- W empik go
Dama i kocmołuch - ebook
Dama i kocmołuch - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 217 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na wiosnę 1894 r. jeden ze znanych pisarzy rosyjskich wypowiedział kilka śmiałych myśli o tym, jaka „towarzyszka życia” lepsza jest dla literata: wykształcona czy niewykształcona. Analizował też, jakie dogodności i niedogodności czekają literata we współżyciu z kobietą wykształconą, a co może go spotkać ze strony kobiety prostej, mało rozwiniętej. Kwestie te, choć może niezbyt poważne, są na swój sposób ciekawe. Niestety jednak autor, który je poruszył, czemuś nie rozwinął swych założeń i nie starał się ich uzasadnić. W innym, żywo redagowanym organie polemizowano z nim i dowcipnie, i złośliwie, ale również nie powiedziano nic, co by wyjaśniło sprawę. Prawdopodobnie tak już musi być, „ażeby zawsze pozostawało coś nowego do powiedzenia o kobietach” (Boufflers). Nie mam najmniejszych uroszczeń, bym doprowadził ciekawy ten spór do jakiejś rozstrzygającej konkluzji, ale chcę dać przy tej sposobności odpowiednie ilustracje, które czerpię ze swych wspomnień o życiu literatów.ROZDZIAŁ DRUGI
Na krótko przedtem, zanim czasopismo „Otieczestwiennyje Zapiski” przeszło z rąk Dudyszkina i Krajewskiego pod redakcję Niekrasowa i Sałtykowa, w wydawnictwie tym pracował pewien pisarz, którego nie bardzo by tu wypadało wymieniać z nazwiska. Zresztą w danym wypadku nazwisko nie ma znaczenia, ponieważ ciekawa jest sama sytuacja tego człowieka oraz jego dwóch towarzyszek życia, z których jedna była „damą”, druga zaś „kocmołuchem”. Dama była jego „ślubną połowicą”, a kocmołuch – „nieślubną przyjaciółką”. Obydwie odegrały bardzo poważną rolę w jego życiu i rozmaicie się wywiązały ze swojej misji wobec potomstwa literata.
Znałem tego człowieka w roku 1865, kiedy Dudyszkin wydrukował w „Otieczestwiennych Zapiskach” pewien jego artykuł, który się spodobał wielu czytelnikom i zjednał autorowi przychylność obu redaktorów, to jest St. Dudyszkina i A. Krajewskiego. Wyznaczyli mu honorarium po osiemdziesiąt rubli „od artykułu” i to mu wyszło na złe: był uszczęśliwiony i tak dalece się przejął powodzeniem literackim, że jął zaniedbywać swoje obowiązki służbowe. Posada, związana z jego zawodem, była wcale znośna i, aczkolwiek nie zanadto hojnie opłacana, zabezpieczała go jednak pewniej niż literatura. Lecz odtąd przestał cenić posadę, a pracy literackiej oddawał się z niepohamowaną, namiętnością. Na pieniądze nie był wcale łasy, a nawet prawie obojętny, w ich zaś wydatkowaniu nieopatrzny. Dodajmy, że wymagania miał nader skromne, a przyzwyczajenia spartańsko proste. Było mu wszystko jedno, co je i gdzie mieszka, byleby mu tylko nie odbierano możności wypowiadania tego, o czym myślał i co uznawał za potrzebne i użyteczne dla społeczeństwa. Niezależnie od tego, jakie jest jego znaczenie w literaturze, z charakteru był to prawdziwy literat, który gwiżdże na wszystko, poza tym, co się dzieje w literaturze, żadna korzyść nie mogła go od niej odciągnąć, nic nie mogło go do niej zniechęcić, chociażby wypadło mu umrzeć z głodu. Wśród pisarzy tacy ludzie nie byli wówczas rzadkością: niektórzy z nich tak wierzyli w szczytność swego powołania literackiego, że z lekkim sercem gotowi byli znieść dla idei nie tylko prywacje, ale nawet męczarnie. Do tego nastroju pisarza dołączyło się inne jeszcze pokuszenie: różne nieznajome czytelniczki zaczęły doń pisywać listy pełne uznania i te kobiece listy wzbudziły w nim kochliwość oraz fantazję. Słowem, powodzenie całkowicie przewróciło mu w głowie, a listy dam jęły mu nawet psuć charakter i przeszkadzały wykonywać wszelkie obowiązki – służbowe, literackie i małżeńskie, ponieważ na swe nieszczęście pisarz był już wtedy żonaty, a małżonka jego miała mocny charakter. Ożenił się podobno jeszcze jako student, w każdym zaś razie daleko wcześniej, niż zasłynął w pisarstwie; w domu postawił się tak niefortunnie, iż żona miała siebie za bardzo mądrą, a jego nazywała „głupim” i żadną miarą nie chciała wierzyć, by mógł on „stworzyć” coś godnego uwagi. Gniewało go to i obrażało, toteż usiłował zmienić ten niepochlebny dla siebie pogląd żony, nic wszakże nie wskórał. Najbardziej nieprawdopodobne wydawało się żonie pisarza, by mógł on mieć pojęcie o obowiązkach małżeńskich, a względy, które mężowi jej okazywały obce panie, drażniły ją i doprowadziły do takiej wściekłości, że od zniewag słownych przeszła do obraźliwych czynów: udała się do A. A. Krajewskiego obwieścić mu swe zwycięstwo i wyrazić czasopismu naganę za to, że jej mąż za pośrednictwem tegoż „zaczął baraszkować z paniami”.
A. A. Krajewski wysłuchał, pomruczał i skierował ją do Dudyszkina, zaniepokoił się jednak, kilka razy burknął: „Niech ją Pan Bóg kocha” – i zarządził, by jej odtąd nie wpuszczano do niego.ROZDZIAŁ TRZECI
Pisarz miał lat trzydzieści czy trzydzieści pięć. Był niskiego wzrostu, bardzo wątły i nerwowy. Miał płowe włosy, nieduże niebieskie oczy i rozwichrzoną czuprynę. Usposobienie miał dobre, ale małostkowe, drażliwe i, jak to mówią, „kogucie”. Małżeństwo zawarł „ze współczucia”. Podówczas takie szlachetne rzeczy również były modne i bardzo wielu dało się na nie złapać. Mój przyjaciel należał do rzędu tych szczęśliwców i nader gorzko płacił za swą wspaniałomyślność. Magnifika górowała nad nim pod wieloma różnorakimi względami: twierdziła, że jest od niego starsza o pięć lat zaledwie, ale jej wygląd zdawał się świadczyć o znacznie większej różnicy; a przy tym była mocna, silna, wysoce przedsiębiorcza i posiadała ten najszczęśliwszy z niewieścich talentów: nie obawiała się żadnych skandali. Wykazując takie zalety bojowe, dama ta była ponadto niezmordowana zarówno w natarciu, jak i w pościgu. Niemal w pierwszych zaraz dniach po ślubie małżonkowie się poróżnili i od tego czasu stale żyli ze sobą bardzo źle, a gdy się przenieśli do Petersburga, żona postarała się, żeby niebawem wiedzieli już o tym wszyscy w redakcji. Użyty w tym celu sposób był prosty: dama, na pozór bardzo wykształcona, sama przychodziła do redakcji lub administracji i skarżyła się na męża wszystkim: Dudyszkinowi, Krajewsklemu itd. aż do kancelisty Bogolubowa, który wypłacał honoraria. Czyniła to nie tylko bez śladu skrępowania, lecz i zgoła bez żadnej potrzeby, ot, jakby po prostu z porywu duszy. Zresztą może miała jakiś cel w obniżaniu walorów swego męża, przedstawiając go w świetle śmiesznym i trywialnym. Skromność miała za nic i zupełnie bez wstydu opowiadała najokropniejsze rzeczy o tym, jak grubiańsko i bezceremonialnie traktuje męża.
– Chciałby mnie powstrzymać żałosnymi słowami – prawiła. – Mais c'est drôle! Jakże może na to liczyć, skoro powiedziałam mu już dawno, że się nie boję żadnego skandalu? Je sais ce que j'ai à faire!
Niebawem atoli sprzykrzyła się wszystkim i Dudyszkin przestał ją przyjmować, podobnie jak i Krajewski; do administracji przychodziła nadal i w miarę sił i możności zniesławiała męża. Nie wierzono jej, oczywiście, a przecież zaszkodziła mężowi już chociażby przez to samo, że zrobiła go śmiesznym. W dodatku, nastroszyła przeciw niemu Krajewskiego, którego przydybała raz, gdy szedł z domu w stronę Pawilonu Gimnastycznego, i obrzuciła go wymówkami, a kiedy jął od niej czmychać powtarzając: „Jak mi Bóg miły, jak mi Bóg miły, chory jestem ł nic nie mogę poradzić!” – dama, nie otrzymawszy oczekiwanych wyrazów współczucia, powiedziała mu głośno: „Quel vieux idiot!” * – i pomknęła w otwarte podwoje cerkwi Simeonowskiej krzycząc z progu, że go „przeklnie przed świętym obrazem”. Zresztą Krajewski nie gniewał się na nią i nie zląkł się przekleństwa, wieczorem zaś mówił: „Baby! Ja je znam!” I ponoć istotnie „znał baby”, toteż w redakcji sprawy pisarza układały się dobrze, inaczej natomiast wyglądało to w oczach zwierzchności biurowej, do której przedsiębiorcza magnifika przychodziła także i twierdziła tam, że jej „pique-assiette” « nie wierzy w Boga i bez szacunku mówi o tych a tych personach, czego ona, jako wychowanka instytutu, nie może ścierpieć, i „poda do wiadomości”, ma bowiem dziecię, które powinna wychować w dobrych zasadach.
– Tak! Je ne suis pas seule!ROZDZIAŁ CZWARTY
Co chciała osiągnąć ta małżonka, tego bodaj i sama nie wiedziała. Konkretnie pragnęła jedynie „zainkasować jego pobory”. Przejęła to od żon robotników fabrycznych, którzy przepijają zarobki. Dobry przykład spodobał jej się: lubiono wówczas „ludowość”. Co prawda, mąż jej nie przepijał zarobków, no ale, swoją drogą…
– Je ne suis pas seule! Proszę bardzo! Krajewski rozkazał:
– Wypłacić, wypłacić! Znał kobiety.
Usłyszawszy o tych sprawkach mąż zapadł na zdrowiu; w chorobie stał się całkowicie bezbronny przy boku nielitościwej tyranki. Mieszkaliśmy wtedy niedaleko od siebie przy Ogrodzie Taurydzkim, gdzie mieszkam trzydzieści lat. Dwukrotnie odwiedziłem chorego i zastałem go w okropnych warunkach: raz w pokoju pełnym niemożliwego fetoru, drugim zaś razem okno w pokoju było otwarte i na chorego strasznie wiało.
Zapytałem, czemu okno stoi otworem w taki zimny dzień.
Pokiwał głową i odparł:
– Ach, wie pan, boję się własnych domysłów, ale chodzi chyba o przyśpieszenie mojej śmierci!
Wstałem i zamknąłem okno, że zaś towarzyszył temu odpowiedni dźwięk, który słychać było za ścianą, więc stamtąd, z drugiego pokoju, rozległ się szkaradny tłumiony śmiech. Następnie wyszedłem, a chory niebawem wyzdrowiał i jakby nigdy nic przyszedł na wieczór redakcyjny, który mi się upamiętnił, gdyż debatowano wtedy nad podstawowymi zagadnieniami sztuki rosyjskiej. Działo się to wkrótce po niezapomnianym odczycie, wygłoszonym w byłym klubie artystycznym przez panią Jacobi, która dopiero co wróciła do ojczyzny i komunikowała liczne szczegóły o ruchu Garibaldiego; szczerze sympatyzowała z tym ruchem i cieszyła się przyjaźnią włoskiego bohatera. Dzisiaj, po upływie blisko trzydziestu pięciu lat, bardzo trudno oddać zaanimowanie ł sympatię, z jaką się spotkał ten odczyt, wygłoszony przez kobietę, o której mówiono wtenczas bardzo wiele ciekawych rzeczy. Artyści nie tylko oklaskiwali panią Jacobi jako damę, ale też wyrażali szczere zadowolenie z powodu jej sądów o zagadnieniach artystycznych. Pomocy dla sztuki rosyjskiej szukano wtedy wszędzie i mówiono już to o profesorze Jacobim, już to o Mikieszynie, którzy byli podówczas sławni i na pewniaka mogli „ocalić rosyjską sztukę”, a zarazem wspominano i Piotra Sokołowa, i Zichy'ego, i Swierczakowa, i Klewera. I mimo że wszystkie te szanowne osoby przepojone były jednym, duchem artystów Aleksandra i Demetriusza, o których mowa w księdze „Dziejów Apostolskich”, jednak znajdowali się wtedy przedziwni ludzie, którzy potrafili coś w nich rozróżniać. Ale swoją drogą znaleźli się i tacy, którym odczyt pani Jacobi nie przypadł do gustu – nie przypadł on do gustu również i naszemu pisarzowi, który z odrazą patrzył na wzbudzone podniecenie wśród audytorium; zapragnął tedy poddać krytyce i odczyt, i zachwyt słuchaczy. Artykuł o prelekcji wygłoszonej przy zaułku Troickim miał się ukazać w książce oddanej już do druku, nie ukazał się jednak wcale, a jego autor ledwie uszedł śmierci.
W rodzinie krytyka zaszły straszliwe wydarzenia.ROZDZIAŁ PIĄTY
W jakie dwa czy trzy dni po odczycie, późnym wieczorem, gdy w Ogrodzie Taurydzkim kląskały słowiki, a przy okalającym ogród częstokole paru miłośników stało w milczeniu i słuchało słowiczego śpiewu, zobaczyłem wspominanego tu literata. Był ogromnie przybity, a w dodatku cała jego wycieńczona chorobą twarz była podrapana i brudna, odzież zaś upstrzona śmieciami i puchem: widocznie przeszedł nie lada tarapaty.
Właściwie jeszczem go wtedy mało znał i pomyślałem, że może podochocił sobie; lecz podejrzenie to było niesłuszne. Godny pożałowania stan, w jakim słuchał słowików u częstokołu, był rezultatem tego, że biedak w owym czasie szczególnie mocno ucierpiał za swą pasję do zajęć literackich, a przy tym wszystko, co tym razem napisał, zostało unicestwione: mianowicie żona pisarza podarła na strzępki artykuł o odczycie przy zaułku Troickim, jego zaś samego podrapała, oblała atramentem, odseparowała od domowego ogniska i wygnała z domu, odebrawszy zegarek i pieniądze. Następnie zagroziła mu, że pojedzie do kierownictwa instytutu i opowie, jakie to opaczne ma jej mąż pojęcia o najświętszych rzeczach… A wtedy, ma się rozumieć, „będzie miał za swoje!”
Zaprosiłem go do siebie na nocleg, co też przyjął, ponieważ absolutnie nie miał gdzie się podziać. Był zziębnięty i głodny, z apetytem więc pił u mnie herbatę z bułkami; opowiedział mi przy tym długie dzieje wielorakich cierpień, zadawanych mu przez żonę, i tym razem podał mi niektóre szczegóły o jej pochodzeniu: była szlachcianką z kresów południowych, ukończyła instytut, potem pokłóciła się z matką, mieszkała w Szwajcarii i studiowała coś; potem była guwernantką, potem tłumaczką i aktorką – nigdzie nie zagrzała miejsca. Na nieszczęście mego kolegi, wydała mu się bardzo nieszczęśliwą i ożenił się z nią, ona mu zaś później wyznała w chwili czułości, że się „w jego osobie chciała zemścić na wszystkich mężczyznach za gnębienie kobiet”. A na dowód, że mówi serio, niezwłocznie zaczęła wykonywać swój program z taką konsekwencją, że nieborak postradał pamięć o nader doniosłych wydarzeniach z ich życia rodzinnego. Wprawiła go w takie ogłupienie, iż zapomniał o wszystkim i najnaiwniej w świecie mówił o swym dziecku:
– Wie pan, nie mam dalibóg zielonego pojęcia, skąd się ono wzięło u nas.
Ale wróćmy do kolejności wydarzeń.
Nieszczęśnik był w owym czasie mocno rozstrojony i nie chcąc wracać do swej dręczycielki, zamierzał żyć osobno. Na jego prośbę udałem się następnego dnia do jego małżonki celem rokowań: czy się zgodzi usnadnić mu domową egzystencję, albo czy nie uzna za lepsze puścić go wolno w zamian za odpowiednie wynagrodzenie? W osóbce tej zobaczyłem niewiastę nader nieładną i podstarzałą, lecz odważną, rezolutną i niewątpliwie zdolną do wielkiej bezczelności. W jej sposobie bycia pozostał jakiś ślad „salonowego wzięcia”, przemieszany wszakże z rażącą wulgarnością lub raczej chamstwem. Malarz mógłby ją wziąć za modelkę do obrazu rosyjskiej bojarowej z asambli, którą cesarz Piotr Pierwszy ukulturalnia, którą w celach edukacyjnych spoił do półprzytomności i zachęca do sprośnej gadaniny. Przytoczę naszą rozmowę bodaj w strzępkach, bodaj w urywkach.ROZDZIAŁ SZÓSTY
Dama ta powitała mnie nader wesoło, bez odrobiny skrępowania, od razu przemówiła do mnie, krasząc słowa rosyjskie francuskimi:
– Proszę, proszę! Dieu vous bénisse: cieszę się ze zgody. Bo przecież pan przyszedł pogodzić nas? Niech pan siada, ale pogodzić mnie z kimś będzie bardzo trudno: nie należę do poczciwych kobiet, a przede wszytkim – daruje pan! – nie lubię mężczyzn.
Oznajmiwszy mi o swej nienawiści do mężczyzn, natychmiast wspomniała też o tym, że „wobec niej odpowiedzialnym za nich wszystkich jest jej mąż”. Wybuchnęła wesołym śmiechem, po czym cały czas pastwiła się nad mężem opowiadając o nim brzydkie i nieprzyzwoite banialuki, po chwili zaś zaczęła szydzić z pań, które pisały do niego literackie listy, i nadawała im nazwiska własnego pomysłu, jak na przykład: „Margrabina de Courvance”, „baronowa Dziwkman” i lady „Kiss-me-quick”, oraz dwie rosyjskie obywatelki ziemskie, którymi ona „gardzi”, nazwała: „Obłapajkina” i „Całowkina”. Zmierzało zaś to wszystko do tego, że „są to błaźnice, a jej mąż jest śmieszny i zgoła do niczego nie zdatny, osobliwie vis-à-vis d'une femme” «. Dla niej to zresztą tant mieux, ponieważ ona ma inną naturę i uważa, że kobieta powinna się wznieść ponad naturę, jako że „natura jest świnią”.
– Kto lubi świństwo, ten może uznać władzę natury nad sobą, ale mnie to wszystko mierzi. Rozumie pan?
Nie rozumiałem, więc mi wytłumaczyła:
– Wszystkie te spojrzenia i minki, i westchnienia, i sytuacje… słowem wszystko to i inne rzeczy, które opiewają poeci, to ohyda, wszystko to c'est archibête!
Miałem tedy nadzieję, że się dosyć łatwo zgodzi rozstać z mężem; aliści żądała, by jej za to dać możliwie najwięcej pieniędzy.
– Bo mam dziecko. Rozumie pan? Je ne suis pas seule!