- W empik go
Cztery Żywioły, czyli autostopem dookoła Islandii - ebook
Cztery Żywioły, czyli autostopem dookoła Islandii - ebook
Niniejsza książka powstała na podstawie codziennych zapisków, które prowadzone były podczas miesięcznej wyprawy autostopem po Islandii. Zawinięta w śpiwór, pod smaganym wiatrem namiotem, starannie zapisywałam spostrzeżenia, przemyślenia, które później posłużyły do stworzenia nieprzeciętnego przewodnika dla spragnionych przygody. Nie będzie o hotelach i restauracjach. Będzie za to o recepcie na niezapomnianą przygodę wśród dziewiczej przyrody Islandii.
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65236-17-3 |
Rozmiar pliku: | 6,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niniejsza książka powstała na podstawie codziennych zapisków, które prowadzone były podczas miesięcznej wyprawy autostopem po Islandii. Zawinięta w śpiwór, pod smaganym wiatrem namiotem, starannie zapisywałam spostrzeżenia, przemyślenia, które później posłużyły do stworzenia nieprzeciętnego przewodnika dla spragnionych przygody. Nie będzie o hotelach, restauracjach i biletach wstępu. Będzie za to o recepcie na niezapomnianą przygodę wśród dziewiczej przyrody Islandii. Będzie o wytworach natury, których nie spotkasz nigdzie indziej. O jej potędze, która uczy szacunku i pokory.
Trzymasz przed sobą książkę, która powstała z miłości do przyrody i konieczności podzielenia się obrazami, które pozostały w mojej głowie. Przecież takie wspomnienia nie mogą po prostu siedzieć uwięzione w szufladach pamięci. Każdy kto wybiera się na Islandię powinien przygotować psychikę, do tych niezwykłych obrazów, które go czekają. Z kolei ten, komu nie dane będzie wyruszyć w podróż, pozostają słowa przelane przeze mnie na kartkę papieru i nieco wyobraźni.
Zapraszam więc na przygodę, którą każdy z nas powinien popełnić choć raz w życiu.
Kilka słów o wyprawie
Po kilku autostopowych wojażach w te cieplejsze rejony Europy, przyszła pora na coś bardziej ekstremalnego. Tym razem wystawimy na próbę naszą cierpliwość łapiąc okazję na nieco rzadziej uczęszczanych, często nieutwardzonych drogach Islandii. Przetestujemy nasz namiot w ciężko przewidywalnych warunkach pogodowych. 6 maja stanęliśmy na płycie lotniska Londyn Luton, skąd poleciał samolot do podobno najbardziej fotogenicznego miejsca na Świecie.
1 miesiąc, 2 autostopowiczów i 4 żywioły do pokonania. Podczas wyprawy poznaliśmy siłę najpotężniejszych wodospadów Europy, wykąpaliśmy się w gorącej rzece, stanęliśmy na skraju dwóch ogromnych płyt tektonicznych jednocześnie i zostaliśmy dosłownie zmiażdżeni przez niespotykane wcześniej wiatry. Wszystko to z dobytkiem na plecach i wyciągniętym w górę kciukiem.
Plan wyprawy obejmował wstępnie około 2000 km. Okazało się jednak, że pokonaliśmy 3600km jadąc dookoła wyspy włącznie z często pomijanymi fiordami północno-zachodnimi. Jedynym środkiem transportu był autostop i siła własnych nóg. Dach nad głową w 99% stanowiło nasze podręczne M1.
Wyprawą tą chcieliśmy przekonać, że turystyka aktywna, to jedna z najlepszych form poznawania świata wraz z jego różnorodnością. Spotykając się często ze stwierdzeniem „Islandia? A co tam robić przez miesiąc?!”, pragniemy udowodnić jak bardzo opłaca się jechać w ten rejon, gdzie w zasięgu ręki spotyka się potęga 4 żywiołów.Ogień i lód turystycznego południa
Pierwsze godziny tuż po lądowaniu w Keflaviku są jakieś dziwne. Nieswojo czuje się człowiek z wielkiej metropolii, który właśnie znalazł się po środku niczego, w koło rozciągają się porośnięte mchem puste połacie, a wszystko co mu potrzebne do życia ma na plecach. Łatwo jest przynajmniej złapać pierwszego islandzkiego stopa. Zero zabudowań, o pobocze nie trudno. Po kilku minutach rozpoczyna się jedna z najlepszych autostopowych przygód w naszym życiu. Pełna zachwytu i ekscytacji. Pełna lekcji pokory i szacunku do natury. Pełna dobrych ludzi i pięknych gestów.
Jak się okazuje, pierwszy zatrzymany pojazd prowadzi profesor z Danii, który przyleciał do Islandii wraz z grupą naukowców, aby badać zmiany klimatu na wyspie. Moja geograficzna dociekliwość każe mi wytężyć mózg, przestawić myślenie na j. angielski i wypytać profesora co i jak. Okazuje się, że trawa o tej porze roku to wyjątkowo niepokojące zjawisko. Normalnie zieleń zalewa wyspę w czerwcu-lipcu. A tu skandal! Maj i trawa już urosła…
Nasza miesięczna wyprawa po Islandii zacząć się miała w Reykjaviku. Duński kierowca nie wjeżdża do samej stolicy. Wysiadamy więc pod miastem myśląc, że został nam krótki spacerek do przejścia. Niestety podczas każdej wyprawy zauważam u nas tendencje do niepotrzebnego „spacerowania” kilku ładnych kilometrów. Jak się okazuje do samego Reykjaviku mamy 10 km. Nieprzyzwyczajone plecy aż skrzypią pod naporem plecaków, a każdy przystanek autobusowy po drodze to nie tylko schron przed deszczem i wiatrem, ale i szansa na zbawienny odpoczynek. W końcu docieramy do samej stolicy Islandii. Miasto niestety nas nie powaliło. Oczywiście ma typowy północny charakter, ale my w głowie mamy już tylko te wszystkie cuda natury, które widzieliśmy na zdjęciach. Najbardziej charakterystyczna budowla — kościół Hallgrímskirkja zbudowany na wzór jednego z bazaltowych wodospadów, to rzeczywiście dość oryginalny projekt. Samo centrum to deptak z setkami sklepów z pamiątkami, swetrami z owczej wełny i pubami. Nam jednak niezbędny jest sklep ze sprzętem turystycznym. Trzeba coś jeść przez miesiąc, więc butla gazowa jest niezbędna. Żeby znaleźć pasujący nam sprzęt trzeba się trochę nalatać. Ja jako osoba, która nie rozchodziła butów przed wyjazdem i teraz nie może ruszać stopą, zostaję na ławce, a Adaś rusza w poszukiwaniu potrzebnego ekwipunku. I tak sobie siedzę, czytam książkę, obserwuje ruch uliczny i zapadający zmrok (wtedy myślałam jeszcze, że w nocy jest ciemno). I nagle podchodzi niczego sobie młodzieniec.
— Cześć, skąd jesteś? — pyta z zawadiackim uśmiechem.
— Cześć, z Polski — odpowiadam lekko zaskoczona.
— Chcesz iść ze mną do łóżka? — zadaje pytanie chłopak jakby pytał o drogę.
Wręcz odebrało mi mowę. Ta bezpośredniość była chyba celowa, żeby od razu zwalić dziewczynę z nóg.
— Sorry, jestem z Północy, musisz mnie zrozumieć.
Później miałam już wrażenie, że każdy chłopak z brodą przechodzi obok mnie z tą samą myślą. W końcu wszyscy oni są z Północy. Niezłe mi powitanie.
Po bezowocnych poszukiwaniach butli, przyszła pora na rozejrzenie się za noclegiem. W informacji turystycznej zakupujemy bilet wielkości naparstka (350 koron) z zamiarem wyjechania na wylotówkę w stronę wschodnią. Wyspę będziemy bowiem objeżdżać przeciwnie do wskazówek zegara. Niewielkie wzgórze wśród DRZEW wydaje się być idealnym miejsce. Dlaczego DRZEW? Bo to pierwszy z dwóch razy, kiedy widzieliśmy na Islandii coś w rodzaju mini lasku z „normalnymi drzewami”. Jest to zjawisko tak rzadkie, że już nieduże połacie lasu znajdują się pod ochroną. Na wyspie istnieje jeden większy obszar leśny. Hallormsstaður to park narodowy o powierzchni 740 ha. Gdyby nie wpływ człowieka, który w 872 roku przypłynął na porośniętą dziewiczym lasem liściastym Islandię, pewnie w większości spalibyśmy w namiocie skrytym pod drzewami. Niestety destrukcyjny wpływ istoty myślącej, zmienił nieodwracalnie środowisko Islandii.
Darmowy fragment