Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dachijszczyzna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dachijszczyzna - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 593 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY SPA­JA

Oso­bli­wa po ogło­sze­niu trak­ta­tu si­stow­skie­go (1791) na­sta­ła dla Ser­bii chwi­la. Po woj­nie na­stą­pił spo­kój, nie upra­gnio­ny i nie po­żą­da­ny, któ­ry jed­nak za­do­wol­nił lud­ność w stop­niu naj­wyż­szym. Ser­bo­wie, po­ma­ga­jąc woj­skom ce­sar­sko-nie­miec­kim, bili się o zmia­nę pa­no­wa­nia: – przejść pra­gnę­li pod wła­da­nie nie­miec­kie. Pra­gnie­niu temu nie sta­ło się za­dość, mimo to za­do­wol­nie­nie za­pa­no­wa­ło, a to z po­wo­du zmia­ny zu­peł­nej, jaka za­szła w rzą­dach tu­rec­kich. Tur­cy zła­god­nie­li do nie­po­zna­nia, zła­god­nie­li tak da­le­ce, że ła­god­ność ich w zdu­mie­nie wpra­wia­ła, była bo­wiem nie­na­tu­ral­ną. Po­wró­ci­li do po­sia­da­nia pro­win­cyj nie w cha­rak­te­rze zwy­cięz­ców, któ­rych by try­um­fy do wspa­nia­ło­myśl­no­ści uspo­sa­bia­ły; prze­ciw­nie, po­bi­ci byli i upo­ko­rze­ni, po­win­ni więc byli po­szu­ki­wać na rai sa­tys­fak­cji w ze­mście, ma­jąc do ta­ko­wej po­wód do­sta­tecz­ny w tej oko­licz­no­ści, że ce­sar­sko-nie­miec­kie woj­ska zwy­cię­stwa… swo­je, w czę­ści znacz­nej, za­wdzię­cza­ły spół­dzia­ła­niu miesz­kań­ców. Nie mści­li się jed­nak. Owszem, w ob­cho­dze­niu się ich z lud­no­ścią miej­sco­wą zda­wa­ło się, jak­by prze­ba­cze­nia szu­ka­li za krzyw­dy daw­niej­sze, ja­kich się wzglę­dem niej do­pusz­cza­li. „…Ma­jąt­ki jań­cza­rom za­bra­no na skarb, a ich sa­mych wy­gna­no z kra­ju… W ad­mi­ni­stra­cji, w są­dow­nic­twie, w spo­so­bie po­bie­ra­nia po­dat­ków za­pro­wa­dzo­ne zo­sta­ły, zmia­ny na ko­rzyść ra­jów, ure­gu­lo­wa­no sto­su­nek ra­jów do spa­jów, ogra­ni­cza­jąc wła­dzę i pre­ro­ga­ty­wy tych ostat­nich. Amne­stio­no­wa­no bez wy­jąt­ku wszyst­kich, co jako ochot­ni­cy w nie­miec­kich słu­ży­li sze­re­gach, i amne­stii do­trzy­ma­no. Bez­pie­czeń­stwo osób i ma­jąt­ków we­szło w ży­cie. Kraj ode­tchnął, za­kwit­nął i wziął się do rol­nic­twa i han­dlu. Lud bło­go­sła­wił suł­ta­na, któ­re­mu przez wdzięcz­ność da­wał ten sam ty­tuł, pod ja­kim znał z pie­śni Du­sza­na i La­za­ra: mia­no­wał go „ca­rem serb­skim”; na­miest­ni­ka zaś jego, ha­dżi-Mu­sta­fę, prze­zwał „srb­ska maj­ka” (mat­ka serb­ska) – opo­wia­da au­tor pe­wien. Oso­bli­wa – po­wta­rza­my – na­sta­ła dla Ser­bii chwi­la!…

– No!… no!… – po­wia­dał czło­wiek w czar­nym za­wo­ju, odzia­ny we­dle prze­pi­sów, któ­re za­ka­zy­wa­ły chrze­ści­ja­nom uży­wać ko­lo­rów ja­skra­wych i suk­na cien­kie­go, do czło­wie­ka, któ­ry miał na gło­wie za­wój z sza­la bia­łe­go, w drob­ne pa­ski, z cien­kiej weł­nia­nej tka­ni­ny, a na so­bie spodnie sze­ro­kie, zie­lo­ne, je­dwa­biem suto wy­szy­wa­ne, do­lman te­goż ko­lo­ru, odzież spodnią je­dwab­ną i zwierzch­nią fu­trza­ną i któ­re­mu zza pasa ster­cza­ły na brzu­chu głow­nie bo­ga­to w in­kru­sta­cje ozdo­bio­nych pi­sto­le­tów i rę­ko­jeść kin­dża­ła, wy­ro­bio­na gład­ko z ko­ści sło­nio­wej.

Czło­wiek w za­wo­ju czar­nym był to mło­dy, śnia­dy bru­net, z bro­dą ogo­lo­ną, szczu­pły, wzro­stem nie­wiel­ki, w wy­ra­zie fi­zjo­no­mii po­sia­da­ją­cy ru­chli­wość, zna­mio­nu­ją­cą in­te­li­gen­cją Czło­wiek w za­wo­ju kasz­mi­ro­wym był to sta­rzec, o któ­rym jed­nak po­wia­dać nie moż­na było: wie­kiem po­chy­lo­ny. O wie ku póź­nym świad­czy­ły tyl­ko: dłu­ga, bia­ła, do pasa się­ga­ją­ca bro­da i gę­ste bia­łe brwi, niby ostrzesz­ki, na oczy na­su­nię­te. Twarz zaś jego, w tej czę­ści, co spod za­ro­stu wi­dzieć się da­wa­ła, i bu­do­wa cia­ła zna­mio­no­wa­ły zdro­wie czer­stwe, siłę mę­ską i krzep­kość.

Sie­dzie­li je­den obok dru­gie­go na czer­da­ku, z któ­re­go wi­dok obej­mo­wał oko­li­cę ma­low­ni­czą. Do­łem pły­nę­ła rze­ka, po­ły­sku­ją­ca szkli­stą po­wierzch­nią. Przed rze­ką i za rze­ką grunt w pa­gór­ki po­gar­bio­ny do­pie­rał do si­nie­ją­cych w dali gór i two­rzył per­spek­ty­wę wdzię­ków peł­ną. Na kra­jo­braz skła­da­ły się wszyst­kie pier­wiast­ki wy­so­ko ce­nio­ne przez znaw­ców pięk­no­ści na­tu­ry: i góry, i wody, i lasy, i urwi­ska, i ska­ły ster­czą­ce, i w koń­cu, z boku nie­co, mia­sta, mia­sta tu­rec­kie, to­ną­ce w pu­szy­ste} zie­le­ni sa­dów, upstrzo­ne barw­no­ścią do­mów, na­je­żo­ne ostrza­mi mi­na­re­tów, prze­ty­ka­ne bu­kie­ta­mi cy­pry­sów, owia­ne ci­szą ta­jem­nic i ob­wie­dzio­ne mu­rem bia­łym.

Sie­dzie­li je­den obok dru­gie­go na dy­wa­nie, ma­jąc nogi, na spo­sób wschod­ni, pod sie­bie po­pod­gi­na­ne. Dy­wan przy­kry­ty był ko­bier­cem nie­co prze­pło­wia­łym. Po­dusz­ki ob­le­czo­ne w na­włócz­ki ko­lo­ro­we. Na pod­ło­dze mata z ro­go­ży tka­na. Na ko­la­nach spo­czy­wa­ły u nich cy­bu­chy dłu­gie z wi­śni pach­nią­cej, opie­ra­ją­ce się lul­ka­mi o pod­staw­ki krą­głe, mo­sięż­ne, na ma­cie po­ło­żo­ne, w celu za­bez­pie­cze­nia tej ostat­niej prze­ciw­ko wę­głom i od­pad­kom ża­rzą­cych się włó­kien ty­to­niu, cien­ko kra­ja­ne­go i dym won­ny wy­da­ją­ce­go. Gór­ne koń­ce cy­bu­chów, w bursz­ty­ny pięk­ne przy­ozdo­bio­ne, bra­li oni kie­dy nie­kie­dy do ust, dmu­cha­li w nie i na­stęp­nie na­cią­ga­li dymu gębę peł­ną, któ­re­go nie wy­rzu­ca­li przed sie­bie, spo­so­bem faj­ka­rzy eu­ro­pej­skich, lecz po­zwa­la­li mu swo­bod­nie z ust wy­do­by­wać się sa­me­mu i ota­czać ob­li­cza ob­łocz­ka­mi bia­ła­wy­mi. Lu­bo­wa­li się dy­mem i za­praw­dę mie­li czym. Sub­tel­ny za­pach one­go spra­wiał roz­kosz, któ­ra opi­sać się nie da. Na rę­kach u jed­ne­go i dru­gie­go za­wie­szo­ne były ró­żań­ce, śród zia­ren któ­rych spo­strze­gać się da­wa­ła ma­lut­ka, her­me­tycz­nie za­mknię­ta, bom­bia­sta, z czar­ne­go krysz­ta­łu fla­szecz­ka, za­wie­ra­ją­ca w so­bie kro­pel kil­ka olej­ku ró­ża­ne­go. Kro­pla jed­na olej­ku tego taką ma war­tość, co rów­na­ją­cy się jej ob­ję­to­ścią bry­lant.

– No!…… – rzekł czło­wiek w czar­nym tur­ba­nie, na­da­jąc oczom wy­raz taki, jak­by się dzi­wił lub nie­do­wie­rzał. – Rze­czy dziw­ne i nad­zwy­czaj­ne…

– Ani dziw­ne, ani nad­zwy­czaj­ne… – od­parł sta­rzec. – Dziw­ny­mi i nad­zwy­czaj­ny­mi wy­da­wać się mu­szą to­bie… Nie czy­ta­łeś Ko­ra­nu..

– Ef­fen­dim. – od­po­wie­dział czło­wiek w czar­nym tur­ba­nie to­nem, w któ­rym brzmia­ło przy­zna­wa­nie się do upo­śle­dze­nia nie­ja­kie­go.

– Tak na­pi­sa­no… – za­brał głos sta­rzec. – Nie two­ja to ani ni­czy­ja wina, lecz wola Ał­ła­cha… Jed­nym po­zwa­la ro­dzić się w wie­rze praw­dzi­wej, dru­gim w fał­szy­wej, i to w tym celu, aże­by pra­wo­wier­ni bez usłu­gi nie po­zo­sta­li… I na­pi­sa­no jest, że nie­wier­ny pi­sma się uczyć ani Ko­ra­nu czy­tać nie bę­dzie: nic prze­to dziw­ne­go, że dzi­wisz się temu, co dziw­nym nie jest, i masz za nad­zwy­czaj­ne to, w czym nad­zwy­czaj­no­ści naj­mniej­szej nie ma…

Od­po­czął, po­cią­gnął dymu z cy­bu­cha i to­wa­rzy­szo­wi w oczy spoj­rzał. W oczach tego ostat­nie­go nie wi­dać było, aże­by go sło­wa po­wyż­sze prze­ko­nać mia­ły. Sta­rzec więc za­czął znów:

– Za­uwa­ży­łeś za­pew­ne, jak mu­zuł­ma­nin ob­cho­dzi się z ko­niem, za­uwa­ży­łeś, jak trak­tu­je on stwo­rze­nie wsze­la­kie, co mu słu­ży: dla­cze­goż­by in­a­czej ob­cho­dzić się miał, cze­muż by in­a­czej trak­to­wał… czło­wie­ka?… Mu­zuł­ma­nie i chrze­ści­ja­nie – je­ste­śmy prze­cież adam­lar (lu­dzie)…

– Praw­da two­ja, ef­fen­dim. – od­parł czło­wiek w czar­nym tur­ba­nie. – Mu­zuł­ma­nin ła­god­nie się ob­cho­dzi i z ko­niem, i stwo­rze­niem wsze­la­kim, co mu słu­ży, psa na­wet trak­tu­je mi­ło­sier­nie… Praw­da, że chrze­ści­ja­nie i mu­zuł­ma­nie ludź­mi je­ste­śmy.. Ale…

Tu się za­ciął, jak­by się nad tym, co po­wie­dzieć za­mie­rza, na­my­ślał.

– Mów bez na­my­słu… – rzekł sta­rzec. – Po­wia­daj otwar­cie, co ci na ser­cu leży… – Chcia­łem przy­po­mnieć prze­szłość…

– Kto temu wi­nien?… Ko­muż to na­le­ża­ło miar­ko­wać się: panu czy słu­dze?;.. Po­słu­chaj noty mnie… Tyś w świe­cie by­wał i dużo wi­dział: wi­dział ty gdzie, aże­by pan słu­dze ule­gał?…. Prze­szłość prze­to cała, wszyst­ko to, co się za oj­ców i pra­oj­ców na­szych dzia­ło, o to jed­no za­wa­dza, że się raja upo­ko­rzyć na­le­ży­cie nie chcia­ła…

– Ach!… – ode­zwał się chrze­ści­ja­nin to­nem pro­tek­cji.

– A haj­du­cy?… – za­py­tał Tu­rek. – Trze­ba być spra­wie­dli­wym… Gdy­by mu­zuł­ma­nin w każ­dym do zie­mi przed nim po­chy­la­ją­cym się rai nie po­dej­rzy­wał ochot­ni­ka, go­to­we­go w lasy sko­czyć, po­stać po­kor­ną w ju­nac­ką zmie­nić i oło­wiem mu w oczy plu­nąć, to by on każ­de­go do ser­ca przy­ci­snął… Ko­ran mu to na­ka­zu­je… Co się więc dzia­ło w prze­szło­ści, dzia­ło się we­dle pra­wą, któ­re­go lu­dzie nie wy­my­śli­li…

– Może…. – rzekł po chwi­li na­my­słu – raja po­stę­po­wa­ła so­bie we­dług pra­wa swe­go… O tym nie wiem, pi­sma wa­sze­go nie znam i ksiąg wa­szych nie czy­ta­łem…

– W księ­gach na­szych na­pi­sa­no, że wła­dza wszel­ka od Boga idzie… – wtrą­cił czło­wiek w czar­nym, za­wo­ju.

Tu­rek wpa­trzył się mu w oczy wzro­kiem w my­ślach czy­ta­ją­cym i za­py­tał: – Na­pi­sa­no?… – Na­pi­sa­no… – od­parł za­py­ta­ny sta­now­czo. – I nie ma, jaka mia­no­wi­cie?…

– Wszel­ka…, każ­da… ja­ka­kol­wiek…

– Wi­dzisz więc, księ­gi na­wet wa­sze po­twier­dza­ją sło­wa moje… To na­pi­sa­no wła­śnie dla rai… To za­tem, na co się ona skar­ży sama na sie­bie ścią­gnę­ła… Na­rze­ka nie­słusz­nie… Dzia­ło się we­dle pra­wa…

– I dla­te­go – pod­chwy­cił czło­wiek w czar­nym tur­ba­nie.– dzi­wi mnie, ef­fen­dim, że się dziś dzie­je in­a­czej…

– I dziś dzie­je się, jak na­le­ży… Gdy ko­nia ujeż­dżam, do­bie­ram do nie­go spo­so­bów róż­nych: raz go w że­la­zo bio­rę, dru­gi raz gła­skam, aż mi pod… ręką pój­dzie… Ro­zu­miesz?…

– Ewet, ef­fen­dim.

Tu­rek po­cią­gnął dymu z cy­bu­cha, oto­czył nim ob­li­cze swo­je; za­dy­mi­ły mu się bro­da i wąsy i w tym oto­cze­niu ob­ło­czy­stym po­zo­stał przez chwi­lę w mil­cze­niu. Chwi­la ta prze­cią­gnę­ła się cza­su ka­wał spo­ry. Zda­je się, że roz­ma­wia­ją­cy, znu­ży wszy się słów za­mia­ną, uczy­ni­li zwrot w sie­bie i po­grą­ży­li się w my­ślach wła­snych. Na­stał mo­ment ci­szy uro­czy­stej. Tyl­ko ty­toń za­skwier­czał nie­kie­dy w lul­ce. Tyl­ko od cza­su do cza­su za­ło­po­ta­ły skrzy­dła prze­la­tu­ją­cej mimo czer­da­ku sy­no­gar­li­cy, ucie­ka­ją­cej w ogród i od­zy­wa­ją­cej się spo­za ciem­no­zie­lo­nych krza­ków buksz­pa­nu: chu­chru… chu­chru… jak­by głos ludz­ki prze­drzeź­niać chcia­ła. W koń­cu mil­cze­nie prze­rwał Tu­rek:

– Ty mnie znasz?…

– Znam cie­bie, Meh­med-beju…

– Wiesz, że po­mię­dzy spa­ja­mi wie­lu Je­stem je­den z tych, co z rają umia­łem ra­dzić so­bie?…

– Wiem… Wiem na­wet o tym, o czym nie wiesz ty…

– E?…… – ode­zwał się Tu­rek to­nem iro­nicz­ne­go zdzi­wi­nia. – O czym­że to na przy­kład?…

– O tym, że gło­wa two­ja słu­ży­ła mato razy dzie­sięć za cel dla pusz­ki haj­duc­kiej i cało wy­szła dla­te­go tyl­ko, że two­ja… I ty, i sy­no­wie twoi je­ste­ście u rai w po­sza­no­wa­niu…

Tu­rek brwia­mi ru­szył i czo­ło zmarsz­czył, w koń­cu ręką mach­nął od nie­chce­nia, jak­by po­wie­dzieć chciał, że wia­do­mość ta ob­cho­dzi go nie­wie­le.

– Wiesz więc, że je­stem u rai w po­sza­no­wa­niu… Dla­te­go chciał­bym, aże­by raja mia­ła ha­ber (wia­do­mość) o tym, co­śmy mó­wi­li… Ty po­mię­dzy two­imi ucho­dzisz za czło­wie­ka…

Tu się w czo­ło pal­cem stuk­nął i stuk­nię­ciem tym fra­ze­su do­koń­czył.

– Bo ta, com mó­wił, nie mó­wi­łem z sie­bie… – cią­gnął. – Cze­ka­łem umyśl­nie na po­wrót twój z Be­cza (Wied­nia), chcia­łem się umyśl­nie roz­mó­wić z tobą pierw­szym… – Do­dał w koń­cu: Gdy­by tu na miej­scu moim sam pa­dy­szach sie­dział, nie po­wie­dział­by cze­go in­ne­go… Puść po­mię­dzy rają ha­ber: niech się od haj­duc­twa od­wra­ca, niech ze spa­ja­mi trzy­ma, niech po­ko­ry prze­strze­ga… Niech się sza­nu­je!…

Przy wy­ra­zie ostat­nim, wy­mó­wio­nym z przy­ci­skiem zna­czą­cym, pod­niósł do góry pa­lec, jak­by za po­mo­cą ge­stu tego chciał wy­ra­zo­wi wy­mó­wio­ne­mu nadać zna­cze­nie tym więk­sze.

Zro­zu­mie­nie roz­mo­wy po­wyż­szej wy­ma­ga opi­su sta­nu, w ja­kim zna­la­zła się Ser­bia po woj­nie po­ko­jem si­stow­skim za­koń­czo­nej.

Mah­med-bej był spa­ja („spa­hi­sem”, jak nie­gdyś u nas pi­sa­no). Spa­jo­wie przy­po­mi­na­ją nie­co pa­nów feu­dal­nych. Suł­tan zie­mię zdo­by­tą roz­dzie­lał po­mię­dzy wier­nych, w ro­dza­ju len­na, i ci obo­wią­za­ni byli za to do służ­by wo­jen­nej kosz­tem wła­snym. Nada­nia te mia­ły cha­rak­ter dzier­żaw­ny, bądź wie­czy­sty, bądź też do­ży­wot­ni. Udzia­ły no­si­ły na­zwę ti­ma­re. Spa­ja nie trud­nił się go­spo­dar­ką sam oso­bi­ście, nie miesz­kał na­wet na po­zo­sta­ją­cym w po­sia­da­niu jego ucząst­ku. Go­spo­dar­ką trud­nił się raja i da­wał mu dzie­się­ci­nę, tak z do­byt­ku rol­ne­go jako też z trzo­dy i stad­ni­ny. Spa­ja nie po­sia­dał wła­dzy żad­nej, ani rzą­dził, ani są­dził, nie miał na­wet pra­wa nie do­zwo­lić sie­la­ko­wi prze­sie­dle­nia się z jed­ne­go spa­iły­ku do dru­gie­go.

Rzą­dy i sądy spo­czy­wa­ły w ręku władz przez suł­ta­na ad hoc mia­no­wa­nych, kon­cen­tru­jąc się w rę­kach pa­szy, re­zy­du­ją­ce­go w Bia­ło­gro­dzie (Bel­grad, po serb­sku Be­ograd) i wy­ra­ża­jąc się w jed­nym głów­nym kie­run­ku: w kie­run­ku fi­nan­so­wym. Raja po­no­sił cię­żar cały utrzy­my­wa­nia pa­dy­sza­cha ogni­sku­ją­ce­go w oso­bie swo­jej ideę pań­stwo­wą, któ­ra, w ten spo­sób po­ję­ta, sta­wa­ła się po­li­pem, ży­ją­cym kosz­tem na­ro­dów pod­bi­tych. Nie da­jąc w za­mian nic, bra­ła wszyst­ko, co jej do ży­cia po­trzeb­ne było, wy­cho­dząc z tej za­sa­dy, w Ko­ra­nie za­pi­sa­nej, że raja wzbra­nia­ją­cy się pła­cić suł­ta­no­wi da­ni­ny za­słu­gu­je na śmierć lub nie­wo­lę. Po­lip ów przed­sta­wiał się pod po­sta­cią urzę­dów: ad­mi­ni­stra­cyj­ne­go, po­bor­cze­go i są­do­we­go. Pierw­szy i dru­gi zle­wa­ły się w jed­no, trze­ci spra­wo­wa­ło du­cho­wień­stwo, zo­sta­ją­ce pod wła­dzą głów­ną Sze­ik-ul-Is­la­ma, któ­ry ze swe­go ra­mie­nia na­zna­czał sę­dziów po pa­sza­li­kach (muł­ła), od tych zaś za­le­że­li sę­dzio­wie ob­wo­do­wi (kady). Przy każ­dym za­sia­dał mia­no­wa­ny przez pa­szę mus­se­lim, wy­ko­naw­ca wy­ro­ków są­do­wych. W prak­ty­ce ten ostat­ni są­dził, wy­ro­ki fe­ro­wał i ta­ko­we eg­ze­kwo­wał, tak że fak­tycz­nie pa­sza, bę­dą­cy w oso­bie jed­nej ad­mi­ni­stra­to­rem, po­bor­cą głów­nym i na­czel­ni­kiem siły zbroj­nej, po­sia­dał wła­dzę cał­ko­wi­tą.

Jako na­czel­nik siły zbroj­nej miał pa­sza pod sobą całą lud­ność mu­zuł­mań­ską, uor­ga­ni­zo­wa­ną woj­sko­wo. Wła­ści­wie or­ga­ni­za­cja cała oto­mań­skie­go pań­stwa woj­sko­wą była, co tłu­ma­czy sprę­ży­stość, ja­kiej ono w swo­im cza­sie do­wo­dy zło­ży­ło. W or­ga­ni­za­cji tej ato­li wy­od­ręb­nia­ły się dwie in­sty­tu­cje: wy­żej wy­mie­nie­ni spa­je, utrzy­my­wa­ni z dzie­się­ci­ny – tych w pań­stwie tu­rec­kim, we­dług świa­dec­twa Eto­na (Su­rvey of the tur­kish em­pi­re, 1798), li­czy­ło się oko­ło 132.000 dusz, i jań­cza­ry, w licz­bie 150.000, opła­ca­ni ze skar­bu pu­blicz­ne­go a sta­no­wią­cy woj­sko sta­łe i za­ra­zem kor­po­ra­cją, zbli­ża­ją­cą się stro­ną re­li­gij­ną do za­ko­nów wo­jen­nych, ta­kich jak krzy­ża­cy, ka­wa­le­ro­wie mie­czo­wi eta, stro­ną po­li­tycz­ną do pre­to­ria­nów rzym­skich.

Nie będę się roz­pi­sy­wał o rze­czy po­wszech­nie wia­do­mej, o zna­cze­niu, do ja­kie­go jań­cza­ro­wie do­szli, i o wpły­wie, jaki wy­wie­ra­li. W Stam­bu­le trzy­ma­li oni w za­leż­no­ści od sie­bie suł­ta­na, na pro­win­cji – pa­szów, z wy­jąt­kiem tych, co jak Ali-pa­sza w Ja­ni­nie lub jak Pa­swan-Oglu w Wid­dy­niu – za­ję­li wzglę­dem suł­ta­na sta­no­wi­sko nie­za­leż­ne, opar­te na sile oręż­nej, z miej­sco­wych lub za­cięż­nych ży­wio­łów wy­two­rzo­nej – w Ja­ni­nie z Al­bań­czy­ków, w Wid­dy­niu z Ar­nau­tów. Ża­den z pa­szów bia­ło­grodz­kich nie po­szedł za tym przy­kła­dem. Nie po­zo­sta­ło więc im, jak ob­cho­dzić się z jań­cza­ra­mi jak naj­ła­god­niej i co­raz to nowe pre­ten­sje ich usu­wać za po­mo­cą co­raz to no­wych ustępstw i pre­ro­ga­tyw na ich ko­rzyść. W ten spo­sób jań­cza­rom do­stał się dium­riuk – do­cho­dy z ceł od han­dlu tak prze­wo­zo­we­go jak wy­wo­zo­we­go, ze­wnętrz­ne­go i we­wnętrz­ne­go.

Zo­bacz­myż, do ja­kich na­stępstw ustęp­stwa te do­pro­wa­dzi­ły?

Rai trzy­ma­ły się­trzy pi­jaw­ki: wła­dza rzą­do­wa, spa­je i jań­cza­ry. Pierw­szym pła­cił­po­riez, da­wał­da­ni­nęw na tu­rze, da­wał­szar­war­ki, kwa­te­ry, pod­wo­dy i ku­liuk; dru­gim pła­cił­dzie­się­ci­nę; trze­cim opła­cał­się­ze wszyst­kie­go, co pro – do­ko­wał i co kon­su­mo­wał, co zaś naj­gor­sza, po­zo­sta­wał pod ich ści­słą, do­kucz­li­wą i nie­usta­ją­cą kon­tro­lą, wy­ko­ny­wa­ną w spo­sób bez­względ­ny, bru­tal­ny i taki, co to nie przy­pusz­czał, aże­by w sto­sun­ku ra­jów do jań­cza­rów ist­nia­ło coś, na co by ci ostat­ni po­zwa­lać so­bie nie mo­gli. Po­zwa­la­li so­bie na wszyst­ko, mie­sza­li się do rzą­dów i są­dów, do po­bo­ru po­dat­ków, da­nin i dzie­się­cin. Wcho­dzi­li w atry­bu­cje i wła­dzy rzą­do­wej, i spa­jów. Z tego wy­ni­ka­ło, że spa­je, urzęd­ni­cy Wy­so­kiej Por­ty i raje mie­li w jań­cza­rach wro­ga spól­ne­go, któ­ry do­ku­czał naj­bar­dziej ra­jom, mniej tro­chę spa­jom, a naj­mniej urzęd­ni­kom, nie­mniej prze­to jed­nak wią­zał ich prze­ciw­ko so­bie w pe­wien ro­dzaj przy­mie­rza na­tu­ral­ne­go i ra­cjo­nal­ne­go, po­sia­da­ją­ce­go wa­run­ki umoż­li­wia­ją­ce czyn­ne w da­nej chwi­li, prze­ciw­ko spól­ne­mu nie­przy­ja­cie­lo­wi wy­stą­pie­nie.

Jań­cza­ry sta­no­wi­li skła­do­wą część or­ga­ni­zmu pań­stwo­we­go oto­mań­skie­go. Było to złe, że tak po­wie­my, przy­ro­dzo­ne. Woj­na ato­li tu­rec­ko-nie­miec­ka na­wo­ła­ła na Ser­bią inną jesz­cze pla­gę, przy­pad­ko­wą. Niem­cy for­mo­wa­li z miesz­kań­ców od­dzia­ły ochot­ni­cze, tak zwa­nych fraj­ku­rów, wiel­ce im po­moc­nych. Tur­cy, w celu zneu­tra­li­zo­wa­nia ta­ko­wych, for­mo­wa­li od­dzia­ły kir­dża­lich. Do tam­tych szła młódź po­czu­wa­ją­ca w pier­siach świę­ty ogień mi­ło­ści otacz­bi­ny, do tych zbie­ra­ni­na naj­ohyd­niej­sza, ra­bu­sie z Tur­cji ca­łej, mu­zuł­ma­nie róż­nej po­ro­dy i chrze­ści­ja­nie roz­ma­itych ob­rząd­ków, nie ma­ją­cy na wi­do­ku żad­ne­go celu po­li­tycz­ne­go ani re­li­gij­ne­go, jeno placz­kę, (ra­bu­nek).

Po­myśl­ny dla wojsk nie­miec­kich ob­rót woj­ny wy­miótł z kra­ju, wraz z ar­mią tu­rec­ką, jań­cza­rów i kir­dża­lich. Niem­cy zaj­mo­wa­li kraj. Kie­dy zaś po pod­pi­sa­niu po­ko­ju przy­szło do tego, że ta­ko­wy na po­wrót Tur­kom od­da­wa­li, wrę­cza­li ob­wo­dy, mia­sta i twier­dze wła­dzom cy­wil­nym i po­sie­dzi­cie­lom re­gu­lar­nym, ja­ki­mi byli ad­mi­ni­stra­cyj­ni i są­do­wi urzęd­ni­cy i spa­je. Jań­cza­rów ani kir­dża­lich nie było przy tym. Za­mie­rza­li po­wró­cić póź­niej. Ru­szy­li i zna­leź­li drzwi przed no­sem za­mknię­te. Wła­dze tu­rec­kie zna­la­zły się wzglę­dem nich ener­gicz­nie. Na­prze­ciw ja­dą­ce­mu ze Stam­bu­łu, na wiel­ko­rząd­cę do Bia­ło­gro­du pa­szy spa­je i raje wy­sła­ły do Ni­szu de­pu­ta­cje, ce­lem po­wi­ta­nia go uro­czy­ście na gra­ni­cy. Wy­sła­li de­pu­ta­cją i jańc­ża­ry. Aga Deli-Ach­met, wódz ich na­czel­ny, wiel­kiej uży­wa­ją­cy po­pu­lar­no­ści, wy­je­chał oso­bi­ście. Pa­sza Abu-Be­kir, ka­zał go ująć i ściąć. Przed woj­ną fen sam Deli-Ach­met jaw­nie i pu­blicz­nie wy­mor­do­wał pięt­na­stu na raz spa­jów i uszło mu to bez­kar­nie.

Krok ten Abu-Be­ki­ra pa­szy przy­ję­tym zo­stał w Ser­bii z ra­do­ścią wiel­ką. Lud­ność wi­dzia­ła w nim rę­koj­mię spra­wie­dli­wo­ści i ła­god­no­ści. Jań­cza­ro­wie ani kir­dża­li wra­cać nie śmie­li. Pierw­si kor­po­ra­cyj­nym spo­so­bem szu­ka­li opie­ki i po­mo­cy u Pa­swan-Oglu, pa­szy Wid­dy­nia; dru­dzy roz­pro­szy­li się kup­ka­mi po pro­win­cjach przy­le­głych, część po­gar­nę­ła się do pa­sza­li­ku wid­dyń­skie­go za jań­cza­ra­mi, część wsiąk­nę­ła w Bo­śnią i w pa­sza­lik ska­dar­ski. W Ser­bii, w cha­rak­te­rze przed­sta­wi­ciel­stwa or­ga­nicz­nej spój­ni pań­stwa oto­mań­skie­go, po­zo­sta­li urzęd­ni­cy i spa­je.

Tak sta­ły rze­czy w chwi­li, w któ­rej na te­atrze po­wie­ścio­we­go opo­wia­da­nia na­sze­go wy­pro­wa­dzi­li­śmy na sce­nę roz­ma­wia­ją­cych ze sobą dwóch lu­dzi: mu­zuł­ma­ni­na-spa­ję, Meh­med-beja i chrze­ści­ja­ni­na. Nie po­wia­da­my jesz­cze, kto to był chrze­ści­jan­ki ów. Po­ka­że się to w cią­gu opo­wia­da­nia. Tu zaś po­zo­sta­je nam jesz­cze rzec słów­ko o Ser­bach, aże­by roz­mo­wę zro­zu­mieć do­kład­nie.

.Ser­bo­wie z unie­sie­niem przy­ję­li zmia­nę w sys­te­mie rzą­dze­nia nimi za­szłą. Po­rów­na­nie z sys­te­mem daw­niej­szym cał­ko­wi­cie na ko­rzyść ich wy­pa­da­ło. Lecz by­łoż to po­rów­na­nie je­dy­ne i ostat­nie?

Tu sęk.

Było to po­rów­na­nie, któ­re się naj­pierw­sze na­strę­cza­ło i w pierw­szej chwi­li za­do­waln­la­ło. Sam skład jed­nak spo­łecz­no­ści, jaki się uro­bił po woj­nie i przez woj­nę, nie do­pusz­czał, aże­by za­do­wol­nie­nie trwać dłu­go mia­ło, to jest… aże­by się po­rów­na­nia inne z cza­sem nie na­su­nę­ły. Dużo Ser­bów słu­ży­ło w sze­re­gach woj­sko­wych; nie­je­den od­zna­czył się; w nie­jed­nym obu­dzi­ła się am­bi­cja, za­spo­ko­jo­ną być nie mo­gą­ca w po­wro­cie do sta­nu pod­dań­cze­go, w ogó­le obu­dzi­ło się po­czu­cie sa­mo­ist­no­ści na­ro­do­wej, obu­dzi­ło się po­czu­cie po­trze­by ubez­pie­cze­nia sa­mo­ist­no­ści swej rę­koj­mia­mi na przy­szłość. Na­su­wa­ły, się więc same przez się po­rów­na­nia sta­nu obec­ne­go do sta­nów ści­śle nie okre­ślo­nych, nie za­wie­ra­ją­ce w so­bie ato­li wa­run­ków zgo­dy z obec­nym. Cią­głość usi­ło­wań wy­zwo­le­nia się z jarz­ma tu­rec­kie­go, przed­się­bra­nych na miej­scu i poza gra­ni­ca­mi kra­ju, mu­sia­ła na ko­niec wy­raz swój zna­leźć. Wy­słu­ga o oj­czy­znę mu­sia­ła o na­gro­dę się upo­mnieć. Ser­bo­wie nie na to krwią ofiar­ną w po­ko­le­niu każ­dym, hoj­nie sza­fo­wa­li, aże­by przy­jąć i uznać zła­god­nia­łe pa­no­wa­nie tu­rec­kie.

Przy­ję­li je i uzna­li w pierw­szej chwi­li. W przy­ję­ciu ich jed­nak i uzna­niu było coś, co bu­dzi­ło oba­wy o przy­szłość.

Dla­te­go to Meh­med-bej w roz­mo­wie, któ­rą przy­to­czy­li­śmy po­wy­żej, taki na­cisk na po­ko­rę kładł, tak moc­no na­sta­wa! na to, aże­by raja sza­no­wa­ła się.

– A haj­du­cy!… – po­wia­dał.

Haj­duc­two przed woj­ną mia­ło zna­cze­nie pro­te­sta­cji prze­ciw­ko uci­sko­wi, jaki wów­czas pa­no­wał. Ucisk ustał, więc i haj­duc­two ustać po­win­no. Czy usta­ło?…

Je­że­li go­dzi się na­zwą opi­nii pu­blicz­nej mia­no­wać uspo­so­bie­nie umy­słów ob­ja­wia­ją­ce się zgod­nie i sa­mo­dziel­nie w da­nym ja­kimś mo­men­cie i przy da­nych oko­licz­no­ściach, bez spół­u­dzia­łu sztucz­nych owych spo­so­bów, któ­ry­mi pra­sa roz­po­rzą­dzaj to opi­nia pu­blicz­na w Ser­bii po woj­nie tu­rec­ko-nie­miec­kiej oświad­cza­ła się wy­raź­nie prze­ciw­ko haj­duc­twu. I daw­niej wpraw­dzie nie trzy­ma­ła ona stro­ny one­go, jak­by się zda­wać mo­gło, we­dle po­dań są­dząc. Wła­dze tu­rec­kie po­cią­ga­ły do od­po­wie­dzial­no­ści su­ro­wej gmi­ny, na te­ry­to­rium ki­tó­rych haj­duc­ka spraw­ka miej­sce mia­ła. Sie­la­cy prze­to lę­ka­li się haj­duc­twa i sprzy­ja­li mu względ­nie, to zna­czy o tyle, o ile ta­ko­we dzia­ła­ło z dala od gra­nic okre­śla­ją­cych ob­szar przez gmi­nę ich zaj­mo­wa­ny. Z da­le­ka wy­glą­da­ło ono in­a­czej, z bli­ska in­a­czej. Po woj­nie ato­li, ostat­niej w wie­ku XVIII, prze­sta­li mu sprzy­jać i z bli­ska, i z da­le­ka, upa­tru­jąc w nim po­wód, któ­ry by mógł po­psuć ów mo­dus vi­ven­di, jaki się uro­bił po­mię­dzy lud­no­ścią mu­zuł­mań­ską i lud­no­ścią chrze­ści­jań­ską i za­do­wal­niał tę ostat­nią jak naj­zu­peł­niej.

– A haj­du­cy!… – rzekł sta­rzec.

Czło­wiek w czar­nym za­wo­ju brwi pod­niósł, ocza­mi łyp­nął, gło­wą lek­ko ski­nął i w cy­buch po­wo­li dmu­chać po­czął.

W chwi­li tej na czer­dak, zrzu­ciw­szy pan­to­fle u wni­ścia, Wszedł czło­wiek w sile wie­ku. Wy­ra­że­nie: „w sile wie­ku”

sto­so­wa­ło się do nie­go li­te­ral­nie, był bo­wiem zbu­do­wa­ny tak, że cała po­sta­wa jego siłę wy­ra­ża­ła. Ple­cy sze­ro­kie, pier­si wy­dat­ne, kark gru­by, mu­sku­ły jak­by z okrę­to­wych, smo­łą na­po­jo­nych po­wro­zów uple­cio­ne, wzrok su­ro­wy, wąsy ob­wi­słe, strój tu­rec­ki. Przy­pa­trzyw­szy się mu pil­nie, po­strze­gać się da­wa­ło po­do­bień­stwo ry­sów po­mię­dzy nim a star­cem. Wszedł, wsiadł na dy­wa­nie i, po­sie­dziaw­szy chwil­kę w mil­cze­niu, po­zdro­wił star­ca mu­zuł­ma­ni­na i go­ścia jego chrze­ści­ja­ni­na.

Sta­rzec, od­daw­szy po­zdro­wie­niem za po­zdro­wie­nie, oczy za­mknął i bro­dę dło­nią po­gła­dził.

Wkrót­ce przy­był dru­gi po­dob­ny siły wy­obra­zi­ciel. Usiadł, po­mil­czał przez chwi­lę i po­zdro­wie­nie obec­nym zło­żył.

Po dru­gim przy­był trze­ci, po' trze­cim czwar­ty, po czwar­tym pią­ty. Wszy­scy oni wy­glą­da­li jak­by – jak to po­wia­da­ją – na jed­no ko­py­to. Chłop w chło­pa, a każ­dy z osob­na niby dąb. W wy­ra­zie ogól­nym twa­rzy ich za­cho­dzi­ło po­do­bień­stwo ro­dzin­ne ude­rza­ją­ce, po­mi­mo że ry­sa­mi róż­ni­li się je­den od dru­gie­go. Róż­ni­li się jesz­cze i wie­kiem. Naj­star­szy wy­glą­dał na lat czter­dzie­ści pięć, naj­młod­szy o lat sie­dem, osiem mło­dziej. Róż­ni­ca ta wszak­że nie rzu­ca­ła się w oczy od razu. Aże­by ją po­znać, trze­ba się było do­brze przy­pa­try­wać; na pierw­szy zaś rzut oka wy­da­wa­ło się, jak­by pię­ciu tych si­ła­czów były to jed­no­lat­ki z gniaz­da jed­ne­go. Wzro­stem jed­na­cy pra­wie, bu­do­wą cia­ła jed­na­cy zu­peł­nie, przed­sta­wia­li oni, w ży­wym nie­ja­ko ob­ra­zie, na­ro­do­wą serb­ską le­gen­dę o Ju­go­wi­czu i dzie­się­ciu sy­nach jego. Tyl­ko że Ju­go­wi­czów było dzie­się­ciu, tych zaś tyl­ko pię­ciu – pię­ciu bra­ci ro­dzo­nych, sy­nów Meh­med-beja, z jed­ne­go ojca i z jed­nej mat­ki. Stąd to po­cho­dzi­ło po­do­bień­stwo ro­dzin­ne po­mię­dzy nimi i po­mię­dzy nimi a star­cem.

– Pie­trze, hej! Pie­trze!… – ode­zwał się ten ostat­ni po dłu­gim mil­cze­niu – pa­trzaj no na nich…

Rzu­tem bro­dy uka­zał na sze­reg sie­dzą­cych sy­nów. Czło­wiek w czar­nym tur­ba­nie okiem po nich po­wiódł.

– Wi­dzisz ty ich?

– Wi­dzę, ef­fen­dim. – od­rzekł za­py­ta­ny gło­sem, w któ­rym brzmiał ak­cent po­ko­ry.

– Przy­patrz no się im do­brze… Ta­kich jak oni, choć­byś zę­bem za­chwy­cił, to nie z ła­two­ścią byś ugryzł, a cho­ciaż­byś i ugryzł, to dużo by w Sa­wie wody upły­nę­ło, nim­byś ich zjadł… Hę?…

– Praw­da two­ja, ef­fen­dim.

– Wiedz­że, że pa­dy­szach ma ta­kich jak li­ści na drze­wie, jak gwiazd na nie­bie, jak pia­sku w mo­rzu…

I pod­no­sząc głos stop­nio­wo jak­by pod wpły­wem za­pa­łu, któ­ry mu po­wo­li w pier­si rósł, do­dał z mocą:

– Oni i ja, jak nas wi­dzisz,. go­to­wi­śmy za pa­dy­sza­cha krew do ostat­niej wy­to­czyć kro­pli; niech tyl­ko na nas ski­nie… Oni i ja, jak nas wi­dzisz, je­ste­śmy pa­dy­sza­cha pod­da­ni wier­ni…

– A jaż nie?… – za­py­tał czło­wiek w czar­nym tur­ba­nie. – I ja, ef­fen­dim, je­stem pa­dy­sza­cha pod­da­nym…

Sta­rzec rękę pod­niósł, uśmiech­nął się iro­nicz­nie nie­co i pal­cem w po­wie­trzu po­ki­wał.

– Ne, ef­fen­dim?… – za­py­tał czło­wiek w czar­nym tur­ba­nie, po­wtór­nie na­da­jąc za­py­ta­niu ak­cent uczu­cia ob­ra­żo­ne­go.

– No, no… Niech tak bę­dzie… Ja jed­nak trzech par nie dał­bym za pod­dań­stwo two­je, Pie­trze…

– Nij­czyn (cze­mu)?…

– Cze­mu?… Dla­te­go, żeś ty by­wa­lec, ocie­ra­łeś się o lu­dzi „ pe­ze­wen­ków, co się spod pa­no­wa­nia pa­dy­sza­chów wy­ła­ma­li… By­wa­łeś w Be­czu, by­wa­łeś Ał­łach wie nie gdzie jesz­cze… Toż do cie­bie przy­lgnąć mu­sia­ło nie­jed­no, za co by cię wy­pa­da­ło na pal wsa­dzić…

Czło­wiek w czar­nym tur­ba­nie spoj­rzał spode łba na star­ca i po­wiódł po sy­nach jego wzro­kiem ta­kim, jak­by spraw­dzić chciał po ich mi­nach, aza­li ostat­nie Meh­med-beja sło­wa nie za­wie­ra­ją w so­bie po­gróż­ki mo­gą­cej się w rze­czy­wi­stość zmie­nić. Nie wy­czy­tał w nich jed­nak nic po­dob­ne­go. Sta­rzec pra­wił da­lej:

– Ale to nic… Co tam masz w du­szy, to niech przy to­bie zo­sta­nie… Głów­na rzecz w tym, żeś nie Serb, żeś Buł­gar. W Buł­ga­rii na­le­ża­ło­by cię na pal wsa­dzić; w Ser­bii przy­dat­nym być mo­żesz po­mię­dzy stro­na­mi i sam na tym… sko­rzy­stać nie­ma­ło… Trgo­wac, ty now­ce wy­pa­tru­jesz i to­bie po­trzeb­ny­mi są spo­kój i zgo­da… Gdy­by nie to, nie ga­dał­bym z tobą…

Buł­gar wes­tchnął i mil­czał.

– A co – za­py­tał sta­rzec to­nem we­wnętrz­ne­go za­do­wol­nie­nia – czy nie po­wie­dzia­łem ci tego, do cze­go się przed ni­kim nie przy­zna­jesz?…

Czło­wiek w czar­nym tur­ba­nie ra­mio­na­mi ści­snął.

– Nie przej­rza­łem cię na wskroś?….

– Sen bi­lir, ef­fen­dim. Sta­rzec oczy za­mknął, gło­wą od cza­su do cza­su ki­wał, na ob­li­czu uśmiech mu igrał.

– O!… – ode­zwał się w koń­cu gło­śno, ale tak, jak­by sam do sie­bie mó­wił – niech raja nie pa­no­szy się tym, że:

oręż no­si­ła, cze­ta­mi cho­dzi­ła i kau­gę prze­ciw­ko nam pro­wa­dzi­ła… Szwa­ba nie taki sko­ry, aże­by na za­wo­ła­nie jej śpie­szył, a bez Szwa­by nie po­ra­dzi ona nic… Niech więc ra­czej sie­dzi ci­cho, jak tra­wa pod wia­trem, i w po­ko­rę się uda…

– Toć ona to wła­śnie robi… – wtrą­cił Buł­gar.

– Dziś… – pod­chwy­cił Tu­rek. – Tak… Nie­chby to jed­nak było i dziś, i ju­tro, i za­wsze, bo na Ał­ła­cha!…

Tu sta­rzec brwi groź­nie zmarsz­czył i za­ci­śnię­tą w ku­łak pięść po­ka­zał.

– Sześć atów (ogie­rów), niby sześć so­ko­łów, przy żło­bie moim ob­rok je i tyl­ko sio­dła na nie wło­żyć, wsiąść i na maj – dan wy­je­chać… A na nas sze­ściu niech wy­cho­dzi ra­jów sześć razy po sto… Po­wiedz­że, po­wiedz, Pie­trze, coś ode mnie sły­szał i coś u mnie wi­dział; niech bę­dzie mir i weź to so­bie na ro­zum, że to­bie z tym bę­dzie do­brze… Now­ca­mi dżep na­bi­jesz, a to­bie tego tyl­ko i po­trze­ba… W za­miesz­kach zaś i now­ców nie do­sta­niesz, i gło­wę z kar­ku stra­cić mo­żesz… Ro­zu­miesz?… Za­py­ta­nie ostat­nie za­dał przy­kła­da­jąc so­bie pa­lec do czo­ła i na­stęp­nie gro­żąc nim, jak­by przez to po­wie­dzieć chciał: miej­że ro­zum!… Taka była kon­klu­zja. Do kon­klu­zji tej zmie­rza­ła roz­mo­wa cała,. spro­wa­dzo­na umyśl­nie przez sta­re­go Tur­ka, któ­ry po­mi­mo że nie zaj­mo­wał sta­no­wi­ska urzę­do­we­go, po­sia­dał jed­nak głos w na­ra­dach urzę­do­wych i sza­cu­nek po­wszech­ny. Sza­no­wa­li go i mu­zuł­ma­nie, i chrze­ści­ja­nie dla” po­wa­gi, jaka od star­ca tego biła, a oraz i dla rze­tel­no­ści, jaka go od­zna­cza­ła. I w Ser­bii w cza­sach owych, jak wszę­dzie i za­wsze, ist­nia­ły ide­al­ne ja­kieś „daw­ne cza­sy”, w któ­rych le­piej było tak pod wzglę­dem bytu sa­me­go jako też pod wzglę­dem lu­dzi. Owóż Meh­med-bej był cza­sów owych przed­sta­wi­cie­lem ży­wym – mę­żem, co nie lu­bił słów na wiatr rzu­cać, co po­sia­dał du­ka­tów – jak wieść nio­sła – za­sie­ki peł­ne, co nie pę­dził ży­wo­ta w roz­ko­szach ha­re­mo­wych, wzo­rem spół­wy­znaw­ców swo­ich, co na ko­niec był jed­nym w sze­ściu oso­bach, przez co im­po­no­wał lu­dziom nie tyl­ko po­wa­gą, ro­zu­mem, bo­gac­twem i rze­tel­no­ścią, ale oraz i siłą fi­zycz­ną, po­tę­gą ra­mie­nia ma­ją­cą zna­cze­nie wiel­kie w kra­inie na wpół dzi­kiej, w oczach lud­no­ści, któ­rej za po­karm du­cho­wy słu­ży­ły po­da­nia do rap­so­dów ho­me­row­skich po­dob­ne. Do­dać jesz­cze po­trze­ba i to, że Meh­med-bej był z rasy Sło­wia­ni­nem czy­stej krwi. Pro­to­pla­sta jego ja­kiś, wła­ste­lin za­pew­ne, dla za­cho­wa­nia sta­no­wi­ska spo­łecz­ne­go pod pa­no­wa­niem ob­cym, po­tur­czył się. To już nie ra­zi­ło. Zresz­tą sam on po­tur­czeń­cem nie był i od­po­wia­dać nie mógł za sła­bość pra­oj­ca swe­go, nad któ­rą wie­ków czte­ry prze­mi­nę­ło (bi­twa na Ko­so­wym Polu mia­ła miej­sce w roku 1389). Sta­no­wi­sko jego śród spo­łe­czeń­stwa, pod wpły­wem tu­rec­kich rzą­dów sfor­mo­wa­ne­go, usta­li­ło się i upraw­ni­ło, i ni­ko­mu ani przez myśl nie prze­cho­dzi­ło brać Meh­med-be­jo­wi za złe, że on, Serb z krwi i ko­ści, chwa­lił Boga nie w cer­kwi, ale w dża­mii, wy­zna­wał pro­ro­ka, szep­tał stro­fy z Ko­ra­nu, po­ścił w Ra­ma­zan, świę­cił Baj­ram i… ob­cho­dził uro­czy­sto­ści chrze­ści­jań­skie. To ostat­nie czy­ni­ło go swo­ja­kiem w oczach rai. Urząd był obcy, jań­cza­ro­wie byli obcy, spa­je jed­nak za ob­cych się nie uwa­ża­li. Od­róż­nia­li się tyl­ko od tłu­mów przy­wi­le­ja­mi, bę­dą­cy­mi nie czym in­nym jeno po­twier­dze­niem, z mo­dy­fi­ka­cja­mi pew­ny­mi, tych przy­wi­le­jów, ja­kie po­sia­da­li za cza­sów nie­pod­le­gło­ści serb­skiej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: