- W empik go
Dajmon: fantazja - ebook
Dajmon: fantazja - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 277 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
A gloria non si va per via fioritta.
Dant .
Lwów.
Nakładem Księgarni Gubrynowicza i Schmidta.
1879.
Wojciechowi
Hrabiemu
Dzieduszyckiemu na pamiątkę przesyła
Autor.
5. listopada 1878. r.
Drezno.
….Adrjan miał, gdy z matką w podróż do Włoch się wybierał, lat trzydzieści; był więc, a raczej powinien był być w sile wieku. Umysłowo rósł jeszcze i potężniał z dniem każdym, ale to wzmaganie się na duchu odbywało się widocznie kosztem ciała i organizmu.
Wedle francuzkiego wyrażenia, miecz pochwę rozdzierał i zużywał.
Me zawsze było to widoczne, i dusza miała w nim jeszcze siłę tak ogromną, że już zużyte 1 stargane przedwcześnie ciało – dźwigała na zawołanie, dawała mu utraconą potęgę młodości. Ale po każdym takim wysiłku i zwycięztwie nad wysłabłem ciałem, mściło się ono, oddziaływając na ducha i nawzajem czyniąc go, choć na krótko, niewolnikiem swoim. Naówczas Adrjan padał na łóżko, leżał dysząc, bezmyślny na pozór, znękany, mając już przeczucia śmierci, choć żaden widoczny symptom choroby jej nie zwiastował.
Potrzebował spoczynku, ciszy, i w jakimś pół śnie, dręczony marami gorączkowemi, wijącemi się po mózgu bezładnie, podobnemi do wibracji strun, na których niedawno brzmiała muzyka, nie był już panem siebie.
Swiat zewnętrzny stawał mu się tak obcym, iż fenomena jego nie działały już na zmysły stępione.
Pomimo takiego zawczesnego zużycia wszystkich władz, jakiemi go obficie wyposażyła natura, – wyglądał jeszcze młodo, w twarzy miał odblask wiosenny, życiem duchowem wyszlachetnione oblicze jego dziwną pięknością jaśniało. "Widać po niem było, że to wyczerpanie nie pochodziło z nadużycia cielesnych sił, ale z walk wewnętrznych i wysiłków umysłu…
Średniego wzrostu, pięknej postawy, kształtny i zręczny, we wszystkich ruchach mimo wiedzy i woli pełen strojny arystokratycznym wdziękiem, zwracał uwagę obcych nawet i najobojętniejszych wyrazem twarzy rysów nadzwyczaj regularnych, czystych, posągowych, czarnemi oczyma pełnemi blasku, smutkiem ust jakby wieczną namaszczonych goryczą, czołem zaokrąglonem wspaniale, białem, zaledwie kilku fałdami przedwczesnemi rozciętem.
Twarz ta wprawdzie umiała się najniespodzianiej zmieniać i z łagodnej stawać groźną, ale rzadko obcy mógł go pochwycić w tej chwili walki, gdy się ona piętnowała Ave wszystkich rysach, psując uroczą harmonię jaką im nadawał olimpijski spokój dni powszednich.
Wielkie poczucie godności własnej czyniło go bacznym niezmiernie na sposób, w jaki się obcym ludziom przedstawiał. Od dziecięctwa czuł w sobie geniusz, i obchodził się z nim jak gospodarz, który najdostojniejszego gościa ma w domu.
Geniuszowi temu, z głęboką weń wiarą, poświęcił wszystko – szczęście, młodość, pokój, serce; nawet to czem rozporządzać nie miał prawa – serca tych, co go kochali.
Od pierwszego przebudzenia się tej myśli, miał tylko jedną troskę: to, co w sobie czuł w całym blasku i potędze, światu pokazać, i zmusić świat, by temu Dajmonowi jego bił czołem.
Adrjan czuł się poetą.
Oprócz kilku prób młodzieńczych, istotnie tak pięknych formą i tak wiele obiecujących, iż ogólny zachwyt obudziły, nie chciał Adrjan już później niczem się dać poznać, z żadną poezją swoją wejść w szranki.
Pracował, wysilał się, miotał, aby stworzyć arcydzieło, od razu wystąpić mistrzem, dać choćby jednę tylko wielką pieśń, a po niej – bodaj zamilknąć i umrzeć. Szczęściem czy nieszczęściem los dał mu tylko matkę, opiekunkę jedyną, która go miała jednego; ubóstwiała go, wierzyła weń, poślubiła jego marzenia, jemu i im poświęcając wszystko.
Nic więc swobodnemu rozwijaniu się po myśli własnej nie stawało na drodze.
Bardzo prędko, pomimo przywiązania do matki, Adrjan zawojowawszy ją, uczuł się wyższym nad nią, żył z nią tylko w związku serca, ale nie myśli.
Z tych się przed nią nie spowiadał. Ona mu tego nie miała za złe, w pokorze ducha mówiąc sobie, że nie mogła sięgnąć myślami tam, gdzie geniusz synowski skrzydła jego unosiły.
Stosunek bardzo czuły był napozór zimny; spotykali się… z sobą, gdy on zstępował na poziom rzeczywistości, na którym ona w pokorze, zawsze mu służyć gotowa, cierpliwie nań oczekiwała.
Znaczniejszą część dnia Adrjan spędzał sam zamknięty, czytając, rojąc, tworząc – albo na rozmowach z bardzo szczupłą garstką tych, których do pewnej, różnie stopniowanej poufałości przypuszczał. Nie zwierzał się jednak z pracy swej nikomu, i nie dopuszczał spojrzeć w nią… profanom.
Nie mówił, nie myślał, nie żył niczem, tylko tą jedną żądzą utworzenia arcydzieła; ale ją nosił zamkniętą, ledwie się wydając z ogólnemi zarysami czegoś olbrzymiego….
Życie musiało się zastosować do tego celu. Wszystko, co mogło wywołać natchnienie, spotęgować je, ubarwić, było dla niego pożądane, reszta obojętna. Podżegał się, smagał moralnie i materjalnie, zmuszając się do tworzenia…
Na samo jednak natchnienie wcześnie zaprzestał się spuszczać; przekonał się, odgadł raczej, iż obok niego stanąć musi rozwaga, nauka, rachuba pewna, sąd strażnik. Przychodziły też obawy, aby natchnienie nie zaślepiło w sądzie, by sąd nie złamał natchnienia, a trwogi te i miotania się czyniły go prawdziwym męczennikiem.
Stan ten rozgorączkowania trwał już prawie bez przerwy od lat przeszło dziesięciu.
W początkach ta walka wewnętrzna była jeszcze wahającą się, nieokreśloną, życie i młodość odzyskiwały swe prawa chwilowo; – później plan przyszłości stanął żelazny, nieporuszony, poddać mu się musiało wszystko.
W takiem pasowaniu się z myślami, z sobą, z tą żądzą niezaspokojoną nigdy, Adrjan doszedł do lat prawie trzydziestu, nie czując się złamanym ani zestarzałym….
Matka tylko z przerażeniem postrzegła, że w oczach jej więdnął. Twarz traciła świeżość młodzieńczą, oczy nabierały chorobliwego blasku, ręce wybielałe i schudłe miały drgania spazmatyczne.
Wezwany lekarz, przyjaciel domu, po ostrożnem zbadaniu go z daleka, podszepnął wyjazd za granicę, gdzieś ku południowi, ku górom, roztargnienie, zajęcie, któreby zmusiło oderwać się od samotnego zagryzania się myślami.
Spytany, nad spodziewanie wszelkie, Adrjan… na podróż się zgodził. Chciał ją naprzód odbywać sam, ale matka błagająco mu się narzuciła. Pozwolić musiał, aby mu towarzyszyła.
Wyjazd na czas prawdopodobnie dłuższy z domu, na wędrówkę kosztowną, której trwania i fantazji obliczyć nie było podobna, niemałem był zadaniem dla matki. Wszystko dotąd spoczywało w jej rękach, na jej głowie i sercu.
Musiała myśleć nietylko o teraźniejszości, ale i o przyszłości, o tem, ażeby, gdy się raz narodzi arcydzieło, twórca jego miał do czego powrócić na ziemię i być szczęśliwym jak prosty śmiertelnik.
Nie powątpiewała bynajmniej, że arcydzieło przyjdzie na świat, że Adrjan uspokojony potem, znajdzie towarzyszkę życia i zstąpi z tych wyżyn, na których teraz przebywał, aby spocząć na łonie rodziny.
Majątek, który pozostał po ojcu Adrjana, dosyć był znaczny, ale jak wszystkie u nas posiadłości ziemskie miał ciężary, wymagał troskliwego zarządzania, nie zawsze równe dawał dochody. Zdać go na ręce ludzi obojętnych, niezdolnych radzić sobie w każdym razie, nie było podobna. Wolałaby była może pozostać tu sama i pracować dla syna, gdyby geniusz jego nie potrzebował opieki i nieustannego niańczenia.
Szczęściem dla utrapionej matki miała ona pod ręką przyjaciela, na którym mogła polegać.
Był nim niejaki pan kapitan Bylecki, niegdyś żołnierz, teraz hreczkosiej, który się w pani Klarze niegdyś kochał na zabój, nie żenił się czekając na nią, po owdowieniu modlił się o jej rękę, a nie otrzymawszy nic, oprócz zapewnienia przyjaźni, pozostał jej wiernym sługą.
Bylecki trzymał znaczną w sąsiedztwie dzierżawę. Był to doradca, opiekun, pełnomocnik, powiernik zaprzedany jej ciałem i duszą. Uśmiech wdowy, wejrzenie, podanie ręki, dobre słowo wynagradzało mu jego trudy. Człowiek był w sobie zamknięty, nie wydający się z tem co nosił we środku, pojmujący wszystko łatwo i jasno, a łagodny jak dziecię.
Przy charakterze bardzo dzielnym zdawać się mógł często człowiekiem słabym, tak dla drugich wyrozumiałym był i pobłażającym, choć dla siebie był nieubłagany.
Mówił mało, zagadnięty zaczynał od otwartego wypowiedzenia prawdy, ale gdy mu zaprzeczano, walki o utrzymanie się przy swem zdaniu nie toczył; milczał wprędce, choć stał przy swojem.
Niemłody już, miał powierzchowność ludzi, co tylko do pewnego kresu zestarzeć mogą. Znano go od lat więcej dziesięciu takim samym zawsze, jakby już zawiędłym na wieki. Ubierał się niezmiennie jednakowo na świątki i piątki, nie chorował nigdy, fantazyi nie miał żadnych. W domu gospodarzył pilno, a całą pociechą jego było pojechać do sędziny, tam kilka godzin przesiedzieć, i pokarmiwszy się jej wejrzeniem, wrócić pod swą samotną strzechę.
Adrjana trochę niecierpliwił ten przyjaciel domu tak bardzo skromny, nie odrosły od ziemi – ale kochał go, bo niepodobna było nie kochać takiego serdecznego człowieka. Jemu tylko wydawał się… on pospolitym, prozaicznym, i do pojęcia geniuszu podnieść się niemajacym siły.
Ile razy przyjeżdżał kapitan, Adrjan był zmuszony dla niego zamknąć się w sobie, zniżać i chodzić z nim po ziemi; do niebios, w obłoki podnieść go nie było podobna.
Sędzina, która go lepiej znała, bo był wszystkich jej myśli powiernikiem, starała się nieraz przekonać syna, że za mało go ceni,. że sądzi za surowo.
Adrjan się uśmiechał, zostając przy swojem.
Gdy doktor zawyrokował, że podróż za granicę była potrzebna, biednej matce przyjaciel na myśl przyszedł, jako jedyny człowiek mogący ją wybawić od troski, zabezpieczyć od strat, dać spokój na tę podróż, o którą z przerażeniem kłopotała się. Posłano po kapitana, który przybył niezwłocznie. W dwóch słowach sędzina, patrząc mu w oczy błagająco, opowiedziała drżącym głosem w jakiem była położeniu, i nie dając mu się odezwać, chwyciła go za ręce, wołając;
– Przyjacielu, na ciebie rachuję! ty nas nie opuścisz! nie odmówisz mi!
Kapitan milczał spuściwszy głowę.
– Oddam ci wszystko, rób co chcesz z majątkiem. Adrjana nie mogę wyprawić samego, muszę z nim jechać.
Łzy zakręciły się jej w oczach. Kapitan stał zafrasowany, nie śmiejąc się odezwać. Po namyśle rzekł w końcu słabym głosem:
– Radbym z duszy służyć, pani wiesz dobrze, iż to największe szczęście dla mnie być jej użytecznym; ale jakże ja temu podołam? czy potrafię?
– A! masz rozum, masz serce złote, doświadczenie, i kochasz nas trochę, dodała wdowa, – czegóż więcej potrzeba?
Miłe to pochlebstwo nie rozbroiło kapitana, który, pocałowawszy za nie w rękę sędzinę, westchnął głęboko, i usadowiwszy się obok kanapy przy niej, począł cicho:
– Moja dobrodziejko… dawno mi już to na sercu ciężyło, pragnąłem a nie śmiałem mówić z nią w tak delikatnym przedmiocie. Chodzi o tego kochanego Adrjana. Ja z dala nań patrzę, źle może widzę, ale mi się zdaje – zdaje mi się, proszę mi darować – pan Adrjan na tej drodze się zmarnuje. Jedną poezją żyć niepodobna.
Ta mu słów jakoś zabrakło, sędzina zatrwożyła go.surowem wejrzeniem. Zmięszał się, otarł pot z czoła.
– Gdy się już raz poczęło, dodał z wysiłkiem – dokończyć potrzeba, wyspowiadać się jasno. Wierzę mocno, że Adrjan ma niepospolity talent.
– Geniusz! geniusz! poprawiła matka z wyrzutem.
– Ma geniusz, poprawił się kapitan posłusznie, – ma zdolności, ma naukę i będzie, jak chce, poetą wielkim; ależ poeta musi żyć! Ten geniusz jego samego i panią zabija, nim nas do nowego życia zbudzi.
– A! mój przyjacielu! przerwała gorąco Klara – godziż się ofiarę moją, tak drobną, nic nie znaczącą, kłaść na szalę z objawieniem się geniuszu? Adrjan nie ma litości, nie oszczędza siebie samego, pracuje, walczy, zabija się, a ja, matka, nie miałabym mu przyjść w pomoc ofiarą – ach! choćby i życia?…
"Wstrzymać go niepodobna, czuje się przeznaczonym… nic go nie wyrwie z tej drogi… Niech się więc spełni, co mu dano jako posłannictwo!…
Aby go oszczędzić, jest jeden sposób: dopomódz, by prędzej doszedł do celu…
Załamała ręce, oczy miała we łzach. Kapitan popatrzywszy na nią, zamilkł…
– Ty, kochany przyjacielu – dodała wdowa – nie znasz go jak ja, i nie uwierzysz w niego!
Kapitan się zmieszał.
– Jak to? owszem! wierzę! wierzę! – zawołał – ale mi żal jego i pani.
Sędzina łzy ocierała.
– Nie, nie – rzekła – ty go nie znasz, ty nie wiesz jak wielka przyszłość go czeka. Gdybym ja śmiesznem skąpstwem, niedowiarstwem, wahaniem się mojem stanęła mu na drodze, miałabym to sobie do wyrzucenia jak zbrodnię. Zabić człowieka jest zbrodnią, cóż dopiero geniusz, co ludzkości ma przyświecać?
Kapitan widząc, że przekonać nie potrafi sędziny, poprzestał natem, i począł dopytywać o szczegóły tych usług, jakich od niego wymagała.
Wdowa, jak sama cała się poświęcała synowi, tak od przyjaciela żądała śmiało najzupełniejszej ofiary czasu i pracy. Mówiła o tem z naiwnością dziecięcą, jakby prawo do nich miała. Bylecki przyjął to jako naturalne następstwo przyjaźni.
Nazajutrz zaraz zasiąść musiał do papierów, obejrzeć gospodarstwo, przyjmować wszystko co mu zdawano, rozpytywać, notować, gotować się do wzięcia na barki ciężaru, który nań spadał…
Nie opierał się już wcale, a drożyć się wstyd mu było.
Adrjan, który znaczniejszą część dnia spędzał ze swemi książkami, nad stolikiem lub chodząc po okolicy albo leżąc w swoim pokoju na sofie – dokąd nikt bez pozwolenia wchodzić nie miał prawa – przywitał Byłeckiego chłodno, wyszeptał coś nakształt podziękowania, i roztargniony jak zawsze, już wcale na gościa nie zważał.
Geniusz czynił go rzeczywiście tyranem czasem dla siebie, zawsze dla otaczających, nie wyjmując matki. Powiadał sobie z Emersonem, że kto potężnego ducha czuje, a ma wielkie w życiu zadanie, ten nabywa prawa odpychania bezwzględnego wszystkich i wszystkiego co mu na drodze staje.
W domu też co żyło stosować się do jego woli musiało, nakazywał milczenie, wyznaczał godziny obiadu i wieczerzy, czuwać dlań musiano i chodzić na palcach. Jemu zdawało się to zupełnie naturalnem, bo się to działo dla geniuszu nie dla niego.
Matka drżała nad tem teraz, że co możliwe było na wsi, w domu u siebie, za granicą stać się musiało nietylko trudnem, ale niewykonalnem. Sama ta myśl ją trwożyła. Przewidywała, że w warunkach, jakich Adrjan wymagał, podróż stanie się kosztowniejszą i nieskończenie kłopotliwą. Ale od czegoż są matki i macierzyńskie serca?
Poeta w początkach, może przez gnuśność jakąś, nie bardzo pragnący podróży, po kilku dniach zaczynał gorzeć coraz większą żądzą widzenia świata. Spodziewał się wrażeń i natchnień nowych, chciał odżyć i odmłodnieć niemi, przypisywał matce cudowne jasnowidzenie, odgadniecie wieszcze tego, co dlań było niezbędnie konieczne – dla ducha, bo ciało w żaden nie wchodziło rachunek.
Nie wspominaliśmy, iż w liczbie ofiar, które na ołtarzu geniuszu spłonąć miały, była jedna jeszcze przez poetę z zimnem niemal okrucieństwem poświęcona Dajmonowi.
Cioteczna siostra pani Klary, towarzyszka jej młodości i najlepsza przyjaciółka, pani Drwęcka, mieszkająca o mil parę… miała córkę o lat kilka młodszą od Adrjana. Lenia była ślicznem dziewczęciem. Dzieci widywały się często, rosły razem, bawiły z sobą. Adrjan nim został geniuszem zakochał się w Leni, ona go pokochała jak braciszka naprzód, potem jako ideał marzeń swych dziewiczych.
Pierwsze wierszyki, pierwsze przebudzenie się geniuszu tchnęły niebieskie oczy kuzynki.
Gwałtowna miłość wzmagała się aż do tej chwili, gdy Adrjan uczuł się poetą i postanowił być wielkim. Marzenia wielkości oderwały go od ślicznej Leni. Powiedział sobie, że będąc szczęśliwym, stałby się pospolitym człowiekiem, że szczęścieby go wyczerpało, że geniusz na objawienie się potrzebuje sił wszystkich, od których nic oderwać niema prawa…
Nie tłumaczył się z tego przed Lenią, ale ostygał powoli i unikać od niej zaczął. Przekonawszy się, że ilekroć zbliżył się do niej, miękł i słabnął – począł usuwać się ostrożnie.
Matka, która tego związku dosyć sobie życzyła, ale ani namawiać, ani nawet otwarcie się o tem z synem rozmówić nie śmiała, z daleka patrzała trwożna.
Lenia z pewną dumą milczącą, widząc się zaniedbaną, zniosła to, nie chcąc dać po sobie poznać, że cierpi. Miłość jej była tak silna, że czekać mogła i cierpieć uczyła. Powiedziała sobie spokojnie: On lub nikt.
Posmutniała, spoważniała, ani się nastręczając Adrjanowi, ani unikając od niego. Spotykali się rzadziej, naówczas poeta doznawał jakby zgryzoty sumienia, stawał się czułym, pokornym, oblekał się tragicznym smutkiem swojego przeznaczenia, mówił z nią o rzeczach obojętnych, o poezji czasem, o sercu nigdy. Obie matki patrząc zdaleka, wzdychały.
Gdy projekt podróży już był postanowiony, sędzina do siostry o nim napisała. W kilka dni potem przyjechała pani Drwęcka.
Adrjan przeczuwając, że z nią Lenia przybędzie, wybiegł na ganek, i z podziwieniem przekonał się, że ciocia była sama.
Pod pozorem zdrowia Lenia przyjechać nie chciała. Więcej to obeszło Adrjana, niż się spodziewać było można; chmurny, przemówiwszy zaledwie słów kilka, poszedł zamknąć się w swoim pokoju i nie pokazał się już więcej.
Dwie siostry przyjaciółki, cicho szepcząc z sobą kilka godzin, spłakały się mocno, i późnym wieczorem dopiero pani Drwęcka powróciła do domu.
Zaraz po jej wyjeździe Adrjan wyszedł ze swej kryjówki do matki, posępny, milczący, skarząc się na ból głowy.
W rozmowie przerywanej napomknął, że należało z pożegnaniem pojechać do ciotki. Jak zawsze, wola geniuszu była dla matki rozkazem. O Leni nie wspominał wcale; można było go jednak posądzić, że nie… chcąc sam kochać, nie mógł pozwolić aa to, aby go kochać przestano.
Trzeciego dnia przypomniał odwiedziny ciotki, matka zawsze była gotowa, i mimo dnia słotnego ruszyli natychmiast. Przez całą drogę Adrjan siedział zadumany, dwa tylko czy trzy razy chwyciwszy ołówek, który zawsze nosił przy sobie, aby coś zapisać. Tworzył bowiem tak ciągle, i niekiedy wśród najprozaiczniejszych warunków, miewał chwile natchnienia, przychodzącego i znikającego jak błyskawica.
Gdy przybyli do Zalesia i weszli do dworu, Leni nie było w pokoju, nierychło się nawet ukazała, co widocznie kuzynkowi humor popsuło. Na zapytanie o nią, odpowiedziała ciotka, że wkrótce zapewne nadejdzie.
Jakoż za chwilę, biedne dziewczę, które potrzebowało zebrać siły, obudzić w sobie męztwo, ochłonąć ze wzruszenia – weszło z twarzą spokojną, prawie wesołą, niezmieszane wcale, i przywitało Adrjana z dawną poufałością, jakby mu nic do wyrzucenia nie miało.
W tej chwili ona była wyższą panowaniem nad sobą niż geniusz, który zdradził wzruszenie wielkie, chociaż natychmiast się go zawstydził i poskromił je.
Dzień po deszczu nad wieczór zrobił się bardzo piękny. Słońce w tysiącach kropel zwieszonych na drzew liściach, na trawach i kwiatach, świeciło brylantami. Coś młodzieńczo wesołego było w naturze odżywionej rosą niebieską. Wyszli na ganek otwarty świeżem oddychać powietrzem.
Lenia uśmiechała się zmuszając się okazać obojętną.
– A zatem, – mówiła do niego – postanowiono to, uciekacie od nas, osierocacie nas? Na długo?
– Któż wiedzieć może? – odparł Adrjan melancholicznie, jak gdyby despotyzmowi konieczności jakiejś musiał ulegać. Podróż tę postanowiliśmy nagle, nie miałem do niej z początku ochoty. Teraz wyobraźnia puściła sobie cugle, już nie wiem gdzie się oprę… Włochy! Włoch mi za mało, pragnę, widzieć Wschód – kolebkę, a Wschód to cały świat ogromny w gruzach lat tysiąców. Prawdziwie matka moja to anioł, który zawsze sercem przeczuwa czego mi potrzeba. Ona pierwsza to zrozumiała, że nie godzi mi się zamykać tak, rdzewieć, zjadając się myślami własnemi…
Jedziemy więc.
Lenia słuchała na pozór obojętnie.
– To całe lata potrwać może? – dodała z rezygnacją chłodną.