- promocja
Czesław Mozil. Pocztówki z pandemii - ebook
Czesław Mozil. Pocztówki z pandemii - ebook
POCZTÓWKI Z PANDEMII... czyli książka koncertowa
CZYTAJ, SŁUCHAJ, OGLĄDAJ! Dosłownie!
Niecodzienne połączenie niezwykłej książki, a także fantastycznego koncertu z serii CZESŁAW ŚPIEWA SOLO ACT – w wykonaniu uwielbianego przez fanów, polsko-duńskiego artysty, byłego jurora, wiecznego marzyciela, Czesława Mozila.
Całość uzupełniona ekskluzywnymi materiałami wideo, czyli tytułowymi POCZTÓWKAMI.
Do czytania, do pobrania!
Słodko-gorzka opowieść o najdziwniejszym roku dla branży rozrywkowej i koncertowej w Polsce (oraz na całym świecie) z perspektywy muzyka i jego współpracowników. A to wszystko w formie wnikliwych, przeplatających się ze sobą rozmów, przepełnionych ciekawostkami, nadzwyczajnymi spostrzeżeniami i niezachwianą pewnością, że mimo wszystko lepiej być artystą w Polsce, niż fretką w Danii.
DZIĘKI TEJ KSIĄŻCE DOWIESZ SIĘ:
Jak to jest możliwe, że jakiś Chińczyk zjadł nietoperza, a rok później z tego powodu Bracia Golec dostali 2 miliony złotych.
Jak to jest po latach w branży muzycznej przenieść się do Internetu i dlaczego ta cała ,,sieć" to naprawdę okropne miejsce.
Że osoby niepełnosprawne, w odróżnieniu od nas, lockdown mają przez całe życie.
Dlaczego wróżki i wróżbici zaczęli się domagać wsparcia od Państwa... mimo tego, że mogli przecież wszystko przewidzieć!
A przede wszystkim – jak ulotne i przewrotne może być życie!
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65928-74-0 |
Rozmiar pliku: | 3,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Myślisz, że ktoś tak powie o _Pocztówkach z pandemii?_ – zapytałem, nie kryjąc rozbawienia. Brzmiało to, jakby rzeczywiście miał na myśli ten konkretny projekt, a nie w sensie bardziej ogólnym – wszelkie działania artystyczne.
– Mam nadzieję! No pewnie! – odparł.
– Nie, nie, nie… – zaprotestowałem. – Miałem na myśli, czy twoim zdaniem ktoś powie, że to nieracjonalne?
– Ja mam coś takiego… – zaczął, próbując odnaleźć właściwe słowa i właściwą konstrukcję gramatyczną.
– Tak? – zachęciłem go.
– Że jeżeli ktoś dowie się więcej o naszej branży i trochę bardziej zrozumie te wszystkie siły, to mamy tu do czynienia z rzeczą bardzo wartościową.
– A do tego koncert – zażartowałem.
– No, koncert. I to świetny! Sam zagrałem! Ale książka też świetna! Ale jeśli ktoś nie czyta, a ja na przykład nie czytam książek… Nie, no, przesadziłem, przeczytałem ostatnio _Kult_ Łukasza Orbitowskiego. Jest genialny. Ale poza tym to nie czytam, może się to zmieni… To tak…
– Tak?
– No tak, tak, tak – powtórzył kilka razy i uśmiechnął się rozbrajająco. Miał ten uśmiech, to coś, czego potrafi używać w najmniej oczekiwanych momentach.
– Co, kurde, tak? – Wybuchnąłem śmiechem.
– No, że jeśli ktoś nie czyta, to przynajmniej może dzięki tej książce obejrzeć świetny koncert! Czyli tak!
– Bardzo mnie to cieszy – przyznałem.
– Pamiętam, że gdy robiłem płytę _Grajków Przyszłości_, nikt nie chciał jej wydać. Ludzie uważali, że, logicznie rzecz biorąc, jest to zbyt szalony projekt i zbyt drogi. Że nie ma opcji, żeby się zwrócił. Kosztowało mnie to sto pięćdziesiąt tysięcy złotych i po premierze jeszcze przez cały rok oddawałem kasę różnym ludziom, ale… dostaliśmy później Fryderyka. I okazało się, że miałem rację. Że było warto. I że nawet rzeczy nielogiczne potrafią być piękne.
PRZEMEK CORSO: MÓGŁBYŚ POWTÓRZYĆ?
PRZEMYSŁAW CHŁĄD: Ale co? Od początku?
Interesuje mnie temat zależności w czasie tras koncertowych, o których mówiłeś. To fascynujące. Chodzi o strukturę tych wszystkich naczyń połączonych: od „świetlików”, dźwiękowców, kosztów dodatkowych, aż po wynagrodzenie samego artysty. Czesław wspomniał o tym, że ktoś po jakimś koncercie wyliczył mu, że zarobił szesnaście tysięcy złotych na rękę, co jest wierutną bzdurą, ale wynika to raczej z niewiedzy albo złośliwości. Idę o zakład, że przeciętna osoba nie ma bladego pojęcia o prawdziwych kosztach związanych z organizacją koncertu czy dużego wydarzenia pod szyldem „rozrywka”.
Generalnie jestem zdania, że najlepiej być artystą solowym (śmiech).
Wyobrażam sobie.
Ale odstawiając żarty na bok… Jeżeli chodzi o jeden koncert, trzeba zacząć liczyć od transportu. Wynajęcie busa plus dwa albo dwa pięćdziesiąt złotych za kilometr podróży. Do tego dochodzi wspomniany przez ciebie realizator dźwięku, realizator światła plus minimum jeden technik. To już są trzy osoby, a każdy z nich dostaje za koncert wynagrodzenie rzędu od pięciuset do tysiąca złotych na rękę. Takie są widełki. Jeżeli jest większy zespół, trzeba dopisać do listy jeszcze jednego technika. Do tego dochodzi tour manager, czyli osoba odpowiedzialna za zespół i ekipę w czasie trasy. Oprócz tego trzech, czterech muzyków plus artysta, na przykład taki Czesław… Jeśli dobrze to połapiesz, to masz dziewięć osób i wychodzi ci jeden bus. Jeżeli więcej, to ktoś musi jechać dodatkowo osobówką, a to jest dodatkowy koszt – paliwo i amortyzacja. Albo trzeba wynająć drugiego busa… za kolejne dwa albo dwa pięćdziesiąt za kilometr.
Czyli macie wielki tort i kroicie go na kawałki.
Dokładnie. W wypadku koncertu na osiemset albo dziewięćset osób w jakimś dobrym, komercyjnym klubie dla zespołu zostaje przy dobrych wiatrach…
Tak?
Jakieś piętnaście tysięcy złotych do podziału. Mówimy oczywiście o komercyjnym klubie, gdzie koncerty są wspaniałe, ale należy pamiętać, że lokal i organizator też muszą zarobić. Trochę inaczej jest w domach kultury, które mają mniejsze koszty i czasami wpisują wydarzenie w budżet, więc zespół dostaje całość przychodu z biletów, nie ponosząc kosztów sali i ma na przykład dodatkowo zagwarantowany nocleg albo po prostu gra za gwarantowaną, dobrą stawkę. Dzięki takiej współpracy na koncercie w domu kultury zespół może zarobić do dwunastu tysięcy i gra dla trochę innej publiczności.
Czyli w zależności od lokalizacji i okazji mamy kwotę X, ale w zasadzie tę samą ekipę ludzi do podziału…
Do tego zmierzam. Po odjęciu wszystkich kosztów czasami muzycy za koncert dostają od ośmiuset do tysiąca czterystu złotych, czyli niewiele więcej niż technik, choć czasami zdarza się również, że technik dostaje więcej niż muzyk, bo jeżeli jest dobry albo ma renomę, po prostu kasuje więcej niż muzyk sesyjny, ale nie wiem, czy na potrzeby tej rozmowy warto wchodzić w takie szczegóły, bo za chwilę pojawią się pytania: a dlaczego tak, a dlaczego tak? W różnych zespołach jest to kwestia indywidualna, ale muzyczne środowisko jest małe. Wielu techników czy muzyków pracuje z różnymi zespołami, więc można założyć, że koszta i przychód, o których wspomniałem, działają na podobnej zasadzie. Do tego dochodzą roboczogodziny, bo to nigdy nie są tylko dwie godziny koncertu. Być może ludziom się tak wydaje. Tym, którzy spojrzą na tłum pod sceną, dokonają szybkiej kalkulacji i powiedzą: „Czesław zarobił w dwie godziny kilkanaście tysięcy”. To nieprawda. Nie on, tylko my wszyscy. To po pierwsze – cała jego ekipa plus muzycy. Po drugie to są godziny spędzone w busie. To są godziny spędzone na przygotowaniu sali do koncertu. To są godziny spędzone na próbach. Dzień pracy technika scenicznego po przyjeździe do miasta zaczyna się o godzinie trzynastej. O dziewiętnastej zaczyna się koncert, a on kończy pracę dopiero po dwudziestej trzeciej. I uwaga, sezon koncertowy rzadko trwa cały rok. To jest często okres w roku, który zarabia na pozostałe miesiące.
Praca pełna wyrzeczeń, ale również dająca dużo radości.
Oczywiście. Trzeba to kochać, ale też umieć robić.
No dobrze. To teraz wyobraź sobie, czysto hipotetycznie, że masz wszystko poukładane. Zaplanowane na nowy sezon, terminy rozpisane, kalendarz pełen…
Boję się myśleć, do czego zmierzasz.
Po prostu wyobraź sobie, że macie wszystko gotowe, aby wyruszyć w kolejną trasę, ale nagle z jakiegoś powodu zabraniają w całym kraju organizowania i grania koncertów. Nie możecie wykonywać swojej pracy, nie możecie nigdzie jechać. Powiem więcej: restauracje też zamykają. Teatry. Kina. Prawie wszystko! Co się wtedy dzieje?
Ale z czym?
Z branżą rozrywkową. Z wami – z Czesławem Mozilem, z tobą i całą waszą ekipą. Wyobraź sobie, że… sam nie wiem, wybucha pandemia. Wprowadzają kwarantannę, wszystkiego zabraniają, świat staje na głowie.
Niemożliwe! Dlaczego mieliby zabronić? W normalnym kraju to by się nigdy nie wydarzyło (śmiech). Niemożliwe.
Hipotetycznie?
Hipotetycznie to nikt nie byłby na to przygotowany.
Nikt?
Poważnie. Zupełnie nikt.W okresie od 14 do 20 marca 2020 roku obowiązywał w Polsce stan zagrożenia epidemicznego, a od 15 marca wprowadzono na granicach Polski kordon sanitarny, znacząco ograniczający ruch graniczny.
Od 20 marca 2020 roku zgodnie z rozporządzeniem ministra zdrowia obowiązuje w Polsce stan epidemii.
Ogłoszono pierwszy lockdown.
Wprowadzono całkowity zakaz zgromadzeń publicznych, zakaz organizowania koncertów i wydarzeń artystycznych. Wiele osób ze strachu nie wychodziło z domu. Zamknięto kina, teatry, sale koncertowe, puby, lokale gastronomiczne, centra handlowe, szkoły, przedszkola.
A nawet… lasy.
Dziesiątki tysięcy artystów pozostało bez pracy i jakiejkolwiek możliwości zarabiania na życie.
Nie przeszkodziło to telewizji publicznej w zorganizowaniu koncertu „Dla Ciebie Mamo”, który mimo zakazu odbył się w Teatrze Polskim w Warszawie z udziałem publiczności. Później tłumaczono to faktem, że publiczność to nie publiczność, lecz zatrudnieni na potrzeby wydarzenia statyści.
W kolejnych tygodniach obostrzenia zaczęły być stopniowo znoszone, na co miały wpływ spadek zachorowań oraz zbliżające się w Polsce wybory prezydenckie.
Wydawało się, że wszystko powoli wraca do normy…
W listopadzie 2020 roku ze względu na rekordową liczbę zakażeń i liczne przypadki śmiertelne ogłoszono kolejny – tym razem częściowy – lockdown.
Tak samo jak poprzednim razem, najbardziej ucierpieli artyści, branże: eventowa, gastronomiczna, hotelarska, fitness oraz osoby zatrudnione na umowy „śmieciowe”.
Gorszy od braku możliwości zarabiania na życie był tylko całkowity brak perspektyw i bezprecedensowa nieudolność władzy…
Jak się później okazało, głos w sprawie zabrały również wróżbitki i wróżbici, twierdząc, że ich branża również ucierpiała przez pandemię i że mają trudności z zarabianiem na życie.
A przecież mogli to po prostu przewidzieć.
W czasie pierwszego lockdownu pewien „uliczny grajek”, Czesław Mozil, został zaproszony wraz ze swoją wierną ekipą do zrealizowania pandemicznego koncertu online pod hasłem #zostańwdomu.
Ten pierwszy nietypowy koncert szybko zamienił się w całą serię muzycznych spotkań – nadawanych na żywo, prosto z domu Czesława. Były okazją nie tylko do dzielenia się muzyką, ale także możliwością skomentowania zmieniającego się za oknami świata. Hołdem dla lekarzy, pielęgniarek, nauczycieli, a także innych artystów. Stały się też świetnym momentem do oddania głosu tym, o których na co dzień bardzo często nie pamiętamy.
A to był dopiero początek…PRZEMEK CORSO: Kojarzysz ten satyryczny rysunek z dominem? Mężczyzna popycha pierwszy klocek podpisany: „Jakiś Chińczyk zjada nietoperza”, a ostatni element konstrukcji jest opatrzony komentarzem: „Prezydent Duda rapuje #Hot16Challenge2, a bracia Golec dostają dwa miliony dofinansowania”. Jak to się dla ciebie zaczęło? Jaki był twój pierwszy klocek, zanim runęła cała reszta? Kiedy pierwszy raz usłyszałeś o COVID-19?
CZESŁAW MOZIL: Tak, tak. To nawet zabawne, jak o tym myślę…
Zaskocz mnie.
W lutym 2020 roku kupiłem ubezpieczenie, full pakiet na cały rok, dla siebie i mojej żony Doroty. Pomyślałem sobie: „Tak! To jest ten rok! Będziemy podróżować. Będziemy tyle latać! Będziemy tyle jeździć!”. I zaczęło się nawet nieźle. Byliśmy trzy tygodnie w Azji: Oman, Penang i wyspa Ko Lipe… I wtedy zauważyłem ludzi w maseczkach.
Jeszcze się okaże, że to Mozil przywiózł wirusa do Polski.
W ciągu tych trzech tygodni urlopu z dziesięć razy lataliśmy różnymi samolotami. Weźmy na przykład lot z Omanu do Kochi. Siedzimy tam z Dorotą, a wszyscy wokół nas mają zasłonięte twarze. Kaszlą, kichają, smarkają. Kiedy dwudziestego pierwszego lutego wracaliśmy z Bangkoku do Warszawy z przesiadką w Wiedniu, w pierwszej części lotu siedział obok mnie mężczyzna, który dosłownie schodził. Przez całą noc kaszlał, kichał i drżał. Jedyne, co wtedy przyszło mi do głowy, to pytanie: „Are you all right?”. Nie był all right. Był bardzo daleko od all right. Teraz byłoby to nie do uwierzenia, ale wtedy nie łączyłem jeszcze wszystkich faktów. Myślę, że ludzie by się go po prostu bali, nie zbliżali do niego. Myślę, że nie zostałby wpuszczony do samolotu.
Miałeś nieprzespaną noc…
Ale jak się teraz nad tym zastanawiam, to wydaje mi się, że najbardziej surrealistyczne było to, że kiedy byliśmy jeszcze w Azji, wszyscy nosili maseczki, na każdym lotnisku mierzono nam temperaturę. Oni już w tym byli. Reagowali. Przygotowywali się, że może być niefajnie, ale robili to spokojnie. Nikt nie panikował, ale wprowadzano zasady. A w Polsce? Kiedy zaczęto głośno mówić o pandemii, nadal można było spokojnie przylecieć z Włoch, przekroczyć granicę i nikt nawet nie pytał, jak się czujesz.
Mój młodszy brat wracał w tamtym okresie z Francji z gorączką. Baliśmy się, że ze względu na przeziębienie i włoskie nazwisko mogą go zatrzymać na granicy. Nie zatrzymali, tylko kazali mu wypełnić ankietę, że jest zdrowy.
No właśnie! A jeszcze dodaj do tego, że w telewizji Szumowski gadał jakieś głupoty… I nagle wszyscy byli kompletnie zdezorientowani. Całe społeczeństwo. Muszę dodać, że ja sam nigdy nie byłem koronasceptykiem. Nie negowałem niebezpieczeństwa. Po prostu nikt z nas i moich bliskich nie wiedział, co się dzieje. Później z dnia na dzień ogłoszono narodową kwarantannę, a cała sytuacja została przedstawiona, jakbyśmy przeżywali właśnie prawdziwą apokalipsę zombie.
Trochę jak WOJNA ŚWIATÓW H.G. Wellsa, kiedy ludzie siedzieli w domach i słuchali radia, wyczekując w przerażeniu kolejnych doniesień o inwazji…
Ja się teraz nie boję tak bardzo jak w marcu. Nie boję się o swoje zdrowie, choć sprawa jest poważna. Bardziej martwi mnie to, że nie można uczciwie pracować. Nagle coś, co robisz przez całe życie, zostaje zabronione, a ty musisz się zacząć martwić o rachunki. Na początku miałem bardzo czarne myśli. Teraz już wiem, że wrócimy do grania. Że być może, gdy ktoś będzie czytał książkę z naszą rozmową, będzie już mógł normalnie wyjść, kupić bilet na koncert, a my będziemy mogli go zagrać. Wolałbym jednak nie przesadzać z optymizmem jak niektórzy. Mam znajomych artystów, którzy już bukują koncerty na pierwszą połowę 2021 roku¹. Trochę się im nie dziwię, ale trochę dziwię, bo naprawdę moim zdaniem trudno cokolwiek zaplanować.
Idealny tekst na pocztówkę z 2020 roku: „Jesteśmy, żyjemy, trzymamy się jakoś, ale trudno cokolwiek zaplanować”.
I tak uważam, że lepiej w czasie pandemii być artystą w Polsce… niż fretką w Danii. Słyszałeś, co oni zrobili z tymi biednymi zwierzętami? Zabili kilkanaście milionów fretek, bo bali się wirusa.
Ożeż… chyba naprawdę lepiej być artystą w Polsce.
No mówię ci!
Kiedy w marcu 2020 roku ogłoszono lockdown i okazało się, że wszystkie koncerty w perspektywie nadchodzących miesięcy zostają odwołane, jak przebiegła wasza rozmowa wewnątrz zespołu? W ekipie? Twoja rozmowa z Przemkiem Chłądem? Mieliście plan B?
Nie mieliśmy. Szczerze. Nie mieliśmy żadnego planu. A perspektywa koncertów online wydawała mi się durna. Nie chcieliśmy tego robić. Bo to nie jest prawdziwy koncert. To jest coś zupełnie innego. Ale ja myślę, że każdy patrzy ze swojego punktu widzenia na COVID-19. Nie dla wszystkich pandemia oznacza kłopoty. Jest wiele firm, które się wzbogaciły albo bardzo rozwinęły. Ktoś zaczął tracić, ktoś inny zyskiwać. Nie można mówić, że dla wszystkich ta sytuacja oznaczała nieszczęście. Dla nas tak. Dla wielu naszych bliskich, ludzi z naszej branży, tak. Ale nie dla wszystkich.
Nadajesz temu szerszy kontekst, ale pytanie dotyczyło was…
Bo nie chcę być później źle zrozumiany. Nie chcę mówić za wszystkich. Przed pandemią zagrałem kilka koncertów, Przemek Chłąd wrócił z europejskiej trasy koncertowej z Behemothem i Slipknotem. Gdybym nie miał odłożonych pieniędzy, pewnie byłoby znacznie gorzej. Nie wiem, jak nasi technicy, Tomek i Michał, ale oni ciężko pracują, nie mają chyba dużych kredytów i leasingów. Kiedy pytasz o plan B, od razu myślę o innych, tych, których nagle nie stać na ratę kredytu, a jeszcze mają małe dzieci, całą rodzinę na utrzymaniu. To może siąść na bani. Nagle jest u ciebie znacznie gorzej.
Czytałem gdzieś, że w kwietniu 2020 roku znacznie wzrosła liczba samobójstw w porównaniu do kwietnia poprzedniego roku.
Nie dziwi mnie to. Jestem bardzo ciekaw, jak będą wyglądały badania dotyczące zdrowia psychicznego ludzi w czasie pandemii. Myślę, że wyniki mogą nas zaskoczyć. A to nie wszystko. Niektórzy muzycy, których znam, rozwodzą się z powodu pandemii…
Najgorzej, jeżeli ktoś prowadził podwójne życie i miał dwie rodziny albo dwa związki jednocześnie. A później nagle kazali mu siedzieć w domu, a on nie wiedział, w którym.
Takich też znam. Coś słyszałem. A później jeździsz i udajesz, że piszesz książki o pandemii gdzieś po Polsce, żeby wyjść z domu.PRZEMYSŁAW CHŁĄD
PRZEMYSŁAW CHŁĄD: Usłyszałem okropny kawał o pandemii. Nie powinniśmy go chyba zamieszczać w książce.
PRZEMEK CORSO: Jaki?
Jeżeli w czasie pandemii twój mąż albo żona nie golą miejsc intymnych, to znaczy, że wcześniej robili to nie dla ciebie.
Przerażające i może trochę prawdziwe (śmiech).
Rozbawiło mnie to.
Mnie też!
W ogóle ten początek akcji z wirusem był też trochę zabawny. Mieliśmy trasę koncertową z Behemothem i graliśmy w Londynie. To była połowa stycznia 2020 roku. Zespół miał wrócić do Polski na dwa dni i nagle „Inferno”, bębniarz, poinformował nas, że jakiś Chińczyk zjadł nietoperza i że niebezpieczny wirus w Chinach wykańcza ludzi. Poprosił mnie wtedy, żebym załatwił maski, bo boi się zarazić na lotnisku. Moja pierwsza reakcja? Wirus w Chinach? To pewnie jakiś fejk!
A jednak!
No właśnie! I myśmy w pewnym sensie w trakcie tej trasy dosłownie uciekali przed wirusem. Był cały czas za nami. Dziesiątego lutego graliśmy koncert w Mediolanie, a dwunastego lutego media ogłosiły tam ognisko wirusa. To wydawało się nierealne. Kiedy na początku marca wróciliśmy do Polski po ostatnim koncercie, zaczęły się żarty, że „zaraz nas tutaj wirus zje”.
To zrozumiałe – media się karmią strachem i histerią. Też na początku byłem sceptyczny wobec skali rozprzestrzeniania się wirusa. A ty sam przecież jesteś bardzo pragmatyczny…
Czasami aż za bardzo. Jakiś czas temu Czesław wysłał mi filmik z konferencją prasową Donalda Trumpa w jakimś składzie magazynowym, bo jego ludzie się pomylili. Z miejsca to zanegowałem: „Nie, to niemożliwe!”.
Co to znaczy, że się pomylili?
Hotel, w którym miała odbyć się konferencja, miał taką samą nazwę jak ten skład i ktoś się pomylił, a Trump przemawiał na tle magazynu o nazwie Four Seasons. W swoim pragmatyzmie pomyślałem, że to niemożliwe. Że ściema! Że przecież mają Secret Service, mają służby! Ale później okazało się, że naprawdę się pomylili. Więc wyobraź sobie, jak się poczułem i co pomyślałem, gdy ktoś mi powiedział mimochodem, że „jakiś wirus z Chin przyszedł”.
Czyli twoja reakcja brzmiała…
To się nie dzieje! Nie wierzę! Dopiero później, kiedy zrobiło się poważnie i zamknięto nas w domach, wyczytałem w sieci artykuł pod tytułem _Po czym poznać, że masz koronawirusa?_ W jednym z podpunktów stało, że jeżeli nabierzesz powietrza do płuc i jesteś w stanie wytrzymać na bezdechu dziesięć sekund, to znaczy, że twoje płuca jeszcze nie są zniszczone. Słowo! W domu tego nie robiłem, żeby nie siać paniki, ale podczas szybkich spacerów z psem wstrzymywałem oddech, liczyłem i za każdym razem z ulgą stwierdzałem, że jest OK. Nawet gdy szedłem po coś do piwnicy, drzwi otwierałem łokciami, bo wszędzie widziałem te koronawirusy! A w międzyczasie, proszę! Jest! Jeden z pierwszych przypadków w Polsce! I to jeszcze z pomorskiego! Świetnie! Kobieta! Księgowa wokalisty z mojej własnej kapeli, z którą gram. Pomyślałem sobie wtedy ze strachem: „To już tu jest! To jest blisko! To jest obok! Czai się za rogiem!”.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki