- W empik go
Czy wierzysz, że Jezus może Cię uzdrowić? - ebook
Czy wierzysz, że Jezus może Cię uzdrowić? - ebook
Ojciec Peter Mary Rookey zasłynął na całym świecie jako autor Modlitwy o cud. Należał do Zakonu Sług Najświętszej Maryi Panny (serwici), w którym spędził 73 lata. Często był określany jako „człowiek cudów” i „kapłan-uzdrowiciel”. Podróżował do wielu krajów z posługą uzdrawiania, aby przynieść ulgę cierpiącym i nadzieję tym, którzy potrzebują miłosiernego dotyku Pana. Za jego pośrednictwem dokonało się wiele niezwykłych cudów. Swoją ostatnią podróż odbył do Polski w grudniu 2004 roku. Dziesiątki tysięcy ludzi wypełniły wówczas kościoły, otrzymując liczne łaski poprzez jego posługę. Ojciec Peter zawsze darzył wielką miłością naród polski, wielokrotnie witając papieża Jana Pawła II i uczestnicząc w beatyfikacji s. Faustyny Kowalskiej w 1993 roku. Wraz ze swoimi współpracownikami codziennie odmawiał Koronkę do Miłosierdzia Bożego.
W swojej książce Margaret Trosclair – założycielka wspólnoty Pomocnicy Maryi należącej do świeckiego zakonu serwitów – zebrała wywiady z o. Peterem, z których wyłania się obraz niezwykle charyzmatycznego kapłana obdarzonego wielkim darem uzdrawiania, a równocześnie zadziwiająco skromnego człowieka. O tym, jak ważna i skuteczna była jego posługa, świadczą licznie przytoczone historie konkretnych osób.
„Ojciec Peter Mary Rookey był człowiekiem głębokiej modlitwy, odmawiał kilka Różańców dziennie, szczególnie zaś Różaniec do Siedmiu Boleści Matki Bożej. Zawsze miał czas dla tych, którzy potrzebowali jego pomocy. Jeśli nie miał możliwości pomodlić się z kimś osobiście, robił to przez telefon. Był zawsze bardzo uprzejmy, słynął z dużego poczucia humoru – w jego towarzystwie wszyscy czuli się swobodnie.
Książka Margaret Trosclair wiernie opisuje jego święty charakter i dostarcza wielu świadectw ludzi, którzy zostali uzdrowieni na ciele i duszy dzięki jego modlitwom i wstawiennictwu. Czytając wywiady przeprowadzone z o. Rookeyem, poczujesz się tak, jakbyś przebywał w jego obecności, i skorzystasz z jego spostrzeżeń dotyczących wielu interesujących tematów, które są nadal aktualne. Jako jego bratanek mogę zaświadczyć, że był wielkim świętym naszych czasów. Obecnie trwają przygotowania do otwarcia jego procesu beatyfikacyjnego”.
Timothy Peter Rookey
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8043-796-8 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Książka ta nie powstałaby bez błogosławieństwa ojca Rookeya. To on pomagał nam rozpowszechniać przesłanie Jezusa i Jego Matki poprzez niezwykły dar uzdrawiania, który otrzymał od Boga. Zawsze będziemy o nim pamiętać w naszych modlitwach.
Chciałabym również podziękować Elsonowi Legendre’owi, który bez wahania udzielił mi wsparcia, gdy wspomniałam, że potrzebuję pomocy przy wprowadzaniu do komputera ogromnej ilości danych i informacji dotyczących ojca Rookeya. Jestem winna najgłębszą wdzięczność jego synowi Morganowi za czas, jaki poświęcił na zebranie i porównanie tych danych. Jego wiedza i umiejętności były dla mnie nieocenione.
Dziękuję Sheili Boudreaux za czas, jaki poświęciła na przepisanie maszynopisu, oraz Darlene McKnight, która spędziła długie godziny przy przenoszeniu informacji z kaset magnetofonowych i taśm wideo zawierających nagrania z nabożeństw o uzdrowienie prowadzonych przez ojca Rookeya. Dziękuję wam.
Chciałabym również podziękować Doris Eisinger, która także pomagała przy transkrypcji niektórych nagrań radiowych.
Ogromne podziękowania kieruję do Gayle Ponseti i Merrill Martinez, a także do swojego męża Harolda za czas spędzony przy redagowaniu maszynopisu.
Chciałabym wyrazić swoją wdzięczność Bobowi – Robertowi Chauvinowi – za jego fachową pomoc. Dziękuję.WPROWADZENIE
W czerwcu 1981 roku Matka Boża zaczęła ukazywać się sześciorgu jugosłowiańskim dzieciom. Gdy po raz pierwszy o tym usłyszałam, postanowiłam tam pojechać, jednak z powodu wybuchu powstania w Jugosławii nie mogłam tego zrobić aż do roku 1986. Bardzo pragnęłam wziąć tam udział w uroczystościach Podwyższenia Krzyża, a także w obchodach święta Matki Bożej Bolesnej.
Moje pierwsze spotkanie z ojcem Peterem Mary Rookeyem OSM miało miejsce na cmentarzu w Medjugorie. Nasza grupa, licząca około stu osób, spotykała się tam codziennie po Mszy Świętej dla pielgrzymów anglojęzycznych, aby posłuchać relacji na temat ostatnich wydarzeń związanych z objawieniami przekazywanymi sześciorgu dzieciom; wygłaszał je ktoś z kościoła św. Jakuba. Pewnego dnia mój przyjaciel Frances LaFont był świadkiem uzdrowienia dwunastoletniego chłopca, które dokonało się w kościele za pośrednictwem ojca Rookeya. Niedługo później Frances przyprowadził do nas ojca wraz z chłopcem, aby w obecności całej grupy zgromadzonej na cmentarzu dali świadectwo tego uzdrowienia.
We wrześniu 1986 roku po powrocie z Medjugorie zaczęłam prowadzić wykłady. W lutym 1987 roku założyłam wspólnotę Pomocnicy Maryi¹ będącą organizacją non-profit, której celem jest głoszenie przesłania i przekazywanie słów Jezusa i Jego Matki. Robimy to za pomocą ukazującego się co miesiąc czasopisma, a także cotygodniowej audycji radiowej obejmującej sześć programów i nadawanej za pośrednictwem czterech stacji.
Gdy nadeszła szósta rocznica objawień, wróciłam do Medjugorie. Podczas tej pielgrzymki Matka Najświętsza obdarzyła mnie wielką łaską: otrzymałam zadanie przeprowadzenia prac naprawczych przy figurce Matki Bożej znajdującej się w kościele parafialnym św. Jakuba. Przez wiele lat byłam kostiumologiem i projektantką, a teraz pragnęłam podziękować Bogu za talenty, którymi mnie obdarował. Po zakończeniu uroczystości poczułam, że powinnam przywieźć ze sobą replikę figurki Matki Bożej z Lourdes dla tych wszystkich, którzy nie mają możliwości osobiście odwiedzić Medjugorie, aby zobaczyć oryginalny wizerunek. Po sześciu miesiącach intensywnej modlitwy ojciec Richard Maughan, proboszcz kościoła pod wezwaniem Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny w Marrero w Luizjanie, postanowił dokonać koronacji figurki, którą wykonałam we Włoszech w Ortisei.
Nie miałam żadnych wieści o ojcu Rookeyu ani też nie otrzymałam żadnej wiadomości bezpośrednio od niego aż do momentu, gdy zadzwoniła do mnie Cathy McCarthy z Las Vegas, która była ze mną na mojej pierwszej pielgrzymce w Medjugorie. Chciała mnie poinformować, że ojciec Rookey odprawił w jej rodzinnym mieście przepiękne nabożeństwo połączone z modlitwami o uzdrowienie. Gdy opowiedziałam jej o planowanych uroczystościach, zaproponowała, abym zaprosiła na nie ojca Rookeya. Ojciec Maughan sprzeciwił się jednak temu pomysłowi, sugerując zaproszenie z okazji tak wyjątkowych uroczystości innych osób, jego zdaniem bardziej znamienitych. Niedługo potem ojciec Maughan zaczął przygotowywać się do wyjazdu do Irlandii, ponieważ dowiedział się, że jego matka miała wypadek samochodowy. Poszłam do niego, aby poinformować, że żadna z wymienionych przez niego osób nie przyjęła naszego zaproszenia. Ponownie zapytałam o ojca Rookeya i tym razem wyraził zgodę. Gdy skontaktowałam się z ojcem Rookeyem, on wiedział już, że przyjeżdża na uroczystość koronacji. Byłam bardzo zaskoczona, gdyż nie zdążyłam go jeszcze zaprosić.
Trzydniowe uroczystości rozpoczęły się w czwartek 6 października 1988 roku od odsłonięcia medjugorskiej figurki Matki Bożej z Lourdes w kościele pod wezwaniem Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. W piątek 7 października 1988 roku z kościoła pod wezwaniem św. Jana Bosco w Harvey wyruszyła w kierunku kościoła w Marrero ogromna procesja ze świecami, licząca około trzech tysięcy uczestników niosących ze sobą figurkę Matki Bożej. Prawie tysiąc siedemset osób stało na ulicach, czekając na pojawienie się procesji, podczas gdy kolejne trzysta oczekiwało na nas w kościele Nawiedzenia.
Od tamtego czasu wszyscy członkowie naszej wspólnoty ściśle współpracowali z ojcem Rookeyem. Zakochaliśmy się w niezwykłej charyzmie zakonu serwitów i w ich całkowitym oddaniu się Matce Bożej Bolesnej. W lutym 1989 roku wraz z moim mężem Haroldem udałam się do Chicago na spotkanie z ojcem Rookeyem, aby wraz z innymi członkami wspólnoty przybyłymi tu z różnych części kraju utworzyć nowe zgromadzenie – Świecki Zakon Sług Najświętszej Maryi Panny². Po siedmiu latach oczekiwania i wielu godzinach spędzonych na modlitwie nasze błagania zostały wysłuchane. Pierwsza wspólnota świeckiego zakonu serwitów powstała w styczniu 1995 roku. 7 września 1991 roku rozpoczęliśmy coroczną uroczystą nowennę do Matki Bożej Bolesnej w kościele pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia w Marrero w Luizjanie. Każdego roku kończymy ją procesją różańcową, która odbywa się 15 września w uroczystość Matki Bożej Bolesnej. 9 listopada 1992 roku nasza wspólnota Pomocnicy Maryi została włączona do świeckiego zakonu serwitów. 16 listopada 1992 roku, w uroczystość św. Małgorzaty Szkockiej i św. Gertrudy (w ten dzień zarówno ja, jak i Gayle Ponseti obchodziłyśmy nasze święto), otrzymaliśmy w tej sprawie oficjalny dokument. Nie mogliśmy jednak znaleźć żadnego kierownika duchowego. Na zakończenie nowenny w 1994 roku ojciec Alberto Bermudez postanowił nam pomóc i zrobił dla nas coś wyjątkowego. Liczne nawrócenia, jakie dokonały się za pośrednictwem tej nowenny, a także wielka liczba osób, która w niej uczestniczyła, wywarły na nim ogromne wrażenie, wiedział, że nie może pozostać obojętny. Po odmówieniu czterech uroczystych nowenn otrzymaliśmy kierownika duchowego: Pan Jezus wysłuchał naszych błagań, przysyłając do nas ojca Alberto. Byliśmy pierwszym Świeckim Zakonem Sług Najświętszej Maryi Panny na Południu i było to dla nas niezwykle ważne, historyczne wydarzenie. Jesteśmy ogromnie wdzięczni ojcu Peterowi Mary Rookeyowi OSM za to, że był dla nas inspiracją i że doprowadził nas na spotkanie z naszą Matką.
Na pierwszych stronach książki wspomniałam już, że spotkałam ojca Rookeya we wrześniu, gdy przyjechałam do Medjugorie na uroczystość Matki Bożej Bolesnej. Od tamtego dnia nieustannie obserwuję, jak poszczególne elementy układanki składają się w jedną całość.
To wielki zaszczyt móc napisać książkę o człowieku, który całkowicie zawierzył swoje życie Bogu. Każdego, kogo spotyka na swojej drodze, prowadzi do Jezusa, ukazuje Go innym poprzez dokonywanie licznych uzdrowień i dzielenie się nadzieją. Zaczęłam pisać tę książkę trzy lata temu i wiem, że teraz nadszedł właściwy czas, aby wreszcie ujrzała światło dzienne. Pan zesłał mi na pomoc ludzi, dzięki którym mogłam ukończyć swoją pracę. Wszystkie myśli i słowa zawarte w tej książce pochodzą od ojca Rookeya.
Margaret M. Trosclair SOSMBIOGRAFIA OJCA ROOKEYA
_Poniższy wywiad, przeprowadzony z ojcem Peterem Mary Rookeyem OSM, został nagrany przez Margaret Trosclair w jej domu 12 sierpnia 1994 roku o godzinie 8.45._
MARGARET TROSCLAIR: Ojcze, chciałabym prosić, aby opowiedział nam Ojciec o sobie i swojej rodzinie. Może zacznijmy od rodziny.
OJCIEC ROOKEY: Cóż, Margaret, moja matka nazywała się Johanna McGarry. W końcu panie mają pierwszeństwo, czyż nie? Może więc rozpocznę od niej.
Była jednym z dwadzieściorga rodzeństwa mieszkających w Stillwater w Minnesocie. Znajduje się tam więzienie stanowe. Mój ojciec często powtarzał, że zapewne pozostałaby w tym miejscu na zawsze, gdyby jej nie uratował. Jej rodzina mieszkała na dużej farmie poza miastem. Musieli znaleźć jakieś rozwiązanie, aby wyżywić tak wiele osób. Matka pracowała jako nauczycielka w szkole podstawowej w Stillwater, a jej ojciec przybył do Ameryki z hrabstwa Limerick w Irlandii i tu właśnie spotkał i poślubił pannę Byron.
Mój ojciec to Anthony Daniel Rookey czy też, jak go nazywano, A.D. Rookey. Ilekroć jako dzieci przechodziliśmy obok budynku sądowego w naszym mieście, widzieliśmy na jednym z narożników inicjały A.D. i datę 1924. Zawsze sądziliśmy, że są to inicjały naszego ojca, w rzeczywistości jednak oznaczają one Rok Pański 1924.
Rodzice mojego ojca pochodzili z różnych środowisk. Jego matka przybyła do Stanów Zjednoczonych z Irlandii. Spotkała tu pewnego Francuza, który niedawno przyjechał do Ameryki. Jego nazwisko rodowe brzmiało Routhier, a jej Brady. Myślę, że spotkali się w Nowym Jorku lub w stanie Nowy Jork. Po ślubie udali się na drugą stronę rzeki St. Lawrence, do miejscowości o nazwie Alexandria położonej niedaleko Cornwall w Ontario. Moi dziadkowie ze strony ojca także mieli własne ranczo, ale w domu było tylko jedenaścioro rodzeństwa, co – w porównaniu z rodziną mojej matki, gdzie było ich dwadzieścioro – oznaczało mniej osób do wyżywienia. Z oczywistych powodów ci z rodziny Routhier, którzy opuścili Kanadę i przenieśli się do Stanów Zjednoczonych, zmienili nazwisko na Rookey, które dla nas Amerykanów nie było tak trudne pod względem ortograficznym, a także łatwiejsze do wymówienia.
MT: Więc tak naprawdę nazwisko rodowe Ojca brzmi Routhier, a nie Rookey?
OR: Zgadza się, rodzina Routhier, która przybyła do Stanów Zjednoczonych, zmieniła nazwisko na Rookey. Gdy miałem kiedyś przyjemność spotkać niektórych z moich krewnych, wspominali, że nasi dziadkowie byli braćmi czy też że mieliśmy wspólnych dziadków, albo coś w tym rodzaju.
MT: Czy może nam Ojciec opowiedzieć coś jeszcze o swoich rodzicach?
OR: Tak, oczywiście. Mój ojciec był drwalem i pracował w przemyśle leśno-drzewnym. Po rozpoczęciu pracy przybył do Minnesoty, gdzie poznał moją matkę. Spotkali się podczas _choeli_, irlandzkiej potańcówki³. Zakochali się w sobie i pobrali się. Po ślubie przenieśli się ze Stillwater do Willow River w Minnesocie. Tam urodziły się ich pierwsze dzieci, moja starsza siostra Rose i mój starszy brat Chester. Następnie przeprowadzili się do Superior w Wisconsin, gdzie narodziło się pozostałych jedenaścioro dzieci. W sumie było nas trzynaścioro.
Rodzice zaczęli prowadzić działalność związaną z usługami przewozowymi. Mój ojciec wozem zaprzężonym w konia dowoził ropę dla kompanii naftowej. W każdym razie pamiętam, że jako dzieci kolejno zajmowaliśmy miejsca na przedzie wozu zaraz obok ojca, a jeśli byliśmy grzeczni, pozwalał nam trzymać lejce.
Gdy pojawiły się samochody, ojciec nabył ciężarówkę czy dwie i rozpoczął pracę w przemyśle wydobywczym. Węgiel był wówczas bardzo tanim surowcem, przywożono go na statkach ze wschodniej części Stanów. Był rozładowywany w dokach nad Jeziorem Górnym, a stamtąd rozwożony do domów.
Można powiedzieć, że matka wychowywała nas „z biura” naszej rodzinnej firmy. Nawet gdy zajmowała się interesami, zawsze znajdowała czas, aby upiec chleb i przygotować nam posiłek. Co jakiś czas dzwoniła do domu i prosiła, abyśmy przygotowali ciasto na chleb albo wyszorowali podłogi. Przychodziła do domu trzy razy w tygodniu i piekła dwadzieścia pięć bochenków chleba, aby nakarmić swoją małą armię. W biurze zazwyczaj odbierała telefony i pracowała za biurkiem. Nawet wówczas, gdy otrzymaliśmy państwową koncesję dla firm przewozowych, nadal rozwoziliśmy węgiel.
Tak na marginesie, nasz numer telefonu to była cyfra 9, na początku bowiem każdy numer miał tylko jedną cyfrę, gdyż posiadanie telefonu było czymś bardzo rzadkim. Ogłaszaliśmy się jako „Call 9” i jeden z naszej dziewiątki (było nas razem dziewięciu braci) przyjeżdżał, aby przewieźć pianino czy cokolwiek innego.
MT: Czy mógłby nam Ojciec opowiedzieć, w jaki sposób rodzice Ojca odeszli do wiecznego życia?
OR: Mój ojciec zmarł na zawał serca w wieku sześćdziesięciu ośmiu lat w roku 1939. Kilka lat przed śmiercią przeszedł na emeryturę. Moja matka zmarła na raka w wieku siedemdziesięciu trzech lat, ale w czasie swojej choroby umierała wielokrotnie.
Gdy zapadała w śpiączkę, brat natychmiast do mnie dzwonił i przyjeżdżałem do domu. Udzielałem jej sakramentu namaszczenia chorych, a wtedy ona powracała do życia! . Inny zabawny incydent zdarzył się, gdy byłem jeszcze młodym księdzem przydzielonym do Portland w stanie Oregon. Mój starszy brat Chester, który od śmierci ojca był głową rodziny, zadzwonił do mnie, mówiąc, że matka nie czuje się najlepiej. Natychmiast poleciałem do Minneapolis, gdzie się z nim spotkałem, i razem pojechaliśmy do Superior. Gdy przybyliśmy do szpitala, matka była nieprzytomna i wydawało się, że powoli odchodzi. Zacząłem tłumaczyć łacińskie modlitwy na angielski dla osób zgromadzonych wokół jej łóżka; byli to członkowie rodziny oraz kilka sióstr zakonnych. Gdy wypowiedziałem słowa: „Okaż miłosierdzie swojej służebnicy Joan”, ona nagle się zbudziła i powiedziała: „Nie Joan, mój drogi, ale Johannie”. Inny humorystyczny incydent, który wydarzył się w czasie choroby mojej matki, dotyczył młodego przystojnego serwity, ojca Jima Quigleya. Był ujmującym człowiekiem obdarzonym ogromnym poczuciem humoru, któremu udało się przezwyciężyć nałóg alkoholizmu. Krążyło wiele opowieści o tym, jak zwykł był chować butelkę pod poduszką, by inni się o tym nie dowiedzieli. Po udzieleniu mojej matce ostatniego namaszczenia trzymał jej dłoń, pytając ciągle, czy go poznaje: „Czy zna mnie pani, pani Rookey? Czy poznaje mnie pani?”. Wreszcie otworzyła oczy i powiedziała: „Ojcze Quigley, jak mogłabym kiedykolwiek zapomnieć tak przystojnego młodzieńca?”.
MT: Rzeczywiście, jak mogłaby zapomnieć… Więc to właśnie sprawiło, że poczuła się lepiej?
OR: Podczas drogi powrotnej z Portland miała podłączone te wszystkie rurki i próbówki. Zdiagnozowano u niej nowotwór jamy brzusznej lub jelita grubego. Z powodu niedostatecznej ilości płynów, a także utraty dużej ilości krwi, była sucha jak wiór. Moja matka nie piła alkoholu i w naszym domu nigdy go nie było. Jednak niespodziewanie zaczęła wołać o szklankę piwa . Moi bracia nie mogli w to uwierzyć. Jak powiadają, piwo jest dobre na wzmocnienie organizmu .
W każdym razie, było to w niedzielę w nocy i wszystkie bary były zamknięte z powodu obowiązującego prawa⁴. Chester chodził po całym miasteczku, próbując nakłonić któregoś z bywalców pubów, aby go wpuścił i dał mu chociaż jedną butelkę. W końcu udało mu się znaleźć chętnego i zdaje się, że kupił od niego sześć butelek, czy cokolwiek to wówczas było. W tamtych czasach piwo było sprzedawane w butelkach, nie było puszek. Czy uwierzycie państwo, że gdy tylko przyszedł do szpitala i zaczął wchodzić po schodach, jego torba się rozerwała i wszystkie butelki się rozbiły? W międzyczasie jeden z lekarzy, z pochodzenia Indianin, przystojny i mający prawie dwa metry wzrostu, który mieszkał zaraz obok szpitala, poszedł do domu i przyniósł dla matki butelkę piwa z lodówki.
MT: Wydaje się, że była kobietą o silnej woli.
OR: O tak, taka właśnie była!
MT: Wyobrażam sobie, że obaj z bratem musieliście się często śmiać, wspominając tamte czasy.
OR: Wiesz, Margaret, na zakończenie muszę dodać, że Pan ofiarował jej jeszcze kilka lat życia. Zmarła w wieku siedemdziesięciu trzech lat. To naprawdę wspaniałe. W każdym razie, gdy grała z dziewczynami w karty, zawsze piły piwo, a wszystkie były już wówczas po siedemdziesiątce. Myślę, że lekarz powiedział jej, aby wypijała codziennie szklankę piwa.
MT: Czy mógłby nam Ojciec opowiedzieć teraz o swoich braciach i siostrach?
OR: Rose jest najstarsza. Jest teraz głową naszej rodziny i jeśli dożyje do Bożego Narodzenia, będzie wtedy obchodzić dziewięćdziesiąte pierwsze urodziny. Nie znam dokładnej daty, ale wiem, że jej urodziny wypadają kilka czy kilkanaście dni przez świętami. Rose poślubiła mężczyznę nazwiskiem Martin Martinson i przeprowadzili się do Kalifornii. Mieli jednego syna. Ona wciąż mieszka w Kalifornii, ale teraz nie czuje się najlepiej. Nie wiem, czy dożyje do końca roku.
Następny w kolejności jest Chester Philip, C.P., który prowadzi nasz rodzinny interes. Chester ciągle odkładał ślub, gdyż opiekował się naszą matką do samego końca. Ożenił się z Elizabeth Donnelly, z pochodzenia Szkotką. Gdy się pobrali, oboje byli już koło pięćdziesiątki. Nie mieli dzieci. Także Elisabeth opiekowała się swoją matką aż do jej śmierci. Tak się złożyło, że obie matki zmarły mniej więcej w tym samym czasie.
Trzecim dzieckiem jest A. Gordon. Poślubił Szwedkę imieniem Velma, która nawróciła się na chrześcijaństwo. Mają czwórkę dzieci.
Czwartym dzieckiem jest J. Harold, który poślubił kobietę pochodzącą z Duluth. Nie pamiętam jej imienia. Gdy ma się tak liczne rodzeństwo, trudno wszystko zapamiętać. W każdym razie mieli trójkę dzieci.
Piąta jest Mary. Mary była bardzo ciepłą, kochającą osobą. Gdy Rose wyszła za mąż i przeprowadziła się na Zachód, Mary stała się dla nas kimś w rodzaju drugiej matki. Poślubiła mężczyznę nazwiskiem Thompson, który już nie żyje. Mieli syna, ale zmarł jeszcze jako dziecko. Później wyszła za mąż za Earla DeMara z Chicago i mieszkali tam przez kilka lat. Mieli jedną córkę, Marylin, która stała się bardzo znana w Illinois. Pracowała na Uniwersytecie Loyoli w Chicago, gdzie, jak sądzę, wykładała nauki polityczne. Wyszła za mąż za mężczyznę nazwiskiem Bill Clancy. Gdy dzwonię do niego, zawsze mu powtarzam, że musi przyjść do nas pierwszego dnia miesiąca razem z resztą rachunków⁵ – to taki stary dowcip. Bardzo dobrze im się powodzi. Mają czwórkę dzieci i mieszkają w Oak Park w Illinois, w jednym z budynków wzniesionych przez słynnego architekta Harolda Wrighta.
Marylin nazywana jest zdrobnieniem Dee, z powodu belgijskiego nazwiska jej ojca, które brzmiało DeMara. Gdy kandydowała do Kongresu, popełniła błąd, startując przeciwko powszechnie znanemu republikaninowi nazwiskiem Hyde. Pochodzi z Oak Park i jest bardzo popularny. Jego poprawka, poprawka Hyde’a, była pro-life. Dee kandydowała z ramienia demokratów, ale nie miała najmniejszej szansy, nawet jeśli otrzymała 40 procent głosów.
Moja siostra Mary zmarła w Superior w Wisconsin w wieku trzydziestu dwóch lat na raka macicy.
Następny w kolejności jest Robert J. Rookey. Był świetnym przywódcą i wspaniałym liderem młodzieży.
MT: Czy mówi Ojciec o swoim szóstym z kolei bracie?
OR: Tak, poślubił Szwedkę imieniem Vera. W roku 1990 zginął w wyniku zderzenia czołowego podczas wypadku samochodowego na obrzeżach Superior. Vera także zmarła. Jak już wcześniej wspominałem, Robert był wspaniałym liderem klubów młodzieżowych, drużyn baseballowych i temu podobnych. Mieli z Verą czwórkę dzieci. Najmłodszy syn, Tim, to skarbnica informacji, jeśli chodzi o rodzinne historie. Mieszka w Madison w Wisconsin i jest prawdziwym znawcą i miłośnikiem rodzinnej genealogii.
MT: Chyba spotkałam już kiedyś Tima.
OR: Tak, spotkałaś go. Jest wspaniałym, błyskotliwym młodzieńcem i zajmuje bardzo dobre stanowisko w rządzie stanowym w Madison w Wisconsin. Niedawno się ożenił, ale jak dotąd nie mają jeszcze dzieci.
Następna w kolejności jest Genevieve. Została pielęgniarką i pracowała zarówno w szpitalach, jak i w fabryce amunicji. Poślubiła Josepha Stacka i mieli czwórkę dzieci. Spotkałaś go w czasie uroczystości z okazji mojego złotego jubileuszu w 1991 roku.
Ósmym dzieckiem jest Kathryn. Poślubiła Emmetta Connolly’ego i mieli dziewięcioro dzieci. Stracili tragicznie dwoje z nich, jedno chyba się udusiło, a drugie zginęło w wypadku. Po śmierci Emmetta Kathryn ponownie wyszła za mąż za Johna Madigana, profesora w St. Thomas College w miejscowości St. Paul w Minnesocie. Studiowali tu seminarzyści przygotowujący się do kapłaństwa, tak więc John znał bardzo wielu księży. Był prawdziwym dżentelmenem. Zmarł jakieś dwa lata po ślubie. Kathryn jest teraz dwukrotną wdową i wciąż mieszka w Minneapolis.
Teraz moja kolej.
MT: Więc jest Ojciec numerem dziewięć?
OR: Tak, urodziłem się 12 października 1916 roku.
MT: A kto ma numer dziesięć?
OR: Numer dziesięć to Bernard. Ożenił się z Louis i mają jedno dziecko, nazywa się Bernard albo Bernie. Mieszkają w Mesa w Arizonie, niedaleko Phoenix.
Następny w kolejności, czyli numer jedenaście, to Dale. Dale był przystojnym młodzieńcem, który jako dziewiętnastolatek wstąpił do sił powietrznych. Miał właśnie otrzymać licencję pilota, gdy nieoczekiwanie zmarł z powodu zapalenia wyrostka robaczkowego, w styczniu 1942 roku w bazie lotniczej Scott Air Force w Teksasie. Jego śmierć spowodowała, że moja matka jako pierwsza w Wisconsin otrzymała odznaczenie Złotej Gwiazdy. W 1941 roku, w wigilię uroczystości Niepokalanego Poczęcia, Roosevelt ogłosił rozpoczęcie wojny. Było to w tym samym roku, w którym zostałem wyświęcony na kapłana.
Numer dwanaście to Thomas Earl. W rzeczywistości jego imię brzmi Earl Thomas, ale wszyscy nazywali go Tom. Poślubił Ritę O’Toole pochodzącą z Duluth w Minnesocie, która zmarła w roku 1994. Wcześniej przeprowadzili się z Long Beach w Kalifornii do małej miejscowości w Newadzie, zaraz przy granicy z Kalifornią. Jej śmierć była nagła. Zmarła z powodu nowotworu w ciągu zaledwie jednego tygodnia. Mieli pięcioro dzieci, dwie dziewczynki i trzech chłopców.
Ostatni z kolei, numer trzynaście, to J. Richard. Jest jedynym członkiem rodziny, który wciąż mieszka w naszym rodzinnym mieście, Superior w Wisconsin. Jego żona Lola zmarła wiele lat temu. Mieli trójkę dzieci, dwóch chłopców i dziewczynkę.
MT: Wróćmy teraz do momentu narodzin Ojca.
OR: Jak już wcześniej wspomniałem, urodziłem się 12 października 1916 roku przy Ogden Avenue 1210 w Superior w Wisconsin. Można powiedzieć, że byłem wojennym dzieckiem. Trwała właśnie pierwsza wojna światowa, a mój brat zwykł pytać żartobliwie, gdzie była wojna, kiedy się narodziłem⁶. Dom, w którym przyszedłem na świat, został zniszczony, później zbudowano w tym miejscu piękny budynek należący do lokalnego dziennika „The Telegram”. Ten, który najlepiej zapamiętałem, miał trzy piętra, w tamtym czasie zamienione na trzy niezależne mieszkania. Znajdował się przy Ogden Avenue 1617. Byłem jeszcze bardzo mały, ale dobrze pamiętam, jak przenosiłem rzeczy ze starego domu, niosąc je w górę ulicy do nowego mieszkania. Nigdy nie byliśmy bogaci, ale nie brakowało nam na jedzenie i zawsze mieliśmy czyste ubrania. Prawdę mówiąc, ulubione powiedzenie mojej matki brzmiało: „Czystość jest następna w kolejności, zaraz po bogobojności”. Myślę, że słyszałaś to już wiele razy, Margaret.
MT: Tak!
OR: Nosiliśmy używane rzeczy, co nie jest niczym niezwykłym w przypadku rodzin wielodzietnych. Mój ojciec był prawym człowiekiem i równocześnie najspokojniejszą osobą w rodzinie. Moja matka zaś była kobietą pełną temperamentu i to właśnie ona królowała w naszym domu. Miała głowę na karku i złote serce, była wspaniałomyślna i wielkoduszna. W niedzielę przygotowywała kopertę z ofiarą na Kościół i zawsze powtarzała nam, abyśmy byli hojni. Mój ojciec ciężko pracował, a chłopcy mu pomagali. W młodym wieku lat trzynastu, gdy dostrzegałem już konieczność wyboru drogi zawodowej, postanowiłem wycofać się ze świata i wstąpić do seminarium.
MT: Wcześniej, jak rozumiem, był Ojciec niewidomy? Kiedy to było? Czy spowodował to jakiś wypadek?
OR: Tak, miałem chyba jakieś siedem lat, ale nie jestem pewien. To było tak dawno temu. Mój brat i ja bawiliśmy się ogromną petardą, która nie chciała wystrzelić. Nagle eksplodowała nam prosto w twarze i wówczas straciłem wzrok.
MT: Powiedział Ojciec, że stracił wzrok. Na jak długo?
OR: Cóż, to wydawało się trwać całą wieczność. Oczywiście, nie ma nic przyjemnego w nieustannym przebywaniu w ciemnościach.
MT: Czy powiedziałby Ojciec, że mogło to trwać około roku?
OR: Myślę, że mniej niż rok.
MT: Wie Ojciec, jak to jest być niewidomym. W jaki sposób odzyskał Ojciec wzrok?
OR: Jedynie dzięki modlitwie.
MT: Dzięki modlitwie. Czy ktoś modlił się za Ojca modlitwą wstawienniczą?
OR: Po prostu modliliśmy się. Nie wiedzieliśmy wówczas o modlitwie z nakładaniem rąk. Po prostu się modliliśmy, zwłaszcza na różańcu. Dr Barnsdahl, specjalista od chorób oczu, uszu, nosa i gardła, mieszkał zaledwie kilka domów dalej. Gdy przyprowadzono mnie do niego, powiedział, że nic nie może dla mnie zrobić z wyjątkiem zmieniania bandaży. To modlitwy przywróciły mi wzrok.
MT: Jestem ciekawa, czy pamięta Ojciec, jakie były jego uczucia w tamtym okresie. Jestem pewna, że nawet jako dziecko musiał Ojciec czuć się całkiem zdruzgotany.
OR: Tak, byłem zdruzgotany i przerażony. Gdy traci się wzrok, traci się tak wiele. W każdym razie tak właśnie bym to opisał. Można powiedzieć, że to ślepota sprawiła, iż modliłem się tak intensywnie.
MT: Czy powiedziałby ojciec, że to wydarzenie zbliżyło do siebie całą rodzinę i trzynaścioro rodzeństwa? Czy przed wypadkiem byliście bardzo religijni?
OR: Cóż, matka zawsze wychowywała nas w duchu bojaźni i miłości Bożej. Tak, byliśmy religijni i myślę, że to właśnie pomogło nam modlić się razem jako rodzina.
MT: Czy wzrok Ojca powracał stopniowo, czy stało się to nagle?
OR: Na początku działo się to stopniowo, pojawiały się małe przebłyski światła. Z czasem wszystkie kawałeczki ułożyły się w jedną całość, ale mięśnie powiek były bardzo osłabione. Musiałem ciągle ćwiczyć, aby je wzmocnić.
MT: Teraz nie ma Ojciec okularów. Czy kiedykolwiek musi ich Ojciec używać?
OR: Potrzebowałem okularów jedynie podczas moich późniejszych studiów. Byłem jednak w stanie czytać bez nich. Wciąż jeszcze przeczytam tak książkę telefoniczną. Zazwyczaj jednak ich używam, gdy bowiem czytam przez dłuższy czas, męczą mi się oczy.
MT: Do seminarium wstąpił Ojciec w wieku lat trzynastu. Czy to powołanie do kapłaństwa rodziło się stopniowo i pojawiło się już w okresie, gdy służył Ojciec jako ministrant?
OR: Nie, nigdy nie byłem ministrantem, ale często chodziłem do kościoła na nabożeństwa.
MT: Chodził Ojciec sam czy razem z matką?
OR: Nie, chodziłem sam.
MT: Czy uczęszczaliście do katolickiej szkoły?
OR: Tak, wszyscy. Jako dziecko odprawiałem w domu nabożeństwa majowe, które obejmowały modlitwę różańcową.
MT: Czy mógłby nam Ojciec opowiedzieć o chwili, gdy oznajmił swojej rodzinie o pragnieniu wstąpienia do seminarium?
OR: Byłem w ósmej klasie, gdy powiedziałem matce, że chciałbym zostać księdzem. Myślę, że modliła się o to od dawna, gdyż nie była zaskoczona. Parafia św. Patryka w Superior należała do zakonu serwitów i dość dużo młodych chłopców przychodziło wówczas do tego kościoła. W roku 1930 rozpocząłem naukę w seminarium serwitów, które znajdowało się w Hillside w Illinois, na przedmieściach Chicago. W czasie wolnym chodziliśmy spacerować na pobliski cmentarz. Cmentarz pod wezwaniem Królowej Nieba znajduje się w Hillside i w tym właśnie miejscu dochodzi obecnie do objawień Maryi i Jezusa. Matka Boża ukazuje się tam podobno osiemdziesięcioletniemu mężczyźnie – nazywa się Joe Reinholz. Znamy się bardzo dobrze. W istocie należymy do tej samej wspólnoty modlitewnej, która spotyka się w każdą środę w New Deluxe Bakery przy South Archer Street 4242 w Chicago w Illinois.
MT: Ale chyba zamierzał Ojciec opowiedzieć teraz o czymś innym?
OR: Tak. We wczesnych latach swojego istnienia nasze seminarium nazywało się Seminarium Mater Dolorosa. Później zmieniono jego nazwę na Seminarium Serwitów, gdyż poprzednia była niezrozumiała dla większości osób. Tak na marginesie, łacińskie określenie Mater Dolorosa oznacza „Matka Boża Bolesna”. Wewnątrz budynku seminaryjnego znajduje się piękna kaplica. Odprawiałem tam swoją pierwszą Mszę Świętą i byłem też zakrystianem. Gdy cztery lata temu przyjechał do Chicago jeden z widzących z Medjugorie, Ivan, w tej właśnie kaplicy ukazała mu się Matka Najświętsza. Och, właśnie nadchodzi Harold… nie nagrywamy teraz, prawda?
MT: Tak, nagrywamy.
OR: Będziesz na nagraniu, Harold. Cieszę się, ponieważ jesteś częścią tego wszystkiego.
MT: Harold jest taki dobry… przyniósł właśnie dla Ojca deser bananowy. To przecież główna atrakcja dnia…
OR: Myślę, że wystarczy dla całej naszej trójki. Każdy będzie musiał trochę spróbować.
HAROLD: Ojciec dostanie największą porcję, bo pracował najciężej!
MT: Widzę, że lody u Trosclairów są najważniejszym punktem Ojca wizyty. Myślałam do tej pory, że jest nim modlitwa o uzdrowienie, a także spotkanie z dobrymi przyjaciółmi .
OR: Dobrze, wróćmy do czasów mojej nauki w seminarium. Zostałem wyświęcony w roku 1941 w bazylice Matki Bożej Bolesnej. Obrzędu dokonał arcybiskup John O’Brien, który wyświęcił wszystkich siedmiu braci z mojego rocznika. Jedynie trzech z nas wciąż jeszcze pozostaje przy życiu. Po otrzymaniu święceń, w czasie pierwszej części Mszy Świętej ordynacyjnej, nowo wyświęcony kapłan koncelebruje wspólnie z arcybiskupem pamiątkę Wieczerzy Pańskiej. Po raz pierwszy wypowiada razem z arcybiskupem słowa: „To jest bowiem Ciało moje, to jest bowiem kielich Krwi mojej”. Natomiast pierwsza Msza Święta, którą odprawiałem samodzielnie, odbyła się w naszym seminarium, w kaplicy Matki Bożej Bolesnej, gdzie złożyłem także uroczyste śluby.
MT: Czy podczas tego okresu w seminarium wydarzyło się coś szczególnego, coś, co wyraźnie zapadło Ojcu w pamięć?
OR: Pamiętam, że byłem skłonny zrezygnować. Podobnie zresztą dzieje się często z ludzką wiarą: jeśli jest czegoś warta, musi zostać poddana próbie. Chciałbym podziękować ojcu Raymondowi Mary Couglinowi OSM oraz ojcu Jamesowi Mary Keane’owi OSM za ich rady oraz wsparcie. Powiedzieli mi, że była to prawdopodobnie jedynie silna pokusa.
MT: Jak Ojciec się czuł, gdy odprawiał swoją pierwszą Mszę Świętą?
OR: Och, byłem bardzo przejęty. Całym sobą odczuwałem te słowa: „Nie jestem godzien, Panie, nie jestem godzien”. Podczas tej Mszy Świętej była także obecna moja matka oraz część mojej rodziny.
MT: Musieli być bardzo dumni z Ojca.
OR: Tak, oczywiście. Według mojego brata Chestera doszło wówczas do zabawnego incydentu . Chester wraz z kilkoma kolegami jechał z Superior do Chicago. Jeden z nich, nazwiskiem Johnson, był mocno poturbowany w wyniku niedawnego wypadku. Został wówczas ciężko ranny i niedługo później zmarł z powodu obrażeń. Mój brat zabrał ze sobą także innego kolegę, aby odwrócić uwagę Johnsona i dodać mu otuchy. Tak na marginesie, Johnson nie był katolikiem. Msza ordynacyjna trwała nieco dłużej niż zwykła. Mój brat musiał odwieźć Johnsona do motelu, aby zmienić mu opatrunki. Gdy tam zajechali, na parkingu nie było wolnego miejsca. Chester zatrzymał się więc przed drzwiami motelu w miejscu niedozwolonym do parkowania. Natychmiast podszedł do nich wysoki, dobrze zbudowany irlandzki policjant i powiedział (z wyraźnym irlandzkim akcentem): „Nie możecie tu parkować!”. Gdy zobaczył Johnsona i te wszystkie bandaże, zapytał: „Jak się nazywasz?”. Johnson odpowiedział: „McCarthy, panie władzo”. „Cóż – powiedział policjant – możecie zatrzymać się tutaj na dziesięć minut” . Takie małe kłamstewko.
MT: Nie wiedział, że należy wysłać przodem swojego Anioła Stróża, żeby znalazł miejsce parkingowe, czyż nie? Gdyby go poprosił o pomoc, na pewno znalazłby wolne miejsce!
OR: Skoro mówimy o aniołach, przypomniałem sobie pewną historię, którą chciałbym wam opowiedzieć. We wtorek 9 sierpnia 1994 roku odprawialiśmy Mszę Świętą przed domem naszego pełnomocnika Johna Krupy. On i jego żona zostali wyraźnie dotknięci przez Pana. Gdy celebrowaliśmy Mszę Świętą w ich ogrodzie, jego żona, a także inna kobieta ujrzały nad ołtarzem Matkę Najświętszą. Ta druga kobieta, która jest bardzo uduchowioną osobą, opowiadała potem, że wokół ołtarza znajdowali się aniołowie. Stali po obu stronach, ogromni, trzymając w dłoniach miecze. Myślę, że byli tam, aby nas chronić przed złem. A teraz może jakaś humorystyczna historyjka: „Chłopiec przychodzi do spowiedzi, a jego spowiednik pyta: Coś jeszcze, synku? Chłopiec odpowiada: O tak, mam jeszcze inne grzechy, ale zachowam je na następny raz” . Nie ma co przesadzać, czyż nie?
MT: Czy mógłby nam Ojciec opowiedzieć o swojej posłudze kapłańskiej już po otrzymaniu święceń?
OR: W roku 1948, po otrzymaniu kilku wcześniejszych przydziałów, zostałem wyznaczony na asystenta ojca Jamesa Mary Keane’a OSM, który założył College of Our Lady w Benburb w Irlandii Północnej. Gdy tylko zaczął organizować nową uczelnię, został przeniesiony i wyjechał, aby tworzyć inne wspaniałe dzieła w innych krajach. Wyznaczono mnie, abym kontynuował jego działalność i przejął prowadzenie tej nowej fundacji serwitów w Irlandii.
MT: Przejął Ojciec obowiązki duszpasterskie?
OR: Nie ma tam parafii. To wielki kompleks, w którym odbywają się rekolekcje i różne rodzaje nabożeństw, a także spotkania dla młodzieży. Każdego roku przyjeżdża tu około 40 tysięcy młodych. Na początku walczyliśmy, aby przetrwać. Mieliśmy jedynie kilku nowo wyświęconych kapłanów i rozpoczęliśmy poszukiwania kadry wykładowców, aby móc nauczać seminarzystów. Musiałem dać się poznać: nauczałem, prowadziłem rekolekcje, głosiłem kazania i wykonywałem wiele innych obowiązków. Ostatecznie nie pozostało mi nic innego, jak zwolnić do nieco spokojniejszego tempa, gdyż nabawiłem się anemii. Wiele czasu zabrało mi wydostanie się z niej i odzyskanie dawnych sił. Po krótkim pobycie w szpitalu udałem się na jakiś czas do mojego dobrego przyjaciela, prałata Tohalla, do miejscowości Louth w hrabstwie Louth.
MT: Czy było to załamanie nerwowe?
OR: Raczej ogólne wyczerpanie organizmu, stan, w którym nie da się już pracować na pełnych obrotach. Trzeba trochę zwolnić i odzyskać siły. W czerwcu 1953 roku wybrano mnie na stanowisko asystenta generalnego zakonu serwitów w Rzymie. Ten przydział bardzo mi pomógł, oznaczał bowiem dużo wolniejsze tempo życia. Wiele podróżowałem i odwiedzałem różne domy naszego zakonu: w Belgii, Irlandii, Laponii, Afryce oraz na Bliskim Wschodzie. Po zakończeniu sześcioletniego okresu służby na tym stanowisku w czerwcu 1959 roku poproszono mnie, abym stanął na czele Międzynarodowego Kolegium Serwitów w Louvain w Belgii. (Tę uczelnię ukończył między innymi biskup Fulton Sheen, który został później słynną gwiazdą telewizyjną i radiową). Jednakże kierowanie i nauczanie młodych przyszłych kapłanów w różnych językach (francuskim, hiszpańskim, włoskim i angielskim) było wyjątkowo trudnym zadaniem. W lecie 1962 roku otrzymałem stanowisko kapłana pomocniczego w bazylice Matki Bożej Bolesnej w Chicago w Illinois, będącej kościołem parafialnym serwitów. Jednak na wiosnę 1963 roku ojciec Alphonse Mary Monta, poprzedni przeor serwitów, poprosił mnie o pomoc dla naszego zakonu w Niemczech. Pomagałem w szkoleniu nowicjuszy w sanktuarium Matki Bożej w Weinlinden, na południe od Monachium. Uczyłem się języka niemieckiego w instytucie językowym Walchensee niedaleko Garmisch-Partenkirchen i opactwa w Ettal, a także miejscowości Mittenwald, gdzie wykonuje się kopie słynnych skrzypiec Stradivariusa. W roku 1964 ojciec Amadeus Maria Schmacher, prowincjał, przydzielił mnie do klasztoru i kościoła Świętego Krzyża w Düsseldorfie, a później do klasztoru i kościoła Wniebowzięcia w Gelsenkirchen-Buer. Oba znajdują się w regionie Nadrenii.
W roku 1968 ojciec Terrence Mary O’Connor, nasz prowincjał w Chicago, sprowadził mnie z powrotem do Stanów. Przydzielił mi nowe zadanie, misje w regionie Ozark. Służyliśmy w różnych hrabstwach na bardzo rozległym obszarze zamieszkanym przez niewielu katolików. Aż do roku 1985 pomagaliśmy arcybiskupowi Ignatiusowi Streckerowi, Jego Eminencji kardynałowi Wiliamowi Baumowi oraz Jego Eminencji kardynałowi Bernardowi Law.
W roku 1985 ponownie przydzielono mnie do bazyliki Matki Bożej Bolesnej w Chicago. Moi przełożeni, ojciec Augustyn Mary Kulbis i ojciec Michael Mary Doyle, zachęcali mnie, abym rozpoczął posługę uzdrawiania w ramach Międzynarodowego Apostolatu Miłosierdzia, nazwanego tak na część Matki Bożej Bolesnej. Bowiem „Mąż posłuszny będzie mówił zwycięstwo” . Zaczęliśmy organizować nabożeństwa w naszej bazylice w każdą pierwszą sobotę miesiąca. W Fatimie Maryja poprosiła, aby poświęcić Jej pierwsze soboty miesiąca poprzez przystępowanie do sakramentu pojednania, udział w Eucharystii, przyjmowanie Komunii Świętej oraz odmawianie tajemnic Różańca. Od tamtego czasu, z Bożą pomocą, w każdą pierwszą sobotę miesiąca odprawiamy Mszę Świętą z nabożeństwem o uzdrowienie. Prowadzimy nabożeństwa na całym świecie, ale zawsze wracamy tu w pierwszą sobotę. Jezus i Maryja ukazują się wówczas w naszej bazylice wielkim rzeszom ludzi.
MT: Dziękuję, Ojcze. Piękne życie ofiarowane na służbę Bogu. Wiem, że jest Ojciec kapłanem już od pięćdziesięciu pięciu lat i ostatnio obchodził wspaniałą uroczystość złotego jubileuszu.
OR: To prawda, Margaret. 26 maja 1991 roku w bazylice Matki Bożej Bolesnej razem z ojcem Philipem Mary Brennanem i ojcem Dominikiem Mary Manzo obchodziliśmy uroczystość pięćdziesięciolecia naszego kapłaństwa jako słudzy Maryi. Przed pięćdziesięciu laty zostaliśmy wyświęceni na kapłanów, było nas wówczas siedmiu, teraz zostało tylko trzech. To był radosny dzień spędzony w otoczeniu rodziny i przyjaciół, pamiętam, że ty również tam byłaś.
MT: Tak, Ojcze, to był niezapomniany dzień.
OR: To prawda! Zupełnie jak dziś, piękny, niezapomniany dzień.PRZYPISY
¹ W oryginale Mary’s Helpers. (Jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
² Łacińska nazwa serwitów brzmi Ordo Servorum Mariae, czyli Zakon Sług Maryi.
³ Określenie _choeli_ pochodzi prawdopodobnie od słowa _coeli_ czy też _ceili_ i oznacza spotkanie towarzyskie połączone z tradycyjnymi irlandzkimi tańcami.
⁴ Blue Laws – przepisy istniejące w niektórych stanach, mające na celu ograniczenie lub zakazanie wykonywania w niedzielę i święta pewnych czynności, np. otwarcia sklepów.
⁵ Gra słów: ang. _bill_ może oznaczać zarówno imię, jak i rachunek.
⁶ Dosłownie „gdy wybuchłem”.