Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czułe spotkania - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 października 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
31,50

Czułe spotkania - ebook

Niektóre bohaterki oddają się namiętności po pierwszym spotkaniu, inne odkrywają ją na nowo po latach wspólnego życia. Wszystkie pragną miłości i spełnienia. Nieważne, czy znalezionej w romantycznym hotelu, w podróży, czy w blasku świec własnego domu. Ważne, że każda z nich ma odwagę, by przeżyć piękne chwile.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8103-703-7
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Liliana Fabisińska

Koncert

Syl­wia wy­szła z pra­cy wcze­śniej niż zwy­kle. Mu­sia­ła mieć czas, żeby przy­go­to­wać się na to spo­tka­nie. Spo­tka­nie, bo sło­wo „rand­ka” nie chcia­ło przejść jej przez gar­dło. Jaka rand­ka, sko­ro mają spo­tkać się po raz pierw­szy w ży­ciu? Na rand­ki cho­dzi się z uko­cha­nym, a nie z fa­ce­tem, któ­re­go pew­nie nie roz­po­zna­ła­by na­wet na uli­cy, któ­re­go mi­nę­ła­by na scho­dach, nie do­my­śla­jąc się, że to z nim roz­ma­wia­ła przez ostat­nie ty­go­dnie.

Wy­ję­ła z sza­fy wszyst­kie su­kien­ki i mie­rzy­ła je po ko­lei, zu­peł­nie nie mo­gąc się zde­cy­do­wać. Czer­wo­na? Kre­mo­wa w ró­życz­ki? A może jed­nak nie­bie­ska? Po­dob­no męż­czyź­ni za­wsze wspo­mi­na­ją, że ich uko­cha­na na pierw­szej rand­ce mia­ła na so­bie błę­kit­ną su­kien­kę – na­wet je­śli tak na­praw­dę była ubra­na w po­szar­pa­ne dżin­sy i T-shirt z tru­pią czasz­ką.

Wła­ści­wie… może wła­śnie po­win­na za­ło­żyć sta­re dżin­sy i ko­szul­kę z ko­ścio­tru­pem albo z logo ze­spo­łu Me­tal­li­ca? Żeby nie po­my­ślał, że wy­stro­iła się spe­cjal­nie dla nie­go…

Ale prze­cież ta su­kien­ka, przy­naj­mniej teo­re­tycz­nie, wca­le nie była dla Krzysz­to­fa. Szli na kon­cert. Mu­zy­ka po­waż­na, for­te­pian, za­byt­ko­wy pro­te­stanc­ki ko­ściół na dru­gim koń­cu mia­sta… Chy­ba nie wy­pa­da­ło wpa­ro­wać na ta­kie wy­da­rze­nie w wy­mię­tym pod­ko­szul­ku z tru­pią cza­chą?

A więc jed­nak su­kien­ka. I to nie­bie­ska.

Za­ło­ży su­kien­kę, choć­by dla wir­tu­oza for­te­pia­nu i dla wszyst­kich pań po sie­dem­dzie­siąt­ce, ubra­nych na czar­no, któ­re na pew­no za­sią­dą w ław­kach obok niej. A może na krze­słach? Nie była ni­g­dy w tym ko­ście­le. Praw­dę mó­wiąc, wy­bór ko­ścio­ła na pierw­szą rand­kę wy­da­wał się Syl­wii nie­co kon­tro­wer­syj­ny… Uda­wa­ła jed­nak za­chwyt tą pro­po­zy­cją, żeby nie wyjść na nie­za­in­te­re­so­wa­ną kul­tu­rą pro­stacz­kę. Krzysz­tof cią­gle cho­dził na ja­kieś wy­sta­wy, pre­mie­ry w te­atrze i w ki­nie, no i bar­dzo in­te­re­so­wał się mu­zy­ką po­waż­ną. Co wie­czór przy­sy­łał jej lin­ki do utwo­rów Ba­cha, Mo­zar­ta, do swo­je­go ulu­bio­ne­go Rach­ma­ni­no­wa, któ­re­go Syl­wia słu­cha­ła chy­ba po raz pierw­szy w ży­ciu. Im­po­no­wa­ła jej ta wie­dza Krzysz­to­fa, to, z jaką pa­sją pi­sał o mu­zy­ce. Jak mo­gła­by od­mó­wić wspól­ne­go wy­słu­cha­nia kon­cer­tu?

A może masz ja­kiś inny po­mysł na na­sze pierw­sze spo­tka­nie? – py­tał tro­skli­wie.

Oczy­wi­ście, że mam – od­po­wie­dzia­ła mu w my­ślach. Kawa i ciast­ko, a po­tem dłu­gi spa­cer po par­ku i może… je­śli bę­dziesz taki za­chwy­ca­ją­cy, jak w roz­mo­wach w sie­ci i przez te­le­fon… może po­ca­łu­nek na ław­ce w cie­niu drze­wa?

Oczy­wi­ście, że nie mam – od­pi­sa­ła szyb­ko. Twój po­mysł jest wspa­nia­ły, z ra­do­ścią po­słu­cham tego kon­cer­tu w Two­im to­wa­rzy­stwie.

Mia­ła na­dzie­ję, że spo­tka­ją się wcze­śniej w ja­kiejś ka­wiar­ni. Chcia­ła­by po­być z nim tro­chę gdzieś, gdzie moż­na roz­ma­wiać, śmiać się, pa­trzeć so­bie w oczy – a nie tyl­ko sie­dzieć obok sie­bie, słu­cha­jąc wy­bit­ne­go pia­ni­sty.

Krzysz­tof obie­cy­wał, że tak wła­śnie zro­bią, w ostat­niej chwi­li zmie­nił jed­nak pla­ny.

Wy­bacz, mu­szę zo­stać dłu­żej w pra­cy, spo­tka­my się na miej­scu. W za­łącz­ni­ku prze­sy­łam Twój bi­let. Po­daj ad­res, za­mó­wię Ci tak­sów­kę.

Sama so­bie za­mó­wię – od­pi­sa­ła zi­ry­to­wa­na.

Na ide­al­nym ob­ra­zie Krzysz­to­fa za­czy­na­ły się po­ja­wiać pierw­sze rysy.

Za­mó­wię i za­pła­cę, to moja wina, że mu­sisz je­chać tam sama. Po­daj tyl­ko ad­res.

Cóż… może jed­nak nie było tak źle? Sko­ro fak­tycz­nie mu­siał zo­stać w pra­cy, za­cho­wał się chy­ba cał­kiem przy­zwo­icie, trosz­cząc się o to, żeby Syl­wia mia­ła swój bi­let i or­ga­ni­zu­jąc dla niej trans­port?

Nie było w tym ab­so­lut­nie ni­cze­go po­dej­rza­ne­go. Ona też cza­sa­mi wy­cho­dzi­ła z biu­ra dużo póź­niej, niż pla­no­wa­ła. Kil­ka razy mu­sia­ła w ostat­niej chwi­li od­wo­ły­wać spo­tka­nie z ko­le­żan­ka­mi, wi­zy­tę u fry­zjer­ki albo ko­la­cję u ro­dzi­ców. Naj­bar­dziej jed­nak było jej wstyd tego, że spóź­ni­ła się na po­grzeb uko­cha­nej bab­ci Ha­lin­ki z po­wo­du szko­le­nia dla sta­ży­stów, któ­re mu­sia­ła po­pro­wa­dzić. Bab­cia była jed­ną z naj­waż­niej­szych osób w jej ży­ciu. Do­brą wróż­ką, któ­ra za­mie­nia­ła jej dzie­ciń­stwo w cu­dow­ną baj­kę peł­ną ma­gii. Zaj­mo­wa­ła się nią, kie­dy ro­dzi­ce pra­co­wa­li, od­bie­ra­ła ją ze szko­ły, uczy­ła czy­tać, po­ma­ga­ła od­ra­biać lek­cje. I za­wsze mia­ła czas, żeby jej wy­słu­chać, po­ba­wić się z nią, uszyć jej su­kien­kę albo usma­żyć plac­ki z jabł­ka­mi. Do dziś czu­ła smak tam­tych plac­ków. Za­pach roz­grze­wa­ne­go na pa­tel­ni ole­ju przy­wo­ły­wał na­tych­miast wspo­mnie­nie o bab­ci. Jak mo­gła spóź­nić się na jej po­grzeb? Ni­g­dy so­bie tego nie da­ro­wa­ła, nie mia­ła jed­nak wy­bo­ru. Szko­le­nie było za­pla­no­wa­ne dwa mie­sią­ce wcze­śniej. Szef wściekł­by się nie na żar­ty, gdy­by je za­wa­li­ła.

Czy ma­jąc ta­kie do­świad­cze­nie, mo­gła się te­raz zło­ścić na Krzysz­to­fa? Czy na­praw­dę by­ło­by fair urzą­dzić pie­kło tyl­ko dla­te­go, że wy­pa­dło mu w pra­cy coś bar­dzo waż­ne­go aku­rat w dniu, na któ­ry za­pla­no­wa­li pierw­szą rand­kę?

– Pa­mię­taj, żeby się na nic nie na­ra­żać. Umów się w bez­piecz­nym miej­scu, nie wsia­daj do jego sa­mo­cho­du, nie pij ni­cze­go z bu­tel­ki, któ­rej sama nie otwo­rzysz – po­wta­rza­ła jej Ka­ro­li­na, któ­ra spo­ty­ka­ła się z fa­ce­ta­mi z por­ta­li rand­ko­wych przy­naj­mniej raz w ty­go­dniu. Taki mia­ła plan na ży­cie: czte­ry por­ta­le, mi­ni­mum czte­rech no­wych męż­czyzn mie­sięcz­nie. Wie­rzy­ła, że ilość w koń­cu przej­dzie w ja­kość. Jak do tej pory, była to na­dzie­ja ra­czej złud­na, Ka­ro­li­na jed­nak nie za­mie­rza­ła zwol­nić tem­pa. I w mię­dzy­cza­sie zo­sta­ła praw­dzi­wą eks­pert­ką od flir­tów w sie­ci i pierw­szych ran­dek.

Syl­wia za­dzwo­ni­ła więc do niej i szyb­ko opo­wie­dzia­ła całą hi­sto­rię z kon­cer­tem i tak­sów­ką.

– Nie ma mowy, nie wsia­daj do żad­nej tak­sów­ki, któ­rą przy­śle ten Krzysz­tof – orze­kła na­tych­miast przy­ja­ciół­ka. – To może być ktoś pod­sta­wio­ny albo on sam, prze­cież nie wiesz, jak wy­glą­da i czy na tych zdję­ciach, któ­re do­sta­łaś, jest na­praw­dę on. Może cię wy­wieźć do lasu, zgwał­cić albo za­mor­do­wać. Za­mów tak­sów­kę z ja­kiejś zna­nej kor­po­ra­cji, bez jego po­śred­nic­twa.

Dzię­ku­ję, jed­nak do­ja­dę do ko­ścio­ła sama – na­pi­sa­ła za­raz po roz­mo­wie z Ka­ro­li­ną. Za­nim jed­nak zdą­ży­ła na­ci­snąć „wy­ślij”, na te­le­fo­nie po­ja­wi­ła się wia­do­mość od Krzysz­to­fa:

Któ­rą kor­po­ra­cję lu­bisz? Za­mó­wię tak­sów­kę z tej, któ­rą wska­żesz.

Ar­gu­men­ty Ka­ro­li­ny wła­śnie stra­ci­ły ra­cję bytu.

Krzysz­tof ni­cze­go nie kom­bi­no­wał. Miał po pro­stu wy­ma­ga­ją­ce­go sze­fa.

A wie­czór, któ­ry za­czną na kon­cer­cie w zim­nych mu­rach sta­re­go ko­ścio­ła, wca­le nie musi się skoń­czyć, gdy tyl­ko umilk­ną bra­wa. O ile w ko­ście­le też bije się bra­wo?

Z bra­wa­mi lub bez braw, po kon­cer­cie mogą pójść na kawę, na drin­ka, na spa­cer… Je­sień, jak do tej pory, była na­praw­dę cie­pła. Na naj­bliż­szą śro­dę też nie za­po­wia­da­no desz­czu. Po­god­ny, bez­wietrz­ny wie­czór wy­da­wał się do­sko­na­ły, by po­cho­dzić po par­ku na ty­łach ko­ścio­ła albo po ulicz­kach Sta­re­go Mia­sta.

Lek­ki płasz­czyk? Kurt­ka? A może wy­star­czy duży, kwie­ci­sty szal? Dy­le­ma­ty Syl­wii nie mia­ły koń­ca. Po na­my­śle zde­cy­do­wa­ła się na szal. Je­śli bę­dzie jej zim­no, Krzysz­tof na pew­no sko­rzy­sta z oka­zji, żeby okryć ją szar­manc­ko swo­ją kurt­ką czy ma­ry­nar­ką. Albo oto­czyć ra­mie­niem, przy­tu­lić do sie­bie i tro­szecz­kę ją ogrzać…

Jej wy­ob­raź­nia sza­la­ła od dwóch ty­go­dni. Za­re­je­stro­wa­ła się na tym por­ta­lu wła­ści­wie dla żar­tu, na­mó­wio­na przez Ka­ro­li­nę. Uzna­ły, że to jej po­mo­że po­zbie­rać się po roz­sta­niu z Paw­łem. Po­mo­gło, fak­tycz­nie. Go­dzi­nę po za­ło­że­niu pro­fi­lu ze­bra­ła po­nad stu „fa­nów” i ode­bra­ła mnó­stwo wia­do­mo­ści z prze­róż­ny­mi pro­po­zy­cja­mi. Spo­tka­nia na kawę, wyj­ścia do kina, wspól­nej wy­ciecz­ki do Włoch, wy­sprzą­ta­nia jej miesz­ka­nia cał­kiem gra­tis („Po pro­stu lu­bię po­ma­gać ład­nym dziew­czy­nom”), kre­dy­tu bez żad­nych za­bez­pie­czeń… i sek­su bez żad­nych za­bez­pie­czeń. Pro­po­zy­cji sek­su było, rzecz ja­sna, naj­wię­cej.

Czy­ta­ła te wszyst­kie li­sty ra­zem z Ka­ro­li­ną, za­śmie­wa­jąc się do łez.

Aż do chwi­li, gdy po­ja­wił się Krzysz­tof. Tej jed­nej je­dy­nej wia­do­mo­ści nie po­ka­za­ła przy­ja­ciół­ce. Zu­peł­nie, jak­by się bała, że Ka­ro­li­na go ukrad­nie… Od pierw­sze­go wej­rze­nia wy­dał jej się inny niż wszy­scy męż­czyź­ni, któ­rych zna­ła. Z każ­dą wia­do­mo­ścią od nie­go utwier­dza­ła się w prze­ko­na­niu, że może im się udać. Że to, co mia­ło być wy­głu­pem, może oka­zać się dla niej prze­pust­ką do praw­dzi­we­go szczę­ścia.

Po­tem, kie­dy za­dzwo­nił, to wra­że­nie jesz­cze się po­głę­bi­ło. Roz­ma­wia­li przez po­nad go­dzi­nę, śmia­li się, prze­ko­ma­rza­li, jak­by zna­li się od mie­się­cy, a może i lat. Nie za­sy­pia­ła już bez roz­mo­wy z nim, choć­by naj­krót­szej. Za­wsze cze­kał, aż po­ło­ży się do łóż­ka, i dzwo­nił, żeby opo­wie­dzieć jej baj­kę na do­bra­noc.

Wszyst­ko go in­te­re­so­wa­ło. Jaki wzór ma jej po­ściel. Jak pach­nie szam­pon, któ­rym umy­ła wło­sy. I krem do rąk. I her­ba­ta owo­co­wa, któ­rą pije w chłod­ne po­ran­ki. Co je, co czy­ta, ja­kiej mu­zy­ki słu­cha. Co wi­dzi z okna w sy­pial­ni, a co z kuch­ni, kie­dy pa­rzy kawę. Czy do­le­wa do niej mle­ko. Czy pije z fi­li­żan­ki, czy z kub­ka. Czy ma psa albo kota. Czy śpi na brzu­chu, czy na wznak. Za­da­wał set­ki py­tań. Po raz pierw­szy w ży­ciu mia­ła wra­że­nie, że fa­cet na­praw­dę chce ją po­znać. Że ob­cho­dzi go to, jaki ma hu­mor, o co po­sprze­cza­ła się z są­siad­ką, dla­cze­go nie mo­gła wyjść z pra­cy na lunch… To za­in­te­re­so­wa­nie do­słow­nie ją upa­ja­ło.

– Roz­ma­wia­cie od dwóch ty­go­dni. – Kie­dy w koń­cu po­wie­dzia­ła Ka­ro­li­nie o jego ist­nie­niu, przy­ja­ciół­ka na­tych­miast za­czę­ła stu­dzić ten za­chwyt. – To nie jest nor­mal­ne, że jesz­cze nie za­pro­po­no­wał ci spo­tka­nia…

– Dla­cze­go jesz­cze nie za­pro­po­no­wa­łeś mi spo­tka­nia? – za­py­ta­ła na­stęp­ne­go dnia, kie­dy za­dzwo­nił punk­tu­al­nie o ósmej, żeby po­wie­dzieć jej „dzień do­bry” i upew­nić się, że zja­dła śnia­da­nie przed wyj­ściem do pra­cy.

– Cze­ka­łem, aż sama do tego doj­rze­jesz i po­czu­jesz taką po­trze­bę – od­po­wie­dział bez za­sta­no­wie­nia.

Wy­glą­da­ło na to, że wła­śnie ją po­czu­ła.

Dwa dni póź­niej je­cha­ła przez mia­sto tak­sów­ką, w swo­jej ślicz­nej nie­bie­skiej su­kien­ce, z sza­lem w gra­na­to­we kwia­ty na­rzu­co­nym nie­dba­le na ra­mio­na.

Nikt nie mu­siał wie­dzieć, że ta nie­dba­łość była go­dzi­na­mi ćwi­czo­na przed lu­strem…

Kie­dy pod­je­cha­ła pod ko­ściół, na scho­dach sta­ła tyl­ko roz­chi­cho­ta­na grup­ka eme­ry­tów. W ni­czym nie przy­po­mi­na­li smut­nych si­wych dam w czar­nych płasz­czach i ka­pe­lu­szach, któ­re so­bie wy­obra­ża­ła, my­śląc o ta­kim kon­cer­cie. Ci star­si pań­stwo byli ko­lo­ro­wi, żywo ge­sty­ku­lo­wa­li, prze­krzy­ki­wa­li się, wy­bu­cha­li gło­śnym śmie­chem. Syl­wia po­zaz­dro­ści­ła im tej ra­do­ści i tego, że są tam ra­zem. Ona naj­wy­raź­niej mia­ła iść na ten kon­cert cał­kiem sama. Do­brze, że wy­dru­ko­wa­ła bi­let, któ­ry przy­słał jej Krzysz­tof.

– Prze­jazd jest opła­co­ny, tak? – upew­ni­ła się, wy­sia­da­jąc z tak­sów­ki.

W grun­cie rze­czy nie mia­ła ocho­ty w ogó­le z niej wy­cho­dzić. Naj­chęt­niej po­pro­si­ła­by od razu o kurs po­wrot­ny, pro­sto pod dom. Prze­cież tak na­praw­dę nie lu­bi­ła mu­zy­ki po­waż­nej! W ży­ciu nie przy­szła­by na taki kon­cert, gdy­by nie to, że obok miał usiąść Krzysz­tof. Bez nie­go cały ten po­mysł kom­plet­nie tra­cił sens. Wy­nu­dzi się jak mops, słu­cha­jąc w to­wa­rzy­stwie ener­gicz­nych eme­ry­tów ja­kie­goś wir­tu­oza for­te­pia­nu. Wir­tu­oza naj­wy­raź­niej mało do­ce­nia­ne­go, bo ja­koś nie wi­dzia­ła przed ko­ścio­łem tłu­mów spra­gnio­nych wy­słu­cha­nia jego re­ci­ta­lu.

Zde­cy­do­wa­nie, po­wrót do domu był naj­lep­szym wyj­ściem z tej idio­tycz­nej sy­tu­acji. Zro­bi z sie­bie idiot­kę przed tak­sów­ka­rzem… ale ja­kie to ma zna­cze­nie?

Za­wa­ha­ła się z ręką na klam­ce.

I w tym mo­men­cie do drzwi sa­mo­cho­du pod­biegł męż­czy­zna w gra­na­to­wej ma­ry­nar­ce, po­chy­lił się i za­py­tał:

– Syl­wia? To ty?

– To ja, tak – od­par­ła nie­co zdzi­wio­na.

Męż­czy­zna w ni­czym nie przy­po­mi­nał Krzysz­to­fa ze zdjęć. Był dużo niż­szy, grub­szy, star­szy, a w do­dat­ku za­ro­śnię­ty jak Rum­cajs z kre­sków­ki, któ­rą oglą­da­ła w dzie­ciń­stwie.

Za­pa­dła nie­zręcz­na ci­sza. Tak­sów­karz nie uda­wał na­wet pro­fe­sjo­na­li­sty wca­le nie­za­in­te­re­so­wa­ne­go sy­tu­acją. Wpa­try­wał się w nich wy­raź­nie roz­ba­wio­ny. Pew­nie nie­je­den raz wi­dział już ta­kie rand­ki w ciem­no, na któ­rych Ado­nis z in­ter­ne­tu oka­zy­wał się na­gle gno­mem. Tu nie było aż tak źle. Męż­czy­zna ro­bił cał­kiem miłe wra­że­nie – tyle, że mógł­by być oj­cem Syl­wii. No, może młod­szym bra­tem jej ojca. A przede wszyst­kim – nie był Krzysz­to­fem. Tym Krzysz­to­fem, któ­re­go zna­ła ze zdjęć.

– Krzysz­tof? – za­py­ta­ła nie­pew­nie.

– Tak. To zna­czy nie – od­po­wie­dział bro­dacz. – Po­zwól, że ci wy­ja­śnię...

Tak­sów­karz w na­pię­ciu cze­kał na ciąg dal­szy. Uzna­ła, że wy­star­czy tego przed­sta­wie­nia.

– Dzię­ku­ję bar­dzo – mruk­nę­ła, za­trza­sku­jąc za sobą drzwi i ro­biąc kil­ka kro­ków w kie­run­ku ko­ścio­ła. Niby-To-Krzysz­tof po­drep­tał za nią, za­baw­nie ki­wa­jąc się na boki.

– Wy­ja­śnisz to ja­koś? – rzu­ci­ła, krzy­żu­jąc ręce na pier­si.

Nie za­mie­rza­ła uła­twiać mu za­da­nia.

– Mam na imię Woj­tek, je­stem ko­le­gą Krzysz­to­fa – oświad­czył, pa­trząc w bok. – Pi­sał do mnie przed chwi­lą. Wresz­cie wy­szedł z pra­cy, ale trosz­kę się spóź­ni, mamy więc wejść do środ­ka, a on do nas do­łą­czy, do­słow­nie za pięć mi­nut.

– Też idziesz na kon­cert? – Syl­wii za­krę­ci­ło się w gło­wie od no­wych in­for­ma­cji. Ro­man­tycz­na rand­ka oka­za­ła się wła­śnie wyj­ściem we tro­je? A może we czwo­ro albo pię­cio­ro? Kto wie, może ta gro­mad­ka we­so­łych eme­ry­tów to tak na­praw­dę ja­cyś wuj­ko­wie i ciot­ki albo są­sie­dzi, któ­rzy po re­ci­ta­lu (nie­zbyt) słyn­ne­go pia­ni­sty pój­dą na her­ba­tę z Syl­wią, Krzysz­to­fem i… jak on miał na imię? Bar­tek? Woj­tek? Chy­ba jed­nak Woj­tek?

Po­krę­ci­ła gło­wą z nie­do­wie­rza­niem, obie­cu­jąc so­bie sta­now­czo, że na­tych­miast po po­wro­cie do domu wy­pi­sze się z tego por­ta­lu rand­ko­we­go. Ka­ro­li­na nie spo­tka­ła przez rok ni­ko­go sen­sow­ne­go, a jej mia­ło­by się udać tak od razu, przy pierw­szej pró­bie? Jak mo­gła być tak na­iw­na, żeby w to uwie­rzyć?

Krzysz­tof po pro­stu chciał po­słu­chać tego pia­ni­sty. Ona była tyl­ko do­dat­kiem do kon­cer­tu. Czas po­zbyć się złu­dzeń.

Usia­dła w przed­ostat­niej ław­ce, Woj­tek za­jął miej­sce po le­wej, tuż obok niej.

– Ma­secz­ka! – przy­po­mniał jej szep­tem.

Po­słusz­nie wy­ję­ła z ma­łej to­reb­ki nie­od­zow­ny re­kwi­zyt czło­wie­ka ery pan­de­micz­nej.

Ko­ściół był ciem­ny, zim­ny i nie­mal pu­sty. Wła­ści­wie byli tam tyl­ko oni dwo­je, ko­lo­ro­wa grup­ka eme­ry­tów i ja­kiś rudy chło­pak, któ­ry sie­dział wy­prę­żo­ny jak stru­na w pierw­szej ław­ce. Z bra­ku in­ne­go za­ję­cia wpa­try­wa­ła się w zie­lo­ny swe­ter ru­dziel­ca, ja­skra­wy tak jak jego fry­zu­ra.

Cie­ka­we, czy ma pie­gi? – za­sta­no­wi­ła się, pró­bu­jąc ode­rwać my­śli od Krzysz­to­fa.

Chło­pak jed­nak nie wier­cił się ani nie roz­glą­dał, nie była więc w sta­nie zo­ba­czyć nic oprócz bu­rzy jego ru­dych locz­ków, ster­czą­cych we wszyst­kie stro­ny jak po­skrę­ca­ne an­ten­ki.

– Już je­stem – na­gle z jej pra­wej stro­ny roz­legł się ci­chy, mięk­ki głos, któ­ry zna­ła tak do­brze z nie­koń­czą­cych się roz­mów przez te­le­fon. – Bar­dzo cię prze­pra­szam za to spóź­nie­nie…

Jesz­cze za­nim spoj­rza­ła mu w oczy, po­czu­ła za­pach jego wody to­a­le­to­wej. Od razu wy­chwy­ci­ła aro­mat ce­dru i coś jak­by sta­re, wil­got­ne drew­no. Mu­sia­ła przy­znać, że bar­dzo jej się to po­łą­cze­nie spodo­ba­ło. Było ta­kie mę­skie, rześ­kie i… na­praw­dę sek­sow­ne.

Lek­ko od­wró­ci­ła gło­wę, żeby spoj­rzeć na męż­czy­znę, któ­ry wła­śnie usiadł obok niej. Wy­glą­dał le­piej niż na zdję­ciach. Trzy­dnio­wy za­rost wy­su­wa­ją­cy się zza ma­secz­ki tyl­ko do­da­wał mu uro­ku. Oku­la­ry, któ­rych nie miał na żad­nej fo­to­gra­fii, spra­wia­ły, że wy­da­wał się star­szy, po­waż­niej­szy… i bar­dzo in­te­li­gent­ny.

– Do­brze, że już je­steś – szep­nę­ła.

Chcia­ła do­dać coś jesz­cze, ale na­gle przy for­te­pia­nie sto­ją­cym na środ­ku ko­ścio­ła po­ja­wił się si­wo­wło­sy drob­ny męż­czy­zna w czar­nym fra­ku. Eme­ry­ci za­czę­li gło­śno kla­skać. Ru­dzie­lec w zie­lo­nym swe­trze aż po­de­rwał się z wra­że­nia z miej­sca i bił bra­wo, uno­sząc dło­nie nad gło­wę. Syl­wia, ku wła­sne­mu za­sko­cze­niu, dała się po­rwać wra­że­niu, że uczest­ni­czy w czymś nie­zwy­kłym, do­stęp­nym tyl­ko dla wta­jem­ni­czo­nych.

Sie­dzia­ła mię­dzy Wojt­kiem a Krzysz­to­fem, ze zdu­mie­niem stwier­dza­jąc, że mu­zy­ka po­waż­na nie jest wca­le tak nud­na, jak jej się wy­da­wa­ło. Pia­ni­sta grał jak na­tchnio­ny, jak­by jego ręce sta­no­wi­ły jed­ność z kla­wia­tu­rą. Nie mo­gła ode­rwać od nie­go wzro­ku. Le­d­wie za­uwa­ży­ła, że Woj­tek pod­niósł się z miej­sca i wy­szedł. Nie było go przez dzie­sięć, może pięt­na­ście mi­nut.

– Prze­pra­szam, szu­ka­łem to­a­le­ty – szep­nął w prze­rwie mię­dzy utwo­ra­mi.

Uśmiech­nę­ła się ze zro­zu­mie­niem, po­pra­wia­jąc szal na ra­mio­nach. W ko­ście­le było na­praw­dę chłod­no. A Krzysz­tof, nie­ste­ty, nie kwa­pił się wca­le, żeby ją okryć swo­im płasz­czem. Sie­dział z przy­mknię­ty­mi ocza­mi, naj­wy­raź­niej prze­ży­wał każ­dą nutę… Może nad­ro­bi to, kie­dy wyj­dą?

– Idzie­my na ja­kąś her­bat­kę? – Krzysz­tof stał mię­dzy nią a Wojt­kiem u szczy­tu ko­ściel­nych scho­dów. W wą­tłym świe­tle ulicz­nych la­tar­ni wy­da­wał się jesz­cze przy­stoj­niej­szy.

Se­rio, mu­si­my iść do ka­wiar­ni we trój­kę? – jęk­nę­ła w du­chu.

Zdo­ła­ła jed­nak przy­wo­łać na twarz naj­bar­dziej en­tu­zja­stycz­ny ze swo­ich uśmie­chów i po­wie­dzia­ła:

– Świet­ny po­mysł. Tro­chę chy­ba zmar­z­łam w tym ko­ście­le.

Krzysz­tof, nie­ste­ty, zno­wu nie zro­bił żad­ne­go ge­stu, żeby okryć ją tro­skli­wie swo­im płasz­czem albo ob­jąć ją moc­no i ogrzać w swo­ich ra­mio­nach.

Pew­nie jest sta­ro­świec­ki i uwa­ża, że jesz­cze nie czas na przy­tu­la­nie – po­my­śla­ła, usi­łu­jąc zdu­sić w so­bie roz­cza­ro­wa­nie. No i do­brze, prze­cież wła­ści­wie wca­le się nie zna­my…

Tak na­praw­dę wo­la­ła­by, żeby przy­naj­mniej spró­bo­wał. A ona po­wstrzy­ma­ła­by go, ru­mie­niąc się i mó­wiąc: „Zwol­nij nie­co, bar­dzo cię pro­szę”.

Krzysz­tof jed­nak nie dał jej tej oka­zji.

Wła­ści­wie pra­wie nie zwra­cał na nią uwa­gi. Naj­pierw wdał się z Wojt­kiem w dys­ku­sję o tym, czy le­piej iść do Ka­me­ral­nej na wino, czy do ja­kiejś sie­ciów­ki z kawą XXL w pa­pie­ro­wych kub­kach, czy może jed­nak do her­ba­ciar­ni, któ­rą otwar­to nie­daw­no na Sta­rym Mie­ście. Syl­wii wła­ści­wie nie za­py­ta­li o zda­nie. Gdy­by za­py­ta­li, na pew­no wy­bra­ła­by her­ba­ciar­nię. Brzmia­ła tak kli­ma­tycz­nie, a poza tym była naj­da­lej, co da­wa­ło na­dzie­ję na roz­mo­wę z Krzysz­to­fem w cza­sie spa­ce­ru.

Duża ta­nia kawa w pa­pie­rze i cia­sto cze­ko­la­do­we – zde­cy­do­wa­li jed­nak pa­no­wie.

– Zga­dzasz się? – za­py­tał Krzysz­tof z taką miną, jak­by do­pie­ro te­raz za­uwa­żył, że Syl­wia w ogó­le stoi obok nie­go.

– Tak, ja­sne, świet­ny po­mysł – zno­wu przy­wo­ła­ła na twarz ten pro­mien­ny uśmiech. Bała się, że nie wy­padł do­sta­tecz­nie szcze­rze, choć na­cią­gnę­ła ką­ci­ki ust aż do pierw­sze­go bólu.

Krzysz­tof jed­nak nie pa­trzył w jej stro­nę i ma­sze­ro­wał przed sie­bie, bar­dzo za­do­wo­lo­ny z fak­tu, że wy­pi­je nie­dro­gą kawę w wiel­kim kub­ku.

Na jego wi­ze­run­ku po­ja­wia­ło się co­raz wię­cej rys.

Je­śli w tej ka­wiar­ni wyj­mie ga­ze­tę albo ko­mór­kę i za­cznie kli­kać w wia­do­mo­ści spor­to­we, chy­ba po pro­stu wsta­nę i wyj­dę – po­my­śla­ła roz­cza­ro­wa­na.

Nie tak wy­obra­ża­ła so­bie pierw­szą rand­kę. W sie­ci Krzysz­tof był taki ro­man­tycz­ny! Ob­cho­dzi­ło go wszyst­ko, co mia­ła do po­wie­dze­nia, za­da­wał set­ki py­tań, żeby po­znać ją bli­żej. A te­raz nie­mal jej nie za­uwa­żał. Czyż­by mu się nie spodo­ba­ła? Uznał, że jest brzyd­ka, brzyd­sza niż na zdję­ciach, i chciał jak naj­szyb­ciej za­koń­czyć to nie­uda­ne spo­tka­nie? Ale w ta­kim ra­zie po co cią­gnął ją na her­ba­tę? Pew­nie uwa­żał, że tak wy­pa­da, choć wca­le nie miał na to ocho­ty.

– Może pój­dzie­cie sami, po­ga­da­cie so­bie o tym kon­cer­cie, a ja wró­cę do domu – za­pro­po­no­wa­ła, za­trzy­mu­jąc się na środ­ku chod­ni­ka po­kry­te­go su­chy­mi, brą­zo­wy­mi li­ść­mi.

Woj­tek wpadł na nią, za­sko­czo­ny na­głym przy­stan­kiem i bo­le­śnie przy­dep­tał jej sto­pę.

– Au­uuu – za­wy­ła, zdej­mu­jąc gra­na­to­wy pan­to­fe­lek i roz­cie­ra­jąc pal­ce.

– Prze­pra­szam! – Naj­wy­raź­niej zro­bi­ło mu się głu­pio. – Bar­dzo cię boli?

Krzysz­tof też na­resz­cie się nią za­in­te­re­so­wał.

– Może po­win­naś przy­ło­żyć coś zim­ne­go? W ka­wiar­ni na pew­no mają kost­ki lodu…

– Nic mi nie bę­dzie. – Mach­nę­ła ręką, pró­bu­jąc na­wią­zać z nim kon­takt wzro­ko­wy. Bez skut­ku. Krzysz­tof wy­raź­nie nie czuł po­trze­by za­cie­śnia­nia ich zna­jo­mo­ści. – Wró­cę do domu – po­wtó­rzy­ła.

Nie było sen­su mę­czyć sie­bie i ich wy­mu­szo­ną kon­wer­sa­cją nad kub­kiem kawy.

– Baw­cie się do­brze, cześć. Ja i tak po­win­nam jesz­cze dziś przej­rzeć do­ku­men­ty, któ­re przy­nio­słam z pra­cy, przy­go­to­wać się na ju­trzej­sze spo­tka­nie...

– Wy­klu­czo­ne! – Krzysz­tof w mgnie­niu oka zmie­nił się w czu­łe­go ad­o­ra­to­ra. Wziął ją za rękę, spoj­rzał jej głę­bo­ko w oczy. W jego wzro­ku po­ja­wi­ła się nie tyle tro­ska, co ja­kaś dziw­na ner­wo­wość. Czyż­by na­gle zro­zu­miał, że może ją stra­cić przez obo­jęt­ność oka­zy­wa­ną od po­cząt­ku tego spo­tka­nia?

– Wy­da­je mi się, że na­praw­dę znacz­nie le­piej bę­dzie­cie się ba­wić, kie­dy mnie nie bę­dzie – mruk­nę­ła, już tro­chę mniej pew­nie.

Prze­cież tak na­praw­dę wca­le nie chcia­ła wra­cać do pu­ste­go miesz­ka­nia, gdzie każ­dy ku­be­czek, po­dusz­ka na ka­na­pie i zdję­cie wi­szą­ce w ram­ce ko­ja­rzy­ły jej się z Paw­łem. Oczy­wi­ście, Paw­ła nie było na tych fo­to­gra­fiach. Wy­rzu­ci­ła wszyst­kie, na któ­rych moż­na go było do­strzec, choć­by na dzie­sią­tym pla­nie. Zo­sta­wi­ła jed­nak kil­ka wi­docz­ków z wy­ciecz­ki po Wy­spach Ka­na­ryj­skich. Były ta­kie ład­ne, jak pocz­tów­ki, bił z nich ab­so­lut­ny spo­kój, któ­ry pa­mię­ta­ła z tam­te­go wy­jaz­du. To były ta­kie do­bre wspo­mnie­nia: wie­czor­ne spa­ce­ry wzdłuż pla­ży, pierw­sze pró­by pły­wa­nia na de­sce, kre­wet­ki je­dzo­ne o za­cho­dzie słoń­ca... Szko­da tyl­ko, że wszyst­ko oka­za­ło się kłam­stwem.

Za­trzy­ma­ła też swój por­tret, ro­bio­ny na Fu­er­te­ven­tu­rze. Wy­glą­da­ła na nim wy­jąt­ko­wo atrak­cyj­nie, oczy jej błysz­cza­ły, usta roz­chy­la­ły się lek­ko, jak­by za­lot­nie. Uwiel­bia­ła to zdję­cie. Tyle tyl­ko, że po dru­giej stro­nie obiek­ty­wu stał Pa­weł. I nie mo­gła o tym za­po­mnieć.

Zu­peł­nie nie mia­ła ocho­ty sie­dzieć na ka­na­pie, opie­ra­jąc się o tę fio­le­to­wą po­dusz­kę, któ­rą Pa­weł za­wsze pod­kła­dał so­bie pod gło­wę, gdy oglą­da­li film. Nie mia­ła ocho­ty pa­trzeć na tę fo­to­gra­fię jego au­tor­stwa. I zno­wu my­śleć o tych kre­wet­kach, któ­re po­da­wał jej o za­cho­dzie słoń­ca pro­sto do ust pal­ca­mi lśnią­cy­mi od oli­wy. Pew­nie dla­te­go ma na tym zdję­ciu ta­kie pięk­ne usta… Wszyst­ko z po­wo­du oli­wy, w któ­rej sma­ży­ły się kre­wet­ki.

Tak wła­śnie wy­glą­da ro­man­tyzm pod lupą. Za­lot­nie roz­chy­lo­ne, błysz­czą­ce usta oka­zu­ją się tak na­praw­dę po pro­stu wy­ma­za­ne przy­pa­lo­nym tłusz­czem.

A cu­dow­ny zwią­zek oka­zu­je się jed­nym wiel­kim, ża­ło­snym kłam­stwem.

Może po­win­na zmie­nić miesz­ka­nie, żeby na do­bre od­ciąć się od wspo­mnień o Paw­le wy­peł­nia­ją­cych każ­dy kąt?

– Może to ra­czej ja po­wi­nie­nem już iść do domu i zo­sta­wić was sa­mych, moje go­łą­becz­ki? – Woj­tek ro­ze­śmiał się nie­co sztucz­nie.

Świet­nie, że na to wpa­dłeś – po­my­śla­ła Syl­wia. Le­piej póź­no niż wca­le…

Ugry­zła się w ję­zyk i zdo­ła­ła nie wy­po­wie­dzieć tej my­śli na głos. Tym ra­zem nie za­wra­ca­ła so­bie jed­nak gło­wy uda­wa­niem. Nie roz­pro­mie­ni­ła się, nie za­pro­te­sto­wa­ła: „Ależ skąd, jak coś ta­kie­go mo­gło ci przyjść do gło­wy?!”. Mia­ła na­dzie­ję, że Krzysz­tof też nie za­pro­te­stu­je – i Woj­tek zro­bi tak, jak po­wie­dział, czy­li pój­dzie i zo­sta­wi ich sa­mych.

Nie­ste­ty, prze­li­czy­ła się i tym ra­zem. Krzysz­tof za­pro­te­sto­wał bar­dzo gwał­tow­nie.

– Sta­ry, co ty opo­wia­dasz? Ni­ko­mu nie prze­szka­dzasz, idzie­my na kawę i tyle…

– Je­steś pew­ny? – Woj­tek na­dal kry­go­wał się jak pen­sjo­nar­ka, ro­biąc krok w przód i krok w tył.

– Ja­sne, idziesz z nami, to prze­cież po­sta­no­wio­ne.

Zno­wu nikt nie za­py­tał jej o zda­nie! Ten wie­czór sta­wał się co­raz bar­dziej iry­tu­ją­cy. A Krzysz­tof, nie­ste­ty, nie miał wo­bec niej żad­nych ro­man­tycz­nych za­mia­rów. Gdy­by miał, po­sta­rał­by się chy­ba zo­stać z nią sam na sam, za­miast na­ma­wiać bro­da­cza do wspól­ne­go pi­cia kawy?

Po­czu­ła, że ma już na­praw­dę dość.

– Baw­cie się do­brze, ja lecę – po­wie­dzia­ła sta­now­czo, od­wra­ca­jąc się na pię­cie.

Woj­tek i Krzysz­tof w ułam­ku se­kun­dy zna­leź­li się obok niej. Nie za­mie­ni­li ani sło­wa, nie dali so­bie żad­ne­go zna­ku – przy­naj­mniej żad­ne­go, któ­ry mo­gła­by za­uwa­żyć. A jed­nak oby­dwaj, w tej sa­mej chwi­li, zro­bi­li do­kład­nie to samo, jak w ja­kiejś ab­sur­dal­nej cho­re­ogra­fii: je­den wziął ją pod pa­chę z le­wej, dru­gi – z pra­wej stro­ny. I ru­szy­li ra­zem z nią w kie­run­ku ka­wiar­ni, głu­si na ja­kie­kol­wiek pro­te­sty. Zu­peł­nie, jak­by jej obec­ność sta­ła się waż­na do­pie­ro, kie­dy po­sta­no­wi­ła znik­nąć.

Pół go­dzi­ny póź­niej mu­sia­ła przy­znać, że jed­nak zbyt wcze­śnie uzna­ła Wojt­ka i Krzysz­to­fa za nu­dzia­rzy, któ­rzy wca­le nie mają ocho­ty z nią roz­ma­wiać. Nad kawą w pa­pie­ro­wych kub­kach, go­rą­cą i do­syć pa­skud­ną, męż­czyź­ni prze­ści­ga­li się w dow­ci­pach. Oby­dwaj ro­bi­li wszyst­ko, żeby ją roz­ba­wić, żeby jej za­im­po­no­wać, żeby ją olśnić. Byli wręcz szar­manc­cy: od­su­wa­li krze­sło, po­ma­ga­li jej wy­brać naj­smacz­niej­szy de­ser, przy­no­si­li kawę, żeby nie mu­sia­ła ru­szać się od sto­łu. Za­da­wa­li mnó­stwo py­tań o jej pra­cę, ży­cie co­dzien­ne, ro­dzi­nę, dzie­ciń­stwo, o fil­my, któ­re lubi oglą­dać, mu­zy­kę, któ­rej lubi słu­chać… Wresz­cie za­py­ta­li też o Paw­ła, o to, dla­cze­go się roz­sta­li. Wo­la­ła­by mó­wić o tym tyl­ko Krzysz­to­fo­wi, sam na sam… Może nie­ko­niecz­nie na pierw­szym spo­tka­niu, może tro­chę póź­niej, sie­dząc wtu­lo­na w nie­go na par­ko­wej ław­ce albo na ka­na­pie, wśród ko­lo­ro­wych po­du­szek… No, ale sko­ro py­ta­nie pa­dło wła­śnie te­raz, od­po­wie­dzia­ła na nie tak krót­ko i spo­koj­nie, jak tyl­ko po­tra­fi­ła.

– Zdra­dzał mnie, wła­ści­wie od po­cząt­ku na­sze­go związ­ku. Kie­dy wy­jeż­dża­łam służ­bo­wo, spro­wa­dzał do na­sze­go miesz­ka­nia inne dziew­czy­ny. Upra­wiał z nimi seks w moim łóż­ku, na mo­jej ka­na­pie, a na­wet na mo­jej pral­ce. Kie­dy był ze mną na wa­ka­cjach, wy­cho­dził do skle­pu po piwo albo po ole­jek do opa­la­nia i pod­ry­wał eks­pe­dient­kę, uma­wiał się z nią na ko­lej­ny wie­czór. Po czym oznaj­miał, że idzie do baru obej­rzeć mecz, i szedł z tą eks­pe­dient­ką na pla­żę… Nie, wca­le nie po to, żeby oglą­dać gwiaz­dy albo ćwi­czyć swój hisz­pań­ski, kon­wer­su­jąc z nią o po­go­dzie. Te­raz już wiem, że był po pro­stu nie­zdol­ny do ży­cia w nor­mal­nej, mo­no­ga­micz­nej re­la­cji. A ja by­łam go­to­wa wyjść za nie­go za mąż. Ufa­łam mu bez­gra­nicz­nie! I do­pie­ro po czter­na­stu mie­sią­cach zo­rien­to­wa­łam się, z kim miesz­kam pod jed­nym da­chem!

Wspo­mnie­nie tam­te­go wie­czo­ru, kie­dy w koń­cu, kom­plet­nie przy­pad­ko­wo, wpa­dła na ślad pierw­szej zdra­dy… i kie­dy przy­par­ła Paw­ła do muru i do­wie­dzia­ła się o in­nych ko­bie­tach, o ich od­wie­dzi­nach w jej domu i w jej sy­pial­ni… to wspo­mnie­nie za­wsze spra­wia­ło, że drża­ła. Tym ra­zem nie było ina­czej. Krzysz­tof od razu to za­uwa­żył, przy­su­nął się bli­żej, ob­jął ją ra­mie­niem. Na­resz­cie się od­wa­żył! Uśmiech­nę­ła się do sie­bie trium­fal­nie. A więc był po pro­stu ty­pem obroń­cy. Nie mógł spo­koj­nie pa­trzeć, jak ko­bie­ta cier­pi. Opo­wieść o Paw­le skło­ni­ła go do tego, żeby po­ka­zać się z in­nej stro­ny…

Cho­ciaż w grun­cie rze­czy, czy to było na­praw­dę roz­sąd­ne, opo­wia­dać mu, jak ła­two jest ją oszu­kać? Czy w przy­szło­ści Krzysz­tof nie ze­chce jej zdra­dzać? Czy nie sta­nie się w jego oczach mniej in­te­re­su­ją­ca przez to, co wła­śnie usły­szał?

– Masz jego zdję­cie? – za­py­tał na­gle Woj­tek.

– Paw­ła? – spoj­rza­ła na nie­go zdzi­wio­na. – Po co ci jego zdję­cie?

– Ot tak… No wiesz… – Wzru­szył ra­mio­na­mi. – Nie mam szcze­gól­ne­go po­wo­du. Po pro­stu je­stem cie­ka­wy, jak wy­glą­dał ten Don Juan.

– Ska­so­wa­łam z ko­mór­ki wszyst­kie jego zdję­cia – mruk­nę­ła. – Chy­ba nie są­dzisz, że po czymś ta­kim wciąż no­szę na ser­cu jego por­tre­cik?

– Na pew­no moż­na zna­leźć jego zdję­cie w sie­ci. – Krzysz­tof się­gnął po swój te­le­fon. – Jak się na­zy­wał? Pa­weł… i co da­lej?

– Pa­weł Mi­lew­ski – od­par­ła, zno­wu zi­ry­to­wa­na. Czy nie po­win­ni sku­pić się na jej uczu­ciach, za­miast oglą­dać nie­wier­ne­go Pa­weł­ka, wła­ści­wie nie wia­do­mo w ja­kim celu? To chy­ba bez zna­cze­nia, czy był przy­stoj­ny, czy nie? Je­że­li jego uro­da i wdzięk sta­no­wi­ły, zda­niem Wojt­ka i Krzysz­to­fa, uspra­wie­dli­wie­nie dla nie­wier­no­ści, to… tym go­rzej dla Krzysz­to­fa. Nie chcia­ła­by wią­zać się z kimś, kto oce­nia lu­dzi – i to, co im po­win­no ujść na su­cho – na pod­sta­wie wy­glą­du.

– Nie­ste­ty, Pa­weł był bar­dzo przy­stoj­ny – mruk­nę­ła, czu­jąc się na­gle jak sza­ra mysz, któ­ra nie­mal­że za­słu­ży­ła na ta­kie trak­to­wa­nie.

Po co oni go chcie­li oglą­dać?!

– Kur­czę, mam roz­ła­do­wa­ną ko­mór­kę. – Krzysz­tof, wy­raź­nie roz­cza­ro­wa­ny, odło­żył swój te­le­fon na stół. – Woj­tek, daj mi swo­ją, tyl­ko na mo­ment.

– Nie mam. Zo­sta­wi­łem ją w domu, żeby mi nic nie brzę­cza­ło w cza­sie kon­cer­tu – od­parł bro­dacz.

Oczy obu męż­czyzn zwró­ci­ły się w kie­run­ku Syl­wii. Nie po­zo­sta­wa­ło jej nic in­ne­go, jak tyl­ko wy­jąć te­le­fon z to­reb­ki i po­ło­żyć na środ­ku sto­łu.

– Nie wiem, cze­mu się upar­li­ście, żeby szu­kać w sie­ci zdjęć mo­je­go eks – wes­tchnę­ła.

Krzysz­tof szyb­ko się­gnął po jej ko­mór­kę. Zbyt szyb­ko… bo se­kun­dę póź­niej za­war­tość wiel­kie­go kub­ka z kawą lat­te, po­sło­dzo­ną trze­ma ły­żecz­ka­mi cu­kru, roz­la­ła się do­kład­nie na te­le­fon Syl­wii. Pia­na wdar­ła się pod obu­do­wę, ekran bły­snął trzy razy, po czym zro­bił się ciem­ny – i mar­twy. Syl­wia wy­tar­ła go pa­pie­ro­wą ser­wet­ką, po­bie­gła do baru po kil­ka ko­lej­nych, po czym pró­bo­wa­ła włą­czyć ko­mór­kę. Bez skut­ku.

– Daj, spró­bu­ję coś z tym zro­bić. – Krzysz­tof wy­cią­gnął dłoń, a ona po­słusz­nie po­ło­ży­ła na niej za­la­ny te­le­fon. – Mogę go za­brać, tyl­ko na mo­ment? – za­py­tał, wsta­jąc z krze­sła. – Kie­dyś w ta­kiej sy­tu­acji po­mo­gła mi su­szar­ka do wło­sów… Tu­taj ra­czej jej nie znaj­dzie­my, ale może w ła­zien­ce mają su­szar­kę do rąk? Pój­dę i spraw­dzę, do­brze?

– Ja­sne, ja­sne – uśmiech­nę­ła się sła­bo.

Do­pie­ro dużo póź­niej, kie­dy sie­dzia­ła za­pła­ka­na na swo­jej ka­na­pie, wśród ko­lo­ro­wych po­du­szek, uświa­do­mi­ła so­bie, że w spra­wie te­le­fo­nu Woj­tek skła­mał – i to wy­jąt­ko­wo nie­udol­nie. Po­wie­dział, że nie za­brał ko­mór­ki z domu – a prze­cież wma­wiał jej, od razu przy tak­sów­ce, że przed chwi­lą roz­ma­wiał z Krzysz­to­fem, któ­ry wła­śnie wy­rwał się z pra­cy. Jak z nim roz­ma­wiał bez te­le­fo­nu? Po­szedł do bud­ki? Syl­wia nie wi­dzia­ła żad­nej bud­ki te­le­fo­nicz­nej w swo­im mie­ście przy­naj­mniej od pię­ciu lat, może na­wet dłu­żej. A więc w jaki spo­sób roz­ma­wiał z przy­ja­cie­lem? A może to nie była roz­mo­wa? Tak, przy­po­mi­na­ła so­bie do­kład­nie… Krzysz­tof rze­ko­mo na­pi­sał do Wojt­ka, że tro­chę się spóź­ni. Na­pi­sał – i co? Jak mu prze­słał tę swo­ją wia­do­mość? Chy­ba nie go­łę­biem pocz­to­wym?

Ale ta myśl przy­szła do niej zbyt póź­no. Tam, w ka­wiar­ni, nie zwró­ci­ła naj­mniej­szej uwa­gi na sprzecz­ność w wy­po­wie­dziach Wojt­ka. De­ner­wo­wa­ła się po pro­stu o swo­ją ko­mór­kę. Nie była naj­now­sza, to fakt, ale wciąż do­brze dzia­ła­ła i Syl­wia nie wi­dzia­ła po­wo­dów, żeby ją zmie­niać. Zwłasz­cza od cza­su, kie­dy do­ku­pi­ła do niej do­dat­ko­wą kar­tę pa­mię­ci i nie mu­sia­ła co chwi­lę ka­so­wać wia­do­mo­ści i zdjęć, żeby zwol­nić tro­chę miej­sca...

– Pój­dę, zo­ba­czę, jak Krzy­siek so­bie ra­dzi z tym su­sze­niem te­le­fo­nu – rzu­cił Woj­tek po chwi­li. Naj­wy­raź­niej znu­dzi­ło mu się to mil­cze­nie pa­nu­ją­ce przy sto­le.

Syl­wii też się znu­dzi­ło. No, ale prze­cież nie wtar­gnie z tego po­wo­du do mę­skiej to­a­le­ty?

– Idź, ja­sne – uśmiech­nę­ła się do Wojt­ka krze­pią­co. – Będę tu na was cze­kać…

Wró­ci­li ra­zem dzie­sięć mi­nut póź­niej. Na ich twa­rzach od razu było wi­dać, że nie są za­chwy­ce­ni tym, co uda­ło im osią­gnąć pod su­szar­ką do rąk.

– Może za­cznie dzia­łać, kie­dy na­praw­dę po­rząd­nie obe­schnie u cie­bie w domu? – po­wie­dział Woj­tek z na­dzie­ją.

– Do­brze by­ło­by ją po­ło­żyć na ka­lo­ry­fe­rze, ale pew­nie jesz­cze nie grze­ją? – wtrą­cił się Krzysz­tof.

Nie grza­li, oczy­wi­ście, że nie. Było na to sta­now­czo zbyt cie­pło, mimo że ka­len­da­rzo­wa je­sień za­czę­ła się już kil­ka­na­ście dni temu.

– Za­mó­wić ci tak­sów­kę? – za­pro­po­no­wał Woj­tek. – Na pew­no ka­sjer­ka po­zwo­li nam sko­rzy­stać z te­le­fo­nu. Chy­ba że wo­lisz się przejść?

Praw­dę mó­wiąc, wo­la­ła się przejść. Na­praw­dę nie chcia­ła sie­dzieć sama w domu. Chęt­nie prze­szła­by się z Krzysz­to­fem. Tyl­ko z nim. I to ra­czej z tym, któ­re­go zna­ła z in­ter­ne­tu i z roz­mów przez te­le­fon, niż z tym dzi­siej­szym, rze­czy­wi­stym. Był może przy­stoj­niej­szy od Krzysz­to­fa ze zdjęć, ale za to, z ja­kie­goś po­wo­du, znacz­nie mniej in­te­re­su­ją­cy.

I w do­dat­ku to­wa­rzy­szył mu jak cień ten za­ro­śnię­ty Woj­tek, któ­re­go nie umia­ła po­lu­bić.

A spa­cer z nimi oby­dwo­ma wca­le jej nie ku­sił.

Poza tym, na­praw­dę po­win­na już wra­cać. Zro­bi­ło się póź­no, wciąż jesz­cze mia­ła zaj­rzeć do tych do­ku­men­tów przy­nie­sio­nych z biu­ra, a rano cze­ka­ło ją waż­ne spo­tka­nie z dzia­łem mar­ke­tin­gu. A więc znacz­nie roz­sąd­niej było sko­rzy­stać z pro­po­zy­cji Wojt­ka.

– Za­mów­my tak­sów­kę – uśmiech­nę­ła się sła­bo.

I na­gle po­czu­ła się bar­dzo zmę­czo­na.

W tak­sów­ce było cie­pło i ciem­no, z ra­dia pły­nę­ła ta uro­cza, sta­ra pio­sen­ka o dzie­wię­ciu mi­lio­nach ro­we­rów w Pe­ki­nie. Zda­je się, że Ka­tie Me­lua mu­sia­ła się gę­sto tłu­ma­czyć z ja­kichś błę­dów w tek­ście? Syl­wia zmarsz­czy­ła brwi, nie mo­gąc so­bie przy­po­mnieć, o co cho­dzi­ło, a po­tem z ulgą zsu­nę­ła buty. Nie były jed­nak tak wy­god­ne, jak wy­da­wa­ło się w skle­pie. Wy­cią­gnię­ta na tyl­nym sie­dze­niu sa­mo­cho­du przy­mknę­ła oczy i pra­wie za­snę­ła, ko­ły­sa­na pio­sen­ką o mi­ło­ści. Może na­wet zdrzem­nę­ła się odro­bin­kę, przez mi­nu­tę albo dwie?

Ock­nę­ła się do­pie­ro, gdy kie­row­ca za­trzy­mał się pod jej blo­kiem i wy­łą­czył sil­nik.

– Dzię­ku­ję bar­dzo. Za­pła­co­ne? – za­py­ta­ła, szyb­ko za­kła­da­jąc buty.

– Nie – od­po­wie­dział kie­row­ca bar­dzo zdzi­wio­ny. – Nie do­sta­łem ta­kiej wia­do­mo­ści od dys­po­zy­to­ra…

Syl­wia szyb­ko się­gnę­ła do to­reb­ki po dwa­dzie­ścia zło­tych. W ma­lut­kiej ko­per­tów­ce nie zmie­ścił się na­wet port­fel, wrzu­ci­ła do niej tyl­ko chu­s­tecz­ki, klu­cze, kil­ka mo­net i bank­no­tów, wy­dru­ko­wa­ny bi­let na kon­cert, obo­wiąz­ko­wą ma­secz­kę, no i szmin­kę. Lu­bi­ła mieć przy so­bie szmin­kę, po­pra­wiać ma­ki­jaż w kil­ka se­kund w sa­mo­cho­do­wym lu­ster­ku albo szy­bie wy­sta­wo­wej, na­wet je­śli wca­le nie było to nie­zbęd­ne. Ten szyb­ki ruch czer­wo­ną szmin­ką po war­gach za­wsze wy­da­wał jej się taki ko­bie­cy…

Cie­ka­we, dla­cze­go tak się roz­cza­ro­wa­łam, kie­dy usły­sza­łam, że nie za­pła­ci­li za kurs po­wrot­ny pod mój blok? – za­sta­na­wia­ła się, wsia­da­jąc do win­dy. Wciąż mia­ła w gło­wie wy­zna­nie mi­ło­sne wy­śpie­wy­wa­ne przez Ka­tie Me­luę. Męż­czy­zna z jej pio­sen­ki na pew­no by za­pła­cił za tak­sów­kę swo­jej uko­cha­nej. Ale czy tak na­praw­dę na­le­ża­ło tego ocze­ki­wać? Przy­wo­ła­ła się do po­rząd­ku: Cóż za sta­ro­świec­kie po­my­sły! Ży­je­my w cza­sach rów­no­upraw­nie­nia, a ja za­ra­biam pew­nie wię­cej niż Woj­tek i Krzysz­tof ra­zem wzię­ci…

Krzysz­tof nie­wie­le opo­wia­dał jej o swo­jej pra­cy. Py­ta­ny wprost, zmie­niał te­mat albo ob­ra­cał całą hi­sto­rię w żart. Mia­ła wra­że­nie, że jest in­for­ma­ty­kiem – ale wła­ści­wie nie wie­dzia­ła, skąd wzię­ła to prze­ko­na­nie. Pew­nie po­wie­dział raz czy dwa, że sie­dzi przy kom­pu­te­rze. No, ale przy kom­pu­te­rach sie­dzie­li wszy­scy, na­wet le­ka­rze i na­uczy­cie­le. Ona też spę­dza­ła przed mo­ni­to­rem więk­szość dnia, a z in­for­ma­ty­ką nie mia­ła ab­so­lut­nie nic wspól­ne­go.

Za­py­tam go, kie­dy za­dzwo­ni – po­sta­no­wi­ła.

Je­śli za­dzwo­ni – po­pra­wi­ła się szyb­ko.

.

.

.

...(fragment)...

Całość dostępna w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: