Czułe spotkania - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
10 października 2020
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Czułe spotkania - ebook
Niektóre bohaterki oddają się namiętności po pierwszym spotkaniu, inne odkrywają ją na nowo po latach wspólnego życia. Wszystkie pragną miłości i spełnienia. Nieważne, czy znalezionej w romantycznym hotelu, w podróży, czy w blasku świec własnego domu. Ważne, że każda z nich ma odwagę, by przeżyć piękne chwile.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-703-7 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Liliana Fabisińska
Koncert
Sylwia wyszła z pracy wcześniej niż zwykle. Musiała mieć czas, żeby przygotować się na to spotkanie. Spotkanie, bo słowo „randka” nie chciało przejść jej przez gardło. Jaka randka, skoro mają spotkać się po raz pierwszy w życiu? Na randki chodzi się z ukochanym, a nie z facetem, którego pewnie nie rozpoznałaby nawet na ulicy, którego minęłaby na schodach, nie domyślając się, że to z nim rozmawiała przez ostatnie tygodnie.
Wyjęła z szafy wszystkie sukienki i mierzyła je po kolei, zupełnie nie mogąc się zdecydować. Czerwona? Kremowa w różyczki? A może jednak niebieska? Podobno mężczyźni zawsze wspominają, że ich ukochana na pierwszej randce miała na sobie błękitną sukienkę – nawet jeśli tak naprawdę była ubrana w poszarpane dżinsy i T-shirt z trupią czaszką.
Właściwie… może właśnie powinna założyć stare dżinsy i koszulkę z kościotrupem albo z logo zespołu Metallica? Żeby nie pomyślał, że wystroiła się specjalnie dla niego…
Ale przecież ta sukienka, przynajmniej teoretycznie, wcale nie była dla Krzysztofa. Szli na koncert. Muzyka poważna, fortepian, zabytkowy protestancki kościół na drugim końcu miasta… Chyba nie wypadało wparować na takie wydarzenie w wymiętym podkoszulku z trupią czachą?
A więc jednak sukienka. I to niebieska.
Założy sukienkę, choćby dla wirtuoza fortepianu i dla wszystkich pań po siedemdziesiątce, ubranych na czarno, które na pewno zasiądą w ławkach obok niej. A może na krzesłach? Nie była nigdy w tym kościele. Prawdę mówiąc, wybór kościoła na pierwszą randkę wydawał się Sylwii nieco kontrowersyjny… Udawała jednak zachwyt tą propozycją, żeby nie wyjść na niezainteresowaną kulturą prostaczkę. Krzysztof ciągle chodził na jakieś wystawy, premiery w teatrze i w kinie, no i bardzo interesował się muzyką poważną. Co wieczór przysyłał jej linki do utworów Bacha, Mozarta, do swojego ulubionego Rachmaninowa, którego Sylwia słuchała chyba po raz pierwszy w życiu. Imponowała jej ta wiedza Krzysztofa, to, z jaką pasją pisał o muzyce. Jak mogłaby odmówić wspólnego wysłuchania koncertu?
A może masz jakiś inny pomysł na nasze pierwsze spotkanie? – pytał troskliwie.
Oczywiście, że mam – odpowiedziała mu w myślach. Kawa i ciastko, a potem długi spacer po parku i może… jeśli będziesz taki zachwycający, jak w rozmowach w sieci i przez telefon… może pocałunek na ławce w cieniu drzewa?
Oczywiście, że nie mam – odpisała szybko. Twój pomysł jest wspaniały, z radością posłucham tego koncertu w Twoim towarzystwie.
Miała nadzieję, że spotkają się wcześniej w jakiejś kawiarni. Chciałaby pobyć z nim trochę gdzieś, gdzie można rozmawiać, śmiać się, patrzeć sobie w oczy – a nie tylko siedzieć obok siebie, słuchając wybitnego pianisty.
Krzysztof obiecywał, że tak właśnie zrobią, w ostatniej chwili zmienił jednak plany.
Wybacz, muszę zostać dłużej w pracy, spotkamy się na miejscu. W załączniku przesyłam Twój bilet. Podaj adres, zamówię Ci taksówkę.
Sama sobie zamówię – odpisała zirytowana.
Na idealnym obrazie Krzysztofa zaczynały się pojawiać pierwsze rysy.
Zamówię i zapłacę, to moja wina, że musisz jechać tam sama. Podaj tylko adres.
Cóż… może jednak nie było tak źle? Skoro faktycznie musiał zostać w pracy, zachował się chyba całkiem przyzwoicie, troszcząc się o to, żeby Sylwia miała swój bilet i organizując dla niej transport?
Nie było w tym absolutnie niczego podejrzanego. Ona też czasami wychodziła z biura dużo później, niż planowała. Kilka razy musiała w ostatniej chwili odwoływać spotkanie z koleżankami, wizytę u fryzjerki albo kolację u rodziców. Najbardziej jednak było jej wstyd tego, że spóźniła się na pogrzeb ukochanej babci Halinki z powodu szkolenia dla stażystów, które musiała poprowadzić. Babcia była jedną z najważniejszych osób w jej życiu. Dobrą wróżką, która zamieniała jej dzieciństwo w cudowną bajkę pełną magii. Zajmowała się nią, kiedy rodzice pracowali, odbierała ją ze szkoły, uczyła czytać, pomagała odrabiać lekcje. I zawsze miała czas, żeby jej wysłuchać, pobawić się z nią, uszyć jej sukienkę albo usmażyć placki z jabłkami. Do dziś czuła smak tamtych placków. Zapach rozgrzewanego na patelni oleju przywoływał natychmiast wspomnienie o babci. Jak mogła spóźnić się na jej pogrzeb? Nigdy sobie tego nie darowała, nie miała jednak wyboru. Szkolenie było zaplanowane dwa miesiące wcześniej. Szef wściekłby się nie na żarty, gdyby je zawaliła.
Czy mając takie doświadczenie, mogła się teraz złościć na Krzysztofa? Czy naprawdę byłoby fair urządzić piekło tylko dlatego, że wypadło mu w pracy coś bardzo ważnego akurat w dniu, na który zaplanowali pierwszą randkę?
– Pamiętaj, żeby się na nic nie narażać. Umów się w bezpiecznym miejscu, nie wsiadaj do jego samochodu, nie pij niczego z butelki, której sama nie otworzysz – powtarzała jej Karolina, która spotykała się z facetami z portali randkowych przynajmniej raz w tygodniu. Taki miała plan na życie: cztery portale, minimum czterech nowych mężczyzn miesięcznie. Wierzyła, że ilość w końcu przejdzie w jakość. Jak do tej pory, była to nadzieja raczej złudna, Karolina jednak nie zamierzała zwolnić tempa. I w międzyczasie została prawdziwą ekspertką od flirtów w sieci i pierwszych randek.
Sylwia zadzwoniła więc do niej i szybko opowiedziała całą historię z koncertem i taksówką.
– Nie ma mowy, nie wsiadaj do żadnej taksówki, którą przyśle ten Krzysztof – orzekła natychmiast przyjaciółka. – To może być ktoś podstawiony albo on sam, przecież nie wiesz, jak wygląda i czy na tych zdjęciach, które dostałaś, jest naprawdę on. Może cię wywieźć do lasu, zgwałcić albo zamordować. Zamów taksówkę z jakiejś znanej korporacji, bez jego pośrednictwa.
Dziękuję, jednak dojadę do kościoła sama – napisała zaraz po rozmowie z Karoliną. Zanim jednak zdążyła nacisnąć „wyślij”, na telefonie pojawiła się wiadomość od Krzysztofa:
Którą korporację lubisz? Zamówię taksówkę z tej, którą wskażesz.
Argumenty Karoliny właśnie straciły rację bytu.
Krzysztof niczego nie kombinował. Miał po prostu wymagającego szefa.
A wieczór, który zaczną na koncercie w zimnych murach starego kościoła, wcale nie musi się skończyć, gdy tylko umilkną brawa. O ile w kościele też bije się brawo?
Z brawami lub bez braw, po koncercie mogą pójść na kawę, na drinka, na spacer… Jesień, jak do tej pory, była naprawdę ciepła. Na najbliższą środę też nie zapowiadano deszczu. Pogodny, bezwietrzny wieczór wydawał się doskonały, by pochodzić po parku na tyłach kościoła albo po uliczkach Starego Miasta.
Lekki płaszczyk? Kurtka? A może wystarczy duży, kwiecisty szal? Dylematy Sylwii nie miały końca. Po namyśle zdecydowała się na szal. Jeśli będzie jej zimno, Krzysztof na pewno skorzysta z okazji, żeby okryć ją szarmancko swoją kurtką czy marynarką. Albo otoczyć ramieniem, przytulić do siebie i troszeczkę ją ogrzać…
Jej wyobraźnia szalała od dwóch tygodni. Zarejestrowała się na tym portalu właściwie dla żartu, namówiona przez Karolinę. Uznały, że to jej pomoże pozbierać się po rozstaniu z Pawłem. Pomogło, faktycznie. Godzinę po założeniu profilu zebrała ponad stu „fanów” i odebrała mnóstwo wiadomości z przeróżnymi propozycjami. Spotkania na kawę, wyjścia do kina, wspólnej wycieczki do Włoch, wysprzątania jej mieszkania całkiem gratis („Po prostu lubię pomagać ładnym dziewczynom”), kredytu bez żadnych zabezpieczeń… i seksu bez żadnych zabezpieczeń. Propozycji seksu było, rzecz jasna, najwięcej.
Czytała te wszystkie listy razem z Karoliną, zaśmiewając się do łez.
Aż do chwili, gdy pojawił się Krzysztof. Tej jednej jedynej wiadomości nie pokazała przyjaciółce. Zupełnie, jakby się bała, że Karolina go ukradnie… Od pierwszego wejrzenia wydał jej się inny niż wszyscy mężczyźni, których znała. Z każdą wiadomością od niego utwierdzała się w przekonaniu, że może im się udać. Że to, co miało być wygłupem, może okazać się dla niej przepustką do prawdziwego szczęścia.
Potem, kiedy zadzwonił, to wrażenie jeszcze się pogłębiło. Rozmawiali przez ponad godzinę, śmiali się, przekomarzali, jakby znali się od miesięcy, a może i lat. Nie zasypiała już bez rozmowy z nim, choćby najkrótszej. Zawsze czekał, aż położy się do łóżka, i dzwonił, żeby opowiedzieć jej bajkę na dobranoc.
Wszystko go interesowało. Jaki wzór ma jej pościel. Jak pachnie szampon, którym umyła włosy. I krem do rąk. I herbata owocowa, którą pije w chłodne poranki. Co je, co czyta, jakiej muzyki słucha. Co widzi z okna w sypialni, a co z kuchni, kiedy parzy kawę. Czy dolewa do niej mleko. Czy pije z filiżanki, czy z kubka. Czy ma psa albo kota. Czy śpi na brzuchu, czy na wznak. Zadawał setki pytań. Po raz pierwszy w życiu miała wrażenie, że facet naprawdę chce ją poznać. Że obchodzi go to, jaki ma humor, o co posprzeczała się z sąsiadką, dlaczego nie mogła wyjść z pracy na lunch… To zainteresowanie dosłownie ją upajało.
– Rozmawiacie od dwóch tygodni. – Kiedy w końcu powiedziała Karolinie o jego istnieniu, przyjaciółka natychmiast zaczęła studzić ten zachwyt. – To nie jest normalne, że jeszcze nie zaproponował ci spotkania…
– Dlaczego jeszcze nie zaproponowałeś mi spotkania? – zapytała następnego dnia, kiedy zadzwonił punktualnie o ósmej, żeby powiedzieć jej „dzień dobry” i upewnić się, że zjadła śniadanie przed wyjściem do pracy.
– Czekałem, aż sama do tego dojrzejesz i poczujesz taką potrzebę – odpowiedział bez zastanowienia.
Wyglądało na to, że właśnie ją poczuła.
Dwa dni później jechała przez miasto taksówką, w swojej ślicznej niebieskiej sukience, z szalem w granatowe kwiaty narzuconym niedbale na ramiona.
Nikt nie musiał wiedzieć, że ta niedbałość była godzinami ćwiczona przed lustrem…
Kiedy podjechała pod kościół, na schodach stała tylko rozchichotana grupka emerytów. W niczym nie przypominali smutnych siwych dam w czarnych płaszczach i kapeluszach, które sobie wyobrażała, myśląc o takim koncercie. Ci starsi państwo byli kolorowi, żywo gestykulowali, przekrzykiwali się, wybuchali głośnym śmiechem. Sylwia pozazdrościła im tej radości i tego, że są tam razem. Ona najwyraźniej miała iść na ten koncert całkiem sama. Dobrze, że wydrukowała bilet, który przysłał jej Krzysztof.
– Przejazd jest opłacony, tak? – upewniła się, wysiadając z taksówki.
W gruncie rzeczy nie miała ochoty w ogóle z niej wychodzić. Najchętniej poprosiłaby od razu o kurs powrotny, prosto pod dom. Przecież tak naprawdę nie lubiła muzyki poważnej! W życiu nie przyszłaby na taki koncert, gdyby nie to, że obok miał usiąść Krzysztof. Bez niego cały ten pomysł kompletnie tracił sens. Wynudzi się jak mops, słuchając w towarzystwie energicznych emerytów jakiegoś wirtuoza fortepianu. Wirtuoza najwyraźniej mało docenianego, bo jakoś nie widziała przed kościołem tłumów spragnionych wysłuchania jego recitalu.
Zdecydowanie, powrót do domu był najlepszym wyjściem z tej idiotycznej sytuacji. Zrobi z siebie idiotkę przed taksówkarzem… ale jakie to ma znaczenie?
Zawahała się z ręką na klamce.
I w tym momencie do drzwi samochodu podbiegł mężczyzna w granatowej marynarce, pochylił się i zapytał:
– Sylwia? To ty?
– To ja, tak – odparła nieco zdziwiona.
Mężczyzna w niczym nie przypominał Krzysztofa ze zdjęć. Był dużo niższy, grubszy, starszy, a w dodatku zarośnięty jak Rumcajs z kreskówki, którą oglądała w dzieciństwie.
Zapadła niezręczna cisza. Taksówkarz nie udawał nawet profesjonalisty wcale niezainteresowanego sytuacją. Wpatrywał się w nich wyraźnie rozbawiony. Pewnie niejeden raz widział już takie randki w ciemno, na których Adonis z internetu okazywał się nagle gnomem. Tu nie było aż tak źle. Mężczyzna robił całkiem miłe wrażenie – tyle, że mógłby być ojcem Sylwii. No, może młodszym bratem jej ojca. A przede wszystkim – nie był Krzysztofem. Tym Krzysztofem, którego znała ze zdjęć.
– Krzysztof? – zapytała niepewnie.
– Tak. To znaczy nie – odpowiedział brodacz. – Pozwól, że ci wyjaśnię...
Taksówkarz w napięciu czekał na ciąg dalszy. Uznała, że wystarczy tego przedstawienia.
– Dziękuję bardzo – mruknęła, zatrzaskując za sobą drzwi i robiąc kilka kroków w kierunku kościoła. Niby-To-Krzysztof podreptał za nią, zabawnie kiwając się na boki.
– Wyjaśnisz to jakoś? – rzuciła, krzyżując ręce na piersi.
Nie zamierzała ułatwiać mu zadania.
– Mam na imię Wojtek, jestem kolegą Krzysztofa – oświadczył, patrząc w bok. – Pisał do mnie przed chwilą. Wreszcie wyszedł z pracy, ale troszkę się spóźni, mamy więc wejść do środka, a on do nas dołączy, dosłownie za pięć minut.
– Też idziesz na koncert? – Sylwii zakręciło się w głowie od nowych informacji. Romantyczna randka okazała się właśnie wyjściem we troje? A może we czworo albo pięcioro? Kto wie, może ta gromadka wesołych emerytów to tak naprawdę jacyś wujkowie i ciotki albo sąsiedzi, którzy po recitalu (niezbyt) słynnego pianisty pójdą na herbatę z Sylwią, Krzysztofem i… jak on miał na imię? Bartek? Wojtek? Chyba jednak Wojtek?
Pokręciła głową z niedowierzaniem, obiecując sobie stanowczo, że natychmiast po powrocie do domu wypisze się z tego portalu randkowego. Karolina nie spotkała przez rok nikogo sensownego, a jej miałoby się udać tak od razu, przy pierwszej próbie? Jak mogła być tak naiwna, żeby w to uwierzyć?
Krzysztof po prostu chciał posłuchać tego pianisty. Ona była tylko dodatkiem do koncertu. Czas pozbyć się złudzeń.
Usiadła w przedostatniej ławce, Wojtek zajął miejsce po lewej, tuż obok niej.
– Maseczka! – przypomniał jej szeptem.
Posłusznie wyjęła z małej torebki nieodzowny rekwizyt człowieka ery pandemicznej.
Kościół był ciemny, zimny i niemal pusty. Właściwie byli tam tylko oni dwoje, kolorowa grupka emerytów i jakiś rudy chłopak, który siedział wyprężony jak struna w pierwszej ławce. Z braku innego zajęcia wpatrywała się w zielony sweter rudzielca, jaskrawy tak jak jego fryzura.
Ciekawe, czy ma piegi? – zastanowiła się, próbując oderwać myśli od Krzysztofa.
Chłopak jednak nie wiercił się ani nie rozglądał, nie była więc w stanie zobaczyć nic oprócz burzy jego rudych loczków, sterczących we wszystkie strony jak poskręcane antenki.
– Już jestem – nagle z jej prawej strony rozległ się cichy, miękki głos, który znała tak dobrze z niekończących się rozmów przez telefon. – Bardzo cię przepraszam za to spóźnienie…
Jeszcze zanim spojrzała mu w oczy, poczuła zapach jego wody toaletowej. Od razu wychwyciła aromat cedru i coś jakby stare, wilgotne drewno. Musiała przyznać, że bardzo jej się to połączenie spodobało. Było takie męskie, rześkie i… naprawdę seksowne.
Lekko odwróciła głowę, żeby spojrzeć na mężczyznę, który właśnie usiadł obok niej. Wyglądał lepiej niż na zdjęciach. Trzydniowy zarost wysuwający się zza maseczki tylko dodawał mu uroku. Okulary, których nie miał na żadnej fotografii, sprawiały, że wydawał się starszy, poważniejszy… i bardzo inteligentny.
– Dobrze, że już jesteś – szepnęła.
Chciała dodać coś jeszcze, ale nagle przy fortepianie stojącym na środku kościoła pojawił się siwowłosy drobny mężczyzna w czarnym fraku. Emeryci zaczęli głośno klaskać. Rudzielec w zielonym swetrze aż poderwał się z wrażenia z miejsca i bił brawo, unosząc dłonie nad głowę. Sylwia, ku własnemu zaskoczeniu, dała się porwać wrażeniu, że uczestniczy w czymś niezwykłym, dostępnym tylko dla wtajemniczonych.
Siedziała między Wojtkiem a Krzysztofem, ze zdumieniem stwierdzając, że muzyka poważna nie jest wcale tak nudna, jak jej się wydawało. Pianista grał jak natchniony, jakby jego ręce stanowiły jedność z klawiaturą. Nie mogła oderwać od niego wzroku. Ledwie zauważyła, że Wojtek podniósł się z miejsca i wyszedł. Nie było go przez dziesięć, może piętnaście minut.
– Przepraszam, szukałem toalety – szepnął w przerwie między utworami.
Uśmiechnęła się ze zrozumieniem, poprawiając szal na ramionach. W kościele było naprawdę chłodno. A Krzysztof, niestety, nie kwapił się wcale, żeby ją okryć swoim płaszczem. Siedział z przymkniętymi oczami, najwyraźniej przeżywał każdą nutę… Może nadrobi to, kiedy wyjdą?
– Idziemy na jakąś herbatkę? – Krzysztof stał między nią a Wojtkiem u szczytu kościelnych schodów. W wątłym świetle ulicznych latarni wydawał się jeszcze przystojniejszy.
Serio, musimy iść do kawiarni we trójkę? – jęknęła w duchu.
Zdołała jednak przywołać na twarz najbardziej entuzjastyczny ze swoich uśmiechów i powiedziała:
– Świetny pomysł. Trochę chyba zmarzłam w tym kościele.
Krzysztof, niestety, znowu nie zrobił żadnego gestu, żeby okryć ją troskliwie swoim płaszczem albo objąć ją mocno i ogrzać w swoich ramionach.
Pewnie jest staroświecki i uważa, że jeszcze nie czas na przytulanie – pomyślała, usiłując zdusić w sobie rozczarowanie. No i dobrze, przecież właściwie wcale się nie znamy…
Tak naprawdę wolałaby, żeby przynajmniej spróbował. A ona powstrzymałaby go, rumieniąc się i mówiąc: „Zwolnij nieco, bardzo cię proszę”.
Krzysztof jednak nie dał jej tej okazji.
Właściwie prawie nie zwracał na nią uwagi. Najpierw wdał się z Wojtkiem w dyskusję o tym, czy lepiej iść do Kameralnej na wino, czy do jakiejś sieciówki z kawą XXL w papierowych kubkach, czy może jednak do herbaciarni, którą otwarto niedawno na Starym Mieście. Sylwii właściwie nie zapytali o zdanie. Gdyby zapytali, na pewno wybrałaby herbaciarnię. Brzmiała tak klimatycznie, a poza tym była najdalej, co dawało nadzieję na rozmowę z Krzysztofem w czasie spaceru.
Duża tania kawa w papierze i ciasto czekoladowe – zdecydowali jednak panowie.
– Zgadzasz się? – zapytał Krzysztof z taką miną, jakby dopiero teraz zauważył, że Sylwia w ogóle stoi obok niego.
– Tak, jasne, świetny pomysł – znowu przywołała na twarz ten promienny uśmiech. Bała się, że nie wypadł dostatecznie szczerze, choć naciągnęła kąciki ust aż do pierwszego bólu.
Krzysztof jednak nie patrzył w jej stronę i maszerował przed siebie, bardzo zadowolony z faktu, że wypije niedrogą kawę w wielkim kubku.
Na jego wizerunku pojawiało się coraz więcej rys.
Jeśli w tej kawiarni wyjmie gazetę albo komórkę i zacznie klikać w wiadomości sportowe, chyba po prostu wstanę i wyjdę – pomyślała rozczarowana.
Nie tak wyobrażała sobie pierwszą randkę. W sieci Krzysztof był taki romantyczny! Obchodziło go wszystko, co miała do powiedzenia, zadawał setki pytań, żeby poznać ją bliżej. A teraz niemal jej nie zauważał. Czyżby mu się nie spodobała? Uznał, że jest brzydka, brzydsza niż na zdjęciach, i chciał jak najszybciej zakończyć to nieudane spotkanie? Ale w takim razie po co ciągnął ją na herbatę? Pewnie uważał, że tak wypada, choć wcale nie miał na to ochoty.
– Może pójdziecie sami, pogadacie sobie o tym koncercie, a ja wrócę do domu – zaproponowała, zatrzymując się na środku chodnika pokrytego suchymi, brązowymi liśćmi.
Wojtek wpadł na nią, zaskoczony nagłym przystankiem i boleśnie przydeptał jej stopę.
– Auuuu – zawyła, zdejmując granatowy pantofelek i rozcierając palce.
– Przepraszam! – Najwyraźniej zrobiło mu się głupio. – Bardzo cię boli?
Krzysztof też nareszcie się nią zainteresował.
– Może powinnaś przyłożyć coś zimnego? W kawiarni na pewno mają kostki lodu…
– Nic mi nie będzie. – Machnęła ręką, próbując nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Bez skutku. Krzysztof wyraźnie nie czuł potrzeby zacieśniania ich znajomości. – Wrócę do domu – powtórzyła.
Nie było sensu męczyć siebie i ich wymuszoną konwersacją nad kubkiem kawy.
– Bawcie się dobrze, cześć. Ja i tak powinnam jeszcze dziś przejrzeć dokumenty, które przyniosłam z pracy, przygotować się na jutrzejsze spotkanie...
– Wykluczone! – Krzysztof w mgnieniu oka zmienił się w czułego adoratora. Wziął ją za rękę, spojrzał jej głęboko w oczy. W jego wzroku pojawiła się nie tyle troska, co jakaś dziwna nerwowość. Czyżby nagle zrozumiał, że może ją stracić przez obojętność okazywaną od początku tego spotkania?
– Wydaje mi się, że naprawdę znacznie lepiej będziecie się bawić, kiedy mnie nie będzie – mruknęła, już trochę mniej pewnie.
Przecież tak naprawdę wcale nie chciała wracać do pustego mieszkania, gdzie każdy kubeczek, poduszka na kanapie i zdjęcie wiszące w ramce kojarzyły jej się z Pawłem. Oczywiście, Pawła nie było na tych fotografiach. Wyrzuciła wszystkie, na których można go było dostrzec, choćby na dziesiątym planie. Zostawiła jednak kilka widoczków z wycieczki po Wyspach Kanaryjskich. Były takie ładne, jak pocztówki, bił z nich absolutny spokój, który pamiętała z tamtego wyjazdu. To były takie dobre wspomnienia: wieczorne spacery wzdłuż plaży, pierwsze próby pływania na desce, krewetki jedzone o zachodzie słońca... Szkoda tylko, że wszystko okazało się kłamstwem.
Zatrzymała też swój portret, robiony na Fuerteventurze. Wyglądała na nim wyjątkowo atrakcyjnie, oczy jej błyszczały, usta rozchylały się lekko, jakby zalotnie. Uwielbiała to zdjęcie. Tyle tylko, że po drugiej stronie obiektywu stał Paweł. I nie mogła o tym zapomnieć.
Zupełnie nie miała ochoty siedzieć na kanapie, opierając się o tę fioletową poduszkę, którą Paweł zawsze podkładał sobie pod głowę, gdy oglądali film. Nie miała ochoty patrzeć na tę fotografię jego autorstwa. I znowu myśleć o tych krewetkach, które podawał jej o zachodzie słońca prosto do ust palcami lśniącymi od oliwy. Pewnie dlatego ma na tym zdjęciu takie piękne usta… Wszystko z powodu oliwy, w której smażyły się krewetki.
Tak właśnie wygląda romantyzm pod lupą. Zalotnie rozchylone, błyszczące usta okazują się tak naprawdę po prostu wymazane przypalonym tłuszczem.
A cudowny związek okazuje się jednym wielkim, żałosnym kłamstwem.
Może powinna zmienić mieszkanie, żeby na dobre odciąć się od wspomnień o Pawle wypełniających każdy kąt?
– Może to raczej ja powinienem już iść do domu i zostawić was samych, moje gołąbeczki? – Wojtek roześmiał się nieco sztucznie.
Świetnie, że na to wpadłeś – pomyślała Sylwia. Lepiej późno niż wcale…
Ugryzła się w język i zdołała nie wypowiedzieć tej myśli na głos. Tym razem nie zawracała sobie jednak głowy udawaniem. Nie rozpromieniła się, nie zaprotestowała: „Ależ skąd, jak coś takiego mogło ci przyjść do głowy?!”. Miała nadzieję, że Krzysztof też nie zaprotestuje – i Wojtek zrobi tak, jak powiedział, czyli pójdzie i zostawi ich samych.
Niestety, przeliczyła się i tym razem. Krzysztof zaprotestował bardzo gwałtownie.
– Stary, co ty opowiadasz? Nikomu nie przeszkadzasz, idziemy na kawę i tyle…
– Jesteś pewny? – Wojtek nadal krygował się jak pensjonarka, robiąc krok w przód i krok w tył.
– Jasne, idziesz z nami, to przecież postanowione.
Znowu nikt nie zapytał jej o zdanie! Ten wieczór stawał się coraz bardziej irytujący. A Krzysztof, niestety, nie miał wobec niej żadnych romantycznych zamiarów. Gdyby miał, postarałby się chyba zostać z nią sam na sam, zamiast namawiać brodacza do wspólnego picia kawy?
Poczuła, że ma już naprawdę dość.
– Bawcie się dobrze, ja lecę – powiedziała stanowczo, odwracając się na pięcie.
Wojtek i Krzysztof w ułamku sekundy znaleźli się obok niej. Nie zamienili ani słowa, nie dali sobie żadnego znaku – przynajmniej żadnego, który mogłaby zauważyć. A jednak obydwaj, w tej samej chwili, zrobili dokładnie to samo, jak w jakiejś absurdalnej choreografii: jeden wziął ją pod pachę z lewej, drugi – z prawej strony. I ruszyli razem z nią w kierunku kawiarni, głusi na jakiekolwiek protesty. Zupełnie, jakby jej obecność stała się ważna dopiero, kiedy postanowiła zniknąć.
Pół godziny później musiała przyznać, że jednak zbyt wcześnie uznała Wojtka i Krzysztofa za nudziarzy, którzy wcale nie mają ochoty z nią rozmawiać. Nad kawą w papierowych kubkach, gorącą i dosyć paskudną, mężczyźni prześcigali się w dowcipach. Obydwaj robili wszystko, żeby ją rozbawić, żeby jej zaimponować, żeby ją olśnić. Byli wręcz szarmanccy: odsuwali krzesło, pomagali jej wybrać najsmaczniejszy deser, przynosili kawę, żeby nie musiała ruszać się od stołu. Zadawali mnóstwo pytań o jej pracę, życie codzienne, rodzinę, dzieciństwo, o filmy, które lubi oglądać, muzykę, której lubi słuchać… Wreszcie zapytali też o Pawła, o to, dlaczego się rozstali. Wolałaby mówić o tym tylko Krzysztofowi, sam na sam… Może niekoniecznie na pierwszym spotkaniu, może trochę później, siedząc wtulona w niego na parkowej ławce albo na kanapie, wśród kolorowych poduszek… No, ale skoro pytanie padło właśnie teraz, odpowiedziała na nie tak krótko i spokojnie, jak tylko potrafiła.
– Zdradzał mnie, właściwie od początku naszego związku. Kiedy wyjeżdżałam służbowo, sprowadzał do naszego mieszkania inne dziewczyny. Uprawiał z nimi seks w moim łóżku, na mojej kanapie, a nawet na mojej pralce. Kiedy był ze mną na wakacjach, wychodził do sklepu po piwo albo po olejek do opalania i podrywał ekspedientkę, umawiał się z nią na kolejny wieczór. Po czym oznajmiał, że idzie do baru obejrzeć mecz, i szedł z tą ekspedientką na plażę… Nie, wcale nie po to, żeby oglądać gwiazdy albo ćwiczyć swój hiszpański, konwersując z nią o pogodzie. Teraz już wiem, że był po prostu niezdolny do życia w normalnej, monogamicznej relacji. A ja byłam gotowa wyjść za niego za mąż. Ufałam mu bezgranicznie! I dopiero po czternastu miesiącach zorientowałam się, z kim mieszkam pod jednym dachem!
Wspomnienie tamtego wieczoru, kiedy w końcu, kompletnie przypadkowo, wpadła na ślad pierwszej zdrady… i kiedy przyparła Pawła do muru i dowiedziała się o innych kobietach, o ich odwiedzinach w jej domu i w jej sypialni… to wspomnienie zawsze sprawiało, że drżała. Tym razem nie było inaczej. Krzysztof od razu to zauważył, przysunął się bliżej, objął ją ramieniem. Nareszcie się odważył! Uśmiechnęła się do siebie triumfalnie. A więc był po prostu typem obrońcy. Nie mógł spokojnie patrzeć, jak kobieta cierpi. Opowieść o Pawle skłoniła go do tego, żeby pokazać się z innej strony…
Chociaż w gruncie rzeczy, czy to było naprawdę rozsądne, opowiadać mu, jak łatwo jest ją oszukać? Czy w przyszłości Krzysztof nie zechce jej zdradzać? Czy nie stanie się w jego oczach mniej interesująca przez to, co właśnie usłyszał?
– Masz jego zdjęcie? – zapytał nagle Wojtek.
– Pawła? – spojrzała na niego zdziwiona. – Po co ci jego zdjęcie?
– Ot tak… No wiesz… – Wzruszył ramionami. – Nie mam szczególnego powodu. Po prostu jestem ciekawy, jak wyglądał ten Don Juan.
– Skasowałam z komórki wszystkie jego zdjęcia – mruknęła. – Chyba nie sądzisz, że po czymś takim wciąż noszę na sercu jego portrecik?
– Na pewno można znaleźć jego zdjęcie w sieci. – Krzysztof sięgnął po swój telefon. – Jak się nazywał? Paweł… i co dalej?
– Paweł Milewski – odparła, znowu zirytowana. Czy nie powinni skupić się na jej uczuciach, zamiast oglądać niewiernego Pawełka, właściwie nie wiadomo w jakim celu? To chyba bez znaczenia, czy był przystojny, czy nie? Jeżeli jego uroda i wdzięk stanowiły, zdaniem Wojtka i Krzysztofa, usprawiedliwienie dla niewierności, to… tym gorzej dla Krzysztofa. Nie chciałaby wiązać się z kimś, kto ocenia ludzi – i to, co im powinno ujść na sucho – na podstawie wyglądu.
– Niestety, Paweł był bardzo przystojny – mruknęła, czując się nagle jak szara mysz, która niemalże zasłużyła na takie traktowanie.
Po co oni go chcieli oglądać?!
– Kurczę, mam rozładowaną komórkę. – Krzysztof, wyraźnie rozczarowany, odłożył swój telefon na stół. – Wojtek, daj mi swoją, tylko na moment.
– Nie mam. Zostawiłem ją w domu, żeby mi nic nie brzęczało w czasie koncertu – odparł brodacz.
Oczy obu mężczyzn zwróciły się w kierunku Sylwii. Nie pozostawało jej nic innego, jak tylko wyjąć telefon z torebki i położyć na środku stołu.
– Nie wiem, czemu się uparliście, żeby szukać w sieci zdjęć mojego eks – westchnęła.
Krzysztof szybko sięgnął po jej komórkę. Zbyt szybko… bo sekundę później zawartość wielkiego kubka z kawą latte, posłodzoną trzema łyżeczkami cukru, rozlała się dokładnie na telefon Sylwii. Piana wdarła się pod obudowę, ekran błysnął trzy razy, po czym zrobił się ciemny – i martwy. Sylwia wytarła go papierową serwetką, pobiegła do baru po kilka kolejnych, po czym próbowała włączyć komórkę. Bez skutku.
– Daj, spróbuję coś z tym zrobić. – Krzysztof wyciągnął dłoń, a ona posłusznie położyła na niej zalany telefon. – Mogę go zabrać, tylko na moment? – zapytał, wstając z krzesła. – Kiedyś w takiej sytuacji pomogła mi suszarka do włosów… Tutaj raczej jej nie znajdziemy, ale może w łazience mają suszarkę do rąk? Pójdę i sprawdzę, dobrze?
– Jasne, jasne – uśmiechnęła się słabo.
Dopiero dużo później, kiedy siedziała zapłakana na swojej kanapie, wśród kolorowych poduszek, uświadomiła sobie, że w sprawie telefonu Wojtek skłamał – i to wyjątkowo nieudolnie. Powiedział, że nie zabrał komórki z domu – a przecież wmawiał jej, od razu przy taksówce, że przed chwilą rozmawiał z Krzysztofem, który właśnie wyrwał się z pracy. Jak z nim rozmawiał bez telefonu? Poszedł do budki? Sylwia nie widziała żadnej budki telefonicznej w swoim mieście przynajmniej od pięciu lat, może nawet dłużej. A więc w jaki sposób rozmawiał z przyjacielem? A może to nie była rozmowa? Tak, przypominała sobie dokładnie… Krzysztof rzekomo napisał do Wojtka, że trochę się spóźni. Napisał – i co? Jak mu przesłał tę swoją wiadomość? Chyba nie gołębiem pocztowym?
Ale ta myśl przyszła do niej zbyt późno. Tam, w kawiarni, nie zwróciła najmniejszej uwagi na sprzeczność w wypowiedziach Wojtka. Denerwowała się po prostu o swoją komórkę. Nie była najnowsza, to fakt, ale wciąż dobrze działała i Sylwia nie widziała powodów, żeby ją zmieniać. Zwłaszcza od czasu, kiedy dokupiła do niej dodatkową kartę pamięci i nie musiała co chwilę kasować wiadomości i zdjęć, żeby zwolnić trochę miejsca...
– Pójdę, zobaczę, jak Krzysiek sobie radzi z tym suszeniem telefonu – rzucił Wojtek po chwili. Najwyraźniej znudziło mu się to milczenie panujące przy stole.
Sylwii też się znudziło. No, ale przecież nie wtargnie z tego powodu do męskiej toalety?
– Idź, jasne – uśmiechnęła się do Wojtka krzepiąco. – Będę tu na was czekać…
Wrócili razem dziesięć minut później. Na ich twarzach od razu było widać, że nie są zachwyceni tym, co udało im osiągnąć pod suszarką do rąk.
– Może zacznie działać, kiedy naprawdę porządnie obeschnie u ciebie w domu? – powiedział Wojtek z nadzieją.
– Dobrze byłoby ją położyć na kaloryferze, ale pewnie jeszcze nie grzeją? – wtrącił się Krzysztof.
Nie grzali, oczywiście, że nie. Było na to stanowczo zbyt ciepło, mimo że kalendarzowa jesień zaczęła się już kilkanaście dni temu.
– Zamówić ci taksówkę? – zaproponował Wojtek. – Na pewno kasjerka pozwoli nam skorzystać z telefonu. Chyba że wolisz się przejść?
Prawdę mówiąc, wolała się przejść. Naprawdę nie chciała siedzieć sama w domu. Chętnie przeszłaby się z Krzysztofem. Tylko z nim. I to raczej z tym, którego znała z internetu i z rozmów przez telefon, niż z tym dzisiejszym, rzeczywistym. Był może przystojniejszy od Krzysztofa ze zdjęć, ale za to, z jakiegoś powodu, znacznie mniej interesujący.
I w dodatku towarzyszył mu jak cień ten zarośnięty Wojtek, którego nie umiała polubić.
A spacer z nimi obydwoma wcale jej nie kusił.
Poza tym, naprawdę powinna już wracać. Zrobiło się późno, wciąż jeszcze miała zajrzeć do tych dokumentów przyniesionych z biura, a rano czekało ją ważne spotkanie z działem marketingu. A więc znacznie rozsądniej było skorzystać z propozycji Wojtka.
– Zamówmy taksówkę – uśmiechnęła się słabo.
I nagle poczuła się bardzo zmęczona.
W taksówce było ciepło i ciemno, z radia płynęła ta urocza, stara piosenka o dziewięciu milionach rowerów w Pekinie. Zdaje się, że Katie Melua musiała się gęsto tłumaczyć z jakichś błędów w tekście? Sylwia zmarszczyła brwi, nie mogąc sobie przypomnieć, o co chodziło, a potem z ulgą zsunęła buty. Nie były jednak tak wygodne, jak wydawało się w sklepie. Wyciągnięta na tylnym siedzeniu samochodu przymknęła oczy i prawie zasnęła, kołysana piosenką o miłości. Może nawet zdrzemnęła się odrobinkę, przez minutę albo dwie?
Ocknęła się dopiero, gdy kierowca zatrzymał się pod jej blokiem i wyłączył silnik.
– Dziękuję bardzo. Zapłacone? – zapytała, szybko zakładając buty.
– Nie – odpowiedział kierowca bardzo zdziwiony. – Nie dostałem takiej wiadomości od dyspozytora…
Sylwia szybko sięgnęła do torebki po dwadzieścia złotych. W malutkiej kopertówce nie zmieścił się nawet portfel, wrzuciła do niej tylko chusteczki, klucze, kilka monet i banknotów, wydrukowany bilet na koncert, obowiązkową maseczkę, no i szminkę. Lubiła mieć przy sobie szminkę, poprawiać makijaż w kilka sekund w samochodowym lusterku albo szybie wystawowej, nawet jeśli wcale nie było to niezbędne. Ten szybki ruch czerwoną szminką po wargach zawsze wydawał jej się taki kobiecy…
Ciekawe, dlaczego tak się rozczarowałam, kiedy usłyszałam, że nie zapłacili za kurs powrotny pod mój blok? – zastanawiała się, wsiadając do windy. Wciąż miała w głowie wyznanie miłosne wyśpiewywane przez Katie Meluę. Mężczyzna z jej piosenki na pewno by zapłacił za taksówkę swojej ukochanej. Ale czy tak naprawdę należało tego oczekiwać? Przywołała się do porządku: Cóż za staroświeckie pomysły! Żyjemy w czasach równouprawnienia, a ja zarabiam pewnie więcej niż Wojtek i Krzysztof razem wzięci…
Krzysztof niewiele opowiadał jej o swojej pracy. Pytany wprost, zmieniał temat albo obracał całą historię w żart. Miała wrażenie, że jest informatykiem – ale właściwie nie wiedziała, skąd wzięła to przekonanie. Pewnie powiedział raz czy dwa, że siedzi przy komputerze. No, ale przy komputerach siedzieli wszyscy, nawet lekarze i nauczyciele. Ona też spędzała przed monitorem większość dnia, a z informatyką nie miała absolutnie nic wspólnego.
Zapytam go, kiedy zadzwoni – postanowiła.
Jeśli zadzwoni – poprawiła się szybko.
.
.
.
...(fragment)...
Całość dostępna w wersji pełnej.
Koncert
Sylwia wyszła z pracy wcześniej niż zwykle. Musiała mieć czas, żeby przygotować się na to spotkanie. Spotkanie, bo słowo „randka” nie chciało przejść jej przez gardło. Jaka randka, skoro mają spotkać się po raz pierwszy w życiu? Na randki chodzi się z ukochanym, a nie z facetem, którego pewnie nie rozpoznałaby nawet na ulicy, którego minęłaby na schodach, nie domyślając się, że to z nim rozmawiała przez ostatnie tygodnie.
Wyjęła z szafy wszystkie sukienki i mierzyła je po kolei, zupełnie nie mogąc się zdecydować. Czerwona? Kremowa w różyczki? A może jednak niebieska? Podobno mężczyźni zawsze wspominają, że ich ukochana na pierwszej randce miała na sobie błękitną sukienkę – nawet jeśli tak naprawdę była ubrana w poszarpane dżinsy i T-shirt z trupią czaszką.
Właściwie… może właśnie powinna założyć stare dżinsy i koszulkę z kościotrupem albo z logo zespołu Metallica? Żeby nie pomyślał, że wystroiła się specjalnie dla niego…
Ale przecież ta sukienka, przynajmniej teoretycznie, wcale nie była dla Krzysztofa. Szli na koncert. Muzyka poważna, fortepian, zabytkowy protestancki kościół na drugim końcu miasta… Chyba nie wypadało wparować na takie wydarzenie w wymiętym podkoszulku z trupią czachą?
A więc jednak sukienka. I to niebieska.
Założy sukienkę, choćby dla wirtuoza fortepianu i dla wszystkich pań po siedemdziesiątce, ubranych na czarno, które na pewno zasiądą w ławkach obok niej. A może na krzesłach? Nie była nigdy w tym kościele. Prawdę mówiąc, wybór kościoła na pierwszą randkę wydawał się Sylwii nieco kontrowersyjny… Udawała jednak zachwyt tą propozycją, żeby nie wyjść na niezainteresowaną kulturą prostaczkę. Krzysztof ciągle chodził na jakieś wystawy, premiery w teatrze i w kinie, no i bardzo interesował się muzyką poważną. Co wieczór przysyłał jej linki do utworów Bacha, Mozarta, do swojego ulubionego Rachmaninowa, którego Sylwia słuchała chyba po raz pierwszy w życiu. Imponowała jej ta wiedza Krzysztofa, to, z jaką pasją pisał o muzyce. Jak mogłaby odmówić wspólnego wysłuchania koncertu?
A może masz jakiś inny pomysł na nasze pierwsze spotkanie? – pytał troskliwie.
Oczywiście, że mam – odpowiedziała mu w myślach. Kawa i ciastko, a potem długi spacer po parku i może… jeśli będziesz taki zachwycający, jak w rozmowach w sieci i przez telefon… może pocałunek na ławce w cieniu drzewa?
Oczywiście, że nie mam – odpisała szybko. Twój pomysł jest wspaniały, z radością posłucham tego koncertu w Twoim towarzystwie.
Miała nadzieję, że spotkają się wcześniej w jakiejś kawiarni. Chciałaby pobyć z nim trochę gdzieś, gdzie można rozmawiać, śmiać się, patrzeć sobie w oczy – a nie tylko siedzieć obok siebie, słuchając wybitnego pianisty.
Krzysztof obiecywał, że tak właśnie zrobią, w ostatniej chwili zmienił jednak plany.
Wybacz, muszę zostać dłużej w pracy, spotkamy się na miejscu. W załączniku przesyłam Twój bilet. Podaj adres, zamówię Ci taksówkę.
Sama sobie zamówię – odpisała zirytowana.
Na idealnym obrazie Krzysztofa zaczynały się pojawiać pierwsze rysy.
Zamówię i zapłacę, to moja wina, że musisz jechać tam sama. Podaj tylko adres.
Cóż… może jednak nie było tak źle? Skoro faktycznie musiał zostać w pracy, zachował się chyba całkiem przyzwoicie, troszcząc się o to, żeby Sylwia miała swój bilet i organizując dla niej transport?
Nie było w tym absolutnie niczego podejrzanego. Ona też czasami wychodziła z biura dużo później, niż planowała. Kilka razy musiała w ostatniej chwili odwoływać spotkanie z koleżankami, wizytę u fryzjerki albo kolację u rodziców. Najbardziej jednak było jej wstyd tego, że spóźniła się na pogrzeb ukochanej babci Halinki z powodu szkolenia dla stażystów, które musiała poprowadzić. Babcia była jedną z najważniejszych osób w jej życiu. Dobrą wróżką, która zamieniała jej dzieciństwo w cudowną bajkę pełną magii. Zajmowała się nią, kiedy rodzice pracowali, odbierała ją ze szkoły, uczyła czytać, pomagała odrabiać lekcje. I zawsze miała czas, żeby jej wysłuchać, pobawić się z nią, uszyć jej sukienkę albo usmażyć placki z jabłkami. Do dziś czuła smak tamtych placków. Zapach rozgrzewanego na patelni oleju przywoływał natychmiast wspomnienie o babci. Jak mogła spóźnić się na jej pogrzeb? Nigdy sobie tego nie darowała, nie miała jednak wyboru. Szkolenie było zaplanowane dwa miesiące wcześniej. Szef wściekłby się nie na żarty, gdyby je zawaliła.
Czy mając takie doświadczenie, mogła się teraz złościć na Krzysztofa? Czy naprawdę byłoby fair urządzić piekło tylko dlatego, że wypadło mu w pracy coś bardzo ważnego akurat w dniu, na który zaplanowali pierwszą randkę?
– Pamiętaj, żeby się na nic nie narażać. Umów się w bezpiecznym miejscu, nie wsiadaj do jego samochodu, nie pij niczego z butelki, której sama nie otworzysz – powtarzała jej Karolina, która spotykała się z facetami z portali randkowych przynajmniej raz w tygodniu. Taki miała plan na życie: cztery portale, minimum czterech nowych mężczyzn miesięcznie. Wierzyła, że ilość w końcu przejdzie w jakość. Jak do tej pory, była to nadzieja raczej złudna, Karolina jednak nie zamierzała zwolnić tempa. I w międzyczasie została prawdziwą ekspertką od flirtów w sieci i pierwszych randek.
Sylwia zadzwoniła więc do niej i szybko opowiedziała całą historię z koncertem i taksówką.
– Nie ma mowy, nie wsiadaj do żadnej taksówki, którą przyśle ten Krzysztof – orzekła natychmiast przyjaciółka. – To może być ktoś podstawiony albo on sam, przecież nie wiesz, jak wygląda i czy na tych zdjęciach, które dostałaś, jest naprawdę on. Może cię wywieźć do lasu, zgwałcić albo zamordować. Zamów taksówkę z jakiejś znanej korporacji, bez jego pośrednictwa.
Dziękuję, jednak dojadę do kościoła sama – napisała zaraz po rozmowie z Karoliną. Zanim jednak zdążyła nacisnąć „wyślij”, na telefonie pojawiła się wiadomość od Krzysztofa:
Którą korporację lubisz? Zamówię taksówkę z tej, którą wskażesz.
Argumenty Karoliny właśnie straciły rację bytu.
Krzysztof niczego nie kombinował. Miał po prostu wymagającego szefa.
A wieczór, który zaczną na koncercie w zimnych murach starego kościoła, wcale nie musi się skończyć, gdy tylko umilkną brawa. O ile w kościele też bije się brawo?
Z brawami lub bez braw, po koncercie mogą pójść na kawę, na drinka, na spacer… Jesień, jak do tej pory, była naprawdę ciepła. Na najbliższą środę też nie zapowiadano deszczu. Pogodny, bezwietrzny wieczór wydawał się doskonały, by pochodzić po parku na tyłach kościoła albo po uliczkach Starego Miasta.
Lekki płaszczyk? Kurtka? A może wystarczy duży, kwiecisty szal? Dylematy Sylwii nie miały końca. Po namyśle zdecydowała się na szal. Jeśli będzie jej zimno, Krzysztof na pewno skorzysta z okazji, żeby okryć ją szarmancko swoją kurtką czy marynarką. Albo otoczyć ramieniem, przytulić do siebie i troszeczkę ją ogrzać…
Jej wyobraźnia szalała od dwóch tygodni. Zarejestrowała się na tym portalu właściwie dla żartu, namówiona przez Karolinę. Uznały, że to jej pomoże pozbierać się po rozstaniu z Pawłem. Pomogło, faktycznie. Godzinę po założeniu profilu zebrała ponad stu „fanów” i odebrała mnóstwo wiadomości z przeróżnymi propozycjami. Spotkania na kawę, wyjścia do kina, wspólnej wycieczki do Włoch, wysprzątania jej mieszkania całkiem gratis („Po prostu lubię pomagać ładnym dziewczynom”), kredytu bez żadnych zabezpieczeń… i seksu bez żadnych zabezpieczeń. Propozycji seksu było, rzecz jasna, najwięcej.
Czytała te wszystkie listy razem z Karoliną, zaśmiewając się do łez.
Aż do chwili, gdy pojawił się Krzysztof. Tej jednej jedynej wiadomości nie pokazała przyjaciółce. Zupełnie, jakby się bała, że Karolina go ukradnie… Od pierwszego wejrzenia wydał jej się inny niż wszyscy mężczyźni, których znała. Z każdą wiadomością od niego utwierdzała się w przekonaniu, że może im się udać. Że to, co miało być wygłupem, może okazać się dla niej przepustką do prawdziwego szczęścia.
Potem, kiedy zadzwonił, to wrażenie jeszcze się pogłębiło. Rozmawiali przez ponad godzinę, śmiali się, przekomarzali, jakby znali się od miesięcy, a może i lat. Nie zasypiała już bez rozmowy z nim, choćby najkrótszej. Zawsze czekał, aż położy się do łóżka, i dzwonił, żeby opowiedzieć jej bajkę na dobranoc.
Wszystko go interesowało. Jaki wzór ma jej pościel. Jak pachnie szampon, którym umyła włosy. I krem do rąk. I herbata owocowa, którą pije w chłodne poranki. Co je, co czyta, jakiej muzyki słucha. Co widzi z okna w sypialni, a co z kuchni, kiedy parzy kawę. Czy dolewa do niej mleko. Czy pije z filiżanki, czy z kubka. Czy ma psa albo kota. Czy śpi na brzuchu, czy na wznak. Zadawał setki pytań. Po raz pierwszy w życiu miała wrażenie, że facet naprawdę chce ją poznać. Że obchodzi go to, jaki ma humor, o co posprzeczała się z sąsiadką, dlaczego nie mogła wyjść z pracy na lunch… To zainteresowanie dosłownie ją upajało.
– Rozmawiacie od dwóch tygodni. – Kiedy w końcu powiedziała Karolinie o jego istnieniu, przyjaciółka natychmiast zaczęła studzić ten zachwyt. – To nie jest normalne, że jeszcze nie zaproponował ci spotkania…
– Dlaczego jeszcze nie zaproponowałeś mi spotkania? – zapytała następnego dnia, kiedy zadzwonił punktualnie o ósmej, żeby powiedzieć jej „dzień dobry” i upewnić się, że zjadła śniadanie przed wyjściem do pracy.
– Czekałem, aż sama do tego dojrzejesz i poczujesz taką potrzebę – odpowiedział bez zastanowienia.
Wyglądało na to, że właśnie ją poczuła.
Dwa dni później jechała przez miasto taksówką, w swojej ślicznej niebieskiej sukience, z szalem w granatowe kwiaty narzuconym niedbale na ramiona.
Nikt nie musiał wiedzieć, że ta niedbałość była godzinami ćwiczona przed lustrem…
Kiedy podjechała pod kościół, na schodach stała tylko rozchichotana grupka emerytów. W niczym nie przypominali smutnych siwych dam w czarnych płaszczach i kapeluszach, które sobie wyobrażała, myśląc o takim koncercie. Ci starsi państwo byli kolorowi, żywo gestykulowali, przekrzykiwali się, wybuchali głośnym śmiechem. Sylwia pozazdrościła im tej radości i tego, że są tam razem. Ona najwyraźniej miała iść na ten koncert całkiem sama. Dobrze, że wydrukowała bilet, który przysłał jej Krzysztof.
– Przejazd jest opłacony, tak? – upewniła się, wysiadając z taksówki.
W gruncie rzeczy nie miała ochoty w ogóle z niej wychodzić. Najchętniej poprosiłaby od razu o kurs powrotny, prosto pod dom. Przecież tak naprawdę nie lubiła muzyki poważnej! W życiu nie przyszłaby na taki koncert, gdyby nie to, że obok miał usiąść Krzysztof. Bez niego cały ten pomysł kompletnie tracił sens. Wynudzi się jak mops, słuchając w towarzystwie energicznych emerytów jakiegoś wirtuoza fortepianu. Wirtuoza najwyraźniej mało docenianego, bo jakoś nie widziała przed kościołem tłumów spragnionych wysłuchania jego recitalu.
Zdecydowanie, powrót do domu był najlepszym wyjściem z tej idiotycznej sytuacji. Zrobi z siebie idiotkę przed taksówkarzem… ale jakie to ma znaczenie?
Zawahała się z ręką na klamce.
I w tym momencie do drzwi samochodu podbiegł mężczyzna w granatowej marynarce, pochylił się i zapytał:
– Sylwia? To ty?
– To ja, tak – odparła nieco zdziwiona.
Mężczyzna w niczym nie przypominał Krzysztofa ze zdjęć. Był dużo niższy, grubszy, starszy, a w dodatku zarośnięty jak Rumcajs z kreskówki, którą oglądała w dzieciństwie.
Zapadła niezręczna cisza. Taksówkarz nie udawał nawet profesjonalisty wcale niezainteresowanego sytuacją. Wpatrywał się w nich wyraźnie rozbawiony. Pewnie niejeden raz widział już takie randki w ciemno, na których Adonis z internetu okazywał się nagle gnomem. Tu nie było aż tak źle. Mężczyzna robił całkiem miłe wrażenie – tyle, że mógłby być ojcem Sylwii. No, może młodszym bratem jej ojca. A przede wszystkim – nie był Krzysztofem. Tym Krzysztofem, którego znała ze zdjęć.
– Krzysztof? – zapytała niepewnie.
– Tak. To znaczy nie – odpowiedział brodacz. – Pozwól, że ci wyjaśnię...
Taksówkarz w napięciu czekał na ciąg dalszy. Uznała, że wystarczy tego przedstawienia.
– Dziękuję bardzo – mruknęła, zatrzaskując za sobą drzwi i robiąc kilka kroków w kierunku kościoła. Niby-To-Krzysztof podreptał za nią, zabawnie kiwając się na boki.
– Wyjaśnisz to jakoś? – rzuciła, krzyżując ręce na piersi.
Nie zamierzała ułatwiać mu zadania.
– Mam na imię Wojtek, jestem kolegą Krzysztofa – oświadczył, patrząc w bok. – Pisał do mnie przed chwilą. Wreszcie wyszedł z pracy, ale troszkę się spóźni, mamy więc wejść do środka, a on do nas dołączy, dosłownie za pięć minut.
– Też idziesz na koncert? – Sylwii zakręciło się w głowie od nowych informacji. Romantyczna randka okazała się właśnie wyjściem we troje? A może we czworo albo pięcioro? Kto wie, może ta gromadka wesołych emerytów to tak naprawdę jacyś wujkowie i ciotki albo sąsiedzi, którzy po recitalu (niezbyt) słynnego pianisty pójdą na herbatę z Sylwią, Krzysztofem i… jak on miał na imię? Bartek? Wojtek? Chyba jednak Wojtek?
Pokręciła głową z niedowierzaniem, obiecując sobie stanowczo, że natychmiast po powrocie do domu wypisze się z tego portalu randkowego. Karolina nie spotkała przez rok nikogo sensownego, a jej miałoby się udać tak od razu, przy pierwszej próbie? Jak mogła być tak naiwna, żeby w to uwierzyć?
Krzysztof po prostu chciał posłuchać tego pianisty. Ona była tylko dodatkiem do koncertu. Czas pozbyć się złudzeń.
Usiadła w przedostatniej ławce, Wojtek zajął miejsce po lewej, tuż obok niej.
– Maseczka! – przypomniał jej szeptem.
Posłusznie wyjęła z małej torebki nieodzowny rekwizyt człowieka ery pandemicznej.
Kościół był ciemny, zimny i niemal pusty. Właściwie byli tam tylko oni dwoje, kolorowa grupka emerytów i jakiś rudy chłopak, który siedział wyprężony jak struna w pierwszej ławce. Z braku innego zajęcia wpatrywała się w zielony sweter rudzielca, jaskrawy tak jak jego fryzura.
Ciekawe, czy ma piegi? – zastanowiła się, próbując oderwać myśli od Krzysztofa.
Chłopak jednak nie wiercił się ani nie rozglądał, nie była więc w stanie zobaczyć nic oprócz burzy jego rudych loczków, sterczących we wszystkie strony jak poskręcane antenki.
– Już jestem – nagle z jej prawej strony rozległ się cichy, miękki głos, który znała tak dobrze z niekończących się rozmów przez telefon. – Bardzo cię przepraszam za to spóźnienie…
Jeszcze zanim spojrzała mu w oczy, poczuła zapach jego wody toaletowej. Od razu wychwyciła aromat cedru i coś jakby stare, wilgotne drewno. Musiała przyznać, że bardzo jej się to połączenie spodobało. Było takie męskie, rześkie i… naprawdę seksowne.
Lekko odwróciła głowę, żeby spojrzeć na mężczyznę, który właśnie usiadł obok niej. Wyglądał lepiej niż na zdjęciach. Trzydniowy zarost wysuwający się zza maseczki tylko dodawał mu uroku. Okulary, których nie miał na żadnej fotografii, sprawiały, że wydawał się starszy, poważniejszy… i bardzo inteligentny.
– Dobrze, że już jesteś – szepnęła.
Chciała dodać coś jeszcze, ale nagle przy fortepianie stojącym na środku kościoła pojawił się siwowłosy drobny mężczyzna w czarnym fraku. Emeryci zaczęli głośno klaskać. Rudzielec w zielonym swetrze aż poderwał się z wrażenia z miejsca i bił brawo, unosząc dłonie nad głowę. Sylwia, ku własnemu zaskoczeniu, dała się porwać wrażeniu, że uczestniczy w czymś niezwykłym, dostępnym tylko dla wtajemniczonych.
Siedziała między Wojtkiem a Krzysztofem, ze zdumieniem stwierdzając, że muzyka poważna nie jest wcale tak nudna, jak jej się wydawało. Pianista grał jak natchniony, jakby jego ręce stanowiły jedność z klawiaturą. Nie mogła oderwać od niego wzroku. Ledwie zauważyła, że Wojtek podniósł się z miejsca i wyszedł. Nie było go przez dziesięć, może piętnaście minut.
– Przepraszam, szukałem toalety – szepnął w przerwie między utworami.
Uśmiechnęła się ze zrozumieniem, poprawiając szal na ramionach. W kościele było naprawdę chłodno. A Krzysztof, niestety, nie kwapił się wcale, żeby ją okryć swoim płaszczem. Siedział z przymkniętymi oczami, najwyraźniej przeżywał każdą nutę… Może nadrobi to, kiedy wyjdą?
– Idziemy na jakąś herbatkę? – Krzysztof stał między nią a Wojtkiem u szczytu kościelnych schodów. W wątłym świetle ulicznych latarni wydawał się jeszcze przystojniejszy.
Serio, musimy iść do kawiarni we trójkę? – jęknęła w duchu.
Zdołała jednak przywołać na twarz najbardziej entuzjastyczny ze swoich uśmiechów i powiedziała:
– Świetny pomysł. Trochę chyba zmarzłam w tym kościele.
Krzysztof, niestety, znowu nie zrobił żadnego gestu, żeby okryć ją troskliwie swoim płaszczem albo objąć ją mocno i ogrzać w swoich ramionach.
Pewnie jest staroświecki i uważa, że jeszcze nie czas na przytulanie – pomyślała, usiłując zdusić w sobie rozczarowanie. No i dobrze, przecież właściwie wcale się nie znamy…
Tak naprawdę wolałaby, żeby przynajmniej spróbował. A ona powstrzymałaby go, rumieniąc się i mówiąc: „Zwolnij nieco, bardzo cię proszę”.
Krzysztof jednak nie dał jej tej okazji.
Właściwie prawie nie zwracał na nią uwagi. Najpierw wdał się z Wojtkiem w dyskusję o tym, czy lepiej iść do Kameralnej na wino, czy do jakiejś sieciówki z kawą XXL w papierowych kubkach, czy może jednak do herbaciarni, którą otwarto niedawno na Starym Mieście. Sylwii właściwie nie zapytali o zdanie. Gdyby zapytali, na pewno wybrałaby herbaciarnię. Brzmiała tak klimatycznie, a poza tym była najdalej, co dawało nadzieję na rozmowę z Krzysztofem w czasie spaceru.
Duża tania kawa w papierze i ciasto czekoladowe – zdecydowali jednak panowie.
– Zgadzasz się? – zapytał Krzysztof z taką miną, jakby dopiero teraz zauważył, że Sylwia w ogóle stoi obok niego.
– Tak, jasne, świetny pomysł – znowu przywołała na twarz ten promienny uśmiech. Bała się, że nie wypadł dostatecznie szczerze, choć naciągnęła kąciki ust aż do pierwszego bólu.
Krzysztof jednak nie patrzył w jej stronę i maszerował przed siebie, bardzo zadowolony z faktu, że wypije niedrogą kawę w wielkim kubku.
Na jego wizerunku pojawiało się coraz więcej rys.
Jeśli w tej kawiarni wyjmie gazetę albo komórkę i zacznie klikać w wiadomości sportowe, chyba po prostu wstanę i wyjdę – pomyślała rozczarowana.
Nie tak wyobrażała sobie pierwszą randkę. W sieci Krzysztof był taki romantyczny! Obchodziło go wszystko, co miała do powiedzenia, zadawał setki pytań, żeby poznać ją bliżej. A teraz niemal jej nie zauważał. Czyżby mu się nie spodobała? Uznał, że jest brzydka, brzydsza niż na zdjęciach, i chciał jak najszybciej zakończyć to nieudane spotkanie? Ale w takim razie po co ciągnął ją na herbatę? Pewnie uważał, że tak wypada, choć wcale nie miał na to ochoty.
– Może pójdziecie sami, pogadacie sobie o tym koncercie, a ja wrócę do domu – zaproponowała, zatrzymując się na środku chodnika pokrytego suchymi, brązowymi liśćmi.
Wojtek wpadł na nią, zaskoczony nagłym przystankiem i boleśnie przydeptał jej stopę.
– Auuuu – zawyła, zdejmując granatowy pantofelek i rozcierając palce.
– Przepraszam! – Najwyraźniej zrobiło mu się głupio. – Bardzo cię boli?
Krzysztof też nareszcie się nią zainteresował.
– Może powinnaś przyłożyć coś zimnego? W kawiarni na pewno mają kostki lodu…
– Nic mi nie będzie. – Machnęła ręką, próbując nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Bez skutku. Krzysztof wyraźnie nie czuł potrzeby zacieśniania ich znajomości. – Wrócę do domu – powtórzyła.
Nie było sensu męczyć siebie i ich wymuszoną konwersacją nad kubkiem kawy.
– Bawcie się dobrze, cześć. Ja i tak powinnam jeszcze dziś przejrzeć dokumenty, które przyniosłam z pracy, przygotować się na jutrzejsze spotkanie...
– Wykluczone! – Krzysztof w mgnieniu oka zmienił się w czułego adoratora. Wziął ją za rękę, spojrzał jej głęboko w oczy. W jego wzroku pojawiła się nie tyle troska, co jakaś dziwna nerwowość. Czyżby nagle zrozumiał, że może ją stracić przez obojętność okazywaną od początku tego spotkania?
– Wydaje mi się, że naprawdę znacznie lepiej będziecie się bawić, kiedy mnie nie będzie – mruknęła, już trochę mniej pewnie.
Przecież tak naprawdę wcale nie chciała wracać do pustego mieszkania, gdzie każdy kubeczek, poduszka na kanapie i zdjęcie wiszące w ramce kojarzyły jej się z Pawłem. Oczywiście, Pawła nie było na tych fotografiach. Wyrzuciła wszystkie, na których można go było dostrzec, choćby na dziesiątym planie. Zostawiła jednak kilka widoczków z wycieczki po Wyspach Kanaryjskich. Były takie ładne, jak pocztówki, bił z nich absolutny spokój, który pamiętała z tamtego wyjazdu. To były takie dobre wspomnienia: wieczorne spacery wzdłuż plaży, pierwsze próby pływania na desce, krewetki jedzone o zachodzie słońca... Szkoda tylko, że wszystko okazało się kłamstwem.
Zatrzymała też swój portret, robiony na Fuerteventurze. Wyglądała na nim wyjątkowo atrakcyjnie, oczy jej błyszczały, usta rozchylały się lekko, jakby zalotnie. Uwielbiała to zdjęcie. Tyle tylko, że po drugiej stronie obiektywu stał Paweł. I nie mogła o tym zapomnieć.
Zupełnie nie miała ochoty siedzieć na kanapie, opierając się o tę fioletową poduszkę, którą Paweł zawsze podkładał sobie pod głowę, gdy oglądali film. Nie miała ochoty patrzeć na tę fotografię jego autorstwa. I znowu myśleć o tych krewetkach, które podawał jej o zachodzie słońca prosto do ust palcami lśniącymi od oliwy. Pewnie dlatego ma na tym zdjęciu takie piękne usta… Wszystko z powodu oliwy, w której smażyły się krewetki.
Tak właśnie wygląda romantyzm pod lupą. Zalotnie rozchylone, błyszczące usta okazują się tak naprawdę po prostu wymazane przypalonym tłuszczem.
A cudowny związek okazuje się jednym wielkim, żałosnym kłamstwem.
Może powinna zmienić mieszkanie, żeby na dobre odciąć się od wspomnień o Pawle wypełniających każdy kąt?
– Może to raczej ja powinienem już iść do domu i zostawić was samych, moje gołąbeczki? – Wojtek roześmiał się nieco sztucznie.
Świetnie, że na to wpadłeś – pomyślała Sylwia. Lepiej późno niż wcale…
Ugryzła się w język i zdołała nie wypowiedzieć tej myśli na głos. Tym razem nie zawracała sobie jednak głowy udawaniem. Nie rozpromieniła się, nie zaprotestowała: „Ależ skąd, jak coś takiego mogło ci przyjść do głowy?!”. Miała nadzieję, że Krzysztof też nie zaprotestuje – i Wojtek zrobi tak, jak powiedział, czyli pójdzie i zostawi ich samych.
Niestety, przeliczyła się i tym razem. Krzysztof zaprotestował bardzo gwałtownie.
– Stary, co ty opowiadasz? Nikomu nie przeszkadzasz, idziemy na kawę i tyle…
– Jesteś pewny? – Wojtek nadal krygował się jak pensjonarka, robiąc krok w przód i krok w tył.
– Jasne, idziesz z nami, to przecież postanowione.
Znowu nikt nie zapytał jej o zdanie! Ten wieczór stawał się coraz bardziej irytujący. A Krzysztof, niestety, nie miał wobec niej żadnych romantycznych zamiarów. Gdyby miał, postarałby się chyba zostać z nią sam na sam, zamiast namawiać brodacza do wspólnego picia kawy?
Poczuła, że ma już naprawdę dość.
– Bawcie się dobrze, ja lecę – powiedziała stanowczo, odwracając się na pięcie.
Wojtek i Krzysztof w ułamku sekundy znaleźli się obok niej. Nie zamienili ani słowa, nie dali sobie żadnego znaku – przynajmniej żadnego, który mogłaby zauważyć. A jednak obydwaj, w tej samej chwili, zrobili dokładnie to samo, jak w jakiejś absurdalnej choreografii: jeden wziął ją pod pachę z lewej, drugi – z prawej strony. I ruszyli razem z nią w kierunku kawiarni, głusi na jakiekolwiek protesty. Zupełnie, jakby jej obecność stała się ważna dopiero, kiedy postanowiła zniknąć.
Pół godziny później musiała przyznać, że jednak zbyt wcześnie uznała Wojtka i Krzysztofa za nudziarzy, którzy wcale nie mają ochoty z nią rozmawiać. Nad kawą w papierowych kubkach, gorącą i dosyć paskudną, mężczyźni prześcigali się w dowcipach. Obydwaj robili wszystko, żeby ją rozbawić, żeby jej zaimponować, żeby ją olśnić. Byli wręcz szarmanccy: odsuwali krzesło, pomagali jej wybrać najsmaczniejszy deser, przynosili kawę, żeby nie musiała ruszać się od stołu. Zadawali mnóstwo pytań o jej pracę, życie codzienne, rodzinę, dzieciństwo, o filmy, które lubi oglądać, muzykę, której lubi słuchać… Wreszcie zapytali też o Pawła, o to, dlaczego się rozstali. Wolałaby mówić o tym tylko Krzysztofowi, sam na sam… Może niekoniecznie na pierwszym spotkaniu, może trochę później, siedząc wtulona w niego na parkowej ławce albo na kanapie, wśród kolorowych poduszek… No, ale skoro pytanie padło właśnie teraz, odpowiedziała na nie tak krótko i spokojnie, jak tylko potrafiła.
– Zdradzał mnie, właściwie od początku naszego związku. Kiedy wyjeżdżałam służbowo, sprowadzał do naszego mieszkania inne dziewczyny. Uprawiał z nimi seks w moim łóżku, na mojej kanapie, a nawet na mojej pralce. Kiedy był ze mną na wakacjach, wychodził do sklepu po piwo albo po olejek do opalania i podrywał ekspedientkę, umawiał się z nią na kolejny wieczór. Po czym oznajmiał, że idzie do baru obejrzeć mecz, i szedł z tą ekspedientką na plażę… Nie, wcale nie po to, żeby oglądać gwiazdy albo ćwiczyć swój hiszpański, konwersując z nią o pogodzie. Teraz już wiem, że był po prostu niezdolny do życia w normalnej, monogamicznej relacji. A ja byłam gotowa wyjść za niego za mąż. Ufałam mu bezgranicznie! I dopiero po czternastu miesiącach zorientowałam się, z kim mieszkam pod jednym dachem!
Wspomnienie tamtego wieczoru, kiedy w końcu, kompletnie przypadkowo, wpadła na ślad pierwszej zdrady… i kiedy przyparła Pawła do muru i dowiedziała się o innych kobietach, o ich odwiedzinach w jej domu i w jej sypialni… to wspomnienie zawsze sprawiało, że drżała. Tym razem nie było inaczej. Krzysztof od razu to zauważył, przysunął się bliżej, objął ją ramieniem. Nareszcie się odważył! Uśmiechnęła się do siebie triumfalnie. A więc był po prostu typem obrońcy. Nie mógł spokojnie patrzeć, jak kobieta cierpi. Opowieść o Pawle skłoniła go do tego, żeby pokazać się z innej strony…
Chociaż w gruncie rzeczy, czy to było naprawdę rozsądne, opowiadać mu, jak łatwo jest ją oszukać? Czy w przyszłości Krzysztof nie zechce jej zdradzać? Czy nie stanie się w jego oczach mniej interesująca przez to, co właśnie usłyszał?
– Masz jego zdjęcie? – zapytał nagle Wojtek.
– Pawła? – spojrzała na niego zdziwiona. – Po co ci jego zdjęcie?
– Ot tak… No wiesz… – Wzruszył ramionami. – Nie mam szczególnego powodu. Po prostu jestem ciekawy, jak wyglądał ten Don Juan.
– Skasowałam z komórki wszystkie jego zdjęcia – mruknęła. – Chyba nie sądzisz, że po czymś takim wciąż noszę na sercu jego portrecik?
– Na pewno można znaleźć jego zdjęcie w sieci. – Krzysztof sięgnął po swój telefon. – Jak się nazywał? Paweł… i co dalej?
– Paweł Milewski – odparła, znowu zirytowana. Czy nie powinni skupić się na jej uczuciach, zamiast oglądać niewiernego Pawełka, właściwie nie wiadomo w jakim celu? To chyba bez znaczenia, czy był przystojny, czy nie? Jeżeli jego uroda i wdzięk stanowiły, zdaniem Wojtka i Krzysztofa, usprawiedliwienie dla niewierności, to… tym gorzej dla Krzysztofa. Nie chciałaby wiązać się z kimś, kto ocenia ludzi – i to, co im powinno ujść na sucho – na podstawie wyglądu.
– Niestety, Paweł był bardzo przystojny – mruknęła, czując się nagle jak szara mysz, która niemalże zasłużyła na takie traktowanie.
Po co oni go chcieli oglądać?!
– Kurczę, mam rozładowaną komórkę. – Krzysztof, wyraźnie rozczarowany, odłożył swój telefon na stół. – Wojtek, daj mi swoją, tylko na moment.
– Nie mam. Zostawiłem ją w domu, żeby mi nic nie brzęczało w czasie koncertu – odparł brodacz.
Oczy obu mężczyzn zwróciły się w kierunku Sylwii. Nie pozostawało jej nic innego, jak tylko wyjąć telefon z torebki i położyć na środku stołu.
– Nie wiem, czemu się uparliście, żeby szukać w sieci zdjęć mojego eks – westchnęła.
Krzysztof szybko sięgnął po jej komórkę. Zbyt szybko… bo sekundę później zawartość wielkiego kubka z kawą latte, posłodzoną trzema łyżeczkami cukru, rozlała się dokładnie na telefon Sylwii. Piana wdarła się pod obudowę, ekran błysnął trzy razy, po czym zrobił się ciemny – i martwy. Sylwia wytarła go papierową serwetką, pobiegła do baru po kilka kolejnych, po czym próbowała włączyć komórkę. Bez skutku.
– Daj, spróbuję coś z tym zrobić. – Krzysztof wyciągnął dłoń, a ona posłusznie położyła na niej zalany telefon. – Mogę go zabrać, tylko na moment? – zapytał, wstając z krzesła. – Kiedyś w takiej sytuacji pomogła mi suszarka do włosów… Tutaj raczej jej nie znajdziemy, ale może w łazience mają suszarkę do rąk? Pójdę i sprawdzę, dobrze?
– Jasne, jasne – uśmiechnęła się słabo.
Dopiero dużo później, kiedy siedziała zapłakana na swojej kanapie, wśród kolorowych poduszek, uświadomiła sobie, że w sprawie telefonu Wojtek skłamał – i to wyjątkowo nieudolnie. Powiedział, że nie zabrał komórki z domu – a przecież wmawiał jej, od razu przy taksówce, że przed chwilą rozmawiał z Krzysztofem, który właśnie wyrwał się z pracy. Jak z nim rozmawiał bez telefonu? Poszedł do budki? Sylwia nie widziała żadnej budki telefonicznej w swoim mieście przynajmniej od pięciu lat, może nawet dłużej. A więc w jaki sposób rozmawiał z przyjacielem? A może to nie była rozmowa? Tak, przypominała sobie dokładnie… Krzysztof rzekomo napisał do Wojtka, że trochę się spóźni. Napisał – i co? Jak mu przesłał tę swoją wiadomość? Chyba nie gołębiem pocztowym?
Ale ta myśl przyszła do niej zbyt późno. Tam, w kawiarni, nie zwróciła najmniejszej uwagi na sprzeczność w wypowiedziach Wojtka. Denerwowała się po prostu o swoją komórkę. Nie była najnowsza, to fakt, ale wciąż dobrze działała i Sylwia nie widziała powodów, żeby ją zmieniać. Zwłaszcza od czasu, kiedy dokupiła do niej dodatkową kartę pamięci i nie musiała co chwilę kasować wiadomości i zdjęć, żeby zwolnić trochę miejsca...
– Pójdę, zobaczę, jak Krzysiek sobie radzi z tym suszeniem telefonu – rzucił Wojtek po chwili. Najwyraźniej znudziło mu się to milczenie panujące przy stole.
Sylwii też się znudziło. No, ale przecież nie wtargnie z tego powodu do męskiej toalety?
– Idź, jasne – uśmiechnęła się do Wojtka krzepiąco. – Będę tu na was czekać…
Wrócili razem dziesięć minut później. Na ich twarzach od razu było widać, że nie są zachwyceni tym, co udało im osiągnąć pod suszarką do rąk.
– Może zacznie działać, kiedy naprawdę porządnie obeschnie u ciebie w domu? – powiedział Wojtek z nadzieją.
– Dobrze byłoby ją położyć na kaloryferze, ale pewnie jeszcze nie grzeją? – wtrącił się Krzysztof.
Nie grzali, oczywiście, że nie. Było na to stanowczo zbyt ciepło, mimo że kalendarzowa jesień zaczęła się już kilkanaście dni temu.
– Zamówić ci taksówkę? – zaproponował Wojtek. – Na pewno kasjerka pozwoli nam skorzystać z telefonu. Chyba że wolisz się przejść?
Prawdę mówiąc, wolała się przejść. Naprawdę nie chciała siedzieć sama w domu. Chętnie przeszłaby się z Krzysztofem. Tylko z nim. I to raczej z tym, którego znała z internetu i z rozmów przez telefon, niż z tym dzisiejszym, rzeczywistym. Był może przystojniejszy od Krzysztofa ze zdjęć, ale za to, z jakiegoś powodu, znacznie mniej interesujący.
I w dodatku towarzyszył mu jak cień ten zarośnięty Wojtek, którego nie umiała polubić.
A spacer z nimi obydwoma wcale jej nie kusił.
Poza tym, naprawdę powinna już wracać. Zrobiło się późno, wciąż jeszcze miała zajrzeć do tych dokumentów przyniesionych z biura, a rano czekało ją ważne spotkanie z działem marketingu. A więc znacznie rozsądniej było skorzystać z propozycji Wojtka.
– Zamówmy taksówkę – uśmiechnęła się słabo.
I nagle poczuła się bardzo zmęczona.
W taksówce było ciepło i ciemno, z radia płynęła ta urocza, stara piosenka o dziewięciu milionach rowerów w Pekinie. Zdaje się, że Katie Melua musiała się gęsto tłumaczyć z jakichś błędów w tekście? Sylwia zmarszczyła brwi, nie mogąc sobie przypomnieć, o co chodziło, a potem z ulgą zsunęła buty. Nie były jednak tak wygodne, jak wydawało się w sklepie. Wyciągnięta na tylnym siedzeniu samochodu przymknęła oczy i prawie zasnęła, kołysana piosenką o miłości. Może nawet zdrzemnęła się odrobinkę, przez minutę albo dwie?
Ocknęła się dopiero, gdy kierowca zatrzymał się pod jej blokiem i wyłączył silnik.
– Dziękuję bardzo. Zapłacone? – zapytała, szybko zakładając buty.
– Nie – odpowiedział kierowca bardzo zdziwiony. – Nie dostałem takiej wiadomości od dyspozytora…
Sylwia szybko sięgnęła do torebki po dwadzieścia złotych. W malutkiej kopertówce nie zmieścił się nawet portfel, wrzuciła do niej tylko chusteczki, klucze, kilka monet i banknotów, wydrukowany bilet na koncert, obowiązkową maseczkę, no i szminkę. Lubiła mieć przy sobie szminkę, poprawiać makijaż w kilka sekund w samochodowym lusterku albo szybie wystawowej, nawet jeśli wcale nie było to niezbędne. Ten szybki ruch czerwoną szminką po wargach zawsze wydawał jej się taki kobiecy…
Ciekawe, dlaczego tak się rozczarowałam, kiedy usłyszałam, że nie zapłacili za kurs powrotny pod mój blok? – zastanawiała się, wsiadając do windy. Wciąż miała w głowie wyznanie miłosne wyśpiewywane przez Katie Meluę. Mężczyzna z jej piosenki na pewno by zapłacił za taksówkę swojej ukochanej. Ale czy tak naprawdę należało tego oczekiwać? Przywołała się do porządku: Cóż za staroświeckie pomysły! Żyjemy w czasach równouprawnienia, a ja zarabiam pewnie więcej niż Wojtek i Krzysztof razem wzięci…
Krzysztof niewiele opowiadał jej o swojej pracy. Pytany wprost, zmieniał temat albo obracał całą historię w żart. Miała wrażenie, że jest informatykiem – ale właściwie nie wiedziała, skąd wzięła to przekonanie. Pewnie powiedział raz czy dwa, że siedzi przy komputerze. No, ale przy komputerach siedzieli wszyscy, nawet lekarze i nauczyciele. Ona też spędzała przed monitorem większość dnia, a z informatyką nie miała absolutnie nic wspólnego.
Zapytam go, kiedy zadzwoni – postanowiła.
Jeśli zadzwoni – poprawiła się szybko.
.
.
.
...(fragment)...
Całość dostępna w wersji pełnej.
więcej..