Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Czysty przypadek. Tom 5 - ebook

Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
27 stycznia 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czysty przypadek. Tom 5 - ebook

Lily Bard w końcu dojrzała do terapii grupowej w obecnym miejscu pobytu, czyli w Shakespeare w Arkansas. Nie może uwierzyć, ilu znajomych dzieli się tutaj swoimi doświadczeniami.

Z czasem okazuje się, że trzeba będzie się zająć czymś więcej niż uczuciami członków grupy. Pewnego dnia, przybywszy na zajęcia, Lily znajdują zwłoki kobiety wyeksponowane w taki sposób, jakby morderca chciał przekazać jakąś wiadomość. Tylko kto to był i komu chciał ją przekazać?

Wkrótce Bard  uwikła się w tę sprawę i jej następstwa i będzie musiała ujawnić swoje sekrety, zanim dowie się, kto i dlaczego dokonał tej straszliwej zbrodni. Ale czy zdoła to zrobić, nim zabójca uderzy ponownie?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-0237-669-2
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Po­tęż­nym cio­sem tra­fi­łam go w nos, a po­tem wsko­czy­łam na niego, chwy­ci­łam za szyję i za­czę­łam du­sić. Po do­zna­nym bólu i nie­wy­sło­wio­nym upo­ko­rze­niu czu­łam, jak prze­szywa mnie dreszcz do­brej, czy­stej wście­kło­ści. Zła­pał mnie za ręce i pró­bo­wał się uwol­nić. Chciał coś po­wie­dzieć ochry­płym, bła­gal­nym gło­sem. Do­piero po chwili się zo­rien­to­wa­łam, że wy­ma­wia moje imię.

Tego nie było w mo­ich wspo­mnie­niach.

A ja nie by­łam uwię­ziona w cha­cie za­gu­bio­nej po­śród pól ba­wełny. Sie­dzia­łam na po­rząd­nym sze­ro­kim łóżku, a nie na me­ta­lo­wym bar­łogu.

– Lily! Prze­stań! – Męż­czy­zna co­raz sil­niej ści­skał mnie za ręce.

Nie dość, że zna­la­złam się w nie­wła­ści­wym miej­scu, to jesz­cze ro­bi­łam coś, czego nie po­win­nam.

– Lily!

To był ja­kiś inny męż­czy­zna… W każ­dym ra­zie nie ten, który mnie skrzyw­dził.

Roz­luź­ni­łam chwyt, ze­sko­czy­łam z łóżka i wci­snę­łam się w kąt sy­pialni. Dy­sząc szybko, nie­równo, z tru­dem ła­pa­łam po­wie­trze. Roz­pacz­liwe dud­nie­nie wła­snego serca sły­sza­łam zde­cy­do­wa­nie za gło­śno.

Nie­spo­dzie­wa­nie za­pa­lone świa­tło na chwilę mnie ośle­piło. Kiedy przy­zwy­cza­iłam się do jego bla­sku, z prze­ra­że­niem zo­rien­to­wa­łam się, że stoi przede mną Jack. Jack Le­eds. Z nosa pły­nęła mu krew, a na szyi wid­niały czer­wone pręgi.

Ślady po mo­ich pal­cach.

W chwili za­ćmie­nia umy­słu z ca­łych sił pró­bo­wa­łam za­bić czło­wieka, któ­rego ko­cha­łam.

– Wiem, że nie masz na to ochoty, ale co ci szko­dzi spró­bo­wać? – po­wie­dział Jack gło­sem zmie­nio­nym przez opuch­nięte gar­dło i nos.

Nad­ra­bia­łam miną, ale nie mo­głam za­prze­czyć, że miał ra­cję. Nie uśmie­chała mi się psy­cho­te­ra­pia, zwłasz­cza gru­powa. Nie lu­bi­łam mó­wić o so­bie, a czy nie o to wła­śnie cho­dzi pod­czas ta­kich spo­tkań? Z dru­giej strony – a była to de­cy­du­jąca strona – nie chcia­łam po raz ko­lejny ude­rzyć Jacka.

Po pierw­sze, agre­sja fi­zyczna to strasz­liwa znie­waga dla osoby, którą się ko­cha.

Po dru­gie, na pewno Jack kie­dyś mi odda, a bio­rąc pod uwagę jego siłę fi­zyczną, nie mo­głam lek­ce­wa­żyć tego ar­gu­mentu.

Dla­tego póź­nym ran­kiem, gdy po­je­chał do Lit­tle Rock na umó­wione spo­tka­nie z klien­tem, za­dzwo­ni­łam pod nu­mer zna­le­ziony na ulotce, którą przy­nio­słam ze sklepu spo­żyw­czego. Wy­dru­ko­wana na ja­sno­zie­lo­nym pa­pie­rze, zwró­ciła uwagę Jacka, gdy ku­po­wa­łam znaczki w okienku przy wej­ściu do sklepu.

Wid­niał na niej na­pis:

PA­DŁAŚ OFIARĄ NA­PA­ŚCI NA TLE SEK­SU­AL­NYM?

CZU­JESZ SIĘ ZA­GU­BIONA?

NIE CZE­KAJ, ZA­DZWOŃ JUŻ DZIŚ 237-7777

ZA­PRA­SZAMY NA ZA­JĘ­CIA PSY­CHO­TE­RA­PII GRU­PO­WEJ

NI­GDY WIĘ­CEJ NIE BĘ­DZIESZ SAMA!

– Ośro­dek zdro­wia hrab­stwa Harts­field – ode­zwał się w słu­chawce ko­biecy głos.

Od­chrząk­nę­łam, by do­dać so­bie od­wagi.

– Chcia­ła­bym do­wie­dzieć się cze­goś o za­ję­ciach psy­cho­te­ra­pii gru­po­wej dla ko­biet ofiar gwałtu – za­czę­łam bez­na­mięt­nym i pew­nym sie­bie gło­sem.

– Już pani mó­wię – od­po­wie­działa ko­bieta to­nem tak pe­dan­tycz­nie neu­tral­nym i nie­zdra­dza­ją­cym choćby cie­nia dez­apro­baty, że aż roz­bo­lały mnie zęby. – Grupa, o którą pani cho­dzi, spo­tyka się w na­szym ośrodku we wtorki o ósmej wie­czo­rem. Nie musi pani po­da­wać mi te­raz swo­ich da­nych oso­bo­wych. Po pro­stu pro­szę wejść tyl­nymi drzwiami. Wie pani, tymi od strony par­kingu dla per­so­nelu. Można tam zo­sta­wić sa­mo­chód.

– Do­sko­nale – po­wie­dzia­łam. Za­wa­ha­łam się przez chwilę, za­nim za­da­łam de­cy­du­jące py­ta­nie. – Jaki jest koszt te­ra­pii?

– Na ten pro­gram do­sta­li­śmy spe­cjalną do­ta­cję – wy­ja­śniła. – Za­ję­cia są bez­płatne.

A jed­nak moje ciężko za­pra­co­wane do­lary, któ­rymi płacę po­datki, na coś się przy­dają. Nie wiem dla­czego, ale po­czu­łam się le­piej.

– Czy mam po­wie­dzieć Tam­sin, że pani przyj­dzie? – za­py­tała ko­bieta.

Zde­cy­do­wa­nie miej­scowa. Świad­czył o tym cha­rak­te­ry­styczny ak­cent na drugą sy­labę w sło­wie „po­wie­dzieć”.

– Jesz­cze się za­sta­no­wię – rzu­ci­łam szybko, nie­ocze­ki­wa­nie prze­ra­żona per­spek­tywą wy­ko­na­nia nie­wąt­pli­wie bo­le­snego dla mnie kroku.

Ca­rol Al­thaus eg­zy­sto­wała w epi­cen­trum cha­osu. Zre­zy­gno­wa­łam ze wszyst­kich oprócz trojga mo­ich klien­tów i ża­ło­wa­łam, że za­li­czy­łam ją do tej dru­giej grupy, ale prze­ży­wa­łam wtedy je­den z rzad­kich ata­ków wspa­nia­ło­myśl­no­ści. W po­nie­działki sprzą­ta­łam u niej, a na­stęp­nie u Win­th­ro­pów i Drin­kwa­te­rów. Do Win­th­ro­pów wra­ca­łam jesz­cze w czwar­tek, przyj­mo­wa­łam też zle­ce­nia nie­re­gu­larne i spe­cjalne na inne dni, no i pra­co­wa­łam rów­nież dla Jacka, więc mój roz­kład jazdy bar­dzo się skom­pli­ko­wał.

Moim zda­niem za chaos pa­nu­jący u Ca­rol od­po­wia­dała przede wszyst­kim ona sama. Nie po­do­bało mi się to, bo ce­nię so­bie po­rzą­dek.

Ży­cie wy­mknęło się Ca­rol spod kon­troli, gdy wy­szła za Jaya Al­thausa, roz­wie­dzio­nego akwi­zy­tora z dwoma sy­nami. Sąd przy­znał mu prawo do opieki nad dziećmi z pierw­szego mał­żeń­stwa, co do­brze o nim świad­czyło. Na­to­miast na jego nie­ko­rzyść prze­ma­wiało przede wszyst­kim to, że przez cały czas po­dró­żo­wał w in­te­re­sach i choć za­pewne ko­chał Ca­rol, ską­d­inąd umiar­ko­wa­nie atrak­cyjną, re­li­gijną i nie­zbyt roz­gar­niętą ko­bietę, po­trze­bo­wał też na stałe opie­kunki do dzieci. Po­ślu­bił ją mimo nie­zbyt do­brych do­świad­czeń z pierw­szą żoną. Wkrótce do chłop­ców do­łą­czyły dwie dziew­czynki. Za­czę­łam pracę dla Ca­rol, gdy była w ciąży z dru­gim dziec­kiem. Ca­łymi dniami na prze­mian to wy­mio­to­wała, to wy­czer­pana od­po­czy­wała na roz­kła­da­nym fo­telu. Tylko raz zaj­mo­wa­łam się wszyst­kimi jej dziećmi jed­no­cze­śnie przez pół­tora dnia, kiedy Jay miał wy­pa­dek sa­mo­cho­dowy za mia­stem.

Nie mogę jed­no­znacz­nie opi­sać jej dzieci jako szcze­gól­nie nie­grzecz­nych. Praw­do­po­dob­nie za­cho­wy­wały się tak samo jak wszyst­kie inne w tym wieku. Ra­zem trudno jed­nak było je opa­no­wać.

Co nie po­zo­sta­wało bez wpływu na po­rzą­dek pa­nu­jący w ich domu.

Żeby choć tro­chę ogar­nąć ten chaos, po­win­nam sprzą­tać u Al­thau­sów przy­naj­mniej dwa razy w ty­go­dniu po sześć go­dzin. Jed­nak Ca­rol stać było tylko na cztery go­dziny raz na ty­dzień, a i to nie bez pro­ble­mów. Świad­czy­łam jej usługi moż­li­wie naj­lep­szej ja­ko­ści.

W ciągu roku szkol­nego Ca­rol pra­wie uda­wało się za­pa­no­wać nad sy­tu­acją. W domu zo­sta­wały tylko He­ather i Dawn – trzy- i pię­cio­latka, a chłopcy – Cody i Ty­ler – szli do szkoły. Jed­nak la­tem sy­tu­acja przed­sta­wiała się zu­peł­nie ina­czej.

Koń­czył się czer­wiec, więc wszyst­kie dzieci mniej wię­cej od trzech ty­go­dni sie­działy w domu. Matka za­pi­sała je na let­nie za­ję­cia do czte­rech szkół re­li­gij­nych po ko­lei. Bap­ty­ści i me­to­dy­ści już za­koń­czyli swoje wa­ka­cyjne pro­gramy, a Zjed­no­czony Ko­ściół w Sha­ke­spe­are (ko­ali­cja fun­da­men­ta­li­styczna) i wspólna szkółka or­ga­ni­zo­wana przez Ko­ściół epi­sko­palny i Ko­ściół ka­to­licki jesz­cze ich nie za­częły. Za­sta­łam dom bar­dziej niż zwy­kle za­śmie­cony był pa­pie­ro­wymi ryb­kami, chle­bem przy­kle­jo­nym do tek­tu­ro­wych ta­le­rzy­ków, owcami zro­bio­nymi z waty, lo­dami na pa­tyku i ko­śla­wymi ry­sun­kami ry­ba­ków cią­gną­cych sieci pełne lu­dzi.

Otwo­rzy­łam drzwi wła­snym klu­czem. Ca­rol za­sta­łam na środku kuchni. De­spe­racko pró­bo­wała roz­plą­tać dłu­gie loki Dawn do wtóru gło­śnego za­wo­dze­nia dziew­czynki. Dziecko było ubrane w ko­szulę nocną z Ku­bu­siem Pu­chat­kiem, a na no­gach miało dzie­cinne pla­sti­kowe buty na wy­so­kich ob­ca­sach. Naj­wy­raź­niej udało jej się do­brać do ko­sme­ty­ków matki.

Ro­zej­rza­łam się po kuchni i za­czę­łam zbie­rać na­czy­nia. Kiedy mi­nutę póź­niej znów we­szłam do kuchni ob­ła­do­wana brud­nymi szklan­kami i dwoma ta­le­rzami, które wa­lały się na pod­ło­dze w po­koju, Ca­rol na­dal stała w tym sa­mym miej­scu z dziw­nym wy­ra­zem twa­rzy.

– Dzień do­bry, Lily – po­wie­działa zna­cząco.

– Cześć, Ca­rol.

– Stało się coś?

– Nie.

Dla­czego mia­ła­bym się zwie­rzać wła­śnie jej? Czy uspo­ko­iła­bym ją, gdy­bym jej wy­znała, że ze­szłej nocy o mały włos nie za­bi­łam Jacka?

– Mo­gła­byś się przy­wi­tać, kiedy wcho­dzisz – po­wie­działa Ca­rol.

De­li­katny uśmiech błą­kał jej się po ustach. Dawn przy­glą­dała mi się z taką samą fa­scy­na­cją jak ja­do­wi­tej ko­brze. Włosy na­dal miała w nie­ła­dzie. Roz­wią­za­ła­bym ten pro­blem w naj­wy­żej pięć mi­nut za po­mocą no­ży­czek i szczotki. Z każdą chwilą ten po­mysł za­czy­nał mi się co­raz bar­dziej po­do­bać.

– Prze­pra­szam, za­my­śli­łam się – od­po­wie­dzia­łam uprzej­mie. – Masz dzi­siaj ja­kieś spe­cjalne ży­cze­nia?

Ca­rol po­krę­ciła prze­cząco głową. Uśmie­szek na­dal błą­kał się po jej ustach.

– Po­pro­szę o zwy­kłe czary – od­parła cierpko i znów po­chy­liła się nad głową Dawn.

Gdy me­to­dycz­nie roz­cze­sy­wała szczotką gę­ste włosy córki, do kuchni wpadł naj­star­szy syn, ubrany tylko w ką­pie­lówki.

– Mamo, mogę pójść po­pły­wać?

Dziew­czynki odzie­dzi­czyły ja­sną kar­na­cję i brą­zowe włosy po Ca­rol, lecz chłopcy, jak się do­my­śla­łam, bar­dziej przy­po­mi­nali wła­sną matkę: obaj byli ru­do­włosi i pie­go­waci.

– Do­kąd? – za­py­tała Ca­rol, spi­na­jąc jed­no­cze­śnie włosy Dawn w koń­ski ogon.

– Do Tommy’ego Sut­tona. Za­pro­sił mnie – za­pew­nił ją Cody. – Mó­wi­łaś, że mogę iść sam, pa­mię­tasz?

Cody miał dzie­sięć lat, więc Ca­rol po­wie­działa mu, po ja­kich uli­cach może się po­ru­szać sa­mo­dziel­nie.

– Okej. Tylko wróć za dwie go­dziny.

Uła­mek se­kundy póź­niej do kuchni wpadł Ty­ler, wrzesz­cząc wnie­bo­głosy.

– To nie­spra­wie­dliwe! Ja też chcę iść na ba­sen!

– Cie­bie nie za­pra­szał – szy­dził Cody. – A mnie tak.

– Znam brata Tommy’ego i też mogę iść!

Gdy Ca­rol roz­są­dzała spór, ja za­ła­do­wa­łam zmy­warkę i zmy­łam blaty w kuchni. Wście­kły Ty­ler wró­cił do swo­jego po­koju, trza­ska­jąc drzwiami. Dawn po­szła się ba­wić kloc­kami Du­plo, a Ca­rol wy­szła z kuchni w ta­kim po­śpie­chu, że za­sta­no­wi­łam się, czy nie jest przy­pad­kiem chora. To­wa­rzy­stwa do­trzy­my­wała mi tylko He­ather, która nie spusz­czała ze mnie oka.

Nie­szcze­gól­nie prze­pa­dam za dziećmi. Można po­wie­dzieć, że mam do nich obo­jętny sto­su­nek. Po­stę­puję z nimi in­dy­wi­du­al­nie, po­dob­nie jak z do­ro­słymi. Jed­nak o mało co nie po­lu­bi­łam He­ather Al­thaus. Je­sie­nią miała pójść do przed­szkola. Po dra­stycz­nym za­biegu fry­zjer­skim, który so­bie sama nie­dawno za­apli­ko­wała i który do­pro­wa­dził Ca­rol do łez, miała krót­kie, ła­twe do ucze­sa­nia włosy, no i była bar­dzo sa­mo­dzielna. Dziew­czynka zmie­rzyła mnie wzro­kiem, po­wie­działa: „Dzień do­bry, panno Lily”, i z du­żej lo­dówki wy­cią­gnęła mro­żo­nego go­fra. Wsu­nęła go do to­stera, wy­jęła swój ta­le­rzyk, wi­de­lec i nóż i na­kryła do stołu. Miała na so­bie żół­to­zie­lone szorty i błę­kitną ko­szulkę – nie­zbyt szczę­śli­wie do­brana kom­bi­na­cja, lecz ubrała się sama i na­le­żało to usza­no­wać. Wy­ra­ża­jąc uzna­nie, na­la­łam jej szklankę soku po­ma­rań­czo­wego i po­sta­wi­łam obok niej na stole. Ty­ler i Dawn wy­bie­gli na ogro­dzone pło­tem po­dwórko.

Przez długą uro­czą chwilę wraz z He­ather mia­ły­śmy kuch­nię tylko dla sie­bie. Gdy ja­dła go­fra, uno­siła nogi, żeby uła­twić mi sprzą­ta­nie, a gdy za­czę­łam zmy­wać pod­łogę na mo­kro, za­su­nęła krze­sło.

Kiedy na ta­le­rzyku zo­stała tylko nie­wielka ka­łuża sy­ropu, He­ather po­wie­działa:

– Mama bę­dzie miała dziecko. Mówi, że Pan Bóg da nam ma­łego bra­ciszka albo sio­strzyczkę. Ale nie mo­żemy so­bie wy­brać.

Wsparta na kiju od mopa przez chwilę za­sta­na­wia­łam się nad sło­wami dziew­czynki. Przy­naj­mniej wy­ja­śniały przy­czynę nie­przy­jem­nych od­gło­sów do­cho­dzą­cych co ja­kiś czas z ła­zienki. Nie mia­łam po­ję­cia, jak za­re­ago­wać, więc tylko po­ki­wa­łam głową. He­ather zsu­nęła się z krze­sła i włą­czyła su­fi­towy wen­ty­la­tor, żeby szyb­ciej wy­su­szyć pod­łogę. Mu­siała kie­dyś pod­pa­trzeć to u mnie.

– To prawda, że na dziecko czeka się bar­dzo długo? – za­py­tała.

– Tak, to prawda – od­po­wie­dzia­łam.

– Ty­ler mówi, że mama bę­dzie miała taki duży brzuch jak ar­buz.

– To też prawda.

– Będą mu­sieli wy­ciąć dziecko no­żem, tak jak tata roz­cina ar­buzy?

– Nie. – Mia­łam na­dzieję, że nie kła­mię. – Sam też nie pęk­nie – do­da­łam, żeby roz­wiać ko­lejną nie­wy­po­wie­dzianą obawę.

– No to jak dziecko wyj­dzie?

– Każda mama woli sama o tym opo­wie­dzieć – po­wie­dzia­łam po chwili za­sta­no­wie­nia.

Mia­łam ochotę jej wy­ja­śnić, jak to jest na­prawdę, ale nie chcia­łam bez po­zwo­le­nia uzur­po­wać so­bie roli Ca­rol.

Przez roz­su­wane szklane drzwi pro­wa­dzące na po­dwórko (i wiecz­nie upstrzone śla­dami dłoni) za­uwa­ży­łam, że Dawn za­nio­sła swoje klocki do pia­skow­nicy. Za­pa­mię­ta­łam, że będę mu­siała je opłu­kać. Ty­ler strze­lał z dzie­cin­nego ka­ra­binu gu­mo­wymi strzał­kami mniej wię­cej w stronę nie­po­trzeb­nej pla­sti­ko­wej bu­telki, którą wcze­śniej na­peł­nił wodą. Stwier­dzi­łam, że oboje są bez­pieczni i ni­g­dzie nie czają się żadne za­gro­że­nia. Po­sta­no­wi­łam spraw­dzić za pięć mi­nut, co ro­bią, gdyż Ca­rol zde­cy­do­wa­nie była nie­dy­spo­no­wana.

Z He­ather, która nie od­stę­po­wała mnie na krok, po­szłam do po­koju, który dzie­liła z sio­strą, i za­czę­łam zmie­niać po­ściel. Prze­wi­dy­wa­łam, że lada chwila dziew­czynka prze­sta­nie się mną in­te­re­so­wać i pój­dzie po­szu­kać so­bie cze­goś in­nego do ro­boty. Jed­nak ona usia­dła na ma­łym pla­sti­ko­wym krze­sełku i ob­ser­wo­wała mnie z uwagą.

– Wcale nie wy­glą­dasz na wa­riatkę – po­wie­działa po chwili.

Prze­rwa­łam zbie­ra­nie po­ścieli i spoj­rza­łam na nią przez ra­mię.

– Bo nią nie je­stem – od­po­wie­dzia­łam zde­cy­do­wa­nym gło­sem.

Nie bar­dzo wie­dzia­łam, dla­czego za­bo­lały mnie te słowa, ale za­bo­lały. Nie ma sensu się przej­mo­wać, kiedy dziecko po­wta­rza słowa do­ro­słych.

– No to dla­czego cho­dzisz sama w nocy? Wtedy jest nie­bez­piecz­nie, bo na spa­cer wy­cho­dzą tylko du­chy i po­twory.

Ku­siło mnie, żeby od­po­wie­dzieć, że ja sama je­stem strasz­niej­sza niż wszyst­kie du­chy i po­twory ra­zem wzięte. Ale tym z pew­no­ścią nie uspo­ko­iła­bym ma­łej dziew­czynki, poza tym wpadł mi już do głowy inny po­mysł.

– Nie boję się cho­dzić sama w nocy – po­wie­dzia­łam, co było dość bli­skie prawdy. W każ­dym ra­zie z pew­no­ścią nie ba­łam się wtedy bar­dziej niż za dnia.

– Cho­dzisz, żeby im po­ka­zać, że się nie bo­isz? – nie da­wała za wy­graną He­ather.

Po­czu­łam ten sam szar­piący ból co wtedy, gdy zo­ba­czy­łam krwa­wiący nos Jacka. Wy­pro­sto­wa­łam się, trzy­ma­jąc na­rę­cze brud­nej po­ścieli, i przez długą chwilę przy­glą­da­łam się dziew­czynce.

– Tak – po­wie­dzia­łam wresz­cie. – Wła­śnie dla­tego to ro­bię.

Już wie­dzia­łam, że na­stęp­nego dnia zgło­szę się na psy­cho­te­ra­pię. Naj­wyż­szy czas.

A po­tem na­uczy­łam He­ather, jak za­kła­dać prze­ście­ra­dło pod ma­te­rac, żeby się nie wy­su­wało.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: