Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Człowiek, który zdemoralizował Hadleyburg - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Człowiek, który zdemoralizował Hadleyburg - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 205 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Było to przed wie­lu laty.

Ha­dley­burg sły­nął w ca­łej oko­li­cy jako naj­uczciw­sze i naj­rze­tel­niej­sze mia­stecz­ko na świe­cie. Re­pu­ta­cją swo­ją cie­szył się już od trzech po­ko­leń i był z tego bar­dziej dum­ny niż z cze­go­kol­wiek in­ne­go, co po­sia­dał. Duma jego była tak wiel­ka i tak da­le­ce za­le­ża­ło mu na za­cho­wa­niu swej re­pu­ta­cji, że dzie­ci w ko­ły­skach uczo­no uczci­we­go po­stę­po­wa­nia. Na­uki mo­ral­ne były stop­nia­mi, po któ­rych pro­wa­dzo­no dziec­ko w la­tach prze­zna­czo­nych na wy­cho­wa­nie, aby wy­ro­sło na nie­ska­zi­tel­ną jed­nost­kę. W okre­sie kształ­to­wa­nia się cha­rak­te­ru z dro­gi mło­dych lu­dzi usu­wa­no wszel­kie po­ku­sy, by­le­by tyl­ko uczci­wość mo­gła za­ko­rze­nić się w ich ser­cach i prze­nik­nąć do szpi­ku ko­ści.

Są­sied­nie mia­stecz­ka za­zdro­ści­ły Ha­dley­bur­go­wi tej za­szczyt­nej sła­wy i uda­wa­ły, że drwią so­bie z dumy jego miesz­kań­ców na­zy­wa­jąc ją próż­no­ścią. A jed­nak mu­sia­no uznać, że Ha­dley­burg jest w isto­cie mia­stem nie­ska­zi­tel­nym. Za­zdro­śni­cy przy­ci­śnię­ci do muru nie mo­gli­by za­prze­czyć, że samo po­cho­dze­nie z Ha­dley­bur­ga star­czy już za naj­lep­szą re­ko­men­da­cję dla mło­de­go czło­wie­ka po­szu­ku­ją­ce­go od­po­wied­nie­go sta­no­wi­ska z dala od ro­dzin­ne­go mia­sta.

Zda­rzy­ło się jed­nak kie­dyś, że Ha­dley­burg miał nie­szczę­ście ob­ra­zić pew­ne­go prze­jezd­ne­go cu­dzo­ziem­ca. Zro­bił to, być może, nie­świa­do­mie, na­wet nie­chcą­cy, po­nie­waż, jak wia­do­mo, sam so­bie wy­star­czał i nie dbał ani tro­chę o cu­dzo­ziem­ców i ich opi­nię. Co praw­da, w tym jed­nym wy­pad­ku war­to było zro­bić wy­ją­tek, bo w grę wcho­dził czło­wiek zgorzk­nia­ły i chci­wy, któ­ry pod­czas swej dal­szej ca­ło­rocz­nej wę­drów­ki za­cho­wał ob­ra­zę w pa­mię­ci, po­świę­cił wszyst­kie wol­ne chwi­le na ob­my­śla­nie ze­msty i za­pew­nie­nie so­bie na­le­ży­tej sa­tys­fak­cji.

Każ­dy ob­my­ślo­ny przez nie­go plan był do­bry, ale ża­den nie był dość miaż­dżą­cy. Naj­ła­god­niej­szy na­wet do­tknął­by do ży­we­go wie­lu miesz­kań­ców Ha­dley­bur­ga, ale jemu cho­dzi­ło o taki plan, któ­ry ob­jął­by całe mia­sto i nie oszczę­dził w nim ni­ko­go.

W koń­cu bły­snę­ła mu szczę­śli­wa myśl i na­peł­ni­ła go zło­śli­wą ra­do­ścią. Ukuł na­tych­miast cały plan i po­wie­dział sam do sie­bie: Oto co trze­ba zro­bić! Zde­mo­ra­li­zu­ję całe mia­sto. Po sze­ściu mie­sią­cach wró­cił do Ha­dley­bur­ga i o go­dzi­nie dzie­sią­tej wie­czór za­je­chał w lek­kim po­wo­zi­ku do sta­re­go ka­sje­ra ban­ku. Wy­jął z po­wo­zu wo­rek, za­rzu­cił go so­bie z tru­dem na ple­cy, prze­szedł tak przez po­dwó­rze i za­stu­kał do drzwi. Głos ko­bie­cy od­po­wie­dział "pro­szę"; wszedł więc do miesz­ka­nia, zło­żył wo­rek w sa­lo­nie za pie­cem i w te sło­wa prze­mó­wił do star­szej damy, któ­ra sie­dząc przy lam­pie czy­ta­ła "Mi­sjo­na­rza":

– Pro­szę, niech pani nie wsta­je. Nie chcę pani prze­szka­dzać. O tak, te­raz jest do­brze ukry­ty, nikt nie po­znał­by, że znaj­du­je się tu­taj. Czy mogę na chwi­lę zo­ba­czyć się z mę­żem pani?

– Nie. Wy­je­chał do Bri­xton – od­po­wie­dzia­ła – i za­pew­ne nie wró­ci przed ra­nem.

– Bar­dzo pięk­nie, pro­szę pani, to nic nie szko­dzi; chcia­łem tyl­ko zo­sta­wić ten wo­rek pod jego opie­ką, aż do chwi­li gdy bę­dzie mógł go wrę­czyć pra­wo­wi­te­mu wła­ści­cie­lo­wi, sko­ro ten się od­naj­dzie. Je­stem cu­dzo­ziem­cem. Mąż pani mnie nie zna. Prze­jeż­dżam przez to mia­stecz­ko je­dy­nie po to, aby wy­peł­nić obo­wią­zek, któ­ry od daw­na leży mi na su­mie­niu. Ale wę­drów­ka moja do­bie­gła oto koń­ca i od­jeż­dżam stąd za­do­wo­lo­ny, a na­wet tro­chę dum­ny. Nie uj­rzy­cie mnie wię­cej. Do wor­ka przy­cze­pio­ny jest list, któ­ry wam wszyst­ko wy­ja­śni. Do­bra­noc pani!

Star­sza pani prze­stra­szy­ła się ta­jem­ni­cze­go, wy­so­kie­go przy­by­sza i rada była, gdy od­szedł. Ale obu­dzi­ła się w niej cie­ka­wość, po­de­szła więc do wor­ka, ode­rwa­ła list i prze­czy­ta­ła, co na­stę­pu­je: "Ogło­sić pu­blicz­nie albo czy­nić po­szu­ki­wa­nia w dro­dze pry­wat­nej. Za­rów­no jed­no, jak i dru­gie od­po­wia­da mi. Wo­rek ten za­wie­ra do­la­ry w zło­cie wagi stu sześć­dzie­się­ciu fun­tów i czte­rech łu­tów."

– Pa­nie, zmi­łuj się nad nami! I drzwi nie­za­mknię­te!

Pani Ri­chards drżąc na ca­łym cie­le po­bie­gła do drzwi, aby za­mknąć je na klucz. Po­tem spu­ści­ła ża­lu­zje i sta­nę­ła prze­ra­żo­na, stro­ska­na, za­sta­na­wia­jąc się nad tym, co by moż­na było jesz­cze zro­bić, aby za­pew­nić bez­pie­czeń­stwo so­bie i - pie­nią­dzom. Przez chwi­lę na­słu­chi­wa­ła, czy nie nad­cho­dzą zło­dzie­je. Po­tem zmo­gła ją cie­ka­wość. Wró­ci­ła do lam­py i czy­ta­ła dal­szy ciąg li­stu:

"Je­stem cu­dzo­ziem­cem, wra­cam te­raz do mego kra­ju, aby w nim po­zo­stać na za­wsze. Wdzięcz­ny je­stem Ame­ry­ce za wszyst­ko, co od niej otrzy­ma­łem pod­czas mego dłu­gie­go po­by­tu pod jej sztan­da­rem. Jed­ne­mu zaś z jej oby­wa­te­li, miesz­kań­co­wi Ha­dley­bur­ga, szcze­gól­nie wdzięcz­ny je­stem za uprzej­mość, ja­kiej do­zna­łem przed ro­kiem czy dwo­ma. Wła­ści­wie za dwie uprzej­mo­ści. Za­raz to wy­ja­śnię. By­łem za­wo­do­wym gra­czem. Mó­wię: by­łem. Na­le­ża­łem do gra­czy zruj­no­wa­nych. Przy­sze­dłem do tego mia­stecz­ka w nocy, bez gro­sza w kie­sze­ni. Pro­si­łem o wspar­cie – po ciem­ku, bo wsty­dzi­łem się że­brać w dzień. Tra­fi­łem na do­bre­go czło­wie­ka. Dał mi dwa­dzie­ścia do­la­rów, czy­li w moim mnie­ma­niu dał mi ży­cie. Dał mi tak­że ma­ją­tek, bo dzię­ki tym pie­nią­dzom sta­łem się po­tę­gą przy sto­le gry. A po dru­gie, sło­wa, któ­re wy­po­wie­dział wte­dy, po­zo­sta­ły w mej pa­mię­ci do dzi­siej­sze­go dnia. Sło­wa te pod­bi­ły mnie, zwy­cię­ży­ły i ura­to­wa­ły w ten spo­sób reszt­ki mej mo­ral­no­ści. Nie będę grał już nig­dy. I oto nie mam po­ję­cia, kim był ten czło­wiek, ale chcę, aby go od­na­le­zio­no, i chcę, aby mu od­da­no te pie­nią­dze. Niech je po­da­ru­je ko­muś albo wy­rzu­ci, albo za­trzy­ma so­bie we­dle wła­snej woli. Idzie mi tyl­ko o to, aby wy­ra­zić wdzięcz­ność, któ­rą ży­wię dla nie­go. Gdy­bym mógł tu po­zo­stać, od­na­la­zł­bym go sam. Ale to wszyst­ko jed­no, od­naj­dę go i tak. Mia­sto jest uczci­we, nie­ska­zi­tel­ne i wiem, że bez oba­wy mogę mu za­ufać. Ustal­cie toż­sa­mość tego czło­wie­ka na pod­sta­wie słów, któ­re wów­czas wy­po­wie­dział. Je­stem prze­ko­na­ny, że je za­pa­mię­tał. A oto mój pro­jekt: je­że­li wo­li­cie wy­śle­dzić go dro­gą pry­wat­ną, uczyń­cie to. Na­pisz­cie do wszyst­kich, kogo moż­na brać pod uwa­gę, po­wia­dom­cie ich o za­war­to­ści ni­niej­sze­go po­da­run­ku. Je­że­li zgło­si się ktoś i po­wie: «Ja je­stem tym czło­wie­kiem, sło­wa, któ­re wy­po­wie­dzia­łem, były ta­kie a ta­kie», prze­ko­naj­cie się, czy mówi praw­dę. W tym celu otwórz­cie wo­rek. Znaj­dzie­cie w nim za­pie­czę­to­wa­ną ko­per­tę za­wie­ra­ją­cą te sło­wa. Je­że­li zda­nie po­da­ne przez kan­dy­da­ta bę­dzie zgod­ne z za­war­to­ścią ko­per­ty, od­daj­cie mu pie­nią­dze bez dal­szych py­tań, on to bo­wiem jest po­szu­ki­wa­nym prze­ze mnie czło­wie­kiem. Gdy­by­ście wo­le­li pro­wa­dzić po­szu­ki­wa­nia pu­blicz­nie, to ogło­ście list ni­niej­szy w miej­sco­wej ga­ze­cie i za­opa­trz­cie go w na­stę­pu­ją­ce wska­zów­ki: w pią­tek, od dziś za dni trzy­dzie­ści, nie­chaj kan­dy­dat sta­wi się w sali ra­tu­szo­wej o ósmej wie­czo­rem i wrę­czy kart­kę z tre­ścią wy­po­wie­dzia­nych on­giś słów w za­pie­czę­to­wa­nej ko­per­cie wiel­moż­ne­mu panu Bur­ges­so­wi (je­śli ła­ska­wie zgo­dzi się na to). Tam­że i w tym sa­mym cza­sie nie­chaj pan Bur­gess zdej­mie pie­czę­cie z wor­ka, otwo­rzy go i spraw­dzi, czy treść kart­ki kan­dy­da­ta zga­dza się z na­pi­sem znaj­du­ją­cym się w wor­ku w za­pie­czę­to­wa­nej ko­per­cie. Je­że­li tak, nie­chaj wrę­czy memu do­bro­czyń­cy pie­nią­dze wraz z wy­ra­za­mi ser­decz­nej wdzięcz­no­ści. Toż­sa­mość jego nie bę­dzie ule­ga­ła wąt­pli­wo­ści."

Pani Ri­chards usia­dła drżąc lek­ko ze wzru­sze­nia i szyb­ko po­grą­ży­ła się w my­ślach w ro­dza­ju: "Co za dziw­na hi­sto­ria!" i "Kto bied­ne­mu chle­ba nie ża­łu­je, ten nig­dy na tym nie tra­ci". Ach, gdy­by to był mój mąż! – my­śla­ła – bo je­ste­śmy tak sta­rzy i bied­ni, tak bied­ni!… Ale – cią­gnę­ła z wes­tchnie­niem – to nie był mój Edward. Nie, to nie on dał bied­ne­mu dwa­dzie­ścia do­la­rów. A wiel­ka szko­da. Te­raz to wi­dzę! A po­tem z dresz­czem:

"Ale to są pie­nią­dze szu­le­ra! Zdo­by­te za cenę grze­chu! I tak nie mo­gli­by­śmy ich tknąć. Wolę trzy­mać się od nich z dala, są nie­czy­ste".

Prze­nio­sła się na krze­sło sto­ją­ce opo­dal.

"Chcia­ła­bym, żeby Edward już przy­szedł i od­niósł je do ban­ku. W każ­dej chwi­li może wejść zło­dziej. To strasz­ne, że je­stem tu sama z tymi pie­niędz­mi".

O je­de­na­stej przy­szedł pan Ri­chards. W chwi­li gdy żona jego mó­wi­ła:

– Ach, jak­że rada je­stem, żeś przy­szedł!

On zwró­cił się do niej w te sło­wa:

– Bar­dzo je­stem zmę­czo­ny; po pro­stu go­nię reszt­ka­mi sił. Ja­kież to strasz­ne, że je­stem bied­ny i że w moim wie­ku mu­szę jesz­cze od­by­wać te prze­klę­te po­dró­że! Wiecz­nie orać, orać w służ­bie u in­nych, być nie­wol­ni­kiem, pod­czas gdy oni sie­dzą so­bie wy­god­nie w domu, oto­cze­ni bo­gac­twem…

– Ża­łu­ję cię z ca­łe­go ser­ca, Edwar­dzie. Wiesz o tym. Ale po­ciesz się, mamy na­sze do­bre imię.

– Tak, Mary. I to wy­star­cza. Nie zwra­caj uwa­gi na to, co mó­wi­łem. Było to chwi­lo­we roz­draż­nie­nie bez żad­ne­go zna­cze­nia. Po­ca­łuj mnie, o, tu. Już wszyst­ko prze­szło. Już nie będę się skar­żył. Có­żeś ty do­sta­ła? Co jest w tym wor­ku?

Żona po­wia­do­mi­ła go o wiel­kim se­kre­cie. Na chwi­lę zdu­mie­nie od­ję­ło mu mowę. Po­tem rzekł:

– Więc waży sto sześć­dzie­siąt fun­tów? Czy wiesz, Mary, że to jest czter­dzie­ści ty­się­cy do­la­rów? Ależ to ma­ją­tek! W ca­łym mie­ście nie ma dzie­się­ciu lu­dzi, któ­rzy po­sia­da­li­by tyle pie­nię­dzy! Daj mi ten list!

Szyb­ko prze­biegł go wzro­kiem.

– A to do­pie­ro wy­pa­dek! Czy­sty ro­mans. Je­den z tych, o któ­rych pi­szą w książ­kach, a któ­re w ży­ciu nig­dy się nie zda­rza­ją.

Był głę­bo­ko wzru­szo­ny, ura­do­wa­ny, pro­mie­nie­ją­cy. Po­kle­pał swą żonę po twa­rzy i po­wie­dział żar­to­bli­wie:

– Cóż, Mary, je­ste­śmy bo­ga­ci, nie ma co! Wy­star­czy za­ko­pać pie­nią­dze i spa­lić list. A je­że­li szu­ler wró­ci i za­py­ta nas o nie, od­po­wie­my mu: "Mój pa­nie, co nam pan tu za bred­nie opo­wia­da? Nig­dy w ży­ciu nie sły­sze­li­śmy ani o panu, ani o pana wor­ku." – Wte­dy spoj­rzy na nas jak głu­pi…

– Ty so­bie żar­tu­jesz, a tym­cza­sem pie­nią­dze są jesz­cze tu­taj. Noc za­pa­da i mogą się za­kraść zło­dzie­je.

– Ra­cja, ale co da­lej? Co mamy ro­bić? Czy prze­pro­wa­dzić po­szu­ki­wa­nia dro­gą pry­wat­ną? Nie, nie trze­ba! To po­psu­ło­by cały ro­mans. Le­piej po­dać do ogól­nej wia­do­mo­ści. Po­myśl, jaka wrza­wa się pod­nie­sie! Za­zdro­ścić nam będą wszyst­kie oko­licz­ne mia­sta! Bo wie­dzą, że ża­den cu­dzo­zie­miec nie za­ufał­by im w po­dob­nej spra­wie. Tyl­ko Ha­dley­bur­go­wi! Dla nas to wiel­ka wy­gra­na. Już lecę do dru­kar­ni, in­a­czej bę­dzie za póź­no!

– Za­cze­kaj chwil­kę. Nie zo­sta­wiaj mnie sa­mej z tym wor­kiem. Edwar­dzie!

Ale już go nie było. Nie na dłu­go jed­nak­że. W po­bli­żu domu spo­tkał re­dak­to­ra i wła­ści­cie­la ga­ze­ty.

Wrę­czył mu do­ku­ment mó­wiąc:

– Tu jest coś dla cie­bie, po­sta­raj się to za­mie­ścić.

– Może już bę­dzie za póź­no, Ri­chards, ale zo­ba­czę.

Ri­chards i żona jego nie mie­li ocho­ty spać; do póź­nej nocy sie­dzie­li przy sto­le i roz­ma­wia­li o fa­scy­nu­ją­cej ta­jem­ni­cy. Przede wszyst­kim na­su­wa­ło się py­ta­nie, kim był ów oby­wa­tel, któ­ry dał nie­zna­jo­me­mu dwa­dzie­ścia do­la­rów. Od­po­wiedź była pro­sta: obo­je wy­po­wie­dzie­li ją jed­no­cze­śnie.

– Barc­lay Go­od­son!

– Tak – do­dał Ri­chards – tyl­ko on mógł to zro­bić. To jest w jego du­chu. Nikt inny w ca­łym mie­ście.

– I każ­dy, przy­najm­niej po ci­chu, musi to przy­znać. A oto od sze­ściu mie­się­cy mia­stecz­ko od­zy­ska­ło swój wła­ści­wy cha­rak­ter. Jest uczci­we, cia­sne, sa­mo­wol­ne i ską­pe.

– Jest ta­kie, za ja­kie on je uwa­żał aż do dnia swo­jej śmier­ci. A nie krył się ze swo­im zda­niem, wy­po­wia­dał je pu­blicz­nie.

– Dla­te­go go nie­na­wi­dzi­li.

– Tak, ale nie dbał o to. Zda­je mi się, że był naj­rze­tel­niej znie­na­wi­dzo­nym czło­wie­kiem w mie­ście, z wy­jąt­kiem pa­sto­ra Bur­ges­sa.

– No tak. Ale Bur­gess za­słu­żył na to. I nig­dy już nie do­sta­nie u nas pa­ra­fii. Żeby nie wiem jak pod­łe było na­sze mia­stecz­ko, to jed­nak wie jesz­cze, jak oce­nić ta­kie­go. Czy nie wy­da­je ci się dziw­ne, Edwar­dzie, że cu­dzo­zie­miec po­wie­rzył pie­nią­dze Bur­ges­so­wi?

– T-tak, wy­da­je mi się… To jest wła­ści­wie…

– Co za wła­ści­wie? Czy ty wy­brał­byś go?

– Mary, być może, że nie­zna­jo­my zna go le­piej niż na­sze mia­stecz­ko.

– Tym go­rzej dla Bur­ges­sa!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: