- W empik go
Dalekowysoko - ebook
Dalekowysoko - ebook
Tybetańczycy, o których pisze Hanka Grupińska, to ludzie bez swojej ziemi, bez państwa – żyją w miejscu użyczonym, w kraju należącym do innych.
Od 1959 roku chronią się w Indiach. Uciekali przed chińską przemocą, szli do swojego nauczyciela i opiekuna, do Dalajlamy. Tam, na wygnaniu, jest ich dziś ponad 100 000. I o nich jest ta książka. O uciekinierach, buddystach, mniszkach i sprzedawczyniach, o aktywistach politycznych, pisarzach i poetach. O nich, którzy pamiętają swój kraj i czekają powrotu.
Hanka Grupińska wracała do Himaćal Pradeś przez 10 lat. Przez wiele miesięcy mieszkała w klasztorach mniszek tybetańskich. Wędrowała dalekowysoko, do doliny Spiti. Napisała książkę, która nie spieszy – ofiaruje czas namysłu wokół rozmaitych znaczeń.
Ebook nie zawiera ilustracji.
Hanka Grupińska – pisarka i nauczycielka, reportażystka i autorka, koordynatorka wystaw i projektów historii mówionej. Współpracowała z pismami podziemnymi, była współzałożycielką poznańskiego „Czasu Kultury”. W latach 1991–1993 była attaché kulturalnym przy ambasadzie Polski w Tel Awiwie. Jest autorką książek: Najtrudniej jest spotkać Lilit. Opowieści chasydzkich kobiet, Po kole. Rozmowy z żydowskimi żołnierzami (kolejne wydania pod zmienionym tytułem Ciągle po kole. Rozmowy z żołnierzami getta warszawskiego), Odczytanie listy. Opowieści o warszawskich powstańcach Żydowskiej Organizacji Bojowej, Buntownicy. Polskie lata 70. i 80. (wraz z Joanną Wawrzyniak), 12 opowieści żydowskich. Przez wiele lat zajmowała się historią zagłady Żydów i kulturą współczesnego Izraela. Przez ostatnie dziesięć przyglądała się losom Tybetańczyków.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8032-521-0 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
.
Przekładanie idei Wschodu na język Zachodu bywa niemożliwe, czasem przybliżone, najrzadziej jednoznaczne. Kiedy opowiadam o świecie innych, brakuje mi słów, nie mam języka. Brakuje słów pojedynczych i brakuje słów połączonych w zdania dla opisu zjawiska, które tu, wokół, nie występuje. A jeśli z trudem znajduję słowo, to ono – skoro nowe – albo jest puste, bo nie kojarzy się, nie ma swojego ciężaru, albo jest pełne, ale obciążone nieznaną treścią – niesie nieprzyswojone znaczenie. A skróty myślowe, niedopowiedzenia – zrozumiałe w danym kontekście kulturowym, kompletnie hermetyczne w innym? Co z nimi zrobić?
czym jest słowo?
Patańdźali, mistrz jogi, zapisał, że słowo jest jak Iśwara – jest jednym i wieloma zarazem. Słowa niosą wieloznaczenie. A ta wielość wynika, także, z różnego czasu i różnego miejsca. Dla przykładu, kiedy mówimy o rzeczy, opisujemy jej cechy – w danym miejscu i czasie. Ale one są zmienne – inaczej się jawią w innym miejscu i w innym czasie. Słowo (dźwięk napełniony wieloznaczeniem) stwarza, tworzy i przetwarza nasze rozumienie rzeczywistości.
Słowo przemienia się w rzecz. Nabiera jej cech i zamienia się z dźwięku w materię. Słowo jest wszystkim i wszystko jest słowem. Bo bez słowa (nazwania) nic nie istnieje. Słowa są kluczem do rozumienia i przeszkodą w pojmowaniu. Chcąc nazwać materię, tworzą inną wartość – materię przybliżoną, zamienioną w słowo.
przetłumaczanie
Świat pomieszanych kultur, świat przekładanych języków, świat uniformizującej myśli. Czym jest przekład? Najogólniej: próbą odnalezienia słów niosących bliźniacze znaczenie (zawsze jest to bliźniactwo dwujajowe) dla wyrażenia sformułowanej myśli. Język to pierwsza trudność. A druga, znaczniejsza, to odwzorowanie/przełożenie/przybliżenie choćby kontekstu. Każda translacja musi być zawsze obarczona skuchą, która wybija przemiennie z co najmniej trzech źródeł. Dwa już wspomniane to słowo i kontekst, a trzecie – źródło skuchy nie-do-uniknienia – to kod interpretacyjny. A zatem myśl w przekładzie jest zawsze zniekształcona, nigdy ocalona. Kłamie się kombinacją skuch, a czytelnik, całkiem prawomocnie, nakłada na nią swoje rozumienie tekstu. Wyjścia nie ma. Chyba trzeba przystać na życie w skłamanych myślach, ułożonych w wielkie stosy.
Przekładanie tekstów odległych językowo i kulturowo jest jak poszukiwanie własnego neologizmu dla obcego, z trudem odgadniętego. Bo różna, całkiem odmienna struktura języka generuje różne, całkiem odmienne myślenie. I odwrotnie: inne kategorie myślenia kodyfikują inną strukturę języka. Język i myślenie przenikają się wzajemnie i wklejają się w siebie, tworząc osobność.
Ireneusz Kania, tłumacz odległych (nam) kulturowo tekstów, podaje^() przykłady z poezji sanskryckiej Bhartryhariego. Zawiera ona częstokroć podwójne sensy. Na jednym poziomie interpretacyjnym tekst może być czytany jako obraz mistyczny, na innym, równoległym – jako zapis miłości zmysłowej. Bo poeta tak przemyślnie układał strofy pełne słów wieloznacznych.
– A zresztą – mówi Ireneusz Kania – granica między mistycyzmem a zmysłowością jest w tamtej kulturze dość miękka i takiego wiersza nie można jednoznacznie przetłumaczyć. Więc ja te teksty uzupełniałem komentarzem. Poeci sanskryccy lubowali się w tego typu dwuznacznych zabawach. To wywodzi się z kultury indyjskiej, która szukała syntezy, szukała zasady jedności ontologicznej. Nie było tam żadnej opozycji: duch – materia. To właśnie z tej intuicji przedfilozoficznej wywodzi się pogląd niedualistyczny, opozycyjny wobec podstawowej bazy dla myślenia filozofii zachodniej.
W gramatykach także ukryta jest filozoficzna odmienność. Mimo że i łacina, i sanskryt wyszły z tej samej kolebki indoeuropejskiej (wiele słów jest opartych na tych samych korzeniach, oba są językami fleksyjnymi), myślenie w nich mieszkające jest inne. Bo i składnia zdania jest różna. A co z czego wynikło, co było pierwsze, a co jego następstwem – zgadnąć nie możemy.
Petrus litteram scribit – Piotr pisze list. Podmiot, sprawca czynności, jest na pierwszym miejscu. W tym prostym zdaniu dostajemy pełną wizję świata. Ja jestem tym, który coś robi, a wszystko poza mną jest przedmiotem mojego działania. Czynność jest łącznikiem między sferą podmiotową i przedmiotową. Ja jestem obdarzony najmocniejszym bytem! Wszystko inne jest drugorzędne. W sanskrycie natomiast zdecydowanie częściej pojawia się strona bierna. Podmiot rzadko stoi na pierwszym miejscu. Często występuje jako podmiot domyślny, w narzędniku. Maja tat kariate – Mną to jest robione. Nie można powiedzieć zdania: Aham... – Ja...
techniczna obsługa tekstu
Muszę się wytłumaczyć z zapisu słów. Przede wszystkim starałam się szukać takich, które niosą jak najmniej wyjątków... I tak, po bożemu się opowiem: nazwy geograficzne są spolszczone, nazwy klasztorów, świątyń, instytucji – w angielskim zapisie (no bo łatwiej doszukać, jeśliby kto chciał), imiona bohaterów – w spolszczeniu większość, w angielskiej pisowni te, które są znane.
Spory kłopot dla polskiego czytelnika stanowią słowa tybetańskie zapisywane wedle ich fonetyki. (Nie stosuję tu znanej tybetologom transliteracji Wyliego, bo jest ona trudna do odczytania). Są brzmienia w języku tybetańskim, których nie produkujemy w polskim, a zatem każdy ich zapis będzie przybliżony. Dla przykładu: w słowie gesze – sz jest miękkie, ale to nie jest ś i nie jest to też szi, jednak jakoś trzeba ten dźwięk podać. Przyjął się zapis gesze, więc i ja tak piszę. W innych jednak przypadkach pokazuję tę miękkość przy pomocy i, na przykład tracie. Piszę samsara i rinpocze, choć w tym jawna niekonsekwencja, ale w ten sposób respektuję głosy większości, bo takie zapisy są najczęstsze.
Trudem, wyzwaniem były pojęcia buddyjskie. Bo i tu nie ma zgody między przekładającymi słowa i znaczenia. Brak wyrazów równoległych, brak rozumienia znaczeń z innego świata sprawia, że błądzimy i szukamy. Jedni rozważają – w tłumaczeniach bądź we własnych tekstach – „pustkę”, którą inni nazywają „pustością”. Używam obu, wolę drugie, bo jest mniej obciążone znaczeniem, do którego przywykliśmy w polszczyźnie.
Uciekałam w budowaniu znaczeń od kalki kulturowej – światy są różne i warto je różnie nazywać. Tak jak dawniej, w książce o chasydkach, wprowadzałam hebraizmy, żeby ten świat odróżnić, tak i teraz, bez wahania, pisałam, że stara kobieta trzyma w ręku malę, nie różaniec, a mniszka mówi mantry, bo nie jest zakonnicą, która odmawia modlitwę...
W tekście są słowa sanskryckie, tybetańskie i palijskie, bo takie, a nie inne się przyjęły między Tybetańczykami. Słuchałam moich rozmowców i zapisywałam ich opowiadania. Więc częściej jest mala niż trengła...
w podróżowaniu: my i oni, ja i oni
Kiedy podróżujesz ze sobą tylko, kiedy nie jesteś w aktywnej relacji z drugim, kiedy nie przeglądasz się swoimi myślami i zachowaniami w jego lustrze, wtedy powoli, w dniach się to dzieje, znikasz dla siebie samej. Przestajesz się sobą troszczyć, przestajesz siebie w pewnym sensie zauważać. I to jest niezwykle cenne doświadczenie, bo nie widząc siebie, widzisz wyraźniej to, co obok. Przestajesz być ważna, tracisz siebie, ale jest to utrata nader wyzwalająca. Teraz, sądząc, że cię właściwie nie ma, możesz oglądać świat do woli. Nie przepuszczasz go przez filtry własnego ego, bo ono szczęśliwie zostało prawie całkiem wyciszone i jesteś tylko obserwatorką. (Siebie także czasem obserwujesz, tylko obserwujesz). I wtedy świat ci się odsłania w całkiem innej figurze. Odkrywasz go takim po raz pierwszy.
Najbardziej podstawowe rozdzielenie w naszym umyśle, które jest wspólnym mianownikiem dla całej naszej kreacji intelektualnej i które upośledza nasze duchowe odczuwanie, dotyczy podziału na ja i inni. W tej dualności najwygodniej jest mieszkać człowieczemu ego. Bo ego zajmuje się nieustającym dzieleniem na to, co jest mną i co mną nie jest; co do mnie należy i czego nie mam; na to, z czym się utożsamiam i od czego się odżegnuję. Takie jest pojmowanie tego, co na zewnątrz. Ale ono w każdej chwili przekłada się także na rozumienie siebie, swojej własnej istoty. Ego zasilone światem zewnętrznym układa nasze cielesne i mentalne odczuwanie, kieruje naszym byciem w czuciu. I ani przez chwilę nie pozwala się nam uwolnić od swojego opresywnego zarządzania.
Spadkobiercy filozofii wschodniej są mniej indywidualni, mniej osobni niż potomkowie tych, którzy czerpali z kulturowego kręgu judeochrześcijaństwa. Ciągle – i to nie jest w ogóle źle, tylko jest – żyją w grupowym świecie, w zbiorowym odnoszeniu się do świata, w którym podział na dwa jest mało lub mniej wyraźny. (Ciągle, bo mieszanie się światów wartości jest procesem obecnym). Tak zwany westerner w nie swojej przestrzeni kulturowej cofa się w kąt udomowiony (najczęściej specjalnie dla niego przygotowany) i chyłkiem, z niepewnością, podpatruje; albo unosi się obok i protekcjonalnym okiem wyraża opinię.
Czyż nie nadszedł już czas, żebyśmy swoje istnienie na Ziemi pojmowali jako wspólne, równoległe, tak samo uprawnione? Żebyśmy zauważyli, że niezależnie od kulturowych różnic tworzymy jedność człowieczą? Przecież w istocie naszej jesteśmy tacy sami wszędzie. A to, co nas różni, powinno nam się jawić tylko jako inny kolor i fason naszej człowieczej garderoby.
Można dzielić świat na to, czego chcemy i czego nie chcemy, ale można też widzieć w nim nieustający proces zmian i bezgraniczną czystość zjawisk. A kiedy ten świat dualizujemy, powołujemy odrzucenie i chcenie. Ta postawa wynika z przekonania o jedynym w swoim rodzaju ja. I uruchamia błędne koło cierpienia. Wewnętrzne przeobrażenie jednostki, rezygnacja z przywiązania do zjawisk, zrozumienie ich nietrwałości – to pragmatyczne antidota na cierpienie.
Zamiast gaszenia bólu psychicznego tabletką buddyzm proponuje pracę nad sobą. Pracę nad własnym umysłem i uwolnienie się od wszystkich negatywności, które umysł ten potrafi wyprodukować: od pożądania, nienawiści, zazdrości, dumy – od tych wszystkich emocji i reakcji, które przeszkadzają. Umysł umożliwia nam poznanie samego siebie, swojej ostatecznej natury. Wówczas znika nieświadomość, doświadczamy przebudzenia.
▪
Jego Świątobliwość XIV Dalajlama często mówi o nas wszystkich, którzy żyjemy na Ziemi. Wszyscy my, prawie osiem miliardów ludzi, marzymy o szczęściu. Szczęście nie pochodzi ze strachu, ze złości, z agresji. Szczęście rodzi się we współczuciu, w przyjaźni i w miłości. Tego nam trzeba, żeby poszerzać uczucia wzajemnego zaufania i przynależenia. W XXI wieku powinniśmy uczyć się buddyzmu w szkołach. To jest filozofia dla wszystkich, a religia tylko dla niektórych. Problemy, jakie mamy w świecie, stworzyliśmy sami. Nie trzeba się na nie zgadzać. Nie wystarczy powiedzieć, że wojna jest częścią ludzkiej historii. Trzeba rozumieć, że jest ona złem, które my wywołujemy, i tylko my możemy temu złu zapobiec. Nikt przecież nie chce nieszczęścia, które wojna niesie. Wszyscy marzą o szczęściu...
▪
Ta książka powstała z potrzeby połączenia dwóch (moich) światów w jeden. Po 10 latach podróżowania poczułam tę wspólność. Zniknął podział, zniknęło pęknięcie. Ta książka jest spójnikiem dla tych obu.
Hanka Grupińska
.
Prześledziwszy na podstawie własnego doświadczenia, jak bardzo nasze poglądy i postawy zmieniały się od dzieciństwa do zniedołężniałej starości, jak moglibyśmy ufać obecnym koncepcjom? Czasem spoglądamy na boginię i czujemy odrazę, innym razem patrzymy na starą kobietę i czujemy pożądanie. Coś istnieje teraz, ale później tego nie będzie, a pojawi się coś innego. Nie sposób zliczyć złudzeń umysłu.
Gendun Choephel