- W empik go
Człowiek, który zdemoralizował Hadleyburg - ebook
Człowiek, który zdemoralizował Hadleyburg - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 205 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Było to przed wielu laty.
Hadleyburg słynął w całej okolicy jako najuczciwsze i najrzetelniejsze miasteczko na świecie. Reputacją swoją cieszył się już od trzech pokoleń i był z tego bardziej dumny niż z czegokolwiek innego, co posiadał. Duma jego była tak wielka i tak dalece zależało mu na zachowaniu swej reputacji, że dzieci w kołyskach uczono uczciwego postępowania. Nauki moralne były stopniami, po których prowadzono dziecko w latach przeznaczonych na wychowanie, aby wyrosło na nieskazitelną jednostkę. W okresie kształtowania się charakteru z drogi młodych ludzi usuwano wszelkie pokusy, byleby tylko uczciwość mogła zakorzenić się w ich sercach i przeniknąć do szpiku kości.
Sąsiednie miasteczka zazdrościły Hadleyburgowi tej zaszczytnej sławy i udawały, że drwią sobie z dumy jego mieszkańców nazywając ją próżnością. A jednak musiano uznać, że Hadleyburg jest w istocie miastem nieskazitelnym. Zazdrośnicy przyciśnięci do muru nie mogliby zaprzeczyć, że samo pochodzenie z Hadleyburga starczy już za najlepszą rekomendację dla młodego człowieka poszukującego odpowiedniego stanowiska z dala od rodzinnego miasta.
Zdarzyło się jednak kiedyś, że Hadleyburg miał nieszczęście obrazić pewnego przejezdnego cudzoziemca. Zrobił to, być może, nieświadomie, nawet niechcący, ponieważ, jak wiadomo, sam sobie wystarczał i nie dbał ani trochę o cudzoziemców i ich opinię. Co prawda, w tym jednym wypadku warto było zrobić wyjątek, bo w grę wchodził człowiek zgorzkniały i chciwy, który podczas swej dalszej całorocznej wędrówki zachował obrazę w pamięci, poświęcił wszystkie wolne chwile na obmyślanie zemsty i zapewnienie sobie należytej satysfakcji.
Każdy obmyślony przez niego plan był dobry, ale żaden nie był dość miażdżący. Najłagodniejszy nawet dotknąłby do żywego wielu mieszkańców Hadleyburga, ale jemu chodziło o taki plan, który objąłby całe miasto i nie oszczędził w nim nikogo.
W końcu błysnęła mu szczęśliwa myśl i napełniła go złośliwą radością. Ukuł natychmiast cały plan i powiedział sam do siebie: Oto co trzeba zrobić! Zdemoralizuję całe miasto. Po sześciu miesiącach wrócił do Hadleyburga i o godzinie dziesiątej wieczór zajechał w lekkim powoziku do starego kasjera banku. Wyjął z powozu worek, zarzucił go sobie z trudem na plecy, przeszedł tak przez podwórze i zastukał do drzwi. Głos kobiecy odpowiedział "proszę"; wszedł więc do mieszkania, złożył worek w salonie za piecem i w te słowa przemówił do starszej damy, która siedząc przy lampie czytała "Misjonarza":
– Proszę, niech pani nie wstaje. Nie chcę pani przeszkadzać. O tak, teraz jest dobrze ukryty, nikt nie poznałby, że znajduje się tutaj. Czy mogę na chwilę zobaczyć się z mężem pani?
– Nie. Wyjechał do Brixton – odpowiedziała – i zapewne nie wróci przed ranem.
– Bardzo pięknie, proszę pani, to nic nie szkodzi; chciałem tylko zostawić ten worek pod jego opieką, aż do chwili gdy będzie mógł go wręczyć prawowitemu właścicielowi, skoro ten się odnajdzie. Jestem cudzoziemcem. Mąż pani mnie nie zna. Przejeżdżam przez to miasteczko jedynie po to, aby wypełnić obowiązek, który od dawna leży mi na sumieniu. Ale wędrówka moja dobiegła oto końca i odjeżdżam stąd zadowolony, a nawet trochę dumny. Nie ujrzycie mnie więcej. Do worka przyczepiony jest list, który wam wszystko wyjaśni. Dobranoc pani!
Starsza pani przestraszyła się tajemniczego, wysokiego przybysza i rada była, gdy odszedł. Ale obudziła się w niej ciekawość, podeszła więc do worka, oderwała list i przeczytała, co następuje: "Ogłosić publicznie albo czynić poszukiwania w drodze prywatnej. Zarówno jedno, jak i drugie odpowiada mi. Worek ten zawiera dolary w złocie wagi stu sześćdziesięciu funtów i czterech łutów."
– Panie, zmiłuj się nad nami! I drzwi niezamknięte!
Pani Richards drżąc na całym ciele pobiegła do drzwi, aby zamknąć je na klucz. Potem spuściła żaluzje i stanęła przerażona, stroskana, zastanawiając się nad tym, co by można było jeszcze zrobić, aby zapewnić bezpieczeństwo sobie i - pieniądzom. Przez chwilę nasłuchiwała, czy nie nadchodzą złodzieje. Potem zmogła ją ciekawość. Wróciła do lampy i czytała dalszy ciąg listu:
"Jestem cudzoziemcem, wracam teraz do mego kraju, aby w nim pozostać na zawsze. Wdzięczny jestem Ameryce za wszystko, co od niej otrzymałem podczas mego długiego pobytu pod jej sztandarem. Jednemu zaś z jej obywateli, mieszkańcowi Hadleyburga, szczególnie wdzięczny jestem za uprzejmość, jakiej doznałem przed rokiem czy dwoma. Właściwie za dwie uprzejmości. Zaraz to wyjaśnię. Byłem zawodowym graczem. Mówię: byłem. Należałem do graczy zrujnowanych. Przyszedłem do tego miasteczka w nocy, bez grosza w kieszeni. Prosiłem o wsparcie – po ciemku, bo wstydziłem się żebrać w dzień. Trafiłem na dobrego człowieka. Dał mi dwadzieścia dolarów, czyli w moim mniemaniu dał mi życie. Dał mi także majątek, bo dzięki tym pieniądzom stałem się potęgą przy stole gry. A po drugie, słowa, które wypowiedział wtedy, pozostały w mej pamięci do dzisiejszego dnia. Słowa te podbiły mnie, zwyciężyły i uratowały w ten sposób resztki mej moralności. Nie będę grał już nigdy. I oto nie mam pojęcia, kim był ten człowiek, ale chcę, aby go odnaleziono, i chcę, aby mu oddano te pieniądze. Niech je podaruje komuś albo wyrzuci, albo zatrzyma sobie wedle własnej woli. Idzie mi tylko o to, aby wyrazić wdzięczność, którą żywię dla niego. Gdybym mógł tu pozostać, odnalazłbym go sam. Ale to wszystko jedno, odnajdę go i tak. Miasto jest uczciwe, nieskazitelne i wiem, że bez obawy mogę mu zaufać. Ustalcie tożsamość tego człowieka na podstawie słów, które wówczas wypowiedział. Jestem przekonany, że je zapamiętał. A oto mój projekt: jeżeli wolicie wyśledzić go drogą prywatną, uczyńcie to. Napiszcie do wszystkich, kogo można brać pod uwagę, powiadomcie ich o zawartości niniejszego podarunku. Jeżeli zgłosi się ktoś i powie: «Ja jestem tym człowiekiem, słowa, które wypowiedziałem, były takie a takie», przekonajcie się, czy mówi prawdę. W tym celu otwórzcie worek. Znajdziecie w nim zapieczętowaną kopertę zawierającą te słowa. Jeżeli zdanie podane przez kandydata będzie zgodne z zawartością koperty, oddajcie mu pieniądze bez dalszych pytań, on to bowiem jest poszukiwanym przeze mnie człowiekiem. Gdybyście woleli prowadzić poszukiwania publicznie, to ogłoście list niniejszy w miejscowej gazecie i zaopatrzcie go w następujące wskazówki: w piątek, od dziś za dni trzydzieści, niechaj kandydat stawi się w sali ratuszowej o ósmej wieczorem i wręczy kartkę z treścią wypowiedzianych ongiś słów w zapieczętowanej kopercie wielmożnemu panu Burgessowi (jeśli łaskawie zgodzi się na to). Tamże i w tym samym czasie niechaj pan Burgess zdejmie pieczęcie z worka, otworzy go i sprawdzi, czy treść kartki kandydata zgadza się z napisem znajdującym się w worku w zapieczętowanej kopercie. Jeżeli tak, niechaj wręczy memu dobroczyńcy pieniądze wraz z wyrazami serdecznej wdzięczności. Tożsamość jego nie będzie ulegała wątpliwości."
Pani Richards usiadła drżąc lekko ze wzruszenia i szybko pogrążyła się w myślach w rodzaju: "Co za dziwna historia!" i "Kto biednemu chleba nie żałuje, ten nigdy na tym nie traci". Ach, gdyby to był mój mąż! – myślała – bo jesteśmy tak starzy i biedni, tak biedni!… Ale – ciągnęła z westchnieniem – to nie był mój Edward. Nie, to nie on dał biednemu dwadzieścia dolarów. A wielka szkoda. Teraz to widzę! A potem z dreszczem:
"Ale to są pieniądze szulera! Zdobyte za cenę grzechu! I tak nie moglibyśmy ich tknąć. Wolę trzymać się od nich z dala, są nieczyste".
Przeniosła się na krzesło stojące opodal.
"Chciałabym, żeby Edward już przyszedł i odniósł je do banku. W każdej chwili może wejść złodziej. To straszne, że jestem tu sama z tymi pieniędzmi".
O jedenastej przyszedł pan Richards. W chwili gdy żona jego mówiła:
– Ach, jakże rada jestem, żeś przyszedł!
On zwrócił się do niej w te słowa:
– Bardzo jestem zmęczony; po prostu gonię resztkami sił. Jakież to straszne, że jestem biedny i że w moim wieku muszę jeszcze odbywać te przeklęte podróże! Wiecznie orać, orać w służbie u innych, być niewolnikiem, podczas gdy oni siedzą sobie wygodnie w domu, otoczeni bogactwem…
– Żałuję cię z całego serca, Edwardzie. Wiesz o tym. Ale pociesz się, mamy nasze dobre imię.
– Tak, Mary. I to wystarcza. Nie zwracaj uwagi na to, co mówiłem. Było to chwilowe rozdrażnienie bez żadnego znaczenia. Pocałuj mnie, o, tu. Już wszystko przeszło. Już nie będę się skarżył. Cóżeś ty dostała? Co jest w tym worku?
Żona powiadomiła go o wielkim sekrecie. Na chwilę zdumienie odjęło mu mowę. Potem rzekł:
– Więc waży sto sześćdziesiąt funtów? Czy wiesz, Mary, że to jest czterdzieści tysięcy dolarów? Ależ to majątek! W całym mieście nie ma dziesięciu ludzi, którzy posiadaliby tyle pieniędzy! Daj mi ten list!
Szybko przebiegł go wzrokiem.
– A to dopiero wypadek! Czysty romans. Jeden z tych, o których piszą w książkach, a które w życiu nigdy się nie zdarzają.
Był głęboko wzruszony, uradowany, promieniejący. Poklepał swą żonę po twarzy i powiedział żartobliwie:
– Cóż, Mary, jesteśmy bogaci, nie ma co! Wystarczy zakopać pieniądze i spalić list. A jeżeli szuler wróci i zapyta nas o nie, odpowiemy mu: "Mój panie, co nam pan tu za brednie opowiada? Nigdy w życiu nie słyszeliśmy ani o panu, ani o pana worku." – Wtedy spojrzy na nas jak głupi…
– Ty sobie żartujesz, a tymczasem pieniądze są jeszcze tutaj. Noc zapada i mogą się zakraść złodzieje.
– Racja, ale co dalej? Co mamy robić? Czy przeprowadzić poszukiwania drogą prywatną? Nie, nie trzeba! To popsułoby cały romans. Lepiej podać do ogólnej wiadomości. Pomyśl, jaka wrzawa się podniesie! Zazdrościć nam będą wszystkie okoliczne miasta! Bo wiedzą, że żaden cudzoziemiec nie zaufałby im w podobnej sprawie. Tylko Hadleyburgowi! Dla nas to wielka wygrana. Już lecę do drukarni, inaczej będzie za późno!
– Zaczekaj chwilkę. Nie zostawiaj mnie samej z tym workiem. Edwardzie!
Ale już go nie było. Nie na długo jednakże. W pobliżu domu spotkał redaktora i właściciela gazety.
Wręczył mu dokument mówiąc:
– Tu jest coś dla ciebie, postaraj się to zamieścić.
– Może już będzie za późno, Richards, ale zobaczę.
Richards i żona jego nie mieli ochoty spać; do późnej nocy siedzieli przy stole i rozmawiali o fascynującej tajemnicy. Przede wszystkim nasuwało się pytanie, kim był ów obywatel, który dał nieznajomemu dwadzieścia dolarów. Odpowiedź była prosta: oboje wypowiedzieli ją jednocześnie.
– Barclay Goodson!
– Tak – dodał Richards – tylko on mógł to zrobić. To jest w jego duchu. Nikt inny w całym mieście.
– I każdy, przynajmniej po cichu, musi to przyznać. A oto od sześciu miesięcy miasteczko odzyskało swój właściwy charakter. Jest uczciwe, ciasne, samowolne i skąpe.
– Jest takie, za jakie on je uważał aż do dnia swojej śmierci. A nie krył się ze swoim zdaniem, wypowiadał je publicznie.
– Dlatego go nienawidzili.
– Tak, ale nie dbał o to. Zdaje mi się, że był najrzetelniej znienawidzonym człowiekiem w mieście, z wyjątkiem pastora Burgessa.
– No tak. Ale Burgess zasłużył na to. I nigdy już nie dostanie u nas parafii. Żeby nie wiem jak podłe było nasze miasteczko, to jednak wie jeszcze, jak ocenić takiego. Czy nie wydaje ci się dziwne, Edwardzie, że cudzoziemiec powierzył pieniądze Burgessowi?
– T-tak, wydaje mi się… To jest właściwie…
– Co za właściwie? Czy ty wybrałbyś go?
– Mary, być może, że nieznajomy zna go lepiej niż nasze miasteczko.
– Tym gorzej dla Burgessa!