- W empik go
Dama ze szmaragdami - ebook
Dama ze szmaragdami - ebook
Młoda arystokratka Madeline Hyde próbuje odkryć przyczynę śmierci ukochanej przyjaciółki. Zagłębia się w gąszcz niebezpiecznych tajemnic, które zdają się coraz mocniej oplatać Dwór pod Cisami i jego mieszkańców.
To doskonałe połączenie sensacyjnej intrygi w stylu retro, subtelnego wątku romantycznego i zbrodni, która budzi starą rodzinną legendę.
Paulina Kuzawińska – absolwentka romanistyki na Uniwersytecie Warszawskim, zadebiutowała powieścią fantasy pt. „Zaklęcie na wiatr”. Właścicielka uroczego mopsa Bazyla, miłośniczka gier planszowych oraz podróży. Chciałaby móc przeżyć wiele różnych żyć – na szczęście znalazła na to wspaniały sposób, czyli wymyślanie opowieści. „Dama z wahadełkiem” to pierwszy tytuł autorki, wydany nakładem Liry.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66503-19-9 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kopałam coraz głębiej – w jednostajnym, opętańczym rytmie. Rozmiękła od deszczu ziemia ustępowała stosunkowo łatwo pod naciskiem moich słabych rąk.
Aż nagle stawiła mi opór, w ciemności natrafiłam na gładki kamień.
Sięgnęłam po kasetkę z naszyjnikiem i uniosłam jej wieko. Pięć oprawionych w złoto klejnotów zalśniło w odblasku błyskawicy jak oczy wielkiego pająka. Miałam złożyć je do dołka w ziemi... ale wówczas na jego dnie dostrzegłam czaszkę.
Odsłoniłam tylko jej przednią część – leżała zwrócona twarzą ku mnie. Oczodoły były pełne ziemi – przez jeden z nich przerastał korzeń. Pozbawiona dziąseł szczęka szczerzyła się drobnymi zębami, a wysklepione czoło, gładkie jak wielkie jajo, ukazywało nagą krzywiznę kości.
Odskoczyłam w tępym przerażeniu.
Poczułam, że ziemia osuwa mi się spod nóg – i to dosłownie...1. LISTY OD PRZYJACIÓŁKI
10 marca 1898 roku, Dwór pod Cisami
Kochana Madeline!
Parę miesięcy minęło od mojego poprzedniego listu, a jeszcze więcej od naszego spotkania w Londynie tej zimy. Wiem, zaniedbywałam Cię ostatnio – ale wierzę, że wybaczysz mi przerwę w korespondencji, kiedy tylko podam Ci moje powody. Zresztą najważniejszy z nich już znasz: wychodzę za mąż!
Ludzie mówią, że wszystko przemija, ale ja wciąż jestem w Dereku zakochana tak samo jak w dniu naszego przyjęcia zaręczynowego, kiedy to widziałaś mnie, najdroższa Madeline, po raz ostatni. Od zrękowin zaszło w moim życiu wiele zmian. Wszystkie wiążą się z przygotowaniami do ślubu i do mojej nowej roli jako żony sir Dereka Verindera, któremu przypadł po ojcu hrabiowski tytuł.
Waga i zakres tych zmian oraz obowiązków, które spadają na mnie jako przyszłą hrabinę Verinder, mogłyby przytłoczyć niejedną dziewczynę mniej zakochaną ode mnie. Nie piszę tego, kochana Madeline, aby narzekać – zwierzam Ci się jedynie jako przyjaciółce, której wiernemu przywiązaniu mogę powierzyć trapiące mnie troski. „Troski?” – zdziwisz się pewnie. „O jakie troski chodzi?”. Czy coś może spędzać sen z powiek dziewczynie, która mimo pośledniego majątku i braku wybitnej urody zaręczyła się z dziedzicem szlacheckiego tytułu i spadkobiercą jednego z największych rodów Anglii?
A jednak nadchodzący ślub, nawet z ukochaną osobą, to dla przyszłej panny młodej powód do stresu i przyczyna napiętych nerwów. Bardzo chcę zadowolić rodzinę Dereka, a w szczególności obecną hrabinę Verinder, czyli moją przyszłą teściową. Jest to osoba niezwykle wymagająca i zapatrzona w wielkie tradycje rodu, którego częścią jest przez większość życia. Wiem, Madeline, że nie lubisz plotek – ale może i Ty słyszałaś, co szeptano ukradkiem już na zaręczynowym przyjęciu, a co zawiera sporą dozę prawdy. Podobno to właśnie hrabina przyczyniła się do zerwania poprzednich zaręczyn Dereka kilka lat temu i nie dopuściła do zawarcia przez syna małżeństwa. Nie wiem na pewno, jak duży był w tym jej udział, lecz taka sytuacja istotnie miała miejsce. Derek jest bardzo oddany matce i hrabina ma na niego duży wpływ. To jego poprzednia narzeczona zerwała ich związek, nie Derek, lecz podobno spełniła tym życzenie jego matki, której pieniądze posłużyły do zatuszowania skandalu... Spytasz, skąd to wiem. Od siostry narzeczonego, uroczego stworzenia imieniem Alice. Zresztą sam Derek uchylił mi rąbka tej smutnej tajemnicy – nie chciał, by jakiekolwiek sekrety znalazły sobie miejsce między nami. Nieszczęście tamtego pierwszego narzeczeństwa przyniosło jednak obecne moje szczęście... Dlaczego więc są chwile, kiedy lękam się, by historia z przeszłości się nie powtórzyła?
Być może podobne myśli wynikają z mojego braku pewności siebie. Jak wiesz, Madeline, nigdy nie brylowałam na londyńskich salonach ani nawet nie pragnęłam zwracać na siebie nadmiernej uwagi przez moją wrodzoną nieśmiałość. Teraz, kiedy do ślubu z Derekiem pozostały zaledwie dwa miesiące i moje szczęście zdaje się na wyciągnięcie ręki, pragnę uszczęśliwiać ludzi wokół siebie i łatwo ulegam ich zachciankom. Dotyczy to w szczególności mojej przyszłej teściowej, którą jej pozycja, wiek i miejsce, jakie zajmuje w sercu syna, czynią obiektem mej troski jako przyszłej synowej. Jak już wspomniałam, z całego serca pragnę zaskarbić sobie jej przyjaźń i zyskać uznanie w jej oczach.
Za jej namową przeniosłam się do rodowej posiadłości Verinderów o nazwie Dwór pod Cisami. Dom mojej przyszłej teściowej to majestatyczna rezydencja licząca sobie ponad trzysta lat historii. Trudno wyrazić mi słowami piękno parku i przepych pałacowych wnętrz – a jednak, muszę to wyznać, jest w tym ogromnym domostwie coś, co niezmiernie mnie przytłacza. Czy chodzi o wyzywające wręcz bogactwo, do którego nie nawykłam, o portrety arystokratycznych przodków, którzy zdają się rzucać mi milczące wyzwanie, czy też o olbrzymie przestrzenie parku, które wzbudzają we mnie poczucie osamotnienia?
Do końca sama nie wiem, czemu tak się czuję. Derek wciąż jest przy mnie, czulszy niż kiedykolwiek, a jego młodsza siostra Alice okazuje mi sympatię i szacunek. Sądzę, że brakuje mi bratniej duszy, bardzo często myślę o Tobie, Madeline. Dlatego chciałabym spytać: czy nie zechciałabyś odwiedzić mnie tutaj, w Dworze pod Cisami? Do mojego ślubu z Derekiem zostały niecałe dwa miesiące i byłabym szczęśliwa, gdybyś do tego czasu mogła zamieszkać, jako mój gość, razem z nami. Oczywiście spytałam już o zgodę mojej przyszłej teściowej – wyraziła aprobatę, i to z radością! Zdaje mi się, że w ostatnich dniach jej zażyłość ze mną wzrasta. Wyobraź sobie moje zaskoczenie, kiedy oznajmiła, że pragnie już teraz ofiarować mi mój prezent ślubny. Właściwie to ma być prezent dla mnie i dla Dereka. „Co to takiego?” – zapytasz z pewnością z zaciekawieniem.
A więc... Chodzi o obraz. O olejny portret. Mój portret!
Hrabina Verinder postanowiła zatrudnić słynnego (podobno) malarza, żeby do czasu ślubu sporządził mój portret. Ale to nie wszystko! Hrabina jest bardzo ekscentryczna i... dość staromodna. Albo raczej przywiązana do dawnych tradycji. Bo co powiesz na to: mam pozować malarzowi w kosztownej sukni, którą matka Dereka sama nosiła za młodu. Moja przyszła teściowa przekazała mi również naszyjnik z oprawionych w złoto szmaragdów. Madeline, nigdy nie widziałam podobnych klejnotów! Powietrze skrzy się wokół nich, są takie piękne! Nie mogę się doczekać, żeby Ci je pokazać. Po ślubie, zgodnie z rodową tradycją Verinderów, szmaragdy mają stać się moją własnością. Tymczasem mam zakładać je na sesje z malarzem. Zapomniałam dodać, że szmaragdy idealnie pasują kolorem do sukni – cudownej, staromodnej kreacji w intensywnie zielonym kolorze. Pochlebiam sobie, że pasują też do moich oczu, które, jak wiesz, są szarozielone.
Pisz do mnie, kochana! I pamiętaj o mym zaproszeniu! Dotąd przypuszczałam, że spotkamy się dopiero na moim ślubie, lecz jeśli zechcesz przyjechać i towarzyszyć mi w przygotowaniach do niego, uczynisz mnie najszczęśliwszą dziewczyną w całej Anglii.
Pozdrawiam Cię najserdeczniej.
Twoja zawsze oddana przyjaciółka
Claire Evans
^(*) ^(*) ^(*)
21 marca 1898 roku, Dwór pod Cisami
Kochana Madeline!
Nawet nie wiesz, ile radości sprawił mi Twój list, a zwłaszcza zawarta w nim zapowiedź Twojego rychłego przyjazdu. Rozumiem, że musiałaś wstrzymać się z nim z powodu choroby Twojej gospodyni, ale teraz... Błagam Cię, przyjedź!
Potrzebuję Twojego towarzystwa, Twojej przyjaźni i Twojej życzliwej obecności jak chyba nigdy dotąd. Czuję, że pobyt tutaj źle na mnie wpływa. A może to tylko stres w związku z nadchodzącym ślubem? Dziwne myśli krążą mi po głowie. Mam wrażenie, że każdy mój ruch jest bacznie śledzony i poddawany nieustannej ocenie. Służba przypatruje mi się i zapewne szepce za moimi plecami: czy ta nowa, młodziutka narzeczona lorda Dereka nadaje się na przyszłą hrabinę? Czy jej maniery przy stole nie są zanadto pospolite? A jej wygląd, czy nie nazbyt tuzinkowy i nijaki? Czy jej portret w zielonej sukni będzie prezentował się dość godnie w długim rzędzie podobizn kobiet noszących stare nazwisko Verinder i rodowy naszyjnik ze szmaragdami?
Pierwsze pozowanie malarzowi już za mną – jest to milczący, siwobrody jegomość, który wymaga ode mnie siedzenia w jednej pozycji przez długie chwile, w całkowitym bezruchu. Pozowanie męczy mnie i nuży – lecz czyż nie jest to niewielka niedogodność w zamian za uszczęśliwienie narzeczonego i jego matki?
Ach, Madeline, to napięcie związane ze ślubem niechybnie daje mi się we znaki! Jak wiesz, zawsze pragnęłam cichej ceremonii, skromnego kościoła i nielicznych gości drogich memu sercu, a także sercu mojego przyszłego małżonka. Wychodząc za Dereka, muszę nie tyle pójść na ustępstwa, co całkowicie pożegnać się z tą wizją... Jego matka nalega na ceremonię godną przyszłej hrabiowskiej pary. W trakcie posiłków przy stole toczą się rozmowy o każdym szczególe ślubu... Derek nie przejmuje się tym zanadto i radzi, bym postępowała tak samo – pobłażliwie traktując wszystkie ustalenia. Ja jednak nie jestem tak odporna jak on, nie mam równie silnego charakteru. Nerwowe napięcie, które nieustannie mi ostatnio towarzyszy, zdaje się mieć negatywny wpływ na moje zdrowie. Coraz częściej męczą mnie migreny, miewam też silne zawroty głowy. Nie mam apetytu – jak gdyby mój żołądek zmienił się w ołowianą kulę.
Przybywaj, kochana Madeline, zanim popadnę w obłęd! Wiem, że przy Tobie niechybnie odzyskam spokój i znów będę cieszyć się niezmąconą radością z bycia żoną Dereka Verindera, co już za krótki czas ma się stać moim udziałem!
Wyczekuję Cię z niecierpliwością.
Twoja zawsze oddana przyjaciółka
Claire Evans
^(*) ^(*) ^(*)
Pociąg turkotał po torach w jednostajnym rytmie, a cichy głosik w mojej głowie powtarzał słowa skreślone na czerpanym papierze przez moją drogą przyjaciółkę z dzieciństwa. Kolejne linijki tekstu przewijały się przed moimi oczyma jak lekko pofalowane tereny hrabstwa Surrey, które w tej chwili przypominały ciąg ruchomych obrazów, ożywionych za pomocą niezwykłego wynalazku ostatnich lat – kinematografu.
Mój wzrok, przez chwilę zwrócony za okno, spoczął znów na zapełnionych drobnym pismem kartach. Nawet bez przypatrywania się kształtowi liter zauważyłam wyraźną zmianę w sposobie, w jaki pisała Claire. Ruch pióra znamionował narastającą nerwowość, na którą skarżyła mi się w listach. Cieszyłam się, że wreszcie ją odwiedzę, gdyż naprawdę zaczynałam się o nią martwić. Lęki, obawy – cały ten niepokój, który tchnął ku mnie z zapisanych stron, niezauważalnie mi się udzielał.
Każdy kolejny list był krótszy i coraz bardziej niepodobny do nieśmiałej, lecz radosnej i zawsze szczerej Claire Evans, z którą przyjaźniłam się od dziecka. Ostatnia wiadomość, jaką od niej otrzymałam, nadeszła na dzień przed mym wyjazdem z Torquay. Zawierała zaledwie kilka zdań:
Przyjeżdżaj szybko, Madeline! Wyczekuję Cię. Muszę Cię zobaczyć.
Claire
Razem z tym ostatnim, zdawkowym listem Claire przesłała mi podarunek: mały srebrny medalion z długim puklem jej miedzianozłotych włosów. Ten niespodziewany dowód niemal siostrzanego przywiązania wzruszył mnie, lecz również wzbudził moje zdziwienie. W zamyśleniu obracałam srebrny medalion w dłoniach. Miałyśmy spotkać się już lada chwila – dlaczego Claire przysłała mi pukiel swych włosów, zamiast ofiarować go osobiście? Taki podarunek otrzymany wprost z jej rąk uradowałby mnie jeszcze bardziej... Poza tym zwyczaj praktykowany między bliskimi przyjaciółmi lub kochankami chciał, by ofiarować pukiel włosów na pożegnanie – niczym drogie wspomnienie na wypadek rozłąki.
A przecież my najbliższy miesiąc miałyśmy spędzić razem...
Westchnęłam i lekko potrząsnęłam głową. Przyjaźń bywa równie skomplikowana jak miłość – pomyślałam. Może nie doceniałam siły przyjaźni, jaką żywiła wobec mnie Claire? Poczułam coś jak ukłucie wyrzutu sumienia. Każda młoda dama na moim miejscu zapewne po prostu ucieszyłaby się z niespodzianki i z tak serdecznego prezentu. Ja zaś, zamiast postąpić podobnie, doszukiwałam się ukrytych znaczeń tam, gdzie zapewne wcale ich nie było.
Zamknęłam miedziany pukiel w medalionie, który zawisł na mojej szyi obok innego wisiora, z którym nigdy się nie rozstawałam – kunsztownego srebrnego krzyża należącego kiedyś do pewnego mężczyzny... Odruchowo musnęłam kciukiem chłodny metal, a moje ciało przeszył dreszcz. Przed oczyma stanęła mi na moment pięknie wyrzeźbiona, naznaczona nieznikającym smutkiem twarz Gabriela. Pomyślałam, że coraz rzadziej pojawiała się w moich snach. W mych wspomnieniach stawała się coraz mniej wyraźna – jakby spowiły ją zasłony bladych mgieł. Biegnący czas zwracał oblicze ukochanego mężczyzny w stronę miejsca, do którego od początku przynależało – we władanie odwiecznej tajemnicy, w której rodzi się i w której znika wszelkie życie...
Z zadumy wyrwało mnie pukanie. Drzwi przedziału przesunęły się i ukazał się w nich zażywny konduktor w służbowym uniformie. Na mój widok uchylił czapki.
– Dojeżdżamy do Farnham, łaskawa pani.
Podziękowałam mu za informację. Poprawiłam na szyi medalion od Claire, sięgnęłam po tweedowy płaszcz i ogromny kapelusz ozdobiony strusimi piórami. Szybko przejrzałam się w podręcznym lusterku. Kwadrans później spowita w pióropusz dymu lokomotywa wtoczyła się na stację kolejową w Farnham. Konduktor osobiście pomógł mi uporać się z pękatą walizką, która stanowiła obecnie mój jedyny bagaż – podróżny kufer został wysłany przez Artura do Dworu pod Cisami kilka dni wcześniej. Kiedy walizka bezpiecznie spoczęła na platformie peronu, zaczęłam bacznie rozglądać się wokoło. Widok wciąż przesłaniały kłęby pary, która unosiła się wokół lokomotywy. Minuty mijały i wokół mnie grupki podróżnych zaczęły się gwałtownie przerzedzać. W końcu rozległ się ostry świst gwizdka parowego. Stalowe wiązary łączące koła lokomotywy zadrgały, po czym poruszyły się z mozołem. Zaczęły wybijać jednostajny rytm, który z każdą chwilą nabierał tempa. Pociąg odjechał i zorientowałam się, że zostałam na stacji całkiem sama.
– Czy panna Madeline Hyde? – odezwał się nieznajomy głos. Jednocześnie ktoś lekko ujął mnie za łokieć. Odwróciłam się z pewnym przestrachem.
Przede mną, pośród gęstych kłębów pary stał przygarbiony mężczyzna, który ściskał w dłoni długi bat.
Gdyby nie krzaczasta, brunatna broda i wciśnięta aż na brwi filcowa czapka, jego twarz można by wziąć za twarz młodzieńca. Lśniły w niej niezwykłe oczy – kiedy padł na nie przebłysk wiosennego słońca, spostrzegłam, że są różnobarwne: jedno oko było ciemnobrązowe, drugie zaś złoto-zielone. Wrażenie młodości bijące z oblicza woźnicy boleśnie kontrastowało z jego starczą sylwetką. Mężczyzna miał krzywe, mocno pochylone plecy. Pod marynarką nad jego prawą łopatką wybrzuszał się, niczym rakowata narośl, masywny, sterczący garb.
– Mam zabrać panią do Dworu pod Cisami. Powóz czeka.
Kiedy woźnica sięgnął po mą walizkę, zauważyłam, że ma silne, zwinne dłonie. Nie były wprawdzie pomarszczone jak u starca, lecz pokrywały je wypryski i plamy. Ostatecznie w myślach orzekłam, że staruszek musiał prowadzić bardzo cnotliwe życie – stąd błysk młodości tlący się nadal w jego niezwykłych oczach.
Chwilę później brodaty mężczyzna pomógł mi wsiąść do eleganckiego powozu ze złoceniami, do którego zaprzęgnięto czwórkę koni. Mimowolnie przebiegło mi przez myśl, że hrabina Verinder przyjmuje gości z rozmachem. Nie wątpiłam, że to ona wysłała powóz – zapewne poczciwa Claire wybrałaby raczej odkrytą bryczkę, z której swobodniej mogłabym podziwiać okolicę i czuć na twarzy miłą pieszczotę wiatru...
Konie ruszyły żwawym kłusem. Wtuliłam się w miękkie oparcie za plecami i przez szybkę chłonęłam nowe dla oka krajobrazy. Wszędzie pachniało nadchodzącą wiosną: wilgotną ziemią i młodą, świeżą roślinnością. Cały świat pokrywał się cudowną, intensywną zielenią. Słońce znowu wychynęło zza rozwianych, pierzastych chmur. W jego świetle wyrastające coraz wyżej na horyzoncie kredowe wzgórza North Downs, ciągnące się długim pasmem od Farnham na zachodzie aż po białe klify w Dover na wschodzie, przypominały mi lśniący wewnętrznym blaskiem sznur szmaragdów.