Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Cztery wesela. Tom 1: szkic fantastyczny - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cztery wesela. Tom 1: szkic fantastyczny - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 238 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

UMIE­RA­JĄ­CA.

– Czy ja mam je­chać po Księ­dza?

– Niech je­dzie kto­kol­wiek – ty, dru­gi – co mi do tego – byle prę­dzej! Pro­szę i wo­łam wię­cej pół go­dzi­ny, aże­by też któ­ry do tej pory się do­my­ślił, że wszyst­ko jed­no kto bądź po­je­dzie – byle prę­dzej. Wie­cie że pan te­raz sło­wa do ni­ko­go nie prze­mó­wi, ja cho­dzę jak odu­rzo­ny – i jesz­cze po sto razy przy­cho­dzi­cie się py­tać o jed­no!

– Ale bo – pa­nie – bo – to – tego – z resz­tą – ja po­ja­dę.

– No, to jedź­że, a nie cze­kaj, że­bym cię sam wziąw­szy za kark na koń wsa­dził. Wła­śnie tak samo było, kie­dym po dok­to­ra po­sy­łał.

– Ja jadę.

– I cze­goż sto­isz jesz­cze? – weź ko­nia i leć na łeb na szy­ję, choć­byś go miał na śmierć za­mę­czyć, tai to prze­cie i mili nie­ma. '

– Tak! mili nie­ma! nie­ma pa­nie mili, ale zła dro­ga, same ro­sto­py, Gnia­dy pa­nie kula tro­chę i przed­nie nogi ma tak sła­be, że po­zaw­czo­raj Ma­ciej to oma­ło,..

– A daj­żeż mi po­kój! weź so­bie ja­kie­go chcesz! weź mo­je­go – a idź i ru­szaj.

– Ru­szam pa­nie, ale sio­dło u ry­ma­rza, a oklep…

– Weź moje – jedź­że – cze­go sto­isz?

– Bo! wi­dzi pan, dziś świę­to uro­czy­ste – ja kwa­dran­sik po­cze­kam – to i słoń­ce zaj­dzie!

– No! wi­dzę; że się do ju­tra nie wy­bie­rzesz, daj­że mi po­kój, ja sam po­ja­dę.

– Iij, nie pa­nie, to iuż ja jadę – jadę pa­nie w Imie Boże.

To mó­wiąc wy­szedł słu­żą­cy po­wo­li, skro­biąc się po gło­wie, a mło­dy Adolf zo­stał sam je­den, mio­ta­ny naj­okrop­niej­szą nie­spo­koj­no­ścią. Kto miał kie­dy­kol­wiek mat­kę, kto czuł to przy­wią­za­nie syna, sil­ne, nie­prze­ła­ma­ne–ten poj­mie całą okrop­ność chwi­li, w któ­rej, bli­ski stra­ce­nia je­dy­nej isto­ty, nie­odzy­ska­nej ca­łem ży­ciem; syn, jak du­sza ko­na­ją­ce­go waha się mię­dzy dwó­ma świa­ta­mi.

Adolf wy­szedł z przed­po­ko­ju, i zbli­żył się do drzwi uchy­lo­nych nie­co. Przez nie wi­dać było za­sło­nio­ne fi­ran­ka­mi okna i łóż­ko, koło któ­re­go sie­dział le­karz i sta­rzec smut­ny z gło­wą na ręku opar­tą. Ci­chość pa­no­wa­ła zu­peł­na, wszedł Adolf, a le­karz i sta­rzec ob­ró­ci­li się ku nie­mu, on na pal­cach przy­bli­żył się ku łożu i sta­nął wry­ty spój­rzaw­szy na bla­dą twarz cho­rej i za­pa­dłe, lecz moc­no ja­śnie­ją­ce oczy i pierś wzno­szą­cą się czę­stym i cięż­kim od­de­chem.

Le­karz ziew­nął, splu­nął i spój­rzał na ze­ga­rek – po­tem wstał, zbli­żył się do sto­licz­ka, w gło­wach łoża sto­ją­ce­go na­lał ku­bek le­kar­stwa i pod­szedł z nim do cho­rej. Ujął ją lek­ko za rękę, pod­niosł nie­co w górę gło­wę z po­dusz­ką, po­dał na­pój, ona go chwy­ci­ła zwię­dłe­mi pal­ca­mi, po­nio­sła do ust, wy­pi­ła i wstrzą­snąw­szy się od­da­ła na­zad na­czy­nie.

Po­tem gło­wa i po­dusz­ki opa­dły zno­wu. Adolf pa­trzał, oczy miał ko­lej­no wle­pio­ne, to w cho­rą, to w le­ka­rza, to w ojca, a twarz jego była bla­da i za­cho­wy­wa­ła, je­den po wszyst­kich ry­sach prze­cią­gnię­ty i wy­kle­jo­ny na nich wy­raz; ci­chej, we­wnętrz­nej bo­le­ści.

Le­karz szep­tał cóś po ci­chu do cho­rej, da­wał jej cóś wą­chać z fla­szecz­ki, ru­szał ra­mio­na­mi i słu­chał jak ona od­po­wia­da­ła pół­gło­sem, prze­ry­wa­ne­mi od­de­chem du­szą­cym sło­wy, w któ­rych dla tego tyl­ko był zwią­zek, kto przy­go­to­wa­ny i za­sto­so­wa­ny do sta­nu jej du­szy i cho­ro­by, znał al­fa­bet tego ję­zy­ka, i ta­jem­ni­ce jego, dla zdro­wych i szczę­śli­wych, tak nie­po­ję­te, ja k hie­ro­glif dla po­przed­ni­ków Cham­pol­lio­na.

Adolf pa­trzał jesz­cze – po­tem ocie­ra­jąc łzy z oczu wy­szedł po ci­chu i siadł w dru­gim po­ko­ju koło okna, skie­ro­wał oczy – pa­trzał–pa­trzał wie­dział tyle, ile wi­dzi trup z wy­łu­pio­nem okiem–bo du­sza jego nie była przy oczach.

Kil­ka osób prze­szło przez po­kój, on nic nie wi­dział, na nic nie uwa­żał, cały scho­wał się w sie­bie. W tem ko­bie­ta mło­da, ubra­na w sa­lo­pę, ka­pe­lusz I chust­kę, we drzwiach się uka­za­ła i na pal­cach, ostroż­nie, po­de­szła ku nie­mu. Z po­li­to­wa­niem spój­rza­ła i chcąc z gorz­kich du­mań prze­bu­dzić, wzię­ła go po­wo­li za rękę. – Adolf tem do­tknię­ciem do rze­czy­wi­sto­ści wró­co­ny, ob­ró­cił się pio­ru­nem, spoj­rzał wiel­kie­mi oczy­ma, uśmiech­nął się niby, i niby ukło­nił, ale nie­dość jesz­cze ze­brał my­śli, aby mógł choć sło­wo wy­mó­wić. – Jak się ma mama two­ja? za­py­ta­ła ko­bie­ta.

Adolf mil­czał.

– Mó­wio­no mi że le­piej?….

Adolf wes­tchnął.

– Przy­je­cha­łam umyśl­nie, –może was ro­ze­rwę tro­chę – mó­wio­no mi, że papa twóy i ty Pa­nie Adol­fie, bez przy­czy­ny, nad­to roz­pa­cza­cie.

–- Jak­to b ez przy­czy­ny?

– Czyż moż­na tak pręd­ko tra­cić na­dzie­ję?

Adolf chwy­cił ją za rękę, w oczach jego, smut­ny ja­kiś za­pał bły­snął, na twa­rzy roz­la­ło się dwo­iste, wal­czą­ce nie­okre­ślo­ne uczu­cie.

–- Jam daw­no stra­cił na­dzie­ję!- rzekł po chwi­li – żad­na mi się nie spraw­dzi­ła I oczy jego, gdy to mó­wił wle­pio­ne były, w nie­bie­skie oczy-ko­bie­ty, jak­by w nich nie­mej szu­kał od­po­wie­dzi. Ona zda­wa­ła się być zmię­sza­na, zmie­sza­na jak ten kogo zła­pa­no z ro­man­sem, za­miast kan­ty­czek w ko­ście­le – nie rze­kło ani sło­wa, wy­rwa­ła z lek­ka rękę i po­szła ku drzwiom po­ko­ju cho­rej, a za nią: po­cią­gnął się, po­wol­ny, smut­ny, wzrok Adol­fa.

Ci­cho było – jak we­szła nikt się nie ru­szył – po chwi­li tyl­ko głos stłu­mio­ny, jak­by z nie­za­sy­pa­ne­go jesz­cze wy­cho­dzą­cy gro­bu ode­zwał się.

– To ty, Ma­tyl­do?

– Ja – od­po­wie­dzia­ła przy­by­ła. Po­lem zmię­szał się ra­zem głos ko­bie – ty, z gło­sem star­ca i le­ka­rza, ale nic nie moż­na było zro­zu­mieć, jak w mu­zy­ce, w któ­rej każ­dy gra co in­ne­go, i wszy­scy się tłu­mią. Po­tem głos cho­rej zno­wu.

– Gzy daw­no tu­taj?

– Tyl­kom co przy­by­ła.

– Bóg ci za­płać – moja dro­ga, żeś o mnie przed śmier­cią na­wet moją, nie za­po­mnia­ła, ja o to­bie po śmier­ci nie za­po­mnę.

Otwo­rzy­ły się drzwi przed­po­ko­ju, Adolf pod­niósł gło­wę, wi­dział ale za­py­tał dla tego – Kto tam?

– To ja! – prze­bąk­nął dzie­cin­ny głos i wszedł żwa­wo mały chłop­czy­na, od lat sze­ściu, spo­tnia­ły, czer­wo­ny, zmę­czo­ny, z łu­kiem w ręku.

– Ci­choż Ja­siu! wiesz że mama cho­ra – mó­wi­łem tyle razy, że­byś tu nie cho­dził.

A czyż ja będę cią­gle sie­dział na gan­ku – kie­dy ja mó­wi­łem Ka­ro­li­nie, że jej ka­za­li mnie ba­wić, a ona nie chcia­ła, po­ka­za­ła mi ję­zyk i po­szła z To­ma­szem do of­fi­cy­ny.

– Więc baw się sam.

– A kie­dy ja nie chcę!… To mó­wiąc chłop­czy­na nie­ukon­ten­to­wa­ny łuk w ręku ob­ra­cał, po­tem spoj­rzał w okno pod­nio­sł­szy się na pal­cach i za­wo­łał.

– Któś przy­je­chał – i wy­biegł trza­snąw­szy drzwia­mi, a Adolf wy­szedł za nim; lecz na pro­gu Ksiądz go spo­tkał.

– Nie­chże bę­dzie po­chwa­lo­ny Je­zus Chry­stus!

– Na wie­ki wie­ków, Amen.

I Ksiądz sa­piąc i prze­wra­ca­jąc gębą jak­by miał całą li­ta­ni­ją mię­dzy zę­ba­mi, po­stą­pił z głu­po­wa­tą miną na śro­dek po­ko­ju.

– A mat­ka jak się ma – sły­sza­łem że sła­ba? hę? – rzekł wy­trzesz­cza­jąc oczy na Adol­fa – hę?

– Zle się ma! źle! od­po­wie­dział Adolf – ży­czy­ła so­bie od­być spo­wiedź – ale nie wiem, może śpi te­raz.

– Tak! może i śpi! od­po­wie­dział Ksiądz cią­gle gry­ząc li­ta­ni­ją czy po­wie­trze i su­wa­jąc się z miną obo­jęt­ną po po­ko­ju – umhu! tak! tak!….

Siadł na­re­ście – a Adolf po­szedł do po­ko­ju cho­rej. Za­stał wszyst­kich przy łożu – le­karz da­wał jej na­pój ja­kiś, sta­rzec pa­trzał na twarz jej bla­dą i gorz­ko, gorz­ko pła­kał, bo mu­siał łzy i bo­leść po­ły­kać, aby ich cho­ra nie wi­dzia­ła. Krzy­wił się, wstrzy­my­wał, tłu­mił łka­nia, ucie­rał się chust­ką i wzdy­chał pier­sia­mi tyl­ko, bo­jąc się usta­mi pu­ścić wes­tchnie­nia na­wet.

Adolf wszedł, mru­gnął na przy­by­łą ko­bie­tę, wy­wiódł ją, do dru­gie­go po­ko­ju i oznaj­mił o przy­by­ciu Księ­dza – ona po­szła py­tać le­ka­rza i do­wie­dzieć się, czy moż­na bę­dzie wpu­ścić prze­wie­leb­ne­go. Tym cza­sem Adolf ma­jąc po­le­ce­nie ba­wie­nia Księ­dza, sta­nął na prze­ciw nie­go i pa­trzał, na­re­ście do­my­śliw­szy się, że żad­na roz­mo­wa nie może się utrzy­mać, a Ksiądz znu­dzić się może, ka­zał mu dla za­baw­ki przy­nieść wina i cia­sta; a ten spo­sób za­ba­wy nie­omyl­nym jest, kie­dy go użyć chce­my, z tymi któ­rych gęba to tyl­ko umie po­wtó­rzyć, cze­go się pa­pu­zim spo­so­bem wy­uczy­ła, dla ka­wał­ka chle­ba.

We­szła Ma­tyl­da, po­pro­szo­no Księ­dza do cho­rej, on otarł usta, strzą­snął z suk­ni okru­chy cia­sta, do­koń­czył lam­pecz­ki wina i bio­rąc pod pa­chę, mą­drość swo­ję bre­wi­jarz, zbli­żył się ku drzwiom, i sta­nął w po­ko­ju cho­rej. Ona pod­nio­sła gło­wę, sta­rzec jej mąż spoj­rzał, brwi zmarsz­czył nie­chęt­ny i od­wró­cił gło­wę, le­karz skrzy­wiw­szy się, po­sta­wił le­kar­stwo na sto­le, za­wi­nął rę­kaw­ki suk­ni i wy­mknął się z po­ko­ju.

Cho­ra pro­si­ła Księ­dza, aby sie­dział, on też usiadł; wszy­scy wy­szli i sta­rzec na­wet nie­chęt­nie wy­wlokł się po­wo­li. Cho­ra zo­sta­ła sam na sam z Księ­dzem,

Wszy­scy zgro­ma­dzi­li się w przed­po­ko­ju, i mil­cze­li, bo­jąc się prze­ry­wać przed­gro­bo­we du­ma­nia star­ca, któ­re la­tać mu­sia­ły po przy­szło­ści, mo­gi­łach i nie­bie, bo wy­ro­sły z my­śli o umie­ra­ją­cym.II.

SPO­WIEDŹ.

– Czy wy­szli? spy­ta­ła cho­ra pod­no­sząc z trud­no­ścią gło­wę nad po­dusz­ki. Oj­cze, czy­śmy sami?,

– Nie­ma ni­ko­go.

– Ja umrę, umrę – chcę umrzeć i czu­ję że umrę. Oj­cze – ale jesz­cze nim umrę z ca­łe­go ży­cia pra­gnę się wprzód wy­spo­wia­dać.

I tu, po zwy­kłych uprzed­nich for­mu­łach, cho­ra spo­wia­dać się po­czę­ła. Wy­zna­nia jej na wie­ki w pier­siach ka­pła­na za­mar­ły. Fał­szy­wych więc nie ro­biąc do­my­słów, do dal­szej pój­dzie­my po­wie­ści.

Po spo­wie­dzi cho­ra czu­ła się go­rzej a go­rzej – le­karz po­wąt­pie­wał o ży­ciu, sta­rzec z gło­wą spusz­czo­ną sie­dział u łóż­ka zno­wu, przy nim stał syn i Ma­tyl­da.

Noc nad­cho­dzi­ła, słu­dzy po­ci­chu prze­cho­dzi­li po domu; w po­ko­ju cho­rej pa­no­wa­ło to uro­czy­ste mil­cze­nie, po­przed­nik śmier­ci, pro­wa­dzą­ce du­szę do wy­so­kich kra­in po­ko­ju; a my­śli przy­tom­nych za­wie­szo­no nad gro­bem zda­wa­ły się ocze­ki­wać od cho­rej po­pę­du – czy za nią mia­ły iść do nie­ba, czy z nią po­zo­stać na zie­mi. Le­karz tyl­ko zim­ny, tra­wią­cy bo­leść cu­dzą tak ła­two, jak naj­lżej­szą po­tra­wę, z zim­ną krwią, z zim­nem ser­cem pa­trzał na ostat­ni od­dech umie­ra­ją­cej i li­czył w my­śli ile do­stać może, za trzy nocy bez­sen­ne. Cho­ra usnę­ła spo­koj­niej­sza; sta­rzec nie chciał odejść od jej łoża; z zwie­szo­ną gło­wą, peł­ną wspo­mnień ubie­głe­go ży­cia, wpa­try­wał się w jej twarz bla­dą, ję­czał przy­wa­lo­ny bo­le­ścią; a obok nie­go le­karz za­ży­wał ta­ba­kę, ucie­rał nos i głę­bo­ko du­mał o kur­sie zło­ta.

Adolf znu­żo­ny ca­ło­dzien­nym tru­dem, po­szedł do sali, siadł na ka­na­pie i du­mał tak­że, – za nim we­szła Ma­tyl­da i zrzu­ca­jąc chust­kę po­szła do zwier­cia­dła, po­pra­wi­ła roz­rzu­co­ne wło­sy i zbli­ży­ła się ku nie­mu. Obo­je byli smut­ni, obo­je mil­cze­li, Adolf spo­glą­dał na za­mknię­te for­te­pia­no sto­ją­ce u okna, po­tem na nią, po­tem na su­fit – na­re­ście wziął ją za rękę.

– Tak się to Ma­tyl­do – rzekł – zmie­nia wszyst­ko, tu tak smut­no – a daw­niej tak było we­so­ło!

– Zwy­czaj­nie jak na świe­cie–od­po­wie­dzia­ła ko­bie­ta z wes­tchnie­niem, rzu­ca­jąc wzrok prze­lo­tem na zwier­cia­dło. Smut­ki mi­ja­ją, musi i ra­dość mi­jać – Mama zda­je się mieć le­piej!

Adolf mil­czał.

– Czy pa­mię­tasz?– ozwał się po chwi­li – w tej sali zo­ba­czy­li­śmy się raz pierw­szy.

I wes­tchnę­li obo­je – i mi­mo­wol­nie zbli­ży­li się ku so­bie – wie­czór był ciem­ny – ci­cho w oko­ło. Adolf po­czuł jej ser­ce, tuż o cal tyl­ko od swe­go, uczuł jak jej ręka drga­ła w jego dło­ni; przy­ło­żył twarz, do jej twa­rzy-wes­tchnął jak by chciał spró­bo­wać, czy obie du­sze, do jed­ne­go są na­stro­jo­ne tonu – i ona wes­tchnę­ła. Dwa wes­tchnie­nia zgo­dzi­ły się har­mo­nij­nie – była to tyl­ko pró­ba-Adolf zbli­żył usta i po­ca­ło­wał raz pierw­szy.

Wpadł słu­żą­cy ze świe­cą – mat­ka Adol­fa umar­ła!III.

KU­GLA­RZE.

Na pro­gu sta­li słu­dzy czar­no ubra­ni z trum­ną na ra­mio­nach – sta­rzec w nie­mej ro­spa­czy pa­trzył na drze­wo, okry­wa­ją­ce "po­sag wznie­sio­ny zni­kłej du­szy" * ). Da­lej w gan­ku stał le­karz za­ży­wa­jąc ta­ba­kę i wpa­tru­jąc się za­my­ślo­ny w ta­ba­kier­kę; jesz­cze da­lej Adolf – on pła­kał jed­nem okiem, a dru­giem pa­trzał na Ma­tyl­dę. Na dzie­dziń­cu byt wóz ża­łob­ny, na któ­ry nie­sio­no trum­nę, sta­ła włość cała ze świe­ca­mi i trzech księ­ży roz­ma­wia­ją­cych obo­jęt­nie.

– Trze­ci to już, chwa­ła Bogu, tak bo­ga­ty po­grzeb, – ode­zwał się je­den -

*) Rich­ter.

z nich prze­rzu­ca­jąc ar­ku­sze, z któ­rych miał czy­tać mowę po­grze­bo­wą.

– Tak! prze­rwał dru­gi – nu! a jak się to­bie uda­ło wczo­raj­sze po­lo­wa­nie ?

– Za­bi­łem cóś tam! co? czas śpie­wać – a co? nie zna­la­złeś w bre­wi­ja­rzu? – a jaki masz bre­wi­jarz? u mnie jest za­kład­ka! Trum­nę moc­no po­staw­cie, bo to ka­wał dro­gi. Mó­wią że tego roku bę­dzie dużo ka­czek! my­śli­wy je­stem, to się cie­szę! a co? zna­la­złeś – pa­gi­na 124 – a co tam ? jesz­cze? – Oj. ' mu­szę so­bie spra­wić wa­to­wa­ny płaszcz, zim­no cza­sa­mi w tym, bo to wia­trem pa­nie pod­szy­ty.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: