- W empik go
Cztery wesela. Tom 2: szkic fantastyczny - ebook
Cztery wesela. Tom 2: szkic fantastyczny - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 235 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Moja droga! ja jutro muszę wyjechać do Lublina –
– Mnie się zdaje, że w tem nie ma nic pilnego.
– Naprzód, muszę się widzieć z naszym plenipotentem, względem tej sprawy –
– Możesz napisać do niego.
– Musze dla siebie meble kazać robić –
– Czyż na to nie będzie czasu! Zresztą poślemy komissarza.
– Potem, wypadało by pomyśleć o Jasiu – możeby go do szkół odwieść, albo oddać na pensyą –
– Ten rok może jeszcze zostać w domu – odpowiedziała Matylda z wyraźnem nieukontentowaniem. Jeszcze tak młody! Nie ma nic gorszego jak te dzieci wcześnie do miasta oddawać.
– Można by wprawdzie przyjąć guwernera, ale i poto jechać trzeba samemu –
– Jeśli to za konieczną rzecz uważasz, tobyśmy mogli pojechać razem – i ja znajdę interessa.
– A gdzie tam! – odparł Adolf z niecierpliwością – do karety nie mamy koni –
– Pojedziem wielkim koczem –
– Gdzież tobie jechać koczykiem – jeszcze się zaziębisz – jesień tak brzydka.
– Przyzwyczajona jestem do powietrza – a dobrze byłoby przy tej okoliczności porobić swoje sprawunki… – naprzód szlafroków –
– To ja ci przywiozę wiele chcesz.
– Czyż ty się poznasz natem, albo zakazać potrafisz – prócz tego nie obejdę się bez zimowego kapelusza.
– Tobyś mogła napisać do pani Ru – ban, Ona by ci pewno wedle gustu twego dostarczyła.
– Muszę sobie także zrobić zapas trzewików, bo nie mam ledwie par kilka.
– Daj miarę, ja ci kopę przywiozę –
– O wierzę! przywieziesz takich co mi się na nic nie zdadzą –
– No, ale widzisz samej jechać, dla takiego głupstwa. W tak brzydki czas! możesz jeszcze zachorować. Gdyby jeszcze co pilnego, ale to, takie bagatele! Nigdy na to nie pozwolę, abyś się sama bez przyczyny narażała •'
– To imaginacya! cóżby mi się stać miało? wierz mi, że pojadę i wrócę bez żadnego przypadku!
– Ale ja na tę podróż nigdy nie pozwolę – i jeśli się uprzesz koniecznie pojechać, to ja sam gotów się jestem odrzec tej podróży.
– Najrozumniej byś zrobił?
– Tak! ale sama miarkuj! – czyż podobna sprawy zaniechać, zapomnieć o wszystkiem, zakuć się tak w domu!
– Zakuć się w domu! Także trzeba było mówić od razu – więc się już znudziłeś w domu?
– Ale, broń Boże! nie o tem mówiłem! Takie zaniedbanie może w interessach znaczną zrobić różnicę –
– Czyż tych interessów listownie zrobić nie można?
– Sama wiesz co to są listy – Któś odbierze, cztery tygodnie nie odpisze, nie pomyśli – Jak sam pojadę, jak mu głowę natrę, pochodzę tam, tu – to się jakoś przypilnuje i zrobi.
– I nie jedź – nie jedź – mój drogi – przerwała Matylda – nie jedź kiedy ja cię proszę.
– Juściź wiesz Matyldo, że nie ma rzeczy którejbym na proźbę twoją nie zrobił – i to zrobić mogę. Lecz czyż zechcesz być przyczyną utraty jakiej?
– Więc odstępuję mego – jedź – jedź, kiedy ci się to tak koniecznem wydaje – ale kiedyż powrócisz?
– Ja? – oto tak – Ztąd do Lublina mil 10 – dzień drogi, lub półtora – tam, zabawię dni trzy, cztery, tydzień
najwięcej; a jeśliby przypadkiem z drogą tam i nazad zabrało to wszystko dwa tygodnie – to pewno ani godziny więcej. – A kiedyż wyjedziesz?
– Jutro, moja droga. Wszak im prędzej to zbyć z karku, tym lepiej – nieprawdaż?
– O ! zapewne! a masz że pieniądze?
– Mam tyle, że mi zapewne wystarczy –
– Gdybyś uważał, że ci zabraknie, weź u mnie, wiele zechcesz, bo ty teraz póki nie urządzisz majątku, swemi niebardzo możesz szafować. Ale wracaj, wracaj! prędzej! Nie wiem jak ja tu wyżyję bez ciebie – tu będzie smutno, nudno nie do wytrzymania.
– A juściż i ja się będę spieszył – czyż ja tam na zabawy jadę, na jakieś szczególniejsze roskosze – wiesz sama że z potrzeby!
– Owszem! na cóż ty się tłumaczysz – Baw się, baw mój drogi – Bądź szczęśliwy choćby nie ze raną – tego ci życzę zawsze, któżby ci bronił szukać szczęścia! Dziśże przynajmniej nie odjeżdżaj, bądźmy ciągle razem.
– Ach! wszakże zawsze razem będziemy! zawalał Adolf z zapałem przyciskając ją do serca i całując w czoło – Kto ma taką jak ty żonę, ten byłby najwystępniejszym z ludzi, gdyby gdzie indziej szukał roskoszy i szczęścia.
I ledwie skończył te słowa, zaczerwienił się, zmięszał, jak gdyby sobie co przypomniał, ochłonął z zapału, poprowadził ręką po czole, i zapytał ją zimno chodząc po pokoju:
– Cóż sobie więcej, każesz przywieść z Lublina?
– Nic! bylebyś siebie przywiózł jak najprędzej!
– O! o to być możesz spokojna! –
Któżby nie poznał z tej rozmowy Adolfa, że w Lublinie więcej go cóś nad sprawę zajmowało; któżby nie poznał ze Adolf nudzić się zaczynał z dobrą, miłą Matyldą? I nic dziwnego – można szacować i cenić osoby, a jednak nudzić się z niemi. Dusza potrzebuje po – karmu, nowości, biada temu, kto ją na-! sycić nie może. Nuda do wielu dziwnych i złych rzeczy doprowadza. Lecz w tem sercu Matyldy, spokojnem, gdzie najmniejsza odmiana, najmniejsze gwałtowniejsze poruszenie, zostawiało przykre ślady na długo, nowość nie tylko nie była pożądaną, lecz owszem przykrą. Jemu trzeba było nowości, jej pokoju. Ona, nie wyobrażała sobie jak zniesie to oddalenie, te dwa tygodnie, które jej wiekiem się zdawały; dwa tygodnie przez które, co chwila, co godzina, musiała myśleć o wszystkich przypadkach, jakie mogły spotkać jej męża i jej szczęście rozerwać na wieki!
Zacząwszy od gangreny, która z ukłucia palca przypaść może, aż do rozbójników i wilków na drodze, wszystkie okropności wcześnie się jej na suwały na oczy – o jednej tylko nie myślała rzeczy – nie wierzyła w to, aby Adolf, mogł tak prędko pokochać inną kobietę. U niej miłość była nałogiem – im dłuższa, tym mocniejsza.
Teraz jednym skokiem rzućmy się gdzie indziej – zostawmy Adolfa liczącego pieniądze na drogę, Matyldę w oknie zamyśloną – zobaczmy jeszcze jedną parę.
Pan Półkownik Salezy siedział z fajką na kanapie zamyślony, oparty na poduszce, nadęty – przed nim stała filiżanka wonnej kawy ogromna – Był to ranek, pan Półkownik, ziewał jeszcze. Nagle do jego pokoju wbiegła żona, z trzaskiem, stukiem, hałasem, a Półkownik wstał przed nią z kanapy, sapiąc przybliżył się ku niej i życząc dnia dobrego w rękę pocałował.
– Dzień dobry Półkownika! odezwała się Julija głośno, patrząc we zwierciadło, i głaszcząc go pod brodę – Jakie ci się spało?
– Umh! jak zwyczajnie, nie ile – tylko sny miałem straszne – śniło mi się żem jeździł konno na pargaminowym przywileju na starostwo jakieś, z radości że mi go dali zmęczyłem się tem okropnie! A Jejmości jak się spało?
– Prosiłam cię przecie, żebyś mię nigdy Jejmością nie nazywał! –
– A pani? o!
– Ja, dobrze, dość dobrze. Ale, w czy wiesz Pułkowniku, że ja myślę jutro jechać do Lublina?
– Umh! a to czego?
– Tyle interesów razem! zawołała Półkownikowa. A naprzód, nasza spraw wa z sukcessorami pana Żołądka
– Umh! a cóż tam, pani żona poradzi?
– Juściż, kiedy Waszmość to zaniedujesz i znajesz się na ludzi, to choć ja przypilnować muszę, Adwokata ugodzić, przełożyć interess, być u Sędziów.
– To – to – może bym ja pojechał?
– A gdzie tam! żywo odpowiedziała Julija – Choćbyś i pojechał, to czy przypilnujesz. Ty się spać położysz, a oni zrobią co zechcą – Ja sama jechać muszę.
– Tak – ale w brzydką porę – w jesień – o! żeby ci to nie zaszkodziło, moja duszko!
– Cóż mi zaszkodzi? pojadę karetą.
– Umh! i długo tam myślisz zabawić?
– Będzie to zależało od okoliczności – odpowiedziała Julija obojętnie – Tydzień – miesiąc – kwartał – któż to może wiedzieć?
Tylko – mój Półkownika potrzeba rai na to pieniędzy! – I pogłaskała go pod brodę.
– Jakto?