Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dama do towarzystwa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 maja 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dama do towarzystwa - ebook

Schyłek XIX wieku. Konstancja Korczycowa, po śmierci męża decyduje się objąć posadę damy do towarzystwa Pauliny Lutosławskiej, właścicielki dworu w Drozdowie. Wchodzi w rodzinę silnych kobiet, które mimo obyczajów epoki potrafią spełniać swoje pasje. Paulina zarządza ogromnym majątkiem i sześcioma synami, Sofityna jest poetką z dworu hiszpańskiej królowej i jedną z pierwszych reporterek, Maria pionierką – lekarką, Izabela poczytną w międzywojniu pisarką. Dwór nad Narwią jest ich rodzinnym gniazdem.

Czy Konstancja znajdzie tu dom, miłość i przyjaźń? Czy dostosuje się do zwyczajów kwitnącego majątku, słynnego na całym świecie z produkcji piwa? Jak wykorzysta własne pasje i marzenia o samodzielności? Czy uda się ocalić dwór w Drozdowie? Powieść ukazuje realia ziemiańskiego życia i kobiet tej epoki.

Znajdziecie tu miłość od uderzenia piorunem i swaty z rozsądku, budowę fortuny i bohaterską śmierć, podróże, pasje naukowe i szaleństwo. Mężczyźni tej rodziny byli bohaterami i budowniczymi, Witold muzykiem znanym na całym świecie. Ale to kobiety ocaliły dwór, który oparł się wichrom dziejów i po dziś dzień wita gości w Drozdowie nad Narwią.

Drugi tom sagi drozdowskiej ukaże się pod tytułem Dziedziczka łez.

Katarzyna Droga

Pisarka, dziennikarka, redaktorka. Od lat tworzy literackie portrety nietuzinkowych kobiet, jest autorką powieści biograficznych m.in. o Hance Ordonównie, Aleksandrze Piłsudskiej.  Zajmują ją dzieje rodzin i dziedzictwa pokoleń, napisała podlaską sagę „Pokolenia. Wiek deszczu, wiek słońca” i „ Pokolenia. Powrót do domu”. W „Sekretach przodków” przygląda się rodzinnym przekazom transgeneracyjnym. W latach 2008 - 2017 była redaktorką naczelną magazynu „Sens” w Wydawnictwie „Zwierciadło”. Po latach pracy w Warszawie wróciła do rodzinnego domu nad Narwią, by pisać książki bliskie współczesnym kobietom.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8132-481-6
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1

Dame de com­pa­gnie

Jak tylko mi­jało się Ka­li­nowo i Droz­dow­skie Górki, zza lasu wy­ła­niał się dwór. Wi­doczny był do­sko­nale ze wzgó­rza: biały na tle zie­leni, pań­ski i onie­śmie­la­jący. Ta­kim przy­naj­mniej uj­rzała go Kon­stan­cja, po­dró­żu­jąca po­wo­zem, który ko­le­bał się po ubi­tej, choć dziu­ra­wej dro­dze z Łomży do Droz­dowa. Znała Górki, bo łom­żyń­skie to­wa­rzy­stwo nie­raz urzą­dzało tam pik­niki i ma­jówki, ale dwór wi­działa pierw­szy raz. Nie śmiała po­pro­sić stan­greta o po­stój, choć pra­gnęła za­trzy­mać się na chwilę, po­pa­trzeć na wi­dok ni­czym z ob­razu i zła­pać od­dech, uspo­koić emo­cje. Żo­łą­dek miała ści­śnięty, lęk przed no­wym mie­szał się z cie­ka­wo­ścią. Wą­saty, mru­kliwy Jan Jo­dła, zły na cały świat, bo sa­motny, nie­przy­jaź­nie ły­pał na nią okiem, a sa­kwo­jaże rzu­cił byle jak na tył bryczki. Uda­wał, że nie sły­szy, co tam do niego mówi ta miej­ska pa­niu­sia. Ka­zali przy­wieźć do dworu, to wiózł z sa­mej Łomży. Za­uwa­żył tylko, że nie była młódką, a kto się gib­kiej pa­nienki spo­dzie­wał, ten się za­wie­dzie. Za­trzy­mał się z dumą do­piero na bru­ko­wa­nym dzie­dzińcu. Niech nikt nie my­śli, że Droz­dowo to prze­ciętny ma­ją­tek. Oto mocne, białe ściany dworu zwa­nego Gór­nym, zbu­do­wa­nego w li­terę L, a ni­żej Dolny Dwór, praw­dziwy pa­ła­cyk, oto­czony ogrom­nym par­kiem, który łą­czył obie sie­dziby. Kon­stan­cja wy­sko­czyła z bryczki i ro­zej­rzała się cie­ka­wie.

Nie była młódką ani pa­nienką, to prawda, była wdową. Miała pra­wie trzy­dzie­ści dwa lata, za sobą krót­kie mał­żeń­stwo i dłu­gie lata gu­wer­nerki. We­dług świata była ko­bietą po­ważną i doj­rzałą, a jed­nak w tej chwili czuła się dziew­czyną, która za­czyna nowy etap w ży­ciu.

Bo i za­czy­nała. Wła­śnie dzi­siaj, pierw­szego kwiet­nia roku Pań­skiego ty­siąc osiem­set dzie­więć­dzie­sią­tego dzie­wią­tego, miała ob­jąć po­sadę damy do to­wa­rzy­stwa i stać się prawą ręką dzie­dziczki dworu w Droz­do­wie – pani Pau­liny Lu­to­sław­skiej, wdowy po Fran­ciszku Dio­ni­zym, twórcy ro­dzin­nej for­tuny. Pro­boszcz Mio­du­szew­ski z tu­tej­szej pa­ra­fii po­śred­ni­czył w pro­jek­cie, bo bę­dąc by­wal­cem we dwo­rze, wie­dział, że osa­mot­niona pani po­trze­buje to­wa­rzyszki. Jako dawny przy­ja­ciel łom­żyń­skiego re­jenta Alek­san­dra Kor­czyca, wie­dział, że urzęd­nik nie zo­sta­wił żo­nie nic, a Kon­stan­cja, po la­tach gu­wer­nerki w róż­nych do­mach, bie­duje w skrom­nym po­koju jed­nej z łom­żyń­skich ka­mie­nic. Po­je­chał do dworu z re­ko­men­da­cjami, za­wró­cił do mia­sta i obie pa­nie uga­dał. Efekt był taki, że Kon­stan­cja Kor­czy­cowa stała te­raz przed wy­so­kimi scho­dami, nieco prze­stra­szona, sku­biąc białe ko­ron­kowe man­kiety. Chciała tej pracy, ale jed­no­cze­śnie bała się, jak to bę­dzie. Od­wo­ły­wała się do nauk babki Ra­fa­liny, które miały po­ma­gać w każ­dej do­bie ży­cia! „Plecy pro­ste, śmiało w oczy każ­demu patrz, skoro nic na su­mie­niu nie masz, to wy­star­czy. Trzy­maj łok­cie przy so­bie, ty, Kostko, za bar­dzo pod­bró­dek do przodu wy­su­wasz! We­zmą to lu­dzie za oznakę próż­nej dumy”. Ale kiedy ten pod­bró­dek sam szedł w górę. Był jej je­dyną obroną przed świa­tem. Zła­pała dwa głę­bo­kie od­de­chy, żeby się nie roz­pła­kać w głos, a wtedy z dworu wy­padł duży, brą­zowy, ra­do­sny te­rier. Za nim po­ka­zała się dama w sza­rej sukni z ka­meą przy szyi, otu­lona sza­lem. „To musi być jak nic pani Pau­lina, dzie­dziczka – prze­szło przez myśl Kon­stan­cji. – Młodo wy­gląda, a ksiądz mó­wił, że prze­żyła czter­dzie­ści osiem wio­sen i sze­ścioro dzieci uro­dziła... Po fi­gu­rze nie wi­dać”. We­soły, przy­ja­zny go­ściom pies bie­gał do­okoła po­wozu. W kie­runku Kon­stan­cji szyb­kim kro­kiem szła pani Pau­lina, uśmiech­nięta, ale ofi­cjalna. Czy rze­czy­wi­ście, jak mó­wił do­bro­dziej, po­trze­buje za­stęp­czej córki, czy ra­czej obo­wiąz­ko­wej dame de com­pa­gnie? Dzie­dziczka miała czte­rech sy­nów (piąty żył le­d­wie trzy lata) i dwóch pa­sier­bów, a córkę, je­dyną dziew­czynkę, w dzie­ciń­stwie za­brała jej dy­zen­te­ria. Ksiądz mó­wił, że tę­skni za przy­jaź­nią. „No, za przy­jaźń mnie tu kar­mić nie będą” – my­ślała so­bie Kon­stan­cja, na­uczona już, by za szybko nie lo­ko­wać uczuć w oso­bach z za­moż­nych, uty­tu­ło­wa­nych ro­dów. Wcho­dziła do sie­dziby Lu­to­sław­skich herbu Je­lita. Nie było w oko­licy moż­niej­szych, chyba że Ki­siel­niccy, ale to da­leko, z pięć­dzie­siąt wiorst.

Nie­mniej po­czuła się spo­koj­niej­sza, wi­dząc uśmiech na twa­rzy tej spo­wi­tej wy­kwint­nym za­pa­chem piżma pani. Plot­ko­wali w Łomży, że dzie­dziczka spro­wa­dza ulu­bione fla­ko­niki per­fum i suk­nie z Pa­ryża i że nie­ko­niecz­nie czarne, bo szare i błę­kitne też chęt­nie nosi. Osta­tecz­nie osiem lat mi­nęło od śmierci jej męża, po­nad trzy­dzie­ści od upadku po­wsta­nia, ale zło­śliwi mó­wili, że czerń wieku do­daje i że pani Pau­lina dużo mło­dziej wy­gląda w ja­snych suk­niach.

Na dzie­dzińcu droz­dow­skiego dworu, w sza­ro­ści przed­wio­śnia, po raz pierw­szy po­dały so­bie ręce dwie ko­biety, cie­kawe sie­bie, nie­świa­dome, że los miał je po­łą­czyć na wiele lat, na do­bre i złe. Były różne wie­kiem, bo dzie­liło je szes­na­ście lat, różne po­cho­dze­niem, bo da­leko urzęd­ni­czej ro­dzi­nie Kor­czyca do Lu­to­sław­skich, i – jak się wkrótce oka­zało – dość różne cha­rak­te­rem. A jed­nak pierw­sze spo­tka­nie oczu wró­żyło, że się do­pa­sują. Twardy ko­biecy upór spra­wiał, że jak coś so­bie dama po­sta­nowi, to nie zej­dzie z drogi, aż cel osią­gnie, na­wet na prze­kór po­my­słom wiel­kiej hi­sto­rii. Że le­piej ta­kiej damy nie roz­gnie­wać, bo tylko po­zor­nie kru­cha, nie­ła­two ją po­ko­nać.

– Wi­taj w na­szym domu, pani Kon­stan­cjo! – rze­kła Pau­lina Lu­to­sław­ska. Nie była wy­lewna, uści­snęła dłoń ko­biety i od­stą­piła kilka kro­ków, by przyj­rzeć się jej jesz­cze raz. „Ładna i skromna – skon­sta­to­wała. – Włosy płowe, kręte, trudne, wi­dać, do okieł­zna­nia. Oczy ciemne, mocno ocie­nione rzę­sami, na­tura pie­przyk fi­glarny dała jej pod okiem, nie­po­trzeb­nie. Schludna, suk­nia czy­sta, cho­ciaż nie­bo­gata”.

Kon­stan­cja ukło­niła się grzecz­nie i po­dzię­ko­wała pani Pau­li­nie za przy­ję­cie pod swój dach. Też na nią pa­trzyła, też ana­li­zo­wała: „Dama ele­gancka i wciąż ładna, sta­ran­nie ucze­sana, war­kocz wo­kół głowy, ja­śniej­szy niż jej, ech, jaki gładki i mio­dowy, tu i ów­dzie po­ja­wiły się siwe pa­semka”. Wie­działa, że była drugą żoną pana Fran­ciszka, a pierw­szą – ro­dzona sio­stra Pau­liny Ma­ria, która zmarła młodo na płuca. Pani Pau­lina odzie­dzi­czyła po niej męża i dwóch sy­nów. Czę­sto tak by­wało w oko­licy, brat brał za żonę wdowę po bra­cie, sio­stra szwa­gra... Pani ka­zała lo­ka­jowi za­nieść rze­czy Kor­czy­co­wej do po­koi na pię­trze. Kon­stan­cja zer­k­nęła na bu­dy­nek. Z okna na pię­trze, zza fi­ranki, pa­trzyły na nią czy­jeś oczy, wy­dało się jej, że z nie­chę­cią. Cze­muż by? Pew­nie złu­dze­nie. Po­gła­skała psa, który upar­cie po­da­wał jej łapę na po­wi­ta­nie.

– Ja­kiś ty ko­chany – rzu­ciła.

– To Fryc, po­dobno ro­zu­mie tylko po nie­miecku – rze­kła ze śmie­chem dzie­dziczka. – Przy­wiózł go on­giś gu­wer­ner chłop­ców z Ham­burga. Pro­szę rzec mu lie­blich!

– Nie wy­gląda na Niemca – po­wie­działa Kon­stan­cja żar­tem. Szep­nęła psu parę słów przy­jaźni po pol­sku i była pewna, że zro­zu­miał.

– W le­wym skrzy­dle, bli­sko mo­jej sy­pialni, cie­bie, moje dziecko, ulo­ku­jemy – mó­wiła pani Pau­lina, pro­wa­dząc Kon­stan­cję po scho­dach do­mo­stwa. – Panna Wanda, moja po­ko­jowa, mieszka po dru­giej stro­nie. Da­lej po­koje młod­szych sy­nów, Józka i Ka­zia. Chłopcy po­winni być w gim­na­zjum w Ry­dze, a są w domu, bo obaj za­pa­dli na ko­klusz. Po­znasz ich przy obie­dzie, jak i in­nych do­mow­ni­ków. Pa­sierb mój Sta­ni­sław przy­był wraz z żoną z Dol­nego Dworu, by cię po­znać. Wy­bacz, że od razu do cie­bie po imie­niu mó­wię, ale tak ła­twiej bę­dzie. Jak mama cię zwała?

Kon­stan­cja uśmiech­nęła się do wspo­mnień.

– Ko­nia, bab­cia – Kostka, a cza­sem Nu­sia. Ojca nie pa­mię­tam, w po­wsta­niu zgi­nął. I stryj.

Pau­lina roz­ło­żyła ręce.

– Ja zdrob­nień nie uznaję, znak to po­ufa­ło­ści, więc, Kon­stan­cjo... Znam i ce­nię so­bie po­wstań­czy los pani ro­dziny... Ma­ją­tek za­brano? Matkę aresz­to­wano i trzy­mano w Grod­nie, cho­ciaż brze­mienna była, prawda to?

– Tak, mój brat uro­dził się w wię­zie­niu, ja już w Ir­kucku... Ale nic nie pa­mię­tam, bo dwa latka mia­łam, gdy na­stą­piła amne­stia... Za­miesz­ka­ły­śmy u babki, w fol­warku za Je­dwab­nem.

Wspo­mnie­nia ukła­dały się w ob­razy. Fol­wark, sło­neczny czas, wi­śniowy sad, lek­cje na ko­la­nach matki. Szkoła żeń­ska w Łomży. Po­tem ślub z Ol­kiem Kor­czy­cem, na który obie, matka i babka, na­ci­skały, bo nie chciały, by Kostka zo­stała sama. Zmarły jedna po dru­giej, a fol­wark był dzier­ża­wiony... Olek zaś za­padł na su­choty i jed­nak zo­stała sama. Bogu dzięki miała wy­kształ­ce­nie i chęć do pracy... Gło­śno po­wie­działa, że rada by po­znać swoje obo­wiązki we dwo­rze.

Pani Lu­to­sław­ska raz jesz­cze uści­snęła jej dłoń i rze­kła:

– Sie­roto ko­chana! Córką mi masz być przede wszyst­kim, Kon­stan­cjo, i przy­ja­ciółką, kto le­piej wdowę zro­zu­mie jak wdowa. Prace opo­wiem po ko­lei, a te­raz panna Wanda po­każe ci po­koje, idź do sie­bie, od­pocz­nij, rze­czy roz­pa­kuj. Zejdź do ja­dalni na obiad: pierw­szy dzwo­nek wszyst­kich woła i in­for­muje, drugi ozna­cza, że wszy­scy mają być przy stole... Nie lu­bię spóź­nień.

Kon­stan­cja z chę­cią po­szła „do sie­bie”. Do­stała dwa nie­duże po­koje: sy­pialny i obok mały ga­bi­ne­cik do pracy. Urzą­dzone wy­god­nie i ze sma­kiem: se­kre­ta­rzyk, sto­lik z lampą, fo­tel, me­ble orze­chowe, za­słony z brą­zo­wego ak­sa­mitu, biała ser­weta na stole. Po­ściel pach­niała zio­łami, pew­nie płu­czą w ta­ta­raku. Miała się wkrótce prze­ko­nać, że pierw­szy dzwo­nek na obiad od­zy­wał się koło czter­na­stej, drugi dzie­sięć mi­nut po pierw­szym i nie mo­gło być gor­szego prze­wi­nie­nia, niż nie sta­wić się w ja­dalni. O ile śnia­da­nia ja­dano, kto kiedy chciał (ona miała śnia­dać za­wsze z pa­nią Pau­liną o dzie­wią­tej), to obiad był obo­wiąz­ko­wym spo­tka­niem do­mow­ni­ków przy stole. Za­czy­nał się mo­dli­twą dzięk­czynną, po czym służba wno­siła wazy z zupą, na dru­gie pie­czy­ste i wa­rzywa, a na ko­niec de­sery i trunki. Pod­wie­czo­rek dzie­dziczka spo­ży­wała o pią­tej po po­łu­dniu i rze­czą Kon­stan­cji było jej to­wa­rzy­szyć i po­dać her­batę w ulu­bio­nej por­ce­la­no­wej fi­li­żance. Po­tem jesz­cze lu­biła pani spa­ce­ro­wać po ogro­dzie, a przed ko­la­cją ró­ża­niec od­mó­wić i do­pa­trzeć wszyst­kiego na na­stępny dzień. Ko­la­cję ce­le­bro­wano o ósmej, ale po­tem jesz­cze do dzie­sią­tej wspól­nie spę­dzano czas na grach i lek­tu­rach, po czym dwór ukła­dał się spać. Wszystko jak w ze­garku. Kostka miała stać się ele­men­tem tego me­cha­ni­zmu, te­raz jed­nak cie­szył ją wi­dok z okna. Ja­kie mnó­stwo drzew! Usły­szała dzwo­nek i zbie­gła na dół.

Tego dnia za­sia­dło do stołu dzie­sięć osób. Z głów­nego miej­sca prze­wo­dziła pani Pau­lina, po jej pra­wej za­sia­dali Sta­ni­sław Lu­to­sław­ski i jego mał­żonka Ma­ria z Dol­nego Dworu, któ­rzy raz w ty­go­dniu go­ścili u matki. Ksiądz na głów­nym miej­scu, na­prze­ciw dzie­dziczki, po jej le­wej Kon­stan­cja i panna Wanda, da­lej pań­stwo Szu­mow­scy, są­sie­dzi i dzier­żawcy fol­war­ków. I dwaj gim­na­zja­li­ści, bar­dzo za­do­wo­leni z przy­mu­so­wych wa­ka­cji: Ka­zio i Jó­zef. Obaj my­śleli tylko o tym, jak szybko uciec z ja­dalni i jak nie wra­cać do szkoły przed Wiel­ka­nocą.

– Tak to jest, gdy dzieci do­ro­sły i uczą się, mąż umarł, a wnu­ków jesz­cze nie ma... – rze­kła z ża­lem pani Pau­lina. – Nie­dawno jesz­cze gwar dzie­cięcy roz­sa­dzał te mury, bo czte­rech chłop­ców po­trafi przy­pra­wić o ból głowy... – Ale był to ból miły jej sercu. – Sze­ściu sy­nów jak sze­ściu an­te­na­tów, nie znasz, Kon­stan­cjo, na­szej ro­dzin­nej le­gendy... Po­nad sto lat temu przy­było tu z ziemi sie­radz­kiej sze­ściu braci z Lu­to­sła­wic, z rodu ry­cer­skiego herbu Je­lita. Po woj­nach i tru­dach tu po­sta­no­wili za­ło­żyć dom, ku­pili wsie oko­liczne. A Droz­dowo dziad męża, Fran­ci­szek Sa­riusz, ob­jął, kiedy się z An­to­niną Bur­ską oże­nił. Była córką dzie­dzica dworu, do­stała wiano. I jako że dzięki ko­bie­cie prze­szedł do Lu­to­sław­skich, lubi ko­biecą rękę w rzą­dach!

Sta­ni­sław wy­mie­nił spoj­rze­nie z żoną i wes­tchnął.

– To może mama i o tej czę­ści mi­to­lo­gii opo­wie, że sze­ściu sy­nów w każ­dym po­ko­le­niu bę­dzie, a wśród nich sławni na świat bo­ha­te­ro­wie. I ot, Win­centy sławny fi­lo­zof, ja – ci­chy bo­ha­ter, bo je­den na wszyst­kich pra­cuję.

– Nie opo­wia­daj, Sta­siu, bra­cia na­uki w świe­cie zdo­by­wają jak i oj­ciec. Cho­ciaż przy­znam, że tę­sk­nię. Bę­dzie kilka lat, jak Ma­rian po­li­tech­nikę w Ry­dze skoń­czył, w po­dróże ru­szył i po świe­cie się włó­czy. Jan stu­diuje to swoje rol­nic­two i pi­sze mi, że dok­to­rat bę­dzie ro­bił w Halle. O tym, że Win­centy w Hisz­pa­nii mieszka, nie wspo­mnę. A i wy dwaj też za­raz wy­je­dzie­cie... Tyle po­cie­chy z sze­ściu sy­nów!

– Oj, już mama za­czyna na­rze­kać! – mruk­nął Sta­ni­sław.

On – Sta­ni­sław – prze­cież tu był, po­ma­gał w go­spo­da­ro­wa­niu dwo­rem, głów­nie w kwe­stiach eko­no­micz­nych i przy bro­wa­rze. Droz­dowo, ty­siąc czte­ry­sta hek­ta­rów ma­jątku, dużo to było na głowę jed­nej ko­biety. Pau­lina jed­nak nie od­da­wała mu ste­rów, wszystko mu­siał z nią kon­sul­to­wać i ni­gdy jesz­cze nie za­kwe­stio­no­wał de­cy­zji matki. Oj­ciec też nie­zwy­kle ce­nił so­bie rady żony i umie­ra­jąc, na­ma­ścił ją do za­rzą­dza­nia dzie­dzic­twem. Za ży­cia zdą­żył jesz­cze za­ku­pić trzy fol­warki: Pącz­ko­wi­znę, Elż­bie­cin i Wik­to­rzyn, roz­bu­do­wał bro­war, mle­czar­nię i go­rzel­nię. Sta­ni­sław matce po­ma­gał, ale co roku na wio­snę cho­ro­wał od py­łów i traw na fe­brę sienną, więc wy­jeż­dżał z żoną do cie­płych kra­jów.

Pau­lina wes­tchnęła, że tę­skni ogrom­nie za ro­dziną po­roz­rzu­caną po świe­cie. Ma­ria, po­da­jąc pół­mi­sek dró­bek, po­cie­szyła ją, że la­tem wszy­scy się zjadą w Droz­do­wie jak co roku.

Kon­stan­cja zer­kała raz po raz na obie Lu­to­sław­skie, ale nie od­zy­wała się wcale, bo nie star­czyło jej śmia­ło­ści. Piękna i chłodna się jej wy­dała Ma­ria, nic dziw­nego: se­na­tor­ska córka. Dzieci nie miała i może z żalu, że nie dała Sta­ni­sła­wowi dzie­dzi­ców, sie­działa taka do­stojna i po­ważna, wo­bec te­ścio­wej też nie­zbyt wy­lewna. Po­wi­tała ją chłodno, le­d­wie ski­nie­niem głowy. Jaka była druga sy­nowa, hisz­pań­ska po­etka o imie­niu So­fi­tyna? Kon­stan­cja po­czuła, że wiele jesz­cze musi się do­wie­dzieć, ale że ma być też po­wier­nicą pani Pau­liny, to pew­nie wkrótce poj­mie wszel­kie ta­jem­nice. W jej ro­dzi­nie ko­biety snuły opo­wie­ści przy ha­fto­wa­niu, które zresztą Kostka bar­dzo lu­biła. Znała mnó­stwo ślicz­nych wzo­rów, a wie­działa, że ha­fty są też pa­sją pań Lu­to­sław­skich.

Dzie­dziczka Droz­dowa była jed­nakże osobą ra­czej ma­ło­mówną. Po ser­decz­nym przy­ję­ciu oka­zała się dość su­rowa i wy­ma­ga­jąca, nie­chętna do po­chwał. Kon­stan­cja szybko mu­siała się wdro­żyć w obo­wiązki. Co­dzien­nie po śnia­da­niu szły ra­zem do spi­żarni za­dys­po­no­wać obiad na trzy stoły: dla pań­stwa, dla ofi­cja­li­stów i dla służby. Ka­zała Kon­stan­cji pil­nie słu­chać, by w ra­zie nie­obec­no­ści mo­gła ją za­stą­pić. Tak więc: zupy na obiad i mięsa, wa­rzywa i dys­po­zy­cje dla ku­cha­rzy, także wska­zówki co do ob­ru­sów i zmiany kwia­tów w po­ko­jach mu­siała so­bie od­no­to­wać w spe­cjal­nym ka­je­ciku. Klucz do spi­żarni dzier­żyła sama dzie­dziczka i ona oso­bi­ście wy­da­wała pro­dukty, a także cu­kier i przy­prawy.

– Pań­skie oko ko­nia tu­czy – tłu­ma­czyła swo­jej po­moc­nicy. – A my od­po­wia­damy nie tylko za stan zdro­wia, ale i du­sze tych lu­dzi, nie po­winni mieć po­kus, by się­gać po dwor­skie. Więk­szość zresztą spraw­dzona, ku­char­cia Wa­len­tyna już dzie­sięć lat u nas bę­dzie...

Po­tem szły do gar­de­roby. Pani brała pe­le­rynę i pa­ra­solkę, je­śli aku­rat wy­szło słońce, lub inną od desz­czu, żadna po­goda nie mo­gła za­trzy­mać jej w domu. Kon­stan­cja za nią – ru­szały na ob­chód ogrodu. Ogrod­nik pani Pau­liny Izy­dor był bar­dzo ho­no­rowy i ry­wa­li­zo­wał za­wzię­cie z ogrod­ni­kiem Dol­nego Dworu, Wik­to­rem, któ­rym kie­ro­wała Ma­ria, za­ko­chana w eg­zo­tycz­nych ro­śli­nach.

– Na do­bre nam wy­cho­dzi ta ry­wa­li­za­cja – mó­wiła pani Pau­lina we­soło. – Jak Wik­tor z Izy­do­rem się pil­nują, to i wa­rzywa pięk­nieją... a na­sze kwiaty na kon­kur­sach zdo­by­wają pierw­sze miej­sca. Te­raz jesz­cze wcze­śnie, ale mamy moc oka­zów z oran­że­rii.

Tchnęło spo­ko­jem od tego nie­śmiało zie­le­nie­ją­cego ogrodu. Wra­cały na obiad i po po­siłku Kon­stan­cja czy­tała gło­śno lek­tury wy­brane przez dzie­dziczkę. O sie­dem­na­stej obo­wiąz­kowo piły her­batę przed ko­min­kiem, ko­niecz­nie w dwor­skiej por­ce­la­nie, pani miała swoją ulu­bioną fi­li­żankę ze zło­co­nym brze­giem, jesz­cze z pa­nień­skiej wy­prawy. By­wało, że po­pi­ja­jąc z niej her­batę, wspo­mi­nała dawne czasy, a kiedy na­brała za­ufa­nia do Kon­stan­cji, zwie­rzała się jej ze swo­ich ko­bie­cych trosk.

– Za Ma­ria­nem tę­sk­nię ogrom­nie – po­wie­działa któ­re­goś razu w za­my­śle­niu. – Do­bry to chło­pak, ro­zumny syn i skoro po­li­tech­nikę ukoń­czył, mógłby do domu wró­cić, oże­nić się i ucie­szyć matki serce. A tu na­wet li­stu nie ma!

Kon­stan­cja wy­czuła, że pier­wo­rodny naj­bliż­szy jest pani Pau­li­nie. Czas też dzie­dzic­two dworu za­pew­nić, bo prze­cież hisz­pań­skie dziew­częta nie przy­jadą tu pra­co­wać, a skoro Sta­ni­sław nie miał dzieci po pięt­na­stu la­tach mał­żeń­stwa, to chyba już się nie do­czeka...

– I mąż mój mógł żyć dłu­żej! – rze­kła kie­dyś z gnie­wem. – Le­d­wie sześć­dzie­siąt je­den lat skoń­czył. Wy­nisz­czyła go praca, ten cały bro­war i nerwy. Dwa razy tiurma, gdzie go bito za po­wsta­nie, też nie ba­ga­tela.

Do­wie­działa się póź­niej Kon­stan­cja, że pan Fran­ci­szek w roku ty­siąc osiem­set sześć­dzie­sią­tym trze­cim był emi­sa­riu­szem, zo­stał aresz­to­wany, lecz krył przed żoną za­gro­że­nie. A było duże, kara śmierci lub Sy­bir. Wy­ku­pił się wiel­kimi pie­niędzmi i pięć­dzie­się­cioma na­haj­kami, ina­czej nie oca­liłby dworu. Kiedy czasy się uspo­ko­iły, stwo­rzył tu, w ob­rę­bie Droz­dowa, swój wła­sny świat. Pau­lina też ko­chała ten ka­wa­łek ich kró­le­stwa, ale do bro­waru miała nie­chęć. Kon­stan­cja dzi­wiła się, bo prze­cież piwo Mar­cowe wiel­kie da­wało do­chody, zdo­by­wało na­grody w Wied­niu i Fi­la­del­fii, eks­por­to­wano je na­wet do Chin!!!

– Nie bał się pracy. O trze­ciej nad ra­nem wsta­wał co­dzien­nie, ka­zał lo­ka­jowi wia­dro wody na głowę chlu­snąć i ru­szał spraw­dzać wszystko po ko­lei. – Dzie­dziczka snuła wspo­mnie­nia. – Żeby trzy­mał się mleka i sa­mego rol­nic­twa, żyłby jesz­cze.

Kon­stan­cja nie śmiała py­tać. Cie­szyła się, że po­zwo­lono młod­szym sy­nom, Józ­kowi i Ka­ziowi, zo­stać już do Świąt Wiel­ka­noc­nych. Po­do­bało się jej, że co­dzien­nie po pod­wie­czorku mu­zy­ko­wali: Jó­zef pięk­nie grał na for­te­pia­nie so­naty Beetho­vena, jego matka śpie­wała, a Ka­zi­mierz im do­ku­czał, pod­śpie­wu­jąc po swo­jemu i zmie­nia­jąc rytm utwo­rów. Ka­zio był mło­dzień­cem dow­cip­nym i ga­da­tli­wym, wiele wy­ja­śniał Kon­stan­cji i po­ma­gał za­akli­ma­ty­zo­wać się we dwo­rze, bo matkę znał i umiał pod­po­wie­dzieć, czego ocze­kuje. Jó­zef był spo­koj­niej­szy, bar­dziej za­my­ślony, a krę­to­włosy i ru­chliwy Ka­zio wno­sił do domu wiele śmie­chu i ener­gii. Cho­wali się jak bliź­niacy, bo tylko pół­tora roku róż­nicy było mię­dzy nimi. Gdy grali w ka­lam­bury i przy­sło­wia – pierw­szy wie­dział, jak zda­nie do­koń­czyć, orien­to­wał się, o co cho­dzi bratu, i czę­sto za niego się wy­po­wia­dał. W so­botę eko­nom przy­wo­ził pocztę z dworca, czy­tano więc li­sty i ga­zetę, Ka­zio zaś ko­men­to­wał dow­cip­nie zda­rze­nia ze świata i zdra­dzał ro­dzinne ta­jem­nice. Dzięki niemu do­wie­działa się, że ich star­szy brat Jan jesz­cze w szkole nie­szczę­śli­wie się za­ko­chał w pan­nie Wan­dzie Dasz­kie­wi­czów­nie, która zimą za in­nego za mąż po­szła i to na Li­twę! Dok­tor Adam Woy­zbun z Lik­szeli na Żmu­dzi wziął ją za żonę bez po­sagu, bo mimo że była z wiel­kiego rodu, oj­ciec ze stry­jem for­tunę prze­grali w karty! Że dra­mat był z tym ogromny, bali się, że Ja­nek się na wła­sne ży­cie tar­gnie, ale nie, sza­lał konno po łą­kach, a po­tem wy­je­chał za gra­nicę. Na święta nie wróci... utknął gdzieś w Wied­niu, a matce serce się rwie, że i on da­leko. Do tego Ka­zi­mierz sam też ma­rzy o po­dró­żach. Po­wie­dział Kon­stan­cji kon­spi­ra­cyj­nym szep­tem, żeby się strze­gła! Nad­cho­dzi apo­ka­lipsa, bo Wiel­ka­noc we dwo­rze to istna re­wo­lu­cja, ża­den py­łek się nie uchowa. I że matka z pew­no­ścią ocze­kuje od niej zmy­słu do de­ko­ra­cji i do­pil­no­wa­nia ma­zur­ków.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: