Czerwone świece i syrena - ebook
Czerwone świece i syrena - ebook
Trio najwybitniejszych baśniopisarzy japońskich – obok Kenjiego Miyazawy („Noc na kolei galaktycznej”) i Nankichiego Niimiego („Lisek Gon”) – zamyka Mimei Ogawa, zwany „ojcem japońskiej literatury dziecięcej”. Podobnie jak oni wierzył, że utwory czytane przez najmłodszych powinny być piękne i przesycone wrażliwością – co bynajmniej nie oznaczało, że mają być naiwne i wypełnione jedynie radosnymi treściami. Utraciwszy dwoje dzieci z powodu własnej trudnej sytuacji materialnej, jak nikt rozumiał dramat ludzi ubogich i spotykających się z powodu swojej sytuacji z ostracyzmem i nieczułością otoczenia.
Wśród piętnastu utworów zawartych w tym zbiorze znalazły się najsłynniejsze baśnie pisarza, jak „Czerwone świece i syrena”, „Polna róża” czy „Wioska bez zegarów”, w których tak jak w życiu splatają się ludzkie radości i smutki.
Spis treści
Ojciec japońskiej literatury dziecięcej
Czerwone świece i syrena
Wioska bez zegarów
Żywy manekin
Polna róża
Anioł z opakowania czekoladek
Miejski anioł
Cud wczesnego lata
Piękny od urodzenia
Dziecię gwiazd
Bracia gołębie
Tajemnica miłości
Czerwone rybki i dzieci
O losach czarki na sake
O myszy i cebrze
Nocna rozmowa gwiazd
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66627-40-6 |
Rozmiar pliku: | 1 022 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I
Było sobie raz małżeństwo, które ogromnie kochało swoje dziecko. Niczego im do życia nie brakowało, więc mogli od rana do wieczora nic tylko się nim zajmować i je rozpieszczać.
Maluch właśnie skończył dwa latka, a zatem był w wieku, kiedy dzieci są najśliczniejsze i najbardziej niewinne, więc ilekroć rodzice widzieli jego uroczą twarzyczkę, rozpływali się w zachwytach nad nim i zapominali o całym świecie.
– Jak to możliwe, by istniało tak niewinne stworzenie? – mówiła jego matka do swojego męża. – W oczach takiego dziecka wszystko jawi się jako zadziwiające. Doprawdy, kiedy na nie patrzę, zdaje mi się, jakbym widziała samego boga.
Mężczyzna także mrużąc oczy, spoglądał łagodnym wzrokiem na swoje dziecko i kiwał głową na znak, że zgadza się z żoną. Oboje rozpieszczali swoje maleństwo w ten sam sposób, lecz jego matka, jak to kobieta, kochała je o wiele głębiej.
Jednak na tym świecie nawet piękne i niewinne istoty, cieszące się miłością samych bóstw, nie zawsze są przez nie łagodnie traktowane. Często zdarza się, że z owymi pięknymi i niewinnymi stworzeniami zapragnie zabawić się okrutny los – a wtedy nic nie można na to poradzić.
Dziecko, które owa para tak bardzo kochała, pewnego dnia zachorowało. Ach, jakże oboje się o nie zamartwiali! Ze wszystkich sił starali się mu pomóc – na próżno jednak; przez kilka dni wysoka gorączka go nie opuszczała. A potem, niczym płatek kwiatu zerwany przez silny podmuch wiatru, umarło.
Jakże rozpaczali, jakże szlochali oboje, gdy to nastąpiło! Ich modlitwy, w których błagali, by bogowie skrócili ich własne żywoty, byle tylko ocalić ich dziecko, nie zostały wysłuchane.
– Nie ma w tym świecie bogów ani buddów – złorzeczyli niebiosom.
Od tej pory wszystko im zbrzydło – i ich wspaniały dom, i rozległe włości, i bajeczna fortuna. Gdyby tylko za cenę tego majątku mogli odzyskać swoje dziecko, pewnie nawet nie wahaliby się ani chwili. Uświadomili sobie bowiem, że żadne kosztowności nie mogą się równać z życiem utraconej pociechy.
Nie szczędząc pieniędzy, postawili swojemu zmarłemu dziecku śliczny, mały, marmurowy nagrobek. Zasadzili tam też pięknie kwitnące drzewo oraz mnóstwo ozdobnych kwiatów. Wszystkie te starania nie były jednak w stanie dać im ani odrobiny ukojenia w bólu.
II
Każdej bezksiężycowej nocy, gdy dął zimny wiatr, wyobraźnia podsuwała kobiecie obraz, jak jej dziecko budzi się w grobie i jak czuje się tam potwornie samotne – a wówczas nie potrafiła powstrzymać łez i wybuchała płaczem.
Na to jej mąż mówił jej:
– Naprawdę myślisz, że nasze dziecko spoczywa w zamarzniętej ziemi? Bogowie z pewnością już dawno zabrali je do siebie i teraz bawi się z nimi w niebie.
– Naprawdę tak uważasz?
– Oczywiście, że tak. Nasze dziecko poszło do nieba i teraz się tam bawi – odpowiadał.
– Nie jestem w stanie dostać się tak daleko i tak wysoko, ale gdyby tylko istniało miejsce, gdzie mogłabym dotrzeć pieszo, to nieważne, jak daleko by leżało, na jakim pustkowiu, w jak odległej krainie i ile tysięcy mil musiałabym przejść, by tam trafić, gdyby tylko tam było, bez wahania ruszyłabym na jego poszukiwania… – rzekła kobieta i ponownie zalała się łzami.
Parze nie pozostawało nic innego, jak tylko pocieszać się wiarą w to, że ich dziecko po śmierci zaznało szczęścia.
III
Tak się złożyło, że w owym czasie był pewien wróżbita, przed którym przeszłość, teraźniejszość i przyszłość nie miały żadnych tajemnic.
Kobieta udała się do niego bezzwłocznie, by zapytać go, czy może jej coś powiedzieć o losach jej zmarłego dziecka, a ten zajrzał w jego przeszłość, teraźniejszość i przyszłość i odpowiedział jej tak:
– Długo nie mogliście mieć potomstwa, lecz dzięki waszej głębokiej wierze wreszcie urodziło wam się dziecko. Przybyło ono jednak na ten świat za wcześnie, a kiedy mówię „za wcześnie”, chodzi mi o to, że świat był dla niego zbyt nieczysty i dlatego musiało powrócić do gwiazd. Jednak mimo tego, że było tutaj tak krótko, nie może wstąpić z powrotem do nieba, póki nie dokona oczyszczenia. Pani zmarłe dziecko jest teraz maleńkim, czerwonym kwiatkiem, rosnącym na szczycie wysokiej góry. W tej chwili pada tam śnieg, który całkiem je przysypał, lecz kiedyś nadejdzie dzień, kiedy bogowie je wezwą i wtedy wróci do świata gwiazd. Kiedy to się stanie, nie da się wykluczyć, że będzie mogło ponownie się narodzić, lecz będzie to zależało od siły waszej wiary.
Usłyszawszy to, para popadła w rozpacz: czyżby to, że tak bardzo kochali swoje dziecko i tak bardzo o nie dbali – czyżby to było zbyt mało? Czyżby ich szczere intencje trafiały w próżnię? Tego wieczoru kobieta wyszła przed dom i patrzyła w niebo rozświetlone księżycowym blaskiem. Rozmyślała o odległej, wysokiej górze, zasypywanej właśnie śniegiem, i o godnym pożałowania losie jej dziecka, które drżało teraz pod postacią kwiatuszka.
Od tamtej pory zrodziło się w niej pragnienie, by jak najszybciej udać się na tamtą wysoką górę, wspiąć się na nią i przedrzeć się przez śnieg, ale rzecz jasna nie wiedziała nawet, gdzie rośnie ów przykryty zaspą kwiatek. Nie pozostało jej zatem nic innego, jak tylko dalej usilnie wierzyć i liczyć, że dzięki temu jej dziecko zostanie jej zwrócone.
Od tego dnia poczęła regularnie odwiedzać świątynie i chramy, by zanosić do bogów żarliwe błagania:
– Proszę, niech moje zmarłe dziecko do mnie powróci!
IV
Tymczasem pomału zbliżała się wiosna, choć wciąż jeszcze było za wcześnie, by na drzewach pojawiły się pąki, a wiatr nadał był zimny. Tym niemniej przez prześwity w chmurach sączyło się nieśmiałe, błogie światło słoneczne i nadeszły dni, które swoją łagodnością budziły w ludziach nieokreślone uczucie tęsknoty. W ogrodzie pojawiły się ptaszki, które wesoło ćwierkały w gałęziach drzew.
Choć mijał dzień za dniem, smutek i cierpienie kobiety z powodu utraty dziecka stawały się coraz bardziej dotkliwe. Nie mogąc znieść bólu przeszywającego jej serce, niemal codziennie chodziła na jego grób, gdzie żarliwie modliła się o jego odrodzenie się i powrót w innej postaci.
Pewnej nocy ocknęła się gwałtownie z dziwnego snu. Przyśnił jej się jakiś nieznajomy starzec z białą brodą, który zwrócił się do niej tymi słowami:
– Skoro tak bardzo kochasz swoje dziecko, zwrócimy ci je. Jutro wieczorem udaj się samotnie na brzeg rzeki, która płynie na zachodnim krańcu miasteczka. Kiedy ją przekroczysz, znajdziesz się na rozległej równinie, gdzie bawi się twoje niczego nieświadome dziecię… – to powiedziawszy, starzec wskazał w dal przed siebie, a kobieta zbudziła się.
Rano opowiedziała o wszystkim mężowi.
– Nic dziwnego, że miałaś taki sen, skoro stale tylko myślisz o naszym zmarłym dziecku. To niemożliwe, by coś takiego mogło się zdarzyć.
Kobieta jednak za nic nie potrafiła zapomnieć o tym śnie.
„Na pewno to bogowie wysłuchali moich próśb”, myślała. Postanowiła bez względu na wszystko udać się tego wieczoru na równinę.
Śnieg nie zdążył jeszcze całkiem stopnieć i tu i ówdzie wciąż jeszcze zalegał na ulicach miasteczka. Kobieta wyczekiwała zapadnięcia zmroku. Tej nocy niebo było czyste jak nigdy, a jego niebieska kopuła była tak usiana gwiazdami, że wyglądała, jakby ktoś obsypał ją kwiatami, każda z nich bowiem miała inny kolor.
Kobieta szła, smagana zimnym wiatrem, kierując się ku zachodniemu krańcowi miasta, gdzie płynęła wielka rzeka. Całą okolicę spowijał blady, przymglony blask księżyca. Nad brzegiem rzeki wznosiła się dzielnica biedoty i pobudowane wokoło różne fabryki. W każdej z nich okno rozświetlała czerwona łuna i z każdej dochodził nieustanny łomot pracujących maszyn, a kominy na ich dachach wypuszczały w nocne niebo kłęby trującego dymu.
Przechodząc obok jednej z tych fabryk, kobieta pomyślała: „Ileż tam musi w środku pracować dziewcząt!”. Z kolei mijając inną, skąd dochodził łoskot młotów, zastanawiała się: „Iluż musi w niej harować mężczyzn!”. Kiedy uświadomiła sobie, że ci wszyscy ludzie mieszkają w tych okolicznych ruderach, zadumała się nad tym, jak to się stało, że urodziła się w zamożnej rodzinie, a nie tutaj. Choć nadal wydawało jej się to dziwne, odkryła wówczas, że na swój sposób miała szczęście.
Kiedy zostawiła już za sobą dzielnicę biedoty, znalazła się na odludnym terenie równiny, gdzie śnieżne zaspy stawały się coraz głębsze. Ręce i nogi miała przemarznięte, a palce u stóp bolały ją tak, jakby miały jej zaraz odpaść.
Wszędzie jak okiem sięgnąć zalegał szary śnieg – nie było ani feerii barw, ani jasnego światła, jak można by oczekiwać po niebiosach. Mimo bólu kobieta szła dalej, myśląc tylko o tym, by spotkać się ze swoim wytęsknionym dzieckiem.
Wkrótce dotarła do pozbawionego liści zagajnika; nawet w takie miejsce docierało jasne światło gwiazd.
„Gdzie też może być moje słodkie dziecko?”, zastanawiała się, przeczesując wzrokiem unurzany w szarościach świat.
W pewnym momencie zauważyła w oddali jakąś ciemną sylwetkę, która zdawała się czekać na kogoś. Podeszła bliżej i jej oczom ukazała się wychudzona, zapłakana kobieta o zmierzwionych włosach, trzymająca w rękach niemowlę, która zwróciła się do niej słowami:
– Błagam, proszę mi pomóc!
Kobieta przyjrzała się jej uważniej i domyśliła się, że to musi być jedna z tych ubogich robotnic mieszkających w pobliżu fabryki.
– Co tu robisz? – spytała, na co tamta odpowiedziała:
– Nie stać nas z mężem na utrzymanie tego dziecka, a nikt nie chciał go wziąć do siebie, dlatego przyszłam tutaj, by je porzucić. Mimo to nie mogę się na to zdobyć, dlatego stoję tu i czekam na kogoś, kto by je nie przygarnął.
Te słowa zaskoczyły kobietę.
– I zamierzasz porzucić swoje dziecku tu, na tym śniegu? – spytała, przyglądając się biedaczce.
Na to ta odparła z płaczem:
– Proszę pani, to dziecko jest dla nas zbyt wielkim ciężarem, a już bez tego ledwo wiążemy koniec z końcem. Proszę, niech się pani zlituje i przygarnie to dziecko!
Zamożna kobieta w głębi duszy pomyślała, że doprawdy zdarzają się na tym świecie tajemnicze rzeczy.
– Pokaż mi, proszę, co to za dziecko – zażądała, po czym w blasku gwiazd przyjrzała się bacznie twarzyczce niemowlęcia trzymanego przez wychudzoną dziewczynę. Padające z nieba światło odbijało się od leżącego w dole śniegu, przez co buzia maleństwa wydawała się niewyraźna, lecz z całą pewnością nie było to dziecko, którego szukała.
– To nie jest moje zmarłe dziecko – oznajmiła.
Biedna dziewczyna załkała żałośnie; już na sam jej widok ściskało się serce.
– Błagam panią, niech pani przygarnie to dziecko. Tak bardzo by nam pani tym pomogła!
Bogata kobieta pomyślała sobie: „Wszystko, co do tej pory znosiłam, wszystkie modlitwy, które kierowałam do bogów – wszystko to było po to, by moje ukochane zmarłe dziecko do mnie wróciło. Jeśli mam nigdy go nie odzyskać, po co miałabym zawracać sobie głowę wychowaniem cudzego? Bogowie muszą mi oddać moje własne dziecko!”, dodała na koniec z uporem.
– Szukam teraz mojego dziecka. Póki go nie znajdę, nie mogę zająć się cudzym – odparła, na co uboga dziewczyna, straciwszy wszelką nadzieję, westchnęła.
– Proszę pani, przecież wszystkie dzieci są jednakowo śliczne! W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak tylko szukać dalej kogoś, kto zechce je wziąć do siebie.
To powiedziawszy, wynędzniała dziewczyna ruszyła z wolna przed siebie przez śnieg, coraz bardziej oddalając się od kobiety.
Tymczasem ta zadumała się nad słowami biednej robotnicy. Patrząc na jej znikającą w dali sylwetkę, naszła ją chęć, by raz jeszcze przyjrzeć się twarzyczce tamtego dziecka. Postanowiła, że jeśli dostrzeże w niej cokolwiek, co będzie przypominało jej zmarłe dziecko, przygarnie je i wychowa jak własne.
Kiedy jednak podjęła tę decyzję, było już za późno. Ile by się nie rozglądała za ową wymizerowaną dziewczyną, nigdzie nie mogła jej dostrzec.
Na zalegający wkoło śnieg padało z niebios zimne światło gwiazd. Smagana lodowatym wiatrem, kobieta ruszyła na dalsze poszukiwania swojego zmarłego dziecka.
Później tego samego wieczoru wróciła do miasta wyczerpana i z pustymi rękami.
Od tej pory para wiodła długie, samotne życie bez dzieci.