- W empik go
Czertopchanow i Niedopiuskin - ebook
Czertopchanow i Niedopiuskin - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 171 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Nie wiedziałem, że tu nie wolno strzelać – odrzekłem.
– Znajduje się pan tu, łaskawy panie – mówił dalej – na moim gruncie.
– Pozwoli pan, że odejdę.
– A po-ozwoli pan, że zapytam – odparł – czy mam zaszczyt rozmawiać ze szlachcicem?
Wymieniłem swoje nazwisko.
– W takim razie, proszę, niech pan poluje. Sam jestem szlachcic i miło mi oddać przysługę szlachcicowi… Nazywam się Czer-topchanow, Pan-tielej!!!
Schylił się, krzyknął, smagnął konia po szyi; koń potrząsnął głową, stanął dęba, rzucił się w bok przydeptując łapę jednemu z psów. Pies zawył przeraźliwie. Czertopchanow zawrzał gniewem, syknął, uderzył konia pięścią między uszy, szybciej niż błyskawica zeskoczył na ziemię, obejrzał psu łapę, popluł na ranę, kopnął psa w bok, żeby przestał piszczeć, schwycił konia za grzywę i włożył nogę w strzemię. Koń zadarł łeb, podniósł ogon i rzucił się bokiem w krzaki, Czertopchanow podskakiwał przy nim na jednej nodze, jednak trafił wreszcie w siodło, jak opętany wywinął nahajką, zatrąbił w róg i pogalopował. Nie zdążyłem jeszcze ochłonąć po niespodziewanym zjawieniu się Czertopchanowa, kiedy raptem, bez najlżejszego prawie szelestu, wyjechał z krzaków tłuściutki człowieczek lat około czterdziestu, na małym, karym koniku. Zatrzymał się, zdjął zielony skórzany kaszkiet i cienkim, łagodnym głosem zapytał mnie, czy nie widziałem jeźdźca na kasztanowatym koniu. Odpowiedziałem, żem widział.
– A w którą stronę pojechał? – ciągnął dalej takim samym głosem nie wkładając kaszkietu. – Tędy? Dziękuję panu uprzejmie…
Cmoknął, lekko trącił nogami konia po bokach i powlókł się wolnym truchcikiem – człap, człap – we wskazanym kierunku. Patrzałem za nim, póki jego rogaty kaszkiet nie skrył się za gałęźmi. Ten nowy znajomy powierzchownością nie przypominał ani trochę swego poprzednika. Twarz jego, pucołowata i okrągła jak kula, wyrażała nieśmiałość, dobroduszność i łagodną pokorę; nos także mięsisty, zaokrąglony i upstrzony sinymi żyłkami, zdradzał zamiłowanie do ziemskich uciech. Na głowie jego z przodu nie rósł ani jeden włosek, z tyłu sterczały rzadkie, płowe kosmyki, oczki, jakby krwią nabiegłe, mrugały przyjaźnie, czerwone, wilgotne wargi uśmiechały się słodko. Ubrany był w surdut ze stojącym kołnierzem i mosiężnymi guzikami, bardzo zniszczony, lecz czysty; sukienne spodnie podniosły się wysoko, nad żółtymi obszyciami butów widać było tłuściutkie łydki.
– Kto to taki? – zapytałem Jermołaja.