- W empik go
Czternaście nut - ebook
Czternaście nut - ebook
Kościół jest od wieków nierozerwalnie związany z polityką, choć się do tego nie przyznaje. Informacja jest najdroższym towarem w XXI wieku, siłą, którą można operować w celu kreacji lub zniszczenia. To w murach Watykanu opracowywane są strategie i możliwości przemiany świata. Jedna z nich, zapisana na pendrivie ma tę właśnie moc. Giuseppe, od wielu lat zaufany pracownik arcybiskupa Lucki otrzymuje z pozoru banalne zadanie dostarczenia informacji do Klasztoru. Informacji cenniejszej niż życie jednego człowieka, a Giuseppe ma w stosunku do arcybiskupa dług wdzięczności. Zagrożeniem dla Kościoła okazuje się być sam Kościół. Wróg czai się wewnątrz, dlatego potrzebne są nadzwyczajne środki ostrożności.
Nagłe zwroty akcji jak w najlepszym filmie sensacyjnym. Strzelaniny, pościgi, morderstwa... Zręcznie napisany, trzymający w napięciu kryminał rozgrywający się w najwyższych kręgach kościelnych. Ile w nim fikcji, a ile autentycznych wydarzeń, jakie miały miejsce w ostatnich latach? Autorzy sprawnie poruszają się w strukturach i zwyczajach Watykanu.
Kościół potrzebuje reformy. Za jaką cenę?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-939273-5-7 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1.1
Mam na imię Giuseppe i jestem człowiekiem pokornym.
Cierpliwie czekam, aż otworzą się ciężkie drzwi iarcybiskup Lucka zaprosi mnie do swojego gabinetu. Nie czuję zniecierpliwienia, choć upływają kolejne minuty. Już sama myśl o zniecierpliwieniu wydaje się nie na miejscu – tu, w sercu wiecznego Rzymu, którego kamienie przyglądały się upływającym wiekom, czas zdaje się płynąć inaczej. Wolniej. Ilekroć przekraczam dostojne mury Watykanu, zdaje mi się, że czuję na sobie wzrok historii.
To charakterystyczne mrowienie na karku nie minęło. Czuję je również teraz, gdy siedzę na ławie w korytarzu, w północnym skrzydle jednego z budynków administracyjnych Stolicy Apostolskiej, czekając na posłuchanie.
Przypatruję się drzwiom gabinetu. Przesuwam wzrokiem po prostej, surowej framudze i solidnym skrzydle z ciemnego mahoniu, wyobrażam sobie, co czułbym, przesuwając po nich palcem. Myślę o gładkiej fakturze i cieple szlachetnego drewna. Z trudem zwalczam chęć podejścia bliżej i wyciągnięcia ręki. Wiem, że jestem dyskretnie obserwowany, a takie zachowanie wyglądałoby przecież co najmniej niedorzecznie.
Tego, co czeka za drzwiami, wyobrażać sobie nie muszę. Pamiętam każdy szczegół.
Ktoś zwrócił uwagę, że gabinet arcybiskupa Lucki doskonale pasuje charakterem do swojego gospodarza, w pewien sposób wręcz wyraża jego osobowość. W pełni się zgadzam. Myślę, że tę korelację musiał dostrzec każdy, kogo dostojnik gościł.
Przywołuję widok jego gabinetu, wyraźny, jakbym wyszedł z niego wczoraj. Przestronne i eleganckie pomieszczenie, urządzone w dobrym guście – jego gospodarz, mimo wysokiej pozycji w watykańskiej hierarchii pozostał skromny i nie dał się omamić pokusom przepychu i blichtru. Mimo to, za pierwszym razem gabinet zrobił na mnie niemałe wrażenie.
Centralne miejsce w pokoju, do którego lada moment zostanę zaproszony, zajmuje ogromne biurko. Zawsze puste. Arcybiskup Lucka znany jest z umiłowania porządku – tak jak nie potrzebuje w codziennej pracy otaczać się zbędnymi, rozpraszającymi uwagę szpargałami, tak też nigdy nie pozwala sobie na zaśmiecanie umysłu. Mimo upływu lat, wciąż uważany jest za jedną z najtęższych głów Watykanu. Widzę go, jak siedzi za biurkiem, wyprostowany, ze zmrużonymi oczami, ważąc słowa odpowiedzi na trudne pytanie, z poważnym, surowym wyrazem twarzy.
Dostojnik jest człowiekiem cienia. Za każdym razem, gdy byłem w jego gabinecie – a uzbierały się już tych wizyt dziesiątki – panował tam miękki półmrok, ciężkie kotary zasłaniały okna. To również wydaje mi się bardzo znaczące.
Niewielu zdaje sobie sprawę, jak ważną postacią czyni arcybiskupa Luckę jego funkcja szefa Sekcji II Watykańskiego Sekretariatu Stanu. De facto odpowiada to roli ministra spraw wewnętrznych państwa. Niewiele dzieje się za murami Watykanu poza nim; wszystkie sznurki zbiegają się właśnie tam, za drzwiami z ciemnego mahoniu. W półmroku swojego gabinetu arcybiskup Lucka podejmuje decyzje o nierzadko kluczowym znaczeniu dla funkcjonowania państwa kościelnego. Nigdy jednak nie afiszuje się z władzą, zawsze pozostaje w pewnym dystansie. Tak, jak rzadko pozwala promieniom słońca rozświetlać swój gabinet, tak też sam woli unikać wystawiania się na widok publiczny i jeśli tylko jest to możliwe, w kontaktach z przedstawicielami mediów wyręcza go osobisty sekretarz. Mogę się tylko domyślać, czy podyktowane jest to przez ostrożność, czy tylko przez niechęć do publicznych wystąpień.
Również dobór obrazów zdobiących ściany gabinetu jest przemyślany i symboliczny. Obok znakomitych reprodukcji, nierzadko liczących już setki lat dzieł mistrzów Renesansu – Rafaela Santiego, Donato Bramantego i Michała Anioła, ale także Albrechta Dürera i Roberta Campina (jak mówi, „wręcz nie wypadało mu ograniczyć się do twórców z Italii”) – arcybiskup Lucka umieścił również malarstwo współczesne.
Pamiętam, jak przyjmował mnie na posłuchanie w gabinecie po raz pierwszy. Dostrzegł wówczas moje zaskoczenie na widok reprodukcji prac Jacksona Pollocka i szczerze się roześmiał.
– To, że noszę koloratkę, nie znaczy, że nie interesuje mnie świat poza Kościołem – powiedział. – A w sztuce, jako takiej dostrzegam pewną świętość, pewien boski element. Ten sam dla wszystkich epok, co najwyżej wyrażany przy pomocy innych środków, innego kodu estetycznego…
Pogawędziliśmy wówczas chwilę o historii malarstwa, co pozwoliło przełamać lody; widzieliśmy się po raz pierwszy od bardzo dawna i nawet nie usiłowałem ukryć onieśmielenia, oczywistego zwłaszcza, jeśli zważyć na okoliczności poprzedniego spotkania. Arcybiskup wyznał, że historia sztuki należy do jego największych pasji, a kontemplacja wybitnych obrazów nie tylko pozwala się wyciszyć i odpocząć, ale także inspiruje i daje energię do pracy.
– Obcowanie ze sztuką współczesną jest szczególnie cenne dla osoby na moim stanowisku, drogi Giuseppe – powiedział. – Watykan nie może jedynie koncentrować się na celebrze tradycji, choć rzecz jasna nie wolno nam zapomnieć o korzeniach. Watykan musi stale mierzyć się z wyzwaniami, jakie niosą obecne, jakże skomplikowane czasy. Stąd ekspresyjny abstrakcjonista obok mistrzów Odrodzenia. Sztuka stale przypomina mi o zadaniach i obowiązkach, Giuseppe. Zmusza do podejmowania ciągle na nowo wysiłku nieszablonowego myślenia.
Nie mogłem nie przyznać racji. Jako osoba blisko związana z Watykanem wiedziałem przecież, jak bardzo mylą się wszyscy, którzy uważają Państwo Kościelne za skostniały twór, nie nadążający za dynamiką współczesnego świata. Szacunek dla tradycji i ceremoniału, choć istotny, nie wyklucza przecież korzystania ze zdobyczy najnowocześniejszych technologii. Watykan nigdy nie był wrogiem nauki i postępu, wbrew temu, co lubią powtarzać nieprzychylni – zwykle nie mając zresztą na ten temat najmniejszego pojęcia.
Z pomieszczenia obok, sąsiadującego z gabinetem arcybiskupa Lucki, dobiegają uderzenia w klawiatury komputerów. Co chwilę rozlega się gwar telefonicznych rozmów. To właśnie ta druga twarz Watykanu, zwykle niedostrzegana, a jeśli nawet, to lekceważona.
To twarz skupionego profesjonalisty, opromieniona raczej poświatą monitora, niż blaskiem wiekuistym. Salę Drugą, jak zwykle się o niej mówi, wypełnia sztab ludzi. Wielu z nich nosi koloratki, ale nie wszyscy; dla arcybiskupa pracuje również wiele osób świeckich. Mieszkają w różnych dzielnicach Rzymu, a przekraczając każdego poranka mury Watykanu, odbijają na bramce karty magnetyczne. Są wśród nich kobiety. Mało tego, nawet nie wszyscy to osoby wierzące – zatrudniając pracowników Sekcji Drugiej, Watykan kieruje się zgoła innymi kryteriami. To elita, najlepsi z najlepszych analityków, absolwenci prestiżowych uczelni, nierzadko z doświadczeniem w międzynarodowych korporacjach. Rzetelnie i wydajnie wykonują pracę, za którą są sowicie wynagradzani. Zbierają i agregują informacje, niezbędne w pracy szefa kluczowej sekcji Sekretariatu Stanu. Między sobą żartują czasem przy kawie, że pracują w najpotężniejszym z przedsiębiorstw: w korporacji Pana Boga.
Ciekawe, co zajęło arcybiskupa Luckę? Nigdy nie zdarzało mi się aż tak długo oczekiwać na posłuchanie, zwykle dostojnik przyjmował mnie dokładnie o umówionej porze. Tymczasem minął już ponad kwadrans od ustalonej godziny.
Sprawy zaprzątające hierarchę z pewnością nie były czymś, o co martwić się powinien zwykły śmiertelnik. Z drugiej strony, w zdawkowej telefonicznej rozmowie arcybiskup podkreślał, jak ważne jest, abyśmy spotkali się akurat dzisiaj, a więc zależało mu na czasie.
Nie zastanawiałem się nad tym wcześniej. Czyżby działo się coś niezwykłego? Nagle odnoszę wrażenie, że telefony w Sali Drugiej dzwonią ciut częściej, a odbierający je analitycy unoszą głosy o pół tonu bardziej, niż zwykle. Stukot uderzeń w klawiaturę wydaje się bardziej nerwowy, arytmiczny, rwany. Przez uchylone drzwi widzę, że co chwilę ktoś wstaje zza biurka. Słyszę, jak szurają odstawiane krzesła.
Ale najpewniej wszystko tylko mi się wydaje. Nieco znużony oczekiwaniem, choć wciąż daleki od zniecierpliwienia – kimże zresztą jestem, aby choćby w myślach ponaglać arcybiskupa Luckę? – zacząłem budować w wyobraźni sensacyjne scenariusze.
Niepotrzebnie. Powinienem wszak zachować spokój i czystość myśli.
I oto proszę: ciężkie drzwi gabinetu arcybiskupa uchylają się. Stoi w nich osobisty sekretarz i asystent dostojnika – Casemiro. Koloratka niemal świeci na tle jego eleganckiej czarnej koszuli. Uprzejmym gestem Casemiro zaprasza mnie do środka.
Wchodzę, nagle pewny, że będzie to spotkanie ważniejsze od wszystkich dotychczasowych.