- W empik go
Dachijszczyzna - ebook
Dachijszczyzna - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 593 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Osobliwa po ogłoszeniu traktatu sistowskiego (1791) nastała dla Serbii chwila. Po wojnie nastąpił spokój, nie upragniony i nie pożądany, który jednak zadowolnił ludność w stopniu najwyższym. Serbowie, pomagając wojskom cesarsko-niemieckim, bili się o zmianę panowania: – przejść pragnęli pod władanie niemieckie. Pragnieniu temu nie stało się zadość, mimo to zadowolnienie zapanowało, a to z powodu zmiany zupełnej, jaka zaszła w rządach tureckich. Turcy złagodnieli do niepoznania, złagodnieli tak dalece, że łagodność ich w zdumienie wprawiała, była bowiem nienaturalną. Powrócili do posiadania prowincyj nie w charakterze zwycięzców, których by tryumfy do wspaniałomyślności usposabiały; przeciwnie, pobici byli i upokorzeni, powinni więc byli poszukiwać na rai satysfakcji w zemście, mając do takowej powód dostateczny w tej okoliczności, że cesarsko-niemieckie wojska zwycięstwa… swoje, w części znacznej, zawdzięczały spółdziałaniu mieszkańców. Nie mścili się jednak. Owszem, w obchodzeniu się ich z ludnością miejscową zdawało się, jakby przebaczenia szukali za krzywdy dawniejsze, jakich się względem niej dopuszczali. „…Majątki jańczarom zabrano na skarb, a ich samych wygnano z kraju… W administracji, w sądownictwie, w sposobie pobierania podatków zaprowadzone zostały, zmiany na korzyść rajów, uregulowano stosunek rajów do spajów, ograniczając władzę i prerogatywy tych ostatnich. Amnestionowano bez wyjątku wszystkich, co jako ochotnicy w niemieckich służyli szeregach, i amnestii dotrzymano. Bezpieczeństwo osób i majątków weszło w życie. Kraj odetchnął, zakwitnął i wziął się do rolnictwa i handlu. Lud błogosławił sułtana, któremu przez wdzięczność dawał ten sam tytuł, pod jakim znał z pieśni Duszana i Lazara: mianował go „carem serbskim”; namiestnika zaś jego, hadżi-Mustafę, przezwał „srbska majka” (matka serbska) – opowiada autor pewien. Osobliwa – powtarzamy – nastała dla Serbii chwila!…
– No!… no!… – powiadał człowiek w czarnym zawoju, odziany wedle przepisów, które zakazywały chrześcijanom używać kolorów jaskrawych i sukna cienkiego, do człowieka, który miał na głowie zawój z szala białego, w drobne paski, z cienkiej wełnianej tkaniny, a na sobie spodnie szerokie, zielone, jedwabiem suto wyszywane, dolman tegoż koloru, odzież spodnią jedwabną i zwierzchnią futrzaną i któremu zza pasa sterczały na brzuchu głownie bogato w inkrustacje ozdobionych pistoletów i rękojeść kindżała, wyrobiona gładko z kości słoniowej.
Człowiek w zawoju czarnym był to młody, śniady brunet, z brodą ogoloną, szczupły, wzrostem niewielki, w wyrazie fizjonomii posiadający ruchliwość, znamionującą inteligencją Człowiek w zawoju kaszmirowym był to starzec, o którym jednak powiadać nie można było: wiekiem pochylony. O wie ku późnym świadczyły tylko: długa, biała, do pasa sięgająca broda i gęste białe brwi, niby ostrzeszki, na oczy nasunięte. Twarz zaś jego, w tej części, co spod zarostu widzieć się dawała, i budowa ciała znamionowały zdrowie czerstwe, siłę męską i krzepkość.
Siedzieli jeden obok drugiego na czerdaku, z którego widok obejmował okolicę malowniczą. Dołem płynęła rzeka, połyskująca szklistą powierzchnią. Przed rzeką i za rzeką grunt w pagórki pogarbiony dopierał do siniejących w dali gór i tworzył perspektywę wdzięków pełną. Na krajobraz składały się wszystkie pierwiastki wysoko cenione przez znawców piękności natury: i góry, i wody, i lasy, i urwiska, i skały sterczące, i w końcu, z boku nieco, miasta, miasta tureckie, tonące w puszyste} zieleni sadów, upstrzone barwnością domów, najeżone ostrzami minaretów, przetykane bukietami cyprysów, owiane ciszą tajemnic i obwiedzione murem białym.
Siedzieli jeden obok drugiego na dywanie, mając nogi, na sposób wschodni, pod siebie popodginane. Dywan przykryty był kobiercem nieco przepłowiałym. Poduszki obleczone w nawłóczki kolorowe. Na podłodze mata z rogoży tkana. Na kolanach spoczywały u nich cybuchy długie z wiśni pachniącej, opierające się lulkami o podstawki krągłe, mosiężne, na macie położone, w celu zabezpieczenia tej ostatniej przeciwko węgłom i odpadkom żarzących się włókien tytoniu, cienko krajanego i dym wonny wydającego. Górne końce cybuchów, w bursztyny piękne przyozdobione, brali oni kiedy niekiedy do ust, dmuchali w nie i następnie naciągali dymu gębę pełną, którego nie wyrzucali przed siebie, sposobem fajkarzy europejskich, lecz pozwalali mu swobodnie z ust wydobywać się samemu i otaczać oblicza obłoczkami białawymi. Lubowali się dymem i zaprawdę mieli czym. Subtelny zapach onego sprawiał rozkosz, która opisać się nie da. Na rękach u jednego i drugiego zawieszone były różańce, śród ziaren których spostrzegać się dawała malutka, hermetycznie zamknięta, bombiasta, z czarnego kryształu flaszeczka, zawierająca w sobie kropel kilka olejku różanego. Kropla jedna olejku tego taką ma wartość, co równający się jej objętością brylant.
– No!…… – rzekł człowiek w czarnym turbanie, nadając oczom wyraz taki, jakby się dziwił lub niedowierzał. – Rzeczy dziwne i nadzwyczajne…
– Ani dziwne, ani nadzwyczajne… – odparł starzec. – Dziwnymi i nadzwyczajnymi wydawać się muszą tobie… Nie czytałeś Koranu..
– Effendim. – odpowiedział człowiek w czarnym turbanie tonem, w którym brzmiało przyznawanie się do upośledzenia niejakiego.
– Tak napisano… – zabrał głos starzec. – Nie twoja to ani niczyja wina, lecz wola Ałłacha… Jednym pozwala rodzić się w wierze prawdziwej, drugim w fałszywej, i to w tym celu, ażeby prawowierni bez usługi nie pozostali… I napisano jest, że niewierny pisma się uczyć ani Koranu czytać nie będzie: nic przeto dziwnego, że dziwisz się temu, co dziwnym nie jest, i masz za nadzwyczajne to, w czym nadzwyczajności najmniejszej nie ma…
Odpoczął, pociągnął dymu z cybucha i towarzyszowi w oczy spojrzał. W oczach tego ostatniego nie widać było, ażeby go słowa powyższe przekonać miały. Starzec więc zaczął znów:
– Zauważyłeś zapewne, jak muzułmanin obchodzi się z koniem, zauważyłeś, jak traktuje on stworzenie wszelakie, co mu służy: dlaczegożby inaczej obchodzić się miał, czemuż by inaczej traktował… człowieka?… Muzułmanie i chrześcijanie – jesteśmy przecież adamlar (ludzie)…
– Prawda twoja, effendim. – odparł człowiek w czarnym turbanie. – Muzułmanin łagodnie się obchodzi i z koniem, i stworzeniem wszelakim, co mu służy, psa nawet traktuje miłosiernie… Prawda, że chrześcijanie i muzułmanie ludźmi jesteśmy.. Ale…
Tu się zaciął, jakby się nad tym, co powiedzieć zamierza, namyślał.
– Mów bez namysłu… – rzekł starzec. – Powiadaj otwarcie, co ci na sercu leży… – Chciałem przypomnieć przeszłość…
– Kto temu winien?… Komuż to należało miarkować się: panu czy słudze?;.. Posłuchaj noty mnie… Tyś w świecie bywał i dużo widział: widział ty gdzie, ażeby pan słudze ulegał?…. Przeszłość przeto cała, wszystko to, co się za ojców i praojców naszych działo, o to jedno zawadza, że się raja upokorzyć należycie nie chciała…
– Ach!… – odezwał się chrześcijanin tonem protekcji.
– A hajducy?… – zapytał Turek. – Trzeba być sprawiedliwym… Gdyby muzułmanin w każdym do ziemi przed nim pochylającym się rai nie podejrzywał ochotnika, gotowego w lasy skoczyć, postać pokorną w junacką zmienić i ołowiem mu w oczy plunąć, to by on każdego do serca przycisnął… Koran mu to nakazuje… Co się więc działo w przeszłości, działo się wedle prawą, którego ludzie nie wymyślili…
– Może…. – rzekł po chwili namysłu – raja postępowała sobie według prawa swego… O tym nie wiem, pisma waszego nie znam i ksiąg waszych nie czytałem…
– W księgach naszych napisano, że władza wszelka od Boga idzie… – wtrącił człowiek w czarnym, zawoju.
Turek wpatrzył się mu w oczy wzrokiem w myślach czytającym i zapytał: – Napisano?… – Napisano… – odparł zapytany stanowczo. – I nie ma, jaka mianowicie?…
– Wszelka…, każda… jakakolwiek…
– Widzisz więc, księgi nawet wasze potwierdzają słowa moje… To napisano właśnie dla rai… To zatem, na co się ona skarży sama na siebie ściągnęła… Narzeka niesłusznie… Działo się wedle prawa…
– I dlatego – podchwycił człowiek w czarnym turbanie.– dziwi mnie, effendim, że się dziś dzieje inaczej…
– I dziś dzieje się, jak należy… Gdy konia ujeżdżam, dobieram do niego sposobów różnych: raz go w żelazo biorę, drugi raz głaskam, aż mi pod… ręką pójdzie… Rozumiesz?…
– Ewet, effendim.
Turek pociągnął dymu z cybucha, otoczył nim oblicze swoje; zadymiły mu się broda i wąsy i w tym otoczeniu obłoczystym pozostał przez chwilę w milczeniu. Chwila ta przeciągnęła się czasu kawał spory. Zdaje się, że rozmawiający, znuży wszy się słów zamianą, uczynili zwrot w siebie i pogrążyli się w myślach własnych. Nastał moment ciszy uroczystej. Tylko tytoń zaskwierczał niekiedy w lulce. Tylko od czasu do czasu załopotały skrzydła przelatującej mimo czerdaku synogarlicy, uciekającej w ogród i odzywającej się spoza ciemnozielonych krzaków bukszpanu: chuchru… chuchru… jakby głos ludzki przedrzeźniać chciała. W końcu milczenie przerwał Turek:
– Ty mnie znasz?…
– Znam ciebie, Mehmed-beju…
– Wiesz, że pomiędzy spajami wielu Jestem jeden z tych, co z rają umiałem radzić sobie?…
– Wiem… Wiem nawet o tym, o czym nie wiesz ty…
– E?…… – odezwał się Turek tonem ironicznego zdziwinia. – O czymże to na przykład?…
– O tym, że głowa twoja służyła mato razy dziesięć za cel dla puszki hajduckiej i cało wyszła dlatego tylko, że twoja… I ty, i synowie twoi jesteście u rai w poszanowaniu…
Turek brwiami ruszył i czoło zmarszczył, w końcu ręką machnął od niechcenia, jakby powiedzieć chciał, że wiadomość ta obchodzi go niewiele.
– Wiesz więc, że jestem u rai w poszanowaniu… Dlatego chciałbym, ażeby raja miała haber (wiadomość) o tym, cośmy mówili… Ty pomiędzy twoimi uchodzisz za człowieka…
Tu się w czoło palcem stuknął i stuknięciem tym frazesu dokończył.
– Bo ta, com mówił, nie mówiłem z siebie… – ciągnął. – Czekałem umyślnie na powrót twój z Becza (Wiednia), chciałem się umyślnie rozmówić z tobą pierwszym… – Dodał w końcu: Gdyby tu na miejscu moim sam padyszach siedział, nie powiedziałby czego innego… Puść pomiędzy rają haber: niech się od hajductwa odwraca, niech ze spajami trzyma, niech pokory przestrzega… Niech się szanuje!…
Przy wyrazie ostatnim, wymówionym z przyciskiem znaczącym, podniósł do góry palec, jakby za pomocą gestu tego chciał wyrazowi wymówionemu nadać znaczenie tym większe.
Zrozumienie rozmowy powyższej wymaga opisu stanu, w jakim znalazła się Serbia po wojnie pokojem sistowskim zakończonej.
Mahmed-bej był spaja („spahisem”, jak niegdyś u nas pisano). Spajowie przypominają nieco panów feudalnych. Sułtan ziemię zdobytą rozdzielał pomiędzy wiernych, w rodzaju lenna, i ci obowiązani byli za to do służby wojennej kosztem własnym. Nadania te miały charakter dzierżawny, bądź wieczysty, bądź też dożywotni. Udziały nosiły nazwę timare. Spaja nie trudnił się gospodarką sam osobiście, nie mieszkał nawet na pozostającym w posiadaniu jego ucząstku. Gospodarką trudnił się raja i dawał mu dziesięcinę, tak z dobytku rolnego jako też z trzody i stadniny. Spaja nie posiadał władzy żadnej, ani rządził, ani sądził, nie miał nawet prawa nie dozwolić sielakowi przesiedlenia się z jednego spaiłyku do drugiego.
Rządy i sądy spoczywały w ręku władz przez sułtana ad hoc mianowanych, koncentrując się w rękach paszy, rezydującego w Białogrodzie (Belgrad, po serbsku Beograd) i wyrażając się w jednym głównym kierunku: w kierunku finansowym. Raja ponosił ciężar cały utrzymywania padyszacha ogniskującego w osobie swojej ideę państwową, która, w ten sposób pojęta, stawała się polipem, żyjącym kosztem narodów podbitych. Nie dając w zamian nic, brała wszystko, co jej do życia potrzebne było, wychodząc z tej zasady, w Koranie zapisanej, że raja wzbraniający się płacić sułtanowi daniny zasługuje na śmierć lub niewolę. Polip ów przedstawiał się pod postacią urzędów: administracyjnego, poborczego i sądowego. Pierwszy i drugi zlewały się w jedno, trzeci sprawowało duchowieństwo, zostające pod władzą główną Szeik-ul-Islama, który ze swego ramienia naznaczał sędziów po paszalikach (mułła), od tych zaś zależeli sędziowie obwodowi (kady). Przy każdym zasiadał mianowany przez paszę musselim, wykonawca wyroków sądowych. W praktyce ten ostatni sądził, wyroki ferował i takowe egzekwował, tak że faktycznie pasza, będący w osobie jednej administratorem, poborcą głównym i naczelnikiem siły zbrojnej, posiadał władzę całkowitą.
Jako naczelnik siły zbrojnej miał pasza pod sobą całą ludność muzułmańską, uorganizowaną wojskowo. Właściwie organizacja cała otomańskiego państwa wojskową była, co tłumaczy sprężystość, jakiej ono w swoim czasie dowody złożyło. W organizacji tej atoli wyodrębniały się dwie instytucje: wyżej wymienieni spaje, utrzymywani z dziesięciny – tych w państwie tureckim, według świadectwa Etona (Survey of the turkish empire, 1798), liczyło się około 132.000 dusz, i jańczary, w liczbie 150.000, opłacani ze skarbu publicznego a stanowiący wojsko stałe i zarazem korporacją, zbliżającą się stroną religijną do zakonów wojennych, takich jak krzyżacy, kawalerowie mieczowi eta, stroną polityczną do pretorianów rzymskich.
Nie będę się rozpisywał o rzeczy powszechnie wiadomej, o znaczeniu, do jakiego jańczarowie doszli, i o wpływie, jaki wywierali. W Stambule trzymali oni w zależności od siebie sułtana, na prowincji – paszów, z wyjątkiem tych, co jak Ali-pasza w Janinie lub jak Paswan-Oglu w Widdyniu – zajęli względem sułtana stanowisko niezależne, oparte na sile orężnej, z miejscowych lub zaciężnych żywiołów wytworzonej – w Janinie z Albańczyków, w Widdyniu z Arnautów. Żaden z paszów białogrodzkich nie poszedł za tym przykładem. Nie pozostało więc im, jak obchodzić się z jańczarami jak najłagodniej i coraz to nowe pretensje ich usuwać za pomocą coraz to nowych ustępstw i prerogatyw na ich korzyść. W ten sposób jańczarom dostał się diumriuk – dochody z ceł od handlu tak przewozowego jak wywozowego, zewnętrznego i wewnętrznego.
Zobaczmyż, do jakich następstw ustępstwa te doprowadziły?
Rai trzymały siętrzy pijawki: władza rządowa, spaje i jańczary. Pierwszym płaciłporiez, dawałdaninęw na turze, dawałszarwarki, kwatery, podwody i kuliuk; drugim płaciłdziesięcinę; trzecim opłacałsięze wszystkiego, co pro – dokował i co konsumował, co zaś najgorsza, pozostawał pod ich ścisłą, dokuczliwą i nieustającą kontrolą, wykonywaną w sposób bezwzględny, brutalny i taki, co to nie przypuszczał, ażeby w stosunku rajów do jańczarów istniało coś, na co by ci ostatni pozwalać sobie nie mogli. Pozwalali sobie na wszystko, mieszali się do rządów i sądów, do poboru podatków, danin i dziesięcin. Wchodzili w atrybucje i władzy rządowej, i spajów. Z tego wynikało, że spaje, urzędnicy Wysokiej Porty i raje mieli w jańczarach wroga spólnego, który dokuczał najbardziej rajom, mniej trochę spajom, a najmniej urzędnikom, niemniej przeto jednak wiązał ich przeciwko sobie w pewien rodzaj przymierza naturalnego i racjonalnego, posiadającego warunki umożliwiające czynne w danej chwili, przeciwko spólnemu nieprzyjacielowi wystąpienie.
Jańczary stanowili składową część organizmu państwowego otomańskiego. Było to złe, że tak powiemy, przyrodzone. Wojna atoli turecko-niemiecka nawołała na Serbią inną jeszcze plagę, przypadkową. Niemcy formowali z mieszkańców oddziały ochotnicze, tak zwanych frajkurów, wielce im pomocnych. Turcy, w celu zneutralizowania takowych, formowali oddziały kirdżalich. Do tamtych szła młódź poczuwająca w piersiach święty ogień miłości otaczbiny, do tych zbieranina najohydniejsza, rabusie z Turcji całej, muzułmanie różnej porody i chrześcijanie rozmaitych obrządków, nie mający na widoku żadnego celu politycznego ani religijnego, jeno placzkę, (rabunek).
Pomyślny dla wojsk niemieckich obrót wojny wymiótł z kraju, wraz z armią turecką, jańczarów i kirdżalich. Niemcy zajmowali kraj. Kiedy zaś po podpisaniu pokoju przyszło do tego, że takowy na powrót Turkom oddawali, wręczali obwody, miasta i twierdze władzom cywilnym i posiedzicielom regularnym, jakimi byli administracyjni i sądowi urzędnicy i spaje. Jańczarów ani kirdżalich nie było przy tym. Zamierzali powrócić później. Ruszyli i znaleźli drzwi przed nosem zamknięte. Władze tureckie znalazły się względem nich energicznie. Naprzeciw jadącemu ze Stambułu, na wielkorządcę do Białogrodu paszy spaje i raje wysłały do Niszu deputacje, celem powitania go uroczyście na granicy. Wysłali deputacją i jańcżary. Aga Deli-Achmet, wódz ich naczelny, wielkiej używający popularności, wyjechał osobiście. Pasza Abu-Bekir, kazał go ująć i ściąć. Przed wojną fen sam Deli-Achmet jawnie i publicznie wymordował piętnastu na raz spajów i uszło mu to bezkarnie.
Krok ten Abu-Bekira paszy przyjętym został w Serbii z radością wielką. Ludność widziała w nim rękojmię sprawiedliwości i łagodności. Jańczarowie ani kirdżali wracać nie śmieli. Pierwsi korporacyjnym sposobem szukali opieki i pomocy u Paswan-Oglu, paszy Widdynia; drudzy rozproszyli się kupkami po prowincjach przyległych, część pogarnęła się do paszaliku widdyńskiego za jańczarami, część wsiąknęła w Bośnią i w paszalik skadarski. W Serbii, w charakterze przedstawicielstwa organicznej spójni państwa otomańskiego, pozostali urzędnicy i spaje.
Tak stały rzeczy w chwili, w której na teatrze powieściowego opowiadania naszego wyprowadziliśmy na scenę rozmawiających ze sobą dwóch ludzi: muzułmanina-spaję, Mehmed-beja i chrześcijanina. Nie powiadamy jeszcze, kto to był chrześcijanki ów. Pokaże się to w ciągu opowiadania. Tu zaś pozostaje nam jeszcze rzec słówko o Serbach, ażeby rozmowę zrozumieć dokładnie.
.Serbowie z uniesieniem przyjęli zmianę w systemie rządzenia nimi zaszłą. Porównanie z systemem dawniejszym całkowicie na korzyść ich wypadało. Lecz byłoż to porównanie jedyne i ostatnie?
Tu sęk.
Było to porównanie, które się najpierwsze nastręczało i w pierwszej chwili zadowalnlało. Sam skład jednak społeczności, jaki się urobił po wojnie i przez wojnę, nie dopuszczał, ażeby zadowolnienie trwać długo miało, to jest… ażeby się porównania inne z czasem nie nasunęły. Dużo Serbów służyło w szeregach wojskowych; niejeden odznaczył się; w niejednym obudziła się ambicja, zaspokojoną być nie mogąca w powrocie do stanu poddańczego, w ogóle obudziło się poczucie samoistności narodowej, obudziło się poczucie potrzeby ubezpieczenia samoistności swej rękojmiami na przyszłość. Nasuwały, się więc same przez się porównania stanu obecnego do stanów ściśle nie określonych, nie zawierające w sobie atoli warunków zgody z obecnym. Ciągłość usiłowań wyzwolenia się z jarzma tureckiego, przedsiębranych na miejscu i poza granicami kraju, musiała na koniec wyraz swój znaleźć. Wysługa o ojczyznę musiała o nagrodę się upomnieć. Serbowie nie na to krwią ofiarną w pokoleniu każdym, hojnie szafowali, ażeby przyjąć i uznać złagodniałe panowanie tureckie.
Przyjęli je i uznali w pierwszej chwili. W przyjęciu ich jednak i uznaniu było coś, co budziło obawy o przyszłość.
Dlatego to Mehmed-bej w rozmowie, którą przytoczyliśmy powyżej, taki nacisk na pokorę kładł, tak mocno nastawa! na to, ażeby raja szanowała się.
– A hajducy!… – powiadał.
Hajductwo przed wojną miało znaczenie protestacji przeciwko uciskowi, jaki wówczas panował. Ucisk ustał, więc i hajductwo ustać powinno. Czy ustało?…
Jeżeli godzi się nazwą opinii publicznej mianować usposobienie umysłów objawiające się zgodnie i samodzielnie w danym jakimś momencie i przy danych okolicznościach, bez spółudziału sztucznych owych sposobów, którymi prasa rozporządzaj to opinia publiczna w Serbii po wojnie turecko-niemieckiej oświadczała się wyraźnie przeciwko hajductwu. I dawniej wprawdzie nie trzymała ona strony onego, jakby się zdawać mogło, wedle podań sądząc. Władze tureckie pociągały do odpowiedzialności surowej gminy, na terytorium kitórych hajducka sprawka miejsce miała. Sielacy przeto lękali się hajductwa i sprzyjali mu względnie, to znaczy o tyle, o ile takowe działało z dala od granic określających obszar przez gminę ich zajmowany. Z daleka wyglądało ono inaczej, z bliska inaczej. Po wojnie atoli, ostatniej w wieku XVIII, przestali mu sprzyjać i z bliska, i z daleka, upatrując w nim powód, który by mógł popsuć ów modus vivendi, jaki się urobił pomiędzy ludnością muzułmańską i ludnością chrześcijańską i zadowalniał tę ostatnią jak najzupełniej.
– A hajducy!… – rzekł starzec.
Człowiek w czarnym zawoju brwi podniósł, oczami łypnął, głową lekko skinął i w cybuch powoli dmuchać począł.
W chwili tej na czerdak, zrzuciwszy pantofle u wniścia, Wszedł człowiek w sile wieku. Wyrażenie: „w sile wieku”
stosowało się do niego literalnie, był bowiem zbudowany tak, że cała postawa jego siłę wyrażała. Plecy szerokie, piersi wydatne, kark gruby, muskuły jakby z okrętowych, smołą napojonych powrozów uplecione, wzrok surowy, wąsy obwisłe, strój turecki. Przypatrzywszy się mu pilnie, postrzegać się dawało podobieństwo rysów pomiędzy nim a starcem. Wszedł, wsiadł na dywanie i, posiedziawszy chwilkę w milczeniu, pozdrowił starca muzułmanina i gościa jego chrześcijanina.
Starzec, oddawszy pozdrowieniem za pozdrowienie, oczy zamknął i brodę dłonią pogładził.
Wkrótce przybył drugi podobny siły wyobraziciel. Usiadł, pomilczał przez chwilę i pozdrowienie obecnym złożył.
Po drugim przybył trzeci, po' trzecim czwarty, po czwartym piąty. Wszyscy oni wyglądali jakby – jak to powiadają – na jedno kopyto. Chłop w chłopa, a każdy z osobna niby dąb. W wyrazie ogólnym twarzy ich zachodziło podobieństwo rodzinne uderzające, pomimo że rysami różnili się jeden od drugiego. Różnili się jeszcze i wiekiem. Najstarszy wyglądał na lat czterdzieści pięć, najmłodszy o lat siedem, osiem młodziej. Różnica ta wszakże nie rzucała się w oczy od razu. Ażeby ją poznać, trzeba się było dobrze przypatrywać; na pierwszy zaś rzut oka wydawało się, jakby pięciu tych siłaczów były to jednolatki z gniazda jednego. Wzrostem jednacy prawie, budową ciała jednacy zupełnie, przedstawiali oni, w żywym niejako obrazie, narodową serbską legendę o Jugowiczu i dziesięciu synach jego. Tylko że Jugowiczów było dziesięciu, tych zaś tylko pięciu – pięciu braci rodzonych, synów Mehmed-beja, z jednego ojca i z jednej matki. Stąd to pochodziło podobieństwo rodzinne pomiędzy nimi i pomiędzy nimi a starcem.
– Pietrze, hej! Pietrze!… – odezwał się ten ostatni po długim milczeniu – patrzaj no na nich…
Rzutem brody ukazał na szereg siedzących synów. Człowiek w czarnym turbanie okiem po nich powiódł.
– Widzisz ty ich?
– Widzę, effendim. – odrzekł zapytany głosem, w którym brzmiał akcent pokory.
– Przypatrz no się im dobrze… Takich jak oni, choćbyś zębem zachwycił, to nie z łatwością byś ugryzł, a chociażbyś i ugryzł, to dużo by w Sawie wody upłynęło, nimbyś ich zjadł… Hę?…
– Prawda twoja, effendim.
– Wiedzże, że padyszach ma takich jak liści na drzewie, jak gwiazd na niebie, jak piasku w morzu…
I podnosząc głos stopniowo jakby pod wpływem zapału, który mu powoli w piersi rósł, dodał z mocą:
– Oni i ja, jak nas widzisz,. gotowiśmy za padyszacha krew do ostatniej wytoczyć kropli; niech tylko na nas skinie… Oni i ja, jak nas widzisz, jesteśmy padyszacha poddani wierni…
– A jaż nie?… – zapytał człowiek w czarnym turbanie. – I ja, effendim, jestem padyszacha poddanym…
Starzec rękę podniósł, uśmiechnął się ironicznie nieco i palcem w powietrzu pokiwał.
– Ne, effendim?… – zapytał człowiek w czarnym turbanie, powtórnie nadając zapytaniu akcent uczucia obrażonego.
– No, no… Niech tak będzie… Ja jednak trzech par nie dałbym za poddaństwo twoje, Pietrze…
– Nijczyn (czemu)?…
– Czemu?… Dlatego, żeś ty bywalec, ocierałeś się o ludzi „ pezewenków, co się spod panowania padyszachów wyłamali… Bywałeś w Beczu, bywałeś Ałłach wie nie gdzie jeszcze… Toż do ciebie przylgnąć musiało niejedno, za co by cię wypadało na pal wsadzić…
Człowiek w czarnym turbanie spojrzał spode łba na starca i powiódł po synach jego wzrokiem takim, jakby sprawdzić chciał po ich minach, azali ostatnie Mehmed-beja słowa nie zawierają w sobie pogróżki mogącej się w rzeczywistość zmienić. Nie wyczytał w nich jednak nic podobnego. Starzec prawił dalej:
– Ale to nic… Co tam masz w duszy, to niech przy tobie zostanie… Główna rzecz w tym, żeś nie Serb, żeś Bułgar. W Bułgarii należałoby cię na pal wsadzić; w Serbii przydatnym być możesz pomiędzy stronami i sam na tym… skorzystać niemało… Trgowac, ty nowce wypatrujesz i tobie potrzebnymi są spokój i zgoda… Gdyby nie to, nie gadałbym z tobą…
Bułgar westchnął i milczał.
– A co – zapytał starzec tonem wewnętrznego zadowolnienia – czy nie powiedziałem ci tego, do czego się przed nikim nie przyznajesz?…
Człowiek w czarnym turbanie ramionami ścisnął.
– Nie przejrzałem cię na wskroś?….
– Sen bilir, effendim. Starzec oczy zamknął, głową od czasu do czasu kiwał, na obliczu uśmiech mu igrał.
– O!… – odezwał się w końcu głośno, ale tak, jakby sam do siebie mówił – niech raja nie panoszy się tym, że:
oręż nosiła, czetami chodziła i kaugę przeciwko nam prowadziła… Szwaba nie taki skory, ażeby na zawołanie jej śpieszył, a bez Szwaby nie poradzi ona nic… Niech więc raczej siedzi cicho, jak trawa pod wiatrem, i w pokorę się uda…
– Toć ona to właśnie robi… – wtrącił Bułgar.
– Dziś… – podchwycił Turek. – Tak… Niechby to jednak było i dziś, i jutro, i zawsze, bo na Ałłacha!…
Tu starzec brwi groźnie zmarszczył i zaciśniętą w kułak pięść pokazał.
– Sześć atów (ogierów), niby sześć sokołów, przy żłobie moim obrok je i tylko siodła na nie włożyć, wsiąść i na maj – dan wyjechać… A na nas sześciu niech wychodzi rajów sześć razy po sto… Powiedzże, powiedz, Pietrze, coś ode mnie słyszał i coś u mnie widział; niech będzie mir i weź to sobie na rozum, że tobie z tym będzie dobrze… Nowcami dżep nabijesz, a tobie tego tylko i potrzeba… W zamieszkach zaś i nowców nie dostaniesz, i głowę z karku stracić możesz… Rozumiesz?… Zapytanie ostatnie zadał przykładając sobie palec do czoła i następnie grożąc nim, jakby przez to powiedzieć chciał: miejże rozum!… Taka była konkluzja. Do konkluzji tej zmierzała rozmowa cała,. sprowadzona umyślnie przez starego Turka, który pomimo że nie zajmował stanowiska urzędowego, posiadał jednak głos w naradach urzędowych i szacunek powszechny. Szanowali go i muzułmanie, i chrześcijanie dla” powagi, jaka od starca tego biła, a oraz i dla rzetelności, jaka go odznaczała. I w Serbii w czasach owych, jak wszędzie i zawsze, istniały idealne jakieś „dawne czasy”, w których lepiej było tak pod względem bytu samego jako też pod względem ludzi. Owóż Mehmed-bej był czasów owych przedstawicielem żywym – mężem, co nie lubił słów na wiatr rzucać, co posiadał dukatów – jak wieść niosła – zasieki pełne, co nie pędził żywota w rozkoszach haremowych, wzorem spółwyznawców swoich, co na koniec był jednym w sześciu osobach, przez co imponował ludziom nie tylko powagą, rozumem, bogactwem i rzetelnością, ale oraz i siłą fizyczną, potęgą ramienia mającą znaczenie wielkie w krainie na wpół dzikiej, w oczach ludności, której za pokarm duchowy służyły podania do rapsodów homerowskich podobne. Dodać jeszcze potrzeba i to, że Mehmed-bej był z rasy Słowianinem czystej krwi. Protoplasta jego jakiś, włastelin zapewne, dla zachowania stanowiska społecznego pod panowaniem obcym, poturczył się. To już nie raziło. Zresztą sam on poturczeńcem nie był i odpowiadać nie mógł za słabość praojca swego, nad którą wieków cztery przeminęło (bitwa na Kosowym Polu miała miejsce w roku 1389). Stanowisko jego śród społeczeństwa, pod wpływem tureckich rządów sformowanego, ustaliło się i uprawniło, i nikomu ani przez myśl nie przechodziło brać Mehmed-bejowi za złe, że on, Serb z krwi i kości, chwalił Boga nie w cerkwi, ale w dżamii, wyznawał proroka, szeptał strofy z Koranu, pościł w Ramazan, święcił Bajram i… obchodził uroczystości chrześcijańskie. To ostatnie czyniło go swojakiem w oczach rai. Urząd był obcy, jańczarowie byli obcy, spaje jednak za obcych się nie uważali. Odróżniali się tylko od tłumów przywilejami, będącymi nie czym innym jeno potwierdzeniem, z modyfikacjami pewnymi, tych przywilejów, jakie posiadali za czasów niepodległości serbskiej.