- W empik go
Czy narody mają honor? - ebook
Czy narody mają honor? - ebook
Polska, zamiast przyjąć wielki program narodowej pracy organicznej, szuka sposobów zaimponowania Niemcom i Francji w przesuwaniu kraju na możliwie wysokie miejsce w rankingu zbrojeń.
Historia Polski obarczona była fatalizmem zacofania; obecnie do fatalizmu dołącza świadomy wybór polityczny. Polska nad miarę zbrojna musi być Polską zacofaną.
Gdyby nas, nieobytych ze sprawami militarnymi, zapytano, kiedy zaczęła się wojna między Rosją a Ukrainą, bez większego namysłu powiedzielibyśmy, że tym aktem rozpoczynającym wojnę było przyłączenie Krymu do Rosji. Moglibyśmy w dalszym ciągu spekulować na temat, co będzie z Donbasem, jednakże Krym, tak łatwo przejęty przez Rosjan, nie może być przez nich równie łatwo utrzymany. A trzeba tu jeszcze wziąć pod uwagę zainteresowanie Stanów Zjednoczonych Krymem.
Polska, zamiast przyjąć wielki program narodowej pracy organicznej, szuka sposobów zaimponowania Niemcom i Francji i widzi ten sposób w przesuwaniu kraju na możliwie wysokie miejsce w rankingu zbrojeń, staniu się mocarstwem. Historia Polski obarczona była fatalizmem zacofania; obecnie do fatalizmu dołącza świadomy wybór polityczny. Polska nad miarę zbrojna, musi być Polską zacofaną.
(Ze wstępu)
Bronisław Łagowski (1937) - profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego i Akademii Pedagogicznej w Krakowie, wykładał historię filozofii społecznej. Wydał m.in. „Filozofie polityczna Maurycego Mochnackiego”, „Co jest lepsze od prawdy?”, „Liberalna kontrrewolucje”, „Szkice antyspołeczne”, „Duch i bezduszność III Rzeczypospolitej”, „Symbole pożarły rzeczywistość”, „Polska chora na Rosję”, „Fałszywa historia, błędna polityka”. Współpracował z „Tygodnikiem Powszechnym”, był stałym felietonista w kilku tygodnikach („Życiu Gospodarczym”, „Nowym Życiu Gospodarczym”, „Przeglądzie Tygodniowym”), a od wielu lat jest nim w „Przeglądzie”.
Publikował także w takich czasopismach jak „Zdanie” czy w „Polityce Polskiej”.
Stefan Kisielewski w zadedykowanym mu felietonie napisał: „Brawo, nieznany mi Panie Łagowski: z ust, z serca, z duszy wyjął mi Pan te i inne zdania. A może to ja po prostu jestem Panem…?” (1986).
Spis treści
Spis treści
Wstęp 9
Niepopularne rozważania o pracy 13
Niepokoje Anny Strońskiej 21
Orientacja wschodnia rządu PiS 25
Sen o potędze 29
„Precz z komuną” 33
Rzeczy smutne 36
Dwuznaczność 41
Barbarzyńcy w Warszawie 45
Tusk się nie uczy 49
Porozumienie, ale niepełne 53
Partie bratnie i skłócone 57
Bez zakończenia 60
Kłamstwa demokratyczne 63
Wojna czy pokój? 67
Miniona wojna coraz bliżej 72
Powrót pesymizmu 76
Polscy migranci 80
Werbalistyczne wykształcenie 84
Lud boży kontrrewolucyjny 88
Wdzięczność i niewdzięczność 92
Czy narody mają honor? 96
Polskie przedmurze 100
Odwetowcy 105
Patriotyzm uliczników 109
Wartość względna 114
Berlingowcy 118
Dlaczego byli wyklęci?121
Imitacje 127
Polski Prawy Sektor 131
Degradacje 134
Czy Polskę stać na niepodległość? 138
Theresa May wyrusza na wojnę informacyjną 142
Rokoszanie u władzy 145
Nieżywy Marks wciąż straszy 148
Polityka wszystkich azymutów 153
Antypostkomunistyczna mowa-trawa 156
Narodowe samodurstwo 160
Jak to na wojence bezpiecznie 163
Zdrada kleru 167
Przemysł jako zjawisko umysłowe 170
Felieton hybrydowy 174
Etap postprawdy 179
O władzy nad polską duszą 184
Kac w pałacu 189
Ekshumacja czy przedawnienie? 193
PiS, czyli idea narodu antykomunistycznego 197
Rewolucja, której nie będzie 201
Odstraszanie, które nie odstrasza 205
Handel bronią 208
Biedni i niemoralni 213
Nasz człowiek w wielkiej polityce 216
Dzielski – kim był? 219
Wyłazi szydło z worka 222
Zatorscy, Wróble, Gęborysy 225
Bez sentymentu 229
Chiny – renesans i modernizacja 233
Kto kogo chroni? 238
Być za i przeciw 243
Machiavelli – cynik czy demaskator? 247
Myśli urywane 250
Polskie porachunki z sąsiadami 254
Z daleka nie widać 257
Wysłuchać przyjaciół 261
Naród ciągle wojowniczy 265
Zepsute zegary 268
Mrok 273
Przemoc symboliczna 277
Flaki szlacheckie 280
Nota edytorska 283
Indeks osób 287
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67220-22-4 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pojęcie pracy posiada nieszkodliwie szeroki zakres. Pracuje robotnik, lekarz, aktor, dyrektor przedsiębiorstwa i ten najprawdopodobniej należy do najwięcej pracujących. Co ma na myśli ten czy ów, mówiąc praca, wskazuje kontekst. Gdy dziś ktoś w Polsce wygłasza morałową apologię pracy, najprawdopodobniej ma na myśli pracę robotnika fabrycznego; gdy woła, iż trzeba pracować, ma na myśli pracowników zatrudnionych na stanowiskach wykonawczych; gdy zaś stawia zagadnienie, jak redakcja „Zdania” w swojej ankiecie, w jakim stopniu nasze problemy gospodarcze są następstwami złej pracy, mamy prawo domniemywać, że przez pracę rozumie się tu płatne usługi świadczone przez ogół pracowników.
Trzeba rozróżnić religijny i gospodarczy punkt widzenia, jeśli chodzi o pojmowanie pracy. Z religijnego, chrześcijańskiego punktu widzenia praca jest sposobem zasługiwania się Bogu i im cięższa, tym zasługa większa. Pod tym względem ciężko, mozolnie pracujący stoi wyżej od pracującego bez mozołu. Z drugiej strony wiadomo, że praca fizyczna została zrządzona wyrokiem boskim jako kara za grzech pierworodny i im jest cięższa, tym lepiej, bo oznacza gorliwsze wykonanie wyroku. Encyklika Laborem exercens wydobywa inny składnik przekazu biblijnego i w oparciu o wezwanie: „czyńcie sobie ziemię poddaną” ujmuje pracę w perspektywie prometejskiej. To ujęcie jest nowocześniejsze, zgodne z duchem epoki, ale wydaje się niesłychanie ryzykowne pod względem moralnym.
Astronauci, którzy widzieli Ziemię z oddalenia, opisują ją jako zjawisko niezwykłej, cudownej piękności. To, co można zobaczyć z bliska, to, czym się ona pokrywa, z czego i według jakiego porządku się składa, stanowi dodatkowe uzasadnienie zachwytu. Nie jest więc słuszne, żeby człowiek, istota wprawdzie niepozbawiona pewnej wielkości, ale problematyczna i złośliwa, czynił sobie poddaną ziemię, która swoim pięknem, swoim przedziwnym a tajemniczym porządkiem, jak też swoim nierozpoznanym jeszcze miejscem i przeznaczeniem we wszechświecie, daleko przekracza jego zdolność pojmowania. Ma on bezsprzecznie prawo korzystać z darów ziemi, pomnażać je na rozsądną skalę, wnikać w jej tajemnice, ale nie panować nad nią według własnej woli. Człowiek bowiem posiada większą zdolność czynienia niż rozumienia i należy się obawiać, że jeśli w porę nie zrezygnuje z czynienia sobie ziemi poddaną, sam zginie i przy tym uszkodzi to „arcydzieło kosmosu”. Z tych powodów wyłożona w encyklice Laborem exercens prometeistyczna interpretacja pracy jest trudna do przyjęcia. Przejawia się w niej humanizm zbyt woluntarystyczny, nastawienie zbyt antropocentryczne. Myśl encykliki została dodatkowo zamącona, zarówno w tym punkcie, jak w paru innych, wskutek braku dobitnego rozróżnienia między ludzkimi potrzebami i ludzkimi uprawnieniami.
Ambiwalencja, z jaką traktowana jest praca dziś w Polsce, ma podobieństwo do religijnego widzenia pracy jako kary i zasługi zarazem. Czy nie świadczy o tym entuzjazm, jaki łatwo wywołać, ogłaszając, zresztą w środowisku ateistów, że źli ludzie będą wysłani do kamieniołomów w tym celu, żeby przekute zostały ich dusze, a kamienie tylko przy okazji? Czy nie mamy do czynienia z takim oto faktem, że wielu ludzi odrzuca wyraz doktrynalny religii, jej symbole oraz podniosły ton, ale zachowuje z niej najbardziej archaiczną treść? Nie potrafię rozstrzygnąć, czy mamy tu do czynienia z zależnością, czy tylko z przypadkową zbieżnością dwu niezależnych od siebie archaizmów.
Z gospodarczego punktu widzenia praca jest ważna o tyle tylko, o ile daje ekonomicznie wartościową usługę. Praca jest warunkiem dobrobytu i postępu nie przez to, że ludzie się męczą – aczkolwiek bez zmęczenia nie ma pracy – że stracili zdrowie, dostali odcisków lub zgarbacieli. Płaci się nie za trud, nie za znój i nie za dobrą przynależność klasową, lecz za ekonomiczny skutek pracy. Przedsiębiorstwo, w którym załoga jest przykładnie pracowita i męczy się z entuzjazmem, powinno mimo to zostać rozwiązane, jeśli ta praca nie przynosi czegoś więcej niż zwrot włożonych kosztów. W Polsce niektóre przedsiębiorstwa i tego nie przynoszą, a jednak załogi domagają się podwyżek płac i, o dziwo, otrzymują je!
Pojęcie pracy i pojęcie usługi częściowo pokrywają się, lecz nie są identyczne. Gospodarka potrzebuje usług w formie pracy oraz wielu innych usług, które pracą nie są.
W prasie znajdujemy wiele pochlebstw pod adresem wielkoprzemysłowych robotników, przez niektórych traktowanych jako źródło wszelkiego dobra, a obok wiadomość, że nasze trudności gospodarcze byłyby mniejsze, gdyby banki zagraniczne nie zamknęły nam kredytu. Ta wiadomość jest prawdziwa i mówi nam, że robotnicy fabryczni to jeszcze nie wszystko, że w pewnych okolicznościach mogą oni znaczyć dla gospodarki tyle co nic.
Nie ma symetrii między pracą i kapitałem, bo o pracę zawsze łatwiej niż o kapitał. Jeżeli alarmy ekonomistów o grożącej nam dekapitalizacji nie zostaną wysłuchane, przyszłe pokolenie pracowników przekona się o tym w bardzo przykry sposób.
Usługą, której nasza gospodarka potrzebuje dziś najbardziej, jest usługa inicjatywy i przedsiębiorczości. Nie można powiedzieć, że władza tego nie docenia – daje ona bardzo dużo dowodów czujnego wnikania w to zagadnienie, chociaż często w sposób dyskusyjny. To społeczeństwo tutaj nie chce czegoś zrozumieć. Parę lat temu prasa zatrzęsła się z oburzenia z takiego oto powodu. Jakiś człowiek w Trójmieście (a może to było w Szczecinie – nieważne, mogło się zdarzyć wszędzie) wpadł na pomysł, żeby kupić surowe ryby za cenę, jakiej od niego żądano, uwędzić je i sprzedać za cenę, jaką zechcą mu zapłacić. A że turyści w tym mieście chodzili źli i zgłodniali, gromadząc się tłumnie, gdzie tylko zaśmierdziało jakim jadłem, zwrócił się temu człowiekowi poniesiony koszt, i to, zdaje się, kilkakrotnie. Ten wypadek wywołał oburzenie publiczne, bynajmniej nie konkurencję! Jak śmiał dojść do zysku, wykorzystując głód turystów! – wołano. Co on takiego dodał do tych ryb, że tyle za nie potem wziął? Ile kosztuje dym w Szczecinie? Tymczasem jest zupełnie jasne, że jeśli nie znajdzie się ktoś – przedsiębiorstwo państwowe, spółdzielcze lub osoba pojedyncza – kto zechce i będzie miał dane zarobić na cudzym jakimś niedostatku, to ten niedostatek przecież nigdy nie zniknie. Ograniczyć do niezbędnego minimum to wzbogacanie się na cudzej, niezaspokojonej potrzebie, nie pozostawiając tej potrzeby niezaspokojoną na zawsze, można tylko w jeden sposób: dopuścić konkurencję. A cóż to znaczy dopuścić konkurencję? Znaczy to tylko tyle: przyjąć usługi tych, którzy są zdolni je dać, pozwolić więcej i lepiej pracować tym, którzy tego chcą. Jeżeli przyjmiemy takie zasady, możemy oczekiwać cudu w dziedzinie pracy.
Nie waham się zaliczyć do usług także czegoś tak specjalnego, a zarazem absolutnie niezbędnego jak branie odpowiedzialności za wyniki gospodarowania.
Każdy się zgodzi, że to powinno być wynagradzane – a więc jest to usługa, nie wynagradza się za nic. Wspomniałem wyżej, że dyrektorzy przedsiębiorstw należą do najwięcej pracujących. Prócz pracy dają oni jeszcze gospodarce usługę ponoszenia odpowiedzialności w zakresie jakościowo większym niż wszyscy pracownicy im podlegli. Jest to usługa w wielu krajach bardzo wysoko wynagradzana, ale nie w Polsce. U nas przemiany poszły w tym kierunku, że ograniczono władzę kadry kierowniczej (nie tylko w gospodarce), umniejszając tym samym jej odpowiedzialność, a za to gorzej się ją wynagradza. Kto odnosi z tego korzyść – nie jest jasne, a raczej jest jasne, że nikt.
Zbyt wiele spodziewamy się po wzmożonym wysiłku pracowników fizycznych. Od wysiłku fizycznego naprawdę mało zależy. Do procesu produkcyjnego wnosi on niewiele, chociaż to, co wnosi, jest jeszcze niezbędne. Praca tego rodzaju występuje w nadmiarze, w Polsce również, wbrew pozorom. W razie braku można sprowadzić z zagranicy. Jest to praca łatwa. Zwierzęta są bardzo często lepszymi pracownikami fizycznymi niż my, ludzie. Pomyślmy tylko: jak długo by się utrzymało przy murze gniazdko jaskółcze, gdyby je uwili nasi budowlańcy?
W traktacie sławnego ekonomisty czytam: „Produkcja nie jest faktem fizycznym, materialnym; jest to zjawisko umysłowe i intelektualne. Jej istotnymi warunkami nie są siły naturalne, składniki materialne czy praca fizyczna (tego wszystkiego – pisze ten autor w innym miejscu – na świecie mamy w bród), lecz postanowienie, decyzja umysłu użycia tych czynników jako środków do osiągnięcia celu”. I dalej: „Produkcja jest metodą, którą człowiek, kierowany przez rozum, posługuje się w celu wydobycia się z niedostatku. To, co odróżnia naszą sytuację od sytuacji naszych dawnych przodków żyjących przed tysiącami lat, nie jest czymś materialnym, lecz umysłowym. Zmiany materialne następują jako konsekwencje zmian umysłowych”.
Od dawna obserwujemy w Polsce postępujący rozkład etyki pracy. Z miast przenosi się to już na wieś. Nie wszyscy najwidoczniej zdają sobie sprawę z powagi zjawiska. Etyka pracy nie jest czymś, czego ludzi można nauczyć słowami. Nie można też – samo przypuszczenie byłoby absurdalne – zastąpić etyki regułami administracyjnymi czy politycznymi. Cały organizm społeczny wytwarza etykę pracy, jeżeli to nie ma miejsca, następuje regres cywilizacyjny. A konsekwencji uwstecznienia cywilizacyjnego żadna grupa społeczna, żadna instytucja nie uniknie, żaden przywilej nikogo przed tymi następstwami nie zabezpieczy.
Słyszy się takie głosy: bałagan organizacyjny jest przyczyną upadku etyki pracy. Usprawnijmy organizację gospodarki, podniesiemy etykę pracy. Jest to rada barona Münchhausena, który sam siebie z topieli za włosy wyciągnął.
Organizowanie też jest pracą, tym jej rodzajem, który bardziej niż inne jest uzależniony od atmosfery moralnej panującej w społeczeństwie. W tej dziedzinie upadek etyki może być tylko łatwiej ukryty niż na poziomie prac bezpośrednio wykonawczych.
Podnieść etykę pracy z upadku może tylko to, co samo nie jest w stanie się zdemoralizować. Czy istnieje coś takiego? Owszem. Poza wszelką możliwością demoralizacji znajduje się: rachunek ekonomiczny, prawo wartości, dobry pieniądz, równowaga rynkowa, prawdziwe ceny, konkurencja. To są rzeczy z natury moralne, zawsze etyczne, pewniej nieprzekupne niż Robespierre i do tego stopnia pracowite, że trzeba wielkich sił i starań, żeby zapobiec ich działaniu. Tak więc nie należy udawać, że jest rzeczą bardzo trudną przywrócenie etyki pracy. Wystarczy pewnych rzeczy nie robić. Nie należy z centralnego ośrodka dyrygować przedsiębiorstwami całego kraju. Trzeba zaniechać tych praktyk, które kryją się pod mylącą nazwą „sprawiedliwości społecznej”, a które w praktyce w naszej obecnej sytuacji są tylko psuciem mechanizmów ekonomicznych. Zaniechać przynajmniej na jakiś czas, na 20-25 lat. Potem by się zobaczyło, co robić dalej. O ile wiem, to podobnie w obliczu takich problemów rozumował Lenin...
Zanim dojdzie do powstrzymania akcji społeczno-sprawiedliwościowo-demoralizacyjno-antyekonomicznych, na początek wystarczałoby może usunąć sztuczne przeszkody dla ekonomizacji zatrudnienia. Niechby się każdy dowiedział przynajmniej, jaka jest podstawa dla jego roszczeń płacowych i czy istnieje taka podstawa. W roku 1982 ekonomiści (mówiąc w uproszczeniu) chcieli zniesienia zatrudnienia „socjalnego”, politycy byli temu przeciwni. Wówczas, moim skromnym zdaniem, rację mieli politycy. Dziś warunki są już inne, bez ekonomizacji zatrudnienia nic lub bardzo niewiele poprawi się w dziedzinie pracy. I dziś nie należy chcieć bezrobocia – nikt nigdy i nigdzie nie wprowadzał rozmyślnie bezrobocia – ale trzeba się na nie zgodzić, jak na mniejsze zło. Ekonomistów nie trzeba o tym przekonywać, są za tym; mówiąc ściślej – ich nauka jest za tym. Ale jak przekonać polityków? Może stawiając im przed oczami korzyść, jaką by z tego odnieśli; łatwiej byłoby rządzić. A może odwrotnie, byłoby trudniej; wtedy ich zasługi byłyby większe.
•
Działać indywidualnie, poprzez środki materialne – oto moje hasło. Ale czy to hasło dla „Tygodnika”, czym ja dobrze umieszczony? – oto jest pytanie. Wpadł mi przypadkiem w rękę numer 39 krakowskiego „Zdania”, a w nim następujące zdanie: „Nie należy z centralnego ośrodka dyrygować przedsiębiorstwami całego kraju. Trzeba zaniechać tych praktyk, które kryją się pod mylącą nazwą »sprawiedliwości społecznej«, a które w praktyce w naszej obecnej sytuacji są tylko psuciem mechanizmów ekonomicznych” (Bronisław Łagowski: „Niepopularne rozważania o pracy”, artykuł dyskusyjny).
Brawo, nieznany mi panie Łagowski: z ust, z serca, z duszy wyjął mi Pan te i inne zdania. A może to ja po prostu jestem Panem, zmieniłem zdanie i znalazłem się w „Zdaniu”, chcąc być wreszcie człowiekiem dobrze umieszczonym, nie zaś lat 40 z zapałem przemawiać do obrazu (świętego)?! Czym tum, czym tam? – jak biją dzwony w poemacie Młodożeńca.
Oto jest pytanie – tyle że bez odpowiedzi.
KISIEL
Tygodnik Powszechny 1986
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
.