Człowiek na rondzie - ebook
Człowiek na rondzie - ebook
„Małe epiki” Janusza Rudnickiego otwierają duże okna na jeszcze większy, autoironicznie opowiedziany świat. Zbiór wypełniają żywe, wielobarwne wiązanki powagi i kpiny, szczerości i wymysłu. Zostaje tu zawarty pewnego rodzaju autobiograficzny pakt z czytelnikami, który jednak – gdy tylko ton staje się zbyt poważny – jest podważany nagłymi ucieczkami w biografię w stylu buffo. W ciętej i przewrotnej prozie autor kusi realistycznymi umiejscowieniami, jak rodzimy Kędzierzyn-Koźle czy warszawskie śródmiejskie ulice z kultowymi knajpami. Przekonuje wymienionymi z imienia i nazwiska postaciami kultury, doniesieniami medialnymi z czasu pandemii oraz wzruszającymi wspomnieniami o zmarłych znajomych. Każde zdanie stawia czytelników bliżej bohatera, który, chcąc nie chcąc, daje odmieniać się przez wszystkie życiowe przypadki.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67706-93-3 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Stoję pod Centralnym, mgła, nie widać wieżyczki Pałacu, nie widać na nim godziny.
Dawno temu w całej stolicy jeden był tylko zegar, ten właśnie. Czwórpostaciowy, na każdą stronę jeden. I gdy przyszła mgła, nikt nie wiedział, która godzina. Mężczyźni z pracy nie mogli wyjść, a kobiety za mąż.
Nie tylko w Warszawie, w całej Polsce jeden to był tylko zegar. Ludność z całego kraju nadciągała, najwięcej chłopów na furmankach, patrzyli, która godzina, i od razu wracali na swoje wsie. A tam już wszyscy na nich czekali, każdy chciał wiedzieć, która to ta godzina, myśleli, że ona stoi w miejscu aż do chwili, w której się o niej dowiedzą.
Pojechał raz do stolicy mój przyszły ojciec i nie wrócił z godziną, a z żoną. Było tak, że trafił na mgłę, więc żeby cała ta wyprawa nie była na darmo, postanowił przejechać się windą. Nie, nie dla widoku, bo przecież mgła, a dla samej windy, słyszał o nich, ale nigdy nie widział. W windziarce zakochał się już na wysokości piętra pierwszego, na drugim w nim ona, o tym, że są w windzie, przypomnieli sobie na piętrze trzydziestym, prawie że w niebie wzięli ślub i kiedy wrócili na ziemię, panna młoda była już w ciąży.
Tak to poczęty zostałem w windzie Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie i urodziłem się w Koźlu – ciekawsze miałbym życie, gdyby było odwrotnie.DANE OSOBOWE
Imię i nazwisko, data urodzenia? Nie dotyczy. Miejsce urodzenia? Okno życia.
Leżałem jako podrzutek, bez żadnej karteczki, nie chciały mnie nawet pielęgniarki. Pory roku poznawałem na własnej skórze. Była zima, zamarzałem, przychodziła wiosna, tajałem, w lecie gotowałem się w ukropie własnym, udusiłbym się, gdyby nie jesień.
Za mamki miałem chmury, kiedy karmiły mnie śniegiem, wyglądałem, jakby ulepiły mnie dzieci. A deszczu piłem tyle, że jako zbiornik na deszczówkę ratowałem pola przed suszą.
Po posiłkach często się dusiłem, nie było nikogo, kto by mnie podniósł do odbicia, potem grałem obrażonego, ale to śmieszne, nie było przecież przed kim.
Kiedy wyrastał mi pierwszy ząbek, bałem się, żeby to nie był ostatni.
Pewnego dnia poczułem, że muszę wychylić się z tego okna, wstałem i ruszyłem w świat. Tak się zwykło pisać, ale dokąd można iść, jak nie w świat. Zaraz na pierwszym rozwidleniu cztery miałem drogi do wyboru, na cztery strony świata, myślałem, że chodzi o cztery pory roku, i nie wiedziałem, w którą skręcić, wychowywała mnie przecież każda z nich. Stałem tak długo, aż ludzie wzięli mnie za słup przydrożny, rozłożyli mi ręce, przybili do nich tabliczki, i tak zacząłem nowe życie. W pionie, pokazując drogę do miejscowości, w których nigdy nie byłem.
Zapuściłem włosy i korzenie, siadały na mnie ptaki, wyglądałem majestatycznie, myślałem, że umrę jak drzewo, stojąc. Ale przyszło małe trzęsienie ziemi i straciłem rację istnienia, bo niewielkie miejscowości przestały istnieć. Ścięli mnie i zrobili ze mnie trociny, ale i tak miałem szczęście. Mogłem skończyć w worku treningowym lub gorzej, sprasowany posłużyłbym na opał, ale nie, zostałem izolacją podłogi w Muzeum Ziemi Kozielskiej.
Jest dobrze, mam widok na sufit i mało kto po mnie chodzi, bo mało kto tu przychodzi. Jest dobrze, jako syn tejże Ziemi mam przecież matkę. Czasami sprzątaczka przeleci mnie mokrą szmatą, ostatnio czyni to coraz bardziej filuternie. Nie, nie, niczego sobie nie obiecuję. Tak najlepiej, wtedy cieszy wszystko, co się wydarzy.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------