnęła zirytowana lekko Olga, konstatując cicho, że Marysia Wróbel, teraz Filipowska, w ogóle się nie zmieniła i nadal strasznie zaniedbuje wygląd. Dostrzegła grymas na twarzy Marii.
– Powiedz mi jeszcze, co słychać u Wandzi? Zawsze tak często o niej wspominałaś.
– Kiedyś obie się z nią spotykałyśmy, pamiętasz? Jeździłyśmy nawet do Warszawy. Wanda miała tyle do powiedzenia.
– W innym życiu, Olu – odpowiedziała smętnie Maria. – Nadal korespondujecie ze sobą?
– Wiesz, już od jakiegoś czasu nie utrzymujemy tak bliskiego kontaktu. Wanda ostatnio ma problemy ze zdrowiem. Słyszałam, że jest coraz bardziej schorowana. – Olga skinęła głową, patrząc na kawałek ciasta przed sobą.
– To smutne. Ona była tak oddana waszej rodzinie i historii Wedlów – Maria westchnęła współczująco.
– Tak, to prawda – potwierdziła Olga. – Ale niestety, życie czasami potrafi rozdzielić nawet najbliższych.
Zamilkły na chwilę, wspominając czasy, kiedy Wandzia Maliszewska była częścią ich życia i jak wiele pracy włożyła w spisywanie historii ich rodzin.
– Nie sposób zaprzeczyć, że Wanda była niezwykle zdolną osobą – kontynuowała Olga. – Kiedyś, gdy była młodsza, zawsze wydawało się, że nie do końca wie, czego chce w życiu. Ale patrząc teraz wstecz, widzę, jak wiele osiągnęła. Stała się cenionym historykiem, pisała nie tylko na użytek służbowy, lecz również prywatnie o kilku znanych rodzinach, w tym naszej.
– Pamiętam jej pasję do historii. Zawsze była tak zachwycona, gdy opowiadała o przeszłości – przyznała Maria.
– I wtedy, gdy rozmawiała o historii Wedlów, mogła mówić godzinami bez przerwy. To były czasy. – Olga wpadła jej w słowo, a koleżanka spojrzała na nią z porozumiewawczym uśmiechem.
– Zawsze podziwiałam determinację Wandzi – ciągnęła Olga. – Pamiętasz, że wyszła za mąż dość późno, ale jej związek okazał się naprawdę udany. To rzadkość w dzisiejszych czasach.
– Wanda była prawdziwym przykładem siły charakteru – Maria skinęła głową z aprobatą.
– Teraz, gdy o tym myślę, to cieszę się, że córka poszła w jej ślady. Skończyła historię i uczy w warszawskim liceum. Naprawdę robi wrażenie – dodała Olga z uśmiechem.
– A co u wnuczki Wandzi? – zainteresowała się Maria.
– Wiesz, ostatnio słyszałam, że wzięła urlop dziekański i wyjechała na saksy do Szwecji. Podobnie jak jej babka chyba jeszcze nie wie do końca, czego chce w życiu – westchnęła Olga.
– Pewnie to geny po Wandzi – podsumowała Maria trochę ironicznie. – Zagadałyśmy się, a ja naprawdę muszę lecieć!
– Marysiu, skoro już się spotkałyśmy, to może nawiążemy kontakt z Wandą? Napiszemy do niej i...
– Napisz pierwsza, zobaczymy, czy odpowie. Masz, tu jest mój numer telefonu – Maria podała Oldze karteczkę wyrwaną z notatnika.
– To co, za tydzień w tym samym miejscu? Pod sklepem Wedla?
– Zawsze byłaś prędka, Olu. Nie wiem, co będzie za tydzień, czasu też mam mało. Zadzwoń, wtedy postanowimy. A ten sklep... nie to, co było dawniej. Takie coś stanowczo nie wywołuje miłych wrażeń.
– Weź, to Jedyna. Smakuje jak kiedyś, to się nie zmieniło – Olga nieoczekiwanie dla siebie samej wcisnęła Marii do ręki tabliczkę czekolady.
* * *
– Reniu, spotkałam dziś dawną koleżankę ze szkoły. Niezbyt się lubiłyśmy, ale przez pamięć dawnych czasów i nowe plany... No, w kolejce po czekoladki wpadłam na nią. Na Maryśkę Filipowską – oznajmiła dwie godziny później Olga swojej wnuczce, studentce polonistyki.
– Babciu, masz dla mnie coś słodkiego? Chwila, w liceum przyjaźniłam się z Basią Filipowską, mówiła do swojej babci „ty Wróblu”. Poznałam ją zresztą, bardzo sympatyczna pani – trzepała Renia Radzka, podczas gdy jej babka zaśmiewała się w duchu. No proszę, Marysia pozostała Wróblem, nie muszę szukać dowodów, że chodzi o tę samą osobę – punktowała w duchu.
– A babcia Basi nie złościła się o Wróbla? – spytała dla porządku. – Nie, Reniu, następnym razem. Dziś trudno kupowało się słodycze.
– Może lepiej, bo przecież się odchudzam. Tamta babcia nie miała nic przeciwko Wróblowi. Co znowu za plany?
– Pamiętasz Wandzię Maliszewską? Chmiel po mężu. Spróbuję odświeżyć naszą znajomość. Napiszę, pojadę do Warszawy, Marysia z pewnością pomoże.
– Babcia zawsze szybka, a mnie uczy, że trzeba być cierpliwym – zaśmiała się Renia.
– Moja kochana, cierpliwość to ja mam, tylko czasu już nie. I sił coraz mniej. Zdecydowałam, że na razie nie odwiedzę koleżanki w Opolu, tylko jak już gdzieś jechać, to do Wandy.
– Wanda sporo publikowała. Pisała o rodzinie Wedlów. I o wielu innych – przypomniała sobie Renata.
– Dużo pisała, ale nie wszystko publikowała. Raz, że cenzura często wydziwiała. Dwa, że Wandzia to perfekcjonistka, nie chciała puszczać w świat czegoś, czego nie była pewna. Trzy, że pewne rzeczy chciała zostawić tylko do wiadomości zainteresowanych.
– Oj tam, wydziwianie. Tym bardziej że sporo fantazjowała, sama mi mówiłaś, babciu – przerwała bezceremonialnie wnuczka.
– Wedlowie to w końcu moja rodzina. Daleka, ale zawsze – rzekła uroczyście Olga. – No, w rzeczy samej, nie wiadomo, jak czuje się Wanda, czy da radę. Zatem możesz pomóc. Ty będziesz kiedyś pisać, Reniu.
– W życiu! Wystarczy, że wciąż coś na studiach, a to praca semestralna, a to roczna. Muszę czytać głupie lektury i marzę jedynie, by zrobić dyplom. Mieć wreszcie spokój od pisania i od książek. Wedlowie to nasza rodzina? Babciu, z całym szacunkiem, ale...
– Jak ci mówię, to tak jest. Jedna krew. Nie podpisali folkslisty za Niemca, my też.
– Właśnie! Przeszli swoje i po co? A rodzinę babci Niemcy wyrzucili z mieszkania! Można było podpisać i po cichu robić swoje. Babcię by oficjalnie uznano za Niemkę, więc teraz mogłabym dostawać paczki z RFN-u z ubraniami, z kosmetykami – wyliczała Renia.
– Polką się czuję! Tak samo jak oni! Sprzedać się dla jakichś szmatek? Nie poznaję cię, Reniu! – Olga Radzka pomyślała, że rozumie wnuczkę, która w obecnych czasach nie bardzo miała w co i jak się ubrać. Że tamtego mieszkania faktycznie szkoda, tylko cóż mogła zrobić?
– Co babcia tak patrzy i myśli o mnie? Najgorsza jestem?
– Najgorsza nie, tylko całe wasze pokolenie ma w głowach jedynie stroje i zabawę. Materializm wami rządzi – mruknęła Olga, przywołując w pamięci nieznaną wnuczkę Wandzi, która zamiast uczęszczać na uniwersyteckie zajęcia, wolała stać za barem w Szwecji.
– Młodość jest raz w życiu – odpowiedziała Renia, a babka przyznała jej w duchu rację.
– Zgoda, tylko nie mów więcej o podpisywaniu folkslisty, bo mnie diabli biorą. Masz dość pisania, ale pomóż mi, proszę, ułożyć list do Wandzi. Zdobędę dla ciebie czekoladę. Wedlowską, pani Krysia mi odłoży.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------